Czerwony błazen/Rozdział XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czerwony błazen |
Wydawca | Drukarnia Bankowa |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Zakłady Graficzne "Drukarnia Bankowa" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Prokurator Gliński był dziś w wyjątkowo złym humorze. Drobiazgi już od rana wywracały uregulowany system jego życia. Służący zbudził go za późno tak, że nie zdążył na czas do biura, potem doręczono mu mocno impertynencki list od jednej z przyjaciółek, wreszcie prezes sądu miał do niego wcześnie rano interes, sam fatygował się do jego biura, ale nie zastał go — dość, że wszystko szło mu dziś jakoś nawspak.
Około godziny jedenastej wszedł do gabinetu prokuratora komisarz Borewicz. Rozmowa nawiązała się szybko na temat morderstwa bankiera Mertingeгa. Gliński miał doskonałą sposobność wylać całą swą żółć i zły humor.
— Doprawdy, panie komisarzu, że cierpliwość ludzka musi się skończyć na widok pracy Lubieńskiego. Przereklamowano go, jako niezwykle zdolnego sędziego śledczego, dostał w ręce sprawę Skarskiego i nie może z niej wyleźć. Śledztwo pierwiastkowe, przeprowadzone przez nas; wyjaśniło już tak dalece sprawę, że odrazu można było rozpisać rozprawę, a Lubieński nic z niej wyciągnąć nie może. Już trzy razy pisemnie dopominałem się załatwienia, zawsze zbył mnie ogólnikami. Dziś będę u prezesa sądu i wręcz się użalę na to rozmyślne i bezcelowe przewlekanie śledztwa.
— I mnie, panie prokuratorze, to przewlekanie przez sędziego Lubieńskiego sprawy wydaje się mocno podejrzane. Śledztwo w tej sprawie można było w ciągu dziesięciu dni skończyć i Skarskiego postawić pod sąd doraźny. A teraz co? Zamiast sądu doraźnego będzie zwykły trybunał, a pan chyba sam dobrze wie, jaka to różnica... Co ten Lubieński tak wałkuje, doprawdy nie wiem. Dwa tygodnie temu słuchał Józefa Skarskiego, brata mordercy, potem znów wezwał wszystkich świadków, słuchał, konferował, znowu słuchał i znów konferował... Doprawdy, że to wszystko zaczyna być mocno podejrzane. Dla nas, policji wykrycie mordercy Mertingera było doskonałą reklamą, która mimowoli byłaby odwróciła oczy publiczności od innych spraw na rekordowe złapanie Skarskiego. A przez Lubieńskiego sprawa wlecze się i wlecze bez końca i do rozprawy dojść nie może.
Gliński mimowoli uśmiechnął się z irytacji komisarza.
Pewnie, panie Borewicz, że w karjerze pana wykrycie mordercy Mertingera będzie momentem zwrotnym, a władze przełożone i publiczność muszą uznać pańskie w tej sprawie zasługi. — Moje jednak podejrzenie przeciwko Lubieńskiemu nie idzie aż tak daleko, jak pańskie. Uważam go poprostu za człowieka nieudolnego, doskonałego teoretyka prawa karnego, a mniej, jak średniej miary, praktyka. Powierzenie śledztwa w tej ważnej sprawie Lubieńskiemu było niesłychanym błędem. Przypuszczam, że człowiek tak sprytny jak Skarski nawet w więzieniu nie próżnował i potrafił nawiązać kontakt z ludźmi z poza muru. Wręcz obwiniam Lubieńskiego o zbytnią łatwowierność w tym kierunku, że w kilka dni po morderstwie pozwolił siostrze Skarskiego odwiedzić brata w więzieniu. Przypuszczam, że ten lekkomyślny krok Lubieńskiego smutne za sobą pociągnie konsekwencje. Skarski potrafił za pośrednictwem siostry dużo śladów zatrzeć i postawi na rozprawie sąd wobec wielu wątpliwości...
Komisarz Borewicz był silnie poirytowany nieoględnością Łubieńskiego. Myśl, że jego pracę, jego wieniec laurowy w karjerze policyjnej, może mu zedrzeć Łubieński przez swoją nieudolność, doprowadzała go do pasji.
— Panie prokuratorze, — groził Borewicz — jeśli Lubieński rzeczywiście położy mi tę sprawę, to zobaczy pan, jak ja go położę na rozprawie. W swoich zeznaniach wszystkie jego nieudolności wyciągnę, tak będę zeznawał, że wszystkie gazety będą o nim pisać jak o idjocie. To doprawdy niesumienność pozwolić mordercy, i to jeszcze takiemu, w kilka dni po zbrodni na rozmowy z siostrą. Siostrzyczka Skarskiego z pewnością niebrzydka, — to panu Lubieńskiemu może trudno było odmawiać gorącej prośbie pięknej panny...
— Ładna historja, zacietrzewiał się dalej Borewicz — szkoda mojej pracy i wysiłków, jeśli tacy sędziowie jak pan Lubieński mają je zniszczyć.
Prokuratora bawiła ta pasja komisarza. Śmieszny wydawał mu się człowiek, który już sięgał po wielką palmę, i nagle postawiono go przed możliwością wysunięcia się jej z rąk jego. Gliński umyślnie podsycał wątpliwości Borewicza i rozmyślnie stawiał mu przed oczy nawet aż tak daleko idące ewentualności, że Skarski zupełnie wymknie się z tej sprawy. Borewicz irytował się jak byk, drażniony przez picadora czerwoną chustką, i nie wyczuwał zupełnie gry Glińskiego.
