Wycieczki pana Brouczka/Tom I/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Svatopluk Čech
Tytuł Wycieczki pana Brouczka
Wydawca Nakład "Biblioteki Romansów i Powieści"; Nakładem księgarni Teodora Paprockiego i S-ki
Data wyd. 1891
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Nitowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
Rozmyślania o selenitkach i możliwym z niemi związku małżeńskim mieszkańca ziemi. — Nieprzyjemna perspektywa. — Ziemia w pełni, w pierwszéj i ostatniéj kwadrze. — Jak długo trwa podróż na księżyc. — Tkliwe wspomnienie osieroconych lokatorów. — Zegarek księżycowy. — Obiad raz na miesiąc.

Podczas swéj jazdy powietrznéj rozmyślał pan Brouczek, siedząc za plecami zasępionego towarzysza, o niedawnéj przygodzie i o swém straszném położeniu.
— Ach, Brouczku, Brouczku! — utyskiwał w duchu — strasznie jesteś ukarany za to, żeś, mieszkając na ziemi, w chwili zaślepienia skarżył się na swój los. Ziemia wydawała ci się siedliskiem trosk i niewygód... Teraz siedzisz tu, na tym księżycu pięknym. Jesteś tu już Bóg wie odkąd, a dotychczas jeszcze nawet kawałka mięsa na oczy nie widziałeś; natomiast widziałeś i słyszałeś tyle głupstw, że ci się aż w głowie kołuje. Jeśli tak będzie daléj, w końcu i sam będziesz naśladował tutejszych mieszkańców. A z tą Etereą prawdziwa historya! Na ziemi kobiety nie wyprawiały ci breweryj, pozostawiały cię w spokoju; a tu owa mglista istota, która podobno i kawałka ciała uczciwego nie ma na sobie, dyabli wiedzą, czego od ciebie chce. Zresztą, kto wie, może ta pajęczyna istotnie zakochała się we mnie? Ci selenici mają uczucia tak samo pomieszane, jak rozum. A może téż selenitki same sobie wybierają mężów? Gdyby tak mnie, na stare lata ożeniono z jaką selenitką, mnie, com już na ziemi skwitował z ożenienia? No, taka Eterea niewieleby mnie kosztowała: wygląda tak, jak gdyby tylko żyła powietrzem, a trochę kwiatów na jéj toaletę dostałbym za byle co. Gdyby mi zbrzydła, rozwiałbym ją jedném tchnieniem na cztery wiatry.
Naraz jowialne usposobienie opuściło pana Brouczka. Spojrzał w górę i dostrzegł wielki, promienny sierp ziemi. Przypomniał sobie, jak nieraz, wracając do domu z piwiarni, w różowym humorze, lubił spoglądać na złoty, uśmiechający się księżyc, — jak jeszcze niedawno z Hradczan spoglądał na wspaniałą jego pełnię. W téj chwili straszna myśl przyszła mu do głowy. Zapamiętał jeden rozdział ze znanéj już nam książeczki, który opiewał, jak prawdopodobnie ziemia nasza wygląda obserwowana z księżyca. Było tam powiedziano, że doba księżycowa, od północy do północy, trwa ni mniéj ni więcéj, jak 29½ dni ziemskich, więc blizko cały miesiąc ziemski. Przez ten czas ziemia dla mieszkańców księżyca („jeśli oni istnieją“ — zauważył naiwny autor wymienionéj książki) przechodzi takież same cztery fazy, jakie ziemianie spostrzegają na księżycu. Gdy u selenitów jest północ, wówczas księżyc bywa niewidziany na ziemi, czyli jest w nowiu, — ale mieszkańcy księżyca widzą naszą ziemię w pełni; gdy u nich jest ranek, my widzimy księżyc w pierwszéj kwadrze, oni zaś ziemię w ostatniéj; podczas księżycowego południa mamy pełnię, zaś selenici nów. Po raz ostatni z ziemi widział pan Brouczek księżyc w pełni, na księżycu tedy było południe, a ziemia w nowiu; teraz zaś widzi z księżyca ziemię już w ostatniéj kwadrze, tu jest poranek, od tego więc czasu ubiegło trzy ćwierci dnia księżycowego, więc z górą trzy tygodnie ziemskie! A zatém na ziemi minął termin płacenia komornego!
