Wilczyce/Tom IV/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
W którym pomoc przychodzi, skąd nie była bynajmniej spodziewana.

W ciągu tygodnia, który przez ten czas upłynął, Courtin siedział cicho za murami swego folwarku w Logerie. Przewidujący dzierżawca obawiał się poniekąd skutków, jakie mogłaby mieć dla niego rola, którą odegrał w zaaresztowaniu Jana Oullier’a i w zabiciu Bonneville‘a; uznał tedy, że w chwili, w której wszystkie nienawiści, wszystkie urazy, wszystkie zemsty toczyły walkę przy pomocy dobrych strzelb, szaleństwem byłoby stawać na ich drodze.
Courtin obawiał się nawet spotkać swego młodego pana, barona Michel’a, od czasu, kiedy pewnego wieczora przeciął popręgi u jego siodła. To też, w mniemaniu, że, nie chcąc być zabitym, najlepiej będzie udawać nawpół umarłego, Courtin ukrył się w pościeli, a służącej kazał mówić wszystkim, że złośliwa gorączka powaliła go na łóżko, że znajduje się niemal nad grobem.
Pani de la Logerie, zrozpaczona ucieczką Michała, dwukrotnie wzywała swego dzierżawcę i w końcu, wobec jego mniemanej choroby, udała się sama do chłopa. Dowiedziała się, że Michał został uwięziony. Postanowiła tedy udać się do Nantes i użyć wszystkich swoich wpływów, by syna uwolnić, i całej powagi matki, by go zniewolić do opuszczenia nieszczęsnego kraju. Pragnęła tedy zobaczyć Courtin’a, by powierzyć pieczę nad swoim zamkiem, do którego nie prędko wrócić zamierzała. Courtin przyrzekł okazać się godnym pokładanego w nim zaufania.
Nastąpiły bitwy w Chêne i Penissiere, a Courtin, dowiedziawszy się o ich wyniku, wyzdrowiał odrazu i nazajutrz rano postanowił udać się do Montaigu po rozkazy do pana podprefekta. W Montaigu Courtin dowiedział się, że odbył podróż daremnie, albowiem cały departament oddany został pod władzę wojskową. Podprefekt nakłonił wójta z Logerie, żeby udał się po instrukcye do Aigrefeuille, gdzie przebywał na razie generał.
Dermoncourt, niewielką czując sympatyę do ludzi typu Courtin’a, słuchał z roztargnieniem denuncyacyi, jakie mu ten przynosił pod pozorem informacyi; chłód, z jakim generał go przyjął, zmroził wójta z Logerie. Wszelako Dermoncourt przyjął propozycyę Courtin’a co do umieszczenia załogi w zamku, którego położenie nadawało się doskonale do trzymania w szachu okolicy między Machecoul’em a Saint-Colombin.
Wychodząc z domu, który służył za kwaterę generałowi, Courtin został zaczepiony w bardzo uprzejmy sposób przez nieznajomego zupełnie mężczyznę. Mężczyzna ten, lat około trzydziestu, miał na sobie czarne ubranie, krojem zbliżonym do stroju duchownych świeckich. Czoło jego było nizkie, nos zgarbiony, jak dziób drapieżnego ptaka, wargi wązkie, a usta wystające, skutkiem szczególnej budowy szczęki; wystający był również spiczasty podbródek; włosy krucze były jak przylepione do skroni; oczy szare, często zamglone, spoglądały z pod mrugających powiek. Była to fizyonomia jezuity, przeszczepiona na oblicze Żyda.
Nieznajomy kilku słowami rozproszył podejrzenia, z jakiemi Courtin narazie przyjął jego uprzejmość. Udali się razem na obiad do hotelu Saint-Pierre, gdzie zaprosił go nieznajomy; po dwugodzinnej rozmowie w osobnym pokoju, w którym nieznajomy kazał nakryć stół, porozumieli się tak doskonale, że pożegnał się, jak starzy przyjaciele, kilkakrotnem uściśnieniem dłoni, wójt z Logerie zaś, spinając ostrogą konia, ponowił nieznajomemu przyrzeczenie, że nie pozostawi go długo bez wiadomości.
