Czterdziestu pięciu/Tom III/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czterdziestu pięciu |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1893 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Quarante-Cinq |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ernauton wyjechał natychmiast, a że wziął konia księcia zamiast swojego, którego dał Robertowi Briquet, jechał więc tak szybko, iż na trzeci dzień około południa przybył do Paryża.
Trzecia godzina wybiła, gdy się pokazał w Luwrze, w mieszkaniu „Czterdziestu pięciu”.
Zresztą powrót jego nie odznaczył się żadnym ważnym wypadkiem.
Na jego widok gaskończykowie krzyknęli zdziwieni.
Ich krzyki sprowadziły pana de Loignac, który spostrzegając pana Ernautona, przybrał jak najsurowszą minę, lecz Ernauton, bynajmniej tem nie przerażony, śmiało zbliżył się ku niemu.
Pan de Loignac skinął na młodzieńca, aby się za nim udał do gabinetu, leżącego obok sypialnej sali a stanowiącego izbę posłuchalną, w której ten najwyższy sędzia, wydawał swoje niecofnione wyroki.
— Cóż to za sprawowanie się, mości panie?... — rzekł ostro — jeżeli dobrze policzyłem, pięć dni i nocy nie byłeś obecny, i to pan, pan, którego miałem za najrozsądniejszego, dajesz taki przykład niekarności?
— Panie — kłaniając się odpowiedział Ernauton — uczyniłem to co mi kazano.
— A cóż panu uczynić kazano?
— Kazano mi śledzić pana de Mayenne, a więc śledziłem.
— Przez pięć dni i nocy?
— Tak jest, panie.
— Książę więc wyjechał z Paryża?
— Tego samego wieczoru, i uważałem to za rzecz podejrzaną.
— Słusznie, ale cóż dalej?
Ernauton opowiedział krótko, ale z zapałem i energią wypadek na drodze i jego skutki, a w miarę opowiadania, wybijały się na ruchomej twarzy pana de Loignac, wszelkie wrażenia jakie opowiadający wzbudził w jego duszy.
Lecz gdy wspomniał o liście, który mu pan de Mayenne powierzył, Loignac zawołał:
— I pan masz list?
— Mam panie.
— Do dyabła, ta okoliczność zasługuje na uwagę — odparł kapitan, zaczekaj pan na mnie albo raczej pójdź ze mną.
Ernauton udał się za panem de Loignac i przybył z nim na dziedziniec Luwru.
Czyniono tam właśnie przygotowania do wyjazdu króla; przyrządzano ekwipaże, a pan d’Epernon przypatrywał się przejeżdżaniu koni, które niedawno królowa Elżbieta angielska darowała Henrykowi III-mu; tego dnia miano po raz pierwszy zaprządz do królewskiej karety wspomnianą parę koni, najdoskonalej dobranych.
Loignac zostawił Ernautona przy wejściu na dziedziniec, sam zaś zbliżył się do pana d’Epernon i pociągnął go za połę płaszcza.
— Nowiny, Mości książę — rzekł — wielkie nowiny!
Książę natychmiast opuścił otaczające go osoby i przybliżył się do schodów, któremi król miał przybyć.
— Mów panie de Loignac, mów.
— Pan de Carmainges przybywa z za Orleanu, gdzie w jednej wsi zostawił pana de Mayenne niebezpiecznie ranionego.
Książę krzyknął zdziwiony.
— Ranionego? — powtórzył.
— Co większa — mówił znowu Loignac — pisał on do pani de Montpensier, a ten list pan de Carmainges ma w swojej kieszeni.
— O!.. ho!.. — rzekł d’Epernon.
— Przywołaj tu pana de Carmainges, sam z nim pomówię.
Loignac wziął za rękę, pana de Carmainges, który, jak powiedzieliśmy, przez uszanowanie stał na uboczu w ciągu rozmowy swoich zwierzchników.
— Oto jest, mości książę, nasz podróżny — rzekł.
— Zdaje się, że pan masz list księcia de Mayenne? — zapytał d’Epernon.
— Mam dostojny panie.
— Pisany z wioski pod Orleanem?
— Tak jest, dostojny panie.
— I adresowany do pani de Montpensier?...
— Tak jest, dostojny panie.
— Oddaj-że mi pan ten list z łaski swojej.
Książę wyciągnął rękę obojętnie, spokojnie, jak każdy kto sądzi, że dosyć, aby objawił swą wolę, a ta wola natychmiast wykonaną będzie.
— Przepraszam Waszą książęcą mość — rzekł Carmainges — ale książę pan podobno żądasz odemnie listu pana de Mayenne do jego siostry?