Straszna ta myśl przeleciała w umyśle pana Brouczka niby piorun tak, że ledwie nie zleciał z pegaza. Starał się pocieszyć z początku, ale było to niepodobieństwem. Pamiętał doskonale to miejsce w książce i przypomniał sobie także olbrzymią odległość ziemi od księżyca. Pociąg pocztowy, wedle téj książki, pędziłby kilka lat; balon, gdyby przelatywał 50 mil dziennie, potrzebowałby trzech lat, a na skrzydłach wichru szybkiego przebylibyśmy tę drogę ledwie w ciągu pięciu miesięcy. Może więc nasz bohater podróżował na księżyc nie tygodnie, ale miesiące lub nawet lata. Straszna myśl!
— Termin minął — rozmyślał pan Brouczek, — a komorne nieodebrane! Pan sędzia może złożył je w urzędzie, przez co byłby kłopot tylko późniéj z odebraniem; a reszta? E, ci wprost nie płacą. Byliby głupi zresztą, gdyby płacili, skoro nie mają komu. Taka gratka nieprędko im się drugi raz nadarzy. Mieszkać darmo to kapitalny interes. Uh, wściekam się ze złości! A ci lokatorzy moi dopiero muszą być radzi, dopiero zacierają ręce z radości! Krawiec i szewc świętują pewno z tego powodu przez cały miesiąc. Chciałem im od miesiąca podnieść komorne, a tu masz, dyable, kaftan! A jaki to tam porządek! Można sobie wyobrazić, jak idzie gospodarstwo beze mnie. Czyż bowiem można przypuszczać, aby istnieli lokatorzy bez gospodarza? Wystawiam sobie, jak tam hałasują, trzaskają drzwiami, odrapują mury, jak pierzyny wieszają w oknach od ulicy, a dywany trzepie jeden drugiemu nad głową. A ten przeklęty, Boże odpuść, kudłaty malarz, com go chciał od kwartału wyrzucić z domu, co on porabia? Jeszcze mu się nigdy nie udało, aby bezkarnie mógł nie zapłacić komornego. Z radości nie będzie wiedział, co robić. Cały dom mi wysmarował swemi farbami; dyabli wiedzą, do czego się teraz weźmie; taki awanturnik do wszystkiego zdolny. Wszak i teraz on jest jedyną przyczyną mego nieszczęścia. Gdyby mnie był nie rozgniewał, nie byłbym u Würfla czytał téj książki przeklętéj, zamiast prowadzić uczciwą rozmowę; nie byłbym wyraził pragnienia porzucenia ziemi i teraz nie mieszkałbym na księżycu. Jeśli dostanę się napowrót na ziemię, przedewszystkiém wyrzucę przez okno tego łotra, razem z jego pędzlami i farbami, które stanowią, mówiąc prawdę, całe jego umeblowanie.
Rozgniewany Brouczek machnął pięścią tuż koło ucha selenity, który z przestrachem spojrzał na niego.
Głód, dający się naszemu bohaterowi silnie uczuwać, obudził, na szczęście, inne myśli. Zauważył, że jego podróż na księżyc nie mogła trwać lat, ani miesięcy, a nawet tygodni, ponieważ przez ten czas byłby już umarł z głodu. Są wprawdzie specyaliści od postów, tacy, co przez cały miesiąc prawie nic nie jedzą, no, ale zato jak wyglądają! Pan gospodarz atoli nie zauważył po sobie, aby choć trochę spadł z ciała. Głód mu dokuczał, to prawda, ale był to taki sam głód, jakiego nieraz doświadczał na ziemi np. rano, a który łatwo dawał się tłumaczyć nadzwyczajnym ruchem, ową tysiąc-milową podróżą. Można było przecież przypuścić, że dostał się na księżyc w ciągu dnia lub może i godziny; wszak światło np. nie potrzebuje nawet i dwóch sekund na przebycie téj drogi. Ale ta ziemia w ostatniéj kwadrze! E, co tam; cały ów wykład w książce o przemianach ziemi bezwątpienia mylny. Czyż mogą wiedziéć uczeni, jak się wydaje ziemia na księżycu, skoro na nim nigdy nie byli?
