Łowy królewskie/Tom I/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Łowy królewskie |
Wydawca | Adolf Krethlow |
Data wyd. | 1851-1954 |
Druk | Adolf Krethlow |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józef Bliziński, Aleksander Chodecki |
Tytuł orygin. | Les Chevaliers du firmament |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Hrabia de Castelmelhor chciałby był miéć kilka chwil czasu, by się cokolwiek uspokoić po gwałtownéj napaści, jakiéj doznał, lecz Conti szedł prędko i Don Ludwik pomimowoli musiał pospieszyć na jego spotkanie. Faworyt całe pół godziny przepędził z królem, i w ciągu rozmowy mógł poznać, że Alfons bardziéj niżeli kiedykolwiek podlega jego wpływowi.
Conti zbliżył się do starszego Souzy z dumą wyzywającą.
— Chociaż zwykle — rzekł faworyt — wszystkich, którzy chcą ze mną pomówić, przyjmuję w mojéj sali przyjęcia, a nie gdzieindziéj — jednakże postanowiłem nie odmówić panu posłuchania, o które mię dzisiaj rano prosiłeś. Jestto mój kaprys. Mów pan, lecz mów krótko słucham cię.
— Segnor de Vintimille — odpowiedział de Castelmelhor takim samym tonem — chociaż wchodzę tylko w stosunki z ludźmi mnie równymi — jednakże postanowiłem naznaczyć panu tę schadzkę, od któréj, tylko coś się nie wymówił dziś rano. To znowu mój kaprys; mówić zaś będę krótko, gdyż niémam ani na chwilę czasu do stracenia...
— A-ha! — przerwał Conti, śmiejąc się — jak widzę pan chcesz doświadczyć mojéj cierpliwości.
— Chciałbym ci powiedzieć, segnor że stąpasz po desce nad przepaścią zawieszonéj, i że jedno moje uderzenie (Castelmelhór tupnął nogą) może zgruchotać deskę, a ciebie w przepaść pogrążyć.
— Junakujesz mój panie! — rzekł Conti, lecz pomimowoli zadrżał.
Castelmelhor przez chwilo milczał. Hrabia szybko zmienił plan napaści. Tajemnica przed chwilą przez niego pochwycona, była mu tu silną pomocą; teraz postanowił działać na faworyta postrachem.
— Rozkaz pan oddalić się tym ludziom — rzekł hrabia ozięble. — Tego, co panu oświadczę, nikt słyszéć nie powinien.
Vintimille nie wiedząc napewne z kim ma do czynienia, z Don Ludwikiem czy téż z Don Simonem, chcąc napomknąć o scenie, zaszłéj na placu, rzeki:
— Zdaje mi się, iż szpada twoja, hrabio, nie lubi siedziéć w pochwie. Ci ludzie zatem nie opuszczą mnie.
Don Ludwik uśmiechnął się pogardliwie, a dobywszy szpady, rzucił ją zdała siebie.
— Rozkaz im teraz odejść, senor — powtórzył hrabia.
Na dany znak przez Conti’ego, królewscy fanfaroni cofnęli się.
— Teraz słuchaj pan — rzekł Castelmelhor — i nie przerywaj mi. Pozyskać zaufanie bez granic Alfonsa VI, jest bezwątpienia wiele; lecz być znienawidzonym przez szlachtę i lud, znaczy coś więcéj. Jedno słowo, wyrzeczone przy królowéj matce, może cię zgubić; gdyż królowę-regentkę lud kocha, a szlachta poważa. Moja matka, Donna Ximena, jest przyjaciółką Ludwiki de Guzman.... Jeżeli zechcę, jutro już królowa wiedziéć — A jeżeli ja zechcę — przerwał Conti — to za godzinę....
