Zimowa powieść/Akt trzeci
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zimowa powieść |
Rozdział | Akt trzeci |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Tytuł orygin. | The Winter’s Tale |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Kleom. Klimat jest świeży, powietrze jest słodkie,
A wyspa żyzna; świątynia prześciga
Sławę powszechnem przyznaną jej zdaniem.
Dyon. Moje, przed wszystkiem, uderzyły myśli
Niebieskie czaty, bo tak je zwać muszę,
I niezrównana kapłanów powaga.
O, a ofiary! jaka uroczystość
Pośród nadziemskich świątyni obrzędów!
Kleom. A głos wyroczni straszny i głuszący,
Podobny trzaskom piorunów Jowisza,
Tak mnie odurzył, żem się prochem sądził.
Dyon. Jeśli podróży wypadek przyniesie
Radość królowej, (co daj nam o Boże!)
Tak jak nam przyniósł wesele i pośpiech,
Czas nasz nie będzie stracony daremnie.
Kleom. Wielki Apollo, zmień wszystko na dobre!
Te głośne skargi przeciw Hermionie
Nie po mej myśli.
Dyon. Gwałtowny bieg sprawy
Wnet musi wszystko wyjaśnić i skończyć.
Kiedy wyrocznia, (którą wielki kapłan
Tak tajemniczą osłonił pieczęcią)
Jawną się stanie, treść jej niewątpliwie
Niezwykłe prawdy ludowi pokaże.
Tymczasem śpieszmy; nakaż świeże konie,
A niech wesele u mety nas czeka! (Wychodzą).
Leontes. Ten sąd, z boleścią musimy to wyznać,
Ciężką jest raną dla naszego serca,
Bo oskarżona królewską jest córką,
A żoną naszą, zbyt tylko nam drogą;
Niech o tyranię nikt nas nie posądza,
Kiedy na jawność sądu zezwalamy,
Który potępi ją, lub uniewinni.
Przywiedźcie więźnia.
Woźny. Królewską jest wolą,
Aby królowa w swej własnej osobie
Przed sąd stanęła. Panowie, milczenie!
Leontes. Czytaj akt oskarżenia.
Woźny. Hermiono, królowo dostojnego Leontesa, króla Sycylii, oskarżoną tu jesteś o zbrodnię stanu, o cudzołóstwo z Polixenesem, królem czeskim, o sprzysiężenie się z Kamillem na życie naszego pana i króla, twojego królewskiego małżonka. Gdy okoliczności wykryły część ich planów, ty, Hermiono, gwałcąc wiarę i obowiązki wiernego poddanego, radziłaś im i pomogła, aby w ucieczce ratunku szukali.
Hermiona. Gdy co mam mówić, musi to być tylko
Wszystkich oskarżeń prostem zaprzeczeniem,
I gdy jedynem z mej strony świadectwem
Jest to, sędziowie, które sama daję,
Daremno powiem: „tak, jestem niewinną“,
Bo gdyście cnotę mą wzięli za zbrodnię,
Świadectwo moje za kłamstwo weźmiecie.
Lecz jeśli bóstwo ludzkie czyny widzi,
(Jak silnie wierzę) o, wtedy, nie wątpię,
Że ma niewinność twarz oskarżycieli
Wstydem oblecze, a przed cierpliwością
Tyrania zblednie. — Królu, wiesz najlepiej,
(Choć niewiadomość udawać chcesz teraz)
Że przeszłe życie moje było czyste,
Tak czyste, szczere, jak dziś me nieszczęścia,
A równych nieszczęść nie znajdziesz w powieściach
Zmyślonych, żeby rozrzewnić słuchacza.
Patrzcie, spólniczka królewskiego łoża,
Spólniczka tronu i córka królewska,
Matka książęcia pełnego nadziei,
Dziś się rozprawiam o życie i honor
W obliczu wszystkich, co mnie słuchać raczą.
