Złoto z Porto Bello/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Howden Smith
Tytuł Złoto z Porto Bello
Rozdział VIII. Rojenia starego nieszczęśnika
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia S. A. „Ostoja”
Miejsce wyd. Lwów; Poznań
Tłumacz Józef Birkenmajer
Tytuł orygin. Porto Bello Gold
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.
Rojenia starego nieszczęśnika.

Dziadek, okazując po sobie niesmak, rzucił się w krzesło i wsączył nieco gorzałki do szklanki.
— Phi! — zawołał. — Czasami bierze mnie obrzydzenie do tej kompanji, z którą chcąc nie chcąc trzymać się muszę.
Uderzył w srebrny dzwonek; do kajuty wbiegł hajduczek.
— Gunn, — ozwał się doń mój dziadek — czekamy na jadło, jakie zamówiłem. Ale zatrzymaj się jeszcze. Otwórz okno, zanim wyjdziesz. To miejsce czuć stęchlizną upadłego honoru.
Zaśmiałem się, on zaś odjął szklankę od ust, spoglądając na mnie z ponad jej krawędzi, jakgdyby zdziwiony.
— Czy to moje powiedzenie daje ci powód do wesołości, Robercie?
— Widzę, że w tym wypadku jestem z waszmością najzupełniej zgodny — odparłem. — Waćpan masz rację. To miejsce istotnie czuć skalaniem honoru.
— Aha!
Wychylił resztę napitku, otarł starannie usta i odstawił szklankę.
— Zdaje mi się, że aść starasz się być uszczypliwy — ozwał się po chwili. — Jest to rozrywka, zazwyczaj ulubiona młokosom.
— Nie — odpowiedziałem; — chciałem jedynie powiedzieć waszmości, że masz takie prawo mówić o swoim honorze, jak ten człowiek, co tu był przed chwilą.
Gunn odemknął jedno z okien, wychodzących na rufę; wionął nam w twarz rzeźwiący podmuch słonego powietrza. Murray odetchnął niem głęboko, a Piotr, którego twarz w dusznej atmosferze kajuty nabrała barwy ołowiu, zaczął odzyskiwać rumieńce i pochylił się naprzód w krześle. Dziadek zwrócił się ku niemu uprzejmie, nie bacząc na mnie przez chwilę.
— Mam skrupuły, żeście musieli nieco cierpieć z powodu mego roztargnienia, przyjacielu Piotrze. Zalecam ci parę łyków tej oto aqua vitae. Wyborny to środek na uśmierzenie dolegliwości żołądkowych.
Ja — zgodził się Piotr.
— Zaraz dostaniemy kurczę, pieczone na wolnym ogniu — ciągnął dalej Murray. — Parę kęsów łatwo będzie asanu strawić i dopomoże mu zapełnić tę pustkę, której nie mogła zaspokoić nasza przykra przeprawa na brygu. Ale Robert rozprawiał ze mną na temat honoru. Pozwolisz waćpan, że wrócę do tej kwestji.
Jego pociągła twarz, o rysach energicznych i wydatnych, promieniała blaskiem niezmiernej stanowczości własnego zdania.
— Czemże jest honor? Czem niesława? Pewnie, rzecz tę należałoby ściślej rozważyć. Żadne nazbyt skwapliwe ogólniki nie zdołają rozwikłać tak zagmatwanego zagadnienia, które zaprzątało umysły ludzkie, odkąd tylko ustanowiono pojęcie uczciwości.
— Mojem zdaniem, jest to postępek niehonorowy zapewniać wnuka, żeś go waszmość porwał celem zyskania jego pomocy i zgotowania mu lepszego losu, jeżeli w istocie chciałeś go tylko użyć jako zakładnika do swych osobistych zamierzeń, — rzekłem zastanawiając się nad każdem słowem; a jeżeli mówiłem oględnie, to nie zadawałem sobie bynajmniej wysiłku, gdyż w duszy kipiałem wzburzeniem.
— Zbieg okoliczności nadaje pozory prawdopodobieństwa twoim mniemaniom — przyznał dziadek spokojnie. — Jednakowoż człek rozsądny musi się z tem zgodzić, że było dla mnie rzeczą konieczną dać spełnieniu mych zamysłów pierwszeństwo przed względami krwi. I chociaż aść nie jesteś podobno skłonny uznawać słów mych za prawdę, to jednak powiem ci raz na zawsze, że żywię ku tobie szczere i serdeczne przywiązanie — i to pomimo zniewag, jakiemi mnie obrzucasz, nie zważając na różnicę wieku pomiędzy nami.
Zostałem zapędzony w kozi róg, wszakże nie dałem się tem pokonać.
— Gdyby to był jedyny zarzut przeciwko honorowi waszmości... o ile, doprawdy, można mówić o honorze rozbójnika...
— A czemużby nie? — rzekł ów ostro. — Honor pojmuję jako wierność samemu sobie i hasłom etycznym, jakie człowiek stawia sobie jako drogowskaz w życiu, przez które przechodzimy tak niepewną stopą.
— Zatem jeżeli kto postępuje nieuczciwie względem wszystkich z wyjątkiem siebie samego, tedy broni swojego honoru?! — obruszyłem się.
