Czarodziejska sakiewka i dziwna czapka

>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Czarodziejska sakiewka i dziwna czapka
Podtytuł Baśń z 1001 nocy
Pochodzenie Księgozbiorek Dziecięcy Nr 38
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Nakładowej
Data wyd. 1929
Druk W. Kucharski i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KSIĘGOZBIOREK DZIECIĘCY.
CZARODZIEJSKA


SAKIEWKA
I DZIWNA CZAPKA.
Baśń z 1001 nocy
przez ELWIRĘ K.
Z ILUSTRACJAMI.
WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI NAKŁADOWEJ w WARSZAWIE
ul. Marszałkowska № 114.
Druk. W. Kucharski i S-ka., Warszawa, Chłodna 27






Na pięknej wyspie morza Śródziemnego, otoczony prześlicznemi drzewami i bogatą roślinnością stał zamek wspaniały.
W nim to opływali w dostatkach i szczęściu możni właściciele Teodoryk i Gracja. Poślubieni przed kilkunastu laty, nie zaznali dotąd czem trud i zmartwienie.
Syn ich Fortunat, dobry i posłuszny chłopczyna dopełniał ich wielkiego i niczem niezamąconego szczęścia.
Teodoryk był panem bardzo dobrym, ojcem i mężem kochającym, miał jednak tę wadę, że lubił zmieniać miejsce zamieszkania, przepadał za zabawami, towarzystwem wesołem i grą w karty.
Cudna przyroda nie wystarczała mu zupełnie. Zwierzył się z tem żonie, prosząc, aby się przenieść niezwłocznie do miasta, gdzie dobierze sobie stosowne towarzystwo i gdzie syn ich jedyny kształcić się będzie wysoko.
Zgodziła się na to, bo i cóż miała robić? Ale żal jej było tego pięknego pałacu, kwiecistej wyspy, śpiewu ptaków i błękitnego morza.
Synek ich również przywiązał się do tej miejscowości, gdzie ujrzał świat Boży i tyle miał przeróżnych rozrywek.
Opuścili to wszystko i sprzedawszy swój zamek pewnego ranka wyruszyli na stały pobyt do miasta.
Wynajęli prześliczne mieszkanie, trzymali konie w stajni, dużo służby stawało na ich rozkazy.
Utrzymanie domu na wysokiej stopie, przyjęcia i stroje, kosztowały o wiele więcej niż życie w zamku na wyspie.
Minęło lat kilka, nasza trójka nie czuła się tu bardzo szczęśliwą, wreszcie doszła do takiego niedostatku, że zamyślać musiała o pracy.
Pewnego razu Teodoryk wszedłszy do pokoju żony, wyznał jej ze łzami, że odprawić musi całą służbę, sprzedać konie i umeblowanie i do pracy się zabrać. Za długi bowiem groziła im licytacja.
— Nie wiem czy będziesz chciała podzielać ze mną tę niedolę — rzekł do żony — winien jestem temu wszystkiemu, nie trzeba było bowiem wyjeżdżać z tej urodzajnej wyspy, gdzieśmy opływali w dostatki.
Wierna żona pocieszała jak mogła, przekonywując go, że największem szczęściem przywiązanie i zgoda w rodzinie. Praca nie jest ani hańbą, ani nieszczęściem, pracować więc będą wspólnie, aby syna wykształcić i na utrzymanie zarobić.
Przenieśli się więc do ubogiego mieszkanka za miastem i zabrali się do roboty. On pracował w jednym z urzędów jako miernie uposażony urzędnik, ona, nie trzymając służącej, zajmowała się gospodarstwem, szyciem i wszelkiemi pracami domowemi.
Przeszło lat parę, Fortunat skończył nauki, wyrósł na pięknego o blond włosach chłopca, marzącego tylko o tem, aby iść w świat i zdobyć łatwym sposobem szczęście.
