<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bajbuza
Podtytuł Powieść historyczna. Czasy Zygmunta III
Wydawca Spółka wydawnicza księgarzy w Warszawie
Data wyd. 1885
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Szczypior i Rożek znaleźli się na ganku, aby przyjąć przybywającego rotmistrza, ale mu zaraz z twarzy wyczytali, że pociechy z sobą nie przywoził żadnej. Wrócił, jeżeli być mogło, smutniejszy i niespokojniejszy niż był przed podróżą. W Nadstyrzu zaraz ożyło wszystko, bo bez niego dziwna tu panowała martwota i cisza; a jedną z przyczyn jej była nieobecność płci pięknej, na którą szczególniej Rożek i Przygodzki utyskiwali. Płeć tę reprezentowała sama jedna staruszeczka pewnie osiemdziesiątletnia, która jednak o wieku swym dokładnych nie miała wiadomości. Zwała się ona Leszczakowską, była od pół wieku już wdową i wychowywała rotmistrza, który ją jak matkę kochał i szanował. Leszczakowska, powiernica wszystkich jego myśli, utrapień, trosk, nie wychodziła już prawie ze swoich izdebek, chyba latem o kijku, siedziała z pończochą i z krzesła zarządzała domem.
Nie było dnia, żeby raz lub dwa nie odwiedził ją rotmistrz, nie posiedział u niej i nie zdał jej sprawy z tego co się działo w domu. Był nawet tak delikatnym, że w rzeczach gospodarstwa domowego, z obawy aby jej mimowolnej nie uczynić przykrości, nic nie rozkazał nie poradziwszy się Leszczakowskiej.
Nazywał ją matusią.
Jak zwykle tak i teraz rotmistrz z konia zsiadłszy, uściskawszy Szczypiora, powitawszy Rożka, spytawszy czy nie ma co nowego i dowiedziawszy się o przyjściu na świat dwojga źrebiąt, poszedł wprost do Leszczakowskiej i ręce jej pomarszczone ucałował z uczuciem wielkiem.
— Matusiu, a cóż z tobą? jak tam kaszel? co mówią nogi?
— Chrypi w piersiach, chrypi — odparła staruszka, która siedziała z głową obwiązaną chustką farbowaną w safranie i uśmiechem uszczęśliwionym witała wychowanka. — Co tam o mnie starej myśleć i pytać, ale cóż z tobą? co z tobą? Przywiózłeś jaką pociechę do domu? Co się na świecie dzieje!
Rotmistrz usiadł przy niej.
— Źle matusiu moja, albom ja tak głupi, że nie rozumiem nic, lub niedorzeczy się wszystko składa. Król zupełnie z Zamojskim zerwał, a hetman przeciwko niemu występuje. Kto ma słuszność, kto tu winien? Bóg święty wiedzieć raczy.
Zdaje się, że młody pan nienawykły do rządzenia, a jeszcze w kraju, w którym monarcha władzy absolutnej niema, trochę sobie za śmiało poczyna. Zdaje mu się, że jego wola wszystkiem, a tu się u nas trzeba i na powszechny konsens oglądać. Ztąd konflikt.
Hetman też, ja nie wiem czy winien, czy winni ci co króla do niego zrazili, dosyć, że nasion wiele do niezgod zasiano, a wszystkie oparte na rakuzkich praktykach.
Staruszka, którą Bajbuza przyzwyczaił do podobnych spowiedzi, słuchała z zajęciem.
— A z kimże ty, moje dziecko? — zapytała — naturalnie że z hetmanem… Toć twój wódz ulubiony.
— Radbym z nim, tak — westchnął Bajbuza — lecz w takiej jestem niepewności, że gotówem się od wszystkiego powstrzymać, aby nie zbłądzić.
Leszczakowska rozśmiała się głową potrząsając.
— Gdzieżbyś ty zaś miał spokojnie wysiedzieć, gdy się wszyscy ruszą, a publiczna sprawa powoływać będzie! O! już w to ja nie uwierzę. Radabym dla ciebie, abyś raz o sobie pomyślał, zamiast zawsze troskać się o to dobro powszechne, ale już ciebie nic nie zmieni.
Żenić się nie chcesz, rodziny nie masz, więc ci kraj rodziną.
