Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Weyssenhoff
Tytuł Żywot i myśli Zygmunta Podfilipskiego
Rozdział XXIII. Materjały biograficzne
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1932
Druk Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIII.
MATERJAŁY BIOGRAFICZNE.

Muszę się przyznać czytelnikowi do zbytecznego pośpiechu w układzie niniejszej książki o Zygmuncie Podfilipskim. Spisałem najprzód osobiste moje wspomnienia, połączone z tą zajmującą postacią współczesną, chciałem ją dać poznać w ruchu i na tle epoki. Jego czyny, myśli i poglądy związać pragnąłem z życiem samem, oświetlić to życie światłem, zapożyczonem od mego... bohatera. Pominąłem zaś studja źródłowe, archiwalne, sądząc, że o archiwach myśleć trudno, pisząc dzieje znakomitej, ale jednak nie historycznej osoby.
Otóż omyliłem się poniekąd.
Już po napisaniu mych wspomnień, otrzymałem ogromną przesyłkę papierów z Paryża razem z listem od wykonawcy testamentu Zygmunta Podfilipskiego. W tym ostatnim akcie znajduję taki legat dla siebie:
...„W razie mojej śmierci proszę oddać panu Jackowi Ligęzie papiery pamiątkowe osobiste. Może je zużytkuje, chociażby do mego nekrologu.“
Wykonawca testamentu, Francuz, donosi mi zaś co następuje:
Że zmarły nie zdążył uporządkować tych papierów, że długo namyślano się, o jakich papierach mowa i postanowiono wreszcie przesłać mi wszystkie nie posiadające wartości, ani tyczące się spraw pieniężnych. Wybieranie ich zajęło dużo czasu, bo musiano wezwać ekspertów i tłumaczów.
Tym sposobem doszedłem do zbiorów licznych dokumentów osobistych, odnoszących się do życia Zygmunta Podfilipskiego. Przejrzawszy je, zadałem sobie pytanie, czy nie przerobić mej książki, już zakończonej. Ale myśl tę odrzucam z następujących powodów:
Najprzód — nie jestem z powołania biografem. Nie potrafiłbym ująć w znośną książkę tych wszystkich nominacyj na członka klubów i towarzystw, patentów na ordery, listów od znakomitych osób itp. Spadło to na mnie, jak rzecz obca, o której mało miałem dotychczas pojęcia, z którą nie dałbym sobie rady.
Sygnalizuję zatem istnienie w mojem ręku tych materyałów biograficznych i zamierzam nawet zrzec się tej części moralnego spadku po Zygmuncie Podfilipskim.
Powtóre — chodziło mi o narysowanie nie oficjalnej, ale wewnętrznej postaci pana Zygmunta. Do tego użytku posłużyćby mogły liczne listy kobiet, znalezione w otrzymanych papierach. Nie czuję się jednak uprawnionym do ogłoszenia ich wszystkich, zwłaszcza, że listy te pochodzą od kobiet najróżniejszych światów i przekonań, pomieszane tu przypadkowo, a nie mające ze sobą wspólnego nic, oprócz adresu. Na niektórych ręką Podfilipskiego położone są podpisy, jakby krótkie oceny, w takim rodzaju: „wdzięczność kobiet, próżność, przewrotność kobiet“..., albo nawet charakterystyki autorek. Możnaby sądzić, że pan Zygmunt przygotowywał jakieś doświadczalne studjum o kobiecie. Z materjału tego korzystać wypadałoby z największą ostrożnością, gdyż (prawdopodobnie z powodu pośmiertnego zamieszania) znaleźć tu można obok grzecznego i nic nie znaczącego listu Elizy hrabiny Kostkowej z zaproszeniem na obiad — odezwy jakiejś panny z Halli paryskich.
Z kategorji listów kobiecych widzę się jednak zmuszonym ogłosić kilka, które przypadkowo oświetlają lub nawet prostują moje uprzednie opowiadanie.

LISTY FALBANKI.[1]
1.
z Warszawy, czerwiec.

