<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Łowy królewskie
Wydawca Adolf Krethlow
Data wyd. 1851-1954
Druk Adolf Krethlow
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński,
Aleksander Chodecki
Tytuł orygin. Les Chevaliers du firmament
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Donna Ximena dc Souza.

Donna Ximena, i Inès Cadaval, jéj wychowanica, znajdowały się same w jednéj z sal pałacu Souza. Ximena trzymała w ręku książkę do nabożeństwa, spinająca się na złote klamry, i czasami zatrzymywała swój wzrok na przepysznych winietach, któremi jakiś znakomity lecz nieznany malarz ozdobił szerokie marginesy pergaminowych kartek. Inès haftowała axamitną szarfę, kolorami domu Vasconcellos. Siedziała przy oknie i często zwracała niespokojne spójrzenia ku bramie pałacu, znajdującéj się na końcu obszernego dziedzińca otoczonego granitowemi filarami.
Sala w której znajdowały się obie kobiéty, miała równie jak cały pałac powierzchowność surową i staroświecką. Bo téż było to gniazdo szlachetnego domu, który wyprowadzał swój ród od czasu władztwa Kartagińczyków, licząc pomiędzy przodkami władców Iberyjskich, Wizy-Gotskich książąt, oraz króli Kastylskich, Arragońskich i Portugalskich.
Na ścianach sali wisiały familijne portrety, których dziwnie piękny pędzel, był tajemnicą malarzy staréj hiszpańskiéj szkoły. Naprzeciw drzwi na środku ściany wisiały trofea z broni, gdzie rycerska kopja krzyżowała się z dzirytem i zakrzywioną szablą Maurów Grenady.
Obicie z kordubańskiéj skóry, na tle ciemno-niebieskiém ozdobione było złotemi wyciskami, wy obrażające mi turnieje, bitwy i tym podobne sceny. Nad każdą z osób, znajdował się jej herb i nazwisko. W dwóch ścianach sali wznosiły się dwa wielkie kominy, nad któremi umieszczone były weneckie zwierciadła. W zwierciadłach tych odbijało się mnóstwo dziwacznych figurek z chińskiéj porcelany, które w naszych czasach kosztują bardzo wiele, a wówczas sprzedawały się daleko taniéj, ponieważ rozległy handel Portugalczyków dostarczał ich w obfitości. Wielki bronzowy pająk bez kryształów, i przepyszny dywan z Bragi, jednostajnego koloru, dopełniały ubrania salonu.
Donna Ximena położyła książkę i spoglądała na Inès z macierzyńską czułością.
— W téj chwili — rzekła, jakby będąc przekonaną iż myśli Inés zgadzały się z jéj myślami — w téj chwili oni już są u Jego Królewskiéj Mości.
— Daj Boże, aby król tak ich przyjął jak na to zasługują — rzekła Inès.
Potém dodała ciszéj:
— Don Simon pozyska serce króla.
Donna Ximena usłyszała to słowa i uśmiech okrasił jéj rysy, smutkiem zwykle nacechowane.
— Don Simon! — powtórzyła żartobliwie.
— I don Ludwik także — pośpieszyła dodać Inès, i lekki rumieniec oblał jéj lica.
— O nic przedemną nie ukrywaj moja córko — rzekła z powagą donna Ximena. Niech on będzie piérwszym w lwem sercu, jak jego imię jest piérwszem w twych ustach: on tak cię kocha! Rada bym widziéć was jak najprędzej połączonemi. Po epoce szczęśliwéj i świetnéj, nastał teraz dla Portugalii czas nieszczęść: młode pokolenie na wiele przykrych prób narażone zostanie. Ty przynajmniéj miéć będziesz męża, którego ramię bronić, a serce kochać cię nie przestanie.
— O ramię silne, serce najszlachetniejsze! — rzekła Inès, z dumą wznosząc głowę — przy nim, niczego obawiać się nie będę!
— I ja tak szczęśliwą byłam niegdyś — mówiła daléj donna Ximena — ja i mój mąż kochaliśmy się miłością czystą i silną, tak jak wy teraz... Byłam szczęśliwą!.. o! bardzo szczęśliwą!.. Bóg zabrał mi mego szlachetnego Castelmelhor’a... jestem wdową... i niedziw że... płacze...