— Przekręcasz moje myśii — odparł dziadek. — I za jedynym tchem poruszasz drugie jeszcze zagadnienie: Co jest nieuczciwe — a co uczciwe? Jakem ci wpierw mówił, biorę od tych, którzy mają dużo, od tych, którzy łupią innych. Nie jestem bardziej nieuczciwy, jak ów Wilhelm Normandzki, który podbił Anglję i wydzierżawił ją swym baronom w nagrodę za okazaną pomoc.
— Wasza miłość jesteś zręczny w słowach, — zadrwiłem, — ale i ja nie dam się zjeść w kaszy. Co waćpan powiesz o swoich sztuczkach, któremi skusiłeś O‘Donnella, by wystawiał na szwank własną córkę, zabierając ją na ów okręt ze skarbami? Czy, wedle twego zdania, jest to rzecz uczciwa namówić głupowatego, narwanego kamrata, by zabrał niewinne dziewczątko z klasztoru, włóczył je po całym świecie, a następnie celem osłonienia nędznego spisku wtrącał ją w towarzystwo takich łotrów, jak Flint i jak waszmość sam?
Dziadek, zamiast, jakom się spodziewał, unieść się gniewem, wpatrywał się we mnie z wielką powagą przez cały czas tej perory, a w oczach miał wyraz dziwnej przenikliwości.
— Asan jak mi się zdaje widziałeś już tę dziewczynę, — zagadnął.
— Spotkałem ją przypadkowo. Ja to nie dopuściłem, by ona miała wchodzić do oberży pod Głową Wielorybią, szukając swego ojca.
— Dobrześ postąpił — pochwalił mnie dziadek gorąco. — A czyś z nią rozmawiał? Powiedz-że mi, Robercie, co to za dziewczyna?
— Niczego sobie, ładna, — odpowiedziałem, zachodząc w głowę, do czego zmierza to pytanie.
— A czy panna w dobrym tonie? — nalegał dziadek. — Nigdym jej jeszcze nie spotykał.
— W mowie zatrąca akcentem irlandzkim.
— Ale czy jest miła w obejściu? Wytworna dama?
— Tak jest.
Benn Gunn wniósł kurczę na salaterce, a dziadek wziął się do krajania. To-ci była uciecha patrzeć, jak rozjaśniła się głupawa twarz Piotra! Murray krając pieczyste, mówił dalej:
— Ma to być podobno urocza panienka, Robercie. Zacna krew płynie w jej żyłach. Jej matka była młodszą siostrą księcia Leitrim, a jej dziadek po mieczu był młodszym synem lorda Donegal. Będzie-ć ona w wielkich łaskach u dworu, gdy król Jakób powróci do Białego Dworu.
— O ile powróci! — zadrwiłem. — Dziwię się, że waszmość możesz obchodzić się tak srogo z panną tak szlachetnie urodzoną.
— Srogo? — potwierdził dziadek, odrywając wzrok od krajania kurczęcia. — Skądże aść to przyszło do głowy.
— Ech, zaprzestańcie już waszmość tych bezecnych oszukaństw i matactw! — krzyknąłem na cały głos. — Mówiłem już waszmości, że wiem, iż macie ją wciągnąć na pokład swego okrętu, skoro zdobędziecie Santissima Trinidad. Cóż jej wtedy pomoże książę Leitrim i lord Donegal i Jakób Stuart i cała koligacja katolickiej szlachty? Ba? Mogę się gniewać na wasze ze mną postępowanie, panie Murray. Ale przymuszać to dziewczę, nieledwie dziecko, by żyła w tem nawodnem piekle i była narażona na hołdy ze strony Flinta i jego baranków!...
Dziadek zacisnął wargi.
— Ale-ci to krewki młodzieniaszek! Przyjacielu Piotrze, sądzę, że to kurczę będzie ci smakowało?
Ja, — mruknął Piotr, pobrzękując sztućcami, które trzymał w pogotowiu.
— Czy zadowolisz się udkiem, Robercie? Na tym półmisku są ziemniaki, które były świeże, gdyśmy wyruszali w drogę, a jeszcze i teraz nie straciły smaku. Gunn, usłuż-no panu Ormerodowi. Tak! A teraz podejmujemy znów wątek przerwanej rozmowy. Co się tyczy uczestnictwa tej panny w naszych zamiarach, najważniejszą rolę grał tu oczywiście wzgląd, żeby nie domyślano się związku pułkownika O‘Donnella z moją osobą. Najlepszym sposobem zatajenia całej sprawy była obecność przy nim jego córki. Nawet żaden z oficerów hiszpańskich — a nad nich niemasz narodu bardziej podejrzliwego — nie może nic zarzucać działalności O‘Donnella, dopóki bawi przy nim jego córka.
— Czymuż to? — pytałem natarczywie. — Na cóż całe to niecne oszustwo? Na cóż mieszać młodą dziewczynę do takich nieczystych sprawek? Czemu podżegać jej ojca do niewierności względem jego zwierzchnika?
Murray sponsowiał.
