Wybór poezji (Horacy, 1935)/Satyry/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Horacy
Tytuł Satyry
Pochodzenie Wybór poezji
Wydawca Filomata
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Józef Birkenmajer, Felicjan Faleński, Paweł Popiel
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SATYRY
O tolerancji (Sat. I 3).
Omnibus hoc vitium est canioribus...

Wszystkim ta wada jest wspólną śpiewakom, że w gronie przyjaciół,
Nigdy się na to nie zgodzą, gdy ich zaśpiewać poproszą,
Nieproszeni zaprzestać nie mogą. Sardyńczyk Tigellius,
Znany miał to do siebie. I Caesar acz zdolen przymusić,
Choćby na przyjaźń ojcowską i swoją go prosił, to przecież
Nicby nie wskórał, natomiast gdy chęć go wzięła od jajka
Aż do jabłek wywodził: „Bacchusie!“ to w tonie najwyższym,
Albo w najniższym, co czwarta na gęśli struna wydaje.
Nic podobnego do tego człowieka nie było. Częstokroć
Biegał jakoby przed wrogiem się chroniąc, czasami powoli
Stąpał jakoby w obrzędach Junony; raz dwieście przy sobie
Miał niewolników, lub dziesięć; to królów albo tetrarchów
Pełną miał gębę, to znowu: „Trójnożny stolik mi starczy,
Czystej soli miseczka i toga, co chronić od zimna,
Choćby wytarta zdołała!“ Miljony byś temu darował,
Oszczędnemu, na małem przestającemu, to w piątej
Dobie już nicby w schowankach nie było. Nocami do brzasku
Czuwał, całemi zaś dniami chrapał. Nie było zaiste
Nic tak w sobie sprzecznego. Niechajże kto powie: A cóż to?
Żadnych że przywar nie masz? Mam inne, zapewne nie mniejsze.
Maenius gdy nieobecnego strofował Novia, co znowu
Powie ktoś: Siebie to nie znasz, lub jako nieznany słowami

Myślisz nas zbywać? Ja sobie pobłażam, odrzeknie mu Maenius.
Głupiem i niecnem podobne sobkowstwo i godnem nagany.
Jeśli nieprzetartemi oczyma tak licho dowidzisz,
Czemuż tak bystrym wzrokiem przyjaciół wady wytykasz,
Równie jak orzeł, lub wąż z Epidauru? Lecz tobie przeciwnie
Zdarzyć się może z kolei, że inni dopatrzą twe winy.
Nieco jest obraźliwym, niesmacznym dla węchu tych ludzi,
Którzy nosami kręcą i śmiesznym się wyda, że toga
Spływa niezgrabnie i z chłopska strzyżony, trzewiki zaś w pięcie
Źle związane się kręcą; lecz zacny, że trudno lepszego
Męża nad niego i tobie życzliwy, lecz rozum ogromny
W ciele tem nieokrzesanem się kryje; nareszcie samego
Siebie wybadaj, czy jakich ci niegdyś przywar natura
Nie wszczepiła, lub nałóg szkodliwy; bo w rolach się paproć
Zaniedbanych rozkrzewia i później wypalać ją trzeba.
Przejdźmy do tego, że zwodzi zaślepionego kochanka,
Właśnie oo przykre w bogdance, i nawet sama ułomność
Miła mu, jak Balbinus lubuje się w Hagny polypie.
Chciałbym, żebyśmy w przyjaźni błądzili taksamo i raczej
Cnota błędowi takiemu nadała miano uczciwe.
Właśnie jak ojciec u syna, tak my przyjaciela słabością,
Jeśli ją ma, nie powinni się brzydzić; toż zezowategoi
Skośnie patrzącym ojciec nazywa, Robaczkiem zaś karła,
Jeśli ma syna takiego, jak w pół poroniony był niegdyś
Sisyph; tego Kulaszką, jak nogi ma krzywe, owego
Pieszczotliwie Piętaszkiem, bo wspak na piętach osadzon.
Nazbyt ściśliwie kto żyje: oszczędnym go nazwać. Ów nadto
Narzucający się, pływacz, uchodzić wobec przyjaciół
Pragnie za usłużnego. Zaś inny zbyt hałaśliwy,
Więcej niż wolno werydyk; niech prostym, i śmiałym się zowie.
Nadto gorączka: umieścić go w rzędzie ognistych. To wszystko
Sądzę, że ludzi zjednywa i węzły przyjaźni zacieśnia.
My zaś właśnie przymioty na wspak tłómaczymy i czyste