W saméj rzeczy, łzy zabłysły w oczach donny Ximeny; lecz wkrótce stałość umysłu wzięła górę nad żalem. Hrabina mówiła daléj prawie spokojnym głosem:
— Do téj pory nasz krewny, markiz Saldanha, już ich zapewne przedstawił królowi. Nie wiem czemu, lecz mam jakieś smutne przeczucie... O Alfonsie opowiadają tyle dziwnych rzeczy... Simon tak jest porywczy...
— Nie obawiaj się o niego, matko! — przerwała Inès — prawda że Simon porywczy, lecz kocha Alfonsa Portugalskiego, swego prawego monarchę, i całą duszą jest mu poświęcony. Serce moje mylić się nie może, on powróci szczęśliwy i dumny...
Ins ènie dokończyła; nagle martwa bladość okryła jéj lica; położyła rękę na sercu, chcąc wstrzymać jego gwałtowne bicie.
— Otóż on! — szepnęła.
W téj chwili Simon Vasconcellos wszedł na dziedziniec pałacu. Postępował powolnemi kroki, ze spuszczoną głową. W całéj jego postawie malowała się rozpacz. Obie kobiéty w milczeniu na niego spoglądały; hrabina zmarszczyła brwi; Inès złożyła ręce i wzniosła oczy ku niebu. W chwilę późniéj drzwi salonu otworzyły się i wszedł Simon.
— Już to powracasz, Vasconcellos? — zapytała hrabina.
— Pani! — odpowiedział Simon przytłumionym głosem — jednego masz tylko syna dla utrzymania honoru naszego imienia... ja ściągnąłem na siebie niełaskę króla...
Ximena spojrzała nań z gniewem.
— W istocie — rzekła — ten tylko będzie moim synem, kto nie przestanie żywić miłości i uszanowania dla swego monarchy.
— Matko, czyż nie widzisz, że on cierpi?... — chciała powiedziéć Inès.
Lecz hrabina poruszeniem nakazała jej milczenie, i mówiła daléj tonem uroczystym:
— W nieobecności starszego Souzy nie mam prawa badać cię i sądzić. Powiedz mi jednakże Simonie, z jakiego powodu zasłużyłeś na niełaskę króla?
Młodzieniec opowiedział scenę zaszłą przy bramie Alcantara, starając się wszelkiemi środkami uniewinnić postępowanie Alfonsa. Kobiéty często przerywały jego mowę, wykrzyknieniami zadziwienia i żalu. Gdy Simon skończył, Inès wzięła rękę donny Ximeny:
— Wiedziałam — rzekła — że może być nieszczęśliwym, lecz nigdy winnym!...
Simon zwrócił na nią spojrzenie pełne czułości i wdzięczności. Hrabina milczała.
— A cóż uczynił Castelmelhor? — zapytała po chwili.
— Pojechał za królem do zamku — odpowiedział Simon.
— Być może że dobrze uczynił — rzekła hrabina — jednakże w jego wieku pocałować rękę człowieka, który tak mocno obraził jego brała!...
— Ten człowiek jest królem, pani — przerwał Vasconcellos.
— Masz słuszność, myliłam się... lecz i ty Simonie, mogłeś był przebaczyć Alfonsowi.
— Przebaczyć królowi! — zawołał Simon z zadziwieniem, w którém się przebijała jego szlachetność bez granic.... — Przebaczyć królowi, pani!... Czyż ja cały nie należę do niego... do ostatniéj kropli krwi.
Insè z uniesieniem patrzała na swego narzeczonego. Hrabiny lica zajaśniały radością.
— Oh! ty jesteś godnym jego synem! — zawołała, w górę wyciągając ręce — jakżeby mój mąż szczycił się, słysząc twoje słowa.
Simon rzucił się w objęcia matki. Wspomnienie zgasłego ojca, obok niedawno doznanego zmartwienia, wycisnęło łzę z jego oczu.
