<<< Dane tekstu >>>
Autor Jaroslav Vrchlický
Tytuł Zemsta gnomów
Podtytuł Baśń
Pochodzenie Ballady, legendy i t. p.
Data wyd. 1904
Druk St. Niemira
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Konrad Zaleski
Źródło Skany na commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Zemsta gnomów.
(Baśń).

I

Mab, Szekspir pisze, która ludźmi władnie,
Nieraz, gdy człowiek w ciężki sen zapadnie,
Zlekka go trąca swym biczykiem w nos,
W ten sposób we śnie raz, gdy biegła cwałem,
Zaczarowany nagle sam zostałem.
Zda się słowiczy zewsząd dźwięczy głos.
Jak gołąb wzlata czar upojeń, marzeń.
Boże! gdzież jestem? Ileż naraz wrażeń?
Ten ptaków śpiew, szum drzew tych, wonie, chłód,
Ta pajęczyna, co się wokół ściele
Na te gotyckie łuki, kapitele...
Romantyczności mam tu w bród.


II

O baśni ludu! ty mu u kołyski,
Księżycowymi osrebrzonej błyski,
Przędłaś sny złote, gdy padł nocy cień;
Tyś ożywiała mu łasy i błonie,
Góry, urwiska, skały i wód tonie,
Słońca żary, noc jasną, ranek, dzień,
Dziwnymi-ś ongi napełniała twory:
Bagna, jaskinie, nieprzebyte bory,
Ptaszęce gniazda, dębu suchą kiść.
Wszystko tu było ruchem, życiem, mową;
Stado bocianów, ciągnących nad głową,
I spadający żółty liść.


III

Skinęłaś — na twój rozkaz w oka mgnieniu
Szykował się tłum karłów w świerków cieniu;
W tan szła boginka leśna, chochlik, gnom;
A gdzie starego dębu lśni próchnica,
W dziuplach widniały siwobrode lica;
Gdyś skalnych pieczar omijała złom,
Kowadeł z głębin niosły się odgłosy;
U wód rusałki ze złotemi kosy

Poprzebudzałaś, liść śmiechem ich drżał.
Myśliwskich rogów odgłos z puszcz i jarów,
Jak z pól dźwięk fletni, drozda śpiew z moczarów,
Echem, po rosie lecąc, brzmiał.


IV

Z tem ja obcuję. Mab, o pani miła,
Jakżem ci wdzięczen! Tyś to rozbudziła,
Gdym we śnie tulił do poduszki skroń,
Uśpioną w mózgu treść tej baśni błogą.
Ty ją świetlaną prowadziłaś drogą,
Jak słońca blask przez ciemną wody toń.
Jam w twojej mocy, Mab, i wyznam szczerze:
Wszystko mi cudem tu, we wszystko wierzę,
Jak wierzę w muzy sarkastycznej wtór,
Który ozdabia baśń tę, w gładkim rymie
Przy cygarety wysnuwaną dymie,
Jak bluszcze zdobią stary mur.


V

Pan Sibo z Lerchu o południa skwarze
W zamkowej sali siedział przy puharze,
Piękny zaiste był ten jego gród:
Nad modrym Renem stal zamek na skale,

Zdala, w zieleni, widniał okazale
I patrzał dumnie na przezroczość wód.
Sam tego zamku władca w lat rozkwicie,
Wesół, szczęśliwy, wiódł bez troski życie,
Zdrów, zawsze pełen miał przy sobie trzos.
Jutro już Hildę miał zwać żoną swoją,
Lecz któż wie, jakie znaki w gwiazdach stoją,
Jaki wywróżą komu los?


VI

Wciąż Sibo czaszę napełnia ze dzbana,
Myśląc o Hildzie, jego ukochana
Włos miała złoty, oczy modre tak,
Jak w zbożu haber, twarzyczkę nadobną,
Płeć białej perły, rączkę, nóżkę drobną,
Usta jak polny, rozkwitnięty mak.
Pijąc i marząc w tej to rannej porze,
Nie zauważył Sibo, że na dworze
Huczy i świszcze, że zastępy chmur,
Ciągną, zagładą dysząc, od zachodu,
Że już okryły, widne z jego grodu,
Czarnym welonem szczyty gór.


