<<< Dane tekstu >>>
Autor Sewer
Tytuł Bajecznie kolorowa
Wydawca Wydawnictwo Biblioteki Groszowej S-ki z o. odp.
Data wyd. 1926
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IX

Telegram.Berlin, 28 maja.
„Bierzesz sto pięćdziesiąt marek za prawo reprodukcji twego obrazu?...Edward.“
Odpowiedź brzmiała:
„Biorę — pisz, bestjo!Wacław.“
Cała szkoła tego samego dnia dowiedziała się, że Niemcy kupują prawo reprodukcji obrazu Wacka i słono mu płacą. Zazdrościli mu mamelucy starej szkoły, ludowcy winszowali. Dyzma śmiał się za plecami Wacka, opowiadając, że to ostatni obraz przed schałupieniem, i że już żadnego więcej nie namaluje, albowiem chłop musi być chłopem, a nie artystą. Artyzm potrzebuje duszy.
— Złyczonej! — zawołał Antek — dobrej do malowania słodkich, wylizanych, anemicznych portretów. Chociaż zostaniesz wesołym panem w grzywce i cylindrze, a biedaków, co ci nie będą mogli zapłacić komornego, wyrzucisz na ulicę, nigdy schłopionemu Wackowi nie dorównasz. Ty o tem wiesz dobrze — i to cię wścieka i dlatego sprawiłeś sobie cylinder.
Koledzy w śmiech, Antek wyleciał, trzaskając drzwiami, a Dyzma wargi gryzł z gniewu. On tu był pierwszy, zanim paryżanin, schłopiony, przyjechał. I poprzysiągł zemstę paryskiemu chłopu.
Trzeciego dnia przyszedł list z Berlina od Edzia:
„Prawie, że bijemy Niemców naszą oryginalnością, energją i młodością. Niemcy, patrząc na nasze obrazy, szepczą: — „Jungkräftig!“ Przed twoim stoi zawsze gromadka zapatrzonych, twarze im się rozjaśniają, uśmiechają się, jakgdyby wypili odrazu cały kufel piwa, a mieli przed sobą gorące kiełbaski. Obraz twój, w dobrem ustawiony świetle, bije odrazu w oczy. Fałat, urządzając naszą wystawę, pokazał co umie.
Wczoraj zwiedzał wystawę dwór. W naszej sali bawił blisko godzinę. Cesarz zatrzymał się przed twym obrazem, pytał o szczegóły Fałata i roześmiał się wesoło. Za nim wszystkie uniformy dworu śmiały się i chwaliły na wyścigi.
W dwie godziny później Niemiec za reprodukcję twego obrazu ofiarował sto pięćdziesiąt marek.
Fałat sprzedaje ci obraz, postawił cenę sześćset, dają pięćset, wytrzymał... Pewno się za te pieniądze ożenisz!... Szkoda cię! Jeszcze raz powtarzam: szkoda! szkoda! szkoda! W normalnych stosunkach inaczej byś się rozwijał.
Twój Edek.“
Wacek drżał ze wzruszenia i radości.
— Zgadłeś! — zawołał — mam właśnie tyle, ile potrzeba na ożenienie, krowę i gospodarstwo.
Szkoda, szkoda, szkoda — kogo, co, gdzie — jak?... Pokażę ja ci w rok po ślubie, co to pejzaż znaczy!!...
Radość rozsadza mi serce, a on woła: — „Szkoda!“ Czego wy chcecie? Twarde, oplątane szablonem i konwenansem, łby, czego wy ode mnie chcecie? Ja czuję!

„Widzę, że nie jest On tylko robaków
Bogiem i tego stworzenia, co pełza.
On lubi huczny lot olbrzymich ptaków,
A rozhukanych koni On nie kiełza...


„On piórem z ognia jest dumnych szyszaków.
Wielki czyn często Go ubłaga, nie łza,
Próżno stracona przed kościoła progiem:
Przed nim upadam na twarz — On jest Bogiem!“

Wyrzucił z siebie odrazu wielką oktawę, zmęczony oddychał ciężko. On nie jest Bogiem konwenansu, szablonu, nie — nie!... Każda świeża myśl rodzi się naprzód w Nim i promieniami światła zapładnia mózgi ludzkie. Światło zapłodniło we mnie tę wiosenną myśl mego życia — i nie dam sobie jej wydrzeć nikomu.



