Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Zygmunt Krasiński

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Kallenbach
Tytuł Zygmunt Krasiński
Pochodzenie Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX
Wydawca Marya Chełmońska
Data wyd. 1903
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom drugi
Indeks stron
Zygmunt Krasiński.
(*1812 — †1859.)
separator poziomy
Z

Zygmunt Krasiński urodził się w Paryżu 19 lutego 1812 r. I miejsce i rok urodzenia były niezwykle. Kolebce jego przyświecała gwiazda Napoleona I, pod którego stopą wiła się wówczas cała Europa. Napoleon by wtedy u zenitu swej sławy i potęgi; był także u kresu jednej i drugiej. Ojciec Zygmunta, Wincenty hr. Krasiński od wczesnej młodości pośpieszył w szeregi napoleońskie. Tu szybko umiał się podobać Cesarzowi Francuzów; umieszczony przy jego boku, został niebawem mianowany dowódzcą pułku cesarskiej gwardyi szwoleżerów, złożonej z Polaków. Z małżeństwa, zawartego wcześnie z Marya losiężniczką Radziwiłłówną, mial jenerał Krasiński jedyne dziecko, Zygmunta.

Kiedy Napoleon w r. 1814 składał koronę w Fontainebleau, uwolnił z przysięgi wierności resztki wojska polskiego i dowództwo nad niem powierzył Wincentemu Krasińskiemu. Aleksander I potwierdził go w dowództwie i zezwolił na powrót 8,000 walecznych wiarusów do Polski; z zapałem przyjęła Warszawa w sierpniu 1814 r. jenerała Krasińskiego na czele dzielnych Krakusów.
Rozpoczęło się dla Wincentego Krasińskiego życie nowe w odmiennych, niż dotychczas, warunkach. Zamieszkał na stałe w Warszawie, jako jenerał wojska polskiego w świeżo utworzonem Królestwie Polskiem, t. zw. kongresowem. Jedyne dziecko wzrastało w ogromnym pałacu, wśród gromadzonego skrzętnie przepychu, drobne i wątłe. Matka była słabych nerwów i bardzo delikatnego zdrowia; stąd rzadkie były w domu chwile wesołości i szczęścia. Oboje rodzice jednę tylko mieli troskę: wychowanie dziecka, które kochali bez granic. Od samego dzieciństwa nie brakło Zygmuntowi najczulszej opieki. Wychowanie owoczesne wielkopańskie niosło to z sobą, że dziecko z początku na Francuzika raczej, niż na Polaka matka wychowywała. Przewaga rozmowy francuskiej w dzietciństwie sprawiła, że Zygmunt władał świetnie jezykiem francuskim. Polszczyzna jego na tem zrazu ucierpi i do 1830 r. zalatywać z niej będą gallicyzmy. Pierwszym jego nauczycielem polskim był młody wówczas Józef Korzeniowski, później znakomity pisarz. Po Korzeniowskim był przy małym Zygmuncie czas jakiś Jakubowski, którego po latach znowu przy nim odnajdziemy w Genewie, wreszcie Chlebowski; ten przygotował ucznia swego do najwyższej klasy w Lyceum.
Już w dzieciństwie objawiał Zygmunt niezwykłe talenty przy czułości, niemal dziewczęcej. Zadziwiają wtedy starszych odpowiedzi dziecka. Dwie cechy charakteru jak najwcześniej się zapowiadają: wrażliwość na piękno i grzeczność, uprzejmość, jak najdalej idąca, a świadcząca o nieprzebranej dobroci serca. Przytomności umysłu dowodzi np. tyrada Woltera, wygłoszona przed Aleksandrem I, albo odpowiedź, dana Cesarzowej Matce w r. 1819 na zapytanie, czy chce być jej rycerzem obrońcą: «Non, Votre Majesté n’a pas besoin de défenseurs, n’ayant point d’ennemis.»
Jenerałowa Krasińska zmarła, po długich cierpieniach, na suchoty w r. 1822. Na łożu śmierci zażądała od syna przyrzeczenia, że będzie zawsze dobrym chrześcijaninem i dobrym Polakiem. Przedwczesna śmierć matki była najboleśniejszem zdarzeniem dla wątłego i czułego pacholęcia, które odtąd dostało się pod kochający, ale surowy rygor ojcowski. Jenerał kochał syna ponad wszystko; pochlebiały mu jego zdolności przedwczesne i nadzwyczajne. Chciał mieć w jedynaku fenomen rozumu, energii i szlachetności; czuwał nad każdym jego krokiem, a przewinienia dziecinne karcił ostro. Żywość wrodzoną dziecka starał się jenerał hamować naukami. Mamy dziś wrażenie, że pod tym względem dopuszczano się przesady szkodliwej dla wątłej budowy fizycznej malca. Ośmioletni Zygmunt Krasiński ma już w swej biblioteczce sto siedmdziesiąt i dwa tomy! w czem 132 książki francuskie, 39 polskich, jedna niemiecka (spis z d. 18 Lutego 1820 r.). Z czasem przebije się żal poety za dzieciństwem, które nie było ani sielskie, ani anielskie:
«Czemu, o dziecię, nie hasasz na kijku, nie bawisz się lalką, much nie mordujesz, nie tarzasz się po trawnikach...
wzrastasz i piękniejesz nie ową świeżością dzieciństwa, mleczną i poziomkową często oczy masz gasnące, śniade lica, zgięte piersi...» (Nieb. Kom.).
Jenerał oddał się całą duszą wychowaniu jedynaka. Poeta sam później lubił opowiadać, że ojciec jego po zgonie małżonki nieraz długie mu poświęcał godziny. «Zamykał się z nim w osobnym pokoju, tam opowiadał mu dzieje ojczyste, pamiątki własnego rodu, tam wpajał w umysł jego wyobrażenia o obowiązkach obywatela... tam kazal sobie przyrzekać, przysięgać, że tym obowiązkom i uczuciom zawsze wierny pozostanie.» (A. E. Koźmian). Przyjdzie czas, w którym Zygmunt Krasiński przypomni ojcu tę przysięgę dziecinną i o młodzieńcze jej wykonanie się upomni. Wówczas duszyczka jego wraźliwa zawierzyła okrytemu bliznami ojcu, który był dla niego uosobieniem honoru obywatela i wiernego syna rodzinnej ziemi.
Nauki szły tymczasem nieprzerwanym trybem. Zdolności chłopca tak nad lata wybujały, że ojciec z nietajoną dumą patrzał na rozwój jedynaka, a ulegając podszeptom próżności, która, jak zapewniają współcześni, była w nim wielka i nienasycona, urządził na wielką skalę u siebie egzamin dwunastoletniego Zygmunta. A. E. Koźmian, pamiętający dobrze ten fakt, tak go opisuje: «Sprosił na tę uroczystość ojciec najznakomitszych ówczesnych mężów krajowych, w stolicy przebywających, najcelniejszych nauczycieli szkół. Młody uczeń obudził podziw i uradował wszystkich przytomnością umysłu, żywością odpowiedzi, obfitością zaczerpniętej nauki. Postępy jego zwłaszcza w językach, literaturze, w historyi i jeografii starożytnych przeszły wszelkie oczekiwanie. Był to dzień prawdziwie uroczysty i radosny i dla syna, i dla ojca, i dla przyjaciół jego.» Niemały wpływ na dorastającego Zygmunta Krasińskiego wywierała atmosfera literacka gościnnego domu rodzicielskiego. Janerał Krasiński lubił i umiał przyjmomać u siebie i gościć osoby różnego wieku i usposobienia. Do r. 1827 był dom jego może najliczniej uczęszczanym w Warszawie, a wszystko, czem się mogła stolica ówczesna pochlubić, spotykało się w gościnnych progach ojca Zygmunta. Słynęły przedewszystkiem literackie zebrania u jenerała, sobotnie obiady po prelekcyi Osińskiego. Do najczęstszych gości zaliczali się: biskup Woronicz, J. U. Niemcewicz, Kaj. Koźmian, Osiński, Brodziński, Lelewel, Linde, Ciampi, Bentkowski, z młodszych Odyniec, Godebski, Gaszyński. Osławiony wierszokleta Marcinkowski był tam przedmiotem licznych satyrycznych pocisków, ale nie brakło i poważnych przedmiotów do dyskusyi; dość przypomnieć, że w tych właśnie czasach Sonety Mickiewicza i Wallenrod wywołały w Warszawie namiętne spory klasyków z romantykami. Zygmunt Krasiński nie bywał wprawdzie na tych zebraniach, ale echa dysput literackich dochodziły go regularnie za pośrednictwem Odyńca, który zdawał mu z nich szczegółowo sprawę. Rozbudzalo to fantazyę chłopca i podniecalo ambicyę; już w 14-ym roku życia marzył o sławie pisarskiej. Skreślił wtedy jakąś powiastkę, w sekrecie kazał ją na bibule wydrukować i ojcu jako niespodziankę ofiarował. Ojciec przyjął dar, ale na przyszłość zabronił pisania, z obawy o zdrowie jedynaka i lękając się, by nauki na tem wczesnem autorstwie nie ucierpiały. Nauczyciele mieli czuwać, aby tego zakazu uczeń nie przekraczał. Ale żadna straż nie mogła upilnować budzącego się do życia talentu.