VII

Ściemniały naraz modre Renu wody;
W winnicach wicher z czartem szedł w zawody;

Wrzawa, ruch, tumult wszędy, wzdłuż i wszerz.
Jak do ataku nawałnica zmierza,
Grom wciąż za gromem błyska i uderza;
Rój nietoperzy pierzcha z zamku wież.
Dzisiaj królową tu jest Meluzyna
Zda się, mur każdy chwiać się już zaczyna.
Ren szumi, jako w szluzach wody spust,
Lecz pana zamku nic to nie obchodzi.
Puhara z winem, co mu życie słodzi,
Nie odejmuje od swych ust.


VIII

Dziś się sprawdziła ta maksyma stara,
Że między usty, a brzegiem puhara
Znajdzie się miejsca na nieszczęście dość.
Nim puhar do ust z winem podniósł Sibo,
Zabrzmiał róg straży przed jego siedzibą.
Snać burzą przygnan w zamku progi gość
(Myśl mu takowa po głowie przebieży).
Wtem drzwi runęły, ktoś po schodach bieży,
I wnet odźwierny w progu sali stał.
Chce mówić... przestrach zęby mu zaciska,
Na dworze wicher, grzmi piorun i błyska,
Jego ogarnia dziwny szał.


IX

— „Tam w cieniu drzew tych... Miłościwy panie...“
— „Cóż u kaduka, raz już mów, szatanie!“
I Sibo rzuca w sługę puhar swój,
— „Co dzisiaj z tobą, mów, na boskie rany,
„Jakiż wypadek stał się niespodziany?“
— „Sam się przekonaj o tem, panie mój,
„Ten rogu dźwięk... ach, panie... czy słyszycie...
„Mój róg gra znowu... sami zobaczycie,
„W piekieł, o panie, wpadliśmy snać moc!“
— „Pijaku stary!“ woła Sibo w gniewie.
Z sali wybiega, dokąd jednak nie wie,
W tę straszną, czarną za dnia noc.


X

Spojrzał z krużganku. Boże, co za dziwy!
Czy śni, czy marzy? przed nim, jako żywy,
Stoi tłum gnomów tajemniczy ów,
O którym niańka, gdy był dzieckiem pono.
Opowiadała baśń mu niestworzoną.
Tyle tu typów różnych, ile głów.
Patrz-no, ten siwy — broda po pas spływa,
Temu płaszcz długi z tyłu garb przykrywa,
Temu kamienie drogie zdobią włos,
Ten jest motylem, a ten znowu muchą,

Ów zwiesił głowę na dół kłapouchą
Aż po wiszący z boku trzos.


XI

Tam jeden, co ma głowę w kształcie kuli,
Do towarzysza ze strachem się tuli;
Im za parasol służy wielki liść,
Który nie wiele udziela wygody,
Bo deszcz obmywa włosy ich i brody.
Jednego niosą, nie mógł widać iść,
Pod wielkim grzybem miejsce ów zdobywa;
Omszałą brodą tamten twarz zakrywa
Dziwnem, zaiste, zda się wszystko to.
Sibo się bawi, widząc tłum takowy,
Który się ciśnie aż pod mur zamkowy,
Widocznie w końcu spostrzegł go.