Raczej oszpecić pragniemy naczynie skorupą. Niech człowiek
Prawy i skromny, zupełnie obcuje z nami, to jego
Niedołęgą i tępym zowiemy. Ten wszelką zasadzkę
Stropił i złemu żadnemu nagiego boku nie poddał;
W takich to bowiem zwyczajach pędzimy żywot, gdzie ostra
Zazdrość panuje i zbrodnie; to miasto go tęgim i zdrowym,
Oraz przezornym, wolimy go skrytym i chytrym nazywać.
Jeśli kto prostodusznym (jak często i chętnie Maeceno
Przedstawiłem się tobie), że czasem czytającemu,
Albo zamyślonemu przerywa; natrętnym jest w mowie,
Pozbawiony zdrowego rozsądku, rzekniemy. Niestety!
Jak stanowimy zuchwale niesłuszne prawo na siebie!
Nikt się bowiem bez przywar nie rodzi i tenci najlepszym,
Który obciążon mniejszemi. Przyjaciel drogi jak słusznie
Wady niechajże porówna z przymioty, to wobec liczniejszych,
Jeśli rna więcej dobrego, niech skłoni się do mnie. Kochanym
Chcęli być prawem podobnem, niech waga będzie taż sama.
Taki co żąda by druha wrzodami własnemi nie zbrzydził,
Niechże pominie i jego brodawki; boć słusznem gdy pragnie
Pobłażania za grzechy, tosamo od siebie okazał.
Wreszcie gdy wada gniewu wytępić się nie da zupełnie,
Równie jak te, co trzymają się głupców, dlaczegóż osobną
Miarą i wagą się rozum nie posługuje i rzeczy
Jak się okaże nie sądzi, stosując karę do winy?
Jeśli kto sługę, któremu kazano misę uprzątnąć,
Przeto że resztki ryby i ciepłej liznął zaprawy
Przybił do krzyża, to w pośród rozumnych go więcej szalonym
Nad Labeona osądzą. Toż niegodziwszem, i większem
Jest przekroczenie następne: cokolwiek uchybił przyjaciel
(Jeśli mu nie darujesz, niegrzecznym okażesz się, przykrym),,
Już go nie cierpisz i zawdy unikasz, jak dłużnik Rusona;
Który, jak dla niebogi nadeszły smutne Kalendy,
Jeśli gotówki lub czynszu skądkolwiek nie wyrwał, nużące
Musi wysłuchać powieści i karku nadstawić, jak więzień.

Ten wezgłowie pijany zaplamił, lub czarę ze stołu
Zrzucił Euandra toczoną rękoma; to z tego powodu,
Albo że kurczę leżące na mojej stronie półmiska
Głodny zagarnął, to przeto już mniej się druhem lubianym
Stanie? Co pocznę, jeżeli popełnił kradzież, lub wiarę
W nim położoną zdradził, lub słowu danemu zaprzeczył?
Którym się zdało, że grzechy są równe, zobaczą trudności,
Kiedy się dotrze do prawdy; sprzeciwia się temu obyczaj
Rozum i sama potrzeba, słuszności matka i prawa.
Kiedy z dziewiczej się ziemi żyjące istoty zrodziły,
Niema i podła czereda, o żołądź i legowiska
Pięścią, pazurem, następnie maczugą, podobnież dalej
Bronią walczyli, stosownie jak ich nauczyła potrzeba,
Póki nazwisk i słów nie znaleźli, któremi znaczenie
Oraz i głosy wyrazić umieli; następnie ustała
Wojna, poczęli miasteczka zakładać i prawa stanowić,
Żeby kto nie był złodziejem, lub łotrem i nie cudzołożył.
Przed Heleną już bowiem popędy płciowe najpierwszym
Były do wojny powodem, lecz głuchą śmiercią polegli,
Których za chucią przygodną krążących, jak bestje w dzikości,
Zwalił na ziemię silniejszy, podobnie jak buhaj we trzodzie.
Prawa, że wynaleziono z obawy bezprawia, to musisz
Przyznać, gdy czasy i dzieje światowe badać zamierzasz;
Ani natura nie zdoła rozróżnić dobra od złego,
Równie jak dzieli swe dary, co szukać lub czego unikać.
Rozum się na to nie zgodzi, by tyleż i grzeszył taksamo,
Który się wdarł do cudzego ogrodu przez słabą zaporę,
Albo co nocą zrabował świętości boże; niech będzie
Pewne prawidło, co grzechom stosowną karę wymierza.
Żebyś rózeczki godnego, nie siekał biczem okrutnym.
Żebyś uderzył zaś prętem takiego, co gorsze zasłużył
Bicie, nie boję się wcale, gdy mówisz jako są równe
Kradzież i głośny rabunek i kosą podobną wycinać
Grozisz co wielkie i małe, byleby ci ludzie królować

Dozwolili. Jeżeli bogatym się staje, kto mędrzec
Dobrym szewcem, i pięknym nad wszystkich, nareszcie, i królem
Czemu pożądasz, co masz? To nie wiesz, co ojciec Chrysippus
Mówi. Postołów dla siebie i mędrzec nigdy nie zrobił,
Ani podeszew? A przecież i szewc jest mądrym. Dlaczego?
Przeto że chociaż i milczy Hermogen, pozostał najlepszym
Mistrzem! i piewcą; jak również Alphenus przebiegły rzuciwszy
Wszelkie rzemiosła narzędzia, choć warsztat zamknął, pozostał
Szewcem: i tak jest mędrzec w gałęzi wszelakiej najlepszym
Mistrzem on jeden i królem. Pociągną cię kiedy za brodę
Psotne chłopaki, to jeśli poskromić ich kijem nie zdołasz,
Sciśnie cię ciżba wokoło stojąca i biedny od gniewu
Pękniesz, zawstydzony, z potężnych królów największy!
Żeby nie długo rozprawiać; gdy ty za ćwiartkę do łaźni
Pójdziesz jak król, i żaden za tobą nie pójdzie towarzysz,
Krom niemądrego Crispina, to właśnie przebaczą mi drodzy.
Przyjaciele, jeżelim przeskrobał w czem, jako głupi;
Ja zaś chętnie przywary ich znosić będę z mej strony
I szczęśliwiej niż ty jako król, żyć będę jak prostak.




Podróż do Brundisium (I 5).
Egressum magna...