Zygmunt gorączkowo pochłaniał poezye i powieści. Walter Scott i Mickiewicz byli ówczesnymi


Podług stalorytu z oryginału olejnego Ary Scheffera, ze zbiorów ordynata Adama hr. Krasińskiego.
jego bożyszczami. W r. 1826 wszedł do najwyższej klasy Liceum Warszawskiego. Tegoż roku wystąpił z pierwszym literackim utworem (nie licząc owej zagubionej «bibuły» ); był to wprawdzie tylko przekład, ale i dziś nie każdyby się na taki przekład zdobył. Oto «Świteziankę» Mickiewicza na łacinę przełożył! W szatę klasyczną przyoblókł najniesforniejszą romantyczną poezyę.

Powieści «historyczne» Walter-Scotta otwierały przed jego wyobraźnią rycerskie średnie wieki; rozmiłował się młody Zygmunt na dobre w tęczowych obrazach przeszłości «zbrojnej, zakutej w stal.» Widział w niej ideał życia, tak różny od tego, na co patrzał, że fantastyczny świat pomysłów Walter Scotta wydał mu się rajem utraconym. Na długie lata będzie Walter-Scott mistrzem jego twórczości i pokarmem jego wyobraźni. Owocem tego wpływu bardzo rychłym i bardzo znamiennym był utwór p. t. «Grób Rodziny Reichstallów,» który wyszedł z pod pióra piętnastoletniego Zygmunta Krasińskiego. Pisał on powieść swą w rozgorączkowaniu, w godzinach, na sen przeznaczonych. Fr. S. Dmochowski wydrukował ten utwór w dodatku literackim do «Gazety Korespondenta Warszawskiego» w r. 1828 bez wymienienia autora. Bezimienność jest od samego początku cechą stałą literackiej działalności Zygmunta Krasińskiego.
«Grób Rodziny Reichstalów» jest bardzo ciekawą próbą piętnastoletniego młodzieńca. Są tam już pierwsze przebłyski pewnych upodobań i zamiłowań, które z czasem urosną do charakterystycznych znamion twórcy «Irydyona». I tak np. motyw zemsty, nieubłaganej, nienasyconej, pogańskiej, mamy już tutaj; na lat dziesięć przed wydaniem arcydzieła piętnastoletni autor wprowadza w «Grobie R. Reichstalów» bohatera, który poświęca zbawienie swej duszy dla dogodzenia zemście, wprowadza szatana, zawierającego układ na wieczność, Alan mówi do szatana: «mnie Wallenstein, a tobie ma dusza!» Kiedyś zawoła do Masynissy Irydyon: «Mnie Rzym — tobie duszę moją!» Wyobraźnia dobiera tu sobie dziecinnych jeszcze strojów, zgodnych z romantycznem zamiłowaniem do lochów, trumien, strachów. Charakterystyki są oczywiście słabe, dotyczą ubiorów, nie duszy ludzkiej; ale pobudki i działania są trafnie odczute, chociaż nie dość po literacku rozwinięte.
Po zdaniu egzaminu dojrzałości przeszedł Zygmunt Krasiński w r. 1828 do Uniwersytetu Warszawskiego. Przyjaciółmi jego w tym czasie byli Konstanty Gaszyński i Konstanty Danielewicz. Obaj pisywali «poezye», a jako starsi, umieli poradzić mlodszemu. Pracowitość Zygmunta była nadzwyczajna; oprócz wykładów uniwersyteckich i cichaczem pisanych powiastek historycznych, przetłómaczył na francuski język część pierwszą dzieła Lelewela o «początkowem prawodawstwie polskiem,» Przekład ten ogłosił L. Chodźko w Paryżu w r. 1830 przy dziele Malte-Brun’a (Tableau de la Pologne ancienne etc.) p. t.: «Essai historique sur la legislation civile et criminelle jusqu’au temps de Jagellons... par J. Lelewel... traduit par Sigismond Krasiński, sous les yeux de l’auteur.»
Pierwsza młodość, pierwsze porywy żywiej bijącego serca przyniosły Z. Krasińskiemu nowe, silne uczucie: miłość. Po przelotnych, nietrwałych westchnieniach dla tej lub owej piękności warszawskiej zwrócił uczucie swe ku pani Romanowej Załuskiej, wychowanicy jenerała Krasińskiego, przebywającej stale w jego domu. Młoda, urocza mężatka, przyjmowała w salonie swym liczne grono świetnych pań i panów, sama, bo mąż był w więzieniu śledczem wraz z innymi. Darzyła ona młodego Zygmunta uczuciem siostry, starszej, czułej, nie domyślającej się nawet, że w młodzieńczem sercu roznieciła ognie silnej, trawiącej się w sobie namiętności.
Sprawy publiczne wyrwały Zygmunta Krasińskiego z marzeń miłosnych. Wyrok sądu sejmowego z r. 1827 w sprawie obwinionych o zdradę stanu, odrębne stanowisko, jakie ojciec jego w tym sądzie zajął, osamotnienie domu, tak przedtem gwarnego i rojnego, — wszystko to przejęło go do najwyższego stopnia. Nie przewidywał, że bieg wypadków i jego dotknie. Niewzięcie udziału w pogrzebie senatora wojewody, P. Bielińskiego pociągnęło za sobą w skutku znane zajście w Uniwersytecie, którego głównym sprawcą był przyjaciel do niedawna, Leon Łubieński. Do pojedynku między młodzieńcami nie przyszło, bo ojcowie wyprawili ich z Warszawy: Łubieński pojechał do Edymburga na dalsze studya, a Zygmunta Krasińskiego postanowił jenerał wysłać do Genewy. Cios moralny, jaki w 17-ym roku życia dotknął niespodziewanie i niezasłużenie tak wraźliwego młodzieńca, był głęboki, nie zabliźniony przez lata, doniosły w rozwoju uczuć jego i charakteru. W zdwojonej pracy szukał on ulgi i zapomnienia. Lato i jesień 1829 r. spędził jeszcze w kraju, choć poza Uniwersytetem. Snuł dalej za przewodem Walter Scotta drobne historyczne powiastki i rozpoczął dłuższą powieść. Z drobniejszych ogłosił w maju 1829 r. w «Rozmaitościach Warszawskich» nowelkę p. t. «Sen Elżbiety Pileckiej» bezimiennie; odkrycie tego anonimowego utworu i wykazanie, że mamy w nim istotnie artykuł Z. Krasińskiego, zawdzięczamy prof. J. B. Antoniewiczowi. Sen jest znamiennym krótkim utworem. W stosunku do Grobu Reichstalów uwidocznia się wielki postęp w sposobie tworzenia i pisania.
Obok tego Snu, ogłoszonego w r. 1829, spoczywały w tece młodziutkiego pisarza inne drobne rękopisy, ogłoszone wprawdzie w rok potem, po wyjeździe Krasińskiego z Warszawy, ale bez wątpienia powstałe w ciągu roku 1828 i 1829. Krasiński, wyjeżdżając z Warszawy, powierzył swe utwory przyjacielowi, K. Gaszyńskiemu, który wydrukował je kolejno w «Pamiętniku dla Płci Pięknej» (Warszawa 1830) Należą tu: 1) «Mściwy Karzeł i Masław Książę Mazowiecki, Powieść narodowa,» rzecz zupełnie chybiona, niemal dziecinna, godna uwagi tylko ze względu na zamiłowanie w postaciach «mściwych,» przysięgających zemstę i spełniających ją okrutnie; 2) «Zamek Wilczki.» Przed rozdziałem III tej powiastki umieścił Krasiński motto: «Zemsta jest rozkoszą bogów.» To motto mogłoby stać na czele wszystkich trzech młodocianych jego utworów: «Grobu Reichstalów,» «Mściwego Karła» i «Wilczka»[1].
Do tych utworów młodocianych, w Warszawie lub w Opinogórze napisanych, należy także trzytomowa’’ powieść historyczna, z dziejów narodowych XI wieku napisana, Władysław Herman i jego dwór. «Pamiętnik dla płci pięknej» doniósł o jej wydrukowaniu w zeszycie z d. 1 Maja {{roz| 183##0 r. t. j. wtedy, kiedy autor od pół roku bawił w Genewie. Pierwszą wzmiankę o tej powieści podał Gaszyński w «Pamiętniku.» Pobudką do napisania długiego rozmiarami, a ubogiego treścią utworu moglo być miejscowe podanie, przywiązane do ruin zamku Ciechanowieckiego, który leży niedaleko Opinogóry. Osnowa krótka mogła się właściwie zawrzeć w trzech rozdziałach; młodociana bujność słowa sprawiła, że mamy rzekomą powieść «historyczną» w trzech tomach, że zatem objętością jest Władysław Herman «największem» dziełem Krasińskiego, a treścią i wykonaniem należy do najsłabszych. Powieść mogłaby się nazywać «Zbigniew» lub «Zbigniew i Mestwin,» bo ci dwaj więcej tam działają i znaczą, niż Władysław Herman i dwór jego.
Kolorytu epoki nikt oczywiście nie będzie wymagał od 17-letniego powieściopisarza. Dowiódł on niezwykłej na swój wiek pamięci, posiłkując się stosownie i bez jaskrawego pogwałcenia historycznej prawdy przypomnieniami z Walter Scotta Naruszewicza i Niemcewicza. Jak w poprzednich drobnych utworach, tak i w tym większym pobudka zemsty rozbrzmiewa donośnie. Rzec można, że zemsta szaleje tu po prostu przez całe trzy tomy: sieje spustoszenie i zbiera trupy.
Co się tyczy techniki pisarskiej, to przeważa konwencyonalny walterskotowski nastrój na przemiany z drugorzędnym romantyzmem. Pod koniec utworu styl nabiera mocy i barwy. Zmiana to widoczna i charakterystyczna, a powód jej tkwi w towarzyszących pisaniu powieści zdarzeniach. W toku bowiem tworzenia «Władysława Hermana» zaskoczyła młodzieńczego autora znana katastrofa po pogrzebie senatora Bielińskiego.
Odtąd już pisarz młodociany tak szybko bedzie postępował w pracy wewnętrznej nad samym sobą, że we dwa lata po wydaniu «Władysława Hermana» będzie uważać utwór ten za «nikczemne dzieło, za płód dzieciństwa.»
Siła zdarzeń wydaliła wówczas, w r. 1829, Zygmunta Krasińskiego z Polski. Wyjeżdża z niej 17-letnim młodzianem, chciwym wrażeń nowych, namiętnie do ziemi rodzinnej przywiązanym. Po przymusowych, dłuższych wakacyach nastała z jesienią pora wyjazdu. Jenerał Krasiński zdecydował się wysłać syna do Genewy. Cecha francuska tego miasta, świetne wówczas towarzystwo tamtejsze, rozgłos uczonych i literatów tej miary, co Sismondi, Rossi, de Candolle, Bonstetten i in., urocze położenie: wszystko to przemawiało za cichem miastem, tulącem się do stóp góry MontBlanc nad modrem jeziorem. Wyjeżdżał tam Z. Krasiński pod opieką starego mentora Jakubowskiego, odprowadzany do Błonia przez ojca, czule żegnany i rzewnie żegnający. Rozstanie było smutne; powitanie po kilku latach miało być boleśniejsze.