— Paniczu — usłyszał cicho wymówione, rzucił się do okna. Na chodniku stała Jagusia rozpromieniona radością i szczęściem.
— Pono panicza honorują kajsik w wielgiem mieście. Taką pogwarę przyniosła wczoraj ze szkoły Marysia,
— Chodź! — szepnął Wacek.
— Może ojcowie?...
— Wyjechali.
Jaguś zwróciła się ku bramie, otworzył drzwi, wybiegł do sieni i prawie przyniósł dziewczynę do pokoju. Wyjął ze stolika grubą paczkę pięcioguldenówek, tylko co otrzymanych z poczty, i podał jej.
Dziewczę spłonęło, radość wstrzymała oddech w jej piersiach.
— Tak dużo - szepnęła.
— Cała stówka!
— Boże! Boże! tyle pieniędzy.
— Na ożenienie nasze.
— Zbytki! — zawołała i zalała się łzami, padając w objęcia Wacka. Nie mogła się utrzymać na nogach.
Posadził ją na kolana...
— Niech wiedzą, że to Jagusi wesele.
— Z królewiczem — dodała pocichu.
— Ze śwarnym i uczciwym chłopakiem. Ja żaden królewicz, jam biedny!
— I dlatego jeszcze więcej wlubiło się serce moje w ciebie. Ojcowie pono nie chcą słyszeć? To i cóż? Sami sobie damy radą. Jeśli ty odrazu stówki zarabiasz, ho, ho, to z nas będzie wielgie państwo A przecie i królewicze w bajce bywają biedniutcy, a nie przestają być królewiczami... Jabym ciebie nie oddała za wszystkie skarby świata. Jesteś biedniuśki, ale mój na zawsze, na całe życie, na amen!
Przytuliła się do niego, zamrużyła oczy, ustami szukała ust jego i gdy znalazła — całowała, całowała jak wiosna, kiedy wita lato i rozpływa się w niem.
Ocknęła się.
— I takbym cię całowała cały dzień i całą nockę, a jeszczeby mi za mało było.
— Wacek, różowy, o świecących oczach, oddychał wolno i głęboko, jak zmęczony i spragniony.
— A tu czas iść. Moje słonko majowe, a powiedźże mi, gdzie my osiądziemy? W mieścisku bardzo się boję, nie wyżyłabym bez ludzi i bez swoich.
— Zamieszkamy w Bronowicach.
Jaguś klasnęła w ręce.
— U ojców! Za połowę pieniędzy, co dałeś, komorę przemienią na galantą izbę, postawię piec i szerokie okno, aby ci było widno malować. Będziemy razem gospodarzyć z ojcami i będzie nam, jak w raju!...
— „Chałupeczka niska“ — zaśpiewał Wacek.
— „Ojciec matkę ściska“ — zaśmiała się Jagusia. — Okrutnie cię lubię bez to, że jesteś wesolutki i jakiś taki nasz, swojski, jakby w Bronowicach wychowany. Ty w Bronowicach, ja przy tobie!... Przez cały Boży dzień będę się mogła patrzeć na ciebie i być razem z matusią, ojcem, Marysią, Jaśkiem i całą wsią!...
— I z łaciatą — dokończył Wacek.
— I jak jeszcze! A przecie i my kupimy sobie jaką krowinę, miejsca w stajni dosyć. Mieć swoje bydlątko i kurki swoje! Mam je dwie. Boże! Boże! radość serce mi rozrywa — tyle pieniędzy!.. cała stówka!.. zostajemy w Bronowicach!.. wesele za pasem!.. Wacuś, ściśnijże mi głowę, bo się rozleci, a ściskajże i serce, bo się rozpadnie, a trzymajże mnie całą, bo oszaleję!... Na pacierze idziemy jutro do Panny Marji, do mojej parafji. Okrutnie się boję, przepowiem sobie wszystko z Marysią, ale się zawdy okrutnie boje. Wacuś, będziesz podpowiadał?... A co kościół, pełen ludu, powie, gdy usłyszy z ambony, że taki pan i szlachcic bierze Jagusie Czepcównę — zapowiedź pierwsza!... Rozwarta ramiona i zawiesiła mu na szyi. — Tatuś powiedział, że można! Całujże mnie gorąco i długo, bo już jutro, po pacierzach, jakbym twoją była, a za trzy tygodnie — cała, na wieki, do skończenia świata!