XII

Wtem z nich najstarszy, który stał na flanku,
Woła, podszedłszy bliżej do krużganku, —
Głos jego niesie wiatru silny wiew: —
— „Litości błagam, panie, nad biednemi,
„Burza zaścigła nas na obcej ziemi,
„Zdala od naszych pieczar, dziupli drzew;
„Sejm towarzysze mieli na pasiece,
„Pod dębem, który przeglądał się w rzece

„Gdy piorun strzaskał ten przygodny dom,
„Nie pozostało nic, drżącym ze strachu,
„Jak szukać dla się gdzieś w pobliżu dachu,
„Zwłaszcza, że deszcz lał, huczał grom.“


XIII

— „Stąd za daleko leży Smocza skała,
„By w porę zbiedz doń, prosim, by kazała
„Dać Miłość Wasza nam w swym zamku kąt.
„Mniejsza, niech kąt ten pod schodami będzie
„Gdzie pająk swoją pajęczynę przędzie,
„Byleśmy mogli ujść co prędzej stąd.
„Zmiłuj się! Ród nasz złoto w skałach kuje,
„Kamienie drogie również w nich znajduje,
„Zaś białe perły wydobywa z wód.
„My wszyscy, których widzisz tutaj roje,
„Dary przyniesiem na wesele twoje,
„Tylko do zamku wpuść nas wprzód.“


XIV

Skończył. W milczeniu tłumy wokół stały.
Wtem Sibo parsknął śmiechem na głos cały,
Przyjąwszy wszystko za jakowyś żart.

Śmiał się bezpieczny na dół patrząc z góry
Na te komiczne karłów kreatury,
I myślał w duszy: „a niech że was czart!“
Znowu porywa śmiech go naraz pusty,
A wtem otwarło niebo, snać, upusty,
Bo coraz większy deszcz zaczyna lać,
Grom wciąż rozświeca za gromem obłoki.
Od śmiechu Sibo, wziąwszy się za boki,
— „Wina co prędzej,“ woła, „dać!“


XV

Dzban z winem przyniósł pazik bladolicy,
Zabłysnął puhar w świetle błyskawicy
W ręku magnata. — „Wnoszę toast ten
„Za zdrowie wasze!“ Nagle się odwrócił
I pusty puhar szybko w bok odrzucił.
A wtem grom błysnął. Wszystko, jako sen
Gdzieś znikło. Zamek drży w posadach cały,
Drzew zdruzgotanych trzeszczą gdzieś konary,
Sibo ze strachem wodzi błędny wzrok.
Gnomów wokoło nigdzie ani znaku;
Widać jak ciągną po odległym szlaku,
Gdy grom rozjaśnił naraz mrok.


XVI

Sibo truchleje, bowiem mu się zdało,
Że w głębiach ziemi coś się z niego śmiało,

Że ktoś z szyderstwem zęby szczerzył doń
W chwili, gdy puhar odrzucił z pogardą;
Że jeden z karłów spojrzał strasznie hardo,
Podniósłszy groźnie zaciśniętą dłoń;
Że dookoła, kędy zwróci oczy,
Widzi przed sobą obmierzły łeb smoczy,
Nie wie, co teraz począć dalej ma.
Wzburzony srodze, wrócił znów na salę,
Jakoś mu wino nie smakuje wcale,
Zda mu się nudną w szachy gra.


XVII

Jednak myśl pewna pieści jego łono,
Że ta, co dzisiaj jest mu przyrzeczoną
Jutro na wieki jego może być.
Nie dziw, że zemsta nie jest straszna temu,
Kto jutro śluby składa bóstwu swemu.
A wszak od jutra on ma z Hildą żyć!
Chwycił za puhar. Wtem rogów dźwięk nowy
Z dołu dolata. Snać na próg zamkowy,
Ktoś wstąpił. Sibo zerwał się co tchu.
Po chwili herold wkroczył do komnaty,
Przybrany w kołpak, pióra, złote szaty,
I list z pokorą wręcza mu.