Me życie cenię jak moje boleści —
Skończyć je pragnę — lecz czysty mój honor,
Ten z przodków biorę, i dzieciom go winnam,
I tego bronię. Niech twoje sumienie
Świadczy mi, królu, czy nim Polixenes
Na dwór twój przybył, czy twojej miłości
Godną nie byłam? Od jego przybycia
Jakimże krokiem niebacznym, występnym
Zarzut ściągnęłam? Jeśli przekroczyłam
Na jedną jotę granice honoru
Czynem, lub wolą, lub myśli skłonnością,
Najbliżsi krewni moi niech nie mają
Nic dla mogiły mojej prócz pogardy!
Leontes. Jeszczem nie słyszał, by zbrodniom podobnym
Na bezczelności zaprzeczenia brakło,
Kiedy jej dosyć było do spełnienia.
Hermiona. W słowach twych, królu, niemało jest prawdy,
Ale ich do mnie stosować nie możesz.
Leontes. Bo wyznać nie chcesz.
Hermiona. Wyznać nie powinnam
Niepopełnionych grzechów, za me grzechy.
Wyznaję: króla, z którym mnie oskarżasz,
Kochałam, bo to honorem zasłużył,
Miłością, jaka przystała kobiecie
Mojej godności, miłością nie inną
Jak ta, mój królu, którąś sam nakazał;
Inaczej bowiem grzechbym popełniła
Przeciw wdzięczności, przeciw posłuszeństwu,
I przeciw tobie i przyjacielowi,
Którego miłość, odkąd mówić mogła —
Od lat dziecinnych — zawsze była twoją.
A co do spisku, smaku jego nie znam,
Choć mi potrawę dziś tę zastawiacie.
Wiem tylko, królu, o cnotach Kamilla;
Czemu opuścił dwór twój, i bogowie,
Jeżeli więcej ode mnie nie wiedzą,
Są nieświadomi.
Leontes. O jego ucieczce
Zarówno dobrze wiedziałaś, jak o tem,
Co po ucieczce wykonać przyrzekłaś.
Hermiona. Twego języka nie rozumiem, królu,
Od marzeń twoich życie me zależy,
Rób z niem, co zechcesz.
Leontes. Własne czyny twoje
Są mem marzeniem. Gdy z Polixenesem
Miałaś bękarta — ja tylko marzyłem.
Jak wstydu nie masz, (bo podobne tobie
Nie znają wstydu) tak nie masz i prawd}7;
Lecz zaprzeczenie na nic się nie przyda.
Jak płód twój rzucić na puszczę kazałem,
Bo nie ma ojca, któryby go uznał,
(Co więcej twoją, niźli jego zbrodnią)
Tak ty uczujesz sprawiedliwość naszą,
I śmierci czekaj za największą łaskę.
Hermiona. Błagam cię, królu, oszczędź tych pogrożek;
Śmierci tej szukam, którą ty mnie straszysz,
Bo życie dla mnie straciło już urok.
Koronę życia mojego — twą miłość,
Czuję, straciłam, choć nie wiem, dlaczego;
Mój pierworodny, drugie szczęscie moje,
Wydarty z objęć moich, jakbym była
Zapowietrzoną; trzecia rozkosz moja,
Pod nieszczęśliwą urodzona gwiazdą,
Z niewinnem mlekiem na niewinnych ustach,
Od moich piersi na śmierć powleczona;
Ja ogłoszona za cudzołożnicę
Po ulic rogach; mnie zemsta nieskromna
Odmawia srogo położnic spoczynku,
Kobietom wszystkich przyznanego stanów;
Ta zemsta, wkońcu, tutaj mnie przywlekła,
Wprzód nim natura wróciła mi siły.
Powiedz mi teraz, czego mam żałować?
Powiedz mi, czemu lękać się mam śmierci?
Skończ więc, coś zaczął, lecz słuchaj mnie wprzódy,
Słów tylko moich nie tłómacz omylnie:
Nie dla żywota — on piórka nie waży —
Ale dla mego czystego honoru,
Którybym chciała przed światem ocalić,
Skoro mam zginąć ofiarą podejrzeń,
Których jedynym świadkiem zazdrość twoja,
Pozwól, że powiem: to srogość nie prawo.
Więc w przytomności zebranych tu sędziów,
Ja do wyroczni uciekam się sądu:
Niech sam Apollo sędzią moim będzie.
