<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Aferzysta
Pochodzenie Ferragus; Aferzysta
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Un homme d’affaires
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii




AFERZYSTA.
Loretka, jestto przyzwoite słowo, wynalezione poto, aby określić trudne do nazwania zajęcie dziewczyny, dla którego Akademja francuska w swojej wstydliwości nie pomyślała o nazwie, zważywszy czcigodny wiek jej czterdziestu członków. Kiedy nowe słowo odpowiada jakiejś rzeczy, której nie można było wyrazić bez omówień, powodzenie tego słowa jest zapewnione. Loretka przeszła do wszystkich sfer społecznych, nawet do tych, do których sama loretka nie dostanie się nigdy. Słowo to powstało dopiero w r. 1840, zapewne z powodu nagromadzenia owych jaskółczych gniazd dokoła kościoła poświęconego Matce Boskiej Loretańskiej. To wszystko piszę tylko dla etymologów. Ci panowie nie mieliby takich kłopotów, gdyby średniowieczni pisarze postarali się opisywać obyczaje, tak jak my to czynimy w tych czasach analizy i opisu.

Panna Turquet, czyli Malaga, gdyż o wiele bardziej znana jest pod tym pseudonimem (patrz Fałszywa Kochanka), jest jedną z głównych parafianek tego uroczego kościoła. Ta wesoła i sprytna dziewczyna, posiadająca za cały majątek jedynie swą urodę, uszczęśliwiała, w chwili gdy się zaczyna to opowiadanie, pewnego rejenta, którego rejencina była damą zbyt oddaną dewocji, zbyt suchą, zbyt cierpką, aby mógł znaleźć szczęście w domu. Otóż, pewnego wieczoru, w karnawale, rejent Cardot podejmował u panny Turquet adwokata Desroches, karykaturzystę B!xiou, dziennikarza Lousteau, Natana, których nazwiska, tak znamienite w KOMEDJI LUDZKIEJ, uwalniają od potrzeby kreślenia ich portretów. Młody La Palferine, którego starożytny tytuł — tytuł z którego zeszła niestety wszelka pozłota — zaszczycił swą obecnością nielegalne ognisko rejenta. Tak samo jak nie idzie się na obiad do loretki poto, aby spożywać patryalchalną sztukę mięsa, chudą kurę małżeńską i rodzinną sałatę, tak nie prowadzi się tam również obłudnych rozmówek, które mają kurs w banalnym salonie cnotliwych mieszczek. Ach! kiedyż cnota będzie miała wdzięk! Kiedyż damy z wielkiego świata będą pokazywały nieco mniej biustów, a nieco więcej swobody i inteligencji?
Małgorzata Turquet, Aspazja Cyrku Olimpijskiego, należy do owych żywych i szczerych natur, którym przebacza się wszystko dla naiwności ich błędów i humoru ich skruchy; którym się powiada, jak Cardot, człowiek dość inteligentny mimo iż rejent: „Oszukuj mnie dobrze!“ Nie przypuszczajcie zresztą jakichś okropności.
Desroches i Cardot byli to obaj dobrzy kompani osiwiali w rzemiośle; czuli się tedy zupełnie swobodnie w takiem towarzystwie jak Natan, Lousteau, Bixiou i młody hrabia. A ci panowie, którzy często uciekali się do wytrawnej pomocy dwóch prawników, zanadto dobrze ich znali, aby, mówiąc stylem loretek, brać ich na fundusz. Rozmowa, przesycona wonią siedmiu cygar, zrazu kapryśna jak młoda kózka na wolności, zatrzymała się na strategji, jaką stwarza w Paryżu nieustająca bitwa, tocząca się między wierzycielami a dłużnikami. Otóż, jeżeli raczycie sobie przypomnieć życie i obyczaje biesiadników, uznacie, iż niełatwo byłoby znaleźć w Paryżu ludzi bardziej doświadczonych w tej materji. Jedni już emeryci, drudzy mistrze, podobni byli do sędziów żartujących sobie z podsądnemi. Cykl rysunków, jakie zrobił Bixiou na temat więzienia w Clichy, stał się przyczyną tego obrotu rozmowy. Była północ. Osoby te, swobodnie ugrupowane w salonie dokoła stołu i kominka, dawały folgę konceptom, które nietylko są zrozumiałe i możliwe jedynie w Paryżu, ale które się rodzą i mogą być rozumiane jedynie w strefie ograniczonej przedmieściem Montmartre a ulicą de la Chaussée d’Antin, pomiędzy ulicą de Navarin a linją bulwarów.
W dziesięć minut wyczerpano wszystkie głębokie refleksje, wielkie i małe morały, oraz wszystkie koncepty na ten temat, wyczerpany już około r. 1500 przez Rabelego. Niemałą jest zasługą autora wyrzec się tego fajerwerku, zakończonego ostatnią racą wypuszczoną z ustek Malagi.
— Wszystko to wychodzi na pożytek szewcom, rzekła. Rzuciłam modystkę, która spartoliła mi dwa kapelusze. Ta piekielnica przyszła do mnie dwadzieścia siedem razy upominać się o dwadzieścia franków. Nie wiedziała, że my nigdy nie mamy dwudziestu franków. Miewa się tysiąc franków, posyła się po pięćset franków do swego rejenta; ale dwudziestu franków, tego nie miałam nigdy! Moja kucharka i pokojówka mają może obie razem dwadzieścia franków. Ja mam tylko kredyt, i straciłabym go, gdybym pożyczyła dwadzieścia franków, nicby mnie już nie różniło od moich kolegówien, które się przechadzają po bulwarach.
— Czy modystka zapłacona? spytał La Palferine.
— Cóż ty, widzą, zgłupiałeś troszką, rzekła Malaga mrużąc oko w jego stroną, przyszła dziś rano dwudziesty siódmy raz, dlatego mówią o tem.