— Może więc i termin jeszcze nie minął — pocieszał się pan Brouczek.
Była to wszakże słaba pociecha, boć siedzi na księżycu, zkąd może nigdy już nie wróci na ziemię; a gdyby lokatorzy wiedzieli, gdzie się ich gospodarz znajduje, mogliby mu bezpiecznie język pokazywać.
Ach, ziemio, ziemio! Pan Brouczek wpatrzył się znowu w jéj tarczę i zdało mu się, że rozpoznaje zarysy Europy. Z wielkiém wzruszeniem szukał miejsca, gdzie leżą Czechy i Praga.
— Ach, złota Prago, Czechy drogie, ziemio miła! Teraz dopiero widzę, że powinniśmy za nią codziennie Bogu dziękować. Niech tam co chce się dzieje, zawsze człowiek czuje się między swoimi, między porządnymi ludźmi, a nie między waryatami, którzy zamiast ciała mają babie lato, a w głowie tylko sztuki piękne. I jeszcze nazywają się czechami. Co mi to, u licha, za czesi, skoro w ciągu pół dnia nie ujrzysz u nich ani jednego kufla piwa. A ich wykształcenie, którém się tak ciągle chlubią, także nie jest nic szczególnego; widać to już z tego nawet, że wszyscy mówią do siebie „ty,“ jak lokaje. Chciałem Błękitnemu odwzajemnić się tém jego „ty,“ ale człowiek dobrze wychowany nie odważy się na takie nieprzyzwoitości. Ach, ziemio moja, ziemio złota! Gdybym mógł, na kolanach przypełznąłbym do ciebie. Jeśli Bóg pozwoli mi wrócić do Pragi, będę obywatelem i gospodarzem domu wzorowym; krawcowi i szewcowi komornego nie podwyższę, nawet i tego... e, o nim lepiéj i nie wspominać! Będę wszystko znosił bez szemrania, nigdy nie wspomnę o magistracie, wszystkich rozporządzeń będę słuchał przykładnie, a nawet i politykę naszą będę chwalił! O Boże, pozwól mi tylko wrócić na tę naszą piękną, jedyną, złotą ziemię!
Wzruszenie pana Brouczka doszło do najwyższego stopnia tak, że głośno zapłakał.
Selenita zwrócił się do niego ze słowami:
— Proszę cię, ziemianinie, nie rozdzieraj mi serca swym płaczem. Wiesz przecież, żem powiernika łez moich zostawił tam na gzemsie okna. Jeśli tak bardzo kochasz Etereę, wyrzeknę się jéj dla ciebie, wyrwę z piersi swojéj jéj czarowny obraz!
— Daj mi pan spokój święty ze swą Etereą! — przerwał mu gniewnie nasz bohater. — Dziękuję Bogu, żeśmy szczęśliwie ztamtąd umknęli.
Poeta, nie zrozumiawszy snać słów tych, ciągnął daléj:
— Powiem ci otwarcie, że poniekąd rad jestem z téj rany nielitościwego losu. Spokojna i szczęśliwa miłość niezbyt sprzyja rozwojowi twórczości artystycznéj. W ciągu piętnastu lat téj miłości mojéj, niezamąconéj żadną przeciwnością, napisałem wprawdzie sporo udatnych wierszy, ale właściwie teraz dopiero poezya moja nabędzie prawdziwéj mocy i wdzięku, gdy krew zranionego serca rubinami opurpurzy ogniste treny.
Pan Brouczek tymczasem spojrzał na zegarek, aby zobaczyć, czy nadeszła już pora obiadowa. Zegarek stał, w czém zresztą nie było nic dziwnego wobec silnego upadku właściciela. Zwrócił się więc do Błękitnego:
— Panie Błękitny, daleko mamy do południa? Mój zegarek stanął.