— Nie jest-ci on niewierny swemu panu — odparł, po raz pierwszy z przebłyskiem gniewu. — Zwierzchnikiem O‘Donnella, moim zwierzchnikiem — ba, twoim zwierzchnikiem — jest król Jakób! Co tam O‘Donnellowi zależy na mizernym Hiszpanie, co siedzi w pałacu madryckim? I cóż tam komukolwiek z nas zależy na Hiszpanach, którzy nie okazali na tyle męskości, by dotrzymać szumnych obietnic, że poprą Stuartów? Co więcej, ta dziewczyna, o której tak gębujesz, zniosłaby z radością śmierć, niesławę, wszelkie męczarnie, byleby zdobyć dla swego króla środki do odzyskania utraconej potęgi. Zasię ów skarb, który Hiszpanie wywożą ze swych prowincyj, został przez nich zrabowany nieszczęsnym Indjanom; natomiast my możemy im go odebrać z tem czystszem sumieniem, że przeznaczamy go na cel o wiele wznioślejszy niż utrzymanie królewskich dworaków i frejlin, co stałoby się z temi pieniędzmi po przywiezieniu ich do Madrytu. To ma być nieczysta sprawka? Chłopcze, czyś oszalał?
W jego uniesieniu było coś, co mnie ubezwładniało i budziło we mnie znów mimowolny podziw, który wprawiał mnie w kłopot i zmieszanie. Cóż to mój ojciec mówił o tym człowieku?
— Jest to człek prawy, ale ta prawość ujawnia się w sposób dziwny i powikłany...
Niewątpliwie był on taki. Odczułem w nim wypaczoną szlachetność umysłu, która budziła we mnie życzliwość i litość. Wydało mi się naraz, iż zmieniły się nasze stanowiska — jakgdyby jego siwe włosy należały do mnie, a moje gładkie lica do niego.
— Możem-ci jest szalony — odrzekłem. — Wszelakoż jeżeli nie jestem wtajemniczony w wasze zamysły, a przeto jestem skłonny opacznie je rozumieć, tedy czyjaż w tem wina?
On upuścił z rąk nóż i widelec i utkwił we mnie swe oczy, tak dziwnie żywe i jasne w oprawie zmarszczek i rysów, tak żarzące się młodością.
— Są to pierwsze słowa nieco przychylniejsze, jakie wyszły z twych ust, — odpowiedział.
— Nie jestem przychylny — zaprzeczyłem, — tylko zaciekawiony. Waszmość wyrwałeś mnie z naturalnego trybu życia i wtrąciłeś mnie w sieć intryg, których zgoła nie rozumiem. Waszmość chcesz, bym dobrze myślał o tobie i współpracował z tobą, ale nie zadałeś sobie najmniejszego trudu, by zaznajomić mnie ze swemi zamiarami i rolą, jaką mi wyznaczyłeś.
Piotr, wymiótłszy do czysta talerz, rozparł się w krześle, z westchnieniem ukontentowania.
Ja, panie Murray, pan nie mówisz wiele — ozwał się piskliwym głosem. — Nawet temu drabowi Flintowi nie powieciałeś i tyle, by mógł mieć jakiekolwiek poszlaki.
Nie przyszło mi to było do głowy, więc czułem się w duchu zawstydzony. Dziadek się uśmiechnął.
— Niech mnie kule biją, alem przewidywał, że nie ujdzie to twej baczności, Piotrze! — wykrzyknął. — A teraz powiedz-że mi jeszcze rzecz jedną: Czemu to Flint nie pytał mnie o drogę okrętu skarbowego ani o port, z którego ten wypłynął? Czy tak sobie zalał pałę rumem, więc nie chciał po próżnicy słów tracić?
— On zna waćpana, ja — odpowiedział Piotr.
Murray skinął głową.
— Tak, to było przyczyną i dlategoś to spostrzegł, Piotrze; nienadaremnie żyłeś wśród Indjan czerwonoskórych. Ale nie jest-ci to odpowiedź na zapytanie mego wnuka Roberta. Moja to wina, że jesteś tak mało uświadomiony, Robercie, przeto postaram się błąd ten naprawić. Nie myślałem bynajmniej cię zwodzić, gdym ci opowiadał, iż porwałem cię z Nowego Jorku dlatego, że potrzeba mi było twej pomocy; jest to tak dalece prawdą, że zawahałem się wyznać tobie, iż muszę zyskać twe poparcie, zanim zdołam wykonać którykolwiek z mych późniejszych zamysłów, zmierzających do polepszenia twego stanowiska w świecie. Koniec końców, Robercie, w chwili obecnej potrzebuję ciebie więcej, niżbyś ty mógł mnie potrzebować, a oddanie ciebie w zakład Flintowi jest najmniejszą usługą, jakiej po tobie się spodziewam.
— Szczerze waszmość mówisz, — odparłem; — przeto nie będę ci dłużny w odpowiedzi. Powiedziałem już waszmości, że nie przyłożę ręki do korsarskiego rzemiosła; tego też dotrzymam. Zabieranie okrętu ze skarbem jest — —
— Zatrzymaj się, zatrzymaj się — przerwał dziadek. — Zanim pofolgujesz znów językowi, pozwól, niechno ja ci opowiem swe dzieje. Proszę was tylko, byście utrzymali to w tajemnicy przed wszystkiemi ludźmi, znajdującymi się na obu naszych okrętach.