— Cóżeś zrobiła? spytał Desroches.
— Żal mi jej było... zamówiłam tedy u niej kapelusik, który wymyśliłam świeżo aby zerwać z utartym szablonem. Jeżeli pannie Amandzie uda się kapelusik, nie będzie się już upominała o nic: zrobi majątek od razu.
— Wspaniałe rzeczy, które ja widziałem w sferze tej walki, rzekł Desroches, wyrażają, mojem zdaniem, o wiele lepiej Paryż, niż wszystkie obrazy, w których maluje się zawsze Paryż fantastyczny. Myślicie, że jesteście bardzo szczwani, moi panowie, rzekł wiodąc okiem po Natanie, Lousteau, Bixiou i La Palferine, ale królem na tych dziedzinach jest pewien hrabia, który obecnie stara się ustatkować, a który w swoim czasie słynął jako najzręczniejszy, najchytrzejszy, najwytrawniejszy, najdoświadczeńszy, najśmielszy, najsubtelniejszy, najwytrwalszy, najprzenikliwszy ze wszystkich korsarzy w żółtych rękawiczkach, w kabrjolecie, z pieknemi manjerami, jacy kiedy żeglowali, żeglują i będą żeglowali po burzliwem morzu Paryża. Jego polityka prywatna, bez czci i wiary, kieruje się temi samemi zasadami, które rządzą polityką angielskiego rządu. Aż do chwili małżeństwa, życie jego było nieustanną walką, jak życie... naszego Lousteau. Byłem i jestem jego adwokatem.
— A pierwsza litera jego nazwiska, to Maksym de Trailles, rzekł La Palferine.
— Zapłacił zresztą wszystko, nie zarwał nikogo, podjął Desroches; ale, jak rzekł przed chwilą nasz przyjaciel Bixiou, płacić w marcu to, co się chce zapłacić aż w październiku, to zamach na wolność osobistą. Na zasadzie artykułu swego specjalnego kodeksu, Maksym uważał za oszustwo podstęp, do jakiego uciekał się wierzyciel, aby uzyskać natychmiastową zapłatę. Oddawna już zrozumiał on istotę weksla we wszystkich — jego bezpośrednich i pośrednich następstwach. Pewien młody człowiek nazwał u mnie, przy nim, weksel „oślim mostem“.
— Nie, rzekł Maksym, to most westchnień, z którego niema powrotu.
Toteż biegłość jego w prawoznawstwie handlowem była tak kompletna, że żaden profesor fakultetu niczegoby go więcej nie nauczył. Wiecie, że wówczas nie posiadał nic; powóz i konie były wynajęte, mieszkał u swego lokaja, dla którego podobno zawsze będzie wielkim człowiekiem, nawet po tem małżeństwie, które planuje! Będąc członkiem trzech klubów, jadał w nich, kiedy nie miał proszonego obiadu. Naogół mało używał swego mieszkania...
— Powiedział mi raz, wtrącił La Palferine przerywając adwokatowi: „Moja jedyna zarozumiałość, to mówić, że mieszkam przy ulicy Pigale“.
— Oto jeden z dwu zapaśników, podjął Desroches, a teraz drugi. Słyszeliście mniej lub więcej o niejakim Claparon...
— Z takiemi włosami, wykrzyknął Bixiou nastroszywszy swoje kędziory.
I, obdarzony tym samym darem naśladowania jaki posiada pianista Chopin, odtworzył natychmiast tę osobistość z przerażającą prawdą.
— Rusza w ten sposób głową, był komiwojażerem, uprawiał wszystkie rzemiosła...
— Przeznaczeniem jego było wojażować, bo w chwili gdy tu o nim mówimy, jest w drodze do Ameryki, rzekł Desroches. Już tam tylko są dla niego jakieś widoki, gdyż prawdopodobnie na najbliższej kadencji będzie skazany zaocznie za oszukańcze bankructwo.
— Człowiek w morzu! krzyknęła Malaga.
— Ten Claparon, podjął Desroches, był przez siedem lat parawanem, manekinem, kozłem ofiarnym dwóch naszych przyjaciół, du Tilleta i Nucingena, ale w r. 1829 ta jego rola stała się tak znana, że...
— Że nasi przyjaciele puścili go kantem, rzekł Bixiou.
— Słowem, zostawili go swemu losowi, ciągnął Desroches, i stoczył się w błoto. W r. 1833 z wąchał się z niejakim Cerizetem...
— Jakto! z tym, który, w dobie towarzystw akcyjnych, skombinował jedno tak sprytnie, że załapał dwa lata więzienia? spytała loretka.
— Ten sam, odparł Desroches. Za Restauracji, od r. 1823 do 1827, rzemiosło Cerizeta polegało na tem, że nieustraszenie podpisywał artykuły ścigane zawzięcie przez Rząd i szedł do dziury. Wówczas można było tanim kosztem dojść do sławy. Stronnictwo liberalne nazwało swego prowincjonalnego rycerza „odważnym Cerizetem“. Gorliwość tę nagrodzono około r. 1828 powszechnem zainteresowaniem. Powszechne zainteresowanie było rodzajem wieńca zasługi, przyznanego przez dzienniki. Cerizet chciał wyzyskać to powszechne zainteresowanie: przybył do Paryża, gdzie, pod patronatem bankierów lewicy, rozpoczął od skromnej agencji, przeplatanej interesami bankowemi, pożyczką zaciągniętą u człowieka, który uważał za stosowne się ulotnić. Był to, pamiętacie, ów nazbyt zręczny gracz, którego fundusze zatonęły w lipcu r. 1830 wraz z nawą państwową...
— A! to ten, którego nazywaliśmy Kartezjuszem, od kart... wykrzyknął Bixiou.
— Nie mówcie nic złego o tym biednym chłopcu, wykrzyknęła Malaga. D’Estourny był kochany chłopak!
