<<< Dane tekstu >>>
Autor Michał Bałucki
Tytuł Bez chaty
Wydawca Ż. J. Wywiałkowski
Data wyd. 1863
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Kto woli życie niż pokój zgniły,
Niż w księżycową noc miękkie łoże,
Kto wierzy ze mną, że sklep mogiły
Tylko piorunny miecz przeciąć może —
Niech do końca słucha méj pieśni —
Przecierpi życie, ale nie prześni.
Ja płaczę, ale z nadzieją płaczę,
Z piorunem w dłoni.
„Gdzie są słuchacze?“
Jedni od huku pioruna zbladli,

I klną pieśniarza, co im sen mąci,
Inni w kościołach krzyżem upadli
Czekają cudu — a gdy ich trąci
W zmęczone piersi piosnka ze stali —
To krzyczą „nie czas, nie czas!“ zwątpiali,
I herbownicy plując w sufity,
Brzydzą się mściwym mieczem Judyty,
Każdą chęć czynu chrzczą mianem zdrady.
Podli! niech gniją w bagnach jak gady!

Ale wy młodzi z orlemi pióry,
Z myślą, co pragnie, z duszą, co płonie,
Dla was pieśń moja na Tatrów tronie,
W wieńcu piorunów i w czarne chmury
Ubrana. Dusza bólem zmęczona
Niezna spokoju Spirydiona,
I znać go niechce — i walki chciwa:
Rzuca modlitwy — topór porywa.
Bóg mnie piorunem nie przeklnie za to —
O! witaj, witaj rodzinno chato!


(Chata — obłąkana matka wybiega z chaty i siada pod jaworem.)
MATKA.

Tak, tak — tu mi lepiéj z tobą Stachu,

(tuli się do jaworu.)

Tam okropnie w chacie — tam id strachu
Uschłam cała — w kącie przytulona
Patrzałam się na niego jak kona;
Strasznie kona — gad mu ciało toczy,
Pianą ośliniony — z bólu oczy
Białkiem w górę wywrócił — i trzy dni
Kona, kona i skonać nie może.
Może dzisiaj skona — trupa synku
Wyrzucimy — i wejdziesz do chaty,
Ja świąteczne z skrzyni wyjmę szaty,
Włos uczeszę — ogień na kominku
Wielki zrobię — wieczerzę bogatą
Dam i będą gody — cóż ty na to?
Ty nie gadasz nic do twéj matuli?

Matka z płaczem do ciebie się tuli,
A ty chłodny — może ty zły, że mnie
Zachciało się ciebie potajemnie
Tu czarami sprowadzić z oddali.
Ja niemogłam inaczéj, bo cała
Z bólu bym się rozpadnąć musiała,
A i ludzie w siole wytykali
Mnie palcami i szepcząc mówili:
„Patrzcie, ot tę dzieci porzucili
Jako sukę!“ więc z rozkazu wróżki
Wyszłam w północ na rozstajne dróżki,
Z pełnéj garści żółty piasek siałam
Po kamieniach twardych i gadałam:
„Jak ten piasek w bujną trawę wnijdzie,
Tak mój synek miły do mnie przyjdzie!“
Więc mnie nie klnij za to, bobym cała
Z bólu jako węgiel poczerniała.

(po chwili.)

Łzy czy rosa spadły mi na ręce?
Płaczesz synu? płacz — twojéj mateńce

Te łzy jako deszcz na wiosnę ziemi,
Twoja siostra nieraz łzy takiemi
Mnie zlewała — dobrze mi w téj było —
Ona teraz pod chłodną mogiłą —
Wszak umarła? prawda?

(wchodzi Stach z Tereską.)
MATKA.

Och kochana!
Śpi w mogile w chłodnéj pogrzebana
Nad mogiłą wierzba się kołysze.

TERESKA (lecąc naprzód).

Gdzie tu matka, Stachu? — matkę słyszę —
Matko! matko!

MATKA (patrzy w nich szklanemi oczyma i mówi daléj).

Po nad wierzbą dusza jéj skrzydlata
Gołąbeczkiem białym lata — lata.

TERESKA (z trwogą).

Staszku! kto tu mówi tak boleśnie?
To nie matka — onaby już wcześnie
Od radości krzykła i leciała
Do nas we łzach i w uśmiechu cała.

STACH.

Strasznie, strasznie — matka nie poznała
Swoich dzieci — szklannemi oczyma
Patrzy na nas — za jawor się trzyma
I drży.

(idąc do niéj.)

Matko — mateńko jedyna,
Spamiętaj się — nie patrz tak na syna —
Lecz go witaj.

MATKA (do siebie).

