<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Bratobójca
Wydawca Józef Unger
Data wyd. 1897
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Caïn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Wyjście Katarzyny wywołało nowy i gwałtowny atak rozpaczy u Marty.
— Mamusiu!.. mamusiu!.. — zawołała głosem, rozdzierającym duszę — ja chcę ją zobaczyć.. ja chcę być przy niej... chcę przy niej być...
I usiłowała pobiedz za służącą, lecz nagle, przejęta nerwowem dreszczem, wyczerpana, na schyłku sił, straci ła przytomność, ale zanim upadła zdołała ją matka Aubin pochwycić.
Zacna kobieta usiadła i ułożyła na kolanach nieruchome dziecko, ażeby je ratować.
— Ona tyle cierpi!.. Ona tak się napłakała, biedna pieszczoszka! — rzekła — a taka delikatna, taka wrażliwa... tego zemdlenia można się było spodziewać.
— A! biedna mała — szepnęła pani Weronika — o niej można powiedzieć, że poznała zmartwienie wcześnie.
Mańkut Magloire, który od przyjścia Marty i matki Aubin jakby się zadumał głęboko, podniósł nagle głowę i wstał.
— Moi przyjaciele — wyrzekł głosem, ze wzruszenia mniej pewnym niż zwykle — czy chcecie mnie posłuchać jednę sekundę?
Oczy wszystkich zwróciły się ku dawnemu żołnierzowi marynarki.
— Mów... mów... słuchamy — odpowiedziano.
— Chodzi tu o matkę tego biednego maleństwa — zaczął kataryniarz, wskazując na Martę zemdloną. — Ona pracowała jak my wszyscy, godna istota, życie miała pełne zawodów, nędzy i cierpienia... Odwagi jej nie brakło, tylko siły i padła pod brzemieniem zbyt ciężkiem!.. Należała ona do naszej rodziny, tej wielkiej rodziny ludu, zdolnego do wszelkich poświęceń... Są tu ojcowie i matki, którzy mnie zrozumieją! Pośród ludzi z sercem, którzy mnie słuchają, ani jeden nie odmówi przyłożenia się do dzieła solidarności szlachetnej... Koledzy, chodzi tu o spełnienie dobrego uczynku...
Mańkut przerwał sobie.
Zabrał głos wysoki starzec, którego nazywano ojcem Szymonem.
— Powiedz nam, co myślisz, Magloire — wyrzekł tonem poważnym — każdy cię tutaj zna, wiemy, że gdy dasz radę, to będzie dobrą i za nią pójdą...
— Tak... tak... usłucha się twej rady — poparli stołownicy matki Aubin.
Magloire podchwycił:
— Otóż biedna kobieta umarła, młoda jeszcze, ofiara życia, pozostawiając córeczkę, samą na świecie i bez środków... Wiemy wszyscy, co zacna pani Aubin uczyniła dla umierającej, i to z dobrocią, której nic nie osłabia, nic nie wyczerpuje, ale ona przecie nie może wszystkiego uczynić... a zresztą ona nie sprzeciwi się, ażebyśmy się przyłączyli do jej miłosierdzia. My, jak i ona, nie zechcemy, ażeby nieboszczka pochowaną została we wspólnym dole, bez odróżnienia, pomieszana z innymi trupami, ażeby uległa tej zniewadze pośmiertnej... My, jak i ona, chcielibyśmy, ażeby mała sierota mogła rozpoznać skromną mogiłę, gdzie matka jej spać będzie na zawsze.. Koledzy, połączmy się dla zabezpieczenia Germanie mogiły, mogiły, na której postawimy krzyż, pod którym Marta płakać będzie i modlić się, mówiąc: Ubodzy nie opuszczają ubogich!..
Słuchając Magloira mówięcegć, kobiety płakały. Mężczyźni przytakiwali kiwaniem głowy i już kładli ręce do kieszeni, ażeby wyciągnąć swoje grosze, o które kataryniarz prosił w sposób tak wzruszający.
— Niech każdy da, co zechce, co może... będę kwestował...
I sam, włożywszy dwie monety po pięć franków do czapki, zaczął chodzić wśród stołów.
Henryk Savanne, głęboko wzruszony, dał dwadzieścia franków.