Pewnego razu błądząc bez myśli nad brzegami morza, spostrzegł przybijający do portu elegancki statek. Należał on, jak się wkrótce o tem dowiedział do księcia Flandrji, powracającego z wyprawy do Jerozolimy.
Podszedł do księcia i zapytał go, czy nie potrzebuje pazia do swego dworu. Książe przyjął go z chęcią i zabrał na statek.

W parę dni Fortunat był w zamku swego obecnego pana i dobrem sprawowaniem zasłużył na przychylność tak księcia jak i księżnej.

Odważny i zręczny zdobywał często nagrody w turniejach. Obdarzała go niemi sama księżna w otoczeniu swych córek.
Dwie z tych nagród były wielkiej wartości. Otrzymał mianowicie djament duży wielkości jaja kurzego i bryłkę złota utkaną szafirami.
Widząc jaki skarb posiada, nie chciał już być paziem u dworu, gnało go coś wciąż w świat, nie mógł, jak i jego ojciec w latach młodości usiedzieć na jednem miejscu. Podziękował więc księciu i księżnie za służbę i spieniężywszy klejnoty wyruszył w drogę.
Konie, piękne ubiory i szalone wydatki w drodze wyczerpały w krótkim czasie jego fundusze i doprowadziły do tego, że z głodu umierał.
Począł szukać roboty, ale nigdzie jej nie mógł znaleźć. Błądził więc po lesie, mając nadzieję, że choć jagodami głód swój zaspokoi. Na nieszczęście jednak las był suchem igliwem zasypany bez mchu i paproci, a w takich borach, jagody nigdy się nie pokazują.
Na dobitkę jeszcze, gdy zgłodniały i zrozpaczony usiadł pod drzewem, oczekując niechybnej śmierci z wycieńczenia, usłyszał poza sobą ryki i wycia straszliwe zwierząt drapieżnych.
Czemprędzej wskoczył na drzewo, myśląc, że się w ten sposób przed pożarciem uchroni, ale jakież było jego przerażenie, gdy tuż pod drzewem, na którem się chciał ukryć, ujrzał strasznego i rozjuszonego niedźwiedzia wdrapującego się po swą zdobycz.
Przerażony schwycił za miecz i tak trafnie ugodził nim zwierzę, że z rykiem śmiertelnym padło martwe na ziemię, łamiąc gałęź, na której siedział Fortunat i porywając go z sobą z drzewa.
Ocalony zwycięzca uradował się wielce, że uszedł śmierci, ale to nie zmniejszyło jego głodu. Patrzał z pożądliwością na ogromne cielsko niedźwiedzia, myśląc, z jakimby apetytem zajadał upieczony kawał mięsiwa, gdy naraz posłyszał szmer poza sobą.
Sądząc, że napaść jakaś ze strony zwierząt mu grozi, złapał za miecz u boku wiszący i szybko obrócił się poza siebie.
Przed nim stała niewiasta wielkiej piękności z zawiązanemi oczyma i trzymała w swem ręku koło. Znał z obrazków ten symbol szczęścia, zrozumiał, że ma przed sobą czarodziejkę, którą ludzie przezwali Fortuną.
— Jestem Fortuną — odezwała się postać — dać ci mogę: bogactwo, rozum, siłę, zdrowie, piękność lub długie życie. Jaki dar sobie wybierasz?
Biedny Fortunat umierający prawie z głodu, odparł bez wahania: — Piękna damo, zrób mnie tak bogatym, żebym nigdy nie zaznał głodu.
Na te słowa Fortuna wręczyła mu zwyczajną sakiewkę do pieniędzy, mówiąc:
— Ile razy zajrzysz do wnętrza tej sakiewki, zawsze znajdziesz w niej dziesięć sztuk złota. Gdy umierać będziesz, oddaj ją swoim dzieciom, po ich śmierci sakiewka pozostanie nazawsze próżną.
