Zakład Wychowawczy „Nasz Dom”/II/„Kalendarz“ — Wspomnienia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Rogowska-Falska
Tytuł Zakład Wychowawczy „Nasz Dom”
Podtytuł Szkic informacyjny
Wydawca Towarzystwo „Nasz Dom”
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia „Krajowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Kalendarz“. — Wspomnienia

— Gazety — celowo — nie czyniliśmy organem literackim.
— W pierwszych czasach dzieci pisywały do Gazety — kartki.
Były one mniej więcej takiej treści:
Józia N. „Dostajemy bardzo dobre zupy, ale herbaty to mało“.
Stasia. „Przyjechaliśmy do Pruszkowa 15/IX, dostaliśmy na obiad kapusty z kaszą, na kolację było to samo, co na obiad, ale nam to bardzo nie smakowało“.
Kazio. — „Dobrze mi tu jest i proszę, żeby jutro na obiad był śledź i dużo kartofli, i żeby kluski były z kaszą i dużo skwarek.
Michał. — „Prosiłbym jutro o więcej herbaty i chleba i o więcej kartofli i skwarek. Prosiłbym o kiszkę pasztetową i o ubranie i buty“.
— 5-ciu chłopców prosiło „o kiszkę pasztetową i serdelową i o kluchy gęste“.
Miecio. — „Co to jest, że dzisiaj dostałem jedną łyżkę tranu? Jak jeszcze raz dostanę jedną łyżkę tranu, to podniosę raban“.
Janek. — „Co to jest? Chorzy dostają kluski z mlekiem, a ja nie! To nie dobrze. To nie może być!“
Staś. — „Bardzo proszę, jak będzie choinka, czy świerk, czy choinka i co będzie na śniadanie, czy zupa, czy herbata? Ja chcę mięsa i ciastek“.
Miruś. — „Chcę dużo dolewki. Mietek obrywał gumki w klozecie. Naśmieciłem na sali papierami i świecą się bawiłem i roztopiła się cała“.
Janek. — „Ja proszę o dużą dolewkę i w czwartek znalazłem w zupie wieprzka i proszę o zasadzenie owocowych drzewek i kwiatków ładnych“.
Józia. — „Jakieśmy — chodzili na spacer, to widzieliśmy gęsi, kury i chłopców, którzy szli i jeden powiedział z nich: dzień dobry — i bawili się w ogrodzie, i bawiliśmy się i nazbieraliśmy gałęzi“.
Janek. — „Proszę, żeby czapki nie leżały na oknie i żeby w szatni był porządek i proszę o dobre kakao i o dwie łyżki tranu“.
Czesiek. — „Zrobię na podwórzu klomb i nasadzę stokrotków, gwoździków, trzy brzezinki. Michał mie ciągle bije paskiem i ciągnie mnie za uszy, jak ja jego uderzę, to zaraz bije mnie Tadek D.“.
— Większość kartek: — skargi i żale. — Stopniowo skargi przeniosły się całkowicie — na listę spraw“.
Z początku — tylko wyjaśnianie, potem — ocena Sądu. — Potem Rada Sądowa pracować poczęła nad usuwaniem przyczyn niezgody, uwzględniać życzenia, — w formę przepisu, prawa — ujmować, porządkować życie.
Wrażenia, opisy zabaw, wycieczek, sny, wydarzenia dnia — objął kalendarz — kronika.
