[101]VI.
Kto woli życie niż pokój zgniły,
Niż w księżycową noc miękkie łoże,
Kto wierzy ze mną, że sklep mogiły
Tylko piorunny miecz przeciąć może —
Niech do końca słucha méj pieśni —
Przecierpi życie, ale nie prześni.
Ja płaczę, ale z nadzieją płaczę,
Z piorunem w dłoni.
„Gdzie są słuchacze?“
Jedni od huku pioruna zbladli,
[102]
I klną pieśniarza, co im sen mąci,
Inni w kościołach krzyżem upadli
Czekają cudu — a gdy ich trąci
W zmęczone piersi piosnka ze stali —
To krzyczą „nie czas, nie czas!“ zwątpiali,
I herbownicy plując w sufity,
Brzydzą się mściwym mieczem Judyty,
Każdą chęć czynu chrzczą mianem zdrady.
Podli! niech gniją w bagnach jak gady!
Ale wy młodzi z orlemi pióry,
Z myślą, co pragnie, z duszą, co płonie,
Dla was pieśń moja na Tatrów tronie,
W wieńcu piorunów i w czarne chmury
Ubrana. Dusza bólem zmęczona
Niezna spokoju Spirydiona,
I znać go niechce — i walki chciwa:
Rzuca modlitwy — topór porywa.
Bóg mnie piorunem nie przeklnie za to —
O! witaj, witaj rodzinno chato!
[103](Chata — obłąkana matka wybiega z chaty i siada pod jaworem.)
MATKA.
Tak, tak — tu mi lepiéj z tobą Stachu,
(tuli się do jaworu.)
Tam okropnie w chacie — tam id strachu
Uschłam cała — w kącie przytulona
Patrzałam się na niego jak kona;
Strasznie kona — gad mu ciało toczy,
Pianą ośliniony — z bólu oczy
Białkiem w górę wywrócił — i trzy dni
Kona, kona i skonać nie może.
Może dzisiaj skona — trupa synku
Wyrzucimy — i wejdziesz do chaty,
Ja świąteczne z skrzyni wyjmę szaty,
Włos uczeszę — ogień na kominku
Wielki zrobię — wieczerzę bogatą
Dam i będą gody — cóż ty na to?
Ty nie gadasz nic do twéj matuli?
[104]
Matka z płaczem do ciebie się tuli,
A ty chłodny — może ty zły, że mnie
Zachciało się ciebie potajemnie
Tu czarami sprowadzić z oddali.
Ja niemogłam inaczéj, bo cała
Z bólu bym się rozpadnąć musiała,
A i ludzie w siole wytykali
Mnie palcami i szepcząc mówili:
„Patrzcie, ot tę dzieci porzucili
Jako sukę!“ więc z rozkazu wróżki
Wyszłam w północ na rozstajne dróżki,
Z pełnéj garści żółty piasek siałam
Po kamieniach twardych i gadałam:
„Jak ten piasek w bujną trawę wnijdzie,
Tak mój synek miły do mnie przyjdzie!“
Więc mnie nie klnij za to, bobym cała
Z bólu jako węgiel poczerniała.
(po chwili.)
Łzy czy rosa spadły mi na ręce?
Płaczesz synu? płacz — twojéj mateńce
[105]
Te łzy jako deszcz na wiosnę ziemi,
Twoja siostra nieraz łzy takiemi
Mnie zlewała — dobrze mi w téj było —
Ona teraz pod chłodną mogiłą —
Wszak umarła? prawda?
(wchodzi Stach z Tereską.)
MATKA.
Och kochana!
Śpi w mogile w chłodnéj pogrzebana
Nad mogiłą wierzba się kołysze.
TERESKA (lecąc naprzód).
Gdzie tu matka, Stachu? — matkę słyszę —
Matko! matko!
MATKA (patrzy w nich szklanemi oczyma i mówi daléj).
Po nad wierzbą dusza jéj skrzydlata
Gołąbeczkiem białym lata — lata.
[106]TERESKA (z trwogą).
Staszku! kto tu mówi tak boleśnie?
To nie matka — onaby już wcześnie
Od radości krzykła i leciała
Do nas we łzach i w uśmiechu cała.
STACH.
Strasznie, strasznie — matka nie poznała
Swoich dzieci — szklannemi oczyma
Patrzy na nas — za jawor się trzyma
I drży.
(idąc do niéj.)
Matko — mateńko jedyna,
Spamiętaj się — nie patrz tak na syna —
Lecz go witaj.
MATKA (do siebie).
Jacyś ludzie bieli —
Możeby mi syna porwać chcieli —
O! nie porwą. (chwyta za jawór.)