— O, do południa jeszcze daleko — odparł selenita; — wszak dopiero mamy poranek. Nasz dzień księżycowy trwa niemal cały miesiąc ziemski, nasza godzina większa niż dzień na ziemi, a minuta stanowi niemal pół godziny waszéj.
— Prawda, zapomniałem, że u was i czas waryuje — pomyślał w duchu Brouczek, zaś głośno rzekł: — Więc tu mój zegarek na niewiele się przyda.
— Owszem, będzie wskazywał małe części godzin. Zresztą, mamy tu zegar publiczny, widzialny z całéj półkuli księżyca dla wszystkich; prawdziwy ideał zegarów wieżowych. Zawieszony jest na sklepieniu niebieskiém, a posiada tę znakomitą własność, że nakręcania i żadnych zgoła reparacyj nie potrzebuje i zawsze idzie z największą prawidłowością i ścisłością.
— Zegarek na niebie?
— Nieinaczéj. Wasza ziemia jest naszym zegarem. Jéj pełnia, nów, pierwsza i ostatnia kwadra wskazują nam północ, południe, wieczór i ranek, a ze stopniowego zakrywania się lub odsłaniania tarczy ziemskiéj możemy mniéj więcéj określać bieg naszych długich godzin. Ten zegar niebieski wskazuje nam nawet i minuty. Ponieważ w ciągu jednéj waszéj doby, czyli niezupełnéj naszéj godziny, ziemia raz się obróci około swéj osi, przeto w tym czasie ukazuje się nam cała jéj powierzchnia. Widzimy naprzykład w jednéj chwili na tarczy ziemskiéj jaśniejsze zarysy Europy, Azyi i Afryki, oblane ciemniejszém morzem; powoli kontury tego obrazu znikają, a natomiast wysuwają się inne, aż w końcu, po upływie dwunastu godzin ziemskich, stary kontynent zniknie zupełnie, na jego zaś miejsce ukazuje się Ameryka z licznemi wyspami oceanu Spokojnego. Te właśnie zmieniające się obrazy na tarczy ziemskiéj zamieniają nam minutowe, a w znaczeniu ziemskiém godzinne wyliczenia czasu i zgadzają się najzupełniéj z układem waszych zegarów.
— Ślicznie dziękuję za taki zegar, który ma czasem połowę tylko, a czasem i ćwierć ledwie cyferblatu, nie mówiąc już o nowiu!
— Prawda, o téj wadzie naszego zegaru zapomniałem. Podczas nowiu skazówka minutowa niknie zupełnie, ale podczas pierwszéj i ostatniéj kwadry, jakkolwiek widzimy sierp tylko, wszakże bystre oko nasze zdoła w téj części dopatrzéć zmiany na tarczy ziemskiéj.
Tu nowa myśl, przy któréj panu Brouczkowi włosy na głowie stanęły, przerwała te objaśnienia.
— Słuchaj pan, czy tu u was obiadują tylko w południe? A może w ciągu waszego czterotygodniowego dnia tylko trzy razy jadacie?
— Pojęcia jeść i obiadować nieznane są na księżycu — odparł Błękitny. — Sądząc atoli z twego materyalizmu ziemskiego, przypuszczam, że pytanie twe tyczy się czynności, zwanéj u nas odświeżaniem lub wzmacnianiem ciała. Czynność tę istotnie odbywamy w południe, a w mniejszéj mierze wieczorem i rankiem.
— To straszne, to straszne! — zawył pan Brouczek rozpaczliwie. — Tego jeszcze brakło! Będę więc obiadował za jaki tydzień dopiero, a na obiad następny czekać muszę aż miesiąc cały?! Niech piekło porwie ten wasz księżycowy tryb życia!
To rzekłszy, pan Brouczek cisnął z największą pasyą zegarek, który dotąd trzymał w ręku, na grunt księżycowy, aż się rozleciał w kawałki.
Uczyniwszy to, nieco ochłonął z gniewu. Żal mu się zrobiło ładnego zegarka, jednakże po chwili mruknął:
— Dyabli mi po nim, na co mi się teraz przyda?




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Svatopluk Čech i tłumacza: Jan Nitowski.