Zagadki (Kraszewski, 1870)/Tom II/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zagadki
Wydawca Ludwik Merzbach
Data wyd. 1870
Druk Ludwik Merzbach
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Od tego wypadku upłynęło dni kilkanaście, ukryto starannie przed pułkownikową, straszny ów epilog, który Maciéj własnym pomysłem bardzo zręcznie do historyi jenerała przywiązał...
Michalina tylko wiedziała o nim i rodzina jéj — unosząc się nad śmiałością starego sługi a szczęściem, z jakiém mu się to wykonać udało. Doktor Frycz, wedle dawniejszego swojego programu, trzeciego dnia wysunął się także z Warszawy i zniknął...
Wszystko zdawało się jak najpomyślniéj ukończoném... rosyjską metodą — końce w wodę.
Wiadomo powszechnie, iż było w obyczaju téj wojny przybieranie nazwisk, które walczący przyjmowali jakby na chrzcie, poświęcając się na walkę z nieprzyjacielem. Jenerał także zapewne pójść musiał za powszechnym obyczajem, gdyż wcale o nim słychać nie było. Śmierć okrywała go od dalszych poszukiwań i prześladowania. Papiery nawet, które niewiadomo z jakiego powodu przetrząśnięto, nie dostarczyły najmniejszego śladu, któryby mógł podejrzenie obudzać. Zniknienie Macieja wcale niedostrzeżone minęło a nikt na starego nie pomyślał nawet, żeby się mógł udać do powstania. Policya moskiewska słynie wprawdzie z okrucieństwa, ale zarazem z nieudolności bezprzykładnéj.
Jeden tylko Arsen Prokopowicz, któremu rola pocieszyciela przy Maryi Pawłownie wcale się nie udawała, który żałował wielce, iż jenerał w zastawione nie wpadł sidła — gryzł się obrotem téj sprawy. Nie mogła mu wyjść z myśli ta cholera bezprzykładna i tak azyatycka... któréj późniéj już drugiego wypadku nie było..
Trafem szperając dla rozrywki w papierach u przyjaciół swych i towarzyszów w cytadeli i ratuszu, napadł na wzmiankę o ucieczce doktora Frycza. Nazwisko to miał zanotowane na wszelki wypadek. Począł śledzić, kiedy doktor uszedł, przekonał się, iż trzeciego dnia po śmierci jenerała już go nie było. Znał Macieja jeszcze z Petersburga i chciał go zobaczyć a pogadać z nim, poszedł na zwiady i tu znowu dotarł tylko do świadomości, iż Maciéj z szablą, pistoletami i ładownicą wkrótce po pogrzebie zniknął.
Między sługami jenerała był młody, dość roztropny chłopiec, który się go był uczepił w Petersburgu i wybłagał, że go do Warszawy wzięto. Po śmierci jenerała Jefimek przeniósł się na służbę do koszar do jakiegoś oficera.
Arsena Prokopowicza, który miał żyłkę policyjną, coś kłuło, był niespokojny; wietrzył już w tém wszystkiém jakąś podziemną polską intrygę. Pojechał szukać Jefima. Znalazł go łatwo. Zaczął od tego, że mu dał trzy ruble, ale postrzegł, że chłopak zobaczywszy go jakoś się zmięszał. Rzucił mu kilka pytań, a po drugiém czy trzeciém, chłopiec wylękły, począł po moskiewsku zbywać go nader podejrzanemi zapewnieniami, że nic nie wie, nie widział i nie pamięta...
Pomięszanie i plątane owe odpowiedzi, którym w ostatku towarzyszyły przysięgi wcale niepotrzebne — naprowadziły Arsena na domysł coraz pewniejszy, iż się tu coś ukrywać musi.
Zbył chłopca ni tém ni owém, zaczął się śmiać, paplać o czém inném i, uspokoiwszy go zupełnie, odjechał.
Téjże nocy chłopaka wzięto... Nie mógł się on ani domyślać za co, gdy w nocy podprowadzono go do jakiéjś sali, w któréj między innemi mundurami zastał vice-mundur znajomego sobie Sowietnika.
Arsen Prokopowicz był poważny i łagodny. Począł badać chłopca, kiedy i jak widział jenerała... kiedy się choroba rozpoczęła? i t. p.
Jefim z razu zaklął się, że o niczém nie wie... nie widział nic, ale przyniesiono rózgi, których widok częstokroć wystarcza na wymożenie uparcie kryjącéj się prawdy. Jefim padł na kolana... Arsen, widząc go skruszonym, zapuścił sondę.