— Najgorszem to — wtrącił powstając Bajbuza — że człowiek nie wie kędy iść i z kim trzymać. Na tatara lub turka, na rakuszan, zatrąbią, zabębnią, siadasz na koń i rzecz skończona; a tu wybieraj między panem Zamojskim a królem JMością?
Nigdym tak mocno nie czuł, że głupim jestem! — dokończył smutnie.
Leszczakowska zaprotestowała całując go w głowę. Nadchodził czas wieczerzy, poszedł powitać resztę domowników. Wszyscy już czekali około krupniku z półgęska, którego woń przyjemnie się rozchodziła po jadalni. Ks. Rabski pośpieszył czule witać i odmówić Benedicite, siedli, a Rożek zabrał głos dla opowiadania dziejów czasu niebytności rotmistrza, do których swym obyczajem sporo cudowności domięszał.
Wstawszy raz w nocy widział około księżyca dziwne zjawisko, górą krzyż, z jednej strony miecz, z drugiej miotłę, co miało jego zdaniem oznaczać wojnę, bodaj domową. W jednej ze wsi sąsiednich przyszło na świat ciele o dwu głowach, co także było przepowiednią bardzo niedobrą. Żydzi mówili coś już o turkach, a oni byli zawsze uwiadomieni najlepiej.
Nawet z dwojga nowo narodzonych źrebiąt, jedno miało strzałkę niezwyczajnych kształtów, co nie było bez znaczenia. Konstellacye się składały bardzo dziwnie.
Śmiał się z tego ks. Rabski, chociaż w ogóle wpływowi gwiazd na losy ludzi i narodów nie zaprzeczał.
Przygodzki z rozmaitych ruchów świata zwierzęcego i z ryb czynił też wnioski, ale czysto meteorologiczne.
Szczypior wyliczał co zabili w lesie i jak szły polowania. Włodarz mówił o gospodarstwie. Spodziewano się w tym roku obsiać łęgi i mieć z nich plon obfity, bo woda tyle lat z rzędu je zalewała, że chyba w tym roku musiała im przebaczyć.
Wszyscy domownicy oczekiwali nawzajem wiadomości jakich im mógł udzielić ze stolicy rotmistrz, ale badany odpowiadał zimno i krótko, że tam nowego tak dalece nie było nic.
Mówiono tylko napewno o blizkiem króla ożenieniu, na nadchodzącą wiosnę, a żoną miała być arcyksiężniczka rakuzka.
Wszyscy na to głowami poruszyli, bo wstręt i obawa tego domu były powszechne.
Pod koniec już wieczerzy, Szczypior jakby sobie dopiero teraz przypomniał najpilniejszą rzecz, o której zabył.
— A toć ja panu rotmistrzowi najciekawszej nowiny nie zwiastowałem.
Zwrócił się Bajbuza powątpiewając, aby coś dla niego tu ciekawem być mogło.
— Księżna Teresa, mylę się, pani Spytkowa — rzekł Szczypior — sama jedna powróciła do majątku, pono z nowym mężem wyżyć nie mogąc. A że majętność wypuszczona w dzierżawę, a dzierżawca przypożyczył, zagadka to jest więc, z czego ona tu żyć będzie? Sam nawet dwór w części zajęty przez dzierżawcę, a to człek prosty, gbur i zawadyaka.
Bajbuza aż się na siedzeniu poruszył.
— Prawda-li to?
— Najpewniejsza — dodał Szczypior — księżnej, chcę mówić Spytkowej, sam nie widziałem, alem od proboszcza słyszał. Nie jest to tajemnicą dla nikogo. Spytek nietylko że jej majątek puścił i pieniądze zagarnął, klejnoty jej u żydów pozastawiał, ale tak się z nią obchodził, a pożycie z powodu jakiejś włoszki w domu stało się tak przekrem, że jejmość uchodzić musiała. A że jej konie pozamykano, kolebkę zabrano, więc pożyczonym brożkiem parą koni się tu, o jednej słudze i pacholiku dostała.
Zapałał gniewem Bajbuza.
— Jam to zaraz temu małżeństwu źle rokował — zawołał — Spytek mi się nie podobał, choć i gładki i rozumny człowiek, ale serca w nim za grosz niema. Księżnej piękność go oczarowała, a miłować jej z poszanowaniem nie umiał. Szkoda biednej niewiasty.