II.

Po dwutygodniowej podróży przez Czechy, południowe Niemcy i Szwajcaryę stanął Z. Krasiński w Genewie d. 3 Listopada 1829 r. Odrazu pracowite życie rozpoczął, wziąwszy nauczycieli czterech do języka angielskiego, francuskiego, fortepianu i matematyki. Zamieszkał w «pensyonacie» pani Révilliod, a dzięki jej stosunkom z pierwszymi domami genewskimi, zaczął rychło bywać w tamtejszem towarzystwie. Już na trzeci dzień po przyjeździe, na wieczorze u bankiera Lombarda poznał młodszego od siebie o rok Anglika, Henryka Reeve’a z którym niebawem zwiąże go ścisła, serdeczna przyjaźn. Reeve studyował literaturę w Akademii Genewskiej, która wówczas nie miala jeszcze tytułu Uniwersytetu. Krasiński zamierzał uczęszczać na wykłady w Akademii, jako wolny słuchacz; nazwiska jego w urzędowym katalogu studentów Akademii nie znajdujemy. Na wybór wykładów nie mógł się zrazu zdecydować. Tęsknota za krajem i za swoimi nękała go od początku pobytu w Genewie. Ulgę znajdował w pisaniu listów; już wtedy jego zapał do korespondencyi jest nadzwyczajny. Jednym zamachem pisze np. ośm listów, a wieczorem idzie do teatru. Czasu mu staje na wszystko. Uczęszcza pilnie na wykłady filozofii, ekonomii politycznej i historyi rzymskiej, w domu bierze lekcye prywatne, autorstwa nie zaniedbuje. Zaczętego w kraju Zawiszę dalej pisze i spodziewa się go na wiosnę wysłać do Warszawy. Gaszyńskiemu posyła dla «Pamiętnika dla Płci pięknej urywek z opisu swej podróży: «Opisanie jeziora Leman.» Z profesorów Akademii największe zrazu wywarł wrażenie Pelegrino Rossi, którego kurs historyi rzymskiej gromadził tłumy słuchaczów. Stylu francuskiego uczył Krasińskiego Franciszek Roget, teolog protestant, profesor Akademii, a przytem współredaktor miesięcznika «Bibliothèque Universelle.»
Jemu to zawdzięczał Krasiński wydoskonalenie francuszczyzny, której dobrą znajomość wyniósł już z rodzicielskiego domu. Tem się tłómaczy fakt, że już w kilka miesięcy po przyjeździe do Genewy mógł napisać doskonały artykuł francuski «o stanie obecnym literatury polskiej» w formie listu do Bonstettena. Artykuł ten umieścił Roget w zeszycie lutowym Biblioteki p. t. „Lettre sur l’état actuel de la littérature polonaise, adressée à M. de Bonstetten.“ Rzecz ta, pisana z pamięci, bez pomocy książek polskich, jest nadzwyczaj treściwą, a naogól bystrą i trafna charakterystyką literatury polskiej. Zwłaszcza epoka Stanisława Augusta jest dobrze streszczona.
W Lutym 1830 r. wysyła Gaszyńskiemu nowelkę dla „Pamiętnika Płci pięknej.“ Treść tej nowelki podało mu opowiadanie oficera francuskiego, Claparède, który bawił dłuższy czas w Korsyce. Gaszyński wydrukował to opowiadanie w tomie drugim Pamiętnika p. t. „Teodoro“, król borów, powieść korsykańska.“ I w tej powiastce, jak w poprzednich, zemsta stanowi główny wątek.
Coraz więcej zbliżał się w tym czasie do Reeve’a, z którym łączyła go wspólność upodobań literackich, uwielbienie Byrona i Szekspira. Reeve wtajemniczał go w piękności Hamleta i Macbetha z innym Anglikiem Leachem czytywal pamflety polityczne Juniusa. W towarzystwie genewskiem poznał Krasiński rodzinę angielską Willanów; zwróciła jego uwagę urocza, czarnooka, Henryetta Willan. Od rozmów i przekomarzań się doszło niebawem do obopólnej gorącej miłości, do wyznań. Nie łudzili się oboje i wiedzieli dobrze o niemożliwosci ślubu. Henryetta wracała w kwietniu r. 1830 do Anglii. Krasiński blizki był rozpaczy, przed ojcem nie taił stanu swego; Reeve tylko osładzał mu smutne chwile po rozstaniu z ubóstwianą Angielką. Uczucia swe wzburzone i rozgoryczone odmalował w drobnym utworze, który wysłał Gaszyńskiemu d. 29 Kwietnia 1830 r. „Pamiętnik dla Plei pięknej“ pomieścił ten fragment w zeszycie z d. 15 Czerwca 1830 r. p. t. „On, ułomek z pamiętników życia młodzieńca.“ Po Śnie Elżbiety Pileckiej mamy tu drugie echo,,Snu“ Byronowego. Jest to poetyczna autobiografia, ważna o tyle, że sięga dziecinnych, opinogórskich wrażeń. Blednie przy tym utworze Sen Pileckiej. Nieszczęśliwa, beznadziejna miłość wydobywa z młodzieńczej piersi rzewne i czyste tony. Pod względem stylu widać tu znaczne wyrobienie i postęp.
Praca usilna była mu lekarstwem na smutki serca. Oddał się z zamiłowaniem studyom nad prawem polskiem, a nie ustawał w doskonaleniu swej francuszczyzny. W czerwcu r. 1830 donosi ojcu swemu o największym tryumfie literackim, który go dotychczas spotkał. Napisał był mały utwór po francusku p. t. Les légions polonaises. Na lekcyi francuskiej odczytywał swe prace profesorowi Roget. Otóż po odczytaniu Legionów polskich ujrzał łzy w oczach poważnego Genewczyka. W następnym miesiącu wydrukował Roget tę nowelkę w Bibliothèque Universelle. Z końcem czerwca do korespondencyi z ojcem przybywają Krasińskiemu listy do Reeve’a, podróżującego po Szwajcaryi. Rozpoczyna się wówczas korespondencya francuska z przyjacielem, trwająca lata całe i bardzo ważna, jako materyał do poznania szczegółowej ewolucyi duchowej niedalekiego twórcy „Nieboskiej komedyi”[2].
Obok długich, sążnistych nieraz listów do Reeve’a pisze Krasiński po francusku szereg drobnych utworów, z których część tylko bezimiennie ogłosił w Bibliothèque Universelle reszta pozostała w rękopisach, przechowanych potem z pietyzmem przez Reeve’a. Z tych ważniejsze są: „La Confession de Napoléon,” „Sur le Clergé” i „Écrit la nuit.” Upały lipcowe nie osłabiały pracowitości. W Lipcu donosi ojcu: „moje dni pędzę wśród kałamarza, pióra, historyi polskiej i powszechnej, dzieł angielskich i Zawiszy. Wieczory obracam na samotne przechadzki, w których mam upodobanie po całodziennej pracy.“ W Sierpniu odbył Krasiński z Reeve’em i Jakubowskim wycieczkę do Chamonix i na szczyt góry Brévent. Po całodziennych trudach wchodzenia na góry i marszów ciągłych wieczorem zasiadał nieznużony do spisania wrażeń, a dziennik francuski tej wycieczki dowodzi wielkiego rozmiłowania się we wdziękach przyrody alpejskiej. Ledwie powrócił do Genewy, pośpieszył do Odyńca, który przedstawił go Mickiewiczowi, zwiedzającemu wówczas Szwajcaryę. Odyniec zdumiony był różnicą między tym Zygmuntkiem, którego widział przed rokiem w Warszawie, a „pełnym siły i zapału młodzieńcem,“ który powitał go w Genewie.