„Co dzisiaj było ciekawego“? takie się stawiało codzień pytanie na końcu wieczornego codziennego zebrania. Podnosili ręce ci, którzy chcieli podać wiadomości, opisy. Każdy narazie podawał tytuł. W pewnej godzinie — nazajutrz — po powrocie ze szkoły — każdy z tych, którzy się zgłosili, przychodził do wych. i dyktował. — Jeżeli się rozmyślił, wolał się bawić, — mówił, że cofa. — Spisywano stenograficznie, nie stawiając pytań, nie zmieniając nic w stylu, nie wprowadzając żadnych poprawek językowych. — Niektórzy opisy na kartkach podawali, — spisywało się z kartek. Technicznie — uciążliwsze dla wychowawcy i traci się cenny moment bezpośredniej obserwacji podającego opis lub opowiadanie.
Pierwsze 3 lata — dały 123 zeszytów opowiadań i opisów „kalendarzowych“. Niezależnie od tego — dzieci poczęły dyktować swoje wspomnienia. Drobna cząstka — wspomnień pod tytułem lubionym przez dzieci: „Wspomnienia z maleńkości“ — wydaną została — w formie książeczki — w roku 1924. — Duży ilościowo, bogaty i cenny treścią, ciekawy w swej formie — materjał „wspomnień“ czeka na wydawcę.
Obok „wspomnień“ wpływały i wpływają od czasu do czasu falą długie, barwne opisy — odpowiedzi na poszczególne — określone zapytania i tematy: — „Jak jechałem pierwszy raz pociągiem“, „statkiem“. „Jak się czego nauczyłem“. „Jak co wyobrażam sobie“. „Pożar. Straż“. „Burza. Pioruny“. „Jak się nauczyłem czytać“. „Pisać“. „Moja pierwsza książka“. Jest zeszyt jeden pod tytułem: „Kary niezasłużone, krzywdy zapamiętane“. — Parę kartek tylko w nim zapisanych. Nie lubią dzieci mówić o tem.
Obecnie podają na temat: „Co robiłbym, gdybym był niewidzialny“, przekształciwszy tytuł; „gdybym miał czapkę niewidkę“. Dodały temat: „gdybym był nieśmiertelny“. I — „Mój pierwszy dzień w Naszym Domu“.
Ale — doba wychowawcy i dzieci nazbyt jest krótka. Za mało w niej zmieścić się może. — „Jak to nie dobrze, powiedział przed dniami paru Edek Ch., że człowiek tyle czasu z życia swego na sen stracić musi. Szkoda, że się życia tyle — przesypia“.
Przez dwa lata blisko dzieci masowo pisywały dzienniki — pamiętniki. Ilustrowały barwnie. Wieczorem wychowawca zastawał stosy zeszytów na swoim stole. To były wspólne — dzienniki. Przeczytać. Pomyśleć. Choć parę słów od siebie w każdym napisać; — od czasu do czasu własne wspomnienie — z własnej maleńkości swojej. — Jednały, bratały te wspólne dzienniki.
„Ale — doba za krótka. I „tyle czasu człowiek na sen tracić musi“. — Utrzymać się na stałe — nie mogły.
Dla tej samej przyczyny i opowiadania „kalendarzowe“ krótszym lub dłuższym przerwom podlegają. — Czasu za mało.