XVIII

То ojciec Hildy pisał: „Dziecię moje
„Miłuje Waszmość, lecz nader się boję
„By was rywali nie poścignął miecz.
„Więc umyśliłem, choć me słowo macie,
„Z wiarą, że przyjaźń dla mnie zachowacie,
„Całą rozstrzygnąć tę w turnieju rzecz.
„Kto, dzielnie walcząc, w szrankach się odznaczy
„Temu dłoń Hildy nagrodę przeznaczy,
„Ja oddam rękę jej z pierścieniem tym.
„Wiem, żeście w boju pierwszym zapaśnikiem,
„Więc mogę mniemać z góry już pewnikiem,
„Że osiągniecie jedni prym.“


XIX

List wypadł z ręki. Co znów do stu gromów,
Snać to robota nienawistnych gnomów,
Lecz, hardy tłumie, z drogi mi tu precz!
Wspomniał na Hildy uśmiech, włosów złoto —
— „Mam bać się ciebie, nędzna ty hołoto?!
„Nigdy! Rywali wnet wyzwę na miecz!“
Już mu się zdaje, że ponad wszystkiemi
On jeden górą, kolano od ziemi

Przygina, biorąc z ręki Hildy dar,
Wśród zebranego ludu gromkich krzyków
Zastęp pobitych widzi zapaśników
I przyszłość, pełną złotych mar.


XX

Z tą myślą usnął. Cicha noc nastała
Śpi sad i łąka, lecz nie Smocza skała,
Nie zmruża oka w noc tę żaden gnom.
Tutaj ich całe zeszły się gromady,
Aby przy blasku ścian tych wieść narady,
Obsiadłszy tłumnie każdy złom.
W skale u góry wielki brylant płonie,
W świateł powodzi wszystko wokół tonie,
Przepychem złota ściana każda lśni,
Sklepienie w blaskach pereł i kamieni,
Naprzemian w barwy tęczowe się mieni,
Lub migotliwem światłem drży.


XXI

Zebrani próżno suszą mózg; ich głowy
Podają coraz jakiś projekt nowy
Z szeregiem coraz to groźniejszych kar.
Co tylko zemsta, złość wymyślić może
Przewertowano w narad owych porze.
Lecz jaki wyrok nie wiesz — krzyki, gwar,

Wtem słychać sygnał; gnom to wraca śniady,
Co go wysłano ponoć na wywiady;
Więc przy drzwiach szybko odsunięto spust
Wszedł, — uśmiech w twarzy igra mu złośliwy;
Tłum go otoczył wkoło niecierpliwy
— „Mów! “ wnet zabrzmiało z wszystkich ust.


XXII

Szczególną postać ta figurka miała:
Do pasa broda siwa mu sięgała,
Nosił czerwony kaptur, jako krew,
Złotem wyszyte szaty miał bogate,
Twarz śniada, małe oczka zezowate
Kryła obwisła, bujna jego brew.
Na końcach butów miał dwie kurze łapki;
Zaś wielki brylant u dziwacznej czapki
Skrzył się z daleka jasnych świateł grą,
Gdy w szarym płaszczu złotą rudę kował
Nieraz za wszystkich on się napracował!
Demonem starca tego zwą.


XXIII

Był najchytrzejszym z nich; najlepiej wiedział,
Gdzie jaki w skale drogi kamień siedział;

Źródło odnalazł zawsze blizko tuż;
Znał drzewo, które rdzeń już miało zgniły,
Wiedział gdzie w cieniu znaleźć chłodek miły;
Gdzie rosną krzaki cudnych, polnych róż,
Tytanię śledził podczas letniej nocy,
Wiedział, w złocistej gdzie jeździ karocy,
I z których kwiatów spija perły ros,
Gdzie czarnoksięskie zioła są bez liku;
Gdzie nagie wile kąpią się w strumyku,
Lub rozpłatają złoty włos.


XXIV

Jakie przynosił towarzyszom wieści,
Z przytoczonego listu wiecie treści.
O wszystkiem wiedział ten niesforny duch,
Więc zadowolić tłumy mógł ciekawe.
Gdy im wyłuszczył w końcu całą sprawę,
Wzniecił nanowo wrzawę, krzyki, ruch.
Stanęło na tem, że gdy po niebogę
Sibo pojedzie, zagrodzą mu drogę.
Najlepszą zemsty w tem widziano broń.
Nanowo wszyscy, schodząc się w gromadę,
Zaczęli szeptać, wspólną wieść naradę —
Nareszcie z wrzaskiem klaszczą w dłoń.