Z Romy jak tylko wyszedłem ogromnej, Aricia przyjęła
W skromną gościnę; w podróży mi był towarzyszem Heliodor
Z greckich retorów najmędrszy, a stąd do Appia miasteczka,
Majtków; i wszelkiej hołoty, karczmarzy przebiegłych pełnego.
Drogę na dwoje z lenistwa dzielimy; lżej od nas wybrani
W jednym ją dniu przebywają, lecz w Appii mniej ciężko leniwym
Tamże ja wypowiadam z powodu wody cuchnącej
Wojnę brzuchowi, czekając na obiadujących przyjaciół
W kwaśnym humorze. Już noc gotowała się cienie na ziemi
Rozpościerać i znaki po niebie gwieździste rozpalać:
Wtedy pachołki wioślarzom, ci znowu pachołkom wymyślać
Poczną: „przybijajże tutaj“; „aż trzystu zabierasz“; „co znowu...
Dosyć już...“ W ciągu zapłaty, nim wreszcie muła zaprzęgli,
Cała minęła godzina. Złośliwe komary i błotne
Żaby nie dają nam spać, do tego holownik i wioślarz
(Skuci do szczętu) o swych nieobecnych dziewczynach na udry
Pieją. Na końcu znużony holownik zasypia, zaś majtek
Leniuch postronki od muła, którego na trawę puszczono,
Przywiązuje do skały i chrapie na wznak wywrócony.
Dzień się już robił, gdy czujem, że statek się wcale nie rusza;
Jeden z podróżnych nareszcie, sierdzisty, skoczywszy znienacka
Głowę i boki wioślarza i muła obrabiać poczyna
Prętem wierzbowym; o czwartej nas ledwo na ląd wysadzono;
Wtedy w twem źródle Feronio obmyliśmy ręce i twarze.
Pośniadawszy ze trzy wleczemy się mile podchodząc,
Wreszcie pod Anxur, stojący na skałach lśniących zdaleka.
Tamże miał przybyć Maecenas najlepszy, zarazem Cocceius
Jeden i drugi wysłani w poważnych sprawach na posłów,
Powaśnionych przyjaciół nawzajem godzić przywykli.
Tamże cierpiący na oczów ropienie nacieram je czarną
Maścią. Zatenczas Maecenas przybywa, Cocceius, a z nimi

Razem Capito Ponteius od stóp wytworny do głowy
Człowiek, najlepszy nad innych Antonia przyjaciel od serca.
Fundy przez Aufidiusa pretora Lusca rządzone
Chętnie mijamy, żartując z parady głupiego pisarza,
Togi z obszewką szeroką i kadzielnicy żarzącej.
W mieście Mamurrów następnie szukamy znużeni spoczynku,
Gdzie nas dachem opatrzył Murena, zaś Capito kuchnią.
Wschodzi następnie o wiele najmilsza jutrzenka, bo z nami
W Sinuessie spotyka się Varius, Vergilius i Plotius,
Dusze, nad które zacniejszych i ziemia nigdy nie niosła,
Ani też względem których bym przywiązanie miał większe.
Jakież to były uściski i jaka uciecha spotkania!
Nic z przyjacielem kochanym porównać w życiu nie mogę.
Tuż przy Campańskim moście najbliższy domek schronienie
Daje nam, drzewo i sól szafarze należną daniną.
Stamtąd stajem w Capui, gdzie z mułów juki zdejmują.
W piłkę grać idzie Maecenas, ja spać, jak niemniej Vergilius,
Piłka bo chorym na oczy i twardym w trawieniu nie służy.
Potem zamożne Cocceia domostwo nas bierze w gościnę,
Nad zajazdami Caudiów leżące. Na teraz po krotce
Walkę pomiędzy Sarmentem trefnisiem, a Messem Cicirrą
Muzo dopomóż opisać, z jakiego się ojca zrodziwszy
Każden potyczki się podjął. Ród Messa przesławny od Osków,
Pani Sarmenta przy życiu: a więc od podobnych się wiodąc
Przodków stanęli do walki, Sarmentus pierwszy: „do konia
Mogę cię równać dzikiego“. Śmiejemy się. Messus odetnie
Głową kiwając mu na to: „przyjmuję“. „Aj, żeby to rożek
Z czoła nie był wyciętym, to cóżbyś dopiero uczynił,
Kiedy tak chociaż kaleka wygrażasz?“ A blizna szkaradna
Czoło włosami obrosłe mu z lewej strony szpeciła.
Naszydziwszy dowolna z Campańskiej na twarzy choroby,
Prosi udawać Kyklopa jak tańczy w roli pasterza:
Zwłaszcza, iż ani kothurna i maski mu wcale nie trzeba.
Wiele mu na to się odciął Cicirrus, ażali łańcuchy
Złożył już Larom ze ślubu; że zaś był pisarzem, to wcale