— Pojmujecie rolę, jaką musiał grać w roku 1830 człowiek zrujnowany, który w świecie politycznym nosił miano odważnego Cerizeta! Powierzono mu bardzo ładną podprefekturę, podjął Desroches. Ale, nieszczęściem dla Cerizeta, rząd nie jest tak naiwny jak partje, dla których w czasie walki wszelka broń jest dobra. Cerizet musiał się podać do dymisji po trzech miesiącach! Wpadł na koncept, aby się zrobić popularnym! Ponieważ jeszcze nie uczynił nic, coby go pozbawiło jego tytułów szlachectwa (odważny Cerizet!) rząd zaproponował mu, jako odszkodowanie, administrację dziennika, który miał się stać organem ministerjalnym. Tak więc, sam rząd sprowadził na manowce ten piękny charakter. Cerizet, czując się na swojej posadzie jak ptak na zgniłej gałęzi, rzucił się w owo ładne towarzystwo akcyjne, w którem, jak rzekłaś właśnie, załapał dwa lata więzienia, tam gdzie sprytniejsi odeń załapali publiczność.
— Znamy tych sprytniejszych, rzekł Bixiou; nie mówmy źle o biednym chłopcu, wpadł! Couture dał sobie nakryć kasę, ktoby to był przypuszczał!
— Cerizet to zresztą plugawa figura; w dodatku smutne następstwa rozpusty zeszpeciły go, ciągnął Desroches. Ale wróćmy do naszego pojedynku. A więc, nigdy jeszcze dwóch większych szubrawców, plugawszych i szpetniejszych kanalji, nie zespoliło się aby uprawiać podlejsze rzemiosło. Jako kapitał obrotowy, liczyli na tę wymowę jaką daje znajomość Paryża, na zuchwalstwo jakie daje nędza, na spryt jakiego nabywa się w interesach, na doświadczenie jakie daje znajomość fortun paryskich, ich początków, ich powinowactw, stosunków i wartości. Ta spółka dwóch naciągaczy — darujcie mi to słowo, jedyne w narzeczu giełdowem jakie może ich określić — nie trwała długo. Jak dwa wygłodniałe psy, bili się przy każdem ścierwie. Pierwsze spekulacje firmy Claparon i Cerizet były wszakże dość sprytne. Hultaje zwąchali się z bandą Barbet, Chaboisseau, Samanon i innemi lichwiarzami, od których odkupywali beznadziejne wierzytelności. Agencja Claparona mieściła się wówczas na półpięterku przy ulicy Chabannais, złożonem z pięciu pokoi, których komorne wynosiło nie więcej niż siedemset franków. Każdy ze wspólników sypiał w swoim pokoiku, który przez ostrożność był tak ściśle zamknięty, że nigdy mój dependent nie mógł wniknąć do wnętrza. Biuro składało się z przedpokoju, salonu i gabinetu; za meble w tym gabinecie nie dostałoby się na licytacji ani trzystu franków. Znacie na tyle Paryż, aby sobie uprzytomnić wygląd dwóch oficjalnych pokoi: ciemne włósiane krzesła, stół przykryty zielonem suknem, tandetny zegar w otoczeniu dwóch świeczników pod szkłem, które nudziły się na kominku przed niedużem lustrem w złoconej ramce; na kominku, którego polana, wedle wyrażenia mego dependenta, liczyły sobie dwie zimy! Co się tyczy gabinetu, wyobrażacie go sobie: o wiele więcej tek, niż spraw!... ordynarna szafa z kartonami dla każdego wspólnika; w środku sekretarzyk próżny jak kasa! dwa proste foteliki po obu stronach kominka, na którym paliło się torfem, na podłodze dywan, kupiony na wyprzedaży, jak wierzytelności. Wreszcie paradowały tam owe dostojne mahonie, które od pięćdziesięciu lat kupuje się z kancelarją z poprzednika na następcę.
„Znacie obecnie obu przeciwników. Otóż, w pierwszych miesiącach swojej spółki, która się zlikwidowała pięściami po upływie siedmiu miesięcy, Cerizet i Claparon kupili za dwa tysiące franków weksli podpisanych przez Maksyma (skoroście go nazwali Maksymem), i wzmocnionych dwoma plikami aktów (osąd, apelacja, wyrok, egzekucja, zwłoka); krótko mówiąc, wierzytelność trzech tysięcy dwustu franków, którą dostali za pięćset franków, przelaną mocą prywatnego podpisu, ze specjalnem uprawnieniem do wszczęcia kroków, dla zaoszczędzenia kosztów... W owym czasie Maksym, już w wieku dojrzałym, ugrzązł w pewnej miłostce, ot takiej, jakie zdarzają się w piątym krzyżyku...
Antonja! wykrzyknął La Palferine. Ta Antonja, co to zrobiła karjerę na liście, w którym prosiłem ją o zwrot szczoteczki do zębów!
— Ona się nazywa Chocardelle, rzekła Malaga, którą drażniło to pretensjonalne imię.
— Właśnie, odparł Desroches.
— To była jedyna słabość w całem życiu Maksyma; ale cóż chcecie?... i zepsucie ma swoje słabe chwile, rzekł Bixiou.
— Maksym nie wiedział jeszcze, do czego prowadzi znajomość z ośmnastoletnią dzieweczką, która chce się rzucić z okna swego cnotliwego poddasza, aby spaść w kosztowny ekwipaż, ciągnął Desroches, a polityk powinien wiedzieć wszystko. W owej epoce de Marsay zaczął się posługiwać swoim przyjacielem, naszym przyjacielem, w wysokiej komedji politycznej. Don Juan w wielkim stylu, Maksym znał jedynie kobiety utytułowane, miał tedy prawo, w pięćdziesiątym roku życia, skosztować owocu z takiej dziczki, niby myśliwy, który odpoczywa w polu pod jabłonią wieśniaczą. Hrabia wynalazł dla panny Chocardelle czytelnię, dosyć wykwintną, oczywiście okazyjnie, jak zawsze...