 

Wyjątki z Kalendarza Święty Marcin“ (Wacek B.) — „A, — bo święty Marcin na białym koniu! Bo wczoraj przy obiedzie zaczął padać grad, potem takie drobniutkie płatki, potem zaraz większe, i potem — takie — wiel—kie — płatki padać zaczęły. I dopiero chłopaki cieszyć się zaczęli, że śnieg pada”.

 

Pierwszy śnieg” (Stefan Ch.). „Wczoraj sobie siedzę na stołeczku i lekcje odrabiam, a na dworze zimno tak, wiatr huczy, i — niewiadomo skąd — i co: — śnieg pada! Ja — zerwałem się ze stołka, czem prędzej zobaczyłem przez okno: — śnieg prószy!”

 

Bociany“ (Klimek). „Jak wracaliśmy ze szkoły, to szłem z Rumowskim, ze Stefanem i Michałem. Ale Stefan tak się spojrzał w górę i mówi: czy to są bociany, czy wrony? A jeszcze ich dobrze nie zauważył, jakie dzioby mają. Ale ja się tak przyglądam: — wyraźnie znać było dziób, nogi. Zmęczone takie leciały nad rzeką”.

 

Dzikie gęsi i skowronek“ (Czesiek). „Ja poszłem do domu i usiadłem sobie na takim okienku. A mój tatuś poszedł jednemu chłopcu pomóc zdjąć klatkę z gołębiami. Ja się — tak patrzę, a jakiś ptak wyfruwa! Wpierw jeden, potem drugi i coraz więcej ich wyfrunęło z za komina. Ale — patrzę — taka rzymska piątka leci — gęsi dzikich! — Tak wysoko — wy — so — ko — ledwo było dojrzeć — ich! I później, jak kawałek już ulecieli, to jakiś śpiew usłyszałem. Ja wyszłem w pole, a skowronek się wzbiiał w górę, i tak śpiewał, śpie — wał —! I ja jeszcze postojałem — tak długo — i — on, jak spadał, to nie śpiewał, tylko jak kamień spadał. — I później znowu posiedziałem trochę na ziemi. Jak się zerwał, to się wzbił wysoko — — —, zaczął tak śpie — wać! I tylko taka — czarna — plameczka — — widać było w górze. — I jeszcze więcejbym postojałem, przypatrywałbym się jemu, tylko na „ciszę“ musiałem iść. I bojałem się, żebym się nie spóźnił”.

 

Jak było dzisiaj“ (Janek K.). „Dziś w szkole oblewałem wodą Michała, a on mnie bił i gonił, a ja zlałem wodą. Na schodach mię przytłukł i śmiał się. — Pomiędzy zbożem szłem, cudnie tak, wiatr buja żyto i kłania je i faluje, przyjemnie iść między żytem. Zbieraliśmy chabry i kąkole. Co w jednym kawałku było chabrów! — Niebiesko i niebiesko, czerwono i czerwono. — Nic prawie żyta, tylko kwiaty”.

 

Orkiestra” (Stefcia F.). „Dziewczynki wzięli grzebienie i bibułki i grali na grzebieniach. Potem wzięło więcej dziewczynek grzebieni i poustawiali się w pary i grali. A Jurek śpiewał i Popowski. A potem poszli na modlitwę, to też jeszcze grali, ale pocichu“.

 

Pogrzeb“ (Stefcia). „Sabinka miała lalkę taką małą i zrobiła chłopca z niej i nazwała go — Luś i bawiła się, wzięła na okno, ta lalka jej zleciała z drugiego piętra i cała główka się potłukła, to myśmy wzięli lalki i niby, że oni tak płakali, tak żałowali jego. Ale ona wzięła pudełko, zakryła tę lalkę i mówi: „kto chce, niech idzie na pogrzeb mojej lalki”. I ona wzięła pod fartuch swoją lalkę drugą, i my wzięłyśmy pod fartuchy swoje lalki i poszłyśmy na podwórko, ale wszędzie chłopcy byli, to myśmy nie chcieli przy chłopcach. Sabinka mówi: „Weźcie lalki i idźcie, to ja sama już go pochowam, jak chłopcy odejdą. Ona z którąś z dziewczynek została i poszła na ulicę i wzięła, rzuciła to pudełko do ogrodu i mówiła: „w krzewach moje dziecko pochowane, słowiki mu będą śpiewać“.

 