Potop słów rozjuszonego Borewicza przerwało stukanie do drzwi gabinetu prokuratora.
W progu stanął sędzia Lubieński z plikiem aktów pod pachą. Gliński i Borewicz powitali go zimno i niechętnie. Gliński nawet nie taił się ze swem niezadowoleniem.
— Dobrze, panie sędzio, że właśnie w tej chwili pan się u mnie zjawa. Omawiamy z komisarzem sprawę Skarskiego i doprawdy nie możemy usprawiedliwić pańskiego traktowania sprawy. Miesiąc trwa śledztwo, i dotychczas nie widzimy żadnych pozytywnych wyników. Przypuszczamy i to słusznie, że w tej sprawie zjechał pan na jakieś manowce.
— Właśnie wylazłem z manowców — spokojnie powiedział Łubieński.
— Jakto wylazł pan z manowców? — Pan, panie sędzio, doskonale chyba wie, że sprawę morderstwa Mertingera otrzymał pan tak doskonale postawioną i wyjaśnioną, że gdyby pan tylko w tej sprawie szedł utartym szerokim gościńcem, to byłby pan...
— Wlazł na płot — twardo powiedział Lubieński. Jego duże siwe oczy nabrały jakichś zimnych refleksów, ze spokojem wpatrzył się w twarz Glińskiego i w twarz komisarza policji, odbierając im dawny rozpęd i tupet.
— Co pan uważa za płot, panie sędzio? — spytał uszczypliwie Gliński.
naiwnie potraktowali tak ważną sprawę. Lekkomyślne traktowanie śledztwa mogło nieobliczalne sprowadzić następstwa, gdyby sędzia śledczy narówni z panami lekkomyślnie rzecz dalej prowadził. Tak...
— Czy tylko niezbyt lekkomyślnie rzuca pan, panie sędzio, słowem „lekkomyślność“? — spytał zjadliwie Gliński.
— Znając mnie, nie powinien pan prokurator ani przez chwilę takiego sądu o mojej osobie wydawać, złożyłem dość częste dowody, że moje spostrzeżenia były trafniejsze nawet od... pańskich. Czy nie tak, panie prokuratorze?... Ale odłóżmy te niewątpliwe kwestje nabok dla sprawy ważniejszej.
—Więc odkrył pan Amerykę? — spytał brutalnie i kpiąco komisarz policji.
— Nie, Ameryki nie odkryłem, odkryłem natomiast mordercę Mertingera, którego panu nie udało się odkryć — spokojnie odpowiedział Lubieński.
— Chętnie posłuchamy szczegółów tego odkrycia — przerwał Gliński, bojąc się, by dyskusja między sędzią a komisarzem nie przybrała zbyt ostrych form.
Lubieński otworzył gruby tom aktów, powoli zaczął go kartkować, wyjął raport policji, protokóły przesłuchania świadków na miejscu zbrodni i w komisarjacie i, patrząc spokojnie w oczy komisarza policji, mówił:
— Zaraz po przestudjowaniu raportów policyjnych i doniesieniu prokuratorji wiele miejsc wy dawało mi się w tym materjale niejasnych, a niektóre fakty nawet nieprawdopodobne. Zabierając się do rozwikłania bardzo skomplikowanych nitek zbrodni, postanowiłem zgóry, że odsunę cały materjał, zebrany przez policję i prokuraturę, by nie dać się mimowoli nim sugerować. Po upływie dwu dni pracy Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/144 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/145 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/146 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/147 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/148 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/149 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/150 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/151 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/152 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/153 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/154 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/155 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/156 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/157 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/158 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/159 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/160 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/161 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/162 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/163 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/164 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/165 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/166 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/167 Strona:Aleksander Błażejowski - Czerwony błazen.pdf/168 — Ma — i to dużo wspólnego, bo właśnie u tego połatajki mieszkał Gladysz. Panowie chcieli jak najprędzej skończyć śledztwo i dlatego obwinili panowie biednego „Luxa“ o zły węch, czy też szukali panowie usprawiedliwienia w tem, że woń proszku dla badań daktyloskopijnych uniemożliwiła psu wykazanie swych zdolności. Jedno mam panom do zarzucenia: zbytni pośpiech w prowadzeniu śledztwa bez oglądania się na to, kogo panowie niesłusznie podejrzeniami zakopią i zniszczą w opinji publicznej.
Gliński i Borewicz milczeli. Nie umieli odeprzeć druzgocącego zarzutu sędziego śledczego. Lubieński wyjął jakiś papier i podsunął go Glinskiemu.
Właściwy cel mojej wizyty u pana prokuratora, to prośba o podpisanie tego papieru.
— Co to jest? — spytał Gliński.
— Nakaz zwolnienia Wiktora Skarskiego z więzienia śledczego.
Gliński chwilę patrzył na papier, głęboko pochylił się nad swem biurkiem i bez słowa protestu umieścił swój podpis na wręczonym arkuszu.
Lubieński wstał z fotela, pożegnał uprzejmie Glińskiego i Borewicza.
— Zdolny chłop, — powiedział komisarz policji, gdy drzwi gabinetu zamknęły się za Lubieńskim.
— Zdolny — powtórzył jak echo prokurator.