To mówiąc znikła piękna pani, pozostawiając naszego Fortunata zdumionego tem dziwnem spotkaniem i tym drogocennym darem.
Wyjąwszy z sakiewki pełną garść złota, puścił się do miasteczka, gdzie spożył wyborny obiad i nasycony wyruszył statkiem w drogę. Tęskno mu było do rodziców i do cudnej wyspy, na której się urodził.
Przybywszy tam, obdarzył ojca i matkę złotem, prosząc, aby zaniechali pracy i przyjąwszy służące, pędzili życie bez troski.
Potem ożenił się z piękną córką właściciela folwarku, która obdarzyła go dwoma synkami.
Lubił Fortunat podróżować i często wymykał się z domu, aby świat daleki poznawać. Pewnego razu pojechał do Turcji, aby zobaczyć sułtana i z nim porozmawiać. Sułtan był miłośnikiem wszelkich osobliwości, lubił słuchać o rzeczach niezwykłych i sam o nich opowiadać.
Pewnego razu rzekł do Fortunata:
— Mówisz o rzeczach wprawdzie bardzo ciekawych i niezwykłych, ale to, co ja ci pokażę, przechodzi wszystko przez ciebie widziane.
Z temi słowy poprowadził go do swego pokoju, którego ściany utkane były drogiemi kamieniami, a podłoga wysłana przecudnemi kobiercami i podczas, gdy Fortunat przyglądał się tym bogactwom w prawdziwym zachwycie, wyjął z szafki czapkę czerwoną i pokazując ją rzekł: — Oto przedmiot najcudowniejszy ze wszystkiego, co się w tym pałacu znajduje.
Fortunat patrzał na sułtana, myśląc, że ten z niego żartuje, ale sułtan bynajmniej nie robił sobie z niego kpin żadnych. Uśmiechnął się i rzekł:
— Jeślibyś ją włożył na głowę i wyraził w myśli życzenie, dokąd chcesz się dostać, natychmiast przeniesionym będziesz w to miejsce.
Fortunat pomyślał w tej chwili o żonie i synach, złapał szybko z rąk sułtana czapkę i włożył ją sobie na głowę.
W tejże chwili przeniesiony został na wyspę i powitany z radością przez ukochaną żonę i stęsknionych za nim synów.
W taki to sposób Fortunat został posiadaczem owej cudownej czapki.
Przed śmiercią oddał swym synom sakiewkę i czapkę, prosząc, aby się temi przedmiotami dzielili zgodnie i sprawiedliwie i nikomu o tej tajemnicy nie opowiadali, mógłby bowiem kto ukraść tak drogocenne skarby.
Starszy brat Feliks ogromnie lubił podróże, prosił więc swego brata, aby mu pożyczył na pięć lat sakiewki. Festus zgodził się chętnie z warunkiem, że pozostawi mu dużo złota. Zapełniono więc sześć kufrów dużych złotemi monetami, które miały wystarczyć na czas podróży Feliksa i zabrano sakiewkę.
Gdy przybył do dworu królewskiego w Rzymie, zakochał się w księżniczce, a chcąc sobie łaski królewskie zaskarbić, skupywał najcenniejsze dary i ofiarowywał ukochanej.
Król i królowa dziwili się tym cennym darom i nie mogli pojąć, skąd Feliks bierze pieniędzy na podobne wydatki. Namówili więc księżniczkę aby go wybadała.
Sposobność się wkrótce nadarzyła. Feliks rozkochany do szaleństwa, wyznał księżniczce swą miłość, zapytując, czyby nie zechciała zostać jego żoną. Wtedy to księżniczka, pomna namów matki wyraziła wątpliwość, czy zwyczajny kupiec może dać utrzymanie do jakiego ona przywykła i czy będzie w stanie otoczyć przepychem, wśród którego wzrosła.
Chcąc ją co do tych obaw uspokoić, opowiedział jej, nie pamiętając o przestrodze ojca, całą historję o sakiewce.
