Grecja niepodległa/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Grecja niepodległa |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1937 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Więcej niż tysiąc lat przed Narodzeniem Chrystusa we wschodniej dzielnicy Grecji północnej, tam gdzie góra Eta zbliża się do morza, tworząc przesmyk Termopil, zamieszkiwalo bitne i dzielne plemię Doryjczyków. W górskiej ojczystej krainie zrobiło się im zbyt ciasno, przedsięwzięli tedy nowych szukać okolic.
Słyszeli, że południowy półwysep Grecji — zwano go „wyspą Pelopsa“, czyli Peloponezem — obfituje w pastwiska górskie, w równiny urodzajne i w zamożne miasta. Kraj ten wprawdzie liczni zaludniali mieszkańcy: na południu Achajowie, na północy — Jończycy. Mniemali wszakże Doryjczycy, że ludy owe, otoczone dostatkiem, wyzbyły się waleczności, oni zaś, w ubóstwie wyrośli, mocni są ciałem i duchem, i zdołają przeto ziemię ich podbić.
O samej wyprawie wieść niesie, co następuje.
Królowie Doryjczyków byli to potomkowie Heraklesa; uważali więc siebie za prawnych dziedziców Peloponezu, jeśli nie całego, to głównej jego części. Herakles bowiem — mówili — był prawnukiem Perseusza, króla Argosu; ponieważ zaś w Peloponezie ród Perseusza wygasł, przeto prawem dziedzictwa kraj ten powinien im przypaść w udziale.
Jeszcze Hyllos, syn Heraklesa, zapytał był wyroczni w Delfach, zali pozwala mu Apollon przedsięwziąć wyprawę na Peloponez. Bóg odpowiedział: „Czekajcie do trzeciego plonu“. Hyllos sądził, że bóg ma na myśli plon zboża; przeczekawszy tedy dwa lata, w trzecim roku ruszył na Peloponez.
Czas był sprzyjający: ludy Peloponezu wtenczas właśnie, pod wodzą Agememnona, oblegały Troję; w kraju niezbędna tylko pozostawała obrona. Ale Peloponez od Grecji pozostałej oddzielał Istmos, to zaś międzymorze, samo przez się wąskie, było ponadto górzyste, tak, że tutaj szczupla nawet załoga wstrzymać mogła najsilniejsze wojsko.
Tutaj też wojownicy peloponescy zagrodzili drogę Hyllosowi i Doryjczykom. Po szeregu niepomyślnych utarczek Hyllos oświadczył Peloponezczykom: „Niechaj najmężniejszy witeź z pośród was stanie ze mną do boju. Jeżeli polegnie, wy będziecie musieli oddać swoją ziemię mnie i mojemu ludowi. Lecz jeśli polegnę ja, Doryjczycy wrócą do swej krainy, a Peloponez w waszych pozostanie rękach”.
Wystąpił na bój z Hyllosem witeź z arkadyjskiego miasta Tegei, imieniem Echemos. Hyllos był pewien zwycięstwa: wszak bóg obiecał oddać Peloponez Doryjczykom, skoro trzeci dojrzeje plon. Nie spełniła się wszakże jego nadzieja: w pojedynku, jaki się wywiązał, Echemos zabił swego przeciwnika. Doryjczykom wypadło cofnąć się z powrotem.
Zaczem jęli szemrać: „Apollon nas oszukał”. Lecz rozważniejsi z pośród nich odrzekli: „Nie, my zrozumieliśmy błędnie jego słowo. Nigdy nie mówi on jasno, ależ też i nie zataja prawdy, pozwala ją natomiast odgadnąć. Obiecał on nam Peloponez przy trzecim plonie; będzie to jednak nie plon zboża, ale plon ludzi. Pierwszy to ten, który wzrasta obecnie wraz z synem Hyllosa, naszym królem nowym. Drugim będzie wnuk Hyllosa i jego pokolenie; prawnukowie zaś Hyllosa i ci Doryjczycy, którzy wraz z nim żyć będą, to będzie ów plon trzeci”.
Na nich to postanowiono czekać.
Prawnuków Hyllosa było trzech: Temenos, Arystodemos i Kresfontes. Osiągnąwszy wiek męski, przedsięwzięli wyprawę na Peloponez, naprzód jednak udali się do Delf z zapytaniem, w jaki sposób poprowadzić wojnę. Wyrocznia odpowiedziała: „Wybierzcie wodzem trójokiego”. Opuszczali świątynię zakłopotani: skądże wynaleźć mieli takiego potwora? Ale w tej właśnie chwili ujrzeli jeźdźca, który na mule o jednem oku zbliżał się do świątyni. Domyślili się, że jego to właśnie wskazywał bóg. Okazało się, że jeździec ów był to Oksylos, król Etolji: i on także szukał dla swego ludu nowych krain. Dowiedziawszy się o wyroczni boga, Oksylos zgodził się być wodzem, ale wyjednał dla siebie udział swój przy podziale Peloponezu, a mianowicie górzystą dzielnicę zachodnią, Elidę, którą dwie przecinają rzeki: Alfeusz i Peneusz. Poczem rzekł: „Międzymorzem przejść niesposób. Ale w ojczyźnie mojej jest miejsce pewne, kędy zatoka się zwęża i brzeg pólnocny Peloponezu podchodzi zupelnie blisko do południowej krawędzi Grecji środkowej. Góry są tam porośnięte lasem; nabudujemy okrętów i na nich przewieziemy wojsko do Peloponezu.
Tak też uczynili. Miejscowość zaś, w której Doryjczycy zbudowali swe okręty, do czasów najpóźniejszych nazywała się Naupaktos, t. j. budowa statków.
Stolicą Peloponezu był wtenczas Argos, w którym panował król Tisamenos, syn Orestesa a wnuk Agamemnona. Wyprowadził on przeciw Doryjczykom siły peloponeskie. Stoczono wielką bitwę. Peloponezczycy byli pokonani. Teraz można było kraj dzielić.
Z pośród dzielnic jego północna i środkowa, gęsto pokryte górami, mało nęciły zdobywców. Zachodnią, Elidę, wedle umowy wypadło ustąpić Oksylowi i jego Etolczykom. Pozostawały dla trzech braci Heraklidów trzy działy: na wschodzie Argolida, mało urodzajna, ale z królewskim grodem Argosem, stolicą całego Peloponezu; na południo-wschodzie Lakonika, stanowiąca dolinę Eurotasu, żyźniejsza, jakkolwiek niemałej wymagająca pracy; nakoniec na południo-zachodzie bujna Messenja, czyli dolina Pamisu.