Nie mówił więcej przy stole Bajbuza, ale nazajutrz konia sobie zrana podać kazał, i nie wypocząwszy po podróży, puścił się zaraz do pani Spytkowej.
Wszystko co mu opowiadał Szczypior prawdą się okazało. Jejmość zajmowała we dworze dwie izdebki, których jej z trudnością dzierżawca Zawałowski ustąpił. Nie chciała zrazu przyjąć rotmistrza, wstydząc się go, ale się nie dał odprawić i natarczywie słudze powiedział, iż od progu nie odejdzie, dopóki dopuszczonym nie będzie.
Otwarły się więc drzwi w końcu i płacząca Spytkowa pokazała.
Ze wzruszeniem przystąpił do niej rotmistrz. Nie taiła się już przed starym przyjacielem, pożycie z tym lekkomyślnym człowiekiem było niemożliwe, musiała uchodzić. Gotową była tu ubóztwo znosić raczej, niż tam urąganie się miłośnicy jakiejś włoszki, która usiadła się na to, aby ją wygnać.
Bajbuza miał ochotę wielką wyzwać na rękę Spytka i ubić łotra, ale nie uchodziło to, niestety!
— Tak jak jest przecież pozostać nie może — ja tu wszystko za pozwoleniem waszem urządzę lepiej. Naprzód Zawałowski mi musi iść precz, ja mu dam inną dzierżawę, potem czego brak, to się znajdzie, a w. miłość odetchniesz swobodniej. Jesteśmy dawno sąsiadami, jam się zawsze szczycił tem, żem z prawa naturalnego opiekę miał nad wdową. Teraz tembardziej nad pokrzywdzoną obowiązany jestem.
Zaprotestowała Spytkowa ręce łamiąc.
— Zlituj się rotmistrzu! co ludzie powiedzą. Spytek będzie miał pozór do rzucania na mnie potwarzy. Cała wina spadnie na nieszczęśliwą.
— Na to ja poradzę — odparł Bajbuza — obawiasz się w. miłość ludzkich potwarzy, ale moja noga tu nie postanie od dzisiejszego dnia, a choćbym najszczęśliwszym był służąc jej, uczynię to za pośrednictwem, nie będę się narzucał. Zostawcie staranie o tem mnie. Złym gębom potrafię nakazać milczenie.
Zawałowski przewidywał pewnie już z rotmistrzem rozprawę, znał jego zamożność, słyszał o przyjaźni dla księżnej, przygotował się więc skorzystać z gratki.
Bajbuza go znał tylko zdaleka, ale wiedział, że szlachcic w dorobku litości mieć nie będzie. Szło mu o to, aby dzierżawcy się zbyć corychlej a Spytkowej przywrócić tu wyłączne panowanie.
Krótko więc a węzłowato rzekł do Zawałowskiego.
— Słuchaj waszmość, panie Onufry… wszak tak wam imię?
— Istotnie! — skłonił się Zawałowski.
— Rzecz jest taka. Z dzierżawy ustąpić musisz i to, jeśli nie dziś, nie jutro, to jak najrychlej będzie można. Zapłaciłeś za nią temu Spytkowi, wiem ile, i to coś mu dopożyczył, a to coś mógł włożyć i coś się zabierał zyskać, i rumacyą i zawód zapłacę ci też. Daj kredki.
Tym pośpiechem zmięszany Zawałowski, zaprotestował.
— Ależ to prepotencya… pogadajmy… posłuchaj w. mość.
— Nie mam czasu — rzekł rotmistrz — dawaj kredkę.
Szlachcic się nastawił.
— Tak nie idzie! ja tu przy prawie stoję — zawołał.
— A ja niewiasty praw bronię i za waszmościne krzywdy i t. d. płacę sowicie. Czegóż więcej chcesz?
— Pogadajmy — jąkał szlachcic uparty.
— Mówię ci, że ochoty ani czasu nie mam, dawaj kredkę.
Zawałowskiemu już nie o pieniądz szło, ale o obrażoną miłość własną, że go rotmistrz tak samowolnie rugował, począł następować sierdzisto.