— Pani — rzekł Simon, zwracając się do Inès — niedawno jeszcze miałem nadzieję świetnéj przyszłości; niedawno marząc o sławie i zaszczytach, byłem godnym może twéj ręki. Teraz jestem tylko biednym hidalgą, któremu rozkazano pędzić życie zdaleka od dworu... To jeszcze nie wszystko: związany jestem przysięgą, i chwila niebezpieczeństwa zbliża się dla mnie... Przyrzekłaś być żoną możnego magnata; lecz biédny szlachcic nie będzie śmiał wymagać od ciebie spełnienia tjé obietnicy.
Vasconcellos zatrzymał się, czuł, że siły go opuszczają, wsparłszy się na krześle, ze drżeniem czekał na odpowiedź Inès.
— Matko!... — wykrzyknęła Inès, zapłakawszy. — Słyszałaś co on powiedział? Czyżbym tak upadla w twych oczach don Simonie! Czyż zasłużyłam na taką zniewagę?... Czyż co wiedziałam o téj świetnéj przyszłości, o któréj mówisz? A jeżeli kiedy o niéj myślałam, nie pragnęłam-że jjé tylko dla ciebie?... O! przemów do niego, hrabino; powiedz mu, że jest niesprawiedliwy i okrutny; że jeżeli chciał zrzec się méj ręki, powinien to był uczynić dawniéj.... Dziś, widząc jego cierpienia, mam prawo odmówić powrócenia mi mojego słowa, i pozostać pomimo jego woli, jego narzeczona!
Inès uklękła i całowała ręce hrabiny.
Donna Ximena patrzała to na swą wychowanicę, to na Simona, który w zbytku wzruszenia, słowa wymówić nie mógł.
— Stworzeni jesteście dla siebie — rzekła nareszcie. — Inès, dziękuję ci, moja ukochana córko; dawno już moje serce nie biło tak radośnie. A ty Vasconcellos dziękuj Bogu, gdyż zesłał ci wielką pociecho.
Simon zbliżył się i przycisnął do ust rękę Inès. Ta z początku zdawała się gniewać; nareszcie uśmiechnęła się wśród łez, i ukryła swój rumieniec na łonie hrabiny.
— Trzeba nam się spieszyć, moje dzieci — rzekła Ximena; złe czasy dla nas nastają. Kto wie, co mogłoby późniéj przeszkodzić waszemu związkowi? Jutro staniecie przed ołtarzem!
— Jutro! — powtórzyła wzruszona Inès.
— Jutro! — zawołał Vasconcellos w uniesieniu.
— Jutro? — odezwał się za nim jakiś głos silny i ostry — jutro już będzie późno!
Obie kobiéty krzyknęły z przestrachu, Vasconcellos obrócił się, kładąc rękę na rękojeści szpady. Baltazar stał nieruchomy na progu salonu.
— Ty tutaj? — zapytał Simon; poznawszy go natychmiast — cóż się stało?
— Co się stało? — rzekł smutnie Baltazar — oto zdradziłem Was, teraz zaś chcę naprawić mój błąd i uratować. Potém możesz mnie pan zabić, jeżeli zechcesz.
— Co to za człowiek? Co on chce powiedziéć? — zapytała hrabina.
— Matko — odpowiedział Vasconcellos; już ci mówiłem, żem wykonał przysięgę przed umierającym ojcem; lecz nie wiesz jakiego ona jest rodzaju. Jeszcze wczoraj ten człowiek był mi nieznany, i wczoraj ocalił mi życie. To co ma mi powiedziéć, powinno pozostać tajemnicą.
Hrabina wzięła za rękę Inès i postąpiła ku drzwiom. Na progu zatrzymała się.
— Błagam Boga, aby pobłogosławił twoim zamiarom Simonie — rzekła — gdyż pewna jestem, iż są godne ciebie.
— Zaklinam cię, powiedz co się stało? — zapytał Simon, skoro pozostał sam z Baltazarem.
— już wam powiedziałem, że Conti wié o wszystkimé... i to z mojéj winy... wi,é iż Wy jesteście naczelnikiem spisku, i że to Wy obraziliście go wczoraj.... Gdybym znał więcéj twoich panie tajemnic, Conti wiedziałby toż samo.
