Dwaj bracia Śniadeccy

>>> Dane tekstu >>>
Autor Karol Libelt
Tytuł Dwaj bracia Śniadeccy
Wydawca Księgarnia Jana Konstantego Zupańskiego
Data wyd. 1866
Miejsce wyd. Poznań
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

DWAJ BRACIA



ŚNIADECCY.




Odczyt Karola Libelta
w Kole Towarzyskiém Poznańskiém dnia 12. Stycznia 1866. roku.




POZNAŃ.
NAKŁADEM KSIĘGARNI JANA KONSTANTEGO ŻUPAŃSKIEGO.
1866.





Poznań, czcionkami M. Zuerna.



P


Przedmiot, który sobie na dzisiejszy odczyt obrałem, wypłynął z obudzonego przez Towarzystwo Przyjaciół Nauk interesu, uczczenia pomnikową tablicą w Żninie pamięci braci Śniadeckich, bliższych współrodaków naszych, bo zrodzonych na ziemi Wielkopolskiéj. Żywot ich publiczny i naukowy przypada w ważnéj epoce upadającéj i odradzającéj się Polski, i już z tego względu zwrócić zdolen szczególną uwagę naszą. Wielki to był czas, bo w wielkie płodny wypadki. Zniesienie Jezuitów, zakonu, co tak przeważnie wpłynął na losy Polski, i utworzenie z reszty nierozerwanych funduszów komissyi edukacyjnéj, kładącéj fundamenta narodowego wychowania; sejm czteroletni i pamiętna konstytucya 3. Maja; dwie konfederacye, Barska i Targowicka, znamionujące w przeciwnych kierunkach początek i koniec słabych rządów Stanisława Augusta; legiony polskie i powstanie Kościuszkowskie; rewolucya francuska i wojny Napoleona; utworzenie księstwa Warszawskiego, nareszcie kongres Wiedeński, — oto wielkie dramata dziejowe, wśród których skonała i odradzała się Polska.
Wielkie czasy wielkich tworzą ludzi. To téż w żadnéj innéj epoce naród nasz nie liczył tyle naraz nagromadzonych świetnych imion we wszystkich zawodach. Komuż nieznani na polu orężném Puławscy, Kościuszko, Dąbrowski, Kniaziewicz i ks. Józef Poniatowski; — na polu publiczném Małachowski, Hugo Kołłątaj, ks. Adam Czartoryski, Badeni, Chreptowicz, Staszyc; — na polu reformy szkolnéj Stanisław Konarski, Tadeusz Czacki, ks. prymas Poniatowski, prezes komissyi edukacyjnéj, Stanisław Potocki, prezes izby edukacyjnéj? — Między uczonymi zasłynęli wówczas szeroko astronomowie Heweliusz i Poczobut, Kluk i Jundziłł botanicy, Linde słownikopisarz, Kopczyński grammatyk; między prawnikami Andrzej Zamojski, autor kodexu karnego, Strojnowski i Ostroski; między historykami Naruszewicz, Albertrandy, Ossoliński, Jan Potocki. Dodajmy do tego długi szereg znanych znakomitych poetów i pisarzy z czasów Stanisława Augusta, który się aż w czasy księstwa Warszawskiego przeciągnął; dodajmy wskrzesiciela sceny narodowéj W. Bogusławskiego, malarza Smuglewicza; nie przepomnijmy głośnych imion Tyzenhauza, twórcy zakładów fabrycznych w Horodniczy i ks. kan. Brzostowskiego, urządziciela rzeczypospolitéj Pawłowskiéj na Litwie, na wzór późniejszéj ustawy gminnéj księdza Staszyca w dobrach Chrubieszowskich, — a będziemy mieli skupiony w jedno półstolecie zastęp wydatnych znakomitości narodowych, we wszystkich kierunkach obudzonego w narodzie ducha. Zaprawdę świetny orszak mężów, odprowadzających ojczyznę do grobu, jakby z pochodniami w ręku, od których szeroko roztaczała się łuna. Była nadzieja zmartwychwstania i dla tego szli z wypogodzoném licem, a niekiedy z uśmiechem uszczęśliwienia na ustach. Tak się w ogóle przedstawia życie i literatura owoczesna, która nie wydała Jeremiasza, coby wylewał żale na gruzach ojczyzny, ale wydała Ignacego Krasickiego, który był typem epoki Stanisławowskiéj, i dla tego naród z upodobaniem rozczytywał się w jego pismach, jako w zwierciadle swojém. Nie mogło być zwątpienia w sercach, gdzie taka obudzała się żywotność, ku odrodzeniu wiodąca, gdzie taki rój pracowników zakładał podstawy lepszéj przyszłości. A jednak rozwiały się nadzieje, choć się nie rozwiała wiara, i zawsze z pomroku owych minionych prac i dziejów przyświecać będą następnym pokoleniom słynne imiona onych pracowników, nietylko ku chwale upadłego narodu, ale i ku nauce potomnym, aby w pracy i oświacie, jak oni, szukali kotwicy dla narodowości, ilekroć na nią miotać będą burze i nawałnice.
Do tych imion zasłużonych, do tych niezmordowanych robotników w wielkiém dziele naukowego i społecznego odrodzenia się, należą i bracia Śniadeccy.
Rodzice ich Jędrzej i Franciszka z Giszczyńskich Śniadeccy, posiadali w miasteczku Żninie, należącém wówczas do województwa Gnieźnieńskiego, a do powiatu Kcyńskiego, kilka domostw i mały folwark w pobliżu, majątek niewielki, ale starczył na przyzwoite utrzymanie i na wychowanie dzieci. Mieli czworo synów, z których najstarszy Franciszek, zadziwiającą pamięcią obdarzony, już w szóstym roku życia umarł. Średni Józef pozostał w Wielkopolsce, najprzód prawnictwu, potém gospodarstwu się oddał, wziąwszy od rządu pruskiego w dzierzawę wieś Niesłabin pod Śremem.
Starszy z dwóch braci naukami słynnych, Jan Śniadecki, urodził się w Żninie 29. Sierpnia 1756. r. za panowania Augusta III., a przeżywszy lat blisko 74, umarł bezżenny 21. Listopada 1830. r. w Jaszunach, majętności o cztery mile od Wilna położonéj, należącéj do Michała Balińskiego, męża Zofii Śniadeckiej, córki młodszego brata Jędrzeja. Tento Baliński wydał biografie obydwóch Śniadeckich, a w ostatnim czasie obszernémi pamiętnikami je pomnożył. Obfite to zarazem źródło do ówczesnéj historyi nauk w Koronie i Litwie.
Sołtykowicz pisząc o stanie akademii krakowskiéj, nazywa Jana Śniadeckiego wskrzesicielem umiejętności matematycznych. Sama ta okoliczność wskazuje na ówczasowy upadek nauk, nietylko na téj powszechnéj szkole rzeczypospolitéj polskiéj, ale i na wszystkich innych szkołach Korony i Litwy, będących obok szkół jezuickich, pijarskich i innych zakonnych, koloniami szkół głównych w Krakowie i Wilnie.
Od czasu przewagi Jezuitów datuje się upadek nauk i oświaty w Polsce. »Dziwić się trzeba — mówi Adryan Krzyżanowski[1] — jak Jezuici bez prochu, kul i strzelb, mogli zawojować naród tak wielki i oświecony, jak polski w szesnastym wieku, a wyprowadzić go w ośmnastym na widownię Europy, jako wyzuty z przyrodzonego i naukowego światła i nawet ze znajomości macierzystego języka, którym już jako wydoskonalonym mówili i pisali przed dwieście laty nasi przodkowie.« Dokonali tego podboju przez opanowanie wychowania publicznego, karmiąc młodzież łaciną samą i wprawiając ją w szermierkę dyalektyczną i panegiryczną, a odwodząc od gruntownéj naukowéj pracy.