— Na wieki — powtórzył, upojony szczerością dziewczyny, Wacek.
Jagusia ujęła twarz jego w dłonie, patrzyła mu chwilę w oczy i znowu całowała usta, odsuwając z warg palcami niewielkie wąsy.
— Tyś panicz, królewicz, ale mój, jedyny! I gdyby ogień spadł z nieba, to nie dam cię! Niech i mnie z tobą pali, a nie dam cię! Gdym cię ujrzała pierwszy raz w szkole na schodach i swoje wielkie ślepia wraziłeś we mnie, dygotałam ze strachu, ale mi się serce ściskało, a dusza już szła za tobą!... I szła, i szła, a ja cnęłam i cnełam za duszyczką moją i za tobą, coś mi ją zabrał. I myślałam se, czy cię jeszcze kiedy obaczę i czy mi duszyczkę moją oddasz?
I przyszedł mój królewicz, duszyczkę zabrał, ale siebie wzamian oddał na wieki.
I znowu go całowała, odgarniając palcami z ust niewielkie wąsiki, A gdy się zmęczyła, odsunęła twarz i w upojeniu ekstazy wyrzucała rozkoszne myśli, które się gromadziły pod czaszką, a wstyd i bojaźń trzymały je na uwięzi.
Wacek się oddawał tym rozkosznym wybuchom wiośnianej miłości. Zapomniał o kolorze dziewczęcia, powtarzając w duchu jeden wyraz: — Bajeczna!.. bajeczna!..
— Zapomniałam ci na amen, gdzie podzieję tyle pieniędzy, jak je schować. A ratujże mnie, mój Wacusiu...
Wacek obwinął w różową bibułkę pieniądze, odsunął haftowaną koszulkę na gorsie, białe ciałko błysnęło, dziewczę, zarumienione, zasłoniło je ręką — paczkę wsunął za gorset.
— Niedługo będzie więcej pieniędzy — powiedział.
— Więcej?...
— Dużo więcej.
— Będzie i krowa?...
— Musi być krowa, może dwie.
— Na wiosnę, na zieloną paszę bydło bardzo drogie — rzekła Jagusia.
— Stówka wystarczy za jedną?!...
— Wacuś ty stówkami rzucasz, jak ulęgałkami...
— Abom to nie królewicz?...
— Prawda, tyś królewicz, ja biedna dziewczyna, dla której stówka wielgie bogactwo, że go i zliczyć nie może. A czekajże mnie jutro na rogatce, trza nam iść razem przecie na pacierze. Przez drogę będziemy sobie przepowiadać, bo z zalęknięcia łatwo wszystko zabaczyć i gotów ksiądz ślubu nie dać.
— I cóż będzie?
— La mnie śmierć, a ty se potem pojmiesz inną, może księżniczkę!...
Wacek porwał ją w objęcia.
— Nie pojmę żadnej, tylko moją jedyną, ukochaną, moją wiosnę życia, moją poezję i świetlane barwy moich marzeń...
Na przyszły tydzień przypadł wielki jarmark na Podgórzu. Tymczasem Wackowi Fałat sprzedał obraz za sześćset marek, pieniądze odesłał. Jagusia dostała trzysta papierków na wyprawę. Było za co krowę kupić...
O godzinie ósmej rano przeciągnął przez most podgórski Wacek w towarzystwie „księcia bułgarskiego“ i monachijskiego Antka. Czekał na nich Jaś i prowadził, wśród tumultu i wielkiego zbiegowiska ludzi, do miejsca, gdzie bydło przy barjerach stało. Naprzeciwko nich wybiegła uroczysta, zafrasowana Jagusia, przywitała Wacka i mówiła mu:
— Jest wielga, jak haman, młoda, zażywna, wymiona, jak skopki, po pierwszem cielęciu, jakaś dobra, rwieci sie do mnie i łasi, ale okrutnie! — westchnęła.