— Jam tu w moim domu — rzekł — impozycyi nie ścierpię…
Spojrzał na niego z góry Bajbuza.
— Wierz mi — rzekł — że ja wszystkich prawa szanować umiem, a szczególniej słabszych. Krzywdy ci uczynić nie chcę, ale wody z tobą warzyć nie mogę. Biedna kobieta cierpi, jam jej opiekun. Nie zdasz się po dobrej woli i to prędko, jutro najadę i wywiozę cię precz. Zapłacę potem, a choćby wieżę odsiedzę za gwałt popełniony, to mi wszystko jedno, ale Spytkowa czekać w lichym alkierzyku na twoje zlitowanie nie będzie. Masz wóz i przewóz, dasz kredkę czy nie?
Zawałowski się w głowę poskrobał, było to dobrym znakiem. Z drugiej izby przestraszona połowica dawno mu ukazywała na migi, że uledz był powinien. Poszedł w milczeniu po kredę i położył ją na stole przed rotmistrzem, który natychmiast ostygł.
— Dyktuj — rzekł.
— Drzyj łyka póki się dają — w duchu sobie powiedział szlachcic leniwie przystępując do stołu.
— Ileś dał? — począł badać Bajbuza.
Kłamać nie było można, trzeba było naprzód prawdę wyznać, dopiero gdy przyszło do indemnizacyi, szkód, zysków i t. p. Zawałowski zażądał nad miarę wiele.
Krzywił się Bajbuza, ale nie sprzeczał. Sum wymaganych nie pisał jednak, ale to co sam uznawał sprawiedliwem. Parę razy Zawałowski palcem zatarł napisane cyfry, a rotmistrz je z zimną krwią przywrócił, nie mówiąc ni słowa. Dawał mu się wykrzyczeć, narzekać, kląć, w piersi bić, i pisał co słusznem widział.
Przyszło nakoniec do addycyi. Bajbuza ją zrobił, sprawdził, od stołu wstał i protestującemu szlachcicowi rzekł: — Masz, jakem ci mówił, wóz i przewóz, jeżeli jutro nie przyjedziesz po pieniądze, moi ludzie tu będą o południu i oczyszczą dwór… Pozwiesz mnie o gwałt, najazd, o co chcesz. Dam się raz, drugi skondemnować, zaapelluję, będę cię po sądach wodził, abym za chciwość ukarał. Odbierzesz swoje, ale dobrze się wymęczywszy. Jeżeli ci to w smak? jak wola i łaska. Ja com powiedział, uczynię.
— Przecież gwałt!
— Czasem człowiek musi go popełnić! — westchnął Bajboza — nad biedną niewiastą litość mam. Krzywda wam się nie dzieje. Samowolą grzeszę, ale gwałtu tego na sumieniu mieć nie będę.
To mówiąc, gdy się już ku progowi zwracał, ulękła się sama Zawałowska i wpadła prosząc za mężem. Nastąpiła zgoda. Szlachcic natychmiast się wynosić przyrzekł.
— Pieniądze jeśli chcesz, jedź ze mną, napiszesz cessyą, skwitujesz z pretensyi i płacę ci je bez zwłoki.
Wszystko się na tem skończyło, że rotmistrz musiał kubek wina wychylić, chleb przełamać, posłuchać lamentów Zawałowskiej, ale wyszedł potem zupełnie spokojny do Spytkowej.
— Proszę miłość waszą abyście byli spokojni, Zawałowskiego tu jutro nie będzie. Do stajni, do śpiżarni, co potrzeba Szczypior przywiezie. Ja to rozumiem dobrze, i mnie się pokazywać niewolno.
Pocałował w rękę milczącą jejmość, siadł na konia i pognał do Nadstyrza.
Domownicy się uradowali tak im wesołym głosem odezwał się na ganku. Poszeptał coś ze Szczypiorem, a nazajutrz w godzinie obiadowej Zawałowski w żupanie siarczystym, w kontuszu burakowym, w pasie najlepszym jaki mu po ojcu się dostał, nadjechał wielce akomodujący się, pokorny i grzeczny.
