Benvenuto Cellini (1893)/Tom III/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI.
Z KTÓREGO MOŻNA SIĘ DOWIEDZIEĆ, ŻE PRAWDZIWA PRZYJAŹŃ GOTOWĄ JEST POSUNĄĆ POŚWIĘCENIE AŻ DO MAŁŻEŃSTWA.



Aubry sam pozostawszy, zatopił się w głębszem rozmyślaniu niż przed przybyciem sędziego; zdaje się, że miał ważne powody zastanowienia się nad położeniem swojem.
Jednakże wyznać należy, że ten, któryby był w stanie czytać w myśli jego, odkryłby, że los Askania i Blanki, zależący od listu jaki miał przy sobie, zajmował go przedewszystkiem; odłożywszy zatem uwagi osobiste, zaczął rozmyślać o środkach dopomożenia przyjacielowi i jego kochance.
Po upływie pół godziny, drzwi więzienia skrzypnęły, klucznik ukazał się w progu.
— Czy ty żądałeś księdza? — zapytał.
— Tak jest — odpowiedział Jakób.
— Niech mnie dyabli porwą jeżeli wiem co im z tego przyjdzie, że się nagadają z mnichem — pomruknął dozorca, lecz to wiem tylko, że człowiek wytchnąć nie może ani na chwilę. Wejdź ojcze — rzekł usuwając się księdzu, i śpiesz się proszę.
Poczem zamknął drzwi mrucząc ciągle, pozostawiwszy więźnia z kapłanem.
— Więc ty ranie żądałeś mój synu?
— Tak mój ojcze — odpowiedział Aubry.
— Pragniesz się spowiadać?
— Jeszcze nie... mój ojcze, gdyż chciałbym poprzednio zasięgnąć twej rady względem pewnej okoliczności, dotyczącej mego sumienia.
— Mów synu — odpowiedział ksiądz siadając na ławce — jeżeli moje słabe światło może cię na dobrą drogę skierować...
— Właśnie też dla zasięgnięcia rady wezwałem cię ojcze.
— Słucham cię zatem.
— Mój ojcze — rzekł Aubry — jestem wielkim grzesznikiem.
— Niestety — odezwał się kapłan — szczęśliwy przynajmniej ten, który to poznał.
— Lecz nie dość na tem, że sam grzeszyłem, lecz stałem się powodem dla innych do grzechu.
— Czy jest środek wynagrodzenia złego, któreś wyrządził?
— Tak mi się zdaje przynajmniej mój ojcze, myślałem o tem długo... Bo ta, którą w przepaść pogrążyłem była niewinną dziewczyną.
— Uwiodłeś ją? — zapytał kapłan.
— Tak, uwiodłem ją mój ojcze.
— I chcesz ten błąd wynagrodzić?
— Mam przynajmniej zamiar.
— Pozostaje jeden tylko środek.
— Wiem o tem, i dla tego też tak długo wahałem się. Gdyby był inny zapewnie bym go był obrał.
— Jednem słowem chcesz ją zaślubić?
— Poczekaj chwilkę mój ojcze — nie chcę kłamać przed tobą — nie mój ojcze nie chcę jej poślubić z dobrej woli, lecz poświęcam się jedynie.
— Lepiej by było gdyby cię ożywiało uczucie wznioślejsze, czystsze.
— Cóż chcesz mój ojcze, są ludzie, którzy urodzili się do stanu małżeńskiego, jak inni których powołaniem jest bezżeństwo. Ja się liczyłem do ostatnich i trzeba było, przysięgam ci, ażebym się znalazł w podobnym położeniu, aby zmieniło moje postanowienie.
— A więc mój synu, ponieważ być może zechcesz cofnąć twoje zbawienne zamiary, radziłbym ci jak najśpiesznej poślubić tę dziewczynę.
— Kiedy to może nastąpić? — zapytał Aubry.
— Hum — odrzekł kapłan — ponieważ to jest małżeństwo „in estremis”, łatwo będzie można uzyskać potrzebną dyspensę, zdaje mi się po jutrze...
— Niech i tak będzie — rzekł uczeń z westchnieniem.
— A ona?
— Co?
— Czy zechce poślubić ciebie?
— Doprawdy! o! ona przyjmie to z wdzięcznością, bo nie codzień zdarza się jej podobna sposobność.
— Nie będzie więc z jej strony przeszkody?
— Żadnej.
— A twoi rodzice?
— Nie żyją.
— A jej?
— Niewiadomi.
— Nazwisko?
— Grerwaza-Perreta Popinot.
— Czy chcesz ażebym ją o tam zawiadomił?
— Jeżeli raczysz ojcze przyjąć to na siebie, byłbym ci mocno obowiązany.
— Dziś jeszcze będę u niej.