— Ba! nie wytrwała tam ani pół roku! rzekł Natan, za ładna była na czytelnię.
— Byłżebyś ty ojcem jej dziecka?... zagadnęła loretka Natana.
— Jednego ranka, podjął Desroches, Cerizet, który, od czasu nabycia wierzytelności Maksyma, dochrapał się stopniowo stroju, dającego mu minę zastępcy komornika, dostał się po siedmiu daremnych próbach przed oblicze hrabiego. Suzon, stary kamerdyner, mimo że doświadczony, wziął w końcu Cerizeta za jakiegoś interesanta, który przychodzi zaproponować Maksymowi tysiąc talarów, w zamian za wyrobienie trafiki młodej damie. Suzon, bez najmniejszych podejrzeń wobec tego ladaco, istnego paryskiego ulicznika, przezornego od czasu jak się poznał z policją poprawczą, nakłonił swego pana aby go przyjął. Wyobraźcie sobie tego aferzystę, o mętnem spojrzeniu, rzadkich włosach, wyłysiałem czole, w mizernem czarnem ubranku, w zabłoconych butach...
— Żywy obraz Wierzytelności! wykrzyknął Lousteau.
— Wobec hrabiego, ciągnął Desroches (obraz bezczelnego Długu), w niebieskim flanelowym szlafroku, w pantoflach wyhaftowanych przez jakąś margrabinę, w białych wełnianych spodniach, w bogatej czapeczce na włosach farbowanych czarno, w olśniewającej koszuli, bawiącego się chwastami u szlafroka?...
— To istny obrazek rodzajowy, rzekł Natan, dla każdego kto zna salonik, w którym Maksym jada śniadanie, pełen obrazów wielkiej ceny, obity jedwabiem, wysłany smyrneńskim dywanem, gdzie kuszą oko etażerki pełne osobliwości, unikaty zdolne obudzić zazdrość w królu saskim...
— A oto scena, rzekł Desroches.
Na to słowo, zapanowała głęboka cisza.
— Panie hrabio, rzekł Cerizet, przychodzę w imieniu pana Karola Claparon, byłego bankiera.
— Czegóż chce ten biedaczysko?...
— Hm... tego, że stał się pańskim wierzycielem na sumę trzech tysięcy dwustu franków, siedemdziesiąt pięć centymów, łącznie kapitał, procenty i koszta...
— Wierzytelność Coutelier, rzekł Maksym, który znał swoje interesy, jak pilot zna swoje wybrzeże.
— Tak, panie hrabio, odparł Cerizet z ukłonem. Przychodzę się dowiedzieć, jakie są intencje pana hrabiego?
— Zapłacę ten dług jedynie wtedy, kiedy mi się spodoba, odparł Maksym dzwoniąc na kamerdynera. Imć Claparon jest bardzo zuchwały! śmieć odkupywać mój dług, nie poradziwszy się mnie! Bardzo mi przykro za niego... przez długi czas sprawował się tak dobrze jako manekin moich przyjaciół. Mawiałem o nim: „Doprawdy, trzeba być idjotą, aby służyć za tak nędzną płacę i z takiem oddaniem ludziom, którzy się opychają miljonami“. No i daje mi dowód swojej głupoty!... Tak, tak, ludzie warci są swego losu, jednemu korona na głowę, drugiemu kula w łeb; jeden miljonerem drugi portjerem, wszystko jest sprawiedliwe. Cóż pan chce, drogi panie? Ja nie jestem królem, ja jestem wierny moim zasadom. Jestem bez litości dla tych, którzy mnie narażają na koszta, albo którzy nie znają form przyzwoitego wierzyciela. Suzon, moja herbata! Widzisz tego pana?... rzekł do kamerdynera. Tak, mój stary, dałeś się złapać. Ten pan, to wierzyciel, powinieneś to był poznać po jego butach. Ani moi przyjaciele, ani obcy którzy mnie potrzebują, ani moi wrogowie nie przychodzą do mnie piechotą. Mój drogi panie Cerizet, pan rozumie! Nie będziesz pan już wycierał swoich butów o mój dywan, rzekł spoglądając na błoto, które bieliło się na podeszwach przeciwnika... Wyrazi pan w mojem imieniu współczucie temu biednemu Bonifacemu de Claparon, gdyż umieszczę tę sprawą pod literą Z.
Wszystko to było powiedziane dobrodusznym tonem zdolnym przyprawić o kolki zacnego mieszczucha..
— Źle pan robi, panie hrabio, rzekł Cerizet zdobywając się na stanowczość, będziemy spłaceni w całości i to w sposób, który panu może być trochę przykry. Toteż przyszedłem tu po przyjacielsku, jak się godzi między ludźmi dobrze wychowanymi...
— Tak pan uważa?... odparł Maksym, którego zirytowała ta poufałość Cerizeta. Pod tą impertynencją krył się dowcip à la Talleyrand, jeżeliście sobie dobrze uprzytomnili kontrast strojów i ludzi.
Maksym zmarszczył brwi i spojrzał bystro na Cerizeta, który nietylko wytrzymał ten tusz zimnej wściekłości, ale odpowiedział nań ową lodowatą złośliwością, jaką sączą oczy kota.
— A teraz, raczy pan opuścić...
— Zatem do widzenia, panie hrabio. Przed upływem pół roku rachunki nasze będą wyrównane.
— Jeżeli pan zdołasz mi ukraść tą sumą, która, przyznają to, należy się wam zupełnie prawnie, będę panu bardzo obowiązany, odparł Maksym, nauczy mnie pan czegoś nowego... Sługa pański...
— Panie hrabio, rzekł Cerizet, to ja jestem pańskim sługą.