Stanisław Konarski, pijar, położył wprawdzie wielkie zasługi pod względem szkół i oświaty, atoli reformy swoje tylko do instytutów pijarskich ograniczył, a założywszy Collegium nobilium w Warszawie, zastępując łacinę językiem francuskim, zaprowadził w tym konwikcie osobną edukacyą młodzieży majętniejszéj szlachty; czém się stało, że ubożsi z zakładu korzystać nie mogli, że młódź znakomitszych rodzin przeniosła się z Krakowa do Warszawy, a akademia Krakowska spadła na szkołę wojewódzką, w któréj, krom teologii, ubodzy uczniowie tylko dla chleba naukom się poświęcali.
Równocześnie weszła w modę edukacya prywatna, która ani pod naukowym, ani pod obyczajowym względem, nigdy edukacyi publicznéj po szkołach zastąpić nie potrafi, i w najlepszym przypadku tworzy z ucznia tylko kopią domowego nauczyciela. Gorszyły naród kłótnie nieustające i swary szkół akademickich i zakonnych, ztąd zamożniejsi obywatele sprowadzać poczęli w domy swoje cudzoziemskich metrów, których ani zdatności, ani moralności nie znali, i bywało, że nieraz obcy szarlatan kierował sam jeden nauką znakomitego młodzieńca, potém wywoził go za granicę, z czego ani uczniowi, ani krajowi żaden nie przyszedł pożytek, a szerzyło się nieuctwo, nieznajomość własnego kraju i jego instytucyi, niedołęztwo i zepsucie obyczajów.
Otóż w tak opłakanym stanie nauk w Polsce przypada młodość Jana Śniadeckiego. W Poznaniu istniało wówczas kollegium Lubrańskiego, kolonia akademii krakowskiéj; obok niego rywalizowało kollegium jezuickie. Pierwsze niegdyś na całą Polskę słynęło i wydało mężów, jak Józefa Strusia i Klemensa Janickiego. Atoli szkoły jezuickie, dające więcéj wolności uczniom swoim, szkodliwy wpływ na kollegium Lubrańskiego wywierały. Liczba jego uczniów tak zmalała, że kapituła Poznańska, opiekująca się temi szkołami, tuż obok katedry położonemi, gdzie dziś seminaryum duchowne, by liczbę uczniów pomnożyć, nakazała mieszkańcom Chwaliszewa, Śródki, Zawad i Ostrówka, aby dzieci swoje nie gdzieindziéj, tylko do kollegium Lubrańskiego na naukę oddawali. Mimo tego upadku zawsze szkoła Lubrańska świetniała, choć minionym blaskiem, i kto nie teologii, ale naukom świeckim oddać się zamyślał, nad szkoły jezuickie ją przekładał.
To téż i ojciec naszego Śniadeckiego, któremu dotąd wikary koscioła farnego w Żninie pierwsze elementarne dawał wykształcenie, zapisał ośmioletniego syna w poczet uczniów téj szkoły. W ośm lat później już go widzimy na akademii Krakowskiéj, a niebawem wykładającego algebrę w wyższych klassach szkoły Nowodworskiéj w Krakowie i wydającego kalendarze na rok 1776. i 1777. — Głośny z tego czasu spór jego ze zastarzałym obyczajem astronomów Krakowskich, podawania w kalendarzu prognostyku astrologicznego, przepowiadającego przyszłe w roku zmiany i wypadki, przepowiedni czczych i przesądnych, niegodnych poważnéj nauki. Wszakże powaga młodego profesora zbyt jeszcze była słaba, aby z tego sporu na teraz był mógł wyjść zwycięzko; poczytano mu i owszem krok taki za zuchwalstwo i zarozumiałość i naganiono z urzędu.
Śniadecki osiągnąwszy wszystkie stopnie akademickie, poznawał, ile mu jeszcze nie dostawało w naukach, i dla ich dopełnienia i rozszerzenia podróż po obcych krajach przedsięwziąść postanowił. Dopomógł mu w tym zamiarze ksiądz Hugo Kołłątaj, który przybywszy do Krakowa, ku zaprowadzeniu po szkołach reform, wedle planu komissyi edukacyjnéj, odkrył w młodym profesorze znakomite zdolności, obok gorącéj chęci do pracy, i popierał go radą i pomocą, by go na przyszłego pomocnika spraw naukowych wykierować.
Śniadecki liczył dopiero lat 22, gdy się na tę naukową wybierał wyprawę. Wyuczył się języka niemieckiego i francuzkiego, a łacińskim władał jak rodowitym, i wkrótce tak w matematyce, astronomii i naukach przyrodzonych wycelował, że zwrócił na siebie uwagę uczonych mężów w Niemczech, Hollandyi i Francyi. Najznakomitsi współcześni uczeni, nietylko mu otwierali kursa, ale i domy swoje, i zaszczycali swoją przyjaźnią i korespondencyą. D'Alembert, znany z poufałych stosunków swoich z Fryderykiem W., królem pruskim, i świadom jego zamysłów względem Polski, z życzliwości ku Śniadeckiemu, namawiał go, by nie wracał do kraju, na blizki rozbiór przeznaczonego, i wyjednał mu posadę w Madrycie, do urządzenia tam obserwatorium, pod nader korzystnemi warunkami.
Nie przyjął tak zaszczytnego powołania Śniadecki. »Podziękowałem, powiada w notach swoich, za tę prawdziwie szlachetną opiekę, ale oraz oświadczyłem, że będąc Polakiem, winienem moje usługi ojczyznie, i gotów jestem dzielić z nią los, jaki ją czekać może.«
Jakoż wkrótce odebrał od księcia biskupa Płockiego, przewodniczącego w komisyi edukacyjnéj, zapomogę pieniężną i wezwanie do objęcia katedry matematyki w akademii Krakowskiéj. Posłuszny temu rozkazowi wrócił do kraju 1781 r., i przedstawiwszy się w Warszawie komissyi edukacyjnéj i jéj prezesowi ks. Michałowi Poniatowskiemu, a przez tego przedstawiony królowi Stanisławowi Augustowi, pospieszył do Krakowa. Rozpoczął kursa matematyczne poraz pierwszy w języku polskim, który zwano językiem pospolitym, a otworzył je mową uroczystą, która mu od razu wziętość powszechną zjednała. »Widać w niéj młodego pisarza nowemi swego wieku wyobrażeniami przejętego, widać cnotliwego człowieka, życzącego dobrze swojemu krajowi«[2]. Mowa ta z rozkazu komissyi została wydrukowana w Warszawie.
Obrany następnego zaraz roku sekretarzem uniwersytetu, a wkrótce potém po przywróceniu ks. Kołłątaja na wizytatora, sekretarzem wizytatorskim, zajął się z tym niezmordowanym reformatorem szkół koronnych, a niedługo potém rektorem akademii Krakowskiéj, licznemi pracami około ich naprawy i wzrostu, około ich funduszów i obsadzenia katedr zdatnemi naukowemi siłami. »Ułożyliśmy — powiada sam Śniadecki — plan rządu i nauk, założenie ogrodu botanicznego, laboratorium chemicznego, gabinetów fizycznego i mineralogicznego, porządnego i rozległego szpitalu medycyny, chirurgii i sztuki położniczéj, urządzenie dobréj drukarni, wydawanie ksiąg elementarnych.« Dodajmy do tego obszerne i ustawiczne raporta o stanie i działaniach szkoły głównéj, odsyłane do komissyi edukacyjnéj, jego nieprzerwane korespondencye z uczonymi za granicą i w kraju, które go na wszelkie nowości naukowe bacznym czyniły, — że tu tylko dodam, urządzony przez niego balon i puszczony w Krakowie na podziw całéj Polski, zaraz po aerostatycznym wynalazku Montgolfiergo — dodajmy jego prace, jako autora, astronoma i professora, — a podziwiać będziemy niezmierną pracę, któréj czynny umysł jego podołać potrafił.
Wytchnął z niéj w kilkomiesięcznéj podróży 1787. r. do Anglii, którą podjął własnym kosztem, dla obeznania się z potrzebami budującego się już obserwatorium w Krakowie, gdzie przyszłemi obserwacyami miał wstąpić w ślady wielkich swoich poprzedników, Brudzewskiego i Kopernika.