— Powiedz mi mój ojcze — zapytał z żywością młodzieniec — czy nie mógłbyś odnieść jej listu odemnie?
— Nie mój synu, gdyż wykonałem przysięgę, iż nie będę przyjmował żadnych zleceń do nikogo na piśmie od więźni, dopóki są przy życiu, po śmierci zaś możesz być pewnym, że żądaniu twemu stanie się zadość.
— Dziękuję ci, zresztą teraz mi wszystko jedno — szepnął do siebie Aubry.
— Nie masz nic więcej do powiedzenia?
— Nic, oprócz tego że gdyby powątpiewano o prawdziwości tego com zeznał przed tobą i gdyby czyniono trudności, można się przekonać ze skargi jaką zaniosła przeciw mnie wspomniona Gerwaza-Perreta Popinot do sędziego, że wszystko jest prawdą rzetelną com mówił przed tobą.
— Bądź spokojny, obowiązkiem moim jest usunąć wszelkie trudności — odpowiedział kapłan — któremu się zdawało, że w postępku Jakóba Aubry nie było dobrej woli, lecz raczej uległość konieczności, tak więc za dwa dni, rzekł.
— Za dwa dni — powtórzył Jakób.
— Przywrócisz honor niewinnej dziewczynie.
— Niestety! — pomruknął uczeń wydając głębokie westchnienie.
— Dobrze mój synu! — rzekł kapłan — im więcej nas ofiara kosztuje, tem milszą jest Bogu.
— Do biesa! — zawołał uczeń, — jeżeli tak, to zjednam dla siebie być może miłosierdzie Boskie; bywaj zdrów mój ojcze.
W istocie Jakób Aubry obrał to postanowienie wbrew własnemu przekonaniu, gdyż jak mówił Gerwazie odziedziczył po ojcu wstręt do związków małżeńskich, i potrzeba było ażeby wspomnienie przyjaźni i myśl, że zgubił Askania, wsparte przykładami ze starożytności, doprowadziły go do tego wyrzeczenia się samego siebie.
Lecz czytelnik zapyta się jaki związek może mieć małżeństwo Gerwazy z Aubrym, ze szczęściem Blanki i Askania, i jakim sposobem Aubry poślubiając swoję kochankę, pomoże przyjacielowi.
Na to mógłbym odpowiedzieć czytelnikowi, iż mu brakuje przenikliwości, lecz zarazem czytelnik powiedziałby, że takowa nie jest jego udziałem, dla tego więc potrzeba ażebym dokończył tego rozdziału.
Po odejściu kapłana, Aubry nie mogąc się cofonąć, zdawał się spokojniejszym; postanowienie raz powzięte, nawet najokropniejsze, ma tę własność, że wraca spokój. Umysł po odbytej walce spoczywa, serce które się opierało, obojętnieje.
Jakób Aubry zatem pogrążywszy się w spoczynku i obojętności, pozostawał w tym stanie do chwili, w której usłyszał szmer w przyległem więzieniu, mniemając, że dozorca przyniósł śniadanie Askaniowi; wniósł ztąd, że przez kilka godzin będzie mógł swobodnie pozostać ze swoim przyjacielem. W tym więc celu, po upływie kilku chwil, przekonawszy się, że cisza powróciła, zaczołgał się przez jamę i uniósł głową dywan pokrywający otwór,.
W więzieniu Askania panowała zupełna ciemność.
Aubry zawołał pół głosem; nikt mu nie odpowiedział.
Więzienie było puste.
Pierwszem uczuciem Aubrego była radość. Askanio został uwolniony, i jeżeli tak w istocie, tedy już go nie potrzebował... lecz w tejże prawie chwili przypomniał sobie co słyszał wczoraj, że Askanio ma być przeniesiony do dogodniejszego więzienia z polecenia księżnej d’Etampes, pomyślał tedy... niezawodnie szelest, który mnie doszedł, pochodził z przenosin.
Aubry długo rozmyślając doszedł do smutnych wniosków, wolał więc spać się położyć.
Rzuciwszy się na łoże, spragniony snu, zasnął smaczno pomimo niepokojących marzeń.
Śniło mu się, że był skazany na śmierć, a następnie powieszony; gdy jednak w skutek niedbalstwa oprawcy stryczek miał niedokładnie zaciągnięty, nie został więc zupełnie uduszony; z tem wszystkiem pochowali go w grobie.
Wtedy Jakób Aubry zaczął gryźć ręce jak się to zwykle dzieje w podobnych wypadkach, wtem nadszedł pisarz pa kawałek stryczka, otworzył grób, odbił wieko trumny i oswobodził go a zarazem i życie ocalił.
Niestety, był to tylko sen, bo gdy uczeń się przebudził, życie jego było w niebezpieczeństwie a swoboda utracona rzeczywiście.