1 Pan. Twoje żądanie, pani, sprawiedliwe;
A więc przynieście odpowiedź wyroczni.
Ogłoście światu wyrok Apollina.
Hermiona. Cesarz moskiewski moim był rodzicem.
Gdyby żył jeszcze, ach, i gdyby widział
Sąd swojej córki, ogrom jej boleści,
Nie pomsty jednak, lecz litości okiem!
Pisarz. Zbliż się, Dyonie, zbliż się, Kleomenie,
I oba na ten miecz sprawiedliwości
Przysiążcie, żeście oba w Delfach byli,
Ze stamtąd tajną wyrocznię niesiecie,
Kapłana ręką opieczętowaną,
Żeście się świętej pieczęci nie tknęli,
Ani tajemnic świętych nie czytali.
Kleom. i Dyon.Na to przysięgam.
Leontes. Rozłam więc pieczęcie,
Czytaj wyrocznię.
Pisarz (czyta). Hermiona jest czystą, Polixenes niewinnym, Kamillo wiernym poddanym, Leontes tyranem zazdrosnym. Niewinne jego dziecię prawowicie poczęte, a król żyć będzie bez dziedzica, jeśli straconej nie znajdzie.
Panowie. Błogosławiony niech będzie Apollo!
Hermiona. Błogosławiony!
Leontes. Czy wiernie czytałeś?
Pisarz. Czytałem, królu, jak na piśmie stoi.
Leontes. W całej wyroczni niema słowa prawdy;
Wszystko jest fałszem; sąd niech sądzi dalej!
Dworz. Królu, mój panie!
Leontes. Cóż to?
Dworz. Królu, me poselstwo
Zrobi mnie celem twojej nienawiści:
Syn twój, królewicz, dręczony obawą
Niepewnych skutków matki swojej sądu,
Skonał.
Leontes. Co? skonał?
Dworz. Tak, królu mój, skonał.
Leontes. Gniewny Apollo i same niebiosa
Niesprawiedliwość moją dziś chłostają.
Cóż to?
Paulina. Wiadomość zabiła królowę.
Spójrz na jej lica, na śmierci patrz dzieło!
Leontes. Weźcie królowę. Tylko zbytek żalu
Pierś jej przepełnił; życie wróci jeszcze.
Zbyt wielem własnym podejrzeniom ufał.
Błagam was, czułych nie szczędźcie zachodów,
Wróćcie jej życie! (Wychodzą: Paulina i Damy
z Hermioną). Przebacz mi, Apollo
Grzeszne bluźnierstwo przeciw twej wyroczni! —
Przywrócę dawną przyjaźń z Polixenem,
Miłość królowej odzyskam na nowo,
Na dwór przywołam dobrego Kamilla,
Który jest mężem prawdy i litości:
Bo kiedy we mnie i zazdrość i zemsta
Zbudziły myśli krwawe, on, Kamillo,
Miał być narzędziem mojem, on miał otruć
Polixenesa, mego przyjaciela,
Ale uczciwa jego myśl spóźniła
Gwałtownych moich rozkazów spełnienie.
Gdym za uczynek obiecał nagrodę,
Nieposłuszeństwu śmiercią zagroziłem,
On, i ludzkości i honoru pełny,
Gościowi memu odsłonił me spiski,
Wielką fortunę w Sycylii zostawił,
Rzucił się w odmęt niepewnych przypadków,
Za skarb jedyny honor swój unosząc.
Jak cnota jego przez rdzę mojej błyszczy!
Jak czyny moje przy jego litości,
O, jak są czarne! (Wchodzi Paulina).
Paulina. O dniu nieszczęśliwy!
Przetnijcie gorset, aby serce moje
Rwąc jego taśmy, nie pękło z nim razem!
I Pan. Ach, dobra pani, co rozpacz ta znaczy?
Paulina. Tyranie, jakież dla mnie masz męczarnie?
Koło, pal, ogień, tortury, pieczenie,
Lub gotowanie w ołowiu, oleju?
Stare, czy świeżo wymyślone męki?
Każde me słowo twoich jest najgorszych
Godne katuszy. Patrz, co twa tyrania,
I twoja zazdrość, twoje przywidzenia
Za puste, błahe i dla chłopiąt małych,
Dla dziewczyn, które dziewięć wiosn nie liczą,
Patrz, co zrobiły, a potem oszalej.