Dawno zamierzona podróż Krasińskiego po Szwajcaryi przyszła wtedy do skutku w najmilszem towarzystwie Mickiewicza i Odyńca. Ta kilkotygodniowa podróż była nadzwyczaj doniosła dla mlodego Krasińskiego, a to z powodu zbliżenia się i bliższego poznania Mickiewicza, który nawet w tak krótkim czasie zdołał zbawiennie i ożywczo wpłynąć na młodszego o lat 14 autora artykułów francuskiej Bibliothèque Universelle. Wykłady Rossiego i lekeye Rogeta wykształciły niemało umysł Zygmunta Krasińskiego; ale przy boku Adama Mickiewicza serce jego zaczęło bić żywiej: przy tym gienialnym mistrzu nauczył się inaczej, zdrowiej na świat spoglądać, a dalszym jego myślom i aspiracyom dodał ducha i pędu śpiewak Wallenroda.
Odyniec zdał sprawę w swych Listach z Podróży z różnych epizodów tej wspólnej wycieczki. Krasiński pilnie i dokładnie spisywał wrażenia swe po francusku, zamierzając je z czasem przetómaczyć na polskie i posłać Gaszyńskiemu dla Pamiętnika. Ten dziennik podróży („Journal”) dowodzi, z jakiem przejęciem się patrzał Krasiński na piękności alpejskiej przyrody i jak trafnie umiał je po francusku opisać i odtworzyć. Po dziś dzień opisy jego nie straciły nic ze świeżości; kto zwiedzał te same strony Szwajcaryi, ten odda hołd prostym a wiernym opisom Krasińskiego. Przyroda cala jest w tym dzienniku uduchowiona niejako [3].
Zdumiewa przedewszystkiem niewyczerpana wówczas pracowitość młodego pisarza. Nawet niepogoda nie wpływa zniechęcająco. Czas słotny w Interlaken spędza Krasiński na pisaniu. Oddawna nosił się z myślą napisania rozprawki o spotkaniu się dusz za grobem i zamiar ten w Interlaken w ciągu jednego dnia uskutecznił. Rozprawka ta wyszła potem z druku w Warszawie w drukarni Banku Polskiego 1830 r. p. t. «Ułomek» z Dawnego Rękopismu Słowiańskiego.“ Wstęp jest echem niedawnej rozmowy z Henryetą Willan, Punktem wyjścia i pobudką do napisania tej rozprawki była zapomniana dziś broszurka teologa genewskiego Boissiera, p. t. Les retrou verons-nous dans un monde meilleur? (1829).
Po rocznym pobycie w Genewie Zygmunt Krasiński pragnął zmiany; wyrywał się do Anglii. Ale jenerał nie życzył sobie tej podróży i skierował syna ku Włochom. 3-go listopada 1830 roku, a więc w rok po przybyciu do Genewy, wyjechał Krasiński z mentorem Jakubowskim na Simplon do Medyolanu, a stamtąd do Florencyi i Rzymu. Pierwszy rok pobytu zagranicą wzbogacił wiedzę, uszlachetnił serce niewinną i nieszczęśliwą miłością. Spotkanie z Mickiewiczem wiele mu dobra przyniosło. On go nauczył «zimniej, piękniej, bezstronniej rzeczy tego świata uważać,» wyperswadował mu szumność w działaniu i mowie, wskazywał mu wzniosły cel życia: prawdę i jedyną do niej drogę: naukę.
W Rzymie stanął Krasiński 30 Listopada 1830 r., nie przeczuwając co się wówczas działo w Warszawie. Nazajutrz po przyjeździe jego do Wiecznego Miasta zmarł papież Pius VIII. Wrażenia stolicy chrześcijaństwa byly potężne ponad wszystkie górował widok Colosseum, jako arena duchowego zwycięstwa idei chrześcijańskiej nad brutalną przemocą pogańskiego cezaryzmu. Zachwyt Krasińskiego nad Colosseum rozbrzmiewa w listach jego do ojca i do Reeve’a. W noc miesięczną, wśród wiekopomnych ruin widok prostego czarnego krzyża, który rzucał «cień pokoju i błogosławieństwa,» przejął do głębi wrażliwą duszę Krasińskiego: bezwiednie począł się tam wtedy pierwszy zarodek arcydzieła, które po latach burz i niepokojów zejdzie jako Irydyon.
Towarzystwo Mickiewicza w Rzymie działało dalej ożywczo; za jego pobudką rozczytuje się Krasiński w Lamennais’go dziele: «Indifférence en matière de religion.» W ciągu pierwszego tygodnia w Rzymie cieszy się Z. Krasiński bujnem natchnieniem. Pisze różne nowelki. Jeszcze 13-go Grudnia nie wiedział Z. Krasiński w Rzymie o rewolucyi listopadowej. Z listów do jenerała widzimy, że niepogoda zmuszała go do siedzenia w domu. Uczył się pilnie po włosku, po angielsku, czytał ekonomię polityczną Say’a, Iliadę w oryginale. Ale już 15-go lub 16-go Grudnia spokój go opuścił. Nadeszły wieści o wojnie polsko-rossyjskiej. Rozpoczęły się dla Zygmunta ciężkie miesiące niepewności i trwogi. Nie wiedział, co się z ojcem jego stało, co miał z sobą począć... Rozpacz poczęła go ogarniać na wiadomość, że ojciec opuścił Polskę; czuł, że imię jego może być okryte obelgami rodaków, wzgardą ukochanej Henryetty… Przez czas długi z Rzymu wyjechać nie mógł, bo mu paszportu poseł rosyjski nie wydawał.
W połowie lutego 1831 roku wybuchła tam panika przed rewolucyą, idącą z Bolonii. Wydał wreszcie poseł rosyjski w Rzymie rozkaz, aby Polacy z Królestwa Polskiego opuścili Państwo Papieskie. Krasiński udał się prosto do Florencyi, skąd na Genuę i Medyolan dostał się 25-go Marca 1831 r. do Genewy w ciągłem oczekiwaniu wiadomości i rozkazów jenerała. 14-go Maja otrzymał wreszcie syn rozkaz pozostania na miejscu i nie mieszania się do rewolucyi. Zygmunt Krasiński chciał mimo to przedostać się do Polski; byłby tego dokonał mimo czujności Jakubowskiego i policyi genewskiej, gdyby nie wewnętrzna walka z sobą samym. Wzięcie czynnego udziału w wojnie byłoby dobiło niejako w opinii publicznej ojca, tego ojca, którego Zygmunt mimo wszystko czcił i kochał. Niezdecydowanie Mickiewicza mogło także oddziałać hamująco na młodszego o lat 14 Zygmunta Krasińskiego. Mickiewicz przybył w połowie Maja do Genewy, bawił tu tydzień, niezdecydowany, niepewny, co ma począć. Reeve pisze wyraźnie, że ta niepewność Mickiewicza podziałała także na niego samego. Reeve bowiem chciał pierwotnie wywieźć Zygmunta Krasińskiego z sobą do Paryża, aby go zmusić do działania.
Podwójna klęska: rodzinna i narodowa doprowadziła 19-letniego młodzieńca nad sam brzeg rozpaczy i zwątpienia, zatruła mu resztę młodości, albo raczej pozbawiła go młodości; z tej strasznej próby moralnej wyszedł jednak zwycięsko. Tylko, że zwycięstwo to moralne okupił kosztem sił fizycznych. Przedwcześnie postarzał: nie obdarzony od natury organizmem krzepkim, dojrzał w nieszczęściu, jak roślina w cieplarni; zakwitnął rychło, wydał owoce ducha dziwnie wcześnie, lecz też znużoną głowę pochylił na sen wiekuisty w latach zaledwie męskich. Rówieśnicy jego dopiero za dni naszych do grobów zstępują, Leon XIII żyje dotychczas, a jego od lat przeszło czterdziestu kryje mogiła...
Mało komu danem było wycierpieć tyle, co Krasiński w r. 1831.