Było to z obu stron jasne, pełne siły i pewności siebie. Dwa tygrysy, które się mierzą wzrokiem zanim się będą bić w obliczu swej ofiary, nie byłyby piękniejsze ani bardziej chytre, niż te dwie natury, obie porówni szczwane, jedna w swej wykwintnej impertynencji, druga pod swoim pancerzem z błota. — Za kim trzymacie?... rzekł Desroches, spoglądając po słuchaczach, zdziwionych że sprawa zainteresowała ich tak głęboko.
— A to historja!... rzekła Malaga. Och, proszę cię, moja kauzyperdko, mów dalej, wzięło mnie to.
— Między takimi dwoma zuchami nie mogło się to rozegrać w sposób pospolity, rzekł La Palferine.
— Ba! założę się o rachunek mego stolarza, który mnie piłuje, że mała pluskwa da rady Maksymowi, wykrzyknęła Malaga.
— Ja trzymam za Maksymem, rzekł Cardot, jeszcze go nigdy nikt nie złapał.
Desroches uczynił pauzę, wychylając kieliszek, który mu podała loretka.
— Czytelnia panny Chocardelle, podjął Desroches, mieściła się przy ulicy Coquenard, o dwa kroki od ulicy Pi gale, gdzie mieszkał Maksym. Rzeczona panna Chocardelle zajmowała mieszkanko wychodzące na ogród, i oddzielone od sklepu wielkim, ciemnym pokojem, w którym znajdowały się książki. Czytelnię Antonji prowadziła jej ciotka...
— Już miała ciotkę?... wykrzyknęła Malaga. Do kaduka! Ten Maksym niczego jej nie żałował.
— To była, niestety, prawdziwa ciotka, odparł Desroches, nazywała się... czekajcie...
— Ida Bonamy... rzekł Bixiou.
— Zatem Antonja, uwolniona od wielu kłopotów przez tę ciotkę, wstawała późno, kładła się późno, i zjawiała się w kantorze jedynie od drugiej do czwartej, podjął Desroches. Od pierwszego tygodnia, obecność jej wystarczyła, aby ściągnąć do czytelni kljentelę: zachodziło tam sporo starszych panów z sąsiedztwa, między innemi ex-fabrykant powozów nazwiskiem Croizeau. Ujrzawszy przez szyby ten cud niewieściej piękności, były dorożkarz zachodził codzień do salonu na dzienniki, a za przykładem jego poszedł były dyrektor akcyzy nazwiskiem Denissart, kawaler Legii, człowiek, w którym Croizeau widział rywala i któremu później mawiał: „Ej, panie, aleś mnie pan zazionął“. Ten zwrot maluje całego człowieka. Imć Croizeau należał do gatunku staruszków, którym, od czasu Henryka Monnier[1] powinnoby się dawać miano gatunek Coquerel, tak dobrze oddał on głos, ruchy harcap, puder, krok, minki, ton w swojej roli Coquerela w Improwizowanej Rodzinie. Ów Croizeau powiadał: „Sługa i podnóżek pięknej pani!“, wręczając Antonji dwa su pretensjonalnym gestem. Pani Ida Bonamy, ciotka panny Chocardelle, dowiedziała się rychło przez kucharkę, że były dorożkarz, człowiek potwornie skąpy, szacowany był przez sąsiadów na czterdzieści tysięcy franków renty. W tydzień po instalacji pięknej rozdawczyni romansów, porodził on ten kalambur: „Najpiękniejszy romans to pani sama“... W kilka dni później przybrał chytrą minę, jak gdyby mówiąc: „Wiem, że pani jest zajęta, ale mój dzień nadejdzie: jestem wdowcem“. Croizeau pojawiał się zawsze w pięknej bieliźnie, w sinym fraczku, w gołąbkowej kamizelce, czarnych pantalonach, podwójnie żelowanych trzewikach sznurowanych czarną jedwabną wstążką i skrzypiących jak u księdza. Zawsze trzymał w ręku cylinder za czternaście franków.
— Jestem stary i bezdzietny, oświadczył młodej osobie w kilka dni po bytności Cerizeta u Maksyma. Nienawidzą moich krewnych. To wszystko chłopy dobre do pługa i gnoju. Niech sobie pani wyobrazi, że ja przybyłem tutaj z sześcioma frankami w kieszeni i tu zrobiłem majątek. Nie mam przesądów... Ładna kobieta jest godna mnie. Czyż nie lepiej być panią Croizeau przez jakiś czas, niż zabawką hrabiego przez rok... Rzuci panią prędzej czy później. Wówczas pomyśli pani o mnie... Sługa pani, piękna damo!
Wszystko to sączył pocichutku. Najniewinniejszy komplement szeptał pokryjomu. Żywy duch nie wiedział, że ten schludny staruszek kocha się w Antonji; zachowywał się w czytelni tak statecznie, iż nawet rywal nie byłby nic przewąchał. Przez dwa miesiące Croizeau patrzał nieufnie na emerytowanego celnika. Ale w połowie trzeciego miesiąca miał sposobność przekonać sią, jak dalece jego podejrzenia były nieuzasadnione. Croizeau umyślnie natknął się na Denisarta idąc w tą samą stroną, poczem, zdobywając się na decyzją, rzekł:
— Ładną mamy pogodą! Na co były urzędnik odpowiedział:
— Taką jak pod Austerlitz, dobry panie; byłem tam, byłem nawet ranny, zapracowałem na mój krzyż w tym dniu...