Prawo własności u pani nie gorsze: na końcu go pyta:
Czemu wogóle uciekał, gdy jemu starczyło na żywność
Mąki funt jeden, chudemu zarówno jak małe pacholę.
W taki to sposób wesoło dłużyliśmy ową biesiadę.
Stąd na Benevent się prosto kierujem, gdzie chętny gospodarz
Chude piskorze gotując na ogniu się ledwie nie spalił.
Wolne po starej kuchni albowiem biegnące płomienie,
Rozproszone już... już dosięgały szczytu budynku.
Gości zgłodniałych i sług bojaźliwych mogłeś obaczyć
Porywających potrawy i ogień pospołem gaszących.
Tutaj nareszcie Apulia poczyna mi znane odkrywać
Szczyty, Atabula wiatrem spalone i nigdy z takowych
Nie bylibyśmy wyleźli, by tuż leżąca Trivika
Willa nie była przyjęła, niestety z dymem gryzącym,
Który przez komin z mokrego paliwa nam srodze dokuczył.
Stąd pędzimy na kołach dwadzieścia mil z rzędu w miasteczku
Chcąc popasać, którego nie można wierszem oznaczyć,
Znakiem atoli najłatwiej, bo rzecz najzwyklejsza się tutaj:
Woda sprzedaje; lecz chleb nad inne piękniejszy, że zwykle
Dźwiga przezorny podróżny na ramię go dalej ze sobą:
Bowiem ościsty w Canusium, gdzie wody na kubek nie starczy
Które to miejsce niegdyś waleczny założył Diomed:
Tutaj z druhami smutnymi się Varius niechętnie rozstaje.
Stąd znużeni do Rubów się dostajemy, bo długą
Drogę musieliśmy przebyć i gorszą jeszcze po deszczu.
Lepsza nazajutrz pogoda, lecz droga najgorsza od samych
Baru okolic rybnego; nakoniec przez Lymphy złośliwe
Gnatia stawiana do śmiechów i żartów dała sposobność,
Kiedy nam każą uwierzyć, że bez płomienia na świętym
Progu się pali kadzidło, niech wierzy w to żydek Apella,
Ale nie ja, nauczony, że pędzą bogowie szczęśliwy
Żywot, a jeśli przyroda co zdziała cudownie, to tego
Gniewnie bogowie nie zwykli ze stropu niebios zesyłać.
Długiej podróży i pismu Brundisium niech koniec położy.




Gaduła (Sat. I 9).
Ibam forte Via Sacra...

Szedłem raz Świętą Ulicą — zwyczaju trzymając się swego —
zamyślony głęboko o jakichś niebieskich migdałach:
nadbiegł pewien — znany mi tylko z nazwiska — patałach,
rękę mi ścisnął i krzyczy: „Jak się masz, kochany kolego!“
— „Średnio na jeża“ — odparłem, — „i życzę ci jak najlepiej!“
Widząc, ze przypiął się do mnie i ani się nie odczepi,
pytam: „A co chcesz?“ — On na to: „Ach znasz mnie, wszak jestem literat!“
— „Cenię cię za to!“ — bąknąłem... i pragnąc mu umknąć, rad nie rad
kroku przyspieszam, to znowu przystanę i w sposób intymny
szepce coś niby słudze do ucha... a ciało mi zimny
pot oblewa. — „O gdybym tak umiał do gniewu być prędki
jak Bolanus! — powtarzam w duchu. On, wziąwszy mnie w dozór,
sławił Rzym i przedmieścia — wartko rozpuścił już ozór
Ja wciąż milczę. On wtedy: „Już zdawna zgaduję twe chętki!
Zwiać chcesz ode mnie... fe, brzydko! Wszak nie masz co robić... więc pójdę
z tobą, gdziekolwiek dążysz.“ — Ja w nową wdałem się bujdę —
„Po co masz drogi nakładać? Do człeka, co złożon chorobą
idę... nie znasz go... mieszka daleko za Tybrem... w pobliżu
parków Caesara“... — „Mam czas, nie jestem leniwy, więc z tobą
pójdę wszędzie... — Stuliłem uszy, niepomny prestiżu,
jak zgłupiały osiołek, gdy wielki przytoczył go bagaż.

On znów: „Zważywszy mój talent, już widzę, że się nie wzdragasz
z Viskiem, z Variusem mnie równać w przyjaźni... Boć przecie któż skrobnie
tyle wierszy za jednym zamachem?... kto równie nadobnie
tańczy jak ja?... Niech się schowa Hermogen! jam w śpiewie Seireną!“
Tu mi udało się wścibić pytanie: „Masz matkę ubogą
lub krewniaków na swojej opiece?“ — „Nie! nie mam nikogo!
Wszystkich złożyłem do grobu...“ — „Szczęśliwi!... Jam został ci jeno...
Dobij i mnie, boć na mnie okrutny taki los czyha,
który w dzieciństwie mi z urny wytrzęsła stara wróżycha:
JEGO NIE ZGŁADZI TRUCIZNA, NI WROGÓW WŁÓCZNIA ŻELAZNA,
GRYPA NI STARCZA PODAGRA NI BÓL CO WYKRĘCI MU TUŁÓW;
JEGO DOBIJE GADUŁA... WIĘC NIECH SIĘ WYSTRZEGA GADUŁÓW,
KIEDY NIECO ZMĄDRZEJE I LAT DOJRZALSZYCH JUŻ ZAZNA!“
Ćwierć dnia już zmitrężywszy, przechodzim koło świątyni
Vesty. On stawić się w sądzie miał w związku z własnym procesem:
wiedział, że przegra sprawę, jeżeli inaczej uczyni,
rzecze więc: „Chwilkę bądź łaskaw zaczekać!“ — „Niech zginę z kretesem,
znam się jak kura na pieprzu!“ — „Czy sprawę czy ciebie opuścić?...
Jestem w kłopocie!“ — „Mnie opuść!“ — „O, nigdy!" — i (widać już wściekł się)
rusza jak opatrzony przed siebie ... Ja za nim — bo juści
jak się tu oprzeć zwycięscy?... — „A jakże z tobą Maecenas?“ —