Heraklidzi wznieśli trzy ołtarze ku czci Zeusa, swego naczelnika rodu, i wobec nich poprzysięgli sobie pomoc w godzinach niedoli. Jeden z braci, Arystodemos, już wtenczas nie żył, i za jego nieletnich synów —bliźnięta, Eurystenesa i Proklesa — złożył przysięgę ich opiekun. Zaczem przystąpiono do podziału. Ponieważ jednak trzy części ziemi podbitej nierównej były wartości, i wszyscy pragnęli otrzymać bogatą Messenję, więc postanowiono zdać sprawę na wolę bożą, która powinna była objawić się — tak wierzono wówczas — w losowaniu.
Losowanie u starożytnych odbywało się tak: do dzbana glinianego nalewano wody i w wodę tę każdy rzucał los — kamyk. Potem wodę w dzbanie wprawiano w ruch i wylewano: czyj przytem los wypadał pierwszy, ten stawał się pierwszym.
Jak już wiadomo, wszyscy mieli ochotę na urodzajną Messenję. Gdy jednak inni kornie czekali na objawienie woli bożej, Kresfontes uciekł się do podstępu: inni wrzucili do dzbana po kamyku, on zaś wpuścił doń twardą grudę ziemi, która natychmiast rozpuściła się w wodzie. Pierwszy wypadl z dzbana los Temenosa — wziął więc Argolidę. Drugi — los Eurystenesa i Proklesa: przysądzono im Lakonikę ze stolicą jej Spartą. Kresfontowi pozostała w udziale Messenja.
Zaczęli wtedy królować każdy w swej dzielnicy. Oto dlaczego do czasów najpóźniejszych w Sparcie bywało zawsze dwóch królów: jeden z linji Eurystenesa, drugi z linji Proklesa. Ale podstęp Krestofonta wyszedł na jaw: niewiadomo, czy sam się z nim zdradził, czy też wyjawiła go wyrocznia, dość, że dowiedzieli się o nim potomni. Odtąd opinja oszusta bogów zawisła nad Kresfontem, i wszystkie dalsze nieszczęścia jego rodu rozumiane były, jako odkupienie owej zuchwałej próby sfałszowania woli boskiej.
Doryjczycy, którzy poszli za Temenosem, jęli rozszerzać swe posiadłości na północ od zdobytego przez się kraju — Argolidy. Szczególnie ważne było wzięcie Koryntu na Istmie, mającego przystanie morskie w obu zatokach, Sarońskiej i Korynckiej. Następnie zdobyli oni także i Megarę, która wtenczas była dość dużem miastem, i stąd jęli zagrażać Atenom.
Ateny były wtenczas jednem z drugorzędnych miast Grecji; ich kraina nie słynęła z urodzajności, a handlu morskiego nie uprawiały. Ale mieszkańcy ich, zahartowani w życiu surowem i ubogiem, byli wytrwali i bitni i ani myśleli oddawać ziemi, która ich wykarmiła i na której staly oltarze ich bogów. Oblężenie się tedy przeciągało. Doryjczycy wyprawili poselstwo do Delf, aby się zapytać, czy sądzono im zdobyć Ateny. Wyrocznia odpowiedziała: „Tak, jeśli nie zabijecie ich króla”. Królem zaś Aten by! wtenczas Kodros.
Dowiedziawszy się o wyroczni, wodzowie doryjscy wydali rozkaz swym wojom, aby szczędzili króla Aten. W Delfach atoli mieszkał niejaki Kleomantys; był to „proksenos” ateński, t. j. podejmował w swoim domu gości ateńskich, gdy przychodzili, aby pytać wyroczni; pełnił więc urząd wysoce szanowny. Posłyszawszy o wyroczni, udzielonej Doryjczykom, Kleomantys przedarł się skroś łańcuch oblegających do Aten i doniósł Kodrosowi o wyroku boga.
Wtenczas Kodros postanowił poświęcić się na ofiarę ojczyźnie. Powiadomiwszy swych bliskich o powziętym zamiarze, przebrał się za żebraka i wyszedł za wrota miejskie, uzbrojony w motykę, jakby dla zbierania chrustu. Natychmiast zbliżyli się doń dwaj wojownicy doryjscy i jęli go rozpytywać o sprawy miejskie. Rzekomy żebrak odpowiadał niechętnie; tamci od pytań przeszli do pogróżek; wszczął się gorący spór, zakończony tem, że Kodros jednego z wojów ubił ciosem motyki, ale zaraz potem i sam poległ z ręki jego towarzysza.
Wkrótce z bramy ateńskiej wyszło poselstwo uroczyste z heroldem na czele. Poznawszy herolda po lasce z wężykami, Doryjczycy zrozumieli, że posłowie w pokojowych przychodzą celach i że ruszać ich nie można. Że czcią poprowadzono ich do namiotu wodzów. Ci spytali posłów, czegoby sobie życzyli, spodziewając się, że zaczną oni mówić o warunkach poddania oblężonego miasta. Aliści najstarszy poseł rzecze:
— Ateńczycy proszą was, zgodnie z obyczajem helleńskim, abyście wydali dla przyzwoitego pogrzebu zwłoki zabitego przez was ich króla Kodrosa.
Wodzowie osłupieli.
— Nikt z nas króla waszego nie zabijał.
Posłowie opowiedzieli im tedy, jak się rzecz stała. Żądaniu ich, oczywista, uczyniono zadość. W krótce zaś potem, Doryjczycy, zwątpiwszy o możności zdobycia Aten, zwinęli oblężenie i wrócili do swych siedzib.
Kodrosa pogrzebano z największemi honorami. Zwłoki jego, umyte i namaszczone przez członków jego rodziny, obleczono w szaty królewskie i wystawiono na przeciąg dwu dni w jego pałacu: wszyscy Ateńczycy przyszli, aby pożegnać swego wybawcę, i przez cały czas nie umilkał płacz pogrzebowy u jego łoża. Najlepsi pieśniarze i pieśniarki pokolei czyn jego wysławiali, przyczem obecni, uniesieni żalem, bili się w piersi, rwali włosy z głowy i rozdrapywali aż do krwi swe policzki. Poczem przy udziale całego ludu wyniesiono zwloki za wrota miejskie, zwane „Dypilońskiemi” (t. j. „podwojami”); tu złożono je w ziemi, usypano kurhan, na szczycie zaś kurhanu postawiono kamienny posąg syreny płaczącej, symbol wiekuistej żałoby ludu. Sam zaś kurhan obsiano żytem, aby w ten sposób dać poznać, że kiedyś i dusza pochowanego zmartwychwstanie dla lepszego i wiecznego życia.