Sen“ (Leonard). „Śnił mi się taki ogromny kościół. A koło tego kościoła było tyle biednych dziadków. A później dzwony dzwonili. Bo wtenczas byli Gorzkie żale. Organy tak grali żałobnie. I widziałem — we śnie — jak ludzie dawali tym dziadkom pieniądze. I na ołtarzu się świece palili. Na ołtarzu. I te chłopaczki byli. Ksiądz po łacinie mówił. Ksiądz miał taką sutannę długą i w kamaszach żółtych. A później tam na chórze ludzie śpiewali. Śpiewali — Gorzkie Żale. Coraz to wyszedł dziad kościelny i coraz w dzwon uderzył. I wszystkie ludzie poklękali na kolana. Tak. I później sprzedawali mirę koło kościoła. I później jeszcze było tak, że ksiądz szedł po ulicy i przy nim szło dwuch chłopaczków małych. — I później było południe. — I po południu dzwony strasznie zaczęli dzwonić. Ludzie — szli — —.
I śniła mi się wieś. Że fury rozmaite jechali, konie, krowy gnali do domu. I koło domu jakichś panów był ganek. Takie jakieś kwiaty byli. Ale nie wiem jakie, tylko wiem, że mi się śnili kwiaty jakieś wczoraj. I pastuchy zaczęli grać na fujarkach. I byli malutkie bydlaczki, cielęta i koniki małe, a stare matki pilnowali tych koników małych. I później jeszcze pastuszek leciał, zawracał krowy. A uciekali jemu w żyto“.

 

Zabawa w małpy“ (M. Pop.). „Wczoraj poprosiliśmy panią M. o koce, ustawiliśmy taką budę na przygórku, odgrodziliśmy, że z jednej strony było dla ludzi, z drugiej dla małp. Później oni wychodzili, polowali na nas. I w budach trzymali.

 

Wieloryb“ (Leonard: „Cofam... Nie, nie cofam. To ładne jest“). „Bo wczoraj u p. Józinki bawiliśmy się w wieloryby. Ja byłem taka ryba, co zatapia okręty, ludzi dusi, zwierzęta też. Ja zatopiłem 28 okrętów i zwierzęta różne zatapiałem, ludzi też, wszystko, co popadło. I wciąż byłem w morzu.
Jednego razu z okrętu spuścili siecie, takie duże, 20 tych sieci było. A ja byłem okropna ryba, całe morze zawalone było, bo byłem gruba ryba taka — jak cały pokój pani M. Jak tylko troszeczkę trąciłem, to okręt zaraz się przewalił. Te zwierzęta się bojali mnie. Jak wychodziłem z tego morza, jak wysadzałem łeb, to był taki duży, jak ta szafa, a usta — jak u szafy drzwi. Łykać mogłem ludzi, okręta też. I oni się bojali te zwierzęta. Nietylko zwierzęta się bojali, ale ludzie też. Bo ja jadłem, łykałem wszystkich, kto był nad morzem. I bojali się. Nie mogli nad morze wejść. Bo całe morze było mną zawalone — jeszcze za małe było morze — — kurczyłem się — — —. Za ciasno było — — —. Ogon było widać na wylot wody. — Ogon miałem długi, jak ten słup, co na ulicy, i gruby, jak od szafy drzwi. Taki na grubość. A na szerokość taki — jak — (ramiona — ręce — ) — — —. I koniec. Ja byłem wieloryb taki. Każdy mnie nazywał: wie — lo — ryb. Jak kto nadchodził, to musiał broń mieć, strzelać do mnie. I bojali sie, bo myśleli, że to smok jaki zawalił to morze całe — — Ze sto łbów ma! — — (Czy ma — — jaki smok — sto — łbów? —) I koniec”.

 

