<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Za Sasów
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1891
Druk Józef Jeżyński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

Pierwszych dni sierpnia w małej mieścinie Rawie ruskiej, panował ruch, jakiego za ludzkiej pamięci w tych stronach nie bywało. Okolicę całą zajmowały najpiękniejsze regimenta saskie, gwardye króla i artylerya; w mieście wszystkie nieco lepsze domostwa, z których właściciele ustąpić musieli, wyporządzano dla dostojnych gości, a że te nie starczyły, w rynku przypierały do nich porozbijane wspaniałe namioty. Łatwo poznać po nich było, że pochodziły z łupów na Turku zdobytych pod Wiedniem. Świeżo i nadzwyczaj wytwornie postrojony dwór Augusta, którego sasi zwali Silnym, a inni Wspaniałym, w liczbie wielkiej kręcił się około gospód i połączonych z niemi namiotów.
Stajnie zaledwie mogły pomieścić konie, a szopy powozy króla i jego przybocznych. Najznaczniejsi generałowie, najwyżsi urzędnicy, służba, na której August najwięcej polegał, wszyscy się tu znajdowali. Czuć i widać było na dni już kilka przedtem, że się spodziewano gości. W istocie Car Piotr powracający pośpiesznie do Moskwy, miał się tu spotkać z polskim królem. Szło o to niezmiernie Augustowi, aby sobie ujął Cara Piotra, na którego pomoc do pokonania ciotecznego brata, młodziuchnego Karola XII rachował.
Wszystko, co się obrachować dawało, aby Piotra zjednać i przywiązać, August przygotował zawczasu. Znał Piotra z powieści, z jego podróży po Europie, z raportu Witkego i z tej intuicyi, jaką mu pewne charakterystyczne cechy dać mogły.
Z tem wszystkiem Piotr, w którym tyle sprzecznych łączyło się przymiotów i wad, z wielu względów był dla Augusta, jak dla wszystkich zagadką. O jednem tylko powątpiewać nie było podobna, że miał energią żelazną i wytrwanie, wolę niezłomną, i że przyszła wielkość państwa, które na drodze cywilizacyi się opóźniło, leżała mu na sercu.
Popęd do przekształcenia i postępu, którego uśpionemu narodowi własna dać nie mogła wola, musiał od Piotra wyjść, przez niego być stworzonym. Oprócz tego wszystkie warunki życia nowego, Car sam zniewolonym był tworzyć, i nie przewidywał, ażeby wola jego nie mogła stworzyć cudu, zastąpić czasu.
August z tego co słyszał wyobrażał sobie Cara, samowolnym i dumnym; pocieszało go to, że przy stole i kielichach, które lubili oba, łatwiej się porozumieć będą mogli.
Nie gniewał się i za to, że Piotr zawczasu zapowiadał i wymówił sobie, aby incognito mógł zachować i żeby do niego nie przypuszczano nikogo, z wyjątkiem chyba najwyższych dostojników.
Owe incognito, o które się Car upominał, rzeczywiście utrzymać się nie mogło. Mówiono naprzód o przyjeździe Cara, a zresztą pomimo skromnego i nielicznego dworu, mimo niepozornych powozów, jakiemi jechał, sama ich powierzchowność zdradzała pochodzenie zdaleka...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W dniach poprzedzających przybycie Cara król August głowę sobie łamał, wymyślając czem go zabawić potrafi, zająć, rozerwać, przypochlebić może...
Kilka dni spędzić razem musieli, aby przymierze z sobą ułożyć i zawrzeć stanowczo. Miał król swe saskie wojsko do popisu, miał wiele pięknych rzeczy do pokazania, od własnej począwszy siły... lecz chciał olśnić i oczarować Cara.
Nadszedł nareszcie dzień przyjazdu, do którego z całym blaskiem, przepychem i świetnością ulubioną przygotował się August. Car Piotr przybył z niewielu ludźmi, niepozornemi powozami, służbą niepokaźną, sam z podróży w stroju zaniedbanym i wytartym, którego nie myślał zmieniać.
Wspaniała Herkulesa-Antinousa Saskiego postać, szlachetne a dumne i słodkie razem oblicze, jego teatralne ruchy i miny, uczyniły Piotra, pogardzającego wszelkiemi zewnętrznemi oznakami, postacią na pozór podrzędną. Ale wpatrzywszy się w nich obu, gdy byli razem, rozpoznać było łatwo, że w niepozornym Piotrze więcej było energii i siły, niż w Saskim kunsztmistrzu.