on znów pyta: „ten szczęściarz urządzać się utnie roztropnie:
z garstką wybrańców przestaje jedynie!... Gdybyś zapoznał
mnie z nim, o! wielkich względów z mej strony napewnobyś doznał:
jabym ci robił u niego protegę!... Niech kaczka mnie kopnie
jeślibyś wszystkich nie zaćmił!“ — Ja „a to: „Zdaje się, że nas
mylnie sądzisz. Boć w żadnym domu nie żyje się czyściej:
niemasz tam intryg ni gniewów ni plotek ni podłej zawiści,
forów nie dają bogatszym ni mędrszym, lecz każdy tam znajdzie
miejsce dla siebie „Ech, szklisz! Uwierzyć trudno tej bajdzie“ —
— „Ależ to prawda!“ — „Więc staraj się o nią: mocą swych zalet
zdołasz go podbić... On do współczucia łatwo się nagnie,
tylko się droży zpoczątku“ Nie zaśpię gruszek w popiele:
dziś jeszcze służbę przekupię... cóż, trzeba sięgnąć do kalet!...
Jeśli mnie z kwitkiem odprawią, trudnościm się jeszcze nie przeląkł:
chwilę stosowną wypatrzę, na drodze zaczepię go śmiele,
odprowadzę... „Bez pracy wszak niema kołaczy!“ W rozterce
odsiecz ujrzałem: szedł Fuscus Aristius! On jako zły szeląg
znał mojego kompana ... Stajemy... - „Ach, skądże to, skądże
dążysz, kochany, i dokąd?“-zapytał. - Ja w miejscu się wiercę,
szczypię go zlekka w ramię i perskie oko doń robię,
głową mu kiwani, by chciał mnie ratować. On śmiał się niemądrze,
niby nie rozumiejąc... Mnie żółć aż wrzała w wątrobie!
-„Kiedyś mówiłeś, że chciałbyś poufnie rozmówić się... a bez
świadków... ze mną...“ - „Pamiętam, pamiętam!... lecz pozwól, że w kropce

dziś cię zostawię... Do jutra!... Wszak dzisiaj trzydziesty jest szabes:
chciałbyś podciętym Żydziaszkom w nos kopcić? — „Przesądy mi obce!“
odmę się na to, lecz on: „A ja za wzorem pospólstwa
jestem przesądny... Wybacz!... Pomówim później!“ Ostatnie
zagasły nadziei promienie!... Zbiegł huncfot, w niewolę gadulstwa
mnie nieszczęsnego oddając!... Lecz nadszedł moment wyzwolili:
zabiegł gadule drogę przeciwnik i złowił go w matnię:
„Tużeś mi, ptaszku?!“ huknął: „to ty się uchylasz od prawa!?“
Nuże go taszczyć przed sąd!... Ja uszy do góry!... Krzyk, wrzawa,
rwetes na całej ulicy!... I tak mnie wybawił Apollin...



Via Appia z widocznemi grobowcami.


Rady życiowe (Sat. II 5).
Hoc quoque, Tiresia...

Mój Teiresiaszu i to mi jeszcze dopowiedz i prośby
Mojej wysłuchaj, jakowym sposobem stracony majątek
Mógłbym, i sztuką odzyskać. Dlaczego się śmiejesz? „chytremu
Jeszczeż nie dość do Ithaki że wróci, a bogi ojcowskie
Będzie oglądał?“ — O wieszczu! coś nie zwiódł nikogo, toć widzisz
Jako za twoją wyrocznią do domu powracam ubogi,
Goły, bo ani piwnica, ni bydło nie uszło grabieży
Gachów, a źdźbła bez mienia i ród i cnota nic warte.

„Jeśli ubóstwa się lękasz to mówiąc bez dalszych ogródek,
Słuchajże jakim sposobem zbogacić się możesz. Kwiczoła
Albo co wyszukanego posłano ci; migiem to wyślej,
Tam gdzie świeci dostatek u pana starego; jabłuszka
Słodkie, lub jakie przysmaki ci ziemia uprawna przynosi
Niechaj przed Larem skosztuje od Larów bogacz godniejszy,
Któren, choć źle urodzony i krzywoprzysiężcą, zbroczony
Krwią braterską i zbiegiem by był, nie odmów jak żąda,
Żebyś choć w miejscu pośledniem mu towarzyszył potulnie“.
Jakto, przy boku podłego mam Damy stróżować? Inaczej
W Troi działałem z mężnymi o lepsze walcząc. — „A zatem
Będziesz ubogim“. — Walecznej nakażę to duszy przecierpieć:
Gorsze ja niegdyś przygody znosiłem. Powiadajże dalej
Wieszczu, skądby dostatków i kupy skarbów nazbierać.