[107]TERESKA.
To ja, matko miła!
Jeźliś pamięć twych dzieci straciła,
To me ślepe oczy — znak, co smuci,
I płacz — niech ci matko pamięć wróci.
MATKA (do siebie).
I czemuż ci ludzie — Panno święta!
Skowyczą koło mnie jak szczenięta?
STACH (zbliża się).
My cię matko musieli porzucić,
Lecz nas nie klnij, i przestań się smucić,
Dziś wracamy, by ci stare lata
Słodzić matko, by rodzinna chata
Była naszą — strasznym rozhoworem
Skończę sprawę z ojczymem — toporem —
(pokazując jéj)
[108]MATKA (odskakując).
(ucieka do chaty.)
STACH (rzuca topór i siada smutny pod jaworem).
Próżno wszystko już! w szklannéj źrenicy
Matki nie ma już dla nas wesela.
TERESKA.
Nie rozpaczaj — Pan-Bóg może wiela —
Matka wróci nam i skończy biedy
Nasze długie.
STACH.
Ale kiedy? kiedy?
I znowu czekać.
TERESKA.
Któż ci każe czekać?
Pierwéj zabij go i odbierz chatkę —
[109]
Potém leczyć będziemy naszą matkę —
Weź twój topór i chodź — nie czas zwlekać!
(prowadzi go ku chacie.)
STACH.
Krew zagrała mi na słowa twe,
Idę! idę! (idzie ku chacie, nagle staje.)
Nie zabójca’m a drżę,
Bo krew ludzka pierwszy raz na twarz
Pluśnie.
TERESKA.
To za matkę — i jéj łzami
Obmyj siebie i winę twą zmaż.
Łzami matki — memi modlitwami
Będziesz czysty, biały — idź! idź bracie!
Ja się modlić będę.
STACH (idzie).
Cicho! w chacie
Jakieś gwary słyszę — Szymon gada.
[110]SZYMON (w chacie).
Lepiéj mi już dzisiaj — znacznie lepiéj —
Stara, daj jeść co — to mnie skrzepi —
I sił doda — no! i czegóż blada
Kuczłaś w kącie i strachem przejęta
Tak się trzęsiesz jak gęś niedorznięta.
MATKA (w chacie, śpiewa).
Wiatrem po ziemi, chmurką po niebie
Przyleć, bo umrę synku bez ciebie.
SZYMON.
Znów go wołasz? — ja wiem, tybyś chciała,
Byś na marach mnie rychło widziała,
A synalka dać na to posłanie
Miękkie moje — o niedoczekanie
Twoje — ja żyć będę bardzo długo.
MATKA (śpiewa).
Świat rozweselał i ja wesoła,
Bo mi Bóg wróci mego sokoła.
[111]SZYMON (zrywa się).
Wrócił? — kto ci mówił, że on wróci?
Może mówił z tobą już i może
Zmówiłaś się z nim — ostrzycie noże —
Może lada chwila on się rzuci
Na mnie — a ja zabić niemam mocy —
A śnił mi się dzisiaj właśnie w nocy —
Ja się boję.
(rzuca się po łóżku).
We śnie i na jawie —
Słuchaj stara — ja się już poprawię,
Dam co zechcesz, że ci będzie u mnie
Jako w raju — chodzić będziesz szumnie
Jak grefina — tylko mnie broń stara,
Niedaj zabić, gdy twych dzieci para
Tu powróci.
STACH (do Tereski).
Słyszysz co on gada?
Mnie go żal i ręka mi opada.
[112]MATKA (w chacie, śpiewa).
Na te piersi, com cię wykarmiła,
Na włos siwy, na boleści siła,
Klnę cię, mścij się synu mój jedyny
Łez wylanych i krzywdy matczynéj.
SZYMON.
Milcz mi stara, bo się klnę na duszę,
Że jak kota rękami cię zaduszę,
Że się synka nie doczekasz swego.
MATKA (śpiewa).
(słychać chałashałas i krzyk w chacie.)
Przez Boga żywego
Ratuj! ratuj! — kto może bo zdusi.
TERESKA (z rozpaczą).
Prędzéj, prędzéj — na pomoc matusi!
Staszku, zabij go!
[113]
I wpadł do izby — rozpaczą dziki,
I ostry topór podniósł do góry,
I tak stał chwilę, chwilęchwilę w ciszy ponuréj,
W strasznym namyśle — aż matki krzyki
Drgnęły nim całym i rzucił z ręki
Topór w ojczyma — matkę w ramiona
Krwawe otulił, mówiąc: „pomszczona!“
koniec.