Nadomiar biedy samotnym był w Genewie. Reeve wyjechał stamtąd do Londynu 18-go Maja, Mickiewicz w kilka dni potem. Zostawał sam ze swoją rozpaczą, z jadem piekielnym w sercu. Uciekał na jezioro i tu w łódce dni całe i noce spędzał. Energia, tłumiona przymusową bezczynnością, szukała sobie ujścia w twórczości; powstaje ów dziwny, chaotyczny Adam Szaleniec, w którym bolesna rzeczywistość splata się z tkaniną rozgorączkowanej, chorej wyobraźni, powstaje utwór, karmiony żalem, lecz nie pojony nadzieją. Fragmenty jego, przesyłane we francuskim przekładzie w listach do Reeva, świadczą wymownie o ciężkiej pracy, dokonywającej się w duszy młodego poety. Wyłania się z nich ponura, pierwotna twarz bohatyra, który po latach zmieni imię: bo zamrze w Krasińskim kiedyś Adam Szaleniec i narodzi się Irydyon.
W długich, samotnych, pełnych niepokoju miesiącach letnich 1831 r. twórczość staje się jedyną osłodą i pociechą dla syna Wincentego Krasińskiego. Pomysły ciągłe, nieustające, choć zmienne w nastroju natchnienia, przejawiają się w rozlicznych artykułach francuskich, które wtedy w Genewie powstają. Autor ich ma przeświadczenie, że to jest poezya, acz niedoskonała, skoro brak jej rytmu. «Piszę, bo muszę pisać» — donosi wtedy Reeve’owi. Jest w nim nadmiar uczuć, nadmiar ognia, który szuka sobie ujścia w twórczości.
W lecie 1831 r. cholera postępowała groźnie ze Wschodu na Zachód Europy. Krasiński, zdenerwowany do najwyższego stopnia brakiem wiadomości od ojca i złemi nowinami z nad Wisły, pisze do Reeva 13-go lipca o swem przeczuciu rychłej śmierci z cholery. Pisze wtedy testament, zapisując przyjacielowi różne drobiazgi; nie wspominalibyśmy o tem chorobliwem przeczuciu, gdyby nie charakterystyczne zakończenie tego testamentu, przytoczone w liście do Reeve’a:
«Opuszczając tę ziemię w wieku bankierów i gnębicieli, jednego tylko żałuję, t. j. żem nie padł na polu bitwy i żem nie miał u łoża śmierci żadnego z mych angielskich przyjaciół.» Dziwna wzmianka o bankierach dowodzi, że Krasiński zaczął już badać zawiłe kwestye społeczne, że pojmuje ucisk ekonomiczny i wysnuwa z niego wnioski ważne. Ustępy z innych listów do przyjaciela dowodzą, że autor «Adama Szaleńca» zaczyna się głębiej zastanawiać nad organizacyą społeczeństwa europejskiego, że zaczyna już przewidywać smutny koniec obecnego «stanu posiadania», słowem, że przeczuwa kataklizm dziejowy... Głos przyjaciela, pełen niezadowolenia i obaw o Anglię, która przechodziła znane przesilenie spoleczne (Reform Bill), odbija się w sercu polskiem i porusza struny już nie narodowe tylko, ale wszechludzkie. Zrazu struny te dźwięczą cicho, ale w miarę lat będą wydawały pewniejsze tony, aż zabrzmią po mistrzowsku — w Nieboskiej:
«Kupcy i bankierzy! — pisze do Reeve’a — ale czyż nie widzisz, że jest ich za wiele na tym świecie, że prawa Bożej miłości na tem cierpią? potrzeba doświadczenia, by w przepaść wpadli — a my, mój przyjacielu, jeśli się na skraju przepaści ostoimy, będziemy patrzeć na tę smutną naukę, na te ciała, drgające w otchłani, pod stosem biletów bankowych.»
Pierwsza w tymże liście wzmianka wyraźna o St.-Symonistach dowodzi, że Krasiński zainteresował się już żywo tym ciekawym objawem społecznego fermentu. Równocześnie zaś hiobowe wiadomości o upadku Warszawy zmuszały do bolesnych rozpamiętywań o powodach niedoli. Przejeżdżał wtedy przez Genewę J. Jezierski, którego w początkach wojny wysłał rząd Królestwa Polskiego do Petersburga celem uzyskania pewnych koncesyi od Cesarza Mikołaja I. Otóż ten to Jezierski opowiedział Krasińskiemu: «dziwne i straszne rzeczy o klubach. Polska zginęła przez kluby. Opowiadania jego były dla mnie pełne goryczy. Dowiedziałem się o wielu podłościach i haniebnych postępkach. Warszawa była pod panowaniem sztyletu. Niezgoda wszędzie: w sejmie i w armii... Wiele złudzeń spadło mi z oczu. Czy dałbyś wiarę? Wiele było tchórzów między nami, którzy wcale się nie bili. Krzyczeli na sejmie wśród czterech murów» — (Z listu do Reeve’a).
Zaczynał Krasiński wierzyć zapewnieniom ojca, który genezę powstania listopadowego widział raczej w kwestyi społecznej, nie zaś narodowej. Stąd budził się w nim wstręt do żywiołu mieszczańskiego, do przechrztów, do warstw napływowych, którym przypisywał rozmiłowanie się w liberalizmie francuskim i wywołanie zgubnego ruchu. Sam był naturą ze wszech miar prawą, nienawidzącą krętych dróg, chociażby do najpiękniejszego celu wiodących.
Już wtedy miał doskonałe poczucie samego siebie i znajomość swej duszy. Nie urodziłem się na spiskowca pisze do Reeve’a 7-go Października 1831 r. Nie umiem milczeć, uśmiechać się z hipokryzyą, gdy serce me kipi wściekłością nie dla mnie lochy, towarzystwa tajemne, przysięgi skryte. Nie umiem udawać...» To samo po latach wyraził w wierszu: «szablę kocham, wstyd mi noża!»
Ten, co tak ciężko zawinił wobec Zygmunta Krasińskiego, dawny przyjaciel, a potem wróg, Leon Lubieński przybył do Genewy, aby się pogodzić, aby przeprosić za obelgę uniwersytecką. Znalazł Zygmunta chłodno grzecznym, ale nieubłaganym, odtrącającym pojednanie. Krasiński listownie zwierza się z tego Reeve’owi, ale z Angli otrzymuje w odpowiedzi potępienie za niechrześcijańskie obejście się z nieprzyjacielem, proszącym o przebaczenie. I wówczas rozpoczął się ciekawy i ważny proces w duszy Krasińskiego. Napróżno usiłuje on przekonać Reeve’a o potrzebie, o konieczności nienawiści indywidualnej i zbiorowej. Spokojny Anglik nie daje się zbalamucić wywodami namiętnymi przyjaciela i potępia zasadniczo nienawiść, jako uczucie pogańskie, niezgodne z wiarą chrześcijańską. Krasiński napozór nie ustępuje, ale w duszy musi przyznać słuszność Anglikowi, choć namiętność bierze i wtedy i potem nieraz górę nad rozumowaniem. Wpływ Reeve’a dosięgnął wówczas punktu kulminacyjnego; choć nie był doraźnym, przecież w skutkach swych okazał się najzbawienniejszym. Odtąd młody Polak nie będzie już miał spokoju: kwestya «nienawiści» zapadnie głęboko w duszę jego, jak kolec drobny, a dokuczliwy; żyć z nim można, ale od czasu do czasu przypomni się on boleśnie... Lata całe będzie tak żyć Krasiński. Idea Nienawiści i idea Przebaczenia będą się w nim ścierały na przestrzeni od Petersburga do Rzymu, aż przyjdzie chwila, w której pogańska ządza nienawiści narodowej uchyli czoła przed Krzyżem Samotnym w Kolizeum, przed idea Miłości, wszystko odkupiającej. Wtedyto uśpiony przez wieki Irydyon, nienawidzący Romy Grek, pójdzie na Północ do krainy mogił i krzyżów.