-„Już ci mówiłem i mówię, zdobywaj przebiegle gdzie możesz
Spadki po starcach; a choćby się znalazł jeden i drugi,
Któren chwyciwszy na wędce ponętę, by uszedł połowu,

Nie trać nadziei, a choć zawiedziony rzemiosła nie puszczaj.
Zdarzy się kiedy, że w sądach o wielką lub mniejszą się wadzą
Sprawę, niech jeden bezdzietny, zamożny i krętacz się znajdzie,
Któren zuchwale i marnie pozywa lepszego, to jemu
Bądź rzecznikiem, a męża lepszego sumieniem i sprawą,
Porzuć, jeżeli ma w domu i dzieci i płodną małżonkę.
Wierzaj mi Quincie, Publiuszu (bo mile głaszcze po uszach,
Imię poufne twa cnota zniewala ci być przyjacielem:
Znam ja ustawy dwuznaczne i bronić zdolny procesów:
Prędzej mi oczy ktokolwiek wydrapie, nim ciebie z pogardą,
Choćby o orzech złamany pokrzywdzi; rzecz moja, byś straty
Żadnej nie poniósł, by z ciebie nie drwiono!“ Do siebie mu wracać
Każ i ciałeczko pieścić; bądź sam kierownikiem rozprawy,
Wytrwaj uparcie, czy nieme pękają pod słońcem czerwonem
Rzeźby, czy zatłuszczonemi nadęty Furius trzewiami,
Rzuca na Alpy zimowe szarawą pianę śniegową.
„Czyliż nie widzisz“ ktoś mówi do stojącego w pobliżu,
Łokciem trącając „jak dzielny! znajomym dogodny, cierpliwy!“
Liczne, popłyną ci tonny, sadzawki na ryby się zwiększą.
Jeśli prócz tego się syn chorowity w domu zamożnym,
Znajdzie chowany troskliwie, to nazbyt otwarcie służalstwa,
Wobec owdowiałego nie zdradzaj, lecz skrycie czołgając,
Staraj osiągnąć nadzieję, byś był w testamencie na wtórem
Miejscu wpisany, zaś jeśli wypadkiem syn zejdzie ze świata,
Wstąpił na miejsce już wolne; rachuba ta rzadko zawodzi.
Jeśli ci czasem testament do przeczytania kto poda,
Odmów1 i zawsze pamiętaj tabliczki od siebie usunąć,
Tak, byś zezem jednakże pochwycił co pierwsza zawiera,
W drugim ustępie, czy sam, czy do spółki z innymi dziedziczysz,
Rzutem oka mógł dojrzeć. Z urzędu piątnika zostawszy,
Świeżo Coranus pisarzem, jak lis kruka łatwowiernego,

Czyhającego na spadek najczęściej ośmieszy Nasikę.
— Jesteśli w szale, czy chytrze mnię zwodzisz niejasną wyrocznią?
— „Synu Laerta, cokolwiek przepowiem tak będzie, lub nie tak
Wielki mię bowiem Apollon proroctwa darem obdarzył.“
— Co jednakże ma znaczyć ta bajka wytłumacz łaskawie.
— „W czasie, gdy straszny dla Parthów młodział, co ród swój wyniosły
Od Aeneasa wielkiego wywodzi, na lądzie, i morzu,
Wielkim zostanie, wysmukła dzielnego poślubi Corana,
Piękna córka Nasiki, co długów oddawać nie lubi.
Wtedy tak zięć uczyni: teściowi zapis doręczy,
Prosząc, ażeby przeczytał. Nasika po wielu odmowach,
Wreszcie przyjmuje, by sam w osobności przeczytać i znajdzie,
Sobie i swoim, że nic oprócz płaczu nie zapisano..
W takim ja celu doradzam; kobieta jeżeli przebiegła,
Albo też wyzwoleniec opęta starego ciemięgę,
Z nimi się zwiąż, przymilaj, byś nieobecny był chwalon:
Mozę to być użytecznem, o wiele zaś lepiej do samej
Głowy się zabrać; czy wiersze niezgrabne pisze prostaczek,
Chwalić; niech będzie kurewnik, nie czekaj by prosił; usłużnie
Wręcz Penelopę mu oddaj, co godniejszemu“. — Czy sądzisz,
Żeby się dała uwieść, o tyle wstydliwa i zacna,
Że nie zdołali ją gachy od prawej drogi odwrócić?
— „Biedna też młodzież przybyła, za skąpa na wielkie podarki,
Nadto me tyle miłości pożądająca, lecz strawy;
Tak Penelope ci czystą została; lecz choćby raz jeden
Zasmakowała w starcu) i z tobą się zyskiem dzieliła,
Nigdy się nie odzwyczai, jak pies od rzemienia tłustego.
Powiem za mojej starości co stało się: w Thebach przewrotną
Babę, na skutek zapisu tak nieśli na pogrzeb: oliwą
Trupa wysmarowanego na barkach nagich wynosił
Dziedzic, by zmarła mu jeszcze się mogła wymknąć: dlatego
Sądzę, bo nadto za życia natrętem był; zatem ostrożnie
Działaj, nie puszczaj sprawy i wszelkiej unikaj przesady.

Sprzyce i zgryźliwemu gadulstwem dokuczysz. Bez racji,
Znowu też nie bądź mrukiem. Jak Davus w komedji się trzymaj
Z głową spuszczoną i miną takiego, co wiecznie w obawie.
Zawsze bądź na usługi, przy zimnem przestrzegaj powietrzu,
Żeby ostrożnie pokrywał kochaną główkę; wydobądź
Z tłumu i poprzej ramiony; gadule ucha nadstawiaj.
Jeśli nieznośnie pożąda chwalenia, dogadzaj mu póki
Sam z wniesionemi do nieba rękoma nie rzeknie: już dosyć!
Mimo to słowy górnemi podbijać bębenka należy.
Kiedy cię wreszcie od pieczy i służby nużącej uwolnił,
Oraz na jawie usłyszysz: „do czwartej części dziedzicem
Będzie Odysseus, „ach, biada mojego nigdzie już niema
Druha Damasa, gdzie znajdę zarówno zacnego, wiernego?“
Wtrąć następnie i wedle możności płaczem wybuchnij
Wolnoć oblicze radosne pozorem pokryć. Grobowiec,
Jeśli masz wybór bez skąpstwa wybuduj, a pogrzeb wspaniale
Urządzony, sąsiedzi niech sławią. Jeżeliby któren
Starszy ze współdziedziców szkodliwie kaszlał, to jemu
Powiedz, że, gdyby z twej schedy chciał dom lub ziemię zakupić,
Chętnie ustąpisz takowy za kupnem pozornem. Lecz sroga
Każe mi Proserpina powracać: więc żyj i bądź zdrowym“.