— Zamordować mię każesz?.... Mylisz się!.... Zresztą prosiłem pana, byś mi nie przerywał, proszę więc nie zapominać o tém. Wracając do poprzedzającego... szlachta czeka tylko sygnału, ażeby się rzucić na pana. Jeżeli ja dam ten sygnał, wszyscy go usłuchają; prawdziwa bowiem szlachta tak poważa rodzinę Souza, jak i dom Braganza.... Nakoniec lud.... O! nie uśmiéchaj się, senor Vintimille; tu to właśnie spoczywa niebezpieczeństwo największe i najstraszniejsze, lud bowiem knuje spisek!
— Wiem o tém.
— Tak ci się tylko zdaje, segnorze de Vintimille.... Myślisz, że mówię tutaj o jakiém krzykliwém zgromadzeniu, gdzie tysiące głosów woła: Śmierć Conti’emu! że wszystko skończy się na pogróżkach, że niéma nikogo, coby ośmieli! się wprowadzić myśl tę w wykonanie! O mylisz się, segnorze de Vintimille..., Z tych spiskowych wcale sobie drwić nie należy: mają oni głowy myślące i ramiona pierwszym posłuszne...
— To ty, hrabio, jesteś ich naczelnikiem — przerwał Conti.
— Nie, nie ja — z zimną krwią mówił daléj Castelmelhor — lecz człowiek daleko odemnie straszniejszy. Prawica jego jest silną, segnorze de Vintimille; i kiedy ta wzniesie sztylet nad twoją głową, jak to przed chwilą mnie się przytrafiło, o! wtedy bądź pewnym, że ci śmieszni fanfaroni nie zasłonią twych piersi!
— Powiedziałeś prawdę, hrabio; jedną tu tylko pominąłeś okoliczność. Jesteś naczelnikiem spiskowych, i z tego powodu zasługujesz na śmierć — to téż zginiesz. Po twojéj śmierci spisek rozchwieje się; ręka zostaje bezsilną, gdy głowa jest odcięta.
Castelmelhor zacisnął zęby i ręce skrzyżował na piersiach.
Conti widocznie mylił się; lecz jak go wyprowadzić z błędu.
— Dla czegóż zamilkłeś hrabio? — mówił daléj faworyt — wierz mi, że w twoich latach nie wypada narażać głowy dla wykonania zamiarów, o które rozbija się doświadczenie starców.
— Błąd albo upór jednego człowieka — odrzekł Castelmelhor — może zniweczyć plany, choćby najlepiéj obmyślane. Otóż, segnorze de Vintimille, możesz się wyśliznąć z rąk moich, lecz tém rychlejszą zgotujesz sobie zgubę, myśląc, iż się wyratujesz.... Teraz wypada mi dodać tylko słówko, słuchaj pan dobrze: przed godziną nic nie wiedziałem o tym spisku; odkryłem go z narażeniem życia, w tém samém miejscu, gdzie się teraz znajdujemy, gdyż spiskowi ze wszystkich stron otaczają cię. Jeżeli dzisiaj umrę, pomyślą, żem za nich zginął. I jutro, a może dziś jeszcze, zemszczą się mojéj śmierci; przeciwnie, jeżeli mnie pan usłuchasz — przytłumisz knowania ludu, zniweczysz władzę szlachty, i niebędziesz się obawiał królowéj.
W głosie hrabiego przebijała spokojność i pewność, która nie kazała wątpić o prawdzie słów jego. Conti wahał się; Caslelmelhor pojmował, że zwycięztwo przechyla się na jego stronę.
Czy nie zachodzi tu jaka pomyłka? — pomyślał Conti — czy jego to istotnie szpiegował Padewczyk?... Hrabio — zapytał głośno — wiele ma lat wasz brat Simon Vasconcellos?
— Jest moim rówiennikiem.
— Mówią... że bardzo do pana podobny?
— Do tego stopnia, iż jak się domyślam, wziąłeś segnorze Vintimille don Simona Vasconcellos za hrabiego Ludwika Castelmelhor.