Około godziny dziewiątej wieczorem wójt Courtin jechał w stronę Logerie, pogrążony w rozkosznej zadumie. Przyszłość przedstawiała mu się w barwach różowych. Dzięki słowom nieznajomego, pan wójt widział przed sobą, jak we mgle, błyszczące stosy złota i srebra, po które wyciągał rękę ruchem mimowolnym, uśmiechając się pożądliwie. Pod wpływem tych miłych halucynacyi i wina, którego mu nieznajomy podczas obiadu nie skąpił, ogarnęła Courtin’a rozkoszna senność. Postać jego kołysała się w prawo i w lewo na grzbiecie konia, a gdy zwierzę potknęło się o kamień przydrożny, Courtin pochylił się naprzód i tak siedział, skulony we dwoje, śniąc słodko o własnym folwarku, o stodołach pełnych zboża i oborach pełnych bydła.
Gwałtowne wstrząśnienie i okrzyk pełen trwogi wyrwały Courtin’a z tych słodkich marzeń. Otworzył oczy i ujrzał przed sobą w mroku chłopkę z rozwianym włosem, która wyciągała ku niemu błagalnie ręce.
— Czego chcecie? — krzyknął głosem basowym, nadając kijowi swemu groźną pozycyę. — Czy nie wiecie, że nie wolno zatrzymywać ludzi po drodze i żądać jałmużny?
— Jałmużna! a kto mówi o jałmużnie? — odparła chłopka głosem, którego dźwięk szlachetny i wyniosły ton uderzyły Courtin’a. — Chcę, żebyście mi dopomogli uratować człowieka, który umiera ze zmęczenia i z głodu, chcę, żebyście mi pożyczyli konia, by tego człowieka przewieźć do jakiego poblizkiego folwarku.
— Ale kto jest ten człowiek? kto wy jesteście? dlaczego mam pożyczać konia ludziom, których nie znam! — pytał Courtin, coraz bardziej zaciekawiony głosem mówiącej.
— Odpowiedź wasza dowodzi mi, że postąpiłam niesłusznie, mówiąc do was, jak do przyjaciela, albo jak do lojalnego wroga... Widzę, że trzeba użyć innego sposobu. Dacie mi tego konia natychmiast. Macie dwie minuty czasu do namysłu.
— A jeśli odmówię?
— Palnę wam w łeb! — zawołała chłopka, odwodząc kurek od pistoletu i kierując broń ku Courtin’owi, tak, że wójt nie mógł wątpić, iż egzekucya nastąpi wnet po groźbie.
— Aha! panna de Souday! poznaję panią teraz! — zawołał i zsiadł z konia.
— Tak jest — odparła Berta, gdyż istotnie była to ona. — Teraz powiedzcie mi wasze nazwisko, a jutro koń będzie odprowadzony przed wasze drzwi.
— Nie potrzeba, bo ja pójdę z panią.
— Wy! dlaczego ta zmiana?
— Bo odgaduję, że człowiekiem, dla którego pani żąda pomocy, jest właściciel mego folwarku, pan Michel de la Logerie.
— Jesteście zatem jednym z jego dzierżawców? Doskonale się składa, będziemy mieli schronienie na folwarku.
— Ale — rzekł Courtin, któremu nie uśmiechała się bynajmniej perspektywa spotkania z młodym baronem, zwłaszcza, gdy pomyślał, że, gdy baron będzie wraz z Bertą pod jego dachem, Jan Oullier zjawi się też niebawem — bo widzi pani, jestem wójtem... i będziemy mieli w samym zamku Logerie silną załogę wojskową.
— Tem lepiej! nikt nie przypuści, że Wandejczycy, powstańcy, schronili się tak blizko nich.
— Zdaje mi się jednak, mając zawsze na względzie bezpieczeństwo pana barona, że Jan Oullier mógłby znaleźć schronienie pewniejsze, niż mój dom, gdzie od rana do wieczora kręcić się będą żołnierze.
— Niestety! całe przywiązanie i poświęcenie Jana Oullier’a jest, prawdopodobnie, stracone dla jego przyjaciół.