— A tak.
— Książę pan nie wie zapewne, że ten list mnie powierzono?
— Cóż ztąd?
— Jest to zbyt ważna okoliczność, mości książę, bo dałem słowo honoru księciu de Mayenne, iż list ten oddam do własnych rąk księżnej jego siostry?
— Czy pan służy królowi, czy księciu de Mayenne?
— Służę królowi, dostojny panie.
— Otóż, król żąda tego listu.
— Dostojny panie, niech mi wolno będzie oświadczyć, że Wasza książęca mość nie jesteś królem.
— Panie de Carmainges zastanów się, zapominasz z kim mówisz?... — rzekł d’Epernon i pobladł z gniewu.
— Owszem, dostojny panie, pamiętam dobrze do kogo mówię i dlatego odmawiam.
— Odmawiasz, powiedziałeś że odmawiasz, panie de Carmainges?
— Powiedziałem.
— Panie cle Carmainges, łamiesz przysięgę wierności.
— Mości książę, dotąd przynajmniej wiem, że tylko jednej osobie wierność zaprzysiągłem, a mianowicie królowi. Jeżeli król zarząd a odemnie tego listu, będzie go miał, bo król jest moim panem, ale go tutaj niewidzę.
— Panie de Carmainges — rzekł widocznie unosząc się książę, podczas gdy Ernauton przeciwnie w miarę oporu, nabierał krwi zimnej — panie de Carmainges, jesteś jak wszyscy twoi ziomkowie, zaślepiony wśród pomyślności; szczęście zaślepia cię mój sztachetko, a posiadanie tajemnicy stanu zagłusza, jak cios maczugą zadany.
— Tylko niełaska Waszej książęcej mości, jaką niezawodnie ściągnę na siebie, zagłusza mię; ale nigdy szczęście, zbyt zapewne na przyszłość zmienne, z powodu wypowiedzenia posłuszeństwa księciu panu; atoli mniejsza o to, czynię co powinienem i zawsze to czynić będę, a nikt oprócz samego króla, nie otrzyma odemnie listu, o jaki się Wasza książęca mość dopominasz, chyba osoba, do której jest adresowany.
Pan d’Epernon porwał się i w straszliwym gniewie zawołał:
— Loignac, prowadź natychmiast pana de Carmainges do więzienia.
— Prawda — z uśmiechem odpowiedział de Carmainges, że tym sposobem nie będę mógł do ręczyć księżnej Montpensier listu, który posiadam, przynajmniej przez czas mojego pobytu w więzieniu, lecz skoro z niego wyjdę...
— Tak, jeżeli tylko wyjdziesz — rzekł d’Epernon.
— Wyjdę, chyba że mię tam książę zamordować każesz, z coraz obojętniejszem i straszliwszem postanowieniem odparł Ernauton; tak jest wyjdę; mury nie oprą się woli mojej. Skoro więc wyjdę dostojny panie...
— To co?
— To będę mówił z królem, a król odpowie mi.
— Do więzienia! do więzienia!... — ryknął d’Epernon — zupełnie zapominając się; a odebrać mu list!...
— Nikt go nie dotknie — zawołał Ernauton w tył odskakując i wydobywając z zanadrza pugilares księcia de Mayenne, raczej podrę list w kawałki, skoro go ocalić nie mogę, a książę de Mayenne pochwali mi ten postępek, król zaś przebaczyć raczy.
I rzeczywiście, młodzieniec chciał rozedrzeć kosztowną kopertę, gdy wtem wstrzymała go czyjaś ręka, lekko na ramieniu jego oparta.
Gdyby ciśnienie było gwałtowniejsze, niemasz wątpliwości, iż młodzieniec tem usilniej byłby się starał o zniszczenie listu; lecz widząc iż wyrozumiale przystępowano do rzeczy, wstrzymał się i obejrzał.
— Król!.. — rzekł.
W rzeczy samej, król wyszedł na schody i usłyszał koniec sporu, i swą królewską ręką wstrzymał rękę pana de Carmainges.
— Co to jest mości panowie?... — spytał głosem, któremu umiał nadać najwyższą potęgę ilekroć tego zapragnął.
— Oto, Najjaśniejszy panie — nie ukrywając gniewu zawołał d’Epernon — ten człowiek, jeden z Czterdziestu pięciu, który jednak przestanie należeć do ich liczby, ten człowiek, mówię, któremu imieniem Waszej królewskiej mości poleciłem czuwać nad panem de Mayenne w ciągu jego pobytu w Paryżu, udał się za nim aż do Orleanu i tam przyjął od niego list adresowany do pani de Montpensier.