Następnie postanowiono, aby miano króla, uświęcone bohaterską ofiarą Kodrosa, odtąd nosił jedynie ten z jego dożywotnich następców, który uosabiał gminę przed obliczem bogów. Obok niego postawiono wodza, dalej — zarządcę cywilnego, wreszcie — sędziego. Wszyscy oni zwali się archontami. Liczba ich zwolna, wskutek komplikacji spraw sądowych, wzrosła do dziewięciu, przyczem urząd ich z dożywotniego stal się jednorocznym. W taki sposób rządy monarchiczne w Atenach stopniowo przeistoczyły się w arystokratyczne.
Ale cóż stało się z dawnymi mieszkańcami Peloponezu, z Achajami oraz Jończykami? Część ich pozostała w kraju, poddawszy się władzy zwycięzców; o tych powiemy później. Ci wszakże, którzy kochali się w wolności, zabrali dobytek swój z sobą, co kto mógł, i z żonami i dziećmi wyszli przez Istmos. Jończycy znaleźli przytułek u swych pobratymców w Attyce i Eubei; Achajowie zaś zmięszali się z ludnością nadmorskiej Beocji i Tessalji i wespół z nią utworzyli plemię, zwane eolskiem, t. j. „pstrem”.
Lecz wtenczas na ziemiach, które zamieszkali, zapanowała ciasnota, jednocześnie zaś błękitne morze ze swemi niezliczonemi wyspami nęciło wdal, by nowych szukać krain i nowego szczęścia. Wyspy zaludniono; następnie zamajaczyły wybrzeża lądów — Tracji na północy, Azji na wschodzie. Eolowie zajęli północno-zachodni kąt Azji Mniejszej, tam, kędy stała ongi zburzona Troja: większe jednak znaczenie posiadły ich kolonje na przeciwległej wyspie, Lesbosie. Jończycy bardziej upodobali sobie ujścia wielkich rzek w Tracji i także w Azji Mniejszej, otwierających przed nimi drogę do handlu z dzikiemi szczepami lądu. Szczególniej rozkwitły kolonje ich na środkowem wybrzeżu Azji Mniejszej, które od nich otrzymało nazwę Jonji — Milet, Efez i inne, wszystkich dwanaście. Za Eolami ruszyli i Doryjczycy, gdy rozmnożyli się tak bardzo, że ziemi, zdobytej w Peloponezie, już im nie wystarczało. Pociągnęli ku niezajętym południowo-zachodnim brzegom Azji Mniejszej a także ku przeciwległej wyspie, Rodosowi, opanowawszy po drodze i Kretę, oraz inne wyspy południowe.
Ale przedsiębiorczych żeglarzy wabiły też i morza zachodnie. Po przeciwnej stronie morza Jońskiego leżała Sycylja oraz Italja południowa; niebawem i one zmuszone były przyjąć greckich kolonistów. W Sycylji założono Syrakuzy, w Italji południowej —Tarent; były to wszakże tylko kolonje najważniejsze pośród mnóstwa innych. Zkolei odkryto i morze, w którem kąpało się zachodnie wybrzeże ltalji, t. zw. Tyrreńskie. Tu, w ślicznej miejscowości, zbudowano Neapol, Kumy i szereg innych miast. Nakoniec przepłynęli i morze Tyrreńskie: na południowym brzegu pięknej Francji założono kolonję grecką Massalję, istniejącą dotychczas pod imieniem Marsylji.
Groźniejszem od innych mórz było dla Greków morze Czarne, które, aby ulaskawić jego posępnego boga, nazywano Pontos Euxinos, t. j. „morzem gościnnem”. Powoli jednak i z niem się oswojono. Najczynniej poprowadził sprawę Milet: tam, gdzie łączy się Bug i Dniepr, założył on kolonję, która otrzymała nazwę Olbii, t. j.. „szczęśliwej”. Od niej starożytni mieszkańcy Ukrainy południowej, Scytowie, nauczyli się uprawy pól i siewu zboża. Po Jończykach nadciągnęli i Doryjczycy: Megara wyprawiła nadmiar swych mieszkańców za Bosfor, i ci założyli miasto na północnym brzegu Azji Mniejszej, które nazwali wedle imienia swego bohatera plemiennego Herakleją. Żeglarze zaś Heraklei zdobyli się na odwagę przepłynięcia przez morze Czarne i utworzyli kolonję na południowym brzegu Krymu — Chersonez. To ostatnie miasto zasłynęło w dziejach Rusi Kijowskiej: istniało ono jeszcze w roku 988 po N. Chr., kiedy to zdobył je kniaź Włodzimierz Kijowski. Stamtąd światło wiary Chrystusowej przenikało na Rus.
Zazwyczaj kolonje powstawały w sposób następujący. Gdy w jakiemkolwiek mieście wytwarzał się nadmiar ludności, wyprawiano poselstwo do Delf, aby spytać Apollina, dokąd możnaby skierować kolonizację. W Delfach nietrudno było otrzymać wskazania, gdyż ich kapłani w stałych pozostawali stosunkach z kolonjami, już istniejącemi, i dzięki temu wiedzieli, dokąd należy wyprawić kolonistów. Otrzymawszy odpowiedź, którą poczytywano za błogosławieństwo samego Apollina, koloniści udawali się na okrętach do miejscowości obiecanej. Brali z sobą ogień, zapalony na ognisku prytaneon miasta macierzystego, które odtąd stawało się „metropolją” (t. j. miastem-macierzą) dla kolonii.
Po przybyciu do nowej miejscowości, część ziemi wyznaczano pod świątynie bogów ojczystych, nie zapominając i o Apollinie. Ziemię pozostałą dzielono między kolonistów. Kolonja rządziła sama sobą; jednakowoż uważała siebie niejako za córę swej metropolji, ze czcią podejmowała jej obywateli, gdy ci przybywali do niej w gościnę, świadczyła jej pomoc w ciężkiej godzinie i sama, w potrzebie, na pomoc jej liczyła.