Podpisał cessyę, kwity, reces… co chciano, drżącą ręką zagarnął przygotowane pieniądze, podochocił sobie przy stole i odjeżdżając, poprzysiągł Rożkowi, z którym się najwięcej zbliżył, że za rotmistrzem w ogień był gotów i w wodę.
— To panie człowiek! — wołał nieco ochrypłym głosem — to panie jest bohater. Pod Byczyną gdyby nie on, nigdyby Maksymiliana nie wzięli i to generalnie wiadomo. Zamojski gdy go przy nim nie stało, cienko śpiewa.
Ale takich właśnie ludzi na krzesła nie promowują, bo się ich boją. Więc siedzi na wsi, nic nie znaczy, ale gdyby na szlachtę huknął: Za mną panowie bracia! toby się posypali za nim tysiącami. To panie, człowiek!
Miał potem wielką ochotę Bajbuza do Spytkowej pojechać, sam się przekonać jak jej tam szło, czy czego nie brakło, ale poczciwe poszanowanie dla kobiety, która swe dobre imię jedno miała, wstrzymywało go. Posyłał Szczypiora tylko, który gorliwie spełniał rozkazy.
Nadchodziła wiosna, gruchnęła nagle wiadomość, iż król się żeni. Dzień nawet wesela został wyznaczony. Żeni się z arcyksiężniczką, do czego praktyki jakieś przywiązywano.
Szlachta się poruszyła jak pszczoły w ulu, ale już zapobiedz było niepodobna. Król miał za sobą część senatorów i ani myślał zważać na burzę, która się zrywała.
Zamojski zwołał zjazd do Lublina, a tu w głos rozległy się zarzuty czynione królowi przez hetmana. Zadawał mu nie już same małżeństwo skojarzone bez zgody senatorów i narodu, ale jakieś podstępne układy, których dowodem były pochwycone listy własnoręczne króla.
Nie dopomniano się u Maksymiliana o poprzysiężenie układów zawartych w Bendzynie, samowolnie i pod niebytność podskarbiego otwarto skarb rzeczypospolitej, pieniędzy na zapłatę żołnierza z kwarty użyto na prywatne króla potrzeby, rozdawnictwa dostojeństw bezprawne i wiele innych nadużyć rzucono w oczy młodemu królowi zamiast podarku weselnego.
Po całym kraju grawamina te przepisywane, komentowane biegły z rąk do rąk i najspokojniejsze jątrzyły umysły. Wszystko to zwiastowało zamach na ustawy same rzeczypospolitej, było przepowiednią tego absolutum dominium, którego się tak obawiano.
Z tego zjazdu głośnego w Lublinie Zamojskiego przyjaciele jechali z żalami do króla, a na ich czele wojewoda krakowski Firlej, lubelski wojewoda Zebrzydowski, Firlej kasztelan radomski, Herburty, Lanckorońscy, Oleśniccy, Gorajscy i wielu innych. Z drugiej strony w poselstwie szli Solikowski, Maciejowski, Gowoliński biskupi a z nimi Ostrogski, Tęczyński, Stadnicki. Miał król obrońców naprzód w duchowieństwie, potem w ważniejszych rodach, gdy Zamojski, niestety, opierał się na dosyć burzliwych żywiołach, które powołać musiał.
Ten krok uczyniony do króla, prawie był bezskutecznym, odkładano wszystko do sejmu. Król dostojeństwa swego znajdował niegodnem, aby rękojmie dawał, gdy mu wiary odmawiano.
Wbrew więc hałasom, małżeństwo przyszło do skutku, a lekceważenie życzeń i skarg narodu dało się uczuć i umiano je wyzyskać przeciwko królowi.
— Czyni co chce! nie pyta nikogo! absolutnym się już czuje! — wołali przyjaciele Zamojskiego — jeżeli temu się nie położy końca, niedługo sejmu i rad potrzebować nie będzie.
Na chwilę świetne uroczystości weselne odciągnęły trochę umysły. Rotmistrz posłał Szczypiora, aby w Krakowie języka dostał. Mniej już czuły dla króla i królowej wdowy, gdy teraz subsydya rakuzkie im przypływać musiały, wyprawił chorążego z listem i prośbą, aby mógł też swą należność odzyskać.