— Ile? — spytał Wacek.
— Cenią dziewięćdziesiąt — słychane to?
— Dziewięćdziesiąt — powtórzył Wacek — to dawać dziewięćdziesiąt.
— Cicho — szepnęła, ciągnąc go za rękaw — bo jeszcze przeliwacze usłyszą. Może weźmie ośm dziesiątek.
„Książe bułgarski“ — znawca bydła i Antek z rodzicami Jagusi oglądali krowę. Właściciel opowiadał:
— Ale, bo nie wiecie z jakiego to bydła... Bydlęciu na trzeci rok, a wiele zjadła przez zimę?
— A wiele wzięli za mleko od niej?...
— A prawda! i nigdybym się nie pozbywał bydlątka, gdyby...
— No, ojcze — przerwał Wacek — wy chcecie dziewięć dziesiątek, kobiety dają wam ośm, przecinam na połowę — ośmdziesiąt pięć... i koniec targu!
— Rety, za drogo! — zawołała, kraśniejąc z przerażenia i radości Jagusia.
— Za drogo? O, la Boga!...
Chłop chciał protestować, kłócić się, lecz „książe“ chwycił go za rękę, otworzył mu dłoń, z wielkim zamachem uderzył w nią swoją ręką i obrócił chłopa wkoło. Kupno więc było przybite i związane. Tomasz ze skrytki, umieszczonej za rzemiennym pasem, wyjął pieniądze i liczył wolno: dziesiątka po dziesiątce i piątka po piątce. Wzdychał i cicho lamentował.
— Nie lamentujcie, nie — mówił sprzedający — bo bydlątko stokroć wam te pieniądze odrobi, ino delikatnie, bo to pańska krowa, łagodna, dobra, ale jucha, harna...
Jaguś tymczasem poleciała kupić postronek. Wróciła zdyszana.
— Jaguś, bierz krowę! — zawołał ojciec — to twoja!
Dziewczę, zarumienione ze szczęścia, patrzyło to na krowę, to na Wacka, tak jej serce biło, że ruszyć się z miejsca nie mogła...
— A bierzże! — zawołała Maryś.
— Niech Jaś prowadzi, ja będę popędzać.
Podeszła do Wacka, objęła go za szyje, pocałowała w usta.
— Dziękuję — szepnęła, schwyciła witkę, leżącą na ziemi i pobiegła za krową.
— Jaguś, czekaj, pójdziemy przecie na litkup! — wolał za nią „książę bułgarski“.
— Kiedy indziej — odpowiedziała, niknąc w tłumie wraz z krową i Jasiem.
— Krowa ją wzięła — rzekł „książę“.
— I nie dziwota — odparła matka — pierwsze bydlątko, jakie dostała, a drugiego takiego w Bronowicach niema!... A jak panicz pierwszy wymalował obraz nie był rad z niego? co?... Tak i dziewczyna, bo przecie to bydlątko — cały jej dobytek, wszelakie bogactwo, cały świat. Któż ich będzie żywił, jeśli nie ono? Dziedzic pono nie chcą wywianować syna. A zresztą, jak chłop do konia, tak baba do krowy lgnie — i już!
— Prawda — dodał Wacek — czuje, że z Jagusi będzie dobra gospodyni i jeszcze ją więcej za to kocham.
— No, to chwała Bogu — powiedziała matka.
— Chodźcie na litkup!
— Idźcie panowie do Sziesingera, my za wami ściągniemy. Trzeba jeszcze dla Jagusi kupić dwa prosiaczki, a la krowy otrąb, bo to wielga pani.
Jagusia, Jaś i krowa przeciskali się przez tłum. Jagusia położyła rękę na krzyżach krowy — na własności swej. Dygotała, żeby dyszel od wozu nie uderzył bydlątka, koń jej nie kopnął, ludzie nie przewrócili. Żeby się nie zestrachała i nie uciekła.
— Jaś, trzymaj mocno powrozek, bo się urwie i poleci.
— Ściskam go w garści — odpowiedział chłopak.