Po najtroskliwszém jednak prowadzeniu jéj okazało się tylko, iż Jefim w nocy późno widział jenerała wychodzącego a powracającego nie dostrzegł, chociaż był na straży w przedpokoju. Powtóre stojąc w dziedzińcu uważał, iż stary Maciéj kamienie z bruku wybierał pod wieczór i na górę je nosił, tłómaczyło się to tém wprawdzie, iż rozpalonemi kamieniami, przykładając je do stygnącego ciała, często ratowano w cholerze, ale Arsen Prokopowicz wpadł na domysł już, że... może niemi trumnę napakowano. Słudzy, co ją nieśli, skarżyli się na ciężar wcale niezwyczajny.
Myśl, że jenerał uciekł a zbiegostwo to pokryto udaną chorobą i śmiercią, natrętnie prześladowała Arsena Prokopowicza. Wyjednał pozwolenie dobycia nocą ciała i sprawdzenia... W istocie był to jedyny sposób dojścia prawdy w całéj téj sprawie, wszakże wszyscy się śmiali z indagatora, nikt mu bardzo nie sprzyjał i do odkopania i otwarcia grobu nie ofiarował się nikt... komenderować chciano Arsena... Jakkolwiek miał bardzo już ważne według siebie poszlaki jakiéjś zdrady... z drugiéj strony wolałby był kimś się innym posłużyć, niż zmarłemu z cholery po dwóch tygodniach spoczynku w ziemi zaglądać w oczy. Był za tém, ażeby komenderowano lekarza... Na usilne naleganie jego posłano pułkowego doktora któregoś... Poszukiwanie odbyć się miało nocą. Arsen niespokojny poszedł do domu. Nazajutrz o naznaczonéj godzinie udał się do komisyi, ale tu odpowiedziano mu, że na cmentarzu powązkowskim grobu znaleść nie było podobna, że kilka trumien odkryto napróżno... a ciała nieboszczyka jenerała nie znaleziono.
Wszystko się o to rozbijało.
Arsen Prokopowicz, wyśmiany jako marzyciel i półwaryat, odszedł. Bolało go to niezmiernie. Nie mógł dać tak za wygranę wyszydzony i pozwolić śmiać się z siebie. Myśl tkwiła w nim, jeszcze głębiéj się wpijając... Poszedł do jenerałowéj.
Z razu chciał on ją był namówić de powrotu i sam, nie bardzo się tu czując bezpiecznym, udać za nią do stolicy. Marya Pawłowna wypędziła go z domu. Co dzień prawie mimo najgorszéj pory jeździła na cmentarz i siadywała tam godzinami. Żal jéj milczący, dziki był prawdziwie przerażający formami, jakie przybierał; ci, co się z nią spotykali, posądzali czasem o obłąkanie.
Wyproszony z komisyi Sowietnik cały dzień zakrapiał się rumem i dumał... snuł i przesnuwał projekta różne, a dopiero nad ranem, przyszedłszy do stalszego planu, położył się spokojniejszy.
O godzinie dziesiątéj nazajutrz był już Arsen u drzwi jenerałowéj; służąca przekupiona go wpuściła. Marya zestarzała, z oczyma zapłakanemi, w zaniedbaném ubraniu... siedziała nad stósem listów i odczytywała je... gdy Arsen ukazał się w progu. Ręką wskazała mu natychmiast aby wyszedł.
— Maryo Pawłowno, dwa słowa!
— Ani jednego.
— Ale posłuchajcie mnie... na miłość Boga posłuchajcie, nie pożałujecie. Ja jeden mam litość nad wami.
Kobieta ruszyła ramionami.
— Nie płaczcie a starajcie się pomścić, Maryo Pawłowno... Stanisław Karłowicz łajdak, kłamca, płut, on żyje, on nie umarł, on uciekł do powstania, do lasu! Ot co!
Z krzykiem, rzuciwszy listy na ziemię, jenerałowa podbiegła ku niemu.
— Co ty mówisz! on żyje! coś powiedział! powtórz! on żyje! Człowieku, ja ci dam milion za życie jego... ja ci oddam wszystko, co mam!!
Arsen Prokopowicz ruszył ramionami...
— I wy mówicie, żeście się tylko pomścić chcieli!! zawołał.