W drodze przez Niemcy i Francyą odnowił dawne znajomości, pozawięzywał nowe stosunki. Stanąwszy w Anglii, zwiedził akademie w Cambridge, w Oxforcie, poznał Londyn i obserwatorium w Greenwich, nareszcie pospieszył do Slough, niedaleko zamku Windsor, gdzie sławny Herszel olbrzymie swoje teleskopy ustawił, przez które niedawno dwa świecące punkta na nowiu księżyca odkrył, podając je jako palące się kratery na tym trabancie ziemi naszéj. Dobrze mu polecony przez astronomów francuskich, stał się jego współpracownikiem w obserwacyach. Tu mu się téż dostał zaszczyt być poznanym przez króla angielskiego Jerzego III., na którego dworze odtąd bywał i wielu mężów znakomitych poznał.
Świetne wtenczas Śniadecki zajmował stanowisko między uczonymi Francyi i Anglii, których był niejako pośrednikiem. Listy jego i postrzeżenia z Anglii pisywane do Cassiniego i Cousina, czytywane były na posiedzeniach akademii nauk w Paryżu, a na odwrót zdawał sprawę astronomowi Hornsby w Oxforcie z tego wszystkiego, co zajmowało i interesowało we Francyi.
Za powrotem do Krakowa czekały Śniadeckiego innego rodzaju prace, niżeli się spodziewał. Ściągały się nad krajem burze, które napróżno starano się zażegnać. Jan Śniadecki nie miał żadnego pociągu do polityki, i to z przekonania. Widział w historyi, a mianowicie czasów ostatnich we Francyi, jakie to uczeni sprowadzali na kraj klęski, wmięszawszy się do jego rządów. »Być one powinny, powiada w liście do księcia feldmarszałka A. Czartoryskiego, straszną lekcyą i przestrogą, jak niebezpieczno uczonym wychodzić z granic swoich zatrudnień, zamiast zimnéj uwagi, unosić się zapałem namiętności; bo znajomość nauk nie jest to jeszcze trudną i zawikłaną znajomością ludzi, których, jak przedziwnie powiedział Ignacy Potocki, brać nie można za figury jeometryczne, ani ich passyi przez formuły mechaniczne rachować.« Jak trafne to jego było zdanie, doznał i kraj nasz na swoją niedolę, kiedy uczony i poeta Lamartine został prezydentem rzeczypospolitéj francuskiéj.
Wszakże mimo tego wstrętu i przekonania okoliczności nadzwyczajne, które zajść miały w ojczyznie Śniadeckiego, w działania polityczne go wciągały. Sama komissya edukacyjna, ustanowiona po zniesieniu Jezuitów 1775. r. i rozporządzająca zawsze jeszcze ogromnemi tego zakonu funduszami na rzecz oświaty narodowéj, była instytucyą polityczną, przynoszącą zaszczyt narodowi, co ją do życia wywołał, a plany jéj edukacyjne, nad które nic lepszego nigdzie nie wymyślono, Śniadecki z całą usilnością popierał i u rządów zaborczych bronił. Przyjaźń jego i zażyłość z Czackim, założycielem głośnéj na razie szkoły Krzemienieckiéj, i z księdzem Hugonem Kołłątajem, który z rektora i wizytatora akademii Krakowskiéj został referendarzem litewskim, a potém podkanclerzem koronnym, i który był duszą całego prawodawstwa sejmu konstytucyjnego, — przyjaźń ta nie mogła nie wpłynąć na polityczny kierunek Śniadeckiego. Jakoż w r. 1790. ukazało się w Warszawie bezimienne pismo satyryczne: »Katechizm o tajemnicach rządu polskiego, jaki był około 1735. r.« Przypisywano je Jezierskiemu. Pierwszy Bentkowski Felix w Hist. Lit. Pol. wymienia Jezierskiego jako autora, a za nim poszli i inni. Wszakże po śmierci Śniadeckiego znaleziono pomiędzy papierami koncept tego pisma z poprawkami, ręką jego pisany, więc albo je wspólnie z Jezierskim układał, albo sam był jego autorem. To ostatnie tém podobniejsze do prawdy, że podczas kilkomiesięcznéj bytności jego w Warszawie, gdzie bronił sprawy grona profesorów akademii Krakowskiéj przeciw uroszczeniom rektora Oraczewskiego, Hugo Kołłątaj przypuścił go do najtajniejszych prac i zamiarów swoich w zawodzie politycznym. Należał do obrad jego domowych w czasie sejmu konstytucyjnego, na które schadzali się Naruszewicz, Piramowicz, kanonik Jezierski, Działyński, Dekert, prezydent miasta Warszawy i Bars, słynny na owe czasy adwokat.
Wiekopomna konstytucya 3. Maja przejęła radością patryotyczne serce Jana Śniadeckiego, bo choć nie dorównała ustawie zgromadzenia narodowego we Francyi i deklaracyi praw człowieka z r. 1789., była jednak na owe czasy w Polsce niesłychanym postępem w reformie tak społecznéj jak politycznéj. Ale niebawem konfederacya Targowicka, zawiązana 24. Maja 1792. r. napełniła zgrozą i zmartwieniem każdego prawego obywatela. »Miotany ustawiczną trwogą i niespokojnością, — pisze podtenczas Śniadecki do Poczobuta — która tu wszystkie spokojne dotknęła umysły, nie byłem w stanie zgłosić się do WMPana, póki uwaga ciał niebieskich nie oderwała zupełnie myśli moich od głupstw ziemskich. Co to za dobrodziejstwo nauk! kiedy człowiek, rażony igrzyskiem i burzą passyi ludzkich, może od tego okropnego widoku odwrócić oczy do świętych i przedziwnych praw przyrodzenia, ciałom niebieskim nadanych.«
Targowicka konfederacya zwaliła wszystkie dzieła sejmu konstytucyjnego i rozwiązała komissyą edukacyjną. Na jéj miejsce zaprowadziła dwie oddzielne komissye: Korony i Litwy. Na czele pierwszéj stanął zrazu Michał książe Radziwiłł, a po nim nowy zwolennik Targowicy Skarszewski, biskup Chełmski. Zaczęto szarpać majątki akademickie, zastawiano na nie sidła, by z przywłaszczeń robić fortuny. Pensye profesorów nie dochodziły, fundusze nie wpływały, a nie było gdzie i komu skutecznie się użalić. Sejm zwołany do Grodna dawał nadzieję pomocy. Zwróciły się wszystkich oczy na Śniadeckiego, by przed królem i stanami Najjaśniejszéj Rzeczypospolitéj ratował szkołę główną koronną, tę najszlachetniejszą cząstkę opłakanego wtedy kraju.
Śniadecki podjął się tego uciążliwego poselstwa i w początku Czerwca 1793. r. wybrał się na Warszawę do Grodna, zaopatrzony w listy polecające od podkanclerzego Chreptowicza i od prymasa. Król pozbawiony był prawie władzy panującego, a wielowładnym panem był Sywers, ambasador Katarzyny i otaczający obydwóch Targowiczanie. Już dobra opactwa Miechowskiego, dziedzicznéj własności akademii, oddane zostały w posessyą Głębockiemu, posłowi krakowskiemu; już skryte stanęły układy, jak się całym funduszem akademii podzielić; gdy niezmordowane i oględne zabiegi Śniadeckiego potrafiły Sywersa sobie pozyskać i na sejmie przyjęcie wniosku o zachowanie całości funduszów komissyi edukacyjnéj przeprowadzić, czém zniweczone zostały chytre zamachy Targowiczan.