— Przyjąłeś od pana de Mayenne list do pani de Montpensier? — spytał król.
— Tak jest Najjaśniejszy panie — odpowiedział Ernauton — lecz książę d’Epernon nie mówi Waszej królewskiej mości, w jakich okolicznościach to było.
— A gdzież jest ten list? — spytał znowu monarcha.
— To właśnie stanowiło przyczynę sporu, Najjaśniejszy panie; pan de Carmainges oświadcza wyraźnie, iż mi go nie odda, lecz podług adresu doręczy, a taką odmową dowodzi, podług mnie, że jest złym sługą.
Król spojrzał na Ernautona, a ten ukląkł mówiąc.
— Jestem tylko biednym szlachcicem, Najjaśniejszy panie, i człowiekiem honoru. Ocaliłem życie posłowi Waszej królewskiej mości, którego pan de Mayenne wraz z pięciu swoimi pomocnikami chciał zamordować, gdyż w sam czas przybywając, los walki na stronę posła przechyliłem.
— A panu de Mayenne nic się nie stało? — spytał król.
— Owszem Najjaśniejszy panie, został raniony, a nawet ciężko.
— Dobrze!... — odparł król, cóż więcej?
— Potem, poseł Waszej królewskiej mości, który jak widać musi mieć szczególniejsze powody nienawiści przeciw panu de Mayenne...
Król uśmiechnął się.
— Poseł, mówię, chciał dobić swojego nieprzyjaciela, i miał może do tego prawo; lecz mniemałem, że w mojej obecności, to jest w obecności człowieka, który należy do Ciebie Najjaśniejszy panie, zemsta taka przybierze postać politycznego morderstwa, i...
Ernauton wahał się.
— Dokończ — rzekł król.
— I obroniłem pana de Mayenne od posła, podobnie jak pierwej posła od pana de Mayenne.
D’Epernon wzruszył ramionami, Loignac przygryzł długiego wąsa, a król rzekł obojętnie:
— Mów dalej.
— Pan de Mayenne, pozostawszy już tylko z jednym towarzyszem, bo czterej inni polegli, niechcąc się z nim rozłączać, nie wiedząc, że jestem sługą Waszej królewskiej mości, oddał się w moją opiekę i prosił abym przyjął list do siostry jego, którym racz Najjaśniejszy panie rozrządzać zarówno jak i mną samym. Honor drogim mi jest Najjaśniejszy panie, lecz skoro sumienie moje uspokaja się rękojmią woli Waszej królewskiej mości, wyrzekam się mojego honoru, gdyż go w dobre ręce powierzam.
I ciągle klęcząc Ernauton podał królowi pugilares.
Król z lekka odtrącił go ręką.
— Cóżeś mówił panie d’Epernon?.. Pan de Carmainges jest człowiekiem honoru i wiernym sługą.
— Pytasz Najjaśniejszy panie, co mówiłem? — rzekł d’Epernon.
— Tak jest, wszak schodząc po schodach słyszałem wyraz więzienie?.. dla Boga!... przeciwnie, kto spotyka człowieka podobnego panu de Carmainges, powinienby jak niegdyś rzymianie, mówić o wieńcach i nagrodach. List, mój książę, należy zawsze do osoby, która go posiada lub do tej, której winien być doręczony.
D’Epernon ukłonił się mrucząc.
— List ten oddasz komu należy panie de Carmainges — dodał monarcha.
— Lecz racz pomyśleć Najjaśniejszy panie o tem, co list ten może w sobie zawierać — rzekł d’Epernon.
Nieuwodźmy się delikatnością, skoro idzie o życie Waszej królewskiej mości.
— Oddasz list komu należy panie de Carmainges — powtórzył król, nieodpowiadając ulubieńcowi.
— Dziękuję Najjaśniejszy panie — rzekł Carmainges odchodząc.
— A gdzie go zaniesiesz?
— Do księżnej de Montpensier, zdaje mi się, że miałem już zaszczyt oznajmić to Waszej królewskiej mości.
— Źle się wyraziłem, chciałem raczej spytać, czy go odniesiesz do pałacu Gwizyuszów, do hotelu Saint-Denis czy też do Bel...?
Spojrzenie d’Epernona wstrzymało króla.
— Pan de Mayenne, nie udzielił mi żadnej instrukcyi w tym względzie Najjaśniejszy panie; zaniosę list do pałacu Gwizyuszów i tam dowiem się gdzie mam szukać pani de Montpensier.
— A więc będziesz jej szukał?
