<<< Dane tekstu >>>
Autor Rodrigues Ottolengui
Tytuł Guzik z kamei
Podtytuł Powieść
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. ok. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. An Artist in Crime
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ROZDZIAŁ ÓSMY.
LUCETTE.

W dwa dni po tem wydarzeniu, służąca Miss Remsen zawiadomiła panią swoją, że właśnie nadeszła wieść o ciężkiej chorobie jej matki, oraz wezwanie, by co prędzej wracała do domu. Kuzynka Lucette zastąpi ją przez czas nieobecności. Na pytanie, czy ta kuzynka nadaje się do tego, odrzekła służąca, iż Lucette jest bardzo uzdolniona, zwłaszcza umie doskonale fryzować, wyuczywszy się tego od pewnego fachowca, Francuza.
Miss Remsen dała zezwolenie, a Lucette objęła obowiązki zaraz popołudniu. Emilja była mile zdumiona. Spodziewała się subretki gadatliwej, wścibskiej, jakiemi zazwyczaj są Francuzki, a tymczasem Lucette była spokojna, skromna i najzupełniej obeznana z obowiązkami swemi. Zachwycona Dora oświadczyła siostrze, iż po powrocie jej służącej zatrzyma Lucette dla siebie.
— O tak! — zgodziła się Emilja. — Lucette jest bardzo zręczna, ale nie daj jej poznać, że jesteśmy zadowolone, gdyż mogłoby ją to rozleniwić. A teraz powiedz mi, droga Doro, kogo mieć będziemy dziś popołudniu?
— Prawdopodobnie przyjdą ci co zawsze. Będzie ścisk znowu.
— Ci co zawsze? Czy włączasz do nich Mr. Randolpha?
— Królowo, Mr. Randolph jest dla mnie zagadką. Wyobraź sobie, po tygodniu niewidzenia spotkałam go wczoraj w piątej avenue i... rzecz dziwna... gdyśmy byli niemal nos w nos, skręcił nagle w bocznicę.
— Nie widział cię pewnie, droga moja, inaczej byłby się odezwał, rad wielce ze sposobności.
— Jeśli mnie nie widział, musiał nagle zostać krótkowzrocznym, tyle tylko powiedzieć mogę.
Niedługo potem zaczęli napływać goście i rzeczywiście ścisk zapanował w całem mieszkaniu. Liczni wielbiciele otoczyli Dorę, która ze złośliwem rozradowaniem unikała zręcznie Randolpha, chcącego ją zwabić w jakiś zaciszny kącik, ale w taki sposób, by tego nikt nie zauważył. Przybył także Thauret, ale nie na długo. Porozmawiawszy z Emliją o rzeczach obojętnych, przecisnął się na dobrą chwilę w pobliże Dory. Pochlebstwa, słyszane już od innych panów, brzmiały w ustach jego zgoła odmiennie, jakby płynęły z serca i czyniły pewne wrażenie na niedoświadczonej dziewczynie. Po jego odejściu, dotarł wreszcie Randolph na upragnione miejsce, obok Dory.
— Miss Doro! — zaczął odrazu. — Nie pojmuję, jak pani może tolerować zaloty tak nikczemnego człowieka?
— Czy masz pan na myśli Mr. Thaureta, przyjaciela mego?
Położyła nacisk na wyraz: przyjaciel, by podrażnić Randolpha i udało jej się to doskonale.
— Nie jest to przyjaciel pani, ale swój jeno własny przyjaciel.
— Myśl ta nie jest zgoła nowością, gdyż mówi się to o wielu ludziach.
— Całkiem serjo zwracam uwagę pani, Miss Doro, byś nie dozwoliła mu wciskać się do towarzystwa, a tem mniej w roli konkurenta.
— Wprawiasz mnie pan w zdumienie, Mr. Randolph, dotąd nie przyszło mi na myśl zgoła, by Mr. Thauret konkurował o mnie. Mogłabym powtórzyć wszystko, co mi powiedział, a nie potwierdziłoby to chyba zapatrywania pańskiego.
— W tem leży chytrość jego, właśnie. Jest kury na cztery nogi i wie, żen nie należy przedwcześnie mówić wyraźnie.
Rozsądny młodzieniec, który sądził, że przenika innych, nie wiedział, iż szkodzi bardzo u Dory sprawie własnej, wbijając jej w głowę rzeczy, o których nie myślała wcale jeszcze.
— Panie Randolph, — odrzekła — jesteś komiczny jak Don Kiszot, walczący z wiatrakami. Wyobrażasz sobie coś i udzielasz przestróg ojcowskich. Jest to, zaręczam, zbyteczne zgoła. Mr. Thauret nie uczynił nic takiego, jak pan przypuszcza.
— Mam nadzieję, że nie pogniewałem pani, gdyż wiadomo chyba pani, co mnie skłoniło do mówienia.
— Nie! Jestem widocznie zbyt ograniczona, by przeniknąć motywy innych ludzi.
— Czyż pani nie spostrzegła?...
— Co miałam spostrzec?