XXV

— „Brawo, to pyszna myśl jest, brawo! brawo!“
Biją na lewo w dłoń, biją na prawo
I znów w gromadę, jako nitek zwój
Zbiegli się. Każdy drugiemu do ucha
Coś cicho szepce, lub ciekawie słucha.
Zda się brzęczących pszczół tu osiadł rój.
W końcu szalone brzmią naraz okrzyki,
Ci biorą rydle, a ci znów motyki,
I dalej z niemi w ten drzemiący las!
Ordynkiem, śpiesznie, jak cienie bez liku
Suną, przy jasnym księżyca promyku:
Snać nader drogi jest im czas.


XXVI

Tu jedno słowo, gdy chcesz tajemnicze,
O czytelniczko, wyznać mogę, — liczę
Na ciebie bowiem, że nie zdradzisz. — Wszak
Mnie upewnia wzrok, ten twój anielski...
A więc ci powiem: „Korzeń czarodziejski“.
Co? Kręcisz główką? Znać nie idzie w smak
W moim utworze wątek ten kulawy?
Trudno poecie w rymach szukać sławy,
Gdy się wydaje w onych wszystko złem.
Niech ktoś referat lepszy da w tej sprawie,

Ty mnie wysłuchaj do końca łaskawie,
Wprost ci opowiem to, co wiem.


XXVII

Gdy w noc Walpurgi, na mioteł krawędzi,
Uriana branek tłum na Blocksberg pędzi,
Albo czarownic zastęp, dyablich cór,
Nie jedna, której szaty wiatr wydyma,
Tu, na polance, nagle się zatrzyma,
U drzew tych ściętych, gdzie się kończy bór.
Z inną znów kozieł, wzięty z konstelacyi
Aldebarana, nie wiem z jakiej racyi,
Kopytem, lecąc, uderzy o pień.
Nieraz, gdy minie owa noc czerwcowa,
Oprze się sennej wiedźmy o pień głowa,
Nim zajrzy w oczy jasny dzień.


XXVIII

Pnia tego ponoć nadpróchniały korzeń
Ma siłę czarów ku nieszczęściu stworzeń
W tę noc, gdy muszki złote idą w tan,
A paproć kwiaty pod nogi ci ściele
Przy nim to rośnie jadowite ziele;
Guślarskich roślin masz tu cały łan
Z drzewa, co smagłe stoi jak gromnica
Opodal, kiedyś będzie szubienica
Kto w ustroń ową swój skieruje krok,

Mocom piekielnym oprzeć się nie zdoła,
Wiecznie obchodzić musi pień dokoła
I weń zatapiać błędny wzrok.


XXIX

Owo ustronie wszyscy dobrze znali,
A więc ku niemu w drogę się udali,
Szli, gdzie sosnowy rośnie gęsty las,
Tam gdzie się łączą skał tych i drzew cienie,
Gdzie w gąszczu liści giną gwiazd promienie
I blask księżyca w jasnej nocy czas.
— „Dalej do pracy!“ Rydle zagłębili,
Kopią i kopią bez spoczynku chwili,
Na czołach potu wytrysnął im zdrój,
Wreszcie gromadnie łączą się w łańcuchy,
Rwą, szarpią korzeń gwałtownymi ruchy...
Próżna ich praca, próżny znój.


XXX

Ruszył się wreszcie, dalej więc w zawody
Pracują znowu, aż się trzęsą brody,
Drżą nogi. Próżno szarpią wszerz i wzdłuż.
Więksi przeważyć chcą koniec pochyły,
Inni nogami depcą z całej siły.
Próżno — tak, owak — z miejsca ani rusz.

Wtem z głębin ziemi słychać śmiech złowieszczy,
Więc jeszcze bardziej silą się, aż trzeszczy
W krzyżach, lgną nogi w ziemi. Nagle — prask!
— „Żwawo! wysiłek jeszcze jeden śmiały“
I wydobyli na wierzch korzeń cały.
Cóż to za radość, krzyki, wrzask.