— Więc on to jest głowę spiskowych?...
— Teraz mogę ci opowiedziéć wszystko, ponieważ już nie wpadnie w twoje ręce. Zrozumieliśmy się więc nareszcie, nieprawdaż? Pomówmy tedy o warunkach. Jesteś w mojéj mocy, wiesz o tém; mógł bym przeto żądać byś się podzielił ze mną zaszczytami, i zdaje mi się, że nie żądałbym zanadto. Lecz przedewszystkiém chcę uratować don Simona, dla tego żądam, segnorze, abyś mi wyrobił rozkaz podpisany przez króla, któryby zmuszał Inès de Cadaval do zaślubienia mnie.
— A wtedy będziemy przyjaciółmi? — szybko wtrącił Conti.
— O nie... będziemy tylko sprzymierzeńcami. Możesz przy mojéj pomocy odzyskać przychylność szlachty, która nie rzeknie o tobie ni słówka przed królową matką. Co się tyczé spisku, biorę wszystko na siebie...
— Jednakże...
— Od tego nie ustąpię... Don Simon musi być odesłany w bezpieczeństwie do zamku Vasconcellos, gdzie pozostanie na wygnaniu aż do dalszych rozkazów króla... Teraz chodźmy do pałacu; przez drogę opowiesz mi, dlaczego wspominałeś o méj szpadzie...
— Kochany hrabio! — przerwał faworyt — przebacz...Winienem ci zadosyć uczynienie za to podejrzenie.
I usiłując zachować rycerską godność, Conti odpiął kosztowną szpadę i chciał ją ofiarować hrabiemu Castelmelhor, lecz ten wymawiając się od jéj przyjęcia, szybko podniósł swoją z ziemi, i przypasując ją do boku, rzekł:
— Przed trzystu laty, segnorze Vintimille, Diego Vasconcellos mój dziad zdobył ją na niewiernych... Lecz nie mówisz mi pan, co ci zrobił mój brat?
Faworyt zmarszczył brwi.
— Twój brat, hrabio, obraził mnie publicznie.
— Szlachetny i dzielny chłopiec! — pomyślał Castelmelhor i ciężko westchnął. — On nie zapomina ostatnich słów naszego ojca... A w jakich wyrazach obraził cię?
— Na moich szlachetnych przodków! — ryknął faworyt ze wściekłością; — nazwał mnie synem rzeźnika.
— Powinieneś mu przebaczyć, segnorze Vintimille — odpowiedział Castelmelhor ze złośliwym uśmiéchem — być może, iż nie znał innych twoich tytułów.
Spojrzenie nienawiści błysnęło w oku faworyta, pomimo to ukłonił się ceremonialnie i rzekł:
— Wypada mi, hrabio, przyjąć to wytłómaczenie, i jestem ci za nie bardzo obowiązanym.
Obaj weszli na stopnie pałacu.
Dworzanie niemało zostali zdziwieni widząc, jak starszy Souza przyjacielsko prowadzi się z faworytem. Samego króla uderzyła ta nagła przyjaźń.
— Otóż — rzekł Alfons — nasz kochany Conti trzyma pod ręką swojego następcę, bojąc się ażeby go gdzie nie zgubił. To zabawnie. A ja mu radziłem, żeby go zabił.
Potém dodał, zwracając się do dworzan:
— Panowie, radzę wam zaprzyjaźnić się z tym smarkaczem hrabią; podobał mi się. Skazuję na wygnanie... kogoby tu?... Skazuję na wygnanie don Pedra da Cunha, który się już starzeje, a w jego miejsce mianuję młodego hrabiego, moim kamer-junkrem — Séverim, dziś jeszcze wypełnisz ten rozkaz... Don Ludwiku Souza, pozwalamy ci pocałować naszą królewską rękę.