Z pośród wszystkich kolonij, założonych przez Greków, do największego doszły rozrostu kolonje jońskie na zachodniem wybrzeżu Azji Mniejszej. Ich ziemia, wprawdzie, nie była duża: cały zajęty przez nie obsza: tworzył wąską wstęgę nadmorską. Wszelako, popierwsze, była to ziemia nader urodzajna; powtóre zaś, stosunki handlowe z ludami niegreckiemi, zamieszkującemi ląd, zbogacały śmiałych i przedsiębiorczych kolonistów. Najpotężniejszy z ludów tych stanowili Lidyjczycy, bez pośredni Jończyków sąsiad, którego stolicą był Sardes nad rzeką Paktolem. Ow Paktol płynął ze złotonośnego Tmolu i przeto sam w piasku swym zawierał złoto, a wlaściwie mówiąc, stop złota ze srebrem, który Grecy za osobny poczytywali meta] i nazywali „elektronem”. W dalszym ciągu opowiemy, w jaki sposób owi Lidyjczycy stali się nieprzyjaciólmi Greków i zhołdowali ich miasta; narazie utrzymywali z nimi stosunki przyjazne i, nie zajmując się sami żeglugą. chętnie pozwalali, aby Jończycy na swych statkach dowozili im wszelkie towary zamorskie.
W taki to sposób miasta jońskie oraz ich królowie doszli do największego w całym świecie greckim bogactwa. Tu ze szczególnym przepychem obchodzono święta ku czci bogów; tu setki byków, owiec i kóz zabijano u ołtarzy, skoro nadchodziły uroczyste dni Apollina, czczonego w Milecie, lub Artemidy, wielbionej w Efezie. U Greków, jednakże, składanych w ofierze zwierząt nie spalano w całości na cześć bogów: bogom ofiarowano tylko części bioder i wnętrzności, całą zaś resztę mięsa przeznaczano na ucztę dla uczestników ofiary. Każde święto kojarzyło się przeto ze wspaniałą biesiadą: gościnność grecka rozkwitała tu w całej okazałości. Królowie zapraszali też i gości zaszczytnych z miast innych, i swych krewnych oraz wielmożów, a niekiedy i wszystkich obywateli.
Ale właśnie podczas uczty Grek nie umiał poprzestawać tylko na jedzeniu, choćby i zaprawionem rozmową. Pragnął czegoś lepszego; tęsknił za czemś wyższem, ażeby dzień biesiady królewskiej na czas długi utrwalił się w pamięci. Kiedy już goście najedli się do syta, i cześnik jął w puhary nalewać wino — zazwyczaj rozcieńczone wodą — wtenczas, na hasło dane przez króla, herold jego sadzał u kolumny pałacowej, na krześle zaszczytnem, najdroższego gościa, pieśniarza. Częstokroć bywał to ślepiec, którego Muza, wzamian utraconego wzroku, wynagrodziła dźwięcznym głosem i darem wieszczym; ale zawsze był to tułacz, dziś goszczący u jednego króla, a po dniach kilkunastu — u drugiego. Pieśniarz przebierał palcami na prostej czterostrunnej lirze, a potem zwracał się do biesiadników z pytaniem: „O czem-że chcecie, abym śpiewał?” Król, a czasem jakiś gość dostojny, wskazywał przedmiot pieśni, zawsze z życia i dziejów bohaterów. „Zaśpiewaj nam, jak Achaje zdobyli Troję zapomocą konia drewnianego...” „Zaśpiewaj, jak Jazon posiadł złote runo...” „Zaśpiewaj o męczeńskiej śmierci Heraklesa...”
I pieśniarz zaczynał swą pieśń. Znał on na pamięć wiele tysięcy wierszy, których część pokaźna bywała jego własnem dziełem. Po krótkiej modlitwie do Muzy, która darzyła go natchnieniem, uderzając w struny liry, wygłaszał śpiewnie cale girlandy swych wierszy płynnych i majestatycznych, które Grecy zwali heksametrami.
Najdawniejszego i najlepszego z owych pieśniarzy nazywali Grecy Homerem, Skąd pieśniarz ten ród swój wywodził, nie wiedziano dokładnie i wiele później toczono co do tego sporów, jak świadczą dwa ocalałe do naszych czasów wiersze — także „heksametry:”
Siedem grodów spór toczy o korzeń mądrego Homera...
mianowicie: Smyrna, Rodos, Kolofon, Salamin, Chios, Argos, Ateny (przyczem przez Salamin rozumieć należy miasto na Cyprze, nie zaś współimienną wyspę w zatoce Sarońskiej).
Wieść niesie, że Homer był ślepcem, lecz Muza pokochała go ponad wszystkich ludzi i natchnęła go dwiema długiemi i pięknemi pieśniami. Jedna opiewała gniew Achilla pod Troją, druga — powrót do ojczyzny Odyssa po zdobyciu Troi. Pierwsza, Iliada, nie zawierała w sobie opowieści o całej wojnie trojańskiej: pieśniarz opowiadał tylko, jak w samej pełni oblężenia Troi Achilles, uniesiony gniewem na wodza Agamemnona za doznaną zniewagę, oddalił się od wojny, wskutek czego Hektor, królewicz trojański, mógł ubić w pojedynku jego najdroższego przyjaciela, Patrokla; jak rozjuszony tą stratą, Achilles wrócił do boju i zabił Hektora, lecz i tego gniewu pożałował, gdy ojciec zabitego, król Pryjam, wszedł nocą do jego namiotu i uprosił, aby mu zwłoki syna wydano dla godnego pogrzebu.
Podobnie-ż i drugi poemat, Odysseja, nie opiewała całego życia bohatera: pieśniarz opowiadał w nim, jak Odysseusz, pragnąc powrócić do kraju, zapędzony był od wiatrów na dalekie morza, przebywał czas jakiś u ludożerców, cyklopów, u czarodziejki Cyrce i w wielu innych miejscach, a nawet w krainie zmarłych i, wreszcie, odnalazłszy drogę do domu, zastał wierną swą żonę Penelopę we władzy zuchwałych zalotników, tak że wypadło mu w bitwie z nimi zdobywać na nowo i żonę, i swój pohańbiony dom.