— Obiecuję dochować tajemnicy — odezwałem się.
Ja — powtórzył mi Piotr.
— Niech tak będzie.
Wstał od stołu i podszedłszy do kredensu w ścianie, wyjął zeń zwiniętą mapę, którą rozpostarł na stole przed nami, odsuwając na bok talerze i szklanki. Na pierwszy rzut oka poznałem, że była to mapa obejmująca morze Karaibów, wielkie Morze Hiszpańskie[1] oraz wieniec wysp od cypla Florydy aż do Brazylji.
— To celem lepszego zrozumienia — napomknął. — Moje dzieje rozpoczynają się w Europie, to też narazie obejdziemy się bez mapy. Twój ojciec, Robercie, mając twoje lata, był zawziętym Jakobitą. Zmienił-ci on od tego czasu swoje przekonania, ale o tem lepiej nie mówić. Ja natomiast, jak urodziłem się Jakobitą, tak jestem nim po dziś dzień sercem i duszą. Póki życia, nie spocznę, aż hanowerski przywłaszczyciel zostanie wygnany z mego kraju... Byłem na drugim krańcu Afryki, gdym otrzymał wieść, że królewicz Karol (było to w r. 1745) poruszył w Szkocji Białą Kokardę. Pożeglowałem! ku ojczystym pieleszom (o czem jużeście słyszeli), — atoli przybyłem o parę miesięcy zapóźno, bym mógł wziąć udział w potrzebie. Jednakowoż nawiązałem łączność z przyjaciółmi we Francji, którzy pracują dla sprawy i w ten sposób dowiedziałem się, że zbożne dzieło rozwija się pomyślnie. Wszystkim nam teraz wiadomo, że królewicz Karol mógłby zagoić swe rany, zadane pod Culloden, gdyby tylko miał więcej szczęścia w wyborze doradców. Powiem nadto asanu, że nakazy rozbrojenia Szkocji nie dopięły celu i jedynie rozgoryczyły klany przez ucisk, jaki względem nich stosowano. Jedyna rzecz, jakiej nam potrzeba do drugiego powstania, to pieniądze — złoto!
Jego połyskujące, czarne oczy spoczywały to na jednym z nas to na drugim, a wydawało, mi się, że żółtawe plamki w źrenicach spotęgowały swój blask, gdy Murray wykrzyknął ostatnie słowo głosem podniesionym, który przejął mnie dreszczem i niepokojem.
— Złoto! — powtórzył raz jeszcze. — No, jeszcze jest mały fundusik, który pozostawił po sobie królewicz Karol... nazywają ten zapas skarbem z Loch Arkaig. Mieli nad nim pieczę Cluny Macpherson i brat Locheila, a nie macie pojęcia, ile kłopotów przyczyniały te pieniądze Anglikom! Było tam z początku nie więcej jak czterdzieści tysięcy ludwików, a i to się rozpłynęło prędko... Pomyśl sobie, co możnaby zdziałać prawdziwym skarbem! Pomyśl, co... Ale ja uprzedzam wypadki.
Zatrzymał się; po chwili znów rzecz podjął, widząc palcem po mapie leżącej na stole, a nieznaczny, dziwny uśmiech pojawił się na jego obliczu.
— Mówiłem, że opowiem ci swe dzieje... Jednakowoż. koniec końców, są to tylko rojenia... rojenia nieszczęśliwego starca, Robercie. Wiem że tak o mnie myślicie... i ty... i ojciec twój... i Piotr... i... zachodzę w głowę, co sobie pomyśli to młode dziewczątko, z którem rozmawiałeś! Albo biedny, tronu pozbawiony, stary król, co, aby się ogrzać, kuli się nad piecykiem w posępnym pałacu rzymskim, który mu jedynie pozostał z całej dawnej świetności! Albo książę Karol, który uwija się to po Francji, to po Niderlandach, głowiąc się i bijąc myślami, a zawsze gnębiony — niedostatkiem pieniędzy! Pieniędzy! Kulejemy na ich brak w każdem przedsięwzięciu Gdybyśmy mieli ich poddostatkiem, możnaby obalać królestwa, kupować ułaskawienia, otrzymywać tytuły, godności i stanowiska. To ci jest substancja, mająca określoną wartość, uchwytna, twarda, błyszcząca i ważka — nie taka mglista i wiotka, jak ta, z której utkane są rojenia; pamiętajże o tem... Ale zaletą rojeń, Robercie, — ciągnął dalej zwracając się wyłącznie do mnie, jakgdyby zapomniał o obecności Piotra, — jest to, że dadzą się one zamienić w rzecz namacalną i określoną, ba, nawet we złoto. A rojenia starego nieszczęśnika potrafią może naprawiać zło, obalać możnych lub wybawiać słabych i uciemiężonych, w równej mierze, jak złoto, które wykopują niewolnicy indjańscy pod biczem hiszpańskich nadzorców. Albowiem rojenia mogą doprowadzić do złota. Jak to mawiali starożytni? „Najpierw myśl, potem czyn!“ ...Kiedy się we mnie ta myśl zrodziła? tego nie umiem ci powiedzieć. Flint i ja częstośmy tropili okręt, corocznie wywożący skarby, ale nigdy nie udało się nam go zdybać. Dopiero któregoś dnia przyszło mi do głowy, by użyć do tego moich przyjaciół Jakobitów we Francji i Hiszpanji. Z radością przystali na ten pomysł, gdyż, prawdę powiedziawszy, Robercie, zarówno Hiszpanie jak Francuzi bardzo niecnie sobie postępowali z naszem stronnictwem. Za pośrednictwem pewnego kardynała, który stoi po stronie króla Jakóba, poprowadziliśmy tajne układy, iż dopuszczono nas do Naczelnej Rady Indyjskiej. Dzięki dostarczonej przeze mnie łapówce, O‘Donnell, który już był oficerem w stałej służbie wojsk hiszpańskich, został mianowany inspektorem fortyfikacyj w portach na Oceanie. Opierając się na powadze tego stanowiska i na pomocy naszego przyjaciela kardynała, łatwo było O‘Donnellowi zdobyć dokładne wiadomości o planach Rady co do wysłania tegorocznego poboru złota.