Cały ów blask, bogactwo, wytworność, z jaką August przyjmował Cara były niemal stracone. Piotr nie patrzał na nie, a to co widział, tak mu było obojętnem, jakby lekceważył wszystko, do czego nie był nawykły. Gdy August z uniżonością niemal skłaniał się przed nim, pieścił go, zabiegał około niego, Car z króla i z przyjęcia i z tych honorów i ukłonów zdawał się niemal urągać. Oko jego mierzyło niemców i niewielu polaków z niejakiem szyderstwem, a jawną obojętnością.
Razem z tem August zaraz pierwszego dnia się mógł przekonać, że ów prostakowaty, rubaszny Car, ani się podejść, ani z duszy nic wyrwać nie dawał.
Był nadzwyczaj otwartym, ale nie mówił nic. W ostateczności zbywał śmiechem i kielichem. August pomimo całej swej polityki subtelnej, zdradzał się co chwila, Piotr nigdy.
Pierwszego zaraz wieczoru po przybyciu Cara, zamknęli się do rozmowy na cztery oczy, Augustowi bowiem pilno było, jak mówił Flemingowi, za puls Cara potrzymać, ale puls mimo buntu strzelców bił spokojnie.
Sas pośpiesznie poruszył wszystkie sprężyny, których dźwięku był ciekawy, odpowiadały mu one głośno, ale niezbyt zrozumiale. Potrzeba było zbadanie ich odłożyć na dni następne.
Król chciał dać naprzód o sobie i swej potędze i bogactwach wielkie wyobrażenie Carowi, ale największy wysiłek nie sprawił skutku.
Piotr, udając małą podrzędną figurkę, krył się za swoim Le Fortem i stawał ciągle po lewej ręce, utrzymując incognito.
Obóz saski w pewnej odległości od miasteczka był rozłożony, gospodarzył w nim Fleming. Zrana pojechali go oglądać monarchowie oba; a August na koń siadłszy, sam pułki swe przeprowadzał. Był to lud dorodny, piękny, wykwintnie uzbrojony i ubrany. Car mu przyklaskiwał, ale zachwytu na nim widać nie było.
Polskich regimentów wcale w obozie nie znaleziono.
Fleming równie z panem swym zabiegał, aby się Piotrowi zalecić, ale również jak on przeczuł, że mieli do czynienia z twardą i niedającą się uwieść naturą, która miała swe własne zdanie i sąd, a nie łatwo się im dorozumieć dawała.
— Ja — mówił po przeglądzie Car do króla — ja takich pięknych wojsk mieć nie mogę, moje to są proste chłopy, ale piechota moja stoi jak mur, a oficerowie słuchają jak żołnierze.
Jak mi się zbuntować sprobują, to im łby wszystkim poucinam i będę na długo spokojnym. U mnie dużo zaspanego, za to ja teraz dzień i noc czuwać muszę.
Po przeglądzie wojsk, Fleming zaprosił monarchów do namiotu, gdzie ich bardzo wspaniale przyjmował, karmił, poił i zabawiał. Car Augusta ściskał i całował, śmiał się, zaręczał mu swą pomoc i stałą przyjaźń i pomrukiwał znacząco, gdy o Szwedzie była mowa.
Młokosa Karola XII traktowano jako zarozumiałego wyrostka. Dania miała taniec z nim rozpocząć, August iść w jej ślady, Piotr był też w gotowości, a bardzo ostrożny Brandeburski kurfirst milcząco zapewniał, że i on się później do nich przyłączy. Stanowczo tylko rozpoczynać sam nie chciał.
Wróciwszy z obozu monarchowie zasiedli w namiocie do nowej uczty i kielichów, a król nie mógł dotąd dobrać sposobnej chwili do stanowczej ze swym gościem rozmowy.
Późno w noc wreszcie, umyślnie tak przygotowano wszystko, aby sam na sam pozostali z sobą. August miał zawczasu plan rozmowy ułożony. Car Piotr zdawał się czekać na nią, ale sam nie rozpoczynał.
Ponieważ pokilkakroć dnia tego mowa była o tem, co Car u siebie zamierzał dokonać i jak ogromne miał przed sobą zadanie, wojsko, marynarkę, szkoły, rzemiosła, kunszta europejskie, chcąc przeszczepić do siebie August do tego naprzód przyczepił zagajenie o własnych sprawach.