Wieczór, noc i dzień następny minęły, a nikt oprócz dozorcy nie odwiedził Aubrego; chciał on z nim zacząć rozmowę, lecz nadaremnie.
W nocy gdy Jakób pogrążony był w pierwszym śnie, usłyszał skrzypienie drzwi i przebudził się nagle.
Jakkolwiek więzień ma sen głęboki, szelest drzwi zawsze go jednak przebudzi.
Usiadł na łożu.
— Wstań i ubierz się — odezwał się jak zwykle głosem cierpkim dozorca, trzymając w ryku światło, przy którem dostrzedz można było za nim halabardy dwóch ludzi ze straży.
Drugie zlecenie dozorcy było zbyteczne, ponieważ łóżko było bez nakrycia, położył się więc w zupełnem ubraniu.
— Dokąd mnie zaprowadzicie? — zapytał Jakób śpiąc jak mówią jednem okiem.
— Jesteś bardzo ciekawy — odpowiedział dozorca.
— Chciałbym przecie wiedzieć.
— Dość tego, pójdź za mną.
Wszelki opór byłby daremny, więzień usłuchał.
Dozorca szedł naprzód, za nim Jakób, dwaj halabardziści zamykali orszak.
Jakób Aubry oglądał się w około z niepokojem, obawiał się bowiem nocnej egzekucyi; jednak pocieszył się wkrótce nie widząc ani księdza ani kata.
W kilka minut Jakób Aubry wprowadzony został do sali, w której siedział w dniu uwięzienia; ztamtąd zamiast udać się do furtki jak się spodziewał, tak dalece nieszczęście czyni nas lekkomyślnymi, przewodnik jego otworzył drzwiczki skryte w jednym rogu sali będące, a przeszedłszy długi korytarz wyprowadził na podwórze.
Tam spostrzegłszy okna gotyckie kaplicy, domyślił się o co idzie.
Ksiądz stał przy ołtarzu, niewiasta czekała w kruchcie; a tą niewiastą, była Gerwaza.
W środku kaplicy stał komendant zamku Chatelet.
— Żądałeś przed śmiercią przywrócić honor tej młodej panience — rzekł komendant; żądanie było słuszne, otrzymałeś zezwolenie.
Zaćmiło się w oczach Jakóba, lecz w tej chwili dotknąwszy ręką listu księżnej d’Etampes, odzyskał odwagę.
— O! mój biedny Jakóbie — zawołała Gerwaza rzucając się w objęcia ucznia, któżby powiedział, że ta chwila tak pożądana dla mnie wybije w podobnej okoliczności.
— Cóż chcesz droga Gerwazo — zawołał uczeń ściskając Gerwazę; Bóg wie kogo ma karać kogo nagradzać; poddajmy się Jego świętej woli.
Poczem rzekł ciszej, wsuwając jej w rękę pismo księżnej d’Etampes.
— Do rąk własnych Benvenuta.
— Hę — pomruknął komendant zbliżając się do nowożeńców — co takiego?
— Mówiłem Gerwazie, że ją kocham.
— Według wszelkiego prawdopodobieństwa nie będzie miała już sposobności przekonać się o tem, zapewnienia więc są zbyteczne; przybliżcie się do ołtarza, nie ma czasu do tracenia.
Aubry i Gerwaza przystąpili w milczeniu do księdza i uklękli.
Zaczął się obrzęd zaślubin.
Ksiądz bezwątpienia otrzymał stosowne objaśnienia, gdyż przemowa jego była krótką.
Być może zresztą, iż był przekonany o bezskuteczności zalecenia obowiązków małżeńskich i ojcowskich człowiekowi, który za dwa lub trzy dni miał zostać powieszony.
Po skończonym obrzędzie, Aubry i Gerwaza mniemali, że pozostaną sam na sam czas niejaki, lecz ich nadzieje omyliły.
Pomimo łez Gerwazy, jakie istotnie twarz jej teraz zlewały, straż rozłączyła ją z małżonkiem.
Jednak mieli czas porozumieć się wzrokiem.
Spojrzenie Aubrego wyrażało:
Pamiętaj o mojem zleceniu.
Spojrzenie Gerwazy zdało się odpowiadać:
Bądź spokojny, dopełnię je tej nocy lub jutro rano.
Poczem się rozłączono.
Gerwazę wyprowadzono za drzwi, Jakóba zaś odprowadzono do lochu.
Wchodząc tam, westchnął głęboko, które to westchnienie było daleko bardziej przejmujące niż wszystkie inne jakie wydał w więzieniu; był żonatym.
Jakób Aubry porównywał się z Kurcyuszem, gdyż rzucił się w otchłań hymenu przez poświęcenie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.