To mówiąc, błądził palcem po mapie, rozłożonej przed nami, aż doszedł do plamki na boku międzymorza, łączącego obie Ameryki.
— Tutaj znajduje się Porto Bello; była to dawniej przystań galeonów[2], wiozących skarby, atoli Hiszpanie poniechali tego portu, odkąd został złupiony przez Morgana. Jednakże później odbudowali go i umocnili szańcami, chociaż w czasie ostatniej wojnie nasz admirał Vernon zdobył je, wpadłszy znienacka. W owym czasie kryjówką skarbów była Cartagena, a gdy Vernon próbował do niej szturmować, został odparty i poniósł straty. W dwa lata później Rada Indyjska postanowiła wznowić wyprawy z portu Porto Bello, który ze wszystkich portów na morzu Hiszpańskiem jest najdogodniejszy do zbiórki skarbów... Przypatrzno się! Znajduje się w połowie drogi z Meksyku do Peru, a poza sobą ma kopalnie Veraguy. Skarby z morza Południowego można przywozić drogą wodną do Panamy, stamtąd zaś lądem na wozach, zaprzężonych w muły, kursujących stale między Panamą i wybrzeżem zachodnim, a miastami Atlantyku. Skarby peruwijskie przybywają tąż drogą; natomiast meksykańskie bywają przewożone z La Vera Cruz na okręcie pod eskortą straży pobrzeżnej i dobijają do Porto Bello, gdzie czeka okręt, odjeżdżający do Hiszpanji z początkiem lub w połowie sierpnia. Jest to korab potężny i silnie obsadzony, ale Hiszpanie, nauczeni doświadczeniem wieków, nie chcą narażać go bez potrzeby. O jego przeznaczeniu nie wie nikt zawczasu, nawet sam kapitan; ten płynie z Kadyksu na morze Hiszpańskie, wioząc zapieczętowane rozkazy, których nie otwiera, aż minie połowę Atlantyku, a te rozkazy prowadzą go tylko do Porto Bello. Tutaj jego załogę poddają ścisłemu nadzorowi, a port jest usilnie zamknięty i strzeżony przez cały czas ładowania skarbu. Skoro czynność ta zostanie ukończona, każą kapitanowi wsiadać — i wyjeżdża nocą, o godzinie wiadomej jedynie gubernatorowi i wyższym oficerom, a dla większej pewności port jest jeszcze zamknięty przez cale dwa tygodnie później.
— Jakże więc waszmość możesz mieć wiadomość o żegludze tego okrętu? — przerwałem.
— W tem już głowa O‘Donnella. W ciągu lata dotrze on do Porto Bello i tak gorliwie zajmie się stanem obwarowań, że nie odjedzie, zanim nie uczyni je zdatnemi do obrony.
Tu dziadek uśmiechnął się do mnie pobłażliwie.
— Okazałeś wielką dbałość o dobro jego panny córki, Robercie, a winienem ci wyznać, że bardzo dobrze świadczy o tobie to uczucie; ale lepiejbyś się troszczył o jej zdrowie w porze roku, gdy najwięcej grasują zaraźliwe choroby. Spodziewam się, że wyprawią ją wraz z żonami oficerów do jednego z górskich letnisk, jakie pobudowali Hiszpanie dla swej ochłody.
— Lepsze jest Porto Bello i zaraza, niż okręt korsarski! — mruknąłem gniewnie.