Bo wszystkie twoje minione szaleństwa
Tego coś zrobił, są tylko przyprawą!
To nic, żeś zdradził twego przyjaciela —
To tylko dowód niewdzięcznego szału;
I to niewiele, że splamić pragnąłeś
Honor Kamilla podłem królobójstwem;
Małe to grzechy przy straszniejszych zbrodniach
Rzuceniu córki na pożarcie krukom,
Na śmierć lub nędzę, chociażby sam szatan
Z płonących oczu łzy wprzódy uronił,
Nimby na takie odważył się dzieło;
Ani na ciebie bezpośrednio spada,
Że w piersiach księcia uczucie honoru,
Wysokie myśli w duszy młodocianej
Rozdarły serce, które pojmowało,
Że głupi ojciec drogą hańbił matkę;
O! nie, nie za to zdać musisz rachunek,
Lecz za ostatnią — a wy, gdy wymówię,
Biada! wołajcie — królowa, królowa —
To słodkie, drogie stworzenie — umarła!
A zemsta jeszcze nie spadła nań z nieba!
1 Pan. Broń nas od tego, niebieska potęgo!
Paulina. Tak jest, umarła; przysięgam, umarła!
Jeśli nie wierzysz, idź słowa me sprawdzić.
Jeśli jej licom, oczom blask przywrócisz,
Żyłom jej ciepło, a oddech jej piersiom,
Będę jak bogom służyć ci na ziemi.
Lecz ty, tyranie, zbrodni twych nie żałuj,
Bo dla nich niema żalu ni pokuty,
I jedna tylko zostaje ci rozpacz.
Nie, tysiąc kolan lat dziesięć tysięcy,
Nagie, na nagiej krzemienistej skale
Klęcząc wśród zimy i wśród wiecznej
Jeszczeby źrenic bożych ku twej stronie
Zwrócić nie mogły!
Leontes. Mów dalej! mów dalej!
Nigdy zbyt wiele powiedzieć nie możesz,
Bo zasłużyłem, by wszystkie języki
Słowa goryczy wymierzyły na mnie.
1 Pan. Przestań! Cokolwiek wydarzyć się mogło,
Śmiałością mowy obraziłaś króla.
Paulina. Żałuję tego. Gdy błąd popełniłam,
A wiem o błędzie, nie wstydzę się żalu.
Zbyt mnie niewieścia uniosła gwałtowność,
Szlachetne jego zbyt dotknęłam serce:
Co nad ratunek, niech będzie nad smutek.
Niech słowa moje żalów twych nie budzą,
Lecz raczej, królu, niech kara mnie dotknie,
Ze przypominam, co zapomnieć trzeba.
O, przebacz, panie, szalonej kobiecie!
Me przywiązanie do twojej królowej —
Znowu szaleję, nie wspomnę jej więcej,
Ni o królowej, ni o dzieciach twoich,
Ani o mężu moim wspomnę więcej,
Choć i on zginął. Pociesz się ty, królu,
A ja zamilknę.
Leontes. Dobrześ mówiła, gdy mówiłaś prawdę;
Nad twoją litość przenoszę wyrzuty.
Prowadź mnie teraz do ciała królowej
I mego syna; jeden grób je zamknie,
A na grobowcu, dla wiecznej mej hańby,
Przyczynę zgonu ich wypisać każę:
Co dzień odwiedzę grobu ich kaplicę,
Płakać nad niemi pociechą mi będzie.
Póki natura woli mej dotrzyma,
Świętym do tego zwięzuję się ślubem.
Prowadź mnie teraz do moich boleści. (Wychodzą).
Antygon. Więc jesteś pewny, że okręt nasz przybił
Do pustyń czeskich?
Majtek. Jestem pewny, panie,
Lękam się tylko, by nie w złą godzinę.
Burzą nam grozi rozdąsane niebo,
Jakby nas chciało za czyn nasz ukarać.
Antygon. Niechaj się stanie święta jego wola!
Powróć do statku i daj nań baczenie;
Ja też powrócę za niedługą chwilę.