— Lecz cóż cię spowodowało do zdradzenia mnie?
— Przypadek i chęć usłużenia Wam. Wziąłem za ciebie panie, waszego brata, hrabiego Castelmelhor; mówiłem z nim otwarcie, bom był pewny że mówię z wami. Hrabia przebieglejszy odemnie, korzystał z omyłki, i dowiedział się wszystkiego.
— To źle, lecz od hrabiego Castelmelhor do Conti’ego daleko mój przyjacielu — odrzekł Simon spokojnie.
— Nie daléj jak od mych ust, do Waszego ucha w téj chwili.
— Ty śmiész...
— O! poda! przytém swoje warunki... Nie pozbawią cię życia don Simonie. Brat twój zastrzegł że poprzestaną na wygnaniu.
— Nie, ty kłamiesz albo mylisz się, Baltazarze... Byłoby nierozsądkiem słuchać cię dłużéj...
— Jednakże wysłuchasz mię, segnor de Vasconcellos — przerwał Baltazar, stanąwszy pomiędzy drzwiami a don Simonom, chociażbym musiał użyć siły, naprawię złe jakie uczyniłem!
Simon postanowił słuchać i usiadł na krześle. Baltazar stanął przed nim.
— Kochasz pan bardzo tę śliczną panienkę, co siedziała na tém samém miejscu, gdzie pan teraz siedzisz? — rzekł Baltazar nieśmiało i prawie cichym głosem. O zaiste, jest to dziewica godna być kochaną od takiego jak Wy człowieka. Na jéj pogodném czole maluje się czystość jéj duszy, a łagodna duma jéj spojrzenia wskazuje, ile szlachetności mieści się w sercu. Ubóstwiam ją, don Simonie, ponieważ ją kochasz, i życie bym oddał na otarcie jednéj łzy płynącéj z ich czarnych oczu, które tylko co spoglądały na Was z taką czułością.
— Co za uniesienie! — rzekł Vasconcellos z uśmiechem.
— Powiedźcie raczéj szaleństwo. Od wczorajszego dnia, mówiłem to sobie już kilka razy, lecz cóż robić? Kocham Was zarazem jak pana i jak własnego syna... Wasz brat także się uśmiéchał kiedym mu mówił o mojém przywiązaniu, biorąc go za Was... Nie uśmiéchaj się więc don Simonie, nie powinieneś być w niczém podobnym do twego brata!
— Pomówmy na serio — rzekł młodzieniec, lecz nie zapominaj że powinieneś zachować szacunek dla mojego brata.
— Zaraz powrócimy do niego. Teraz mówmy o Inés Cadaval, która za kilka godzin, prędzéj może nawet, będzie ci wydartą!
— Wydartą! — zawołał Simon zbladłszy. — Baltazarze! ty mnie przyprawisz o utratę rozumu... Lecz mówże.... wytłómacz się.
— Alboż nie zgadujesz pan, co mam dodać jeszcze? Twój brat kocha ją także, a raczéj gorąco pragnie jéj bogactw.
— Mój brat!... potomek Souzów!... To niepodobna!
— I w nagrodę jego zdrady — mówił daléj Baltazar — Conti obiecał mu wyjednać u króla rozkaz, mocą którego księżniczka de Cadaval jemu za małżonkę ma być oddaną. Słyszałem jak się targowali.
— Widziałeś ich?... Słyszałeś?...
— Widziałem i słyszałem.
Vasconcellos pozostał jak wryty. Chciał wierzyć w niewinność brata; lecz pewność Baltazara mieszała go.
— A teraz — rzekł Baltazar — niéma czasu do stracenia; trzeba, ażeby królewscy posłańcy nie zastali tu już Inès de Cadaval, lecz Inès de Vasconcellos, Waszą żonę.
— Wierzę ci, muszę ci wierzyć — odpowiedział Simon, pochylając głowę na piersi — ponieważ rada twoja jest radą przyjaciela... O Castelmelhorze, Castelmelhorze!
— Nie pora teraz do narzekania segnor, masz z łaski Boga dosyć do czynienia... Natychmiast po ślubie trzeba Wam uciekać ztad.
— Dla czego?