I, od słowa do słowa, zadzierzgnęła się sympatja między dwoma szczątkami Cesarstwa. Croizeau miał sentyment do Cesarstwa przez swoje stosunki z siostrami Napoleona; był ich dostawcą powozów i często nękał je rachunkami. Uważał się tedy za człowieka, który miał stosunki z rodziną cesarską. Maksym uprzedzony przez Antonję o propozycjach jakie jej czynił miły staruszek (taki przydomek dawała rentjerowi ciotka Antonji), chciał go widzieć. Wypowiedzenie wojny przez Cerizeta miało ten skutek, że król dandysów badał swoją pozycję na szachownicy obserwując najmniejsze pionki. Otóż ta wzmianka o miłym staruszku wstrząsnęła nim niby dźwięk dzwonu będący sygnałem nieszczęścia. Pewnego wieczora Maksym ukrył się w ciemnym pokoju, gdzie wzdłuż ścian stały półki z książkami. Przyjrzawszy się przez szczelinę w firankach kilku stałym klientom, przeniknął jednem spojrzeniem duszę starego powoźnika: oszacował to uczucie i bardzo był rad ze świadomości, że, z chwilą gdy jego kaprys przejdzie, niezgorsza przyszłość gotowa jest otworzyć Antonji swoje lakierowane drzwiczki.
— A to, rzekł wskazując grubego i pięknego starca ozdobionego krzyżem Legji, co to takiego?
— Były dyrektor akcyzy.
— Urodziwy mężczyzna, ani słowa, rzekł Maksym podziwiając postawę imć pana Denisart. W istocie ex-wojskowy trzymał się prosto jak świeca, głowa jego zwracała uwagę upudrowaną i wypomadowaną czupryną, podobną do fryzury pocztyljona na maskaradzie. Pod tą czapką, która obciskała podłużną głowę, rysowała się stara twarz, w typie mająca razem coś z urzędnika i z wojskowego, o zadzierzystej minie, w rodzaju tej, jaką Karykatura dawała Constitutionnelowi. Ten były urzędnik, którego wiek, puder, przygarbiony grzbiet zdradzały człowieka niezdolnego czytać bez okularów, wypinał swój czcigodny brzuszek z dumą starego kobieciarza, i nosił w uszach złote kolczyki, przypominające kolczyki starego generała de Montcornet, bywalca Vaudeville. Denisart gustował w błękicie; zarówno jego obszerne pantalony jak stary surdut były błękitne.
— Odkąd ten stary tu przychodzi? spytał Maksym, któremu te okulary wydały się mocno podejrzane.
— Och! od początku, odparła Antonja, będzie już blisko dwa miesiące.
— A, Cerizet był dopiero miesiąc temu, powiedział sobie Maksym...
— Pociągnij go za język, szepnął do Antonji, chcę słyszeć jego głos.
— Ba! odparła: to będzie trudno, nigdy nic nie mówi.
— Więc pocóż przychodzi?... spytał Maksym.
— Dla dziwnej przyczyny, odparła piękna Antonja. Ma kochankę, mimo swoich sześćdziesięciu dziewięciu lat: ale właśnie z powodu swoich sześćdziesięciu dziewięciu lat, regularny jest jak zegarek. Nieborak chodzi na obiad do swej lubej, przy ulicy Victoire, codziennie o piątej, biedna istota! — wychodzi od niej o szóstej, przychodzi czytać przez cztery godziny dzienniki, i wraca tam o dziesiątej. Stary Croizeau powiada, że zna pobudki tego systemu i że je pochwala: na jego miejscu postępowałby tak samo. Tak więc, znam moją przyszłość! Jeżeli kiedy w życiu zostanę panią Croizeau, od szóstej do dziesiątej będę wolna.
Maksym zajrzał do księgi adresowej i znalazł tą uspakajającą informacją:
DENISART, Kawaler Legji, były dyrektor akcyzy, ulica de la Victoire.
Zaczem pozbył się wszelkiego niepokoju.
Nieznacznie przyszło do pewnych zwierzeń między panem Denisart a panem Croizeau. Nic tak nie zbliża ludzi jak pewna wspólność poglądów odnośnie do kobiet. Stary Croizeau bywał od czasu do czasu na obiedzie u osoby, którą nazywał donna pana Denisart.
Tutaj muszę wtrącić dość ważną uwagę. Czytelnię nabyto w połowie za gotówkę a w połowie za weksle podpisane przez rzeczoną pannę Chocardelle. Skoro przyszedł krytyczny termin, okazało się, że jest bez pieniędzy. Pierwszy weksel na tysiąc franków wykupił uprzejmie miły powoźnik, któremu stary wyga Denisart poradził, aby zabezpieczył swą pożyczkę prawem pierwokupu czytelni.
— Hoho! powiadał Denisart, ja widywałem ładne rzeczy z temi damulkami!... Toteż w każdym wypadku, nawet kiedy zupełnie stracę głowę, zawsze się asekuruję z kobietami. Znasz pan ślicznotkę, za którą szaleję; otóż wiedz, że te meble, w których mieszka, nie są jej, ale moje. Mieszkanie jest na moje nazwisko.
Znacie Maksyma: pomyślał, że fabrykant powozów jest jeszcze bardzo młody! Croizeau mógł zapłacić trzy tysiące franków, długo nie dostając nic w zamian, bo Maksym bardziej niż kiedykolwiek rozkochany był w Antonji...
— Bardzo wierzę, rzekł La Palferine, toż to średniowieczna piękna Imperja!
— Ma szorstką skórę, i to tak szorstką, że się rujnuje na kąpiele z otrębów, wykrzyknęła loretka.
— Croizeau, podjął Desroches, opowiadał z zachwytem godnym powoźnika o wspaniałem umeblowaniu, jakie rozkochany Denisart sprawił swojej donnie; opisywał te meble ambitnej Antonji z szatańską pokusą. Hebanowe kredensy, inkrustowane perłową masą i złotem, belgijskie dywany, łóżko za tysiąc franków, zegar Boulla; w jadalni świeczniki w czterech rogach, jedwabne chińskie firanki malowane w ptaki, arcydzieło chińskiej cierpliwości; bogate port jery...