— Tak jest Najjaśniejszy panie.
— A gdy znajdziesz?
— Oddam jej list.
— Dobrze. A teraz panie de Carmainges... i król bacznie nań spojrzał.
— Słucham Najjaśniejszy panie?
— Czy oprócz doręczenia tego listu siostrze pana de Mayenne, przyrzekłeś mu lub poprzysiągłeś jeszcze co innego?
— Nie Najjaśniejszy panie.
— Nie przyrzekłeś, naprzykład, nalegał król, zachować w tajemnicy miejsce, w którem księżnę zastaniesz?
— Nie, nie przyrzekałem nic podobnego, Najjaśniejszy panie.
— Zastrzegę ci więc jeden warunek.
— Jestem Twoim niewolnikiem, Najjaśniejszy panie.
— Natychmiast po oddaniu tego listu pani de Montpensier, pośpieszysz za mną do Vincennes, gdzie dzisiejszy wieczór przepędzę.
— Rozumiem, Najjaśniejszy panie.
— I tam opowiesz mi wiernie, gdzie znalazłeś księżnę.
— Wasza królewska mość najzupełniej liczyć na to może.
— Rozumie się, że unikniesz wszelkich dalszych wyjaśnień i zwierzeń.
— Dobrze, Najjaśniejszy panie.
— O!... co za nieroztropność Najjaśniejszy panie! — rzekł d’Epernon.
— Nie znasz się na ludziach, mój książę, a przynajmniej na niektórych ludziach. Ten, prawym jest względom pana de Mayenne, będzie zatem prawym i względem mnie.
— Względem Waszej królewskiej mości będę więcej niż prawym, bo gotów na wszelkie poświęcenia — zawołał Ernauton.
— Teraz, d’Epernon — rzekł król — zaniechaj wszelkich sporów i przebacz natychmiast temu dzielnemu słudze to, co uważałeś za brak poświęcenia, a co ja uważam za dowód prawości.
— Najjaśniejszy panie — odpowiedział Carmainges — książę d’Epernon, jako człowiek zapatrujący się na rzeczy z wyższego stanowiska, umiał zapewne dostrzedz, ile go poważam i kocham, mimo żem okazał nieposłuszeństwo jego rozkazom, nieposłuszeństwo, którego mocno żałuję: jednak, wyznać muszę, że przedewszystkiem czynię to, co za powinność uważam.
— Krwi boska!.. — rzekł książę, zmieniając wyraz twarzy równie szybko jak człowiek, który wkłada lub zdejmuje maskę — ta próba zaszczyt ci przynosi, mój kochany Carmainges; naprawdę, dzielny z ciebie młodzieniec, nieprawdaż Loignac? Jednak nieźleśmy go nastraszyli.
I książę na głos się roześmiał.
Loignac wykręcił się na jednej nodze, unikając odpowiedzi, bo mimo że był gaskończykiem, nie czuł w sobie jednak siły do równie bezczelnego kłamstwa, jak jego dostojny zwierzchnik.
— A więc to tylko była próba?... — powątpiewająco, rzekł król. — Tem bardziej jednak, nieradzę ci d’Epernon, abyś wszystkich miał na takie próby narażać, bo wieluby z nich uległo.
— Tem lepiej — powtórzył Carmainges — tem lepiej mości książę, gdyż w takim razie pewien jestem, iż niepostradałem względów księcia pana.
Lecz mimo, że to mówił, widocznie nieufał księciu, podobnie jak i król.
— No — rzekł Henryk — skoro wszystko skończone, możemy jechać.
D’Epernon ukłonił się.
— Czy jedziesz ze mną, książę?
— Stosownie do rozkazu, konno Waszej królewskiej mości towarzyszę.
— Dobrze, a któż jechać będzie z drugiej strony powozu? — spytał Henryk.
— Pan de Sainte-Maline, wierny sługa Waszej królewskiej mości — odpowiedział d’Epernon i uważał jakie też wrażenie to nazwisko sprawi na Ernautonie.
Lecz Ernauton stał obojętny, jakby nic niesłyszał.
— Loignac — dodał książę — przywołaj pana de Sainte-Maline.
— Panie de Carmainges — rzekł król, pojmując zamiar księcia d’Epernon — zapewne zaraz dopełnisz twojego zlecenia a potem niezwłocznie przybędziesz do Vincennes.
— Tak jest, Najjaśniejszy panie.
Mimo całej swojej filozofii, Ernauton odszedł dosyć zadowolony, że nie będzie patrzył na tryumf, który miał tak mocno rozradować ambitne serce Sainte-Malinea.