Rozmowa z niewolnikiem (Sat. II 7).
Iam dudum ausculto...

Dopraszam się ja łaski pańskiej — oto
Czy mogę mówić? rzecz nie będzie długa.
Davus? Tak, Davus, twój pokorny sługa,
Co z przymuszoną służy ci ochotą —
Tyle uczciwy, że mu żyć jest wolno.
Ha! W uroczystość owych dni swawolną
Zdrów gadaj — skoro tak mieć chcieli starzy.
Ot, mnie się widzi: Że na naszym świecie
Jedni w złe życie całkiem szczerze brniecie,
I coraz gładziej — lecz się taki zdarzy,
Co to jak pijak, mgławe mając oczy,
Raz w dobrą stronę, raz się w złą zatoczy.
Patrzno Priscusa. To go spotkasz snadnie
Z gołemi łapy — to znów ma pierścieni
Aż po paznogcie. To się ubrać leni,
To znów co chwila nowe szaty kładnie.
Raz się w pałacach puszy skrzących złotem —
Raz wśród andrusów zgrai śpi pod płotem.
To hula w Rzymie, i na głowie stawa
Aż wstyd i zgroza — to znów, z nagłej zmiany,
Do Athen jedzie, gdyż go dręczy sława
Tamtejszych Mędrców... czyż on nie narwany?
Już jest od niego lepszy ten Kostera,
Co, dobroczynna chociaż mu chiragra
Ręce odjęła — rad on zawsze zagra.
Tylko pachołka sobie wprzód dobiera,
Który, co chwila, swemu Jegomości
Do kubka zgarnia wyrzucone kości.
Taki, jak sądzę, złemu służąc stale
Mniejsze ponosi straty — ztąd go chwałę —
Gdyż, jak się patrzy, mniej też bywa w gniewie,
Niż ów, co zgoła jak się ma, sam nie wie.

— Do kogóż błaźnie zwracasz to bajanie?
— Właśnie do ciebie. — Do mnie? ty bałwanie!
A tak. Nie tyżto chwalisz ustrój błogi
Prostoty dawnej ? Ale niechby bogi
W te dobre czasy zwrócić się raczyły,
Za nic byś nie chciał. Więc, mój panie miły,
Albo tak mówisz: — „Wy tam drudzy wierzcie,
W co ja nie wierz“ — albo ci ochota
Do tego, czego nie wiesz sam, — lub wreszcie
Odwagi nie masz nogę cofnąć z błota.
Któż się naprzykład, jak ty, wiecznie szasta?
W Rzymieś jest? — gadasz: — co tchu na wieś jadę
Na wsi: — Ach! nie ma nad rozrywki Miasta! —
Jeśliś przypadkiem kiedy na biesiadę
Nie zaproszony: — Z jakąż ja rozkoszą
Obiadek skromny zjem w swej własnej chacie! —
Tak sobie mówisz — właśnie, jakby na cię
Dybano gwałtem. Gdy cię zaś zaproszą,
Byś Maecenasa bawił przy wieczerzy,
Cóż za zgiełk w domu! — Hej! Wy służba! trutnie
Pachnideł! Wieńców! — Klniesz i grzmocisz okrutnie.
A tu, tymczasem, niechże wnet nadbieży
Wesoły orszak twych przyjaciół, którzy
Przez ciebie znowu byli zaproszeni,
To idą z kwitkiem, wymyślając w sieni
W sposób, którego nikt ci nie powtórzy.
Powiadasz: — Davus, byle dym z komina
Już on półmiskom rad jest niesłychanie —
Davus — obżartuch, wałkuń, pijaczyna —
Niech i tak będzie. — Ale ty, mój panie,
Coś drugi taki — nawet gorszy pono —
Za cóż mię łajesz? Chyba ci się zdaje,
Że twą wymową zgłuszysz napuszoną,
Głos, który w tobie samym, obyczaje
Twe własne gani. Więc ci ja dowiodę:
Żeś mniej odemnie wart, com wart zaledwie