Po naszej rozmowie w ogrodzie nie spodziewałam się, że pan nazajutrz do mnie przyjdzie. Pan taki mądry, taki zajęty, czyżby naprawdę poświęcił coś dla mnie, opuścił jaką sprawę, pomyślał o małej znajomej? Czy pan naprawdę, oprócz swych wielkich cnót 1 zalet, byłby jeszcze dobry? Od czasu, jak wyznałam Panu swoje kłopoty i cierpienia, lżej mi w życiu. Jeszcze niedawno myślałam, że wierzyć nie można mężczyznom, ale panu znów wierzę i tak łatwo, tak słodko! Jakby pan przybywał z innego świata i ciągnął mnie w ten świat za sobą samą pięknością i wyższością słów swoich. Ja nie wiem, dokąd idę, ale ufam panu, ufam, że to, co pan chce, jest dobre, że tam, gdzie pan jest, to wyższe krainy od znanych mi krain.
Tak chciałabym umieć mówić i pisać, żeby wytłumaczyć dobrze, co się we mnie dzieje, i żeby pan, nazywając mnie dzieckiem, nie dodał w myśli: głupie dziecko. Wiem, że nie jestem mądra, ale nie chciałabym być zanadto pospolita, bo w panu zgasłby może ten opiekuńczy ognik zajęcia się mną, — a ten ognik, to całe moje życie.
Sądziłam długo, że pomimo moich nieszczęść mam pewne obowiązki nawet względem tego, który mi zadał tyle bolesnych ciosów, że moje smutki — to jakaś kara, albo próba, przez Pana Boga zesłana. Ale mi pan mówi, że obowiązki moje ustały, że przebrała się ich miara — i chcę panu wierzyć.
Czy pan tak dobrze, jak ja, pamięta ogród i zapach tych bzów o zmroku? Czy panu także było żal, że już zachodzi słońce? Wie pan, że choć minęło pięć dni, ja jeszcze jakbym czuła zapach tamtych bzów naokoło siebie. Prawda, że mam wszędzie bez w pokojach... Zgaduję, że pan śmiać się będzie ze mnie, z mojego marzenia „nieopanowanego przez intelekt“. Będę znowu wesoła, skoro pan przyjedzie i już marzyć nie będę miała powodu, mając wszystko, o czem marzę, przy sobie — bo przecie pan zaraz do mnie przyjdzie po powrocie? To dopiero za tydzień!
Posyłam na spotkanie pana wszystkie swoje uśmiechy, takie, jakie pan lubi, i suknię bronzową i całą duszę „Falbanki“.

A. D.


P. S. Proszę mi nie przywozić takich dużych kosztownych pudełek, jak ostatnim razem, ani przysyłać koszów z kwiatami. Mnie każdy drobny kwiatek od pana zrobi taką samą, a może większą przyjemność, — największą zaś uderzenie dzwonka podwójne, które mi oznajmi, że pan powrócił do mnie.

2.
z Warszawy — październik tegoż roku.