— Czyż Wam nie powiedziałem, iż brat Wasz w zbytku łaskawości wyjednał przeciwko wam rozkaz wygnania? A wiecie, jak ajenci Conti’ego wypełniają podobne rozkazy. Porwą Was i wywiozą jakby jakiego zbrodniarza.
— A ja muszę być w Lizbonie, gdyż mam powinność wypełnić!... Masz słuszność Baltazarze... Dziękuję ci!... Oby Bóg przebaczył memu bratu!
W godzinie po powyższéj rozmowie I cały dom Souzów był w ruchu. Simon nie mówiąc nic przed matką o haniebnym postępku brata, oświadczył jéj, że groziło mu bliskie niebezpieczeństwo, i przedstawił potrzebę niezwłocznego zawarcia małżeńskich związków z Inès. Pośpiech ten mógł być dostatecznie usprawiedliwionym sceną przy bramie Alcantara i szalonym gniewem Alfonsa. Inés zgodziła się na wszystko, i jéj służące, zdziwiono tém nagłém postanowieniem, przysposabiały strój ślubny. Wszystko przygotowaném już było do obrzędu. Hrabina, Ballazar, Vasconcellos i kapłan, wezwany dla odprawienia ceremonii, czekali na pannę młodą.
Ukazała się nareszcie, lecz blada i tak wzruszona, że panna pokojowa zaledwie utrzymać ją mogła. Hrabina wzięła ją za rękę i poprowadziła do klęcznika, do którego zbliżył się także Vasconcellos. Kapłan przywdziewał pontyfikalne szaty.
Lecz w téj chwili wielki hałas dał się słyszéć na dziedzińcu pałacu, który w jednéj chwili napełnił się ludźmi zbrójnemi.
— Spiesz się, mój ojcze! — zawołał Simon.
— Już zapóźno! — rzekł Baltazar — teraz trzeba uciekać!
— Jakto?... Pozostawić ją tutaj, samą, bez obrony... Nie, nigdy.
— Trzeba uciekać, powtarzam; zbirowie faworyta już są niedaleko.
— Niech więc przyjdą! — zawołał młodzieniec, dobywając szpady.
W téj chwili silnie zasztukano do drzwi salonu.
— Czy jest tu jakie inne wyjście? — zapytał Baltazar hrabiny.
— Te drzwi ukryte prowadzą do ogrodu.
— Uciekajmy! — po raz trzeci zawołał Baltazar.
I porywając Simona, uniósł go na ręku pomimo jego oporu.
Na rozkaz hrabiny, służąca Inès otworzyła drzwi, i oficer królewskiej straży Manuel Antunez, wszedł ze swymi towarzyszami. Jedném spojrzeniem obrzucił salę, i źle powstrzymywanym gniéwem dał poznać, że nie znalazł tego, którego szukał. W sali znajdowała się tylko Inès, leżąca bez czucia, kapłan i donna Ximena.
— Co pana tu sprowadza? — zapytała ta ostatnia, odzyskując zimną krew i wrodzoną dumę.
— Rozkaz Jego Królewskiéj Mości — rzekł Antunez, rozwijając zwój pargaminowy opatrzony prywatną pieczęcią Alfonsa VI[1].
— W domu Souzów wola Jego Królewskiéj Mości jest świętem prawem — rzekła hrabina. — Pełnij swoją powinność, segnor.
Antunez i jego towarzysze spojrzeli po sobie.
— Pani! — rzekł wreszcie z wahaniem — idzie tu o waszego syna, don Simona Vasconcellos... Rozkaz wygnania...
— Mojego syna tu niema, segnor!
— Uprzedzono nas! — zawoła! Antunez.
Gniéw powróci! mu zuchwałość, jakiéj go pozbawiła na chwilę obecność hrabiny. Włożył na głowę czapkę i usiadł w krześle.
Ksiądz zatrudniony był Inézą która powoli zaczynała odzyskiwać zmysły.
— Segnor, — rzekła hrabina, z pogardy pełną godnością — w domu mojego zgasłego męża tak liczna znajduje się służba, iż mogłaby zmusić pana do odkrycia głowy przedemną; szanując przecież w panu posłańca królewskiego... nie wypędzam go, lecz sama wychodzę.