Spojrzała nań z taką otwartością, że się zmieszał. Miał teraz doskonałą sposobność do oświadczyn i uczyniłby to napewno, gdyby nie nadejście Mitchela. Na jego widok uprzytomnił sobie fatalną sytuację, gdyby wyszło na jaw, że przyjaciel jest zbrodniarzem. Dlatego zawahał się i utracił sposobność, która długo wrócić nie miała. Odpowiedział żartem i wyszedł za chwilę.
Goście znikli, a Dora udała się do siebie, zostawiając narzeczonych sam na sam.
— Emiljo, królowo moja! — rzekł Mitchel czule, biorąc ją za rękę i pociągając obok siebie na sofę. — Wydaje mi się to snem jeno, że mnie kochasz!
— Dlaczego, Roy?
— Słuchaj mnie, ukochana! Jestem dziś w dziwnym nastroju i chciałbym się zwierzyć! Czy wolno?
Odpowiedziała pieszczotliwym gestem wolnej dłoni i głowy na znak zgody.
— Tedy słuchaj spowiedzi mojej. Jestem inny, niż przeważna liczba mężczyzn, podobnie jak ciebie uważam za inną od reszty kobiet. Znałem ich dużo po wszystkich miastach Europy i w ojczyźnie, ale żadna nie wywołała wrażenia, jakiego doznałem na twój widok. Za pierwszem zaraz spotkaniem wybrałem cię na żonę moją. Czyż to było zuchwalstwem?
— O nie, drogi Roy! Tak samo, za pierwszem spotkaniem, powiedział mi głos wewnętrzny: Oto pan twój!
— Niech cię Bóg błogosławi, Emiljo moja! Ale radbym mówić dalej. Obrałem cię za żonę moją i świadczę się niebem, że nie zostaniesz oszukaną w najmniejszym drobiazgu. Ale... i to jest ciężką próbą, jaką miłość twoja przetrwać ma... będę zmuszony, chwilowo, zataić przed tobą pewne rzeczy. Czy sądzisz, że kochasz mnie dostatecznie, by mieć przekonanie, iż w danym razie jedynie z miłości ku tobie nie mówię ci wszystkiego?
— Roy! — odrzekła. — Jest to może zarozumiałość, ale powiem co myślę. Miłość słabsza od mojej powiedziałaby: Wierzę ci, lecz nie wahaj się wtajemniczyć mnie. — Ja zaś powiadam, że ufam ci bez zastrzeżeń i jestem zadowolona, z tego co postanowisz, bez względu, czy zechcesz mnie przypuścić do tajemnic twoich, czy nie.
— Wiedziałem, że to powiesz i byłbym w przeciwnym wypadku rozczarowanym. Otóż powiem ci, że istnieje w życiu mojem tajemnica, niepodzielona z nikim, której i tobie nawet wyznać nie mogę. Czy dalej jeszcze jesteś zadowolona?
— Nie wątp w to! To o czem zaręczam jest murowane!
— Wiem o tem, królowo moja, ale jest to jednak przesadne, jeśli człowiek, który chce uczynić kobietę żoną swoją, oświadcza jej, że istnieje tajemnica, któraby mu mogła przynieść hańbę, lub coś gorszego jeszcze, zwłaszcza, że pewni ludzie są tego samego zdania.
— Nie nie będzie śmiał sądzić cię niesłusznie!
— Mylisz się, Emiljo! Oto wiedz, że pewien detektyw śledzi mnie dniem i nocą.
— Nie boję się tego zgoła. czy Mr. Barnes nie spuszcza cię z oka? Czy to on?
— Tak jest. Czyni to, wierząc, że mam coś wspólnego z morderstwem i do pewnego stopnia ma rację.
— To znaczy, że znałeś zamordowaną?
— Tak!
Mitchel zamilkł, chcąc się przekonać, czy Emilja zada dalsze jeszcze pytania. Ale mówiła zupełnie serjo, zapewniając go o pełnem zaufaniu swojem, tedy dodał:
— Barnes radby, oczywiście, dowiedzieć się czegoś więcej, mam atoli ważne powody, by to nie nastąpiło i w tej sprawie proszę o pomoc twoją.
— Uczynię to chętnie.
— Nie wiesz jeszcze o co poproszę.
— Rzecz obojętna. Uczynię wszystko, co zechcesz.
— Jesteś godna miłości mojej!
Przyciągnął ją do siebie łagodnie i pocałował w usta.
— Nie mówię tego przez zarozumiałość, gdyż kocham cię tak bardzo, jak tylko kochać może mężczyzna. Gdybym spostrzegł, że niegodna jesteś miłości mojej, przepadłbym na zawsze.
— Możesz mi zaufać, Roy!
Słowa te były proste, ale ton ich namiętny przejawiał prawdę pełną.
— Tedy powiem zaraz o co idzie, gdyż powinno się to stać prędko. Bądź gotowa... Któż to?
Mitchel wyrzekł słowa ostatnie tonem ostrym, wstał i postąpił parę kroków. Pokój był słabo oświetlony, gdyż Emilja nie znosiła jaskrawizny lamp. Na drugim końcu, przy drzwiach stał ktoś, kto obudził uwagę Mitchela. Była to Lucette.