Dnia 9. Września, tego nieszczęściami dla nas pamiętnego roku, przypadało całkowite zaćmienie słońca, jakby groźna przepowiednia nowéj Golgoty, ostatniéj zagłady wielkiego i zasłużonego w chrześciaństwie narodu. Było to podczas limity sejmu. Stanisław August chcąc ostatnie chwile uchodzącego panowania jakimś czynem naukowym przyozdobić i upamiętnić, wezwał Śniadeckiego który wtenczas w jego gabinecie wraz z Badenim pracował, aby przywoławszy Poczobuta i sprowadziwszy narzędzia z Wilna, w jego przytomności dokładną obserwacyą tego fenomenu wykonał. Odbyła się ona w Augustowie pod Grodnem, wśród licznego orszaku ciekawych i posłużyła do oznaczenia geograficznego położenia Grodna i Wilna.
Skoro się sejm grodzieński, pamiętny milczeniem posłów, dnia 23. Listopada zakończył, udał się Śniadecki za królem do Warszawy i pospieszył do Krakowa. Ofiarowany mu order św. Stanisława, którego nie przyjął, patent na honorowego członka akademii wileńskiéj, nadewszystko zaś wdzięczność i radość całéj akademii Jagiellońskiéj, gdy go znów wpośród siebie ujrzała, były hojną nagrodą za jego prace i poświęcenia.
Powstanie Kościuszkowskie w Marcu 1794. r. zmieniło znowu postać rzeczy. Naczelnik wezwał Śniadeckiego na członka komissyi porządkowéj, dorzucając zdrażającemu się te pamiętne słowa: ojczyzna musi iść przed astronomią! Komissya musiała dostarczać wojsku ochotników, żywności i funduszów. Złoto i srebro z katedry i ze skarbcu akademii krakowskiéj poszło do mennicy warszawskiéj. Znalazł się między klejnotami, na przetopienie przeznaczonémi łańcuch złoty, który niegdyś królowa Anna Jagiellonka, zdjąwszy z siebie, włożyła na rektora. Odkupił tę cenną pamiątkę Śniadecki za 60 czerw. złt. i oddał późniéj do świątyni Sybilli w Puławach.
Tymczasem wojska pruskie 15. Czerwca zajęły Kraków. Śniadecki schronił się do Kalwaryi, gdzie ze zmartwienia i żalu nad losami ojczyzny przez jednę noc zupełnie osiwiał. Chcąc się dostać do Warszawy, wyprawił się w Lubelskie; ale już była zaszła przegrana pod Maciejowicami 10. Października. Kościuszko ranny dostał się do niewoli wraz z tylu innymi znakomitymi mężami. Nastąpiło rozproszenie ostatnich wysiłek narodu. Śniadecki znalazł schronienie w Żywcu, między górami Karpackiemi, u margrabstwa Wielopolskich, i szukał w pracy umysłowéj ulgi w cierpieniach nad tylu klęskami krajowemi. Napisał tu Geografią matematyczno-fizyczną, dzieło znamienitego utworu, które sam za najlepszą pracę swoją poczytał. Układał ją, jak sam powiada w przedmowie do trzeciego wydania: »płacząc nad grobem Polski, zawsze myśli zwracając na pożytki młodzi krajowéj.«
On jeden był wyłączony z amnestyi, ogłoszonéj przez Prusaków i dopiero w końcu 1795. r. po długich zabiegach przedniejszych obywateli, Hojm, naczelnik administracyi pruskiéj w Krakowie, pozwolił mu wrócić do swych obowiązków w akademii, a poznawszy go bliżéj, zaszczycał swojém zaufaniem i pomocą w urządzeniu stosunków uniwersyteckich.
Na początku 1796. r. Austryacy objęli w posiadłość tę starożytną stolicę Polski. Nowe ztąd zamięszanie, nowe kłopoty dla akademii, nowe prace dla Śniadeckiego. Jak dawniéj do Grodna, tak teraz do Wiednia wysłany został z prośbami i zażaleniami do cesarza Franciszka. Po dwumiesięcznym pobycie w stolicy Austryi i po dwukrotnéj audyencyi u cesarza, wyjednał wreszcie zapewnienie bytu i funduszów dla szkoły Jagiellońskiéj. Ale gdy i sam, skołatany laty i pracą, emeryturę dla siebie pozyskać starał się, nie był tyle szczęśliwym, pomimo że go król Stanisław własnoręczném pismem względom nowego monarchy polecił. List ten,[3] smutny dowód znikomości rzeczy ludzkich, i przynoszący zaszczyt sercu nieszczęśliwego króla, rozrzewnił cesarza, ale emerytury Śniadeckiemu nie wyjednał. Wszakże znakomitsi obywatele, chcąc zatrzymać tak zasłużonego męża dla Galicyi i Krakowa, zapewnili mu rocznéj pensyi 1000 czerw. złt., a po śmierci wypłatę 60,000 złtp. dla rodzeństwa. Piękny zaiste przykład poświęcenia obywatelskiego.
Jakoż prowadził daléj Śniadecki prace swoje astronomiczne w Krakowie. Między innemi odszukał planetę Cererę na niebie, i równocześnie z Olbersem odkrył planetę Pallas.
Założone pod rządem pruskim Towarzystwo przyjaciół nauk w Warszawie pod prezydencyą ks. Albertrandego, mianowało Śniadeckiego członkiem swoim i poleciło mu, jako najgodniejszemu, napisać pochwałę Kopernika. Rozprawa ta, gruntownie napisana, odczytana na posiedzeniu Towarzystwa 1802. r., przyjętą była z uniesieniem. »Tysiączne usta, pisze Czacki do Śniadeckiego, powtarzają twe imie ze czcią i wdzięcznością. Dzień wczorajszy był jednym z dni pięknych narodu. Albertrandy wyrzekł o Tobie, coś wart; że Ty jeden dałeś sposób pochwały Kopernika, Ty jeden na jego grobie złożyłeś niezwiędły wieniec.«
Pismo to przełożone zostało na wszystkie główne języki. Tak głośna sława astronoma krakowskiego zwróciła na niego uwagę uczonego świata. Kiedy więc w końcu 1802. r. odebrał z Wiednia żądane uwolnienie od wszystkich obowiązków, spracowany już Poczobut życzył go sobie mieć swoim następcą w wykładzie astronomii w Wilnie, i ks. Adam Czartoryski, nowy kurator uniwersytetu wileńskiego, powoływał go na to miejsce. Równocześnie sławny astronom Zach z Gotha, z upoważnienia rzeczypospolitéj włoskiéj, ofiarował mu posadę dyrektora obserwatoryum w Bononii. Tymczasem nastręczała mu się nowa, trzecia podróż po Europie, którą przed przyjęciem nowych obowiązków podjąć postanowił.
Jeszcze za pobytu swego w Wiedniu 1796. r., poznał tam kobietę wyższego towarzystwa i niepospolitego umysłu, Antoninę z Morskich Chołoniewską, spokrewnioną z Sołtykami. Była to wdowa i pani znacznego majątku. Znajomość zamieniła się w przyjaźń, opartą na wzajemnym szacunku i na skłonności dusz, podniesionéj do serdecznego uczucia. Źródło tego uczucia było czyste, jak cały żywot Śniadeckiego. W liście do Franciszka Dmochowskiego powiada, zbijając wieść tajnego z nią małżeństwa: »Nigdybym się nie dopuścił kroku, któregobym się wstydził publicznie wyznać; mojéj independencyi nie dałbym za całe królestwo Peru; a nie będąc w stanie zrobić losu kobiecie, nie chciałbym tego losu z rąk jéj odbierać.« Z tych samych pewno powodów omylił Śniadecki poprzednio gorące życzenia Hugona Kołłątaja, chcącego ożenić go z córką brata swego Jana, starosty Trzeszniowskiego. Stosunki podobne, jak Śniadeckiego z panią Chołoniewską, nie rzadkie są między znakomitościami literackiemi i artystycznemi. Wspomnę tylko d'Alemberta z panną d'Espinasse i naszego Chopina z panią Dudevant. Są to idealne sympatye geniuszów, nie na podobieństwo attrakcyi i kohezyi ciał ziemskich, ale na podobieństwo grawitacyi ciał niebieskich. Jak słońce planety i księżyce, tak geniusze porywają talenta w wir obiegu swego, trzymając je zdala od siebie, często nie wiedząc nawet o nich; a jeżeli talent kobiecy przywiąże losy swoje do geniuszu męzkiego i idzie z nim przez świat, jak satellita ziemi naszéj, odsłania mu jednę tylko swoją stronę, stronę idealną.