Oto co opiewał Homer wobec słuchaczy za stołem królewskim w szczęśliwej Jonji. Pieśni Iliady o bojach witeziów hartowały ich ducha na podobne boje z hordami barbarzyńców, niejednokrotnie zakłócającemi życie i spokojnej Lidji, i jej helleńskiego pobrzeża. Opowieści Odyssei o bajecznych morzach i wyspach nieciły ciekawość jońskich żeglarzy i zachęcały ich do szukania w rzeczywistości tych krain czarownych, które ślepy pieśniarz oglądal tylko wzrokiem duszy, — i możemy być pewni, że śmiale wyprawy Jończyków na morze Czarne i ku brzegom dalekiego Zachodu dokonały się głównie pod urokiem wiary, jaką obdarzali czarodziejskie opowieści Odyssei. Wszelako Grecy nauczyli się od Homera jeszcze jednej rzeczy, i rzecz ta byla ważniejsza nad inne: była to miłość i cześć dla mężnego nieprzyjaciela.
Homer był sam Grekiem, lecz to nie przeszkodziło mu odmalować króla trojańskiego Pryjama, jego żony Hekuby, ich syna Hektora i synowej Andromachy w taki sposób, że wszyscy słuchacze zmuszeni byli myśleć o nich z najżywszem współczuciem. | gdy Achilles pędzi swego wroga wokół murów trojańskich, Zeus, bóg najwyższy, smuci się smętkiem głębokim wobec jego nieuchronnej śmierci i mówi sam do siebie:
Biada mi! Męża, Którego miłuję, widzą me oczy,
Jak go wkrąg murów ścigają i serce me boledć przenika.
A więc Bóg jest jeden dla Greków i dla ich nieprzyjaciół, miłując każdego wedle jego zasług. Pogląd taki nazywamy humanitarnym, t. j. ludzkim. Homer był mistrzem ludzkości dla Greków, a Grecy — dla nas.
Niedługotrwały był splendor dworów królewskich w Jonji, Zwolna i tutaj władza przeszła z rąk królów w ręce wielmożów; rządy królewskie ustąpiły pola rządom możnowładztwa. W długi czas potem i możnowładztwo ustąpiło miejsca demokracji, czyli ludowładztwu. Ale sława Homera trwała niepożyta. Gdy przeminęły uczty królów i magnatów, pieśniarzy zaczęto zapraszać na święta wszechludowe, aby, współzawodnicząc między sobą, głosili słuchaczom swym pieśni Homera: jak Achilles pokonał Hektora, i jak ulitował się doli jego starego ojca; jak Odyseusz wzgardził gnuśną szczęśliwością na wyspie bogini, by wrócić na kamienistą Itakę, do wiernej żony swej, Penelopy.
Śród zajętych przez Doryjczyków krain Peloponezu naczelnictwo, czyli po grecku hegemonja, należała do Argolidy, dawnego królestwa Agamemnona. Jednakowoż królowie Argolidy nie zdołali umocnić w niej swego władztwa: zbyt wiele w niej było dużych miast, pragnących żyć samodzielnie, nie zaś podlegać królowi Argosu. Na tem polegała słabość królestwa Temenidów. Około czterech wieków piastowali oni hegemonję, potem wszakże — w VII wieku — postradali ją nazawsze.
Im głębiej upadał Argos, tem wyżej dźwigała się Lakonika, królestwo Eurystenidów i Proklidów. Tu było jedno tylko miasto rządzące, Sparta; inne miasta, zamieszkałe przez pokonanych Achajów, podlegały Sparcie. Ich obywatele, — t. zw. perjekowie, t. j. „mieszkańcy okoliczni” — żyć mogli wolni, uprawiać handel i dążyć do bogactwa, ale w rządach kraju udziału nie brali. Znacznie gorsze było położenie włościan doliny Eurotasu, pochodzących ze szczepu pokonanego: ponieważ wszystką ziemię urodzajną Doryjczycy spartańscy zagarnęli dla siebie, więc dawnych posiadaczy-włościan przykuli do roli
i zmusili do pracy pańszczyźnianej. Po grecku tych chłopów pańszczyźnianych zwano helotami, t. j. „zabranymi”.
Pozatem, Doryjczycy spartańscy, czyli sparcyaci, jak z dumą siebie nazywali, zawdzięczali potęgę swą surowym prawom. Prawa te przypisywali oni niejakiemu Likurgowi, który, jak mniemano, żył w IX wieku. Królem nie był; był tylko opiekunem nieletniego króla i kierownikiem rządów. Widząc, że w Sparcie wiele dzieje się nierządu wskutek współzawodnictwa bogatych obywateli, udał się Likurg do Delf, aby wyjednać dla się oświecenie zwyższa na wielkie dzieło uporządkowania kraju ojczystego. Wkroczy! do świątyni; ale nie skończył jeszcze swej modlitwy, a już z jej głębi niedostępnej rozbrzmiewał głos Pitji:
Widzę, przychodzisz, Likurgu, do mego złotego przybytku,
Miły Zeusowi i innym bogom, Olimpu mieszkańcom.
Umysł mój dwoi się we mnie, czy bogiem cię głosić, czy człekiem.
Skłaniam się jednak ku temu, Likurgu, by nazwać cię bogiem.
Szukasz praw doskonałych: osiągniesz to, czego szukasz,
W takiej mierze ode mnie, jakiej ludzie nie mają.
Długo pozostał Likurg w świątyni, słuchając głosu boga, który zwiastował mu prawa najdoskonalsze na świecie; poczem wrócił do Sparty.
Tam zamieszki wzmogły się jeszcze bardziej podczas jego nieobecności; powitano go więc z radością, jako zwiastuna pokoju. Pierwsze jego żądanie polegało na tem, aby Spartanie wybrali z pośród swego środowiska 28 najlepszych mężów, mających każdy ukończonych lat nie mniej 60-ciu: pospołu z obu królami — wszystkich więc razem trzydziestu — utworzyli t. zw. geruzję, t. j. radę starców. Geruzja odtąd miała rządzić państwem. Godność „geronta” była dożywotnią; dopiero po jego śmierci wybierano mu następcę, i wybór taki stawał się wielkim zaszczytem i dla wybranego, i dla całego jego rodu.