Mój dziadek“. (Staśko — r. 1921).
Dziś się chłopcy bawili w lalki. A ja mówię: jak oni się bawią, to i ja się bawię. I wziąłem od świeczek takie dziadki i rozdawałem chłopcom. Potem ja wziąłem swojego dziadka — takiego ze szkła — zacząłem się bawić. I miałem takie pudełeczko, i wziąłem to pudełko, nakładłem słomy i poprosiłem dziewczynek o gałganki i tą słomą nakryłem, położyłem dziadka, i miałem takie futerko od lisa i go nakryłem. I jeszcze mam to futerko. Potem wziąłem od kajetu takie okładki, rozłożyłem i zacząłem wycinać szafę i stół. I potem postawiłem, ale mi się stół nie udał i wziąłem — podarłem. Potem zrobiłem z drzewa stolik i ławkę. I później ławka mi się gdzieś zagubiła, a stół jest.
Jednego razu Burda mi schował mego dziadka, bo ja miałem dziadka pod łóżkiem (trzymałem pod łóżkiem, bo w kasetce myszy byli. „Bałeś się, że dziadka myszy zjedzą?” — Nie, nie zjedzą, ale raz łóżko przewrócili — te pudełko, ten stoliczek był przewrócony).
I — Burda mi wziął tego dziadka i schował za piec. I ja na drugi dzień szukałem i patrzałem pod łóżko z parę razy i — później mi było smutno, że insze się bawią, a mój dziadek przepadł.
Za dwa tygodnie Burda sprzątał sypialnię za Dębskiego i wycierał piec i zobaczył — bo on zapomniał — że tam schował. Przyniósł do mnie i ja zacząłem go całować, i zaraz go włożyłem do łóżka, obczyściłem, bo był zakurzony.
Miałem poduszkę i mu pod głowę kładłem. Jedna strona była czysta — to była do wierzchu, jak słałem łóżko, a tamta brudna była mu pod głowę.
Potem go włożyłem do kasetki, dałem mu kawałek chleba i położyłem mu na głowę. Ten chleb tak go zasłonił, że mu całej twarzy nie widać było.
Na drugi dzień wziąłem go do sypialni i już go trzymałem przy sobie na łóżku, żeby znów nie zginął.
Przeszła noc, wziąłem go ze sobą do umywalni, namydliłem ręce i zacząłem go mydlić. Jak się myję — twarz, a jego całego umyłem, bo ma małą twarz, to nie można myć. — Potem poszłem na modlitwę i zmówiłem modlitwę i usiadłem do śniadania — i mu łyżkę przytykałem do ust, niby, że go karmię.
Potem poszedłem do szkoły, poprosiłem Ryśka, czyby mi nie pomógł półki zrobić — ot — tej, — on się zgodził — i ja przyszedłem po lekcjach, to jeszcze nie była cała zrobiona. I przyszłem, to z nim zacząłem kończyć. Potem skończyliśmy i Rysiek robił wagę, żeby jego ważyć, a ja powiedziałem: „to ty zrobisz wagę, a ja będę robił miarę. I wziąłem taki kijek, obstrugałem, na końcu przybiłem deseczkę, porysowałem takie kreski, ale nie mogłem zrobić tak, żeby się suwało. Robiłem takie dziury, takie długie, przez całą tę miarę — i żeby wsadzić tamój kijek — i żeby suwać. — Jak zacząłem robić, i robiłem taką szparę, to mi pękła i nic nie miałem. Potem zrobiłem drugą, ale już bez szpary. I tak tylko go przytykałem i patrzałem ile kresek i zapisywałem. I on ważył i mierzył jednakowo, bo nie rósł, ani nie ubywało na wadze. Parę razy spadał z wagi, z takiego pudełeczka, bo było płytkie. Ale się nie stłukł.
Jednego razu wziąłem tego dziadka do sypialni i postawiłem go koło łóżka. Rano się budzę — patrzę — — łóżko do góry nogami, a od dziadka tylko szkło. — Szkło.
I potem pozbierałem szkiełka, ale już nie mogłem skleić, ani nic zrobić, żebym miał drugiego. A tamtych od świeczek dziadków już nie miałem, bo porozdawałem.
I potem waga mi zginęła i miara, bo włożyłem do ogólnej kasetki.
I — jak on był — to ja jeszcze codzień wywieszałem malutkie karteczki — i ołówek leżał, większy od niego. Ale on nie mógł zapisywać, to ja zapisywałem, jak był pobrudzony — albo tam co spsocił — albo zleciał z łóżka, — to go zapisywałem.
I potem — co tydzień jemu czytałem gazetkę. Ale ja nie wiedziałem, co tam piszę — bo tak tylko pisałem, gzygzaki takie tylko — nie umiem pisać jeszcze.
Potem jak sprzątali kasetki, to ja wziąłem, powyrzucałem i Janek jak zamiatał, to wszystko wyrzucił do śmieci i tylko mi została półeczka i stół.
Potem martwiłem się, że już nie mam dziadka, wziąłem te szkiełka i dół wykopałem i go zakopałem”.