— Nie nalegaj bardzo — rzekł mu na wyjezdnem — wszelako darowywać nie widzę dziś potrzeby i królowa ze swych posiadłości mężowskich musiała już coś uzbierać.
Zabawił poseł czas dosyć długi, a nie powrócił aż w czerwcu, lecz przywiózł relacyą szczegółową, gdyż do Krakowa przybywszy przededniem wesela, na własne oczy wszystko oglądał.
Powszechny naówczas głos był, że wesele króla przypominało jeszcze dobrze krakowianom pamiętne hetmana Zamojskiego z Batorówną, ale mu z wielu miar nie dorównywało.
Wprawdzie rycerstwa się około króla zebrało daleko więcej, bo go do siedmiu tysięcy liczono, ale zresztą wszystko, zwłaszcza dwór młodej królowej, nie wydał się świetnym, bo więcej nad pół-setek z sobą towarzystwa nie miała. Jechała z nią matka, biskup wrocławski i hrabia Lichtenberg. Kolebka wytworna, w której wjeżdżała, była darowaną przez króla.
— Zygmunt — opowiadał Szczypior — wyjechał naprzeciw niej do rozbitych namiotów za miastem, gdzie Tarnowski ją witał, a biskup wrocławski mu odpowiadał.
Od królowej Anny mówił Goślicki, i cały orszak ruszył do miasta; królowa młoda z matką w ośmin woźnikami zaprzężonej wyzłacanej kolebce, w drugiej wdowa królowa Anna z siostrzenicą królewną szwedzką, panie dworu i panowie.
W bramie Floryańskiej stała uszykowana piechota miejska, ubrana z włoska, w niebieskich sukniach z bramowaniem srebrnem.
Łuki tryumfalne wystawione były przy Kleparzu, u kościoła Panny Maryi Myszkowskiego kasztelana wojnickiego, i przy Grodzkiej ulicy. Na wszystkich stały muzyki i śpiewacy, a u zamku przy bramie z dwoma piramidami, dziesięć panien kasztelanowej oświecimskiej Padniewskiej najpiękniej się popisały.
Rozrzucano też wybite umyślnie srebrne pieniądze z palmami dwoma, które rzeka przedzielała, a one się wierzchołkami z sobą łączyły. Amor distantia jungit.
Szczypior się wszędzie prawie umiał wcisnąć, bo i w kościele na koronacyi się znajdował i o sporze wiedział między kardynałem Radziwiłłem a arcybiskupem lwowskim, który ślub chciał dawać… korony ze skarbca bez podskarbiego wzięto, ale z jego przyzwoleniem.
Zaraz potem królowa wdowa zachorowała, jak powiadano zgryziona tem, że z siostrzenicą szwedzką jadąc, nasłuchała się od niej różnych przeciwko obrzędom katolickim przekąsów. Na uczcie też wielkiej po koronacyi, nie była królowa wdowa.
Widowiska na zamku w istocie, jak opowiadał Szczypior, bardzo przypominały z wesela Zamojskiego pamiętne jeszcze, jako obłoki Wolskiego, żółw Myszkowskiego, Akteon przez psy pożarty, Neptun w wozie przez delfiny ciągnionym, Orfeusz zstępujący do piekieł, Wisła z wodnemi nymfami i t. p.
Stanisław Miński wojewoda łęczycki, który niedawno był żonę utracił, reprezentował Orfeusza do piekieł zstępującego za Eurydyką. Wprawdzie mówiono, iż tu jak na onem weselu hetmana, obłoki się nie zapaliły, ale też ochoty i wesela czuć nie było.
Na drugi dzień, w niedzielę, popisywało się rycerstwo w turniejach, które igrzyskami były tylko dla oka, a nikomu się nic nie stało, bo nawet z konia się nikt nie zwalił. Znowu potem kunszta wyprawiano różne, puszczano ognie sztuczne, okazywano tryumf Perseusza, wieśniaka reprezentował Stanisław Stadnicki, a Piotr Myszkowski starosta chęciński Wezuwiusz, ciągniony przez czterech krokodylów wystawił.
Szli jeszcze przed królestwem Jazłowiecki i Sieniawski przebrani po persku, potem Etyopowie i znowu rycerze do turnieju, ale z tego tak jak nic nie było, bo noc nadeszła i król dał znak, że ma dosyć.