Kochany bracie! — odezwał się do Piotra, ściskając go i przyjmując gorący uścisk wzajemny — my się w istocie nazwać możemy braćmi. Nie sądź, żebym ja w mojem nowem królestwie mógł siedzieć z założonemi rękami! Tu też zgoła wszystko przerabiać potrzeba! Ty masz do czynienia z narodem na pół dzikim, trwożnym i posłusznym, ja z rozpasanym swobodą, jakiej nigdzie żaden naród nie ma w świecie. Sądzisz, że to tak może pozostać. Nie na to sięgnąłem po koronę, abym nią się przystroił tylko. Myśli moje i zamiary sięgają daleko i szeroko. Ty mi rękę podać możesz. Granice mojej Rzeczpospolitej według waszych dawnych pożądań uregulować możemy, ale wy mnie do zaprowadzenia ładu, do obalenia niedogodnych swobód pomódz musicie. Mam przyrzeczenie Brandeburga, którego też jest z czego zaspokoić. Ziemi mu też dać mogę, od hołdownictwa go uwolnię, ale to co mi pozostanie, jako monarchię dziedziczną połączę i dynastyę Wettinów osadzę na tronie. Ty na północy wzniesiesz państwo ogromne, ja od zachodu. Nowe królestwo brandeburgskie musi być z nami, aby się mogło oprzeć Austryi, którą ja sobie pozyszczę.
Car Piotr słuchał z uwagą.
O! o! — odezwał się, popijając — z panami polskimi twardy mieć będziesz orzech do zgryzenia. Oni tu królować nawykli.
August się rozśmiał, pomrugując oczyma.
— Na to mam sposób, kochany bracie — rzekł — patrzcie co się już dzieje na Litwie, tam dwa tak zajadłe obozy stoją przeciwko sobie, iż się nawzajem tępić będą, a jeden z nich okupując zwycięztwo, wyrzecze się swobód. Toż samo przeszczepię do Polski Divide et impera! — zakończył z uśmiechem wdzięcznym. — Stara i nieomylna maksyma, nie chybi ona nigdy, a nigdzie jej łatwiej zastosować jak u mnie.
— Naród rycerski, wojsko... wojsko się niegdy biło dobrze! Byli w Moskwie — westchnął Car.
— Wojsko! — zaśmiał się Sas — wojsko i dziś na popis bardzo piękne. Niektóre pułki skrzydła u ramion mają, ale te czasy przeszły, gdy latały niemi — i nie wrócą. Kopje ich do turniejów się zdały nie do wojny. Szlachta zleniwiała, pól wykarczowali za dużo... z rycerzy stali się chleborobami.
Słuchał Car z uwagą i głową potrząsał.
— Tak — dodał — ja mam wiele do zrobienia w domu, ale u mnie wszystko z nowa poczynać potrzeba, gdy u ciebie popsute trzeba naprawiać.
— Mylisz się bracie — odparł August — u mnie także nowe stworzyć muszę, bo to, co jest, na nic się nie zdało. To są naśladowcy Rzymian i republikanie, a mnie trzeba z nich posłusznych zrobić poddanych.
— Życia ledwie stanie na tę robotę — rzekł Piotr.
August nalany puhar potrącił o kielich Cara, który się zadumał nieco.
— Bracie, wszystko się dokona, pójdziemy-li zgodni. Wam Karol XII i Szwecya wrogiem i przeszkodą, dla mnie ona jest narzędziem i środkiem. Zuchwały mój kuzynek musi nam ztąd ustąpić. Spuścizną jego się podzielimy.
— Brandeburczyk też się nam do niej przypyta — szepnął Piotr. — Ja się go lękam, przebiegły jest, ostrożny, stąpa powoli, ale gdzie stopę postawi tam się trzyma. Patrzcie i teraz, on poczynać nie chce... a gdyby nam się oślizgnęła noga? — poda rękę Szwedowi.
August mniej bystry, a świeżo ujęty przez Fryderyka, głową potrząsnął.
— To się tłumaczy — rzekł — mniej od nas ma do stracenia. My się ziemią dzielić i okupywać możemy... on nie, jemu ciasno dla przyszłej Królewskiej Mości.
— A komuż z nas za szeroko? — odparł Car — mnie Turek dusi. Rad nie rad w przyszłości wojnę z nim zostawić muszę następcom, aż do wygnania ich, lub wytępienia. Dla tego z wami pokój stanąć powinien... pokój mocny...
— Tak mocny, jak my dwaj jesteśmy — przerwał król i mówiąc to, srebrny kubek zgniótł jak liść w ręku.
Napili się razem. Piotr, który się nieco zachmurzył, rozjaśnił twarz i powoli rzekł:
— Pokaż mi swych polaków. Słyszę o niech wiele, nie widziałem prawie. Rad poznam tych carzyków waszych.