Przez cały dzień królowa nie mogła się uspokoić, tak pragnęła pozyskać ową czarodziejską sakiewkę. Wreszcie dopięła swego i pewnego pięknego dnia obudził się Feliks bez sakiewki. Jednocześnie i księżniczka przestała do niego wychodzić, gdy ich odwiedzał. W końcu nie przyjmowano Feliksa wcale w pałacu. Zrozpaczony pożyczył pieniędzy na drogę i przyjechał na wyspę, opowiadając bratu o wszystkiem i prosząc o pożyczenie cudownej czapki.
Otrzymawszy ją, wyraził życzenie znalezienia się w pokoju księżniczki w Rzymie. Przeniesiony spostrzegł swą ukochaną, siedzącą w zadumie, u paska zaś jej wisiała cudowna sakiewka.
Gdy prośby jego o zwrot nie odniosły skutku, Feliks porwał księżniczkę w objęcia i włożywszy cudowną czapeczkę, wyraził chęć znalezienia się w ogrodach sułtana.
W chwilę potem, zdziwiona i przerażona księżniczka siedziała na ławce pod drzewem uginającem się od owoców i wachlowała się, wyrzekając na nieznośny tego dnia upał.
Feliks również, chcąc otrzeć czoło z potu, wyjął czarodziejską czapeczkę.
Księżniczka, nie wiedząc zupełnie o cudownej własności owej czapki, porwała mu ją z rąk i kładąc na głowę zawołała:
— Ach! jakżebym pragnęła być teraz w pałacu mego kochanego ojca i oddychać świeżem powietrzem Włoch!
Zaledwie to wymówiła, znikła z przed oczu stojącego u ławki Feliksa, pogrążając tego ostatniego w rozpaczy. Nie miał już teraz ani sakiewki, ani czapeczki, ani swojej księżniczki. Nie wiedząc co począć, zaczął spacerować po ogrodzie, namyślając się, jakby to wszystko otrzymać z powrotem. A że dręczyło go pragnienie, urwał z jednego z drzew śliczne soczyste jabłuszko i począł zajadać z apetytem. Ale zaledwie spożył połowę, dwa rogi olbrzymie wyrosły mu momentalnie u czoła i ciężarem swoim tłoczyły go do ziemi.
— Boże ratuj! — wołał nieszczęśliwy młodzieniec. — Na pomoc! na pomoc!...
I zrozpaczony swem nieszczęściem biegał po ogrodzie, wydając okropne jęki.
Po długiej chwili spostrzegł na dróżce idącego ku niemu starca, który łagodnie doń przemówił:
— Zerwij z tego drzewa jabłko i zjedz kawałeczek, a postradasz owe nieszczęsne rogi. Feliks natychmiast posłuchał i rogi znikły. Nakładłszy potem do kieszeni prawej jabłek rodzących rogi, a do lewej tych, co służyły ku ich zaniknięciu, podziękował starcowi i zaraz wyruszył w dalszą drogę, kierując się ku pałacowi swojej księżniczki.

Przybywszy usiadł na marmurowych schodach pałacu i udał ogrodnika sprzedającego jabłka.
Właśnie przechodziła tamtędy księżniczka, a widząc śliczne złociste jabłuszka, przystanęła przed Feliksem i kupiła z nich jedno.

Zaledwie zjadła kawałek, krzyk żałosny rozległ się koło pałacu, wywołując z niego służbę i rodzinę.
Feliks umykał co mu sił starczyło, słysząc wciąż poza sobą przenikający krzyk nieszczęsnej księżniczki.
Tymczasem w pałacu zapanował powszechny smutek. Rozbiegli się słudzy po doktorów, rodzice lamentowali patrząc na swą ukochaną córkę z rogami. Księżniczka zawodziła wciąż rozpaczliwie.