Conti uśmiechnął się z przymusem i dosyć niezręcznie powinszował nowemu dygnitarzowi. Reszta dworzan siliła się na najwyszukańsze grzeczności. Tę noc Castelmelhor przepędził w pałacu.
Wracając do siebie Conti spostrzegł w przedpokoju, kawalera Padewskiego, który czekał nań ze znaczącém spojrzeniem.
— Łotrze! — rzekł Conti. — Wypędzam cię.
— Nie ze wszystkiem zrozumiałem Waszą Excellencją — wybąkał Macarone — racz Wa...
— Wypędzam cię!
— Lecz Wasza Excellencja nie raczyłeś zastanowić się... — zaczął znowu Ascanio Macarone.
Lecz Conti nie słyszał go już. Zapominając, że zatrzymał się w przedpokoju, padł na krzesło, ze złością uderzając się w czoło.
— Kto się za mnie pomści na tym hrabi Castelmelhor? — szeptał.
Padewczyk zbliżył się po cichu.
— Czyliż to nic mu szkodzić nie może? — zapytał Włoch, pokazując długi i ostry włoski sztylet.
— Zabić go — rzekł Conti sam do siebie — nie, nie... lepiejby było oszukać, użyć za narzędzie...
— Umiem równie dobrze radzić jak zadawać pchnięcia — rzekł Włoch, wkładając sztylet do pochwy.
— O tak! — zawołał Conti.
— Ja dzisiaj oszalałem, myśli mącą mi się w głowie; dziś, ty musisz myśléć za mnie.
I schwyciwszy rękę Padewczyka, opowiedział mu swoją schadzkę z hrabią Castelmelhor, i jak przyrzekł temuż uzyskać rozkaz królewski, zalecający księżniczce Cadaval zaślubić hrabiego.
— Rozkaz już został posiany — mówił daléj Conti — a z nim drugi, który również wymógł na mnie Castelmelhor.
— A czy bogata narzeczona? — zapyta!
— Może kupić pół Lizbony!
— Postąpiłeś więc sobie Wasza Excelleneya bardzo dobrze, posyłając ten rozkaz.
— Zdaje mi się, że sobie drwisz ze mnie... Zostawszy panem takich bogactw, Castelmelhor stanie się potężnym.
— Wasza Excellencja nie pozwoliłeś mi dokończyć. Bardzo dobrze, że rozkaz jest posłany, lecz teraz wypada przeszkodzić wykonaniu onego.
— I jakimże sposobem?
— Najprzód proszę o tysiąc pistoli za radę, którą dam Waszéj Excellencji.
— Będziesz je miał... Mów!...
— Przydawszy do tego dawne trzysta siedmdziesiąt pięć, summa uczyni tysiąc trzysta siedmdziesiąt pięć... lub dla okrągłości tysiąc czterysta pistoli.
— Lecz rada...
— Wasza Excellencja musisz się ożenić z księżniczką Cadaval.
Na te słowa Conti podskoczył na krześle. Poślubienie Insè Pereira, dałoby mu prawo do księztwa Cadaval. Tym sposobem zostałby najznakomitszym i najbogatszym magnatem portugalskiego dworu.
— Ascanio! — zawołał drżącym głosem — jeżeli mi wskażesz środki urzeczywistnienia téj nadziei, dam ci tyle złota, ile sam zaważysz.
— Zgoda więc! — rzekł Macarone.
— Mam pewną myśl, muszę się głębiéj nad nią zastanowić.
I Włoch pożegnał się z Jego Excellencją w celu zajęcia się tą ważną czynnością.
Wypada nam tu jeszcze powiedziéć, że w chwili gdy kończyła się rozmowa hrabiego Castelmelhor z Conti’m, w gaiku Apollina, Baltazar będąc tam ukryty za jedną z grupp mitologicznych, podsłuchał ją, w skutek czego odłożywszy widzenie się z żona na dzień następny, pospieszył drogą ku Lizbonie, i nie zatrzymał się aż u bram pałacu Souza.