Rewolucya robotnicza w Lyonie (Listopad — Grudzień 1831 r.) zwróciła znowu myśl baczną młodzieńca na kwestye społeczne. Zrozumiał odrazu materyalny podkład ruchu społecznego na Zachodzie. Rozpoczyna się w duszy młodzieńca ostra krytyka i widzenie dzisiejszego niemal stanu kwestyi społecznej:
«Uczucia szlachetne zginęły dziś w Europie. Ojczyzna nie odgrywa już żadnej roli; szczęście materyalne jest wszystkiem...»
Ustęp ten, jak i inne, które pominąć musimy, dowodzi, że zasada Nieboskiej Komedyi jest już wtedy, w końcu 1831 r., w głowie i sercu Krasińskiego. Myśl jego już przerabiała wtedy wielki problem przeciwieństw społecznych. Za lat parę dojrzeje myśl wielka i przyoblecze się w formę.
Cały rok 1831 jest epokowym w życiu Zygmunta Krasińskiego. Niedola krajowa i osobista przetrawiła go całego, przyśpieszyła proces rozwoju duchowego i pobudzila twórczość jego, która zaroiła się wówczas od mnóstwa oryginalnych ciekawych pomysłów. Niektóre z nich wystrzeliły odrazu pękiem jaskrawego i nietrwałego kwiecia inne zamarły pozornie, aby po latach zejść w dojrzalszych kształtach.
Niebawem po «Adamie Szaleńcu» przystąpil Krasiński do dłuższej opowieści historycznej, której tytuł brzmiał pierwotnie: «Maryna Carowa;» w miarę pisania przechyliło się zamiłowanie autora ku fantastycznej postaci rozkochanego w Marynie młodzieńca, zmyślonego Agaj-Hana. Powieść ta wyszła z druku we Wrocławiu w jesieni 1833 roku z dedykacyą: «Poświęcone Maryi.» Jak się z listów do Reeve’a i z fragmentów «Adama Szaleńca» przekonać można, w myśli poety tą Maryą była Henryka Willan. Utwór sam zawiera piękne, liryczne uniesienia obok fałszywej archeologii i gorączkowego patosu.
Pomijamy tu z konieczności różne drobne utwory francuskie z tej epoki. Spieszno nam do źródeł przemożnego natchnienia, które wydało Nieboską i Irydyona. Arcydzieła te, pomimo całej pozornej przepaści dziejowej, która je dzieli, pomimo tego, że czasy Heliogabala nie zdają się mieć nic wspólnego z okopami Św. Trójcy — wypłynęły przecież z jednej, głębokiej, jak otchłań morska, myśli. Tą myślą, trawiącą i wówczas i później lata całe poetę, to myśl gorzka o krzywdzie ludzkiej, krzywdzie spolecznej. W Irydyonie krzywdzący Rzym przeciwstawiony jest krzywdzonemu i mściwemu Grekowi; w Nieboskiej krzywdząca arystokracya, bezmyślnie i samolubnie garnąca na swój wyłączny użytek owoce nie swojej pracy, przeciwstawiona jest krzywdzonemu i mściwemu pospólstwu. Te przeciwieństwa poetycznie i artystycznie wyzyskane, zupelnie odpowiadające panującym wówczas filozoficznym, schellingowsko–heglowskim teoryom, mają też identyczne niemal rozwiązania: teza gniotącego Rzymu i antyteza dażącego do mściwej zagłady Irydyona znoszą się wzajemnie i znajdują rozwiązanie w wyższej nad obie syntezie krzyża na Colosseum. Tak samo w Nieboskiej teza arystokratyczna, uosobiona whr. Henryku, i antyteza rewolucyi spolecznej (Pankracy) zmagają się długo, ale zwycięstwa nie odnosi zadna z nich: nad pobojowiskiem obu wznosi się symbolicznie i syntetycznie znowu krzyż, ten sam krzyż, który ongi i Rzym pokonał, i Irydyona przekonał, a którego widok przeszywa nawskroś Pankracego. Bożyszcze tłumów pojmuje w chwili zdobycia Okopów Świętej Trójcy, że ostatecznie ruina przeszłości nie jest jeszcze programem na przyszłość i że z takich popiołów powszechnej pożogi żaden Feniks nowego społecznego życia nie wstanie. Doświadczenie dziejowe potwierdza genialną domyślność i przenikliwość młodocianego twórcy Nieboskiej i Irydyona.
Teoretycznie przyznał on słuszność syntezie chrześcijańskiej: w dziejach starał się ją wszędzie odszukać i historyozoficznie uzasadnić; w praktyce życia bił się długo z rojem myśli wątpiących i z prób życia nie zawsze wychodził zwycięsko. Z wyżyn Nieboskiej i Irydyona zstąpił na padół ponęt ziemskich: kochał się nieszczęśliwie; nieraz wzorem hr. Henryka osobisty «dramat układał,» jak gdyby nie dość mu było żywej, współczesnej tragedyi.
Stosunek do pani Bobrowej przyniósł mu tylko rozczarowania i zgryzoty, a na twórczości odbił się niekorzystnie: Irydyona opóźnił, zamęt wniósł do duszy, tak hartownej w chwili pisania Nieboskiej, zniewalał do kompromisów z własnem sumieniem, które nie dało się obałamucić żadną sofisteryą sceptyki filozofującej. Po «Irydyonie» między 1835 a 1843 r. poeta tworzy wiele, ale dokonywa mało: w utworach znać ogrom myśli kłębiących się, którym za ciasno obok siebie, które się wydzielić i ugrupować pragną; ale proces krystalizacyi nie może się jeszcze dokonać, bo w duszy mistrza niepokój i niepewność.. Charakterystycznym pod tym względem utworem jest fragment dramatyczny Wanda, niedawno ogłoszony po raz pierwszy (Biblioteka Warszawska, Lipiec 1901 r.), gdzie idea chrześcijaństwa ściera się niefortunnie z rodzimym, prapolskim pierwiastkiem. Hamder — Ziemowit, brat Wandy, nie jest już poganinem, nie jest jeszcze naprawdę katolikiem — ale jest sceptykiem–filozofem, zdolnym do dysput z Schellingiem i Heglem!
Myśl też filozoficzna, przedewszystkiem, nie wybuch niepohamowanej twórczości, dała życie Synowi Cieniów, Snowi Cezary i Legendzie, utworom, objętym zbiorową nazwą Trzech Myśli Ligenzy. Są to jakby szkice, przygotowania do późniejszych, głębszych treścią, a doskonalszych formą utworów.
Podobną cechę niewyrobienia i jakby zabłąkania się na dawne nowelistyczne szlaki mają: Noc Letnia i Pokusa. Czas napisania ich nie da się dziś jeszcze dokładnie oznaczyć, ale do tych utworów da się dobrze zastosować to, co poeta donosił sam o sobie Sołtanowi: «Świeżości za grosz niema w wyobraźni mojej».
Rok 1839 był doniosłym w życiu Zygmunta Krasińskiego. W Neapolu poznał bliżej, a niebawem pokochał Delfinę Potocką; równocześnie zaś zawarł ścisłą znajomość, która się w dozgonną przyjaźń z czasem zamieniła, z Augustem Cieszkowskim. Czar niewieści pierwszej, — głęboki, filozoficzny umysł drugiego zaczęły przemożnie oddziaływać na serce i rozum twórcy Nieboskiej Od roku 1840 wchodzi Zygmunt Krasiński w nową epokę swego życia.