Najważniejsze sprawy królowie, na mocy orzeczenia geruzji, przekazywali do decyzji zgromadzenia ludowego, w którym udział brali wszyscy Sparcyaci, mający powyżej lat 30-tu (z wyłączeniem perjeków, a tem bardziej helotów). Zgromadzenie ludowe mogło przyjąć lub uchylić wniosek, ale nie miało prawa wprowadzać doń poprawek lub zastępować go innym.
Nad świątynią — teatr, na prawo od niego — „lescha” Kwidyjczyków z malowidłami Poligarta
Ale to było jeszcze nie wszystko. Likurg ograniczył też liczbę obywateli pelnoprawnych — t. j. Spartanów — do dziewięciu tysięcy i podzielił między nimi ziemię na zasadzie równości, usuwając w ten sposób dawne różnice posiadania a jednocześnie i dążność do bogacenia się kosztem współobywateli. Działał on w tej sprawie zgodnie z przestrogą, jakiej w Delfach udzielił mu bóg:
Żądza bogactw — nic więcej — twą, Sparto, stanie się zgubą.
I cieszyło się serce prawodawcy, gdy pierwszej jesieni po podziale roli, przechadzając się po zagrodach, widział u wszystkich na klepisku jednakowe zasoby zboża: „Wszyscy Spartanie — mówił — są jak bracia, którzy między siebie ojcowską podzielili ziemię”.
Aby dzieło Likurga zyskało trwałość, było pożądane, aby i w przyszłości liczba obywateli nie przewyższała, ale i nie była mniejsza od liczby nadziałów, t. j. od 9000. W tym celu wprowadzono, przedewszystkiem, obowiązkowość małżeństwa. Kawalerowie w podeszłym wieku tracili honory, jakiemi w Sparcie otaczano starość: młodsi nie byli obowiązani ustępować im siedzenia. Tak później czcigodny, lecz bezżenny Derkilidas nie mógł uzyskać od młodszego obywatela, aby ten wstał przed nim i ustąpił swego miejsca: „I ty — odrzekł mu obywatel — nie zrodziłeś tego, który mógłby zczasem mnie tę samą wyświadczyć cześć”.
Z drugiej strony wychowywano też i nie wszystkich, którzy przyszli na świat. Nowonarodzone niemowlęta przynoszono do obejrzenia osobom wytrawnym; jeśli niemowlę było dorodne, zwracano je rodzicom na wychowanie; jeśli zaś okazywało się wątle, odnoszono je w pewien wąwóz Tajgetu, gdzie ginęło. Do siedmiu lat chłopiec pozostawał w rodzinie; lecz potem pańswo odbierało go rodzicom i wychowywało w trybie wojskowym pospołu z rówieśnikami, starając się wszelkiemi sposoby rozwinąć w nim siłę i waleczność. Dziewczęta zostawały w rodzinie, ale także obowiązane były chodzić do osobnych, przeznaczonych dla siebie miejsc, aby tam ćwiczyć się w bieganiu, w walce, w miotaniu dyska i włóczni i t. d.
Wszelako i po osiągnięciu wieku męskiego Spartanie mało przebywali w rodzinie. Ponieważ roboty rolne wykonywali dla nich heloci, przeto wszystek czas wolny przeznaczali na ćwiczenia wojenne. Cale miasto było jakby obozem wojskowym. Obiadowano pospołu w t. zw. syssitia (t. j. stoły wspólne), dla których każdy Spartanin wnosił swój dział chleba, sera i t. d. Stół odznaczał się prostotą i surowością. Słynęła szczególniej ncałą Grecję spartańska „czernina”. Przepis na tę zupę spartańską nie zachował się; wieść tylko niesie, że w czasach późniejszych jakiś król, amator sztuki kulinarnej, specjalnie dla zupy owej sprowadził sobie kuchmistrza ze Sparty. Zupa nie przypadła mu wcale do smaku; gdy jednak wyraził kuchmistrzowi swą przyganę, ten odparł:
”To dlatego, że nie wykąpałeś się w Eurotasie”.
Wykształcenie naukowe podówczas wogóle było dopiero w zarodzie. W Sparcie dzieci uczono czytać i rachować, lecz sztuka pisania była rzadkością. Nawet prawa nie były pisane: nazywano je „retrami” (t. j. powiedzeniami) i przekazywano ustnie z pokolenia na pokolenie, W mowie dzieci uczono unikać gadulstwa. Zwięzły i trafny sposób wyrażania się Spartan zasłynął na całą Grecję pod mianem „lakonizmu”. Bardzo kochano się w muzyce, zarówno strunowej, jak i dętej, a także w tańcach; korowody ku czci bogów odbywały się często i z dużą gorliwością obywateli.
Taki ustrój zapewnił Likurg swemu krajowi. Ażeby uczynić go na wieki nierozerwalnym, zdecydował się na rzecz następującą. Rzekł obywatelom, że ma dać im jeszcze jedno ostatnie wielkie przykazanie, ale w tym celu musi udać się do Delf i zasięgnąć rady u boga; niechajże mu więc poprzysięgną, że aż do jego powrotu niczego w ustawach jego nie odmienią. Wszyscy złożyli żądaną przysięgę. Likurg oddalił się i już nie powrócił więcej. Aby współobywatelom dać przykład niezłomności i umiłowania ojczyzny, umorzył siebie głodem: na tem właśnie polegało jego ostatnie, wielkie przykazanie. Spartanie zaś orzekli, że dusza obywatela tak zasłużonego i ofiarnego niezawodnie dostąpiła chwały niebian: pod jego wezwaniem wznieśli świątynie. Tak sprawdziło się proroctwo Pitji.
Dzięki ustawom Likurga ład prawny zapanował w Sparcie; w pozostałej atoli Grecji było doń jeszcze bardzo daleko. Wszędzie władza królewska była usuwana — bez rozlewu krwi i głębokich wstrząśnień, w drodze stopniowego ograniczenia jej zakresu. Ustępowała ona pola rządom wielmożów, t. j. bogatych ziemian. Lud wszakże nie doznał stąd ulgi; dola jego pogorszyła się jeszcze, gdyż ciemięzców teraz było więcej, niż dawniej, a o krzywdę swoją upomnieć się nie było u kogo. Nie znaczy to, aby rządy możnowładcze były zasadniczo złe: miały one i swe dobre, nawet świetne strony, o których wypadnie jeszcze mówić. Ale strony te wystąpiły na jaw dopiero później; tymczasem zaś owo możnowładztwo, nie grzesząc zbytniem wykształceniem, nie rozumiało tego, że, uciskając lud, szkodzi samo sobie. A ponieważ samo ono tego nie rozumiało, więc należało mu to powiedzieć.