(Wyjaśnienie wychowawczyni: Staś K. przyniósł mi półeczkę i stolik, na którym napisane: TO MEGO DZIADA. Zapytał, czy chcę to na pamiątkę.
Spytałam: „może chcesz opisać historję swego dziadka?“. — „Dobrze”).
 
Zabawa“ (Wiktor).

„Jak się już zrobiło ciemno i księżyc zaczął przyświecać, to ja narazie zacząłem udawać, że niby pląsam w wodzie.
Było to już po kolacji. Ale Popowski mówi: „Wiktor, i ja się będę bawił”.
— A ja mówię: „co tobie do mojej wody?! przecie ty jesteś król ziemi, a ja królem wszystkich wód, gdzie się tylko znajdują”.
On mówi: „dobrze! to ja będę rybakiem“.
— A ja mówię: „zgoda, ale unikaj mnie. Bo jak złapię którego rybaka, to go skarzę. Zamknę go na dnie morskim“.
— A on mówi: „dobrze“.
I on do mnie przylatuje — przypływa — niby, a ja nieznacznie za nim chodzę, żeby go złapać.
Ale potem więcej się chciało bawić. I trochę chłopców poszło do mnie i trochę do Popowskiego. Ci co byli z Popowskim — to byli rybacy. A co byli u mnie — to byli ryby. — Klimek był djabeł morski. A Bartosiewicz Heniek był wielorybem. Ale nie wiedział dokąd jest ta woda i chodził po lądzie.
A tutaj czają się rybacy, a insi znowuż latają po wodzie.
A ryby łapali rybaków. I jak tylko kilkoro złapaliśmy, to z radości zaczęliśmy tańczyć w wodzie przy księżycu. I każden starał się jaknajprędzej tańczyć, czy skikać, kto jak mógł. Kto mógł najprędzej tańczyć i wywijać.
Potem znów się zaczęli rybacy przyczajać na ryby. Jak nie z tego brzega, to z tego brzegu. Jakoś nam się nie udaje złapać ani jednego rybaka.
Ale potem się niektórzy popoddawali, chcieli żeby tamtych wypuścić razem z niemi. — Jak już wszystkich złapaliśmy, to znów zaczęliśmy — jak kto mógł najprędzej tańczyć.
Wszędzie tych ryb było pełno, gdzie tylko był blask księżyca.
Potem ich puściliśmy i zaczęliśmy znów latać po wodzie. A że rybaków było więcej, tośmy sobie rady nie mogli dać. Jeden tu — drugi — tu — i nie wiedzieliśmy kogo łapać. I każdy się kręci, każdy się wywija, że nawet się rybacy z rybami pomieszali.
I każdy się starał, żeby jaknajprędzej i jaknajzwinniej.
I podczas tego pląsania jedna z dziewczynek zawołała mnie na sprawę.
A ja — z takim zamachem, z takim zapałem wyskoczyłem tu — gdzie cień, niby na ląd.
I podczas tej sprawy za bardzo się zmęczyłem, nie mogłem wytrzymać już więcej na powierzchni i poszłem znów w wodę.
Potem zaczęliśmy się bawić po sprawie, ale już nam tak nie szło. Bo każdy był zgrzany, pomęczony. Aż wreszcie ja powiedziałem, że już się nie bawię, tylko sam będę latał.
I ledwo zdążyliśmy się rozejść już osobno bawić, a tu dzwonek na modlitwę.
I tak się skończyła zabawa.

 
I ja do tego narysuję obrazów kilka. Już sobie ułożyłem, jak to ma być w wodzie, — jak — co —“.


Ze wspomnień.