III.

Równocześnie rozum jego pracował, a serce gorzało.
Druga milość, dosięgająca zenitu między 1840 a 1843 r., wydała dla poezyi polskiej kilka ustępów lirycznych wielkiej piękności. Cechą ich znamienną i niezwykłą jest podkład nowych, filozoficznych teoryi.[4] Wiersze te pod względem techniki słownej zaznaczają powolne doskonalenie się formy. Powoli z rozpierzchłych, rozrzuconych dźwięków zapowiada się większy poemat. Nieokreślone zrazu rojenia i zachwyty poety dążą bezwiednie do większego wylewu, jak drobne nikłe strumyczki górskie, skryte w szczelinach, dążą do złączenia się w dalszem, większem, wspólnem łożysku.
Od r. 1839, od wiersza: «Przestwór lazuru ciągnie się przede mną...» mamy w kilku lirycznych wierszach ciągłe zapowiedzi «Przedświtu.» 27 Marca 1842 r. umarł jeden z najserdeczniejszych przyjaciół poety, Konst. Danielewicz, którego wpływ na Z. Krasińskiego był tak pod względem filozoficznych pojęć, jak niemniej w zakresie muzycznego udoskonalenia formy wiersza niezwykły i doniosły. W październiku 1842 roku wręcza Krasiński w Nizzy Gaszyńskiemu manuskrypt «Przedświtu,» zaklinając przyjaciela, aby pod swojem nazwiskiem poemat ogłosił. Poprawki i przeróbki rękopisu ciągną się przez całą zimę Wreszcie w połowie maja 1843 r. Przedświtwychodzi z druku.
Utwór to niełatwy dziś do sprawiedliwego ocenienia. To, co poeta wykołysał, wypieścił w głębiach swego serca, w czem zawarł swą nadzieję, swą miłość i swą wiarę najgłębszą, nie wytrzymało napozór próby czasu. Cudownie piękna forma poematu czaruje tak samo dziś, jak przed sześćdziesięciu laty. Treść jednak nie jest zupełnie jasną, jest niedomówioną. Poeta sam niebawem zrozumiał, ile nie dopowiedział w Przedświcie, skoro pomimo zapewnień końcowych: «Harfy już nigdy, nigdy nie nastroję» — pieśni bynajmniej nie zaniechał, owszem, niebawem napisał przejmujące do głębi Psalmy.
Ożeniwszy się w lipcu 1843 r., przebywał Z. Krasiński częściej niż przedtem w kraju, przypatrywał się bacznie stosunkom społecznym i porównywał rzeczywistość z rojeniami «Przedświtu.[5] To porównywanie, jak niemniej ostry wiatr nienawiści społecznej, wiejący z t. zw. centralizacyi wersalskiej, skloniły poetę do wystąpienia z przestrogą. W jesieni 1845 roku ukazują się Psalmy Przyszłości. Z listu do Soltana wiemy, że ostatni w druku Psalm Miłości napisany był najpierwej, dwa zaś drugie dodane zostały później, jako uzasadnienie logiczne trzeciego. Psalm Miłości zawiera tyle prawd społecznych i chrześcijańskich, wypowiedzianych zwięźle i z taką siłą, że utwór ten odrazu zachwycił wszystkich i zdobył powszechne uznanie. Myślą przewodnią calego tego psalmu jest «jeden tylko, jeden cud.» Niebezpieczeństwa, grożące od pańszczyzny, dokładnie rozumiał, jakkolwiek nie dość stanowczo zniesienia jej się domagał. Przecież nie kto inny, tylko on, wiedział, co to jest bólów ból; w końcowych strofkach dał wspaniały program dalszej pracy społecznej («dać żniwiarzom wszystkim grunt»), której kresem w myśli jego miało być uwieńczenie dziejowych trudów; żadna siła im nie sprosta, raczej zgorzeje, jak suchego siana stóg,