Marya płakała. — Skłamałeś! krzyknęła, bezczelny! śmiesz jeszcze teraz się naigrawać..
— Ale poczekajcież, zimno odparł Moskal, nie szydzę, nie kłamię, mam poszlaki, że on żyje i uszedł... Jeśli mnie potraficie posłuchać, rozpowiem wam wszystko...
Nie odpowiedziano mu nic, spojrzał, począł mówić powoli. Widocznie jak każdego dobadującego się myślą rzeczy ukrytéj jego wynalazek go rozpalał, roznamiętniał, dowodził z talentem, że miał słuszność, a łatwo było przelać wiarę w możliwość faktu tego w kobietę, która niczego więcéj nad to nie pragnęła.
Marya Pawłowna, nie cierpiąca tego człowieka, mimowoli pochwycić się dała tą nadzieją... że Stanisław żyje... Nie szło jéj teraz o nic więcéj...
Koniec jednak opowiadania Moskala był zniechęcający, zostawiał w niepewności... Marya wpadła na przypuszczenie znowu, iż to wszystko marzeniem być może tylko... a po próżnym wysiłku rozpacz będzie cięższą jeszcze... Lękała się i téj ostatniéj nadziei rzucić tak nie chciała...
— Pani moja, odezwał się Arsen, któremu stan jéj duszy łatwo było odgadnąć, — jest sposób przekonania się o tém, czy ten... człowiek żyje...
— Jaki?
— Tu mieszka i żyje jego matka... ja ją nawet trochę znam...
Ona nie może o tém nie wiedzieć, a z matki trzeba być... bałwanem, Maryo Pawłowno, żeby nie poznać, czy jedyne jéj dziecko żyje czy umarło..
— Szatan ci to podyktował? spytała Marya z oburzeniem... badałbyś skrwawione serce matki?
Dla niego starczyło to za pochwałę, rozśmiał się i ręką rzucił w powietrzu.
Jenerałowa miała mimo srogiego żalu pewien wstyd kobiecy... na myśl jéj nie przyszło, ażeby ona tam pójść mogła.
— Chcesz tam pójść? zapytała?
Arsen się zawahał. — Zobaczę, rzekł, zobaczę i pomyślę, ale teraz... przyszedłem tu tylko do was z pociechą... Czy mi się marzy, czy zgadłem, nie wiem, zawsze wam daję się czém bawić... powinniście mi podziękować.
Rachował może, iż ją tém wyprowadzi z nieméj rozpaczy i zwróci ku rzeczywistości, a rachuba nie była zupełnie fałszywą. Po odejściu jego jenerałowa długo uspokoić się nie mogła, chwyciła oburącz nadzieję i bawiła się nią... zapominała o wszystkiém.
Służąca nawet postrzegła, iż pani jéj tego dnia zdawała się powracać (jak ona mówiła) do rozumu.
Nieszczęściem, nawet tacy ludzie jak Arsen Prokopowicz, nie wszystko obrachować mogą. Popierając przed komisyą swą sprawę, szanowny Sowietnik wszystko, co miał przeciwko jenerałowi, wytoczył przed nią, chciał dowieść, że podejrzenie jego było przeszłością usprawiedliwione. Pomiędzy innemi zacytował korespondencyą jenerała ze Stefanem Aleksandrowiczem i złożył kopertę. Chociaż oskarżeń tych pogrobowych tak bardzo do serca nie wzięto, jednakże ponieważ one do innych badań politycznych prowadziły, śledztwo się toczyło daléj. Zażądano świadectwa Maryi Pawłowny, o któréj bez ogródki Arsen oznajmił, że się znajdowała w Warszawie. Miłość jéj dla jenerała nie była dla nikogo tajemnicą, znano dobrze dawne jéj z nim stósunki. Pomimo uszanowania dla tak dostojnéj osoby, nieśmiejąc jéj pociągnąć do indagacyi, jenerał jeden został wykomenderowany dla rozpytania się... W parę dni potém wielkie było zadziwienie jenerałowéj, gdy jéj oznajmiono o przybyciu tego gościa niespodziewanego w interesie rządowym. Marya Pawłowna oburzyła się, przyjęła go dumnie, byłaby może nawet odprawiła niegrzecznie, gdyby na wstępie nie ukazała się owa nieszczęśliwa od listu koperta...
— Czyjeż to jest pismo? to charakter kobiecy! zawołała targając papier z gniewem.