Jak kota zabiłem w Parysewie (Piotrek).
„Jak byłem w Parysewie jeszcze mały, to tam taki był kotek ładny, cały biały — w czarne łaty. Takie miał bystre spojrzenie i mądry był, umiał się bawić. To ja pewnego razu poszedłem się z nim bawić i wszedłem na drzewo, i — a ten kotek — nie mógł wejść jakoś. To ja się rozezłościłem, złapałem go za ogon jak zeszedłem, a on miauczał żałośnie tak, jakby kto z ludzi płakał. I doleciałem do rogu chaty i uderzyłem go o róg chaty tej — głową — i zabiłem go — — —
— Potem miauknął parę razy — tak żałośnie — i poruszał się — a naostatek jakby go co poderwało — i — ostatni raz miauknął — i — zdechł — — —
To ja taki w strachu — zaraz zacząłem płakać.
Potem jeden chłopiec zakopał go — — — — — Już — “.

Jak statkiem pierwszy raz jechałem (po Wołdze) — (Józio B.).
„Przed kilkoma dniami to mi mama mówiło, że będziemy jechali statkiem. Ja nie wiedziałem, co to jest, byłem jeszcze mały, to mama nie chciała mi wytłumaczyć, powiedziała, że ja zobaczę.
Już nadszedł ten dzień, co mieliśmy odjeżdżać, ja przez całą drogę się pytałem, jak on będzie wyglądał — ten statek.
Przyszli my do tego miejsca, gdzie statki stawali, do jednego wsiedliśmy i czekaliśmy. Ja szłem, obchodziłem wszystko, i statek zaczął się poruszać. To tak latałem od jednego brzega do drugiego, nie mogłem się utrzymać. To mama mię wzięła na ręce, posadziła mnie przy okienku, ja się patrzałem na fale. Jak ja się tak patrzałem, to ona tak leciała prosto na statek. To ja się zląkłem, chowam się za kuferek i — pomału zacząłem patrzeć, czy jeszcze jest ta fala. Jak zobaczyłem, że jej niema, to się patrzałem na wodę znów. I zdaleka — to jakby taka jakaś cień — cień szła — ja myślałem z początku, i że to nic jest, później znów zobaczyłem.
Już się mniej bałem trochę. Później to już całkiem stałem przy okienku i się patrzałem.
To już statek długo jechał, to się mewy ukazały, takie duże ptaki, i ludzie jak ich zobaczyli, zaczęli im chleb ciskać, to oni w powietrzu łapali. Jak się której nie udało złapać w powietrzu, to jej chleb padł do wody, to ona zaraz dała nurka i złapała — — (czasem — to ona przez takie fale — tak — poleci — ).
Na pokładzie to też było dużo i ja im się przyglądałem. Jak okienko było otwarte, to do okienka przychodzili i patrzyli się — (te mewy — ), co się dzieje wewnątrz statku. Jak im się położyło chleba, to wzięli i polecieli.
To już nad wieczorem już, tak się ściemniało, to zobaczyłem daleko — na takich górach piasczystych — takie dziurki małe. I z tych dziurek co chwila wylatywali ptaki. W słońcu co zachodziło, jak się mienili, to mi się zdawało, że oni są czerwone. I woda była też czerwona!”
„Ile lat miałeś wtedy?“
„Tego roku umarła mamusia. A wiem, że umarła w 1918 r. A ja się urodziłem w 1912 r. To pewno sześć, albo szósty”.

 
(Bezcelowe uleganie pokusie zaznajomienia czytelnika ze skarbami opisów i opowiadań dzieci w ramach tego krótkiego szkicu informacyjnego. Różnorodność tematów, różnorodność sposobów ujęcia jednych i tych samych tematów, różnobarwność stylu — nie da się to odzwierciadlić w kilku podanych, przypadkowo prawie wyrwanych w całości, wyjątkach opowieści, opisów i wspomnień dzieci).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Rogowska-Falska.