Podróż dwuletnia, którą odbył w towarzystwie przyjaciółki swojéj do Francyi i Włoch, zrobiła się z jéj nalegania i z wolą matki i całéj familii. W Paryżu zastali otwarte domy księżnéj Sapieżyny i naczelnika Tadeusza Kościuszki, niedawno uwolnionego z niewoli rossyjskiéj. Miłe w nich Śniadecki znalazł odetchnienie i znakomite towarzystwo. Nie mógł przecież opędzić się nawyknieniu do pracy i ciekawości naukowéj. Robi wycieczki do Gotha i do Hollandyi, rozległe prowadzi korespondencye z krajem i zagranicą, odświeża dawne z uczonymi stosunki, a nawet krytyczną wydaje rozprawę w Paryżu.
Instytut francuzki 1804. r. przyznał nagrodę dziełu pana Villersa: »O duchu i wpływie reformy Lutra,« rzucającemu niezasłużone obelgi nad rząd i naród polski. Śniadecki dotknięty żywo tak publiczną i pochwaloną obrazą honoru narodowego, pochodzącą już z uprzedzenia, już z nieznajomości dziejów, wziął się z energią do jego obrony i w osobném pisemku, w języku francuzkim ułożoném, gruntownie skrytykował i odprawił autora. Książka ta, przesłana członkom Instytutu i rozrzucona w licznych exemplarzach po Francyi, znalazła powszechne uznanie i zwróciła nawet uwagę Napoleona, naówczas pierwszego konsula.
Z podróży do Włoch, a mianowicie do Rzymu, nie wyniósł Śniadecki tego uniesienia, jakie kraj ten i miasto zwykły na podróżnych wywierać. »Patrząc na gruzy tylu wielkości — powiada w jednym z listów swoich — nie można nieczuć smutnego wrażenia; ale z drugiéj strony uczymy się w tych widowiskach, jak są znikome skutki pychy i ambicyi przewodzącéj i dręczącéj rodzaj ludzki. Same tylko dzieła dowcipu i talentu, które się wygrzebują w tych rozwalinach, zadziwiają umysł, reszta tylko wzbudza litość i pogardę.«
Pod takiemi wrażeniami, w których się maluje głęboki smutek krajowy i rezygnacya mędrca, wrócił na Wiedeń, gdzie przewartował sławny księgozbiór Ossolińskiego, do Krakowa, zbogacony wiadomościami, jakich nikt w kraju w takiéj rozciągłości nie posiadał.
I ten to właśnie szeroki widokrąg wiedzy ludzkiéj stanowi naukową wielkość Śniadeckiego. Im kto więcéj rzeczy obejmuje, tém dokładniejsze ma każdéj w szczególności poznanie, bo każda specyalna umiejętność podnosi się przez posiłki wszytkich innych. Ztąd wyższość człowieka wszechstronnie wykształconego nad jednostronnym specyalistą lub autodydaktem. Wszyscy wielcy naukowi ludzie byli wszechstronni. Massy nauk, jak massy wód, dają głębię, nie płytkość, acz nie każdy umysł pojąć i objąć je zdolny, i tworzą się płytci encyklopedyści.
Chciał ze skarbu naukowego zrobić użytek dla kraju Śniadecki, pisząc i wydając dzieła w zaciszu prywatnego życia i długo zdrażał się przyjąć ofiarowaną sobie posadę rektora i obserwatora w Wilnie. Uległ w końcu nieustającym naleganiom Poczobuta, Czackiego, a mianowicie troskliwego o dobro Litwy księcia feldmarszałka Czartoryskiego, dawniéj generała ziem podolskich.
Mąż ten wielkiéj nauki, ale większéj jeszcze miłości dobra publicznego, nie wahał się w zapale namowy, — on potomek starożytnéj rodziny, co najwyższe piastowała dostojeństwa w kraju, nie wahał się ugiąć sędziwe kolano przed Śniadeckim ze Żnina i zakląć go w imie ojczyzny, aby zrobił z siebie ofiarę i przyjął urząd rektora szkoły Wileńskiéj, którego nikt inny z takim pożytkiem dla oświecenia sprawować nie był w stanie. Jakiż to piękny zarys charakteru z owych czasów, jaka szczytna pokora arystokracyi rodu przed arystokracyą rozumu! Było to w Łańcucie u księżnéj marszałkowéj Lubomirskiéj, Czartoryskiéj z domu.
W Listopadzie 1807. r. objął nareszcie Śniadecki zarząd téj głównéj szkoły litewskiéj, przy któréj niegdyś Skarga i Sarbiewski pracowali na sławę swoją i narodu.
Bo też nie na małe rzeczy odważał się. Rektor uniwersytetu Wileńskiego nie miał żadnego podobieństwa z rektorskiemi urzędami innych uniwersytetów w Europie. »Był on — powiada Baliński — nietylko przewodnikiem uczonego i uczącego zgromadzenia, nietylko trzymającym ster licznych szkół, w bardzo rozległym kraju pod dozorem uniwersytetu zostających, ale jeszcze naczelnikiem rozgałęzionéj administracyi jego, szafarzem dochodów i strażnikiem funduszów, a nakoniec radą i pomocą kuratora i ministra oświecenia.«
Zaraz na wstępie czekały go liczne i kłopotliwe prace. Nad Niemnem wrzał bój zacięty między dwoma potężnymi mocarzami. Od armii przybywali ranni i chorzy, a gubernator Korsakow zajmował gmachy uniwersyteckie na lazarety, szerzące tyficzne epidemie, których nieoledwie nie padł ofiarą brat jego Jędrzéj. Dla świeżo ustanowionych komissyi sądowo-edukacyjnych, w Wilnie i w Krzemieńcu, trzeba było uporządkować bezładne archiwum i równie bezładne fundusze akademickie. Szkoły pruskie w obwodzie Białostockim, który w moc traktatu Tylżyckiego przypadł do Rossyi, trzeba było przeformować na szkoły narodowe. Po wszystkich zakładach naukowych w óśmiu guberniach, należących do okręgu naukowego Wileńskiego, gdzie dotąd gubernatorowie nominowali nauczycieli, tudzież po licznych szkołach zakonnych, trzeba było zaprowadzić zdatnych professorów i jednoisty plan edukacyjny. Tak w akademii Wileńskiéj, jak po Gimnazyach nauczali professorowie, sprowadzeni z zagranicy, bez znajomości języka polskiego, trzeba więc było przysposobić do godnego zajęcia ich miejsca młodszą narodową generacyą nauczycielską, wśród któréj ujrzeliśmy niebawnie i Joachima Lelewela. Trzeba było urządzić seminarium duchowne dla przysposobienia kapłanów do wielkich posług religii i obywatelstwa.
Wszystkim tym wymagalnościom podołała oględna i niezmordowana praca Śniadeckiego. Za jego staraniem urządzony teatr anatomiczny, szkoła wterynaryi, sala chemiczna; powiększone gabinety dla fizyki i mineralogii, obsadzone nowe katedry, a mianowicie długo wakująca katedra wymowy i poezyi polskiéj, na którą powołany został przez konkurs Euzebiusz Słowacki, ojciec Juliusza. W Kownie, w Witebsku i w Mohilewie stanęły nowe Gimnazya. Śniadecki założył szkołę żydowską dla kształcenia Izraelitów na nauczycieli w języku polskim, aby przestali być cudzoziemcami we własnym kraju. Te same zamiary powziął względem szkół ewangelickich, w których wykład nauk był niemiecki. Zgoła wszędzie, aż do szkołek parafialnych, rozciągała się baczna o oświatę troskliwość rektora Wileńskiego.