Wszyscy doktorzy i wszyscy czarnoksiężnicy byli bezsilni wobec tego nieszczęścia. Nie widzieli już dla księżniczki ratunku.
Wtedy to Feliks przebrał się za uczonego doktora, włożył okulary, płaszcz błękitny i powiedział służbie, aby go zaprowadziła do księżniczki, gdyż jest sławnym lekarzem z dalekich stron przybyłym i pragnie nieszczęśliwą uzdrowić.
Zaprowadzono go natychmiast do komnat księżniczki i pozostawiono samych.
Feliks trzymał w ręku pudełko z kawałkami cudownego jabłka, mającego przywrócić piękność jego ukochanej i zbliżał się do niej, nie będąc wcale poznanym.
Podszedłszy do niej blizko, podał kawałeczek mały owego jabłka i polecił go spożyć. Zaledwie przełknęła, uczuła lekkość na skroni i spojrzawszy w lustro, przekonała się, że rogi jej zmniejszyły się do połowy.
Uradowana, wyjęła czarodziejską sakiewkę, aby ofiarować mu kilka sztuk złota za tak trafne leczenie. Skorzystał z tego Feliks i porywając jedną ręką sakiewkę, drugą złapał za leżącą na krześle czapeczkę i wyraziwszy życzenie dostania się na wyspę, znikł z oczu zdziwionej tą grabieżą księżniczki.
Znalazłszy się wobec brata, opowiedział całą swą przygodę z księżniczką i wszystkie swoje przejścia. Jednocześnie chciał zwrócić owe czarodziejskie przedmioty, które mu przez lat tyle służyły.
Ale brat słyszeć nie chciał o wzięciu ich do siebie. Doświadczony kłopotami Feliksa, wolał ich nie brać do przechowania.
Feliks przeto zatrzymał je przy sobie, dzieląc się z bratem pieniędzmi wyjmowanemi z sakiewki. Tak przeszło lat parę, Feliks zamieszkał z bratem i rodziną na wyspie i czułby się zupełnie szczęśliwym, gdyby nie myśl o księżniczce, której zapomnieć nie był w stanie.
Wiedząc, że wyjść za mąż nie mogła, bo i któżby chciał pojąć za żonę pannę, z olbrzymiemi rogami.
Nie dał jej wtedy tyle jabłka, żeby znikły zupełnie ze skroni, wiedział bowiem, że w ten sposób zachowa ją tylko dla siebie.
Stęskniony za księżniczką, opuścił wyspę i przybywszy do Rzymu stawił się przed królem i królową, prosząc ich o rękę córki.
Zgodzono się z chęcią, ale Flawja dowiedziawszy się o tem, zapragnęła zobaczyć się z Feliksem.
— Feliksie, — powiedziała ze smutkiem — byłam zła i pyszna i nie chciałam ciebie pokochać, teraz jestem brzydka i z rogami, ale kocham ciebie serdecznie, nie zgodzę się, jednak na to, abyś się unieszczęśliwiał biorąc mnie za żonę. Pomyśl tylko, jak śmiać się będą z ciebie, żeś ożenił się z kobietą z rogami.
Feliks uśmiechnął się tylko i włożył do jej ust kawałek jabłka, po zjedzeniu którego znikły potworne rogi, księżniczka stała się znów piękną jak wprzódy i z uczuciem wdzięczności dziękowała swemu wybawcy.
Feliks opowiedział księżniczce historję rogów i kim był lekarz w okularach. Król i królowa chcieli pożyczyć od Feliksa owych czarodziejskich przedmiotów, ale tak księżniczka jak i jej narzeczony postanowili pozbyć się raz na zawsze tego, co im tyle zmartwień przyniosło i wrzucili oba przedmioty do morza. Zamieszkali po weselu na wyspie, czerpiąc na potrzeby z pełnych kufrów, do których nasypano pieniędzy, przed wrzuceniem sakiewki do morza.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.