— Przepraszam was — rzekł chłodno a grzecznie indagator — my bardzo dobrze znamy i wiemy, czyje to pismo i pieczątka... Jest to spiskujący... w Petersburgu zamieszkały urzędnik, którego Murawiew rozkazał już uwięzić...
— Jak to? czy śmiecie posądzać Stanisława Karłowicza, że on spiskował?
— My nie wiemy jeszcze z zupełną pewnością, czy spiskował — odpowiedział jenerał, ale tegośmy najpewniejsi, że ze spiskującymi korespondował i był w stósunkach!!
Z tego wszystkiego jedno tylko utkwiło w sercu Maryi, że posądziła Stanisława niesłusznie... Lecz dla czegóż się jéj nie wytłómaczył?
Rozmowa z jenerałem trwała dosyć długo. Marya Pawłowna z oburzeniem oświadczyła mu, że Stanisława nigdy posądzać nie śmiała, nie mogła, nie miała powodu o polityczne jakieś roboty tajemne...
Dopiero gdy ów badacz wyszedł, zaczęła myśleć i rozmyślać nad wszystkiém, przypomniała sobie scenę nocną, jego zaręczenie, że jest niewinnym... zrozumiała, iż, w istocie należąc do jakiegoś spisku, nic przed nią powiedzieć nie mógł; ta postać zagadkowa, którą wieczorem spotkała u niego pierwszy raz przybiegłszy z balu... przyszła jéj także na pamięć.
Stanisław był niewinny, ona go prześladowała nadaremnie!
Ta myśl, ta zgryzota objęła ją całą i znowu do rozpaczy przyprowadziła... Jéj zazdrość i podejrzliwość niesłuszna zatruły mu życie.
Nie szło Maryi Pawłownie wcale o to, jakie w duszy Stanisław miał usposobienie dla Rosyi — ona go kochała i byłaby zarówno kochała zdrajcą przeciw Moskwie czy wiernym carowi. Co ją to obchodziło, jakiém on uczuciem dla Moskwy oddychał, byleby względem niéj był niewinnym... Dowód téj niewinności miała w ręku...
Gniew teraz zwróciła na siebie i na niegodziwego prześladowcę, którego zawsze cierpieć nie mogła.
We łzach spędziła ten dzień cały, postanawiając nigdy więcéj na próg nie dopuścić Arsena...
On się téż nie ukazywał.
Z zajadłością policyanta szedł powoli daléj... Otoczył siecią szpiegowską dom matki jenerała i, jakkolwiek był szczelnie zamkniętym, dobył już z niego parę wiadomostek, które podejrzenie pierwsze mogły potwierdzić. Ale jak się było tam wcisnąć? pod jakim pozorem?
Myślał nad tém właśnie, gdy Marya Pawłowna, któréj usposobienia zmieniły się nagle z przekonaniem, iż list ów, potępiający go, nie był ręką kobiecą pisany... przypuszczając, iż w istocie Stanisław uszedł, aby się ze swymi połączyć, obawiając się prześladowania dla niego i dla matki, gorączkowo zajęta tylko tym człowiekiem, względem którego winną się czuła... przejętą się uczuła trwogą na myśl samę, że Arsen może niespodzianie napaść matkę i dobyć z niéj tajemnicę!...
Niepewna, co pocznie, chciała iść sama do niéj, potém postanowiła napisać... z ostrzeżeniem. Jedno i drugie trudném było... Padłaby była na kolana przed jego matką... ale czy taby jéj ze wzgardą i żalem nie odepchnęła? Zniosłaby może i to od niéj, ale reszta wstydu broniła jéj przystępu do tego domu...
Powiedzmy prawdę, wstyd tu się tak mięszał z dumą, że dwojga tych żywiołów trudno było rozdzielić.