W dawnym Izraelu było to zadaniem natchnionych od Boga proroków; prorocy tacy bywali także i w Grecji starożytnej, powstali zaś w tym właśnie czasie, o którym mówimy. Jednym z pierwszych i głównych był Hezjod.
Ojciec jego był rodem z Eolidy w Azji Mniejszej. Oddawna kwitnęła tam poezja Homera; tam też i on nauczył się jej języka oraz sztuki układania wierszy. Jako człowiek ubogi, zajął się handlem morskim, i udało mu się, nakoniec, zgromadzić sumę pieniędzy, dostateczną, aby nabyć działkę ziemi w Askrze, lichej wiosce w Beocji, u podnóża góry Helikonu. Beocja był to kraj, sąsiadujący z Attyką; jej miasta zawarły między sobą związek, uznawszy za stolicę wspólną Teby, lecz rządziły się każde osobno i, jak powiedzieliśmy już wyżej, na zasadzie arystokratycznej.
W Askrze też kupiec nasz i umarł, zostawiając po sobie dwóch synów, Hezjoda i Persa. Wypadło im dzielić się ojcowizną. Ale Pers był przebiegły: schlebiając wielmożom — „królom”, jak ich zwano — uzyskał od nich to, by większą część dziedzictwa przyznano jemu, Persowi. Wszelako krzywda brata nie poszła mu na pożytek: osiągnąwszy pewien dostatek, poniechał on pracy, skutkiem czego stało się, że zubożał. I oto jedna krzywda pociągnęła za sobą drugą: z zazdrością jął on spoglądać na ziemicę brata i, ponownie wkradłszy się w laskę „królów”, przekonał ich, aby tamtemu odebrali i przysądzili jemu. Na własnej tedy skórze Hezjod poznal, jak smakuje przemoc wielmożów, sądy krzywdzące i bezprawie. Ale czyż on tylko jeden był w tem położeniu? Nie, wszędzie cierpieli ludzie ubodzy, wszędzie możni urągali się ze słabych. Dlaczego? Dlatego, że ludzie nie wiedzą, na czem polega sens ich życia; dlatego, że ludzie bogaci i możni nie chcą zrozumieć, że sami sobie wyrządzają krzywdę, obrażając sprawiedliwość i uciskając lud. Świadomość ta uczyniła Hezjoda piewcą Sprawiedliwości. Nie wzywał on do buntu, ale nawoływał do poznania wielkich przykazań, wszczepionych przez boga w serce człowieka.
Lecz w jaki sposób Hezjod stał się pieśniarzem?
Języka poezji i sztuki wierszowania, zda się, nauczył się jeszcze od ojca. Ale, oto, razu pewnego, gdy pasł stada na Helikonie, dostąpił widzenia, które uczyniło zeń proroka. Objawiły mu się Muzy, t. j. nimfy gajów, Helikonu; zganiwszy jego i jego towarzyszów-pasterzy poziomy, materjalistyczny kierunek myśli, rzekły do niego:
Wiele klechd wieścić umiemy jedynie podobnych do prawdy;
Skoro zad przyjdzie nam wola, i prawdę też wieścić umiemy.
I Hezjod powiedział sobie, że klechd boginie nauczyły niegdyś Homera, poetę Odyssei, od niego zaś żądają, aby zawsze w ich imieniu wieścił samą tylko prawdę. I zaczął on zewsząd gromadzić prawdę — prastare podania o tem, jak powstało królestwo bogów, jak z boskiej Ziemi i Nieba (Urana) zrodzili się Tytany i Tytanidy, jak z Tytana Kronosa i z Tytanidy Rei powstał Zeus z braćmi i siostrami; jak Zeus poraził Tytanów i na gruzach ich władzy założył królestwo nowych bogów... Czy znaczy to, że i my także w podaniach tych obowiązani jesteśmy uznawać prawdę? Nie, rzecz jasna; dla nas jest to tylko przypowieść o stopniowem powstawaniu ładu i umiaru z żywiołowej burzy rozpętanych potęg. Lecz jest to przypowieść wielka i glębokomyślna, jakkolwiek trudna do pojęcia.
Tak wytworzył się pierwszy poemat Hezjoda, jego „Teogonja”, t. j. pieśń o pochodzeniu bogów. Lecz po nim obrócił się on od niebios ku ziemi, ku tej prawdzie, która żyć powinna pośród ludzi, jeżeli ludzie nie chcą zginąć od gniewu bożego i od własnej wzajemnej wróżdy. Było to właśnie wtenczas, gdy brat jego Pers, dzięki występnej pomocy „królów-darojadów”, jak ich nazywa Hezjod, odebrał mu jego część ojcowizny. A jednak Hezjod nie uczuł przeciwko bratu nienawiści; przeciwnie, ogarnął go smutek i troska, że brat wciąż uchyla się od poznania konieczności rzetelnej pracy, jako jedynego warunku uczciwego dostatku.
Jemu, ku jego poprawie, poświęcił om swój drugi, jeszcze ciekawszy poemat „Prace i dni”. Lecz myślał nie o nim jednym: czyż tylko w nim jednym znalazł zazdrość 1 nienawiść? Nie, rozpowszechnione są one wszędzie:
Garncarz dziś nienawidzi qarncarza i żebrak żebraka,
Cieśla cieśli zazdrości i pieśniarz też pieśniarzowi.
Każdy stara się podstępnie przywłaszczyć sobie kęs chleba, należący do bliźniego, i wielmoże, o własną tylko dbając korzyść, spokojnie patrzą na cudzą krzywdę.
Słyszę wrzawę na placu: to Prawdę ściga sierocą
Mężów moc darojadów, czyniąca krzywdę na wiecach;
Błąka się ona ze łzami po uroczyskach śmiertelnych
Szatą mglistą odziana i klęski ludziom przynosi.
Zło knuje dam przeciw sobie, kto knuje zło przeciw bliźnim;
Najboleśniej złą radę doradca sam opłakuje.
Niegodziwi sędziowie wywołują nietylko nienawiść u ludzi, ale i gniew bogów: dla Hezjoda Sprawiedliwość jest nie pojęciem Oderwanem, ale boginią:
Żyje też Prawda wieczysta — Zeusowa to córa potężna,
Czczona w bogów rodzinie, co rządzą wyniosłym Olimpem.