— Będziesz wciąż harfował tem słowem — odrzekł dziadek smutno. — Widzę, że niełatwo mi będzie ciebie nawrócić. Niechta! Niechta! A teraz wracam do opowieści. W czasie swego pobytu tamże O‘Donnell otrzyma listy wzywające go w nagłej sprawie do Hiszpanji. On będzie się starał, by mu pozwolono jechać na okręcie wiozącym skarby, ponieważ jest to statek wygodny a jednocześnie bezpieczny. Tak więc dzięki swemu stanowisku będzie na parę dni wcześniej wiedział dokładnie o dacie wyjazdu. Skoro uzyska tę wiadomość, natychmiast prześle ją potajemnie do niejakiego Diego Salveza, mojego pełnomocnika w tym porcie — takich ludzi zaufanych mam ja we wszystkich ważniejszych miejscowościach na wybrzeżu Oceanu i na wyspach. Diego, przy pomocy O’Donnella, wydostanie się z miasta i ruszy na morze w pośpiesznym szlupie[3], który stoi na małej rzeczułce, koło zwalisk dawnego miasta Nombre de Dios, tak iż dostaniemy pewny meldunek o wyjeździe Santissima Trinidad i będziemy mogli być gotowi na jej przybycie.
— Ale skąd będziecie wiedzieli o kierunku jej drogi? — zapytałem, przyglądając się mapie. — Z morza Karaibskiego na Atlantyk wiodą trzy różne wyjścia.
I wskazałem kolejno i cieśninę Florydzką na północ od Kuby, Wietrzną Odnogę pomiędzy Kubą i Hispaniolą, od której na zachód znajduje się wielka wyspa Jamajka, a nakoniec cieśninę Mona pomiędzy Hispaniolą i Porto Rico.
— Nie zechce się im przeciskać przez małe wyrwy pomiędzy drobnemi wysepkami na południu — dodałem.
Dziadek zachichotał z upodobaniem, jakiego dotąd nie zdarzyło mi się w nim widzieć, i rzekł:
— Jak na szczura lądowego, jesteś dobrze obeznany z mapą. Cóż ty na to, Piotrze? Można go jeszcze wykierować na dzielnego marynarza.
Neen — odrzekł Piotr z powagą. — Ciebie ciągnie na ląd, Robercie.
Biedak był tak pocieszny w swem uprzedzeniu do morza i marynarzy, że (co zdarzyło się poraz pierwszy) i dziadek i jak wybuchnęliśmy jednocześnie śmiechem.
— Ugodziłeś w sedno naszej sprawy — rzekł Murray. — Był to szczegół, co do którego najtrudniej mi było zasięgnąć wiadomości. Santissima Trinidad skieruje się na cieśninę Mona; zaraz ci tego dowiodę. Pierwszem zadaniem Hiszpanów będzie ukryć przed oczyma ludzkiemi wyjazd okrętu, przeto ów pojedzie drogą, która wiedzie, ile to możliwe, po otwartem morzu. Do tego celu najlepszem wyjściem jest luka pomiędzy Hispaniolą i Porto Rico. Na tej linji niema żadnych wysp od strony morza Karaibów; przebywszy cieśninę, wymija się wyspy Bahama od południowego wschodu i można jechać prosto, jak strzelił, do Zielonego Przylądka. Moim zamiarem jest, aby Król Jakób pod koniec sierpnia znajdował się koło zachodniego wylotu cieśniny, unikając zetknięcia się z okrętami i trzymając się jak najdalej na pełnem morzu. Gdy się zjawi Diego, określimy miejsce uderzenia, a niepodobna by okręt ze skarbami miał ujść nam cało. Jeżeli będzie uciekał, potrafimy go dogonić, a w walce orężnej nie ostoi się przede mną żaden Hiszpan z floty wojennej.
— To co dotąd powiedziano, słyszałem już z ust waszmości, gdy rozmawiałeś na brygu z pułkownikiem O‘Donnellem, — odezwałem się na to. — Ale co potem nastąpi? Waćpan zdobędziesz Santissima Trinidad... a później?
Jął posuwać palcem po powierzchni mapy, aż zatrzymał się przed maleńką bazgrotką, nakreśloną atramentem na obszarze morza na wschód od Kuby i nieco ku północy od Hispanioli. Na północ od tego gryzmołu rozpościerał się szeroko wianuszek nieprzeliczonych wysp Bahama.
— O tem właśnie, jak aść słyszałeś, wspominaliśmy obaj z Flintem, mówiąc o Rendezvous i Wyspie Lunety — wyjaśnił. — Zdaje mi się, że nosi ona jeszcze inne nazwy. Niektórzy przezwali ją Wyspą Skarbów, choć wiem, że na niej niema wcale skarbów. Prawdę mówiąc jedyną jej zaletą jest to, że nie widać jej na żadnej mapie, a jej dogodne odosobnienie i zasłonięte porty dają doskonały przytułek takim, jak my, wyrzutkom społeczeństwa. Powiadają, iż odkrył ją Kidd i nie ulega wątpliwości, że niektórzy z dawnych flibustjerów mieli zwyczaj tu się osiedlać. Flint dowiedział się o tajemnicy jej istnienia od starego wygi morskiego, który szczycił się, że jeździł na galerze Awantura. Teraz tam się wybieramy, by odświeżyć i wyporządzić okręt, a gdy już będziemy mieli skarb bezpiecznie schowany pod pokładem, powrócimy na wyspę, aby się podzielić zdobyczą i zarządzić, co potrzeba, celem przesłania należnej cząstki przyjaciołom kapitana do waszej kryjówki?
Głęboka zmarszczka wyryła się na czole mego dziadka, pomiędzy dwojgiem błyszczących jego oczu.