Proszę przyjść zaraz po przyjeździe, bo mi ogromnie smutno i tęskno. Gdy Cię nie widzę, już i nie rozumiem zupełnie naszej wzajemnej pozycji. Czy miałeś już odpowiedź od pana D? czy nie będzie stawiał ze swej strony przeszkód? To przecie takie ważne, takie ważne! Ach, trzeba było to już dawniej urządzić! Jeżeli on tylko się zgodzi, jest wiele przyczyn do rozwodu, — mówił mi to nawet jeden mądry ksiądz, do którego poszłam. Więc chodzi tylko o jego zgodę, a on przecie nie dba o mnie, nawet nie może liczyć na mój majątek, bo znasz nasze urządzenie przedślubne. A gdy to nastąpi, mój drogi, jaki to będzie raj dla mnie, jacy będziemy szczęśliwi oboje! Bo mam pewność, że i Ty nie możesz stać się przeze mnie mniej szczęśliwym; zabiorę Ci tylko tyle miejsca w życiu, ile mi go ustąpisz. Lubisz przecie swoją Falbankę i zobaczysz, że się stanie godną Ciebie, pozbędzie się nawet swoich roztargnień i marzycielstwa, będzie dość śmiała i dość rezolutna, aby się pokazać przy twoim boku i wstydu Ci nie uczynić. Rozumiem, że tylko dobroć twoja mogła Cię skłonić do tych upragnionych naszych zamiarów. Rozumiem, chociaż mi tego nie mówiłeś, że mógłbyś pojąć za żonę osobę bogatszą ode mnie, ze sławniejszej rodziny, piękniejszą. Jednak muszę się trochę pochwalić. Piękniejszą nie będę, ale przecie lubisz mnie taką, jaką jestem. O pieniądze nie dbasz. Dbasz o nazwisko swoje, o „dobrą krew“ i o „wiele pokoleń cywilizowanych“. Ja nie jestem z twojej sfery, ale czy wiesz, mój drogi, że my mamy dokumenty rodzinne od r. 1300 w Lubece, Bremie i Gdańsku? Mój ojciec pokazywał mi naszą genealogję: są w niej burmistrze i doktorowie praw i uczeni. Jeden z nich był na dworze Karola V-go. Jeden napisał jakieś bardzo rzadkie dzieło, bo je spalono na rynku w Gdańsku, ale to był dobry człowiek i syn jego wrócił znowu do Gdańska. Nawet podobno moglibyśmy mieć szlachectwo, tylko ojciec mawiał, że świeży szlachcic nie wart starych Falbów z Lubeki. Ja wiem, że to wszystko nie ma porównania do twojej rodziny i tytułów, ale i ja nie pochodzę z gminu, bośmy nigdy nie byli biedni, ani zupełnie ciemni. Piszę Ci to wszystko, bo powiedziećbym nie umiała.
Nic stąd ciekawego nie mam do doniesienia. Jesień jest smutna, nie widuję prawie nikogo. Było u mnie paru twoich przyjaciół; przyjęłam tylko Freda, o którego dbasz więcej i częściej go do mnie zapraszasz. Ten mi opowiadał różne historje, zapraszał na różne wyprawy, na które nie poszłam. Naturalnie, że nic mu z naszych drogich projektów nie wyjawiłam.
Mój ukochany, moje szczęście! Przyjeżdżaj jak najprędzej — oby z temi upragnionemi wiadomościami, których oczekuję prawie tak, jak Ciebie. Nie — Ciebie jednak więcej.

A.

P. S. Spal ten głupi list po przeczytaniu.

3.
z Biarritz — maj roku następnego.

Chociaż mi nie wolno być romantyczną, muszę czasami. Pozwól raz jeszcze. Jaki to był piękny sen — nasz krótki pobyt tutaj — zakrótki — i ta prześliczna wycieczka do Hiszpanji! Czy Ty czułeś tę prostą a tak silną rozkosz dzielenia ze sobą wszystkich wrażeń i zajęć, tych wschodów i zachodów, tych śniadań i obiadów, tej rannej kawy w naszej kochanej lodżjecie, pachnącej dziwnemi kwiatami, z widokiem na morze? Ale teraz, kiedyś odjechał, cały kraj się zasłonił czemś czarnem. A przecie pogoda jest cudowna i kwiaty pachną tak samo!
Mój drogi, mój mistrzu! Ja nie mogę być sama i daleko od Ciebie. Chociaż wiem, że się wkrótce zobaczymy, już przez te kilka dni rozłączenia nie daję sobie rady z własnem sercem i sumieniem. Że mi przeznaczono być twoją — to czuję w głębiach serca — ale, czy to dobrze? tego nie mogę zrozumieć. I trwoga mnie bierze, gdy się tylko oddalisz. Mam nadzieję, że już wkrótce, że jeszcze tego lata wszystko będzie urządzone i nie będę się rumieniła, przechodząc przed tą tablicą — wiesz! — gdzie zapisana jestem pod twem nazwiskiem.
Twój umysł, wolny od przesądów, podtrzymuje mnie. Kiedy mówisz, że wspólna nasza wola jest największem prawem, wierzę Ci. Ale gdy Cię niema, moja słaba głowa nie wystarcza mi do uspokojenia. I nawet tu, gdzie nikt nas nie zna, dlaczego kryliśmy się z wielu rzeczami? Tu przecie jest Europa i, jak sam mówisz, ludzie dawno przestali troszczyć się o cudze metryki ślubne. A jednak unikaliśmy większych zebrań, możliwych spotkań...
Za dziesięć dni, jak kazałeś, będę w Paryżu. Ponieważ mówisz, że tamto moje mieszkanie ma podobną zewnętrzną lodżjetę na Pola Elizejskie, jak nasza tutejsza, kupiłam wszystkie meble z tej naszej, nawet klatkę z papugą i serwis do kawy i wszystkie graty. Zdarli mnie trochę za to, ale myślę, na co przyjemniejszego mogłabym wydać swoje pieniądze? Zresztą, jeżeli będziemy mogli już oficjalnie zamieszkać w Paryżu na zimę, wszystko to się przyda. Proszę Cię jeszcze o jedną rzecz bardzo, bardzo: nie kupuj nic do mego mieszkania. Gdy zupełnie uregulujemy naszą pozycję, wtedy. Może to przesąd, ale już pozwól, że przy nim pozostanę.
Posyłam Ci cały mój światek serdecznych myśli, które musisz czuć czasami naokoło siebie, bo chodzą za tobą wszędzie.