Ztąd poszło, że uniwersytet Wileński za jego rządów przyszedł do wielkiéj wziętości w kraju i powagi za granicą; 500 studentów, a 20,000 z górą uczniów obejmował we wszystkich szkołach swego wydziału. Wielkopolska — że tylko wspomnę Górzeńskich i Skórzewskich — Małopolska, a nawet Rossya słały do Wilna uczniów swoich.
Wśród tak pomyślnego rozwoju głównéj szkoły litewskiéj, zbliżał się r. 1812., ciężarny w straszliwe wypadki. — Wielka armia, jakiéj nowe dzieje nie widziały, ciągnęła od zachodu na pogrom Rossyi. Wojska rossyjskie ustępowały przed temi massami, groźnemi jak nawałnica, niosiąca zniszczenie. Dnia 13. Kwietnia Alexander cesarz stanął w Wilnie. Witał go Śniadecki na czele uniwersytetu. Monarcha ten, wonczas rzetelnie dbały o oświatę kraju, acz w tak trudnych okolicznościach, powoływał kilkakroć uczonego roktora[4] do swego gabinetu, zasięgając w téj mierze jego rady i objaśnień.
28. Czerwca weszły wojska francuzkie do Wilna, a z nimi i cesarz Napoleon. Przypomniał sobie autora krytyki uwieńczonego dzieła Villersa i kazał go do siebie przywołać. Mowa Śniadeckiego, oddająca należną sprawiedliwość Alexandrowi, jako dobroczynnemu opiekunowi uniwersytetu i szkół na Litwie, zrobiła dobre wrażenie na Napoleonie. Nazwał go uczciwym człowiekiem, polecił swoim marszałkom szanować zakłady naukowe, a Śniadeckiego mianował członkiem rządu tymczasowego, dając mu najwyższy zarząd szkół i spraw duchowieństwa.
Gdy cesarz za armią ku Dźwinie wyjechał, zaczęły się biedy i troski rektora, któremu na lazarety zabierano gmachy uniwersyteckie i gospodarowano w nich bezwzględnie. Hogendrup, generał gubernator Litwy, chciał się nawet targnąć na znaczną gotowiznę funduszów akademii, tylko śmiałe wystąpienie Śniadeckiego uratowało kassę.
Ale w płomieniach Moskwy zgasła szczęśliwa gwiazda Napoleona. Wśród groźnéj zimy nastąpił nieszczęśliwy odwrót wielkiéj armii. Rząd narodowy wyjechał z Wilna za główną kwaterą, z jego członków Śniadecki jeden pozostał na miejscu, by stać na straży powierzonych sobie zakładów naukowych. Dnia 10. Grudnia stanął znowu cesarz Alexander w Wilnie i dał ogólną amnestyą. Zaledwie że nie wyłączono z niéj Śniadeckiego, którego oczerniono w Petersburgu, jakoby zapalonego zwolennika Francyi, potwarzającego Rossyą i cara. Przekonano się inaczéj na miejscu, ale spalony majątek Jędrzeja Śniadeckiego w Oszmiańskiém, był sprawą zemsty zagniewanego rządu na jego brata.
Wśród tych klęsk wojennych, zdawało się, że i dzieło oświaty upadnie, wzniesione sześcioletnim trudem Śniadeckiego. Dochody przerwane, budynki spustoszone, część gabinetów zrabowana; profesorowie z Niemiec sprowadzeni, wynieśli się do Petersburga i Wiednia; liczba uczniów na 160 spadła. Razumowski, minister oświecenia, mając w projekcie blizkie usunięcie rektora obecnego, samowładnie w sprawach uniwersytetu stanowił, i tylko szkoły trzech najbliższych gubernii pod jego zarządem zostawił. Wszakże Śniadecki, popierany zawsze jeszcze przez kuratora, księcia Adama Czartoryskiego, podtrzymywał jak mógł zagrożone instytuta naukowe, by przynajmniéj lekcye w nich nie ustawały, a nawet szkołą Krzemieniecką zajmował się, osieroconą po śmierci jéj założyciela i opiekuna, Tadeusza Czackiego, która przypadła 8. Lutego 1813. roku.
Widząc jednak urzędowe swoje stanowisko złamane, podał się o dymissyą. Dwa lata przecież przeciągnęło się jeszcze jego urzędowanie. Powołanie Borowskiego na katedrę literatury polskiéj w miejsce zmarłego Euzebiusza Słowackiego, oraz Joachima Lelewela na katedrę historyi, przysposobienie na swego następcę w astronomii utalentowanego matematyka Słowińskiego, wyprawionego kosztem rządu za granicę, były ostatniemi ważniejszemi sprawami rektorstwa Śniadeckiego.
Ostatnie zagajenie kursów uniwersytetu, daje nam obraz minionéj już teraz uroczystości, i dla tego ją tu podaję tak jak ją, skreślił piękném piórem naoczny świadek M. Baliński. »Rozpoczęły się lekcye 15. Września 1814 r. Rektor w tym dniu jak zwykle zagaił publiczne posiedzenie mową. Było to już ostatnie, któremu jako rektor przewodniczył. Publiczność i cała młodzież ucząca się, jakby przeczuwając prędki koniec urzędowania, wielbionego od nich rektora, zebrała się gromadniéj, jak w wielu innych razach. W głębokiém milczeniu oczekiwali wszyscy zaczęcia sesyi. Uderzyła jedenasta godzina, drzwi się rozwarły i weszli w długim ordynku poważni wiekiem i nauką mistrze młodzieży. Szkarłatne ich togi, złotym galonem bramowane, dodawały pewnego uroku pochodowi, odbijając od czarnych mucetów, któremi się odznaczali adjunkci, przy równejże barwy togach. Za każdym oddziałem szedł dziekan jego, a na końcu postępował magnificus rektor, mając za sobą sekretarza rządu uniwersyteckiego i bedela, niosącego na wezgłowiu srebrne berło Batorowe. Widok téj sędziwéj postaci Śniadeckiego, téj głowy ubielonéj latami, pracą i troską, przy bystrym i pełnym żywości wzroku, a poważném obliczu, poruszał serca młodzieży i całéj publiczności. Szmer powszechnéj czci i zadowolenia, powściągniony należném uszanowaniem dla powagi zgromadzenia, rozszedł się po sali. Zasiadł rektor na główném miejscu, z którego prawéj strony zajęli krzesła długim szeregiem dziekani i profesorowie. Poważniejsza publiczność, wyżsi urzędnicy, obywatele sędziwi, ojcowie i matki uczącéj się młodzieży, zasiedli z lewéj strony. Przed rektorem stał pokryty ponsowém suknem stolik, a na nim położone berło. Drugi stolik zieloném pokryciem osłoniony, ustanowiono przed sekretarzem uniwersytetu, który zaraz powstawszy, ogłosił słuchaczom w łacińskim języku uroczyste otworzenie publicznego posiedzenia. Wtenczas rektor zaczął czytać zagajenie, krótko, ale dobitnémi wyrazy, a donośnym głosem, zachęcając młodzież do pracowitości i do gospodarnego użycia czasu« i t. d.
Rodzaj takiéj uroczystości akademicznéj ma zawsze wiele uroku, bo jest głębszego znaczenia. Religia i umiejętność, są córy nieskończonego ducha, otaczające tron majestatu jego. Każda z nich ma swoich kapłanów i swoją hierarchią, ztąd pompa i okazałość, roztaczająca w uroczystych chwilach symbola i godła tego kapłaństwa, czy to w świątyniach pańskich, czy w przybytkach nauk, jest wyższego namaszczenia, które nas podnosi i usposabia do czci i poszany tego, co jest z Boga; religii, która go uczy miłować, i mądrości, która go uczy poznawać.