Wszystko to opisując Szczypior, dodawał co słyszał, iż się tam potroszę wyśmiewano i z ludzi i z komedyi, niebardzo do uroczystości tej dobrze zastosowanych. Zważano też, że król turniejami wcale się nie zajmował, a nawet je przerwać rozkazał, co przypisywano temu, iż go sprawa rycerska w ogóle wcale nie pociągała.
Natychmiast potem, jakby uciekając, oboje młodzi państwo do Niepołomic się udali.
Szczypior przed weselem nie mogąc się dobić do królowej wdowy, gdy ta potem zasłabła, czekać musiał aż go przyjąć raczyła.
Oddał zawczasu list rotmistrza, i królowa uprzejmie go powitała, obietnic wielkich nie szczędząc, lecz razem oświadczając, że skarb jej z powodu wesela wyczerpany został, więc teraz nic nie może dać. Natomiast insynuowała, iżby coś u króla dla rotmistrza wyjednać mogła, ale Szczypior w imieniu jego podziękował, mając polecenie żadnych nie przyjmować faworów od dworu, aby one go nie wiązały.
Odesłany potem do podskarbiego królowej, chorąży się z nim musiał długo targować o termin wypłat, i z biedą zapewnienie pozyskał, że potroszę spłacać będą należność.
Miał już z tem powracać do domu Szczypior, gdy ze zjazdu w Jędrzejowie, który przeciwko królowi zwołano, nadjechali do Krakowa posłowie i Zygmunt z Niepołomic musiał zjechać dla nich do Krakowa. Zatrzymał się też i chorąży, ażeby usłyszeć jak się to skończy.
Wrzawy wzniecano wiele z zarzutów królowi czynionych, ale dwór sobie z tego wszystkiego nie zdawał wielkiego czynić frasunku, i odpowiedziano lekko, a Radziwiłłowie podyktowali dodatek w końcu uczyniony, admonicyą burzliwej szlachcie, aby na zjazdach swych z większem poszanowaniem królewskiego majestatu się obchodziła.
Kardynał zaś Radziwiłł, któremu zarzucano, że w praktykach rakuzkich udział miał czynny, tłumaczył się dumnie i ostro.
Zetknięcie się więc z posłami jędrzejowskimi nietylko nie złagodziło nieporozumienia i nie sprowadziło skutku, ale zdawało się do nowego rozjątrzenia dawać pobudkę. Posłowie skarżyli się, że ich lekceważeniem zbywano, dwór sarkał na marszałków, a szczególniej na hetmana, bo jego już głową ich wytykano.
Zasypywano Szczypiora pytaniami ze wszech stron, tak że ciekawości nadstyrzan wydołać nie mógł. Opisywać im musiał wszystko począwszy od stroju króla i królowej, aż do łuków i bram krakowskich, ich przystrojenia, napisów, allegoryi, komedyj, na które patrzał, i wreście odprawy posłów i wrażenia jakie ona uczyniła. Powtórzył im co już naówczas z ust do ust chodziło, a co później stary prymas Karnkowski niezgrabnie w mowie swej przytoczył, że Zygmunt może dlatego panować w Polsce nie umiał, bo się na ojca zapatrywał, który nad chłopami królował, gdy tu rycerstwu przewodniczyć przychodziło.
Znaczyło to, iż tam w Szwecyi, władza niczem ograniczoną nie była, tu zaś z prawami stanu i starodawnemi przywilejami liczyć się należało.
Z jednej tedy strony król sobie poczynał dosyć śmiało, z drugiej szlachta butnie, a Zamojskiemu przypisywano, że ją do tego ośmielał i pobudzał.
Szczypior o tem wszystkiem z prostotą sobie właściwą opowiadał, powtarzając słowo w słowo co słyszał, nic prawie nie dodając z siebie, nie roznamiętniając się, ani za, ani przeciw. Szanował on wielce Zamojskiego, ale i królewski majestat czynił na nim wrażanie, a potęga rakuzkiego domu z nim połączona, przyczyniła się do powiększenia jego blasku. Walka między tronem a narodem dla Szczypiora nie wydawała się tak groźną, ani tyle znaczącą, co poważnie i surowo wszystko biorącemu Bajbuzie.
