Łowy królewskie/Tom I/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Łowy królewskie |
Wydawca | Adolf Krethlow |
Data wyd. | 1851-1954 |
Druk | Adolf Krethlow |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józef Bliziński, Aleksander Chodecki |
Tytuł orygin. | Les Chevaliers du firmament |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz piękny Padewczyk Ascanio Macarone, wynalazł sposób jakiego szukał. Myśl podobała się Conti’emu, który chociaż nie obsypał Włocha złotem, dał mu jednak wcale niezły zadatek; poczem Padewczyk wyszedł z pałacu i pobiegł przygotować wszystko, co było potrzebném do uskutecznienia jego planu.
— Wasza Excellencja — rzekł do Conti’ego odchodząc — będziesz mężem donny Inès, i księciem de Cadaval, co cię postawi w rzędzie krewnych króla[1].
Później zobaczemy się z Włochem, i dowiemy się, jakiéj rady udzielił faworytowi.
Tymczasem, musiemy być na ranném przyjęciu u Alfonsa VI, króla portugalskiego, który sam o tém nie wiedząc, miał dzielnie dopomódz chytremu Padewczykowi w dopięciu jego zamiarów.
Stosownie do zwyczaju przyjętego na Portugalskim dworze, nie było nikogo w pokoju w którym spał król; lecz obok sypialni znajdował się obszerny przedpokój, do którego drzwi zawsze były otwarte, i w którym co noc odbywał służbę jeden z przybocznych dworzan. Drzwi zewnętrzne zamykano szczelnie oprócz tego sypiało przy nich dwóch z pałacowéj straży. Ten zwyczaj wprowadzony był przez Jana IV pełnego podejrzeń iż Hiszpanie chcą go zamordować. Za przedpokojem, znajdowała się sala broni, w któréj pełnili służbę Fanfaroni królewscy.
Alfons VI spał: bo jeszcze i ciemno było. Przypadkiem, téj nocy, koléj służby przypadała na don Pedra da Cunha, jego więc następca, Castelmelhor zastępował go. Młody hrabia wolnemi kroki przechadzał się wzdłuż i wszerz przedpokoju. Był blady i wycieńczony jakby po długiéj i ciężkiéj chorobie. Co było tego powodem?... czy niepomiarkowana radość z tak szybkiego dopięcia zamiarów, czy też wyrzuty sumienia? trudno odgadnąć — dość że hrabia oka nie zmrużył przez noc całą... gorączka trawiła go.
Mój ojcze — szeptał spoglądając wokoło siebie błędném wzrokiem — nie potępiaj mnie, dopóki nie wysłuchasz. Wykonałem przysięgę, pamiętam o niéj i dotrzymam, mniejsza o środki, bylebym tylko jéj dopełnił!.. Mówiłeś ojcze: „Czuwajcie nad królem, walczcie z faworytem!” Czyż nie strzegę śpiącego króla, a z faworytem czyż się już nie spotkałem i czy nie zwyciężyłem go?.. I jeszcze z nim walczyć będę!... Chytrość, mówisz jest bronią niegodną szlachcica? Najlepszą bronią mój ojcze jest ta, która zapewnia zwycięstwo... Wymawiasz imię mego brata!.. Castelmelhor zatrzymał się, wyciągnął na przód ręce, jakby dla odpędzenia strasznego widziadła.
mój brat! — mówił daléj. To prawda, wydzieram mu narzeczoną którą tak kocha, lecz oddam mu jéj majątek... Przysięgam ci ojcze że gdy zostanę potężnym i silnym, wezmę do siebie Simona, gdyż go kocham, i chcę, ażeby był kiedyś tak blizkim tronu, iżby tylko jeden człowiek przegradzał go od niego. Czyż to nie warto miłości jednéj kobiéty, mój ojcze?..
— Kto śmie, mówić w przedpokoju królewskim? — zawołał nagle Alfons VI głosem gniewnym i ochrzypłym.
Castelmelhor zadrżał. Zjawisko zniknęło; lecz tak fizycznie jak moralnie, hrabia nadzwyczajne poczuł w sobie wycieńczenie.
— Cunha! — zawołał król — Pedro da Cunha! Stary śpiochu! O mało co nie zamordowali mnie Maurowie z Tangeru, każę cię powiesić, mój kochany!..