Wojska polskie, naówczas w marszu będąc pode Lwów, niezbyt się daleko znajdowały. August zaledwie posłyszawszy życzenie Cara, pochwycił dzwonek... wbiegł paź; kazał król powołać sekretarza i list natychmiast na całą noc do hetmana Jabłonowskiego wyprawić, który potroszę się tego wezwania spodziewając, z hetmanem polnym Szczęsnym Potockim, był już w pogotowiu do wyruszenia. Staremu Jabłonowskiemu zdawało się, że ujmą byłoby dla wojsk polskich, gdyby na ziemi polskiej sasi tylko mieli się prezentować Carowi.
Półtora tysiąca jazdy co najprzedniejszej, chorągwi pancernych, usarzów, petyhorców, towarzyszyć panom hetmanom się gotowało. Gdy zapraszający list królewski nadszedł do Jabłonowskiego, w którym wyrażonem było, iż Car nie życzy sobie być widzianym od wielu i zaledwie najprzedniejszych dopuści przed swe oblicze, ledwie się mógł hetman obronić napierającym gwałtem, bo każdy Cara na ziemi Rzeczpospolitej, osobliwość wielką, a w dodatku Cara, o którym dziwne rozpowiadano rzeczy, widzieć pragnął. Jedni więc za zgodą i przyzwoleniem hetmanów, inni samowolnie do ich orszaku się przyłączyli. Wszyscy stali o to wielce, aby się nie dać sasom zakasować, więc tych parę tysięcy koni za Eljerów pomiędzy Eljerami liczyć było można; chłop w chłopa, konie cudne, zbroje i rzędy na tysiące dukatów dające się szacować. Orszak miał Jabłonowski, jakiego mu król mógł zazdrościć.
O ćwierć mili od Rawy, hetmanowie z kolebek się na koń przesiedli i tak w paradzie wielkiej, pod chorągwią hetmana i buńczukami, z buławami w ręku, ciągnęli aż na rynek.
Król, któremu dano znać, czekał na nich w namiocie i tu przyjął Jabłonowskiego z Potockim. Za niemi co było osób przedniejszych wcisnęło się tuż ciekawych Cara oglądać.
August powitał doskonałym humorem gości tych, ale spojrzawszy, że ich pełen namiot był, a wiedząc jak Car się broni, aby nie pokazywać lada komu, rzekł do Jabłonowskiego po cichu:
— Mój gość jest mąż oryginalny, a ja jako gościowi muszę dogodzić fantazyi. Pójdę więc go zapytać ilu i kogo przyjąć raczy.
To mówiąc odszedł król i po krótkiej chwili wrócił uśmiechnięty.
— Przewidywałem to — rzekł — Car nie chce do oblicza swego dopuścić, tylko hetmanów i senatorów. Jam temu nie winien, chodźcie.
Mówiąc to król zawrócił do drzwi wiodących z namiotu do domostwa i przez nie na podwórzec, a z niego tyłami wprowadził osiem tylko osób za sobą. W tej liczbie syna hetmana, wojewodę ruskiego Jana Stanisława.
Wystąpił stary hetman z powitaniem po polsku, nie wątpiąc, że go Car zrozumie, bo mowy obie powinowate, spodziewać się tego kazały.
Postawa pańska, spokojna, szlachetna wielce, a bynajmniej nie poniżająca się zbytnio, ani też nadymająca, starego Jabłonowskiego, musiała na Piotrze uczynić wrażenie wielkie i dobre, bo oka z niego nie spuszczał i odgadywać było można, iż mu się podobał, a gdy dokończył przemówienia po krótkim namyśle odparł po rusku.
— Diakuju waszoj miłosti, cośte brata moho Awhusta korolom obrały.
W czasie przemówienia i odpowiedzi, gdy hetman się zbliżał coraz do Cara, ten ciągle się w tył cofał, ale później do Jabłonowskiego przystał bardzo.
Na rozmowę już czasu wiele nie pozostawało, bo król pilnował tego, aby znaczniejsza część dnia u stołu upływała, wkrótce więc dano znać, iż obiad gotów był, ale w innym domu, do którego poszli przodem monarchowie i hetmanowie, a senatorowie za niemi.
Ponieważ Car stał uporczywie przy swojem incognito, zasiadł więc August w pośrodku z prawej strony, po lewej Piotr, za królem hetman wielki, polny i senatorowie rzędem, za Carem Lefort, Gołowkin i całe jego poselstwo. Zaledwie rozpoczęto jeść, już ogromne kielichy i puhary ponalewano, a król Jabłonowskiemu zapowiedział, że tu o honor narodu chodzi, aby polacy do dna wychylali.