— Matka J. W. Panienki przysyła mnie, bym spytała, czy państwo raczą zejść na kolację?
— Przyjdziemy zaraz! — odparła Emilja, a Lucette opuściła pokój.
— Co to za dziewczyna? — spytał Mitchel, a Emilja objaśniła, w jaki sposób służąca dostała się do domu.
— Wydaje się spokojną, rozsądną dziewczyną! — powiedział Mitchel głośniej niż należało. — Jest nawet zanadto spokojna, gdyż wejście jej przeraziło mnie. Chodźmyż teraz. Mam dość czasu powiedzieć, o co cię chcę prosić na pojutrze.
Po kolacji zaprowadził Mitchel obie siostry i matkę do teatru, ponieważ zaś w obie strony szli pieszo, miał tedy czas wytłumaczyć narzeczonej czego od niej chce.
— Nie będziesz mnie tedy widziała przez dni kilka! — powiedział, w chwili rozstania pod bramą. — Bądźże mi zdrowa!
Lucette, która otwierała bramę i słowa te usłyszała, zdziwioną była, widząc wchodzącego nazajutrz około dziesiątej Mitchela. Bardziej jeszcze zaintrygowało ją, gdy jej pani oświadczyła, że wychodzi, a całkiem już zagadkowem było, że Mitchel, po odejściu Emilji, sam został w jadalni. Podumawszy chwilę, zaczęła także sposobić się do wyjścia. W chwili gdy już szła kurytarzem, otwarto nagle drzwi jadalni i ujrzała przed sobą Mitchela.
— Dokądże to, Lucette?
— Mam załatwić mały sprawunek! — odparła głosem drżącym zlekka.
— Proszę tu wejść na chwilę, mam coś powiedzieć!
Uczuła, że musi to zrobić i weszła do pokoju. Mitchel idący za nią zamknął drzwi i włożył klucz do kieszeni.
— Cóż to ma znaczyć? — spytała gniewnie.
— Zapominasz się, Lucette! Jesteś służącą, a jako takiej nie wolno stawiać pytań bezczelnych. Ale odpowiem. Zamknąłem, albowiem nie chcę, byś opuściła ten pokój.
— Ja zaś nie chcę być zamknięta z panem. Jestem dziewczyną uczciwą.
— Nikt w to nie wątpi. To też możesz być zupełnie pewną, że nie będę ci się narzucał.
— Czemużeś mnie pan zamknął?
— By cię tu przytrzymać... powiedzmy, do dwunastej, a więc około dwu godzin, nie masz chyba nic przeciw temu?
— Bardzo dużo nawet! Nie chcę być tu z panem przez dwie godziny.
— To doskonałe! Jakże zamierzasz odejść?
Lucette zagryzła usta, nie rzekła jednak nic, poznawszy, że się poddać musi. Mogła, oczywiście krzyczeć, ale pani Remsen z Dorą wyszły jeszcze przed Emilją, tak że była z Mitchelem sama w mieszkaniu. Mogła, coprawda, zwrócić uwagę zarządcy domu i przechodniów i w tej myśli spojrzała w okno, ale Mitchel odgadł to niezwłocznie.
— Lucette, — rzekł — nie próbuj krzyczeć, inaczej byłbym zmuszony zakneblować cię, a byłoby to niewygodne na przeciąg dwu godzin.
— Proszę mi powiedzieć, z jakiego powodu zatrzymujesz mnie pan? — spytała po chwili.
— Myślę, żem to już powiedział. Poprostu nie chcę, byś załatwiła ów mały sprawunek.
— Nie rozumiem.
— O, rozumiesz doskonale, droga Lucette. Nie jesteś tak głupia. Ano panienko, trzeba się pogodzić z koniecznością i rozgościć się tutaj aż do południa. Jeśli chcesz czytać, proszę dziennik. Zawiera nader ciekawe szczegóły o morderstwie, wiesz przecież, owej damy, która mieszkała w tym domu. Czy śledziłaś przebieg tej sprawy?
— Nie! — rzekła oschle.
— Dziwna rzecz! Wydawałoby się, że właśnie rzeczy takie interesować cię muszą bardzo.
— Nic a nic.
Przez cały czas następny nie zamienili ze sobą słowa. Mitchel siedział w głębokim fotelu, patrząc na dziewczynę tak, że pełna wściekłości wbiła oczy w ścianę przeciwległą. Wkońcu wybiła dwunasta i Lucette skoczyła na równe nogi.
— Czy mogę już odejść?
— Tak, Lucette, możesz już odejść, by załatwić swój mały sprawunek, oczywiście, o ile jeszcze nie zapóźno. Ale prawda... Miss Remsen poleciła zawiadomić cię, że nie potrzebuje już twych usług.
— To znaczy, że jestem odprawiona?
— Nie zupełnie... tylko nie potrzebuje już usług twoich. Widzisz, drogie dziecko, wchodzisz nazbyt cicho do pokoju. Miss