Majtek. Śpiesz się; nie odchodź zbytnie od wybrzeża,
Bo grozi burza, prócz tego, wokoło
Snują się ciągle dzikich zwierząt stada.
Antygon. Nie trwóż się; wracaj; nie zwlekę przybycia.
Majtek. Dobrze, żem tak się z tej wywinął sprawy.
Antygon. Pójdź, biedne dziecię! Nie wierzyłem dotąd,
Że zmarłych dusze na ziemię wracają,
Lecz matkę twoją widziałem tej nocy,
Lub sen do jawu nigdy podobniejszy,
Nie, nigdy nie był. Zbliża się istota,
Skroń chyląc bladą w tę i tamtą stronę;
Nigdy kobiety nie widziałem jeszcze
Tak pełnej żalu, a tak pięknej razem.
W białej osłonie, jakby świętość sama,
Spłynęła cicha do mojej kajuty;
Trzykroć przede mną pochyliła czoło,
Chwytała oddech, jakby chciała mówić,
A gdy przez oczy, jakby dwa strumienie,
Spłynęła rozpacz, te słowa mi rzekła:
„Kiedy los, przeciw lepszej twojej woli,
Zrobił cię katem mej biednej sieroty
Wedle przysięgi, którą wykonałeś,
Na czeskich brzegach samotne są miejsca,
Tam, płacząc, zostaw płaczące me dziecię,
A gdy ją wszyscy mają za straconą
Na wieki wieków, nazwij ją Perdytą!
Za czyn tak srogi, spełniony przez ciebie,
Nie ujrzysz nigdy żony twej Pauliny“.
Rzekła, i płacząc w wiatr się rozpłynęła.
Gdym z przerażenia ochłonął po chwili,
Myśli mi przyszły, że to nie marzenie.
Sny są igraszką, lecz ten sen jedyny
Za przewodnika zabobonnie biorę.
Wierzę, śmierć sroga królowę spotkała,
A to niemowlę, płód Polixenesa,
Wolą Apolla na ten brzeg zagnane
Na śmierć lub życie, wśród ziemi rodzica.
Rośnij szczęśliwy, biedny, piękny kwiatku!
Tu leż, a z tobą ten znak i podarek,
Który wystarczy i na wychowanie
I na twój posag, gdy zechce fortuna.
Burza się zbliża. — Uboga sieroto,
Za grzechy matki na los porzucona,
Płakać nie mogę, lecz pierś krwią mi zaszła!
Jestem przeklęty, skoro mnie do tego
Przysięga zmusza. — Bądź zdrowa, na wieki!
Dzień się zachmurza bardziej, coraz bardziej;
Straszna cię piosnka do snu ukołysze.
Wśród dnia tak niebios ciemnego sklepienia
Jeszczem nie widział. — Co za dzikie wrzaski!
Muszę się śpieszyć. To krzyk polowania.
Boże, zginąłem! (Ucieka ścigany przez niedźwiedzia).
Pasterz. Chciałbym, żeby nie było przedziału między dziesiątym, a dwudziestym trzecim rokiem życia, albo przynajmniej żeby go młodość przespała, bo w całym ciągu tego pośredniego czasu widzimy tylko uwiedzione dziewczyny, pokrzywdzonych starców, kradzież i bijatyki. Czy słyszysz? Chciałżeby kto prócz tych niedowarzonych mózgów dziewiętnasto- lub dwudziestodwuletnich na taki czas polować? Spłoszyli mi dwie z moich najlepszych owiec, które, lękam się bardzo, prędzej wilki niż właściciel ich znajdzie. Ale jeśli gdzie, to chyba nad morzem spotkać mi się je uda szczypiące bluszcz nadbrzeżny. — Co się to znaczy, fortuno? Cóż to znaleźliśmy takiego? (Podnosi Dziecię). Panie odpuść! wszak to niemowlę, prześliczne niemowlę! Chłopiec czy dziewczyna? Piękne, piękne dziecię! Ani wątpliwości, jakiś wybryk. Choć nie jestem w książkach ćwiczony, z miny widzę, że to jakiejś szlachcianki sprawa; robota na schodach, w garderobie, lub za drzwiami. Tym, co cię ulepili, cieplej było niż tobie, biedna sieroto. Wezmę ją z litości, lecz zaczekam, póki mój syn nie wróci; przed chwilą dawał mi znaki. Hop! hop!