Castelmelhor nie śmiał odpowiedziéć. Nazwisko Cunha, było jakby dalszym ciągiem jego magnetycznego widzenia: gdyż było to także nazwisko jednéj z ofiar jego dumy. Król poruszył się na łóżku i znowu zaczął gniewnym tonem:
— Czyż nas zdradzono, i porzucono w jakimś pustym pałacu nie mającym wyjścia? lub może włóczymy się po świecie, żebrząc kawałka chleba, jak Poczciwy don Sebastian, nasz poprzednik?... Héj, Pedro! poszczuję cię moim przyjacielem Rodrigiem; on cię zagryzie łotrze!
Rodrigo, usłyszawszy swoje nazwisko; zaczai groźnie warczyć. Castelmelhor wszedł do sypialni króla.
— Przecie! — zawołał Alfons! — Przeląkłeś się stary Pedro, nieprawdaż? Ale na krzyż Bragancki to jakaś zdrada!.. Ty nie jesteś Pedro da Cunha!
Don Ludwik przyklęknął.
— Wasza królewska Mość — rzekł — raczyłeś mnie mianować wczoraj, swoim kamerjunkrem.
— Kogo, ciebie?
— Jestem Ludwik de Souza, hrabia de Castelmelhor.
Zaczynało świtać. Alfons przetarł oczy, spojrzał na Ludwika, i wybuchnął głośnym śmiechem. — Dalibóg prawda! — zawołał — to ten dzieciuch hrabia, a Vintimille nasz ukochany przyjaciel, nie kazał go zamordować. To zabawnie... Wiesz co Castelmelhor zapomnieliśmy zupełnie o tobie.
Król zatrzymał się, potém dodał...
— Wiele masz lat?
— Dziewiętnaście, Najjaśniejszy panie.
— Rokiem starszyś odemnie... Ale na swój wiek nie bardzo jesteś wysoki. Czy umiész walczyć z bykiem?
— Mogę się nauczyć.
— Ja jestem najodważniejszym pikadorem w Lizbonie. A umiész bić się?
— Najjaśniejszy panie jestem szlachcic.
— I ja także mój kochanku, chociaż nie powtarzam tego tak często jak wy... Muszę się spróbować z tobą. I wprzód zanim Castelmelhor zdążył odpowiedzieć, Alfons wdział spodnie i pochwyci? parę rapirów ze ściany. Daléj mości hrabio, broń się! — zawołał król, pałając dziecinna niecierpliwością. — Raz, dwa!... Zasłaniaj się... zasłaniaj... Teraz na ciebie kolej. I Alfons zadawszy trzy jak można najniezgrabniejsze pchnięcia, sam stanął w obronnej pozycyi.
Castelmelhor natarł według reguł, lecz rozumie się, ani dotknął króla.
— Sądzićby można że mnie oszczędzasz! — zawołał król łupiąc bosą nogą — czekaj że... Pokażę ci co umiem... Masz!.. dostałeś!.. A co!.. to się nazywa pchnięcie... spodziewam się że już nie zechcesz mierzyć się zemną, nieprawdaż?
— Wasza Królewska Mość przebiłbyś mnie na wylot! — odpowiedział Castelmelhor.
— Byłobyto bardzo zabawnie.
Alfons drżąc od zimna, wlazł napowrót do łóżka, a że się już zupełnie rozwidniło, rozkazał don Ludwikowi otworzyć drzwi.
Dworzanie mający prawo znajdować się przy wstawaniu króla, weszli natychmiast. Na czele ich szedł Conti. Wszyscy zatrzymali się w przyzwoitéj odległości, tylko faworyt zbliżył się do łóżka i pocałował rękę króla.
Niech się nikt nie spodziewa, ażebyśmy wymienili tu reprezentantów téj znakomitéj szlachty portugalskiéj siedmnastego wieku, która nie ustępowała w niczém szlachcie innych krajów. Wszyscy wielcy magnaci byli niejako wyłączeni od względów króla. Na dworze Alfonsa VI nie widać było nikogo z rodzin Soto-Mayor, Castro, Vieyra da Silva Mello, Soure, Da Costa, lub Saint-Vincent.
Dwór składali uszlachceni mieszczanie, albo też ludzie wątpliwego szlachectwa, jak Conti, wreszcie zubożali pankowie szukający fortuny: Kilku zaledwie, z urodzenia miało prawo znajdować się przy wstawaniu syna Jana IV.
Alfons dobrze to pojmował, a ponieważ czasami w jego szaleństwie, błyszczały iskry dowcipu, i umysł nie ze wszystkiém pozbawiony był przenikliwości, przeto nie szczędził przycinków dla tych świeżo wzrosłych magnatów i nazwyczaił się pogardzać tytułami starożytnéj szlachty.
Conti, który jak już mówiliśmy najpiérwszy zbliżył się do króla, usiadł u wezgłowia łóżka, i zaczął z nim rozmawiać cichym głosem.