— N. Panie — rozśmiał się Jabłonowski — ja mam słabą głowę, upiję się.
— No to upijesz się — rzekł August — i ja też upić się spodziewam, a sądzę, że nikt nam ztąd trzeźwym nie wyjdzie.
Szedł tedy obiad, a więcej jeszcze pijatyka zabójcza, wesoło i ochoczo, ciągnąc się bardzo długo.
Król chcąc niby senatorów przypuścić do swych układów z Piotrem, przy stole zapowiedział im, że nazajutrz do konferencyi względem konjuktur przyszłych wezwani będą. Tego dnia wszyscy już tak dobrze mieli w głowach, że o tem myśleć nawet nie było można.
Jabłonowscy oba ojciec i syn, którym całe postępowanie króla wielce było podejrzanem i w tem wezwaniu polaków do konferencyi, widzieli to tylko co istotnie się w niem kryło. Szło Augustowi o pokrycie umowy o wojnę szwedzką z Carem Piotrem, o której na naradach nikt ani słowa się nie odezwał, chociaż czuć ją było. Car Piotr tylko mówił o Karłowickim traktacie, a ostatecznie się oświadczył ogólnikiem, że będzie sojusznikiem Rzeczypospolitej i króla Augusta nieodstępnym przyjacielem, bratem et caetera.
Wszystko to ułożył napozór zręcznie król, ale nie wszystkich uwieść zdołał. Czas pobytu w Rawie schodził zresztą na pijatykach, uściskach i pocałunkach króla z Carem i na przeglądach wojska, z którem August się popisywał, a Car je z uśmiechem ironicznym wychwalał.
Ze strony gospodarza nadskakiwanie gościowi było bardzo widoczne i posunięte do uniżoności niemal; Car zaś Piotr zdawał to przyjmować jako rzecz należną, chłodno. Przy kielichach śmiał się i całował, resztę czasu oczyma niespokojnie badał co go otaczało. Król codziennie wdziewał najwytworniejsze szaty, złotogłowy z brylantowemi guzami, prezentował się sam i dwór galowo, gdy Car pod pozorem, że bagaże za sobą zostawił, chodził ciągle w szarym wytartym kaftanie i prostem holenderskiem grubem obówiu, skórzanemi sznurkami pozawiązywanem. Wśród dworskich trudno go było rozeznać i domyśleć się, chyba po respekcie jaki mu wszyscy okazywali.
Z tego powodu zdarzył się wypadek, który króla mocno zirytował. Piotr, jako był samowolny i na nic nie zważający, wyrwał się następnego ranka, po przybyciu hetmanów na pole, do musztr przeznaczone, po którem się różnych jezdnych i pieszych dużo snuło.
Koniuszy hetmana polnego Szczęsnego Potockiego, który nigdy w żywe oczy nie widział Cara, biegnąc konno potrącił go nieostrożnie, za co Piotr rozgniewany biczyskiem, który w ręku miał, chłostać go zaczął. Koniuszy, czy go się domyślał, czy nie, przy sobie mając towarzyszów kilku, natychmiast szabli dobyli i rzeźko się za uchodzącym Piotrem rzucili.
Nie rychło jakoś dopiero wstrzymano koniuszego wołaniem:
— Stójcie, stójcie, to Car!!
Zadyszany, sapiąc przybiegł Piotr do króla, który szczęściem z Jabłonowskimi stał w pobliżu i pół śmiejąc się na pół gniewnie zawołał do starego hetmana Jabłonowskiego, którego jakoś szczególnie polubił.
— Twoi Lachy chotiły mne rozrubaty![1]
Rzucił się nastraszony hetman zaraz chcąc inkwizycyą surową począć i sprawiedliwość wymierzyć, ale Piotr go wstrzymał.
— Daj pokój, jam go pierwszy uderzył! Cicho, licho, niema czego roztrąbiać...
Hetmanowi staremu mógł król nawet zazdrościć, tak widocznie go nad innych Car preferował. Powaga, wiek, szlachetny sposób obejścia się, w którym eleganckiej uniżoności Augusta nie było, podobały mu się i powtarzał kilkakroć, napiwszy się, hetmanowi, że gdyby go u siebie miał, jak ojca by szanował i słuchał. W części zaś afekt ten przeszedł i na wojewodę ruskiego, syna hetmana, który, że trzymał nad granicą ukrainną Białocerkiew, Car go zwał „sasidom.“
Dla króla Piotr był, mimo wielkich zabiegów czynionych, aby go sobie pozyskać, chłodnym... Zamykali się dla narad codzień, z twarzy Augusta widać było pewne uradowanie, ale poufały stosunek ze sztywności się jakiejś nie mógł nawet po pijanemu uwolnić.