— Oto czegoby pani trzeba, i co ja chciałbym pani ofiarować... kończył. Wiem dobrze, że pani kochała by mnie... ot tak, niezanadto; ale w moim wieku trzeba sobie wiele rzeczy wyperswadować. Osądź, jak cię muszę kochać, skoro ci pożyczyłem tysiąc franków. Mogę się pani przyznać: jak stary jestem, nie pożyczyłem nikomu takiej sumy! I podał należne dwa su z powagą uczonego, który wykonuje ważne doświadczenie.
Wieczorem, Antonja powiedziała do hrabiego w Varietes:
— To jednak wielkie nudziarstwo taka czytelnia. Nie mam najmniejszego zamiłowania do tego zawodu, nie widzę w nim żadnej przyszłości. To dobre dla wdowy, która chce wegetować, albo dla jakiejś szpetnej pannicy, która chce złapać męża.
— Samaś mnie o to prosiła, odrzekł Maksym.
W tej chwili Nucingen, od którego w wilję król lwów (bo dandysi przybrali wówczas miano lwów) wygrał był tysiąc talarów, wszedł aby mu je wręczyć a widząc zdziwienie Maksyma, rzekł:
Toztałem areżd na szątanie dego tjapelzgiego Glabarona...
— A, to są ich sposoby, tem daleko nie zajdą...
Wżyzdgo jetno, odparł bankier, zabładż ich, po moklipy zię sfródzidź to innych dag jag to mnie i sażgodzidź dzi... piorę na żfiatga dę łatną banią, sze sabtadziłem dzi cii rano o wiele bżet areżdem...
— Królowo trapezu, rzekł La Palferine z uśmiechem, przegrasz...
— Dawno już temu, podjął Desroches, w podobnym wypadku, w którym zbyt uczciwy dłużnik, przestraszony widokami stawania przed sądem, nie chciał spłacić Maksyma, wystrychnęliśmy na dudka protestującego wierzyciela, kumulując masowe areszty, aby pochłonąć sumę w kosztach...
— A to co takiego, wykrzyknęła Malaga, cóż to znaczy ten pogański język? Skoro panu łosoś tak smakował, zapłać mi bodaj za sos, dając mi lekcję pieniactwa.
— A zatem, suma, którą wierzyciel twój okłada aresztem u jednego z twoich dłużników, może stać się przedmiotem podobnego aresztu ze strony wszystkich innych twoich wierzycieli. Co czyni sąd, kiedy wszyscy wierzyciele żądają upoważnienia do ściągnięcia swojej pretensji?... Dzieli sprawiedliwie między wszystkich zakwestjonowaną sumę. Podział ten, dokonany pod okiem Sprawiedliwości, nazywa się Kontrybucją. Jeżeli masz długu dziesięć tysięcy franków, a wierzyciele twoi obłożą aresztem tysiąc franków, otrzymują każdy taki a taki procent od swojej wierzytelności, na zasadzie podziału proporcjonalnego, mówiąc terminem sądowym, w formie zaliczenia na swoją sumę; ale mogą ją podjąć jedynie naskutek prawomocnego aktu, zwanego wyciągiem protokółu kollokacji, który wystawia pisarz trybunału. Czy ogarniasz całą tę pracę dokonaną przez sędziego a przygotowaną przez adwokatów? pochłania ona mnóstwo stemplowego papieru wypełnionego nielicznemi wierszami, gdzie cyfry pływają rzadko na stronicach zupełnie białych. Zaczyna się od odciągnięcia kosztów. Otóż, ponieważ koszta są te same dla aresztu tysiąca franków co dla miljona, nie trudno jest połknąć tysiąc talarów na koszta, zwłaszcza jeżeli się uda wnieść sprzeciw.
— Adwokatowi udaje się zawsze, rzekł Cardot. Ileż to razy któryś z was pytał mnie: „Ile jest do schrupania?“
— Udaje się zawsze, odparł Desroches, kiedy dłużnik życzy sobie, aby utopić sumę w kosztach. Toteż wierzyciele hrabiego nie dostali nic, nachodzili się tylko napróżno po adwokatach i narazili się na wydatki. Aby ściągnąć wierzytelność z dłużnika tak doświadczonego jak hrabia, wierzyciel musiałby znaleźć się w warunkach niezmiernie trudnych do stwierdzenia: chodzi o to, aby był równocześnie i jego dłużnikiem i wierzycielem, wówczas bowiem, wedle terminu prawa, ma prawo dokonać konfuzji...
— Dłużnika? rzekła loretka, która uważnie słuchała wywodu.
— Nie, swego podwójnego charakteru wierzyciela i dłużnika, i spłacić się własnemi rękami, odparł Desroches. Naiwność Claparona, który zdobywał się tylko na areszty, uspokoiła hrabiego. Odprowadzając Antonię z Varietés, tem bardziej utwierdzał się w myśli sprzedania czytelni. W ten sposób mógł spłacić ostatnie dwa tysiące franków z ceny kupna; obawiał się przytem, że się ośmieszy, skoroby wyszło na jaw, że to on finansuje tego rodzaju przedsięwzięcie. Skłonił się tedy do planu Antonji, która pragnęła wstąpić w wysokie regiony swego fachu, mieć wspaniałe mieszkanie, pokojówkę, powóz, słowem iść o lepsze choćby z naszą piękną gospodynią...
— Na to nie jest dość dobrze zbudowana, wykrzyknęła znamienita cyrkówka; ale i tak nieźle oskubała naszego d’Esgrignonka, niema co!
— W dziesięć dni później, podjął Desroches, stary Croizeau, wciąż biorący sprawy z wysoka, w ten sposób mniejwięcej przemawiał do pięknej Antonji. „Moje dziecko, ta twoja czytelnia to dziura, zżółkniesz tu, gaz zniszczy ci cerę, trzeba się stąd wydostać: słuchaj, skorzystajmy z okazji. Wyszukałem młodą osobę, która bardzo chętnie nabyłaby twoją czytelnię. To biedna, zrujnowana kobiecina, której nie pozostało nic, chyba rzucić się w wodę, ale ma gotówki cztery tysiące franków, i chce wycisnąć z nich dochód, pozwalający wyżywić i wychować dwoje dzieci..