XXXI

Przed nimi leżał olbrzym ten na ziemi,
Sęków i włókien pełen, z potwornemi
Kształty, obliczem dyabła być się zdał.
Miast oczu błyszczą chytrze muszki złote.
Gdy ukończono przedwstępną robotę,
Każdy coprędzej zdobycz dźwigać chciał.
— „Dalejże w górę“! W liściach zaszumiało,
Mrok gęsty pokrył okolicę całą,
Zahuczał puszczyk, we wsi zawył pies,
Zarechotały w bagnie żab miliony,
Błysnęły ognie błędne, przebudzony
Na całe gardło śmiał się bies.


XXXII

Nim jeszcze błysła porankowa zorza,
Przed Hildy grodem byli. U rozdroża
Postanowiono korzeń złożyć ów

W miejscu, skąd widać najlepiej turnieje.
Tu go zakopać, nim się rozwidnieje,
Więc w pocie czoła wszyscy kopią znów.
Ci, co najpierwsi pracę wykonali,
Giną, jak gwiazdy na niebie w oddali,
Gdy miejsca słońcu ustępuje mrok,
Gdzie tylko może, chowa się tłum wszystek:
Za gródkę ziemi ten, tamten za listek,
I stąd zapuszcza baczny wzrok.


XXXIII

Z powodzi szarych mgieł jutrzenka wstała
I rosę z czoła swego otrząsała,
Z nią szerząc świeżą dookoła woń;
W złoto, szkarłaty przybrały się chmury:
Skowronek zbudzon, wzbił się pod lazury
Nieba, dziękczynną piosnkę nucąc doń.
Jeszcze w mgły szare zamek był spowity,
Gdy tratowana końskiemi kopyty
Zadrżała ziemia, u bram dźwięczał róg,
Raz po raz bowiem nowi, liczni goście,
Wpuszczani byli po zwodzonym moście
Ten, ledwo wszystkim starczyć mógł.


XXXIV

Od strony Lerchu na wspaniałym koniu
Wyprawia harce pan Sibo po błoniu,

Przyłbica złotem z daleka się skrzy,
Pióropusz zdobi konia i rycerza,
Widny znak Hildy z boku u pancerza
Pod którym serce dlań z miłości drży.
Pewny wygranej Sibo wesół jedzie,
Za chwilę most już straż zamkowa zwiedzie,
Wnet o przybyciu jego róg da znać.
Nagle koń utknął, złotych iskier deszcze
Sypią się z podków.
— „Co? przed zamkiem jeszcze
„Spróbować ostróg mych chcesz wać.!?“


XXXV

Zakrzyczał Sibo i konia ostrogą
Dźgnął, ale rumak ani ruszył nogą,
Tylko jak wryty w jednem miejscu stał.
Szarpie więc Sibo, kłuje znów na nowo,
Koń stoi ciągle ze spuszczoną głową,
Wciąż się rozgląda tak, jakby się bał.
Pałając gniewem, Sibo zrzuca strzemię,
Za uzdę luzem chce rumaka wieść,
Próżne zachody! Z miejsca ani kroku,
Wskoczył na siodło znów, lecz koń w podskoku
Zerwał się, w pole chce go nieść,


XXXVI

Gdy nikt nie jechał, most był rozwiedziony
Wtem słychać bębny, trąb wrzaskliwe tony,
Poczem heroldów brzmi doniosły głos,
Który rycerzy ponoć w szranki woła:
Kto przeciwników wszystkich pobić zdoła,
Tego skojarzy z piękną Hildą los.
I znowu bębny, znowu trąbka dźwięczy,
Dwaj się ruszyli jeźdźcy, — ziemia jęczy,
Z oszczepem lecą do się sztych na sztych
Kuno z Guntramem — bój to dwóch rywali.
Sibo rumaka targa, płazem wali,
Kole żelazem ostróg swych.