Naostatek przyszło do pożegnania i rozstania się. Ponieważ Piotr dla pośpiechu ekwipaże za sobą zostawiwszy, prostym przybył powozem, August nastał na niego, aby przyjął kolebkę podróżną, aż do Moskwy i wojskową straż do granicy... Oprócz tego na drogę wyposażono w napitki jadło jak najobficiej, i na nezabudź, król ofiarował gościowi piękną i kosztowną laskę djamentami sadzoną, Car zaś Piotr wywdzięczając się a wiedząc, że się w kamieniach kochał, dał Augustowi bardzo szacowny, duży szafir, czem go nie mało uradował.
Pożegnanie sprzymierzeńców było na oko przynajmniej bardzo serdeczne, a po twarzach Przebędowskiego i Fleminga poznać było łatwo, że cel został osiągnięty. Do wypadków w czasie pobytu Cara w Rawie i to potrzeba dodać, że Przebędowski, którego nie lubiono, a wszystko mu przypisywano cokolwiek król poczynał z polakami, omało nie został poturbowanym przez Potockiego, strażnika koronnego, którego do stołu nie dopuszczono; gdy dwaj młodzi Jabłonowscy, chorąży i oboźny koronni, zaproszenie otrzymali. Przebędowski uląkłszy się, po obiedzie już wprowadził pana strażnika.
Tak się to potajemnie dla wielu, ale dla innych już jawnie przygotowała niefortunna wojna ze Szwedem, którego król lekceważył, ani przypuścić mogąc, co go czekało od tego młodzika.
Nigdy może tak blizcy krewni, bo bracia cioteczni, mniej do siebie byli podobni, nad Karola i Augusta.
Pominąwszy to, iż męztwo osobiste i poczucie godności swej w Karolu XII aż do przesady i do szału posunięte, że jako żołnierz i wódz despotycznym był i nie rozumiał, aby mu się kto śmiał przeciwiać, jako człowiek i jako żołnierz, jako wódz był to mąż znakomity.
Sama też powierzchowność młodego króla, uderzała kontrastem z Augustem. Najprostsze z grubego sukna ubranie, bez galonów, bez oznak żadnych, ogromne grube buty, których czasem miesiącami nie zrzucał, kładąc się w nich na spoczynek, aby być na każde zawołanie gotowym, pogarda wszelkiego zbytku, życie anachorety, trzeźwość, surowość obyczajów, czyniło go wyjątkową istotą. Marzył tylko o bohaterstwie, o sławie, a wierzył w to, że potęgą woli można siłę nawet cielesną zastąpić.
Niczem go w świecie ująć i złamać nie było można.
Jako człowiek był to też czciciel ideału, cnoty, poświęcenia, czystości obyczaju. O męztwie mówić jest zbytecznem, posunięte ono było aż do zuchwalstwa i zupełnego zapomnienia się. Wzgarda wszystkiego, co było zewnętrznym popisem i konwencjonalną formą, cechowała go tak, jak przeciwnie Augustowi odegrywanie komedji stało się naturą.
W tej jednak chwili dwaj przyszli zapaśnicy i przeciwnicy wcale się jeszcze nie znali. Jakie miał wyobrażenie o Auguście Karol, trudno zgadnąć, ale August najmniejszego przeczucia nie okazywał, aby lekkomyślnego młodzika sobie za coś ważył.
Obok spraw takiej doniosłości, które po większej części zdawał król na Fleminga, a Fleming się do nich w Polsce znienawidzonym Przebędowskim posługiwał — miłostki szły swoim porządkiem, Lubomirska panowała dotąd nad sercem i zmysłami Augusta. Zajęty był nią, co nie przeszkadzało bynajmniej utrzymywania stosunków przyjaznych z odprawioną już hrabiną Königsmark, ze Spieglową, ze wszystkiemi dawnemi ulubienicami i niekiedy zawiązywania nowych przelotnych miłostek z francuzkiemi aktorkami i zalotnemi paniami jarmarków lipskich.
Rozwiązłość króla, posuniętą była do najwyższego stopnia, a jawność jej w Polsce szczególniej wydawała się potworną i oburzającą. Zmuszeni dla interesów katolicyzmu popierać Augusta jezuici i inni duchowni, tem postępowaniem jego nieraz byli przywiedzeni do rozpaczy, nie umiejąc uniewinnić i obronić.