4.
z Ostendy — jesień tegoż roku.

Mój drogi! nie zostawiaj mnie dłużej w niepewności i smutku! Przecie już niema żadnych między nami przeszkód, skoro pan D. odpisał mnie samej z Chicago i nawet przysłał potrzebne papiery. Więc ty się wahasz? więc nieszczery byłeś ze mną, a może zmieniłeś już serce dla mnie? Jeżeliś nigdy nie miał stałych postanowień, dlaczegoś to mówił? Dlaczego mi otworzyłeś ten bolesny widok na kraj, w którym nigdy nie będę?! Wiesz, jak twoją jestem i jak Ci szczerze ufałam, jak ufam ciągle jeszcze, bo żyć bym nie mogła inaczej.
Błagam Cię, mów mi przynajmniej poprostu, co myślisz. Należy mi się to. Choćbym miała usłyszeć rzeczy okrutne, wolę, niż nie wiedzieć, wolę, niż wątpić o Tobie. Mój najdroższy, mój kochanku i panie! zrób to dla mnie — odkryj duszę swoją całą. Nie obejmę jej, ani zrozumiem zupełnie, jednak Ci jej nie zasmucę, ani splamię, ani wyzyskam dla siebie. Daj mi to wrażenie, że jestem Ci towarzyszką godną zaufania, nie zabawką tylko, nie tylko tem dzieckiem, jak zawsze mnie nazywasz. Ja już nie dziecko — i czuję i kocham i cierpię tak głęboko. Spojrzyj na mnie...[2]

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
5.
Warszawa — wrzesień 189...

Nie masz prawa tak się ze mną obchodzić. Wolałabym, żebyś mnie uderzył. Poco obiecujesz, że przyjdziesz, kiedy jesteś na obiedzie u tej pani? A dzisiaj widziałem Cię sama, na własne oczy, jak jechałeś za rogatki i wiem dokąd — a ta pani była tam, wiem także napewno. Ja o niej nie mówię nic złego, bo jej nie znam, ale wiem, jaki Ty możesz mieć wpływ na kobietę. Jedna rzecz należy mi się chyba od Ciebie — pewne względy za wszystko, co dla Ciebie poświęciłam. Może tego nie cenisz, com poświęciła, ale zrozumiesz chyba, żem nieszczęśliwa oddawna i przez Ciebie. Przyjdź do mnie zaraz, chociażby była noc.