— Doprawdy, poczciwy z pana dziadzio, rzekła Antonja.
— Och jeszcze poczciwszy niż myślisz, odparł stary powoźnik. Wyobraź sobie, ten biedny Denisart ma zgryzotę taką, że aż dostał żółtaczki... Tak, uderzyło mu to na wątrobę, jak u wszystkich starców z czułem sercem. Źle robi, że się tak przejmuje, za dużo ma serca. Powiadałem mu nieraz: „Zmysły, owszem, ale serce... za nic, to śmierć!“ Nie byłbym się doprawdy spodziewał podobnej zgryzoty u człowieka mającego dość rozsądku i charakteru, aby, na czas trawienia, rozłączać się ze swoją...
— Ale co się stało? spytała panna Chocardelle.
Ta mała, u której bywałem na obiedzie, puściła go w trąbę, nie uprzedzając go ani słowem, prócz listu pełnego ortograficznych błędów.
— Oto, dziadziu, do czego prowadzi nudzić kobietę!...
— Tak, to dobra lekcja, piękna pani, odparł słodki Croizeau. Na razie nie widziałem człowieka w podobnej rozpaczy. Biedny Denisart zupełnie jest nieprzytomny, nie chce ani patrzeć na to co nazywa teatrem swego szczęścia... Do tego stopnia stracił zmysły, że proponuje mi, abym za cztery tysiące franków odkupił całe urządzenie Hortensji... Nazywa się Hortensja!
— Ładne imię, rzekła Antonja.
— Tak, imię pasierbicy Napoleona, dostarczałem jej powozów, jak pani wiadomo.
— Więc dobrze, zobaczę, rzekła sprytna Antonja, na razie niech mi pan przyśle tę młodą kobietę...
Antonja pobiegła zobaczyć urządzenie, wróciła oczarowana i udzieliła Maksymowi swego entuzjazmu. Tegoż samego wieczora hrabia zgodził się na sprzedaż czytelni.
Zakład, jak się domyślacie, był na nazwisko panny Chocardelle. Maksym uśmiał się ze starego Croizeau, który mu dostarczał nabywcy. Spółka Maksym i Chocardelle traciła na tem dwa tysiące franków, to prawda, ale co znaczy taka strata w porównaniu do czterech pięknych tysiączek? Jak mówił do mnie hrabia: „Cztery tysiące żywych pieniędzy!... są chwile, w których podpisuje się weksli na ośm tysięcy aby je mieć!“ Hrabia idzie sam obejrzeć urządzenie, mając cztery tysiące franków przy sobie. Sprzedaży dokonano przy pomocy starego Croizeau, który podgrzewał całą sprawę: omotał wdowę, jak powiadał. Nie wiele się troszcząc o miłego staruszka, który miał stracić swoich tysiąc franków, Maksym zamierzył natychmiast przenieść całe urządzenie do mieszkania wynajętego na nazwisko pani Idy Bonamy, przy ulicy Fronchet, w nowym domu. Jakoż zamówił kilka wozów do przewiezienia rzeczy. Maksym, ponownie oczarowany pięknością urządzenia, które dla tapicera byłoby warte sześć tysięcy, zastał nieszczęsnego starca żółtego od swojej żółtaczki, przy kominku, z głową opatuloną i wciśniętą we włóczkową szlafmycę, zawiniętego jak w pokrowiec, przygnębionego, niezdolnego mówić, słowem rozbitego tak, że hrabia musiał się rozmówić z jego służącym. Wręczywszy cztery tysiące franków lokajowi, który zaniósł je swemu panu aby przynieść pokwitowanie, Maksym miał już wołać na posługaczy aby ładowali rzeczy, kiedy naraz usłyszał głos, który zabrzmiał mu w uszach niby natrętna grzechotka: „To niepotrzebne, panie hrabio, jesteśmy skwitowani, mam panu wydać sześćset trzydzieści franków i piętnaście centymów!“ I, przerażony, ujrzał Cerizeta, wychodzącego ze swoich powłok niby motyl z poczwarki. Cerizet podał przeklęte akta, dodając: „W czasach mojej niedoli nauczyłem się potrosze aktorstwa, i nie ustępuję Bouffemu w rolach starców“.
— Jestem w jaskini zbójców! wykrzyknął Maksym.
— Nie, panie hrabio, jest pan u panny Hortensji, przyjaciółki starego lorda Dudley, który ją kryje przed światem, ale ona ma ten zły gust, iż darzy swą łaską pańskiego sługę.
„Jeżeli kiedy, mówił mi hrabia, miałem ochotę zabić człowieka, to w tej chwili, ale cóż pan chcesz? Hortensja pokazała swą ładną główkę, trzeba było się rozśmiać; aby ratować sytuację, rzuciłem jej sześćset franków mówiąc: „Reszta dla ciebie na szpilki“.
— To cały Maksym! wykrzyknął La Palferine.
— Zwłaszcza, że to były pieniądze starego Croizeau, rzekł bystry Cardot.
— Maksym miał chwilę tryumfu, dodał Desroches, bo Hortensja wykrzyknęła: „Och, gdybym była wiedziała, że to ty...“
— A to ci konfuzja! wykrzyknęła loretka. — Przegrałeś, milordzie, rzekła do rejenta.
W ten sposób stolarz, któremu Malaga była winna trzysta franków, otrzymał swą należytość.

Paryż, 1845.




  1. Henryk Monnier (1805 — 1877), karykaturzysta, pisarz i aktor, autor słynnych pamiętników Józefa Prudhomme.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.