Jacyś ludzie bieli —
Możeby mi syna porwać chcieli —
O! nie porwą. (chwyta za jawór.)

TERESKA.

To ja, matko miła!
Jeźliś pamięć twych dzieci straciła,
To me ślepe oczy — znak, co smuci,
I płacz — niech ci matko pamięć wróci.

MATKA (do siebie).

I czemuż ci ludzie — Panno święta!
Skowyczą koło mnie jak szczenięta?

STACH (zbliża się).

My cię matko musieli porzucić,
Lecz nas nie klnij, i przestań się smucić,
Dziś wracamy, by ci stare lata
Słodzić matko, by rodzinna chata
Była naszą — strasznym rozhoworem
Skończę sprawę z ojczymem — toporem —

(pokazując jéj)

Tym błyszczącym, ostrym.

MATKA (odskakując).

Ach zbójnicy!

(ucieka do chaty.)
STACH (rzuca topór i siada smutny pod jaworem).

Próżno wszystko już! w szklannéj źrenicy
Matki nie ma już dla nas wesela.

TERESKA.

Nie rozpaczaj — Pan-Bóg może wiela —
Matka wróci nam i skończy biedy
Nasze długie.

STACH.

Ale kiedy? kiedy?
I znowu czekać.

TERESKA.

Któż ci każe czekać?
Pierwéj zabij go i odbierz chatkę —

Potém leczyć będziemy naszą matkę —
Weź twój topór i chodź — nie czas zwlekać!

(prowadzi go ku chacie.)
STACH.

Krew zagrała mi na słowa twe,
Idę! idę! (idzie ku chacie, nagle staje.)
Nie zabójca’m a drżę,
Bo krew ludzka pierwszy raz na twarz
Pluśnie.

TERESKA.

To za matkę — i jéj łzami
Obmyj siebie i winę twą zmaż.
Łzami matki — memi modlitwami
Będziesz czysty, biały — idź! idź bracie!
Ja się modlić będę.

STACH (idzie).

Cicho! w chacie
Jakieś gwary słyszę — Szymon gada.

SZYMON (w chacie).

Lepiéj mi już dzisiaj — znacznie lepiéj —
Stara, daj jeść co — to mnie skrzepi —
I sił doda — no! i czegóż blada
Kuczłaś w kącie i strachem przejęta
Tak się trzęsiesz jak gęś niedorznięta.

MATKA (w chacie, śpiewa).

Wiatrem po ziemi, chmurką po niebie
Przyleć, bo umrę synku bez ciebie.

SZYMON.

Znów go wołasz? — ja wiem, tybyś chciała,
Byś na marach mnie rychło widziała,
A synalka dać na to posłanie
Miękkie moje — o niedoczekanie
Twoje — ja żyć będę bardzo długo.

MATKA (śpiewa).

Świat rozweselał i ja wesoła,
Bo mi Bóg wróci mego sokoła.

SZYMON (zrywa się).

Wrócił? — kto ci mówił, że on wróci?
Może mówił z tobą już i może
Zmówiłaś się z nim — ostrzycie noże —
Może lada chwila on się rzuci
Na mnie — a ja zabić niemam mocy —
A śnił mi się dzisiaj właśnie w nocy —
Ja się boję.

(rzuca się po łóżku).

We śnie i na jawie —
Słuchaj stara — ja się już poprawię,
Dam co zechcesz, że ci będzie u mnie
Jako w raju — chodzić będziesz szumnie
Jak grefina — tylko mnie broń stara,
Niedaj zabić, gdy twych dzieci para
Tu powróci.

STACH (do Tereski).

Słyszysz co on gada?
Mnie go żal i ręka mi opada.

MATKA (w chacie, śpiewa).

Na te piersi, com cię wykarmiła,
Na włos siwy, na boleści siła,
Klnę cię, mścij się synu mój jedyny
Łez wylanych i krzywdy matczynéj.

SZYMON.

Milcz mi stara, bo się klnę na duszę,
Że jak kota rękami cię zaduszę,
Że się synka nie doczekasz swego.

MATKA (śpiewa).

Na te piersi…

(słychać hałas i krzyk w chacie.)

Przez Boga żywego
Ratuj! ratuj! — kto może bo zdusi.

TERESKA (z rozpaczą).

Prędzéj, prędzéj — na pomoc matusi!
Staszku, zabij go!



I wpadł do izby — rozpaczą dziki,
I ostry topór podniósł do góry,
I tak stał chwilę w ciszy ponuréj,
W strasznym namyśle — aż matki krzyki
Drgnęły nim całym i rzucił z ręki
Topór w ojczyma — matkę w ramiona
Krwawe otulił, mówiąc: „pomszczona!“

koniec.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Michał Bałucki.