6.
Warszawa — dwa dni po poprzednim.

Mój najdroższy! Przebacz mi tę kartkę przedwczorajszą — byłam tak rozżalona i taka samotna i aż mnie serce bolało naprawdę, bolało w piersi. Niesłusznie Cię posądzałam, nawet mnie już uspokojono pod tym względem, ale równie mi źle, tylko słabiej jeszcze i smutniej. Nie mam prawa do wymówek, nie będę już nudziła — tylko nie gniewaj się już, przebacz i przyjdź.
Doniesiono mi wieści, krążące o mnie, tak bolesne, że musimy je rozpatrzeć. Ty poradzisz i obronisz mnie — chociaż, niestety, mają prawie rację!
Przyjdź dzisiaj, zaraz. Choćbyś miał jaką robotę albo wizytę, porzuć dzisiaj dla mnie. Wyobraź sobie, że umieram. Przecie rzuciłbyś wszystko, gdybym umierała. A doprawdy, że potrzebuję twej rady i pomocy, jak nigdy jeszcze...


7.
Warszawa — Wielkanoc 189...

Kiedy mi pan napomknął tylko, że chce się ze mną rozmówić gdzieindziej, niż u państwa T., zgodziłam się — miałabym nawet bardzo wiele rzeczy do powiedzenia. Ale kiedy liścik pana dzisiejszy uprzedził mnie, że mam przyjść na obiad do restauracji, odrazu wydało mi się to niemożliwem. Jednak wahałam się i dlatego odpowiadam tak późno. Nie mogę. Udaję się do naszej starej przyjaźni, która nie wygaśnie przecie nigdy — i proszę osądzić, czy ja mogę to zrobić? Choć wiem, że to nie grzech sam przez się, jednak pozory będą takie złe, przypomną dawne czasy... A gdyby pani A. dowiedziała się o tem? Ale to nawet nie główny powód.
Pisze pan, że będą starzy znajomi. Cóżbym ja między nimi robiła? Niema już we mnie nic prawie z dawnej kobiety; zdaje mi się, że jużbym się nawet nie potrafiła ubrać, ani rozmawiać po dawnemu; nudziłabym was, a dla mnie to przypomnienie byłoby prawie przykre. Pana jednego chcę jeszcze zobaczyć, nawet koniecznie, ale nie w restauracji.
Pan przecie sam mi mówił, że trzeba zmienić dawny tryb życia, choćby tylko dla pozycji mojej towarzyskiej, pan sam wynalazł dla mnie to zajęcie i to kochane towarzystwo swej bratowej. Nie zechce pan, abym narażała swój drogi spokój, o który i tak już drżę czasami. Z całej naszej przeszłości ten jeden dzień, w którym mi pan oznajmił o wynalezieniu dla mnie zajęcia, pozostał mi jasny i błogosławiony. Wspomnienia innych dni zamierzchły trochę i już ich nie rozumiem dobrze. — Jak to panu doniosłam, pani A. jest mi nowym wzorem powołania kobiety; nie śmiem jej nazwać przyjaciółką, bo o tyle wyższa ode mnie, choć tak nieskończenie dla mnie dobra. Ta pani — to moje zbawienie, — nietylko pozycji, ale i duszy. Niech się pan nie śmieje ze mnie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
8.
Cisów — kwiecień 189...
Panie!

Wie pan, co się stało? Pan to wie i pan to zrobił, żeby mnie w Warszawie znów zatrzymać. Dzisiaj jestem już tego pewna. Czemu pan wyjechał nagle z Warszawy w ten straszny dla mnie dzień? Dlaczego mnie wtedy nie obronił i dotychczas nawet nie przemówił za mną?
Nie czynię panu wyrzutów, bom sama powodem swoich nieszczęść i sama jestem ciężko winna przed sobą — nie przed panem. O jedną tylko rzecz proszę dzisiaj, o rzecz, która przyjdzie panu łatwo, bo teraz wiem, że pan naprawdę nie ma serca — proszę zapomnieć o mnie na zawsze.
Jeżeliby pańskie sumienie było zafrasowane o mój los, proszę je także uspokoić, bo los mój jest w mojem ręku i Opiekunki, która nie opuści mnie. Jej wierzę. Straciłam jej codzienne towarzystwo, ale zniosę i to, bo jestem już inna, niż ta, którą pan znał — silniejsza.
Żegnam pana, nie mogę go już błogosławić, jak dawniej, ale modlić się za pana będę.
(Na dwóch ostatnich listach nadpisy ręką Podfilipskiego: „Dowody słabości i wdzięczności kobiet“.)