Chorąży pewien był, że jak za Batorego, wielka wrzawa skończy się na niczem, rozwieje, a przy władzy zostanie zwycięztwo. Powtarzał on co niegdyś głosił Zamojski, iż polskie piwo zwykło się bardzo burzyć w początkach, ale wprędce siłę traci.
Samo to małżeństwo króla, zawarte wbrew powszechnemu wstrętowi, dowodzić się zdawało, że na opór szlachty wcale Zygmunt zważać nie myśli. I jak szlachty butę przypisywano Zamojskiemu, tak królewską samowolę Radziwiłłom.
— Cóż hetman na to wszystko? — pytał niespokojnie Bajbuza.
— Powiadają, że nie ustąpi i na przyszłym sejmie ma króla pozywać do tłumaczenia, żądając inkwizycyi i dochodzenia prawdy zarzutów, jakie mu czyni. Dowiadywał się też, kto z senatorów popiera hetmana, kto z nim idzie, na jaką siłę on rachuje, ale Szczypior mało o tem wiedział, w ogóle dość sobie lekceważąc groźby, i powtarzając co u dworu mówiono, że się hetmana nie obawiają, a władzę jego ograniczyć nawet potrafią.
Naostatek, gdy się już ten przedmiot wyczerpał, chorąży wziął na stronę rotmistrza i dodał pocichu co go doszło o Spytku. Ten jakoby, dowiedziawszy się, iż Bajbuza żonie jego w pomoc przyszedł, bronił jej, dzierżawę dla niej skupił, głośno się miał odgrażać, iż nieproszonego opiekuna rozumu nauczy. Przypisywał on jemu i jego intrygom zniechęcenie żony dla siebie a nawet ucieczkę jej z domu.
Postąpił sobie Szczypior płocho plotki te powtarzając rotmistrzowi, którego znał, iż on sobie najmniejszego zarzutu czynić nie dopuszczał. Powtarzał on to nieustannie: Imię moje bez skazy wziąłem i takiem je po sobie pozostawię!
O pogróżkach i obwinieniu posłyszawszy, uniósł się straszliwie Bajbuza.
— Cóż to ten włoch sobie myśli — krzyknął. — Powinien przecież wiedzieć, że ja się nikogo w świecie nie lękam, a zamiast czekać na niego aby on mnie szukał, sam go znajdę i zmuszę odszczekiwać potwarz niecną.
Do mnie ona nie przystanie, ale biednej kobiecie przykrość uczyni.
Uśmierzał go Szczypior dowodząc, że wszyscy znali Spytka z jego lekkomyślnych przechwałek, a na paplanie jego nikt uwagi nie zwracał, i nie godziło się mu nadawać większą wagę, podnosząc i biorąc do serca; ale rotmistrz uspokoić się nie mógł nawet tem zapewnieniem, że królowa Anna, która o wszystkiem wiedziała, Spytka do siebie przypuszczać zabroniła i tłumaczyć się mu nie dała.
Znano go ze spraw dawnych.
Dał więc i Bajbuza nateraz pokój pogoni za oszczercą, odkładając rozprawę z nim do pierwszego spotkania, ale tem oględniej musiał postępować, aby do nowych plotek nie dostarczyć treści.
— Na przyszły sejm — poddawał mu Szczypior — na który się wszyscy wybierają słuchać jak też król tłumaczyć się będzie z tego co mu zarzucają, pewnie i wy jechać zechcecie. Jeśli się Spytek nastręczy, naukę mu dacie, a gonić za nim nie warto.
Rotmistrz wcale dotąd pewnym nie był czy na sejm ten pojedzie, ale zaczynał się namyślać czyby istotnie nie wypadało bliżej się przypatrzeć temu co się w kraju działo. Na rękę też było pokazać się na świecie z odkrytą przyłbicą, aby nie sądzono, że dla pogróżek Spytka zamyka się w domu.
Ciekawość i chciwość czynu dawna zaczynała w nim budzić się znowu, oskarżał się o ostygłość i o grzeszne zapisanie w szeregi neutralistów, których sam potępiał.
— Wiesz Szczypior — rzekł do przyjaciela — gotuj ty dla mnie do drogi ludzi i konie, trzeba się przewietrzyć.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.