 
«A patrzący wiecznie z góry
Nie odwróci twarzy Bóg.»

Wiadomo, że «Psalmy» pobudziły Słowackiego do namiętnego wiersza, z którego widać, te jasna i piękna myśl «Psalmu» uległa falszywemu i tendencyjnemu niezrozumieniu. Słowacki podsuwa Krasińskiemu jakieś zaściankowe wyobrażenia o szlachcie i ludzie. Rzeź galicyjska 1846 r. była straszną odpowiedzią Słowackiemu. Krasiński dodał jeszcze Psalm Zalu i gdyby był poprzestał na pierwszym jego ustępie, byłby dał odpowiedź znakomitą ale w dalszym toku umieścił wywody filozoficzne, które sprowadziły dyskussyę z pola dziejowego na manowce filozofowania.
Psalm Dobrej Woli pisany był w r. 1848, jako ostatni wyraz przekonań i uczuć poety-rodaka. Mało jest w poezyi całego świata wierszy o tak uroczystym nastroju. Jest to raczej modlitwa genialnego człowieka w chwili wyjątkowej harmonii wszelkich władz duchowych. O winach przodków doskonale pamiętał, a jednak nie wahał się przyznać społeczeństwu naszemu wiekowych, europejskich zasług. Że to uczynił w chwili zamętu powszechnego (1848 r.), to właśnie było i psalmem i uczynkiem dobrej woli.
Cała poezya jego jest dziwnie krzepiąca, treściwa i mimo pozornej niejasności przejasna. Rozwidnia się nam od niej coraz więcej. On to przepowiadał i «klubowe tyrany» i «kule strute» i «ludożercze bronie;» on wołał: «nie chciej jak bydlę gnić nad paszy łanem!» on na lat kilkadziesiąt przewidział «Dzień dzisiejszy.» Zawczasu kłamne piętnował głosy, kuszące, by z człowieczeństwa wynijść koła, z Chrystusowej zejść Kalwaryi, by utuczyć ciało; ostrzegał przed głosami nawołującymi tylko do «przemysłu, handlu, roli, do dróg bitych, do farbiarni» — on wreszcie wskazał cele najwznioślejsze i zwiastował przyszłość, jako «prawo miłości rozlewalne wszędzie, Niedzielę wieków...»
Spuścizna jego duchowa, olbrzymia, nie dająca się objąć ani jednemu, ani kilku pokoleniom, dziś zaledwie zaczyna się rysować w majestatycznych swych rozmiarach. Przedwcześnie odszedł strudzony pracownik, złamany wędrówką ziemską, nad wyraz cienistą:

Mnie smutek zabił, mnie gorzkie koleje,
Mnie gwałt namiętnych, nieskończonych marzeń,
Mnie krok leniwy ognuśniałych zdarzeń.

W 47-ym roku życia starcem był posiwiałym, schorowanym. Pielgrzymkę doczesna zakończył w Paryżu dnia 23 lutego 1859 roku. Zwłoki pochowane w dziedzicznej Opinogórze.
Po śmierci jego ukazał się w druku «Niedokończony Poemat, » prawdziwa skarbnica bystrych spostrzeżeń filozoficznych, społeczno-dziejowych i chrześcijańskich — wyszły trzy tomy korespondencyi; ukażą się niebawem inne utwory z lat młodocianych i listy obfite, nieprzebrane, które rozjaśnią niejeden ważny moment w rozwoju tego potężnego ducha. Za lat dziesięć nadejdzie setna rocznica jego urodzin.
Obyśmy do tej pory zdołali zrozumieć dokładnie i szczegółowo, czem dla nas był, czem jest i czem stać się powinien Zygmunt Krasiński. Jako poeta filozof, nie był on nigdy piewcą jednego tylko pokolenia, ani jednej tylko warstwy. Za życia już ludzkości całe ogromy przenikał z końca do końca, uczył nas patrzeć i na nas samych, i na inne ludy «sub specie aeternitatis,» uczy nas cierpliwości:
«Gdyby Bóg nie był cierpliwym, to byśmy wszyscy codzień padać musieli pod piorunem jego sprawiedliwości. Cierpliwość jego daje nam czas do nawrócenia się, do żalu, do skruchy i tem samem jest naszem zbawieniem. Jakżeż teraz żądać, by był z jednymi cierpliwym, a z drugimi nie!»
Duch jego gorący, płomienny, nie cierpiący kroku leniwego ognuśniałych zdarzeń, rwał się tu nieraz i szamotał, miotan rozpaczą bezbrzeżną; przecież wytrwał w ufności. Czeka na ów dzień, w którym «ludzkość stanie się anielskością.»

Józef Kallenbach.









  1. Szczegółowy rozbiór i geneza tych drobnych utworów nie mogą nas tu zajmować. Czytelnika ciekawego odsyłamy do rozprawy pana M. Reitera: «Z. Krasiński, jako współpracownik Pamiętnika dla płci pięknej» we Lwowie 1894 r.
  2. Obacz studyum Adama hr. Krasińskiego w zeszytach: styczniowym i lutowym Biblioteki Warszawskiej 1901 r. p. t. Poeta Myśli.
  3. Kto chce mieć wyobrażenie o tem, jak Krasiński pojmuje i odczuwa przyrodę, ten niech porówna np. opis góry Jungfrau przy zachodzie słońca w dodatku do IV tomu Listów z Podróży Odyńca. Obaj równocześnie opisują swe wrażenia (IV, 305; 398), ale Odyniec nie umie stopniować ani kolorów, ani wyrazów, Krasiński zaś przekazał wiernie szczegóły barw, a całość obrazu odczuł poetyczniej.
  4. Por. „Zimny rozsądek w tobie się opiera„ — „Po śmierci” — „Myślałem nieraz przez znak dotykalny.“ Najartystyczniej splecione uczucie z myślą filozoficzną w wierszu: „Gdybym dziś, jutro, lub dnia z tych jakiego.“
  5. Por. list jego, przedrukowany w monografii St. Tarnowskiego, str. 458-459.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Kallenbach.