LIST PANI ALINY.
z Cisowa.

Nie odpowiedziałam na poprzedni list Zygmunta, bo nie umiem pisać o niczem i nie miałam nic do opowiedzenia. Wizytę swoją zapewne Zygmunt zechce odłożyć aż do powrotu Tomasza, to jest do końca miesiąca. Teraz, gdy Zygmunt wspomina o długu na Cisowie, odzywam się, aby raz dokładnie określić tę sytuację. Wiadomo, że suma 75.000 rs., zabezpieczona na Cisowie, była pożyczona Tomaszowi, a nie mnie, ale nasze wszystkie sprawy z Tomaszem są wspólne i dlatego poczuwam się także do tego długu i pilnuję, żeby procent był płacony regularnie. Dbam jednak bardzo o to, żeby ta sprawa była przez nas traktowana jako interes pieniężny, a nie jako dobrodziejstwo, stosujące się do mnie. Rozumiem, że Tomasz jest wdzięczny za pomożenie mu w trudnych czasach i jabym podzielała tę wdzięczność, gdyby jej nie osłabiło zachowanie się Zygmunta.
Nie chcę słyszeć o darowaniu procentów, a także upewniam, że suma całkowita będzie zapłacona w terminie zapisanym w hipotece, to jest za lat pięć, choćby kosztem wielu poświęceń.
Mówi mi Zygmunt, że przyjaźń nasza i szczerość stosunku może wszystko załatwić najkorzystniej i ku zobopólnemu zadowoleniu. Moja szczerość nie jest podejrzana, a przyjaźń braterska ma określone granice, poza które nigdy nie wyjdzie. Ta przyjaźń nie wymaga nawet wymiany uczuć, zwłaszcza w nieobecności mego męża; nie wymaga więc i korespondencji, której proszę zaprzestać.
A teraz życzę Zygmuntowi dobrego zdrowia i przesyłam Mu uczciwe uściśnienie dłoni.

Alina Podfilipska[3]
LIST PANI ODĘCKIEJ.
ce Samdi.
Mon cher neveu.[4]

J’ai votre afère. Pan naczelnik był u mnie i powiedział, że dobrze, że takiego awanturnika nie będzie trzymać dans ces bureaus, bo Kolej nie może być kompromitowana przez burdy, ale nie widzi racji do dymisji, tylko d’un deplassement dans les gouvernements de province, co jemu wszystko jedno, a nam o to chodzi, żeby nie było zgorszenia u nas w mieście od pojedynków. Or donc Kolczykiewicz[5] ne perdera rien a la chose et nous y ganierons.
Admiruje Twoje dobre serce i charité chrétienne, że chcesz tę awanturę urządzić i ustrzec bliźnich od grzechu, a może od nieszczęścia. De grand coeur przyczyniłam się do Twoich chrześcijańskich zamiarów, bo coraz rzadziej mężczyzn z religją i z praktyką. Jeżeli jeszcze trzeba będzie Naczelnika, to go zaproszę na obiad, ale myślę que c’est fet.
Nie zapominaj o starej Ciotce i Jej niedzielach. Mille choses affectueuses

Cornélie.

(Nadpis ręką Podfilipskiego: „Zużytkowanie nieużytków.“)





  1. Wybieram ze sporej paczki tylko kilka listów, objaśniających pewne epoki uczucia i trochę faktów.
  2. Długa przerwa w korespondencji. Widać z następnych listów że pani D. znajdowała się prawie ciągle zagranicą z Podfilipskim.
  3. Listów pani Aliny jest tylko trzy w zbiorze. Zacytowany tutaj jest ostatni.
  4. Pani Odęcka była zwykle ciotką. Podfilipski nie wypierał się tego tytułu pokrewieństwa, udzielanego mu narówni z całym szeregiem innych osób jego sfery. W przytoczonym liście zachowuję pisownię oryginalną, charakterystyczną dla pewnej kategorji pań „starej daty“.
  5. Z treści listu widać, że to nazwisko przekręcone Kołczanowicza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.