Pani Aubin takąż sumę.
Matka Weronika dziesięć franków.
Służące wypróżniły swe kieszenie.
Wszystkich ręce wyciągały się ku czapce, śpiesząc z oddaniem swej ofiary.
Jeden tylko człowiek nic nie dał i zmieszany spuścił głowę.
Był to Vide-Grouset, mechanik, któremu tak prędko ulżył Henryk Savanne przed kilku chwilami.
Magloire zatrzymał się przed nim.
— I cóż, kolego — rzekł doń — czyżbyś ty jeden mnie nie zrozumiał, czy też sądzisz, że ja źle robię?
— Nazywam się Vide-Grouset — Pusty Worek — odparł robotnik z widocznem zakłopotaniem, uderzając się po kieszeni kamizelki, w której nic nie zabrzękło — i dobrze się nazywam. Mój worek zawsze pusty, w nim niema ani gronia...
— To jeszcze nie racya.
— Jakto? — Ile chcesz dać?.. Ja ci pożyczę... a ty mi oddasz później..
— Nie... nie... nie chcę pożyczki — odrzekł żywo robotnik — to przyniosłoby mi nieszczęście... a zresztą wszędzie już jestem dłużny... może nie byłbym w stanie ci zwrócić..
— Wszystko się może, gdy kto chce.
— Nie, ja jestem pijak, zanadto lubię butelkę i wszystko przepijam. Gdyby nie to, i ja małbym pieniądze, jak wy, i dowiódłbym wam, że nie jestem bez serca.
— To wiadomo! — zawołał jeden z robotników — i każdy z nas gotów za ciebie założyć, ile zechcesz...
— Nie, ja pożyczki nie chcę — odparł Vide-Grouset ale dam co innego, zamiast pieniędzy.
I poszukawszy w kieszeni bluzy, wydostał pugilares zatłuszczony, a z niego jakiś papierek niebieski, złożony we dwoje, i podał go Magloirowi.
— Cóż to takiego? — zapytał prawie ze śmiechem. — Bilet pięćdziesięcio-frankowy?..
— Nie... To bilet na loteryę... na loteryę, kupiłem, niegdyś mając pałkę zalaną, sam nie wiedząc, co robię... Trzy są na tej loteryi wygrane: jedna 5,000, druga 10,000 i trzecia 50,000 franków... Włóż za mnie tyle, co kosztuje ten bilet, dwadzieścia su do swej czapki, mój Magloire, a zabieraj bilet... Będzie on twój, a jeżeli wygrasz, to i twoja wygrana, boś przecież jej nie ukradł...
Magloire odepchnął bilet.
— Zachowaj to dla siebie — rzekł — a ja włożę te dwadzieścia su za ciebie.
— Nigdy w życiu! — jęknął robotnik, rzucając się jak dyabeł w wodzie święconej... Bierz bilet, albo będę myślał, że mną pogardzasz, jak pijakiem, który już nie wart nic.
— Ha ty, uparciuchu, to dawaj bilet, a jeżeli wysram główną wygranę...
Mechanik nie pozwolił Magloirowi dokończyć rozpoczętego zdania.
Odgadując myśl jego, zawołał:
— Ja nie chcę żadnych podziałów!.. Jabym wszystko zaraz przepił, zapiłbym się na śmierć! Bilet jest twój! wygrana także... jeżeli wygrasz...
— Przynajmniej nie odmówisz mi przyjęcia dobrego obiadu.
— O! to co innego.
Magloire włożył dwadzieścia su do czapki i policzył zebrane pieniądze.
Oznajmił sumę.
— Sto dwadzieścia siedm franków!
Rozległy się oklaski.
— Dzięki, koledzy — rzekł mańkut — dzięki, zacni ludzie, będziemy mogli za to kupić na cmentarzu w Saint-Ouen kawał ziemi, otoczyć sztachetkami mogiłę, zakupić mszę, postawić na grobie krzyż i wieniec z pereł białych z tym napisem z pereł czarnych:
Robotnicy z fabryk w Saint-Ouen siostrze swej biednej robotnicy.
Otoczono kataryniarza.
Każdy chciał mu podziękować, że powziął tę litościwą myśl, przy której skojarzył robotników z fabryk Saint-Ouen.