Zadawano kłam wszystkiemu, ale król nazajutrz jakby na przekorę się sam potępiał. Karnawały te i jarmarki lipskie, na które umyślnie zjeżdżał, aby w towarzystwie francuzek i włoszek, z fajką w ustach się snując, majestat swój królewski pospolitować — i nieszczęśliwą Lubomirską niepokoiły.
Złudzenie jej co do trwałości stosunków z królem, nie mogło się utrzymać długo. Musiała udawać, że o sprzeniewierzeniach nic nie wie, ażeby nie dać powodu do zerwania. Nie miała bowiem jeszcze nic oprócz trochy klejnotów i wielkich obietnic.
Piękna Urszula zresztą przewidywaną katastrofę mogła znieść lżej, niż kobieta, któraby się istotnie przywiązała do Augusta. Lubomirska miała tę naturę zalotnic w ogóle, które w pierwszym momencie dla zdobycia sobie kogoś życie gotowe dać, ale cały ten szał ich, im gwałtowniejszy jest, tem trwa krócej. Siła jego w przeciwnym zawsze stosunku do trwałości się objawia. Najmniejsza potem pobudka ostudza nagle.
Piękna pani podkomorzyna mdlała, gdy król upadał z konia, rozwiodła się z mężem, naraziła rodzinie, cierpiała wzgardę i rodzaj banicji z towarzystwa, ale zniósłszy to dla króla, już po kilku miesiącach przywiedzioną była do udawania miłości, która zupełnie ostygła.
Król zaś z wielu powodów trzymał się podkomorzynej.
Naprzód — pozostała mu jeszcze resztka namiętności dla niej, którą piękna Urszula nader zręcznie żywić umiała. Następnie w Polsce dla niego podkomorzyna była narzędziem potrzebnem. Przez nią trafiał do Prymasa, nad którym czuwać było potrzeba, ona często mogła mu objaśnić i ułatwić to, czego nie potrafił ani Fleming, ani Przebędowski.
Lubomirska przewidywała, że się w sercu króla nie potrafi utrzymać, chciała tylko zdobyć tytuł i wyposażenie.
Na pozór lekka, roztrzepana, zalotna, nawet nieoględna, w istocie była niesłychanie zręczną i przebiegłą, a ta powierzchowność motyla, to zdradzanie się, te wrzekome omyłki jakie popełniała, słabości, za które ją rodzina strofowała — były doskonale obliczone i przygotowane.
Najprzebieglejsi nawet, których zwieść i obałamucić było nadzwyczaj trudno, dawali się jej w błąd wprowadzić, tak doskonale naturalną się wydawała w postępowaniu. Jednym ze środków obudzenia zaufania był najmniej pospolity, a więc najskuteczniejszy.
Popełniała umyślnie, jawne omyłki, ażeby zmylić tych, coby ją posądzać chcieli o zbyt mądre obrachowanie.
August zazdrosny i podejrzliwy, nigdy jej nie posądzał. Omdlenie to, w czasie turnieju, było rękojmą przywiązania, które tem gwałtowniej się objawiało, im więcej stygło.
Oprócz tego podkomorzyna w stosunkach z królem umiała je utrzymać na pewnej wysokości idealnej, gdy August gdzieindziej schodził, aż do najostatniejszych krańców bezwstydu i rozpasania. Z nią zawsze musiał grać rolę rycerskiego kochanka, bohatera, półbóztwa.
Miłość dla niej miała tę właściwość i to ją niestałemu panu, czyniło znośną. Znajdował w niej pewną odmianę urozmaicenia. Z aktorkami francuzkiemi dopuszczał się bydlęcych niemal wybryków, z nią musiał być, choć najbardziej namiętnym, przyzwoitym i wytwornym.
Nieprzyjaciele podkomorzynej, których pomiędzy niemcami miała, równie jak przyjaciół, nie śmieli jeszcze rozpoczynać nic przeciwko niej, jak dotąd stała mocno.
Król okazywał dla niej największe uszanowanie. Była to pierwsza polka, wielkiego imienia i rodziny, która dla niego poświęciła męża głowę, familję, wszystko. Tego nie uczyniła dla niego ani Kessel, ani Königsmark, ani Fatima — Spiegel, ani de Lamberg — Esterle. Tamte on mógł wynagrodzić dając im mężów, tej odebrał go... musiał więc sowicie zapłacić za to. Rozumiała swe położenie Lubomirska, i pomimo natury zalotnej, nie dała królowi najmniejszego powodu do podejrzenia i zerwania.