Kto jej wyrządza zniewagę, fałszywym krzywdząc wyrokiem,
Wnet na tego przed tronem rodzica kornie się chyląc,
Skarży się mową żałosną, piętnując jego nieprawość!
I odpowiada lud za gwałty królów, co zdrożnie
Sąd wymierzając nieprawy, zbaczają z drogi godziwej.
Króle, strach przed nią miejcie i z prostej ścieży nie schodźcie!
„Opamiętajcie się!” — wołał prorok do królów — i nie czyńcie wyroków nieprawych!” Ale wołał też i do ludu, wzywał go do opamiętania, do niezaniedbywania pracy uczciwej dla zdrożnego zysku.
Można i całą gromadą bez trudu popaść w występek:
Wszakci on gości w pobliżu, i droga doń prosta i gładka.
Ale przed Cnotą pot nieśmiertelni stawili bogowie,
Szlak do niej długi i stromy, i zrazu wydaje się trudny;
Lecz gdy dojdziemy do szczytu, ujrzymy go równym i gładkim.
Cnota zaś ludzka polega na tem, aby pracować, nie opuszczając rąk:
Praca bo żadna nie hańbi, lecz hańbi jedynie bezczynność.
I przytem w oczach nietylko ludzi, ale i bogów:
Ten i bogom i nam nienawistny, kto, stroniąc od pracy,
Stał się do trutnia podobny, co, w wiecznem żyje próżniactwie,
Pszczół zabiegliwych bez trosk nieustanną karmi się pracą.
Praca czyni cię owiec i wszelkich dóbr posiadaczem,
Praca zjednywa ci także i bogów trwałą przychylność.
Wszelako niedość było poemat stworzyć; trzeba było jeszcze zapoznać z nim ludzi. Wszak papier podówczas nie był jeszcze znany, ksiąg nie wydawano: pieśniarze mogli pamięć swoją wspomagać zapisanemi deszczułkami cedrowemi, ale lud poznawał to tylko, co podczas świąt ludowych śpiewali pieśniarze. I oto Hezjod stał się pieśniarzem — pieśniarzem dla ludu; starał się wychowywać lud w duchu sprawiedliwości i zamiłowania pracy, wędrując w swych pielgrzymkach od wsi do wsi, od miasta do miasta. Aby dzieło takie wykonać, nie wystarcza jedno życie ludzkie. Kwitnąca pora minęła i Hezjod ze smutkiem czuł, jak ciało jego słabnie pod uciskiem starości, a zadanie jego wciąż niedopełnione, i tak wielu jeszcze w Grecji pozostało ludzi, którzy zbawiennych słów jego nie słyszeli. I wtenczas, jak wieść niesie, bóg uczynił cud i wrócił swemu prorokowi minioną młodość. Pełen wdzięczności, Hezjod udał się do Delf i tu usłyszał radę Apollina: „Strzeż się gaju Zeusa Nemejskiego”. Pieśniarz osądził, że wyrocznia mówi o Nemei w Argolidzie, kędy odbywały się słynne igrzyska, i postanowił jej nie odwiedzać, jakkolwiek żal mu było wyrzekać się sposobności podzielenia się swą pieśnią z ludźmi, jacy gromadzili się tam ze wszystkich krańców Hellady.
Wraz z młodością wróciła pieśniarzowi i dawna uroda: wprzódy czarował on swą pieśnią ludzi statecznych, teraz zaś i młode dziewczęta patrzały nań z zachwytem. I gdy śpiewał w Enoi Lokryjskiej, nieopodal Parnasu, jedna z jego młodych słuchaczek nie oparła się i poszła za nim, uroczona jego nieodpartem słowem. Zawrzeli gniewem jej bracia: przypisując to, co się stało, złej woli pieśniarza, zaczaili się nań w gaju przydrożnym i zabili go — ów zaś gaj poświęcony był Zeusowi Nemejskiemu, stanowiąc filję tamtego gaju znamienitego w Argolidzie.
Trup zabitego wrzucili do morza. Lecz bogowie nie chcieli, aby ulubieniec ich spoczywał w takiej mogile: z ich woli delfiny wyniosły go na brzeg jego ojczystej Beocji. Tam go rozpoznano, pogrzebiono ze czcią w najbliższem mieście, Orchomenie beockim; z czasem zaś drugi wielki poeta beocki, Pindar, uczcił grób swego rodaka następującym dwuwierszem:
Dwakroć młodości użyłeś i dwakroć zstąpiłeś do grobu,
O Hezjodzie, słyń, wzorem mądrości nam bądź!
∗
∗ ∗ |
Lecz dzieło Hezjoda nie zginęło razem z nim. Zostawił on po sobie nietylko oba wymienione poematy, ale i uczniów; i odtąd pieśniarze szkoły hezjodowskiej współzawodniczyli z pieśniarzami homerydami na uroczystościach wszechhelleńskich i, równie jak tamci, nie poprzestawali na recytowaniu utworów swego mistrza: jak homerydzi, naśladując Iljadę i Odysseę, w formę pieśni oblekali liczne podania o witeziach czasów bajecznych, tak uczniowie Hezjoda zamykali w wierszu rady, jak należy żyć i jak pracować, tworząc obok heroicznego eposu homerydów — epos nowy, dydaktyczny. Nadeszły potem inne czasy; pieśniarze jednej i drugiej szkoły wygaśli. Poematy uczniów utonęły w niepamięci, ale dzieła mistrzów przetrwały w świadomości Hellenów: z uroczystości wszechludowych przeszły do szkół, i uchodził za nieogładzonego ten, kto nie znał napamięć najcelniejszych ustępów i z Homera i z Hezjoda.
Ale to, jak powtarzam, nastąpiło później. Tymczasem zaś, w wiekach ósmym, siódmym, a także i szóstym, poematy rodzaju heroicznego i dydaktycznego szerokiem morzem toczyły się po Grecji — wiele dziesiątków poematów o wielu setkach tysięcy wierszy. Nad wszystkiemi zaś temi wierszami w niedosiężnej wysokości błyszczały imiona obu mistrzów — Homera, piewcy dzielności i sławy, oraz Hezjoda, piewcy sprawiedliwości i pracy.