— Nie będzie mu się to podobało, Robercie, — przyznał mi. — Wziąłem od O‘Donnella słowo honoru, że nie zdradzi żadnego z naszych sekretów, i zaprawdę leży to w jego własnym interesie, by zataić swój współudział w tem przedsięwzięciu. Ale Flint może nam tu jeszcze zadać bobu. Jest to zażarty pies i chciwiec. Słuchajno, chłopcze, czy poprzesz mnie w tem zamierzeniu? Dla tej dziewki, albo tej z jakiej innej przyczyny?
— Czemuż nie pozostawić jej na okręcie wiozącym skarby?
Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
— Może będziemy musieli zatopić...
Porwałem się z miejsca.
— W takim razie nie chcę mieć nic wspólnego z całą tą sprawą! Powiedziałem, że stanę przeciwko wam, jeżeli będziecie mordować bezbronnych!
Powstrzymał mnie skinieniem ręki.
— Spokojnie, spokojnie! W każdym razie nie możemy wlec za sobą całej zgrai Hiszpanów, a...
Zawahał się.
— Trzeba zabezpieczyć O‘Donnella — zakończył.
— Przeciwko czemu?
— Przeciw przydługim językom. Powiedziałem ci, że o jego współudziale nigdy nie powinno być wiadomo. Santissima Trinidad zginie, a wraz z nią zginie skarb i cała załoga. Niema innego sposobu.
— Ale jeżeli O‘Donnell i jego córka ocalą się i dotrą do Europy, wówczas niezawodnie zaczną się szerzyć plotki — zwróciłem uwagę.
— To prawda, — zgodził się; — ale oni będą mieli już w zapasie jaką bajdę, zapomocą której zdołają się wyłgać. Naprzykład powiedzą, że rozbił się okręt, a oni samowtór zdołali dostać się na ląd.
— Któż temu da wiarę? — wtrącił Piotr z pogardą.
— Cóż możemy ponadto uczynić? — żachnął się Murray.
— Bierzcie skarb, jeśli konieczna, — odpowiedziałem wymijająco; — ale nie kalajcie rąk swoich krwią ludzi, którzy wam w niczem nie zawinili.
— I tak, według wszelkiego prawdopodobieństwa, zniewolony będę paru z nich zabić — odparł mój dziadek. — Jakaż różnica między tym postępkiem, a wycięciem ich co do nogi?
Przypomniałem sobie dreszcz zgrozy, z jakim nawet najzagorzalsi zwolennicy króla Jerzego słuchali opowiadania o wymordowaniu Szkotów, rannych pod Culloden.
— Nie waszmość jeden będziesz musiał ponosić opłakane następstwa takiego uczynku — próbowałem znów z innej beczki. — Rzuci on niestarte piętno na waszą sprawę. Żaden uczciwy Jakobita nie będzie mógł już odtąd nazywać Cumberlanda mężobójcą. Dalibóg, o ile znam pannę O‘Donnell, to i ona wzdragałaby się przyłożyć ręki do tak potwornej zbrodni. Bądź waszmość przekonany, że czyn ten pociągnie za sobą nawałę nieszczęść, które przytłoczą pretendenta i jego zastępy.
Dziadek ze zwykłą wyniosłością zażył tabaki.
— Winienem przyznać, że aścine argumenty są nader poważne, — ozwał się, wkładając tabakierę z powrotem do kieszeni. — Ale jakąż dasz mi asan inną radę?
— Uszkodzić okręt, żebyś waszmość miał czas uciekać.
— Niezły pomysł, — rzekł z przekąsem dziadek; — ale nie myślisz o tem, co czeka pułkownika O‘Donnella. Co będą o nim mówić, gdy zabierzemy go na pokład Jakóba.
Przyszła mi do głowy myśl, którą zrazu odrzuciłem ze wstrętem, ale choćbym niewiem jak suszył sobie mózgownicę, nie mogłem wymyślić nad nią lepszego.
— Pozostaje jeden tylko środek — ozwałem się. — Waszmość udasz, że porywasz jego córkę, przyczem możesz również pojmać jej ojca, ażeby stłumić jego sprzeciwy.
— Rola w sam raz dla kapitana korsarzy! — zakpił dziadek. — El capitán Rrrip-Rrrap ma być pożeraczem dziewic! Chciałbym posłuchać anegdot, jakie będą opowiadać bibosze w hawańskich winiarniach... Ale ja muszę wziąć łup należny, Robercie. Jeżeli pozwolę tym Hiszpanom zbiec przed naszemi ciężkiemi działami i naszemi kordelasami marynarskiemi, to czy raczysz stać za mną, gdy przyjdzie do podziału zdobyczy z Flintem?
— Nie będę wam pomocnikiem w rozbojach, jeżeli waćpan to miałeś na myśli — odciąłem się.
— Nie, to co myślę, jest całkiem jasne, mój chłopcze. Chcę, ażebym przy pomocy twojej i Piotra mógł ze szponów Flinta wydrzeć sam siebie, oboje O‘Donnellów i należną im część skarbów.