Tymczasem dworzanie, przewidujący blizki wzrost Castolmelhor’a, zarzucali tegoż pochlebstwy i uniżonemi grzecznościami.
Tego dnia Conti, niejedno miał uzyskać od króla. Z wczorajszéj rozmowy z Castelmelhor’em uderzyły go szczególniéj słowa hrabiego: „Co król postanowi, królowa może unieważnić.” Była to prawda i straszna prawda dla człowieka, którego cała władza polegała na względach Alfonsa.
— Cóż dzisiaj będziemy robić? — zapytał król.
— Dziś zrobiemy króla, — odpowiedział Conti z uśmiéchem.
— Króla!.. Co chcesz przez to rozumiéć?
— Wasza Królewska Mość już jesteś pełnoletnim(, a pieczęć państwa znajduje się nie w Waszém ręku. Kto inny posiada koronę i berło... Twoi wierni słudzy Najjaśniejszy panie, cierpią na tém wiele...
Alfons milczał i zaczął ziewać.
— Kto wie — mówił daléj faworyt — co z tego wszystkiego może wyniknąć? Królowa, jest surową i otwarcie gani niewinne rozrywki Waszéj Królewskiéj Mości; książę don Pedro dorasta, a potrafił sobie zjednać miłość ludu...
— Vintimille — rzekł król prawie surowo — kochamy naszego brata don Pedra, szanujemy królowe, naszą matkę... mów więc o czém inném...
Conti obłudnie westchną!
— Niech się stanie według woli Waszéj Królewskiéj Mości — szepną! — Cokolwiek bądź nastąpi, wypełnię obowiązek wiernego poddanego, i będę umiał umrzéć walcząc przeciwko złemu, któremu nie mogłem zaradzić...
— Sądzisz więc że istotnie grozi mi niebezpieczeństwo? — zapytał król, podnosząc się do połowy.
— Tak myślę Najjaśniejszy Panie.
Alfons upadł napowrót na pościel i zamknął oczy.
— A ja tak nie myślę — rzekł — ale że mnie nudzisz, przynieś arkusz pargaminu i moją prywatną pieczęć, podpisze ci blankiet: rób co chcesz, lecz jeśli królowa będzie się skarżyć, natychmiast każę cię powiesić!
Conti spojrzał na króla z zadziwieniem.
Piérwszy to raz Alfons groził mu szubienicą, chociaż innych straszył nią zawsze.
— Każę cię powiesić! — powtórzył król. Ale cóż dzisiaj będziemy robić?
— Wczoraj z Hiszpanii przyprowadzono czterech byków.
— Brawo! — zawołał klaszcząc w ręce; będzie tego na cały dzień... No, a wieczorem?
— Już dawno Wasza Królewska Mość nie polowałeś.
— Brawo, jeszcze brawo!.. Czy słyszycie panowie? Dzisiaj wieczór wielkie polowanie w moim królewskim lesie zwanym Lizboną, gdzie zaroślami są wysokie i silne domy, — a zwierzyną poczciwi mieszczanie i piękne mieszczanki... Suknie! prędzéj suknie!.. Dzisiaj doskonały dzień panowie!.. Conti cokolwiek bądź nastąpi, nie każę cię wieszać; pozwalamy ci pocałować naszą rękę... A gdzież jest ten dzieciuch hrabia?
Castelmelhor zbliżył się do łóżka króla.
— Mianujemy cię na noc dzisiejszą, naszym wielkim łowczym.
Zaledwie dostrzeżony uśmiech ukazał się na ustach faworyta.
— Na mych szlachetnych przodków! — poszepnął — nowy wielki łowczy wcale się nie domyśla na jakiego zwierza będziemy dzisiaj polować!.. Pozwól sobie Wasza Królewska Mość przypomniéć — dodał głośno — że hrabia de Castelmelhor nie jest rycerzem niebokręgu, a ustawa nie pozwala...
— Nic nie szkodzi! — odrzekł król. Przed polowaniem odbędzie się jego installacja, a tym sposobem przybędzie nam jeszcze jedna zabawka...
Alfons ubrał się. Conti wyszedł i natychmiast powrócił z pargaminem i królewską pieczęcią. Król podpisał i przyłożył pieczęć; nie domyślając się na jaki użytek faworyt przeznaczał ów blankiet.
Cztéry hiszpańskie byki, śmieszna parodja starożytnych rycerskich rozrywek i nocne polowanie, wszystko to tak cieszyło króla, iż radość odurzyła mu rozum którego i tak już natura nader skąpo mu udzieliła.