Tymczasem niebezpieczeństwo zdawało się grozić, trzeba było coś począć... Marya postanowiła napisać. List był następującéj treści:
„Osoba, nieznana pani i nie życząca sobie wyjawić swojego nazwiska, czuje się w obowiązku ją ostrzedz, ażebyś pani nie przyjmowała, jeśliby chciał się z nią widzieć i mówić niejaki Arsen Prokopowicz N... W najniewinniejszéj z nim rozmowie jest niebezpieczeństwo. Chciéj pani wierzyć, że uczucie szacunku i najgorętszéj życzliwości jest pobudką tego listu... W rozmowie słowo niebaczne, poruszenie, wejrzenie mogą być podchwycone i przez złego człowieka na złe użyte... Spal pani ten list.“
Gdy poczta miejska przyniosła pułkownikowéj to pismo, już ona była uwiadomioną o pogrzebie udanym syna, który długo wprzód przed nią tajono. Ten postępek poczciwego Macieja nie podobał się jéj wcale, gniewała się, chciała, ażeby syn głośno był usprawiedliwionym — ale tyle osób skompromitowałaby była przecząc, iż milczeć musiała. W pierwszych chwilach z tego kroku Stanisława była szczęśliwą, ale po rozmyśle, gdy wszystkie niebezpieczeństwa téj wyprawy przyszły na pamięć, gdy, chwytając wieści o powstaniu chciwie, doczytała się okrucieństw, zważyła, jak trudną była walka podjęta, ogarnęła ją trwoga niezmierna... Śmierć, niewola, rany... naprzemian przesuwały się widmami przed jéj oczyma... serce pełne było niewysłowionéj troski.
Wiadomości od zbiega nie mogło być żadnéj i nie było, nie domyślano się nawet, w którą udał się stronę. Pułkownikowa, zamknąwszy drzwi dla wszystkich oprócz Michaliny i jéj rodziny, siedziała samotna z książką nabożną na kolanach i płakała.
Ale serce jéj teraz spokojniejsze było, czuła, że syn dopełniał obowiązku, dumną była jego poświęceniem. Dla kraju złamał on sobie przyszłość, wyrzekł się jéj, oddał mu wszystko, co miał... W chwilach pogodniejszych była tryumfującą niemal, a Arsen pewnieby z jéj twarzy mógł rozpoznać łatwo, że śmierć po sercu nie przeszła.
Pułkownikowa była sama, gdy list Maryi Pawłownéj odebrała... przeczytała go, nie mogąc się domyśleć, kto pisał, ale przeczuciem poznała rękę kobiecą... choć zmienioną.
List jeszcze leżał roztwarty na stoliku, gdy Michalina weszła... Pułkownikowa instynktem jakimś schować go chciała, ale już było za późno.
Oczy panny Misi padły na ten wytworny bilecik nieznanéj ręki... jednym rzutem zobaczyła anonym, zlękła się.
— Mateczko, co to jest?
— Nie wiem, jakaś miłosierna dusza przysłała mi przestrogę...
— Ręka kobieca! zawołała Misia, rumieniąc się...
— Tak, ale mężczyzna mógł jéj użyć dla niepoznaki.
Przybyła przebiegła ciekawym wzrokiem bilecik i zamyśliła się.
Dziwna myśl przebiegła jéj podejrzliwą główkę — a nuż jenerał zamiast do powstania, jak sądzili, skrył się wprost gdzieś, ażeby uciec z — tą kobietą? Nie było to wcale niemożliwém... Ale list jenerała do matki? mógłżeby ją oszukiwać? — a! nie...
Nikt nie wiedział o nim a — ta kobieta miała zapewne wiadomości? Przykro się zrobiło Misi.
— Co ty tak tam myślisz sobie po cichu? zapytała pułkownikowa — ej! coś złego, inaczéj myślałabyś głośno?
— Nic, moja mateczko, nie myślałam złego, smutno mi tylko... odparła Misia, list rzucając na stół.
Ale, dodała po chwili, niebezpieczeństwa nie ma żadnego, drzwi są dla wszystkich zamknięte... Trzeba tylko rozkaz ponowić, co natychmiast uczynię.
Wybiegła téż zaraz do przedpokoju i wszystkim pod najsroższą odpowiedzialnością nakazała, ażeby nikogo nie przyjmowali pod żadnym pozorem, a co więcéj w żadną dłuższą nie wdawali się rozmowę... Słudzy nie dobrze zrozumieli żądania, ale byli gotowi wykonać je jak najściśléj.
Dwie kobiety siedziały długo nad anonymem, który stósownie do rozkazu, z wielką pociechą Misi został spalony na kominku.
Nazajutrz potém Arsen Prokopowicz próbował się już wcisnąć z kondolencyą — odpowiedziano mu, że od śmierci syna pułkownikowa nie przyjmuje nikogo... i leży w łóżku...
Na kilka rzuconych zapytań odpowiedzi były tak lakoniczne, iż ochotę do dalszéj rozmowy odebrały. Moskal był wszakże uparty, wyszedł z uśmieszkiem i powiedział sobie, że Polaczków mądrych połapie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.