Te drachm pięćdziesiąt, któreś na mą szkodę
Dał za mnie... tylko, ręce chciej obiedwie
Przy sobie trzymać... ja jedynie bowiem,
Co mi Crispina gadał stróż, opowiem,
Tobie się słyszę cudzych żon zachciało.
Mnie zaś, że dziewka gdzieś folwarczna sprzyja
To, kto z nas, proszę, więcej wart jest kija?
Mnie, że tam czasem swędzi grzeszne ciało,
Wzorem ogierów albo choćby wieprzy,
I że wrodzone cierpiąc niepokoje,
W zapadłym kącie gdzieś plugastwo zbroję,
Anim bogatszy przez to, ani lepszy.
A tu — kto taki, zdjąwszy z serca pychę,
Chyłkiem, odzienie wdziawszy na grzbiet liche,
Czai się, niby złodziej za zdobyczą?
Kłapią mu zęby, twarz się kurczy blada —
Gdyż się po cudze ten Jegomość skrada.
A nuż cię złapią i rózgami zćwiczą,
Piętnem przypieką, lub umieszczą w ciupie?
Wtedy, twa luba, w one chwile głupie
Cóż ci poradzi swą wymową sroczą —
Gdy ci pachnący łeb z kolany ztroczą?
A czy to, myślisz, mąż, gdy się rozmacha,
Jednako uczci żonę i jej gacha?
Nie — uwodziciel słusznie górą będzie —
Tak zawsze było, i tak bywa wszędzie.
Ale przypuszczam: że ci się udało
Z zatargów z mężem cało wyjść i z chwałą,
I, nie zgrzeszywszy winy twej poszlaką,
Pomyślnie krzywdę zrządzić mu wszelaką —
To pewnie wtedy, mądry w doświadczenie,
Zechcesz mieć skórę własną w większej cenie?
Gdzie tam! Dla lada sroki, znów przyjemnie
Poszukasz guza. — Więceś ty odemnie
Gorszy niewolnik. Bowiem, jakież bydlę
Znów zechce bywać w unikniętem sidle?

Niekiedy mówisz: Ja nie cudzołożę. —
A ja, czym złodziej, że w niejednej porze
Przezornie sreber twoich ci nie skradnę?
Lecz odejm kary strach i skutki zdradne —
A szpetna żądza zbliży nas nie długo.
Nibyś ty moim panem — nikt nie przeczy —
Lecz za to, iluż względów, ludzi, rzeczy,
Sam z dobrej woli, niskim jesteś sługą!
Niechby cię praetor nie raz, ale tysiąc
Razy, swą laską dotknął — mogę przysiąc:
Że cię od drżenia skóry nie wyzwoli.
A teraz, weźmy równość naszej doli.
Toż niewolnicy wszyscy, wobec pracy,
Czy (jak chcesz) wobec kija, są jednacy.
Nad dwóch zaś, w jakim stopniu się spotyka?
Jam twój niewolnik, Mości mój poeto —
Lecz tyś niewolnik niewolników — przeto
Miano ci służy Arcyniewolnika.
Bo któż jest wolny? Mędrzec tylko, który
Samemu sobie panem, jest bez granic.
Ubóstwo, pęta, nawet śmierć ma za nic.
W swe namiętności ostro patrzy z góry.
Pogardą zbywa dworskich żądz wypadki.
Silny, skupiony w sobie, zewsząd gładki —
Iść naprzód nigdy nic mu nie przeszkadza,
Ani złych wpływów znana mu jest władza.
Więc czyś ty taki, jak tu opisano?
Posłuchaj tylko. Oto, w pewne rano,
Ody już talentów z ciebie pięć wykpiła,
W łeb ci szaflikiem dawszy twoja miła,
Za drzwi cię wypchnie. Poczem, znów przywoła —
A ty powracasz. — Ależ, krzyczę przecie:
— „Jam wolny!“ Cóż to — nie śmiesz? Boś już zgoła
Dał sobie na kark lichej wsiąść kobiecie,
A ta, czcząc w tobie bezrozumne bydlę
Jak chce, twą wolność wodzi na wędzidle.

Jeśli ty, z gębą nieraz rozdziawioną.
W rzeźbę lub obraz patrzysz — toć ja pono
Nie wiele głupszy, jeśli się w szynkowni
Przyglądam desce. Ludzie tam szykowni
Pomalowani, a człek aż się dziwi —
Bo tak hulają właśnie, jakby żywi.
Jam za to próżniak, godzien swych współbraci —
Pan zaś czas drogi pożytecznie traci.
Że mi piekarni zapach w nosie kręci,
już kij w robocie. Ty zaś, czy bez chęci
Bieżysz uraczyć twoję grzeszne ciało,
Byle z komina kędy zapachniało?
Jam znów łakomieć — więc potrzeba, żeby
Bokiem wrodzone wyszły mi potrzeby!
Lecz, w swej przewadze, czyż to raz wypadło,
Żeś ty się za mnie pomścił sam na sobie?
Skisło ci w kiszkach źle strawione jadło,
Albo ci pilną służbę nogi obie
Wypowiedziały. Że drąg od drapaki
Ukradłszy z głodu, za to zjada flaki
Pachołek chudy — to mu wstyd i biada!
Lecz wara dotknąć pana, co przejada
Swe majętności — W końcu, któż zaprzeczy:
Że ty najlichszy pędzisz byt człowieczy,
Że ty sam na sany z sobą ani chwili
Nie możesz wytrwać? Więc, czy we śnie, czyli
W szklance pociechy szukasz — tak cię nudzi
Jestestwo własne, że wnet brak ci ludzi.
Lecz z nich, któż nie jest rad unikać człeka,
Który przed sobą próżno sam ucieka?
— Nie ma tam kija? — O ho! A to na co?
— Hej! Kija — mówię. Słyszysz ty ladaco?
— Koło mej skóry widzę coś nie tęgo.
Zły albo wiersze robi. (głośno) Proszę pana
Toćże to żarty. Rzecz jest przecie znana,
Że w Saturnalia... — Idź precz niedołęgo!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Horacy i tłumaczy: Felicjan Faleński, Paweł Popiel, Józef Birkenmajer.