Zajęty swą polityką tajemniczą, August czasem miesiącami całemi nie mógł widywać podkomorzynej. Naówczas krążyły pomiędzy nią a królem najgorętsze listy, najczulsze zapewnienia miłości, a wkrótce potem nadzieja potomka uszczęśliwiła panią podkomorzynę. Było to jedno czego najmocniej pragnęła... Król nie mógł już doczekawszy się dziecięcia mniej uczynić niż dla Aurory.
Po powrocie swym do Drezna i niespodzianem wezwaniu do króla, położenie Witkego zmieniło się całkowicie. Doszedł do tego właśnie czego pragnął, król go znał i rachował na jego służbę. Ale z drugiej strony, nie mógł się łudzić Witke. Constantini, który posługując się nim dla siebie, był mu chętnym i przyjacielskim, teraz z obawy, aby nie zostać podkopanym stawał się podejrzliwym, a u króla po prostu wrogim.
Mazotin miał już tu tak wielkie zasługi, a sądził się Augustowi tak niezbędnie potrzebnym, że pozbycie się nowego człowieka, Witkego, uważał za zadanie bardzo łatwe.
Zaraz po królewskiem posłuchaniu Constantini go powołał do siebie.
— No — rzekł mu — widzisz! Zawdzięczasz to mnie, żem cię królowi zalecił. Rozumiesz! Czuj że się do wdzięczności dla mnie i służ wiernie, bo jak łatwo mi było cię polecić, tak jeszcze lżej będzie precz odprawić.
— Ale, na Boga! — odparł Witke — jak możecie co podobnego przypuścić, ja bez was kroku nie stąpię...
Podali sobie ręce i rozstali się.
Do najmądrzejszych środków utrzymania króla w zawisłości od siebie, Lubomirska liczyła jak najtroskliwsze śledzenie każdego kroku kochanka. Miała około siebie paziów, których umiała pozyskać i polskich panów, co jej donosili o najdrobniejszych szczegółach.
Constantiniego podejrzewała słusznie, gdyż ten nie śmiejąc jeszcze nic przedsiębrać, zmierzał do tego, aby król z Lubomirską zerwał a zawiązał stosunek nowy z kimś przystępniejszym dla włocha. O Witkem doniesiono jej zaraz, gdyż na dworze domyślano się, że król, który się z wielką o nim pochwałą odezwał, używać go nie omieszka.
Natychmiast podkomorzyna wszystkie poruszyła sprężyny, aby Witkego poznać i pozyskać go sobie. Nie było to łatwem, ale probując, dowiadując się księżna trafiła na Przebora. Ten że wcale się jej nie podobał, użyła go za pośrednika tylko, poleciła mu aby jej sprowadził Witkego. Wytłumaczyć się z tej zachcianki łatwo było. Kupiec mieszkał w Dreznie, podkomorzyna miała się tam przenieść, potrzebowała je poznać.
Witke mógł jej w tem być pożytecznym.
Naówczas już August obmyślał, gdzie ją umieści, a wszechmocny jeszcze Beichling, przyjaciel od serca hr. Esterle poczynał przeciwko niej intrygować. Dla obrony od niego i bezpiecznego zamieszkania w Dreznie, dla objaśnienia się o stosunkach na dworze, podkomorzyna potrzebowała kogoś. Witke mógł jej w tem i u króla usłużyć.
Postarała się więc ściągnąć go do siebie i pozyskać. Witke nie był ani tak doświadczonym, ani tak przewidującym, ażeby się w tem domyślił jakiejś intrygi. Lubomirska wydała mu się zachwycającą! urok jej całkiem go zjednał. Służyć jej zdało się mu zarazem dać dowód wierności królowi. Nie wydało mu się nawet dziwnem, iż mu poleciła tajemnicę i zastrzegła, aby Constantiniemu się nie zwierzał. Po dwukrotnem potajemnem spotkaniu się z Lubomirską, kupiec całkiem już był pozyskany. Sekret jakim się osłaniały stosunki te, wydawał mu się naturalnym.
W ten sposób dwakroć uwikłany, o cofnięciu się już ani mógł pomyśleć.








  1. Język rusiński, który pisarze nasi wkładają w usta Carowi, nie mógł być przez niego użytym, gdyż używał języka moskiewskiego, niechcieliśmy jednak nic zmieniać ze źródeł. (P. A.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.