— Ale czemuż wogóle macie powracać na Rendezvous? Wywieź O‘Donellów w miejsce bezpieczne i wysadź ich na ląd wraz ze skarbem, zanim wręczysz Flintowi to, co nań przypada.
Dziadek potrząsnął głową.
— Nie jest to rzecz tak prosta, jakby się zdawać mogło. W utarczce z Santissima Trinidad przyjdzie niechybnie do strzelania z dział, tak iż nas posłyszą. Być może, że nas dostrzegą, gdy puścimy się w dalszą drogę; kto wie, czy nie będą nas ścigali. Pozostali przy życiu Hiszpanie, których każesz mi oszczędzać, sprowadzą na nas corychlej swe fregaty. Musimy przez czas pewien przycupnąć gdzieś w cichości. Wreszcie z różnych powodów, nazbyt zawiłych, by się nad niemi rozwodzić — nie mogę przesłać skarbu moim przyjaciołom we Francji wcześniej jak na wiosnę. Siedemset tysięcy funtów w bryłach złotych i srebrnych jest to zasób, z którym nie tak łatwo się uporać. Należy poczynić przygotowania do wyładowania i przewozu. Nie, Robercie, wyspa Rendezvous jest mi nieodzownie potrzebna do wykonania mych zamysłów. Co więcej, jestem zdziwiony, że asan, który tak wiele rozprawiałeś o honorze, starasz się mnie zachęcić do niehonorowego postępku względem moich sojuszników, doradzając mi, bym pozbawiał ich, chociażby na krótki czas, należnej im części łupów. Przypuszczam, że nie odmówisz mi przynajmniej tego zaszczytu, że jestem uczciwym korsarzem.
Ostatnie słowa wypowiedział tonem jakby z lekka namaszczonym, co brzmiało niezmiernie pociesznie, tak iż Piotr i ja zaczęliśmy się śmiać. Wolno temu, kto chce, nazwać mnie durniem lub niedowarzonym młokosem, atoli muszę zaświadczyć, że odczuwałem coraz to wzrastającą przychylność względem niego krewniaka. Ten tak osobliwy opryszek nie był zupełnie pozbawiony dodatnich cech charakteru, a to pewna, że jego dzielność i obrotność i pomysłowość same przez się wystarczyły, by odróżnić go od przeciętnych ludzi.
— Dobrze — rzekłem, — uczynię to, czego waszmość sobie życzysz, dla dobra tej dziewczyny... o ile Piotr się zgadza.
Ja — zgodził się Piotr.
Murray pochwycił mą dłoń i uścisnął ją pośpiesznie, a mocno.
— Dobrze! — krzyknął. — Pierwszy to raz staniemy koło siebie ramię przy ramieniu. Ach, Robercie, roiłem sny urocze, a kto pomoże mi je ziścić, nie będzie żył nadaremnie. Weźmiem to złoto i wybudujemy aleję zwycięstwa na wjazd do prawowitego króla do Białego Dworu. Czegóż nie dokonamy? Porwiemy do boju oręż szkockich górali! Poprowadzimy brygadę irlandzką na miasto Londyn! Wprowadzimy do dom Dzikie Gęsi[4] z ich tułactwa na obczyźnie! Rozpalimy wici ogniste — od końca do końca — przez całą długość i szerokość Trzech Królestw! A wtedy górą Biała Kokarda!... Wówczas nikt już ani nie piśnie o piratach! Będą wtedy mówić o księciu Jedburgh, markizie Cobbielaw, o hrabi i baronie Broomfield, tak! i parostwo angielskie przypadnie nam w zdobyczy! Wysoko zajdziemy, Robercie, — tak, na same szczyty!
Naraz urwał, a w oczach wygasł mu żar podniecenia.
— Piękne to majaki roi sobie nieszczęśliwy starowina... co, chłopcze, hę! Wspomnij sobie me słowa, gdy posłyszysz, jak tłumy witają nas na ojczystem wybrzeżu.
Jużem prawie był skłonny wierzyć mamidłom tego morskiego banity. Ale Piotr rozwiał ten urok czarnoksięski.
— Ja osobiście nie wieszę w senne wiciadła — ziewnął Holender. — Neen.
Murray wlepił w niego wzrok roziskrzony.
— Mniejsza o to, w co ty wierzysz, Corlaerze! — rzekł węzłowato i wyszedł z kajuty.
Piotr łyknął okowity i zapiszczał:
— Ten Murray to niepoprawny maszyciel. Ja, przez całe szycie on tylko maszy i maszy. Maszył i przedtem, gdi bił się ze mną i z twoim ojcem, Bobie. Nie dobsze to śnić za wiele, neen.
I westchnął.
— Już mi się szołądek poprawił. Mosze dokończimy kurczęcia, ja?









  1. Atlantyk.
  2. Galeon lub galeona, okręt dwumasztowy, dawniej używany, o burtach nachylonych w stronę pokładu.
  3. Szlup, statek jednomasztowy, o żaglach ukośnych.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Dzikie Gęsi — irlandzcy zwolennicy Jakuba II Stuarta zmuszeni do emigracji po wojnie irlandzkiej 1689-1691, głównie do Francji.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Howden Smith i tłumacza: Józef Birkenmajer.