O! jakże wielkim, jakże dobrym jest ten lud, prawdziwy lud, lud robotniczy, gdy dusza szlachetna wskaże mu drogę ku temu, co jest dobre i wielkie... jak on ciągle dąży po tej drodze, gdy nie da się sprowadzić na manowce sekcyarzom i buntownikom, najgorszym swoim wrogom!
Henryk Savanne podał rękę Magloirowi.
— Zacny z pana człowiek!.. dzielne masz serce! — rzekł.
Mańkut zmieszany, nie wiedział jak się ma uwolnić od tych powinszowań, któremi go obsypywano.
Znalazł wreszcie na to sposób.
— Tak — podchwycił — to, cośmy uczynili, jest dobre... To był nasz obowiązek... Ale pomyśleliśmy tylko o matce umarłej; pozostaje jeszcze dziecko żyjące, sierota, sama jedna na świecie.
I wskazał biedną Martę, która zwolna przychodziła do siebie, dzięki staraniom pani Aubin i Weroniki.
— To prawda — odrzekł siwowłosy Szymon. — Trzeba pomyśleć i o niej także...
— Co się z nią stanie? — ktoś się odezwał.
— Przecież nie zapominajmy o Dobroczynności publicznej.
Odźwierna z fabryki Ryszarda Verniera przysłuchiwała się tej rozmowie.
— Czyż Dobroczynność publiczna — odezwała się — może wychowywać tę sierotę, jakby ją wychowywała kobieta? czuwać nad nią, jak matka przybrana, któraby ją kochała jak swą własną córkę?..
Weronika urwała nagle, lecz zaraz dodała przygłuszonym głosem:
— Tak... jak swą własną córkę... I ja miałam córkę, alem ją straciła... Jabym wychowała tę dziewczynkę... otoczyłabym ją opieką... pieszczotami... Przypominałaby mi moje dziecko..
Stołownicy pani Aubin spojrzeli po sobie, zapytując się, czy mają się na to zgodzić, czy odźwierna fabryczna może się lepiej wywiązać z zadania, niż Dobroczynność publiczna.
Matka Weronika nie zrozumiała znaczenia tych spojrzeń!
— Czy sądzicie, że mi nie byłoby wolno przybrać tego dziecka?
A gdy nikt nie odpowiadał na to pytanie, podchwyciła, zwracając się do syna Gabryela Savanne.
— Panie Henryku, pan, co się tyle uczył, pan powinieneś to wiedzieć?..
— Potrzeba, ażebyś się udała do komisarza policyi w Saint-Ouen, moja dobra pani Weroniko — odpowiedział młodzieniec. — On ci wskaże, jakie formalności trzeba spełnić, a sam zapewne da przyzwolenie, jeżeli pani wykażesz, że jesteś w stanie łożyć na wszelkie potrzeby tego dziecka.
— Zarabiam dość, ażeby je wyżywić, ubrać i uczyć.
— O! — poprawiła właścicielka restauracyi — jesteś, pani Weroniko, dobrą i godną kobietą, a jeżeli dla wychowania małej trzeba ci będzie dopomódz, to i na matkę Aubin możesz liczyć...
— I na Magloira także! — dodał kataryniarz.
W tejże chwili omdlenie Marty przeminęło i dziecko przyszło do przytomności.
Dziewczynka powiodła dookoła zdziwionym wzrokiem, potem przypomniała sobie widocznie, co się działo, i pomyślała o matce.
— Mamo... mamo... — odezwała się z pewnem oszołomieniem.
Usłyszawszy ten głos zbolały, Weronika drgnęła i przytuliła do siebie Martę.
— Biedna moja kochanko — rzekła — nie wołaj mamusi... wiesz dobrze, że ona nie może ci odpowiedzieć...
— Wiem... wiem dobrze — wyjąkało dziecko z płaczem. — Wiem dobrze, że mnie nie usłyszy, moja mamusia, że mi nie odpowie już nigdy... Wiem, że umarła...
Nagle z uniesieniem serdecznem, ze wzruszeniem głębokiem, Weronika zapytała:
— A czy chcesz, ażebym twoją mamą została — ja?..



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.