XXXVII

Krzyk. Kuno pada z siodła wysadzony.
Znowu brzmią trąby. W brokat przystrojony
Kroczy wspaniały pod rycerzem koń.
To znów cny Guntram wjeżdża na walk pole.
Sibo rumaka ostrogami kole,
Darmo. Bezwładna dzisiaj jego dłoń,
Koń stoi w miejscu, albo się szamocze,
Wokół pod liśćmi w krzakach coś chichocze.

А wtem i walka skończyła się już —
Guntram zwycięzcą, jak się ponoć zdaje,
Gdyż piękna Hilda podarek mu daje
I pierś ozdabia pękiem róż.


XXXVIII

— „Tego już nadto!“ Sibo skacze z konia,
Z dobytym mieczem lecieć chce przez błonia
Na zamek. Próżno. Coś się czepia szat.
Ciągnąc ku ziemi. Ot, i nowa bieda.
Ktoś go wstrzymuje z tyłu, iść mu nie da.
Wszystko się śmieje: gałąź, kamień, kwiat.
Krzyk ten, głos bębnów... Sibo wie, co znaczy,
To Guntram górą! On zaś tu, w rozpaczy,
Bezwładną ręką ściska wierny miecz...
On — rycerz, dziś jest jako łątka marna,
Inny zwycięzcą! O dolo ty czarna!
Przeklina gnomów. Ich to rzecz!


XXXIX

Ich to widocznie cała ta robota,
Wszak w trawie, w liściach wszędy się migota
Ciekawych oczek na raz jeden sto,

Złowieszczy chichot słychać dookoła.
— „Co czynić!?“ Sibo na pół martwy woła,
Uczucia zemsty, gniewu w piersiach wrą.
Aż do szaleństwa rozpacz go przywiodła,
Zacisnął pięście, sparł się o łęk siodła,
Patrząc na zamek — szczęścia jego grób.
Gdy wtem trąb nowe słychać naraz dźwięki,
A on tu — jeden, jakież straszne męki
Cierpi — na zemsty wydan łup!


XL

Guntram zwycięzcą. To najbardziej boli,
Tak, niezawodnie. Bowiem czemu gwoli
Te krzyki tłumu, wieńców owych stos?
— „Co! Guntram“ woła „ma zwać Hildę żoną,
„Kłaść swą ohydną głowę na jej łono?...
„Nigdy! Za wielki byłby dla mnie cios!“
Gdy tak rozpacza, wtem dziecina mała,
Która dróżyną z jagód powracała,
Pozdrawia słowy: „Niech cię wesprze Bóg!“
Naraz moc tracą wszystkie owe dziwy.
Za chwilę stanął w zamku Sibo mściwy,
Rywali swoich straszny wróg.


XLI

Czy chcecie wiedzieć, co się dalej działo?
Jak ducha pomsty, w bój coś Siba gnało,
Serce mu bije, gniewem pała skroń.

Zwarli się jeźdźcy. Guntram z konia leci,
Za nim wnet Kuno, za nim Günther trzeci.
Reszta bez walki w szrankach składa broń,
Trąb znów i bębnów słychać naraz dźwięki,
Sibo przyklęka, bierze z Hildy ręki
Pierścień, jej kibić obejmując wpół.
Zaś ojciec Hildy, idąc sam na przedzie,
Zebranych gości na pokoje wiedzie
I za biesiadny sadza stół.


XLII

Mab się nie cieszy z mojej opowieści,
Mówi, że morał w końcu się nie mieści.
Za karę odtąd będzie mijać mnie,
Już więcej snów mych wyzłacać nie będzie,
W pajęczą tkankę pereł mi nie wprzędzie,
Rozbrat uczynić z moją muzą chce.
Jednak, jak mniemam, zechce się przebłagać
I raźno będzie znów biczykiem smagać,
Kierując ku mnie złoty rydwan swój;
Kiedy, dziecino ty ma, luba, mała,
Mój złotowłosy skarbie, perło biała,
Uśmiech na ustach ujrzy twój.

Jarosław Vrchlicky.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jaroslav Vrchlický i tłumacza: Konrad Zaleski.