To kapłaństwo nauk i umiejętności, którego charakter każdy zdatny nauczyciel, w większéj lub mniejszéj mierze, nosi na sobie, jest oraz religijnym związkiem między nim a uczniem, jest źródłem miłości i zapału uczącéj się młodzieży dla mistrzów swoich. Bo jak wszystko stworzenie po ciemnéj nocy wita z radością światło słoneczne, co mu cuda natury i świat uroku pełen roztacza; jak Arab na puszczy z modlitwą poranną na ustach, obraca się ku wschodowi słońca; jak kwiat stulone nocą listki rozwija w jego promieniach jasnych i ogrzewających; — tak umysł młodzieńczy, budzący się z nocy niewiadomości, raduje się i religijną czcią otacza męża, co mu światłem rozumu swego rozświeca niezmierne a urocze regiony ducha; temu duszę swą otwiera i ku niemu ją steruje, co karmi i nasyca rozciekawioną jego wyobraźnię, co uszlachetnia jego serce, ubogaca jego umysł. Nauczyciel rozległéj i gruntownéj nauki, to ideał dla młodego ucznia, to cel jego uwielbień, to przedmiot jego wdzięczności i miłości. Doznawał tego w wysokim stopniu Śniadecki, ten arcykapłan umiejętności na całą Polskę i Litwę. Oto co w téj mierze pisze Baliński Michał: »Popisy roczne uczniów gimnazyum Wileńskiego, odbywane w sale głównéj posiedzeń uniwersytetu, były wielką dla nich uroczystością. Nie ma pióra, któreby oddało dokładnie tę radość dzieci na widok wchodzącego do sali Jana Śniadeckiego. Zdaje się, że serca ich niewinne podwójnie wtenczas biły. Każdy uczeń pragnął usilnie osięgnąć to szczęście, żeby być zapytanym od niego, bo wiedział, że gdy mu się uda examen, kiedy będzie pochwalony od Śniadeckiego, zyska na zawsze poważanie u kolegów i wziętość u nauczycieli swoich; a kiedy się potknie w odpowiedzi, jest pewnym, że nie będzie zburczany i zawstydzony, ale owszem naprowadzony na drogę z łagodnością i nauczony. I dla tego też dzieci uwielbiały Śniadeckiego i cześć dla niego w dojrzałym wieku dochowały. Wywierał on na nich taki wpływ, jak wódz, który sam wyszedłszy z żołnierza, kochany był od żołnierzy. Uczniowie i nauczyciele widzieli i czuli, że to był mistrz w naukach, bo nic dla niego obcego nie było, tak umiejętności matematyczne i fizyczne, jak łacina i głęboka znajomość języka i literatury narodowéj.«
Śniadecki ustąpił z rektorstwa w końcu 1814 r. ozdobiony orderem św. Włodzimierza III. klasy. Następnego roku w dzień imienin uwielbionego mistrza, 24. Czerwca, młodzież akademicka postanowiła mu wyprawić ucztę. Z powodu zakazu zastępcy rektora Lobenwein, wyprawioną być musiała w imieniu obywateli i rodziców młodzi, uczącéj się w uniwersytecie.
Aż do 1824 r. w którym całkiém ze służby publicznéj ustąpił, oddawał się Śniadecki obserwacyom i pracom naukowym, nie szczędząc światłych rad swoich, gdzie ich było potrzeba. Myślał o przeniesieniu się do ulubionego sobie Krakowa, ale nie byłby się mógł ochronić od przyjęcia urzędu rektorstwa, na które go podupadła szkoła Jagiellońska powoływała. Nie mogąc się osobiście poświęcić, pozostawił przynajmniéj po sobie pamiątkę, stanowiąc fundusz 18,000 złt. dla ubogich uczniów téj szkoły. Taki sam fundusz przeznaczył dla uczniów szkoły Wileńskiéj.

Chodził także z myślą zakończenia dni swoich w Wielkopolsce, na ziemi, na któréj się urodził, ale go język niemiecki zastraszał. »Ile ten język lubię w Berlinie, Drezdnie i Wiedniu, tyle mi jest nieznośnym na ziemi Piastów i Sławian« — pisał do księcia Antoniego Radziwiłła, namiestnika Poznańskiego.

Wszakże namowy księcia kuratora, który mu wyjednał potwierdzenie cesarskie na członka komisyi sądowo-edukacyjnéj w Wilnie od roku 1820; ważne usługi, które na tém stanowisku krajowéj oświacie oddawać można było; opieka nad dziećmi Słowackiego; nadewszystko zaś przywiązanie do rodziny brata, spowodowały go do pozostania aż do śmierci na Litwie.
Śniadecki Jan zakończa siedmioimienny szereg słynnych astronomów polskich. Brudzewski, Marcin z Olkusza, Kopernik, Brożek, Heveliusz, Poczobut, byli jego poprzednikami. Poświetlać oni będą w dziejach astronomii wraz ze sławą imienia polskiego.
Śniadecki krom prac matematycznych i w innych próbował się zawodach. Żywot literacki Hugona Kołłątaja, pismo ze wszech miar klasyczne — Żywot uczony Poczobuta, który czytając, zdaniem Kołłątaja, zdajemy się czytać życie Agrikoli przez Tacyta — Filozofia ludzkiego umysłu i liczne rozprawy i krytyki naukowe, dowodzą znajomości rzeczy i w tych kierunkach wiedzy ludzkiéj. Że powstawał przeciw szkole romantyków, któréj drogę torował Kazimierz Brodziński, że był nieprzyjacielem spekulacyi filozofów niemieckich a Kanta w szczególności, smakując raczéj w realnych objawach filozofii szkockiéj, — przypisać należy czasom i okolicznościom, w których wzrosł i w których się obracał. Przełamanie karbów, w których z jednéj strony sztuka rymotwórcza francuzka trzymała poezyą, z drugiéj wiara i empiria filozofią — wydawało się wychowanym na owych zasadach mężom przewrotem, zgubnym dla nauk i dla kraju. Zresztą, gdy pomimo prac Szaniawskiego i późniejszych autorów, filozofia niemiecka nie przyjęła się w umysłach polskich, dowodzi to, że pojmował dokładnie usposobienie i potrzeby naukowe narodu. Za to styl i język Śniadeckiego do wzorowéj polszczyzny należy. Jasna myśl jasnym objawiała się wyrazem i potoczystym płynęła spadkiem, a jędrność i czystość języka, Zygmuntowskie przypominały wieki. Był czas, powiada Wł. Wojcicki, w którym styl prawdziwie polski, zwanym był językiem Śniadeckich.
To mnie naprowadza na brata jego Jędrzeja, którego żywot nie toczył się po publicznéj i głośnéj kolei wielkiego świata, jako żywot Jana, ale w skromniejszém zakreślał się kole prac uczonych i lekarskich, niemniéj przeto narodowi pożytecznych.
Jędrzéj Śniadecki był o 12 lat młodszy od Jana, urodził się 30. Listopada 1768 r. umarł 21. Maja 1838 r. przeżywszy lat 70; pochowany na cmentarzu wsi swojéj dziedzicznéj Horodnik w Oszmiańskiem, gdzie mu syn jego Józef wzniósł marmurowy grobowiec. Odbył początkowe nauki w Trzemesznie, a ukończył je w Krakowie. Gdy tu na popis publiczny 1787 r. zjechał król Stanisław August, w powrocie z Kaniowa, powitał go w imieniu szkoły Jędrzej Śniadecki, i jako najcelniejszy uczeń, z rąk króla złoty medal z napisem Diligentiae odebrał. Nie dosyć na tém, król przeznaczywszy order św. Stanisława dla rektora akademii Oraczewskiego, wezwał Śniadeckiego, aby znaki téj dostojności włożył na rektora i cała młodzież i publiczność miała to wzniosłe widowisko, iż najgodniejszy uczeń uczcił zasługi naczelnika edukacyi publicznéj.
Gdzie się podziały te czasy, kiedy Stefan Batory zachęcał ubogiego ucznia do postępu w naukach owemi pamiętnemi słowy; disce puer et faciam te Mości panie! Kiedy królowie polscy, jak obecnie Śniadeckiemu, rozdawali uczniom nagrody tak odznaczające! Zaznał tych czasów jeszcze Jędrzéj Śniadecki, i zawrzała dla tego w nim werwa młodzieńcza, by zasłynąć nauką krajowi.