Pajac (wchodząc). Hop! hop!
Pasterz. Co? tak blizko? Jeśli chcesz widzieć rzecz, o której mówić jeszcze będziesz, kiedy umrzesz i zgnijesz, przybliż się. Co tobie?
Pajac. Widziałem dwa takie widowiska na lądzie i na morzu — Lecz nie mogę powiedzieć na morzu, teraz bowiem wszystko jest niebo: między morze a firmament nie wsadziłbyś końca szpilki.
Pasterz. Powiedz chłopcze, co takiego?
Pajac. Chciałbym tylko, żebyś był widział, jak się dąsa, jak szaleje, jak brzegi zalewa. Ale to nie należy do rzeczy. O, bolesne krzyki biednych ludzi! To ich widzisz, to znowu tracisz z oczu; raz okręt bodzie księżyc koronnym masztem, to znów ginie wśród piany i drożdży, jakgdybyś w beczkę korek rzucił. A teraz co do lądowej służby — widzieć, jak niedźwiedź szarpał jego łopatkę, słyszeć, jak wołał do mnie biedak o pomoc i powiedział, że się nazywa Antygon, że jest szlachcicem. Lecz skończmy naprzód z okrętem; widzieć, jak morze go połknęło, lecz naprzód słyszeć, jak biedne dusze ryczały, a morze z nich się śmiało, i jak biedny szlachcic ryczał, a niedźwiedź śmiał się z niego, a oba ryczeli głośniej od morza i burzy.
Pasterz. Przez Boga żywego! kiedy się to stało, chłopcze?
Pajac. Teraz! teraz! Jeszcze nie mrugnąłem okiem od czasu, jak wszystko to widziałem. Ludzie nie ostygli jeszcze pod wodą, a niedźwiedź nie skończył jeszcze obiadować na szlachcicu; zajada go jeszcze.
Pasterz. Co za szkoda, że mnie tam nie było! byłbym uratował staruszka.
Pajac. A ja żałuję, żeś nie był przy okręcie, aby go uratować, tylko że tam twoja litość nie miałaby podstawy.
Pasterz. Straszne wypadki! straszne wypadki! Ale patrz tylko, chłopcze. Czy widzisz? Ty spotykasz umierających, ja nowonarodzonych. To mi widok dla ciebie! Patrz tylko! Sukienka jakby na szlacheckiem dziecku. A tam co leży? podnieś, podnieś chłopcze i rozwiń. Tak, zobaczmy. Mówiono mi, że mnie wróżki zbogacą — to jakiś podrzutek — rozwiń — co tam znalazłeś, chłopcze?
Pajac. Masz skarby na stare lata. Jeśli ci są przebaczone grzechy twojej młodości, masz teraz żyć z czego. Złoto! samo złoto!
Pasterz. Wróżek to złoto i wróżek złotem się pokaże. Chłopcze, zbierz to i dobrze schowaj. A teraz, do domu! do domu najbliższą drogą! Jesteśmy szczęśliwi, chłopcze! a żebyśmy szczęśliwi zostali, trzeba tylko tajemnicy. Niech sobie, gdzie chcą, idą moje owce. Dalej, chłopcze, najbliższą drogą do domu!
Pajac. Ty wracaj najbliższą drogą z twojem znaleźnem, ja pójdę wprzódy zobaczyć, czy niedźwiedź odszedł od szlachcica i jak wiele z niego pożarł. Niedźwiedzie są niebezpieczne tylko, kiedy głodne. Jeśli co z niego zostało, pogrzebię.
Pasterz. Dobry to uczynek. Jeśli potrafisz rozpoznać z tego, co zostało, kto on jest, wracaj, żebyś mnie do niego poprowadził.
Pajac. Najchętniej, a razem spuścimy go do grobu.
Pasterz. Szczęśliwy dzień, chłopcze! co rok będziemy go obchodzić dobrymi uczynkami. (Wychodzą).