— Jakto?
— Jan Oullier umieścił nas w sitowiu na wysepce na stawie Fréneuse; dzisiaj rano słyszeliśmy strzelaninę na równinie; nie ruszyliśmy się, jak Jan Oullier nam zalecił, ale czekaliśmy daremnie! Jan nie żyje, albo został zaaresztowany, bo nie należy on do tych, którzy opuszczają swoich przyjaciół.
Gdyby było widno, Courtin zdołałby z trudnością ukryć radość, jaka odmalowała się na jego twarzy, na tę wieść, która uwalniała go od największego niepokoju.
— Widząc, że Jan Oullier nie wraca — mówiła dalej Berta — przepłynęłam przez staw po pomoc: nie spotkałam jednak nikogo; wróciłam tedy, wzięłam Michała na ramiona i przeprawiłam się z nim na brzeg. Myślałam, że zdołam zanieść go do najbliższego domu, ale siły mnie zawiodły; musiałam złożyć go w zaroślach i pobiegłam sama szukać ratunku. A teraz, prędzej, prędzej... Od dwudziestu czterech godzin nie mieliśmy nic w ustach, Michał jest ranny i zemdlał z wyczerpania.
— Jezus Marya! — zawołał Courtin, tonem takim zrozpaczonym, że wzruszył Bertę. — Spieszmy zatem.
Pewność, że stan Michała nie pozwoli mu żądać na razie żadnych wyjaśnień, dodała otuchy wójtowi z Logerie. Nie wątpił, że, pozbywszy się nazawsze ana Olier’a, zdoła się wytłómaczyć przed swoim młodym panem i uzyska jego przebaczenie.
Niebawem przybyli na miejsce, gdzie Berta pozostawiła Michała. Młodzieniec siedział plecami oparty o kamień, głowa opadła mu na piersi, nie zemdlał właściwie, ale znajdował się w tym stanie zupełnej prostracyi, ktora dopuszcza do zmysłów tylko mętne zrozumienie tego, co się dzieje dokoła; nie zwracał najmniejsze] uwagi Courtin’a, a gdy ten, przy pomocy Berty, wsadził go na konia, młody baron uścisnął rękę wójta tak samo, jak uścisnął dłoń Berty, nie wiedząc, co robi. Courtin stanął z jednej strony konia, a młoda dziewczyna z drugiej i, podtrzymując Michała, który bez tej pomocy byłby spadł na lewo albo na prawo, ruszyli w drogę.
Gdy stanęli w Logerie, Courtin obudził służącą, na którą — zapewniał — można było liczyć, jak na każdą służącą w Bocage; wyjął z łóżka swego jedyny materac, jaki był w domu, i umieścił młodzieńca na pawlaczu nad swoim pokojem, a uczynił to z taką troskliwością, z takimi okrzykami współczucia, że Berta nie mogła wątpić o jego przywiązaniu do Michała. Gdy rana tego ostatniego została opatrzona, gdy spoczął w łóżku zaimprowizowanem na prędce i pokrzepił siły kieliszkiem wina, gdy Berta posiliła się również skromnymi zapasami spiżarni wójta, młoda dziewczyna udała się do izby służącej, by nieco wypocząć.
Courtin pozostał sam; zatarł ręce z radości; wieczór był stanowczo pomyślny. Nie wtargnął wprawdzie do obozu nieprzyjacielskiego, ale stało się lepiej — miał obóz nieprzyjacielski we własnym domu, co niechybnie doprowadzi go do poznania tajemnic szuanów a zwłaszcza tych tajemnic, które dotyczą Petit-Pierre’a. Powtórzył sobie w myśli polecenia, jakie mu dał nieznajomy w Aigrefeuille: najważniejsze nakazywało mu zawiadomić go bezpośrednio, gdyby odnalazł schronienie bohaterki Wandei. Courtin zaś nie wątpił, że przez Michała i Bertę dowie się, gdzie się ukrywa księżna Berry, a wtedy urzeczywistnią się jego najgorętsze marzenia — będzie bogaty.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.