Najprzód matematykę, potém chemią i naukę lekarską wybrał sobie za przedmiot studyów swoich, kształcąc się w tych umiejętnościach, w sławnym na on czas uniwersytecie włoskim w Pawii. Uczyli w nim Galvani, Wolta, Spalazani, Moscati, Jan Piotr Frank, imiona na zawsze pamiętne w dziejach oświaty XVIII. wieku.
W roku 1793. otrzymał w Pawii stopień doktora medycyny i filozofii; następnie podróżował po Niemczech i po Anglii. W Edinburgu ofiarowano mu posadę medyka u kompanii wschodnio-indyjskiéj. Na téj drodze mógł był Śniadecki dójść prędko do sławy i znacznéj fortuny, atoli i on, jako i brat jego, postanowił tylko krajowi ojczystemu wysługiwać się.
W roku 1797. powołany na profesora chemii i farmacyi przy uniwersytecie w Wilnie, otwiera kurs tych nauk w języku polskim, i wraz z Jundziłłem, znanym botanikiem i zoologiem, przyczynia się do wzrostu i wziętości téj wszechnicy nauk na Litwie.
Z pism jego, oprócz rozpraw lekarskich, najznakomitsze są: O fizyczném wychowaniu dzieci;Początki chemii, po raz pierwszy jasną i trafną polszczyzną napisane, — i Teorya jestestw organicznych. To ostanie dzieło miało europejską sławę, przełożone na język francuski i niemiecki, postawiło autora w rzędzie pierwszych fizyologów współczesnych. Za jego współpracownictwem powstało na Litwie pierwsze pismo peryodyczne naukowe Dziennik wileński 1805 roku. Materye w niém umieszczane, popularnie przedstawione, rozszerzały w kraju światło nauk przyrodzonych. Założone rok późniéj cesarskie Towarzystwo medyczne, obrało go swoim prezesem.
Atoli Jędrzej Śniadecki jeszcze w innym kierunku zbawienny wpływ na poprawę tak wyobrażeń, jak obyczajów, wywierał. Z natury poważny i małomowny, posiadał przecie wiele dowcipu, a z powołania bystry postrzegacz stosunków ludzkich, połączył się z kilku innemi tegoż samego kierunku osobami, i poczęli wydawać w Wilnie pismo satyryczne, pod tytułem Wiadomości brukowe. Powodzenie tego pisma, chłoszczącego dobrym humorem wady i zdrożności ludzkie, zrobiło głośném towarzystwo Szubrawców, tak się bowiem redaktorowie przezwali, ułożywszy sobie osobny kodex i obrzędy. Jędrzej Śniadecki, z przydomkiem Reja, był tego towarzystwa ciągłym dostojnikiem, Leon Borowski, professor poezyi i wymowy, był pierwszym witajnikiem czyli mówcą; drugim był Ignacy Szydłowski, poeta, którego ody szubrawskie z upodobaniem czytano.
W roku 1822. wziął Śniadecki uwolnienie od służby publicznéj; wszakże dwa lata późniéj głos powszechny i nalegania władzy powołały go na opróżnioną katedrę kliniki, którą aż do śmierci zajmował, wykształcając w niéj znaczną liczbę młodych lekarzy.
Sygnet brylantowy cesarza Alexandra, późniéj order św. Anny z koroną i stopień akademika, nakoniec order św. Włodzimierza i znak trzydziestoletniéj nieskazitelnéj służby, były urzędową nagrodą prac jego nieustających. Większą nagrodę znalazł dla siebie w miłości i uwielbieniu licznych uczniów swoich, w szacunku powszechnym kolegów i uczonych, w przywiązaniu całéj ludności Wilna i okolicy, która w nim czciła męża rzadkiéj poczciwości, oraz wielkiego doradzcę ludzkości cierpiącéj. Był on na one czasy tém dla Wilna, czém kilkadziesiąt lat późniéj był ś. p. Dr. Karol Marcinkowski dla Poznania. To téż, kiedy po długiéj chorobie przeniósł się do wieczności, kilkadziesiąt tysięcy ludu różnego stanu i powołania wysypało się na jego pogrzeb, i dzień ten był dniem powszechnéj żałoby dla Wilna. »Z nim zgasła pochodnia, — powiada Michał Baliński, który żywot jego skreślił, — przyświecająca odrodzonéj na końcu wieku przeszłego cywilizacyi w Litwie, która dobroczynne światło rozlała między teraźniejszém pokoleniem. Z nim ubył jeden z najchlubniejszych zaszczytów Wielkopolski, która była jego ziemią rodzinną. Obok rzadkich przymiotów serca, miał wielki charakter, jasną i mocną głowę, a razem z niemi rzadką i niezłomną prawość, trzy główne cechy, znamionujące niepospolitego człowieka, którego życie ma służyć za wzór do naśladowania, a pamięć w późnéj potomności ma być zachowana.«
Dwaj bracia Śniadeccy, jak dioskury na niebie, błyszczeć zawsze będą w dziejach oświaty narodowéj. Choć w różnych zawodach, bo jeden w astronomii, drugi w chemii głównie wycelował, równe geniuszu swego oddali naukom i krajowi zasługi,

Bo jak Bóg, równie w słońcu jak w pyłku cudowny,
To i geniusz w mniejszém większemu jest równy.
Śniadeckich równa czeka w potomności chwała,
Ten głosił cuda świata, ten drobnego ciała.
(Wiersz K. Brodzińskiego do kanclerza Chreptowicza.)







  1. Dawna Polska.
  2. M. Baliński w Życiu J. Śniadeckiego.
  3. Pismo królewskie, ułożone w francuskim języku, wystosowane do Śniadeckiego, najwyraźniéj zdradza zamiar, by mogło być przedłożone cesarzowi austryackiemu, i brzmi, wedle przekładu Balińskiego, jak następuje:
    Wpośród zmartwień, któremi serce moje napełnia powszechna klęska narodu mego, nie znam innéj prawdziwéj pociechy nad tę, którą czuję, sądząc, że jeszcze mogę nieść jakąkolwiek ulgę w cierpieniach ziomkom moim. WPan MPanie Śniadecki należysz do tych, którzy stale i nieprzerwanie zasługiwali na moją przychylność i na mój szczególniejszy szacunek. Im więcéj usiłowałem przez ciąg trzydziestoletni panowania mego, podnosić nauki i sztuki w naszéj nieszczęśliwéj ojczyznie, tém oczywiściéj z zadowoleniem i wdzięcznością przekonywałem się o pomyślnych trudach WPana do pomnożenia ich postępu w akademii krakowskiéj, w każdym względzie, a najbardziéj w oddziale umiejętności dokładnych. A gdy jeszcze z takiemi zasługami w naukach umiałeś połączyć WPan wszystkie cnoty towarzyskie, poczytuję sobie za przyjemność i obowiązek, wydać mu na to najdowodniejsze świadectwo: w nadziei, że oświecony i sprawiedliwy Rząd, pod którego władzę WPan teraz przechodzisz, zechce mi dać wiarę, kiedy go zapewniam, że w osobie WPana nabywa głęboko uczonego matematyka i bardzo dobrego obywatela, który w najkrytyczniejszych okolicznościach okazał, jak zawsze usilnie żądał być dalekim od tego wszystkiego, coby mogło zamięszać spokojność ojczyzny jego; a który w teraźniejszéj swéj podróży do Wiednia nie ma innych widoków nad toż samo zamiłowanie nauk i przychylność do swych współtowarzyszów w owéj akademii krakowskiéj, któréj byt utrzymać jedyném jest teraz WPana życzeniem. Ja łączę z tém moje śluby, jak ojciec, który błogosławi dzieci, zbliżając się do kresu dni swoich.
    Dan w Grodnie, 3. Lutego 1796.
    STANISŁAW AUGUST, król.
    (Pieczęć sygnetowa)

    Do Pana Śniadeckiego,
    Profesora matematyki w akademii krakowskiéj.

  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – rektora.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Libelt.