Pędzono stado wotów — wrzaski wypełniły rynek, wystraszone bydlęta, rycząc, szły ściśnięte, z łbami, pochylonemi nadół. Krowa Jagusi ryknęła i rwała się do bydła. Niebezpieczeństwo było wielkie, zdawało się, że Jaś nie utrzyma powrózka. Wystraszona Jaguś zasłoniła jej oczy fartuszkiem, krowa się cofała na wielką kupę jaj. Żydówka wrzeszczała, bijąc ją powrósłem. Krowa rzuciła się, rogami rozdarła fartuch Jagusi, lecz woły już przeszły. Fala, jak morze, rozlała się po rynku. Poszli dalej.
— Byle się przebić przez ten tumult — szeptała Jagusia. — Najświętsza Panienko, byle się przebić.
I przebili się! Przed mostem podgórskim skręcili na lewo, idąc brzegiem Wisły na zwierzyniecki most. Jaguś, po wyjściu z niebezpieczeństwa, rozradowana, śmiała się wesoło.
— Jasiek, patrz, rozdarła mi fartuch, nie szelma to?! A jakież jej dać miano?
— Na Podgórzu kupiona, niechże się nazywa Podgórska.
— Jak jaka szlachcianka?
— Pono ze szlacheckiego dworu pochodzi.
— Jaś, tyś głupi ze swoją Podgórską, ludzieby mnie wyśmiali.
Krowa stanęła i spojrzała na Jagusię, dziewczę zobaczyło biały płatek na środku jej łba.
— Łysula! — zawołała.
Krowa zwróciła się ku niej.
— Łysula — powtórzyła uszczęśliwiona Jaguś i dalejże ją głaskać i pieścić. — Moje kochane krowisko, moje...
— Chodź, chodź, bo nie zajdziemy na odwieczerz.
— A to się ona prawdziwie nazywa Łysula...
Dobili do zwierzynieckiego mostu, przeszli po nim na błonia. Krowa rzuciła się do trawy, dziewczę, ocierając fartuchem twarz, odpoczywało.
— Chcesz wrócić do Wacka — rzekł Jaś — to wracaj. Popasę krowę i prosto przez błonia i Wolę Justowską pognam do Bronowic.
Dziewczę zerwało się, chciało biec, lecz spojrzawszy na Łysulę, zostało.
— Nie miałabym chwilki spokoju, myśląc, czy się czasem nie urwała i Panie Boże broń... Wolę już ostać i pilnować jej.
— Wiem ci ja dlaczego — rzekł Jaś. — Chcesz, żeby cie widziały całe Bronowice, jak będziesz środkiem wsi pędziła najpiękniejszą we wsi własną krową.
— Mój Jasiu — odparła Jaguś, robiąc smutną minkę — krowina ta, to całe moje bogactwo. Mój królewicz nie ma ani pola, ani skrawka łąki. Tyle jego, co namaluje, a ludzie kupią. Ojciec-dziedzic, nie chce słyszeć o naszem pobraniu, jedna Łysula bądzie nas mlekiem ratować, a ty chcesz, żebym od niej odbieżała?!...
— No, no, Jaga, ty wiesz swoje, a ja swoje. Chciałabyś, żeby ci cała wieś zazdrościła. Chodźwa!...
— Zaczekaj odrobinę, trawka gęsta, skubie galanto, niechże się krzepi.
— Tobyś chciała, żeby przy ludziach dała odrazu pełen skopek mleka...
A możebym i chciała, to przecie nie grzech.
— A czemże ty bądziesz maścić takiej „pani“, żeby skopcami mleka dawała?
— Nie wiesz, że tatuś kupią trzy wory otrąb? Będzie miała dosyć.
Jaś, który sam chciał wprowadzić do Bronowic krowę, odezwał się po chwili:
— Wacek wygląda, czeka, cnie mu się bez ciebie okrutnie.
— To niech wygląda i niech mu się pocni odrobinę, nie rozchoruje się. A mleko od Łysuli nie będzie mu smakowało, gdy rankiem się zerwie?! — zaśmiała się wesoło i dalejże głaskać Łysulę i tulić się do niej!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Maciejowski.