I Donna Ximena ujęła za rękę Inèzę, która bez pomocy księdza nie byłaby wstanie postąpić kroku. Wszystko troje przeszli przez salon, lecz skoro zbliżyli się do drzwi, Antunez wstał, zdjął czapkę, i kłaniając się z szyderczém uniżeniem, rzekł:
— Niech mię Bóg zachowa, abym miał zapomnieć należnych Wam względów Segnora, i proszę, byś raczyła pozostać, a skoro tak szanujesz rozkazy Jego Królewskiéj Mości, racz więc ten przeczytać.
I podał jéj drugi pargamin również opatrzony królewską pieczęcią. Byłto rozkaz tyczący się Inés de Cadaval i nakazujący jéj w przeciągu miesiąca, oddać rękę don Ludwikowi de Vasconcellos y Souza, hrabiemu de Castelmelhor.
Donna Ximena zbladła czytając początek rozkazu, skoro zaś doszła do nazwiska swojego starszego syna, rumieniec oburzenia wystąpił jéj na twarzy.
— Niech Bóg ma w swojéj opiece króla — rzekła składając pargamin. — Zdaje mi się, segnor, iż twoje posetstwo już spełnione?
Antunez upokorzony jéj dumą pełną godności, nic nie odpowiedziawszy, ukłonił się i wyszedł.
— Idź moja córko! — rzekła hrabina do Inés, drżącym głosem. Udaj się za nią mój ojcze... Chcę pozostać sama!..
Hrabina drżała, i konwulsyjnie ściskała poręcz fotelu, jakby obawiając się upaść. Inès i ksiądz, w tym stanie nie chcieli pozostawić, lecz donna Ximena przy zmarszczeniu brwi tak rozkazująco na drzwi im wskazała, iż musieli być jéj posłusznémi.
Skoro została sama, dwie łzy długo wstrzymywane potoczyły się po jéj licach. Niepewnym krokiem zaledwie doszła do portretu Jana Souza swojego małżonka V prawie bez siły upadła na kolana.
— O mój Boże — rzekła — daj żebym się myliła! spraw ażeby podejrzenie które dręczy moje serce, było tylko skutkiem macierzyńskiéj obawy... Lecz nie, nie! wszystko to jest prawdą! Milczenie Simona kiedy chciał przyspieszyć swoje małżeństwo, jego pomieszanie, kiedym go badać zaczęła, wszystko to mówi mi, że Castelmelhor jest winnym. Simon nieśmiał mi téj hańby wyjawić; jego szlachetne serce nie chciało obwiniać brata... Twój syn hrabio — dodała zwracając się do portretu męża — ten, który nosi twoje imię i twoję szpadę, ten syn jest złym bratem, i niegodnym człowiekiem!..
Hrabina wstała i w głębokiéj pogrążona boleści przechadzała się po pokoju.
— Lecz ten rozkaz króla? — znowu zaczęła. — Nie usłuchać go!.. Czyliźby wdowa de Souza miała nie być posłuszną synowi Jana Braganckiego?.. A jednak mogęż dozwolić, ażeby Simonowi, memu jedynemu synowi wydarto całe jego szczęście?.. Mogęż dozwolić, aby moją wychowankę rzucono w objęcia tego niegodnego syna?.. Dziś rano jeszcze byli tak szczęśliwi!.. Ona tak jest czysta! On tak szlachetny!.. Co czynić? Boże! Boże! ulituj się nademną! pomóż mi!
Hrabina nagle zatrzymała się, i jak gdyby jéj modlitwy były już wysłuchane, promień nadziei zabłysnął na jéj bladéj twarzy.
— Królowa!.. — rzekła — Donna Ludwika jeszcze rządzi państwem... Donna Ludwika jeszcze ma w swém ręku pieczęć królestwa; i nosi koronę. Ona może odwołać ten rozkaz... Rzucę się do nóg jéj ona mnie kocha i ocali nas wszystkich.





  1. Alfons VI nie miał jeszcze pieczęci państwa; pieczęć ta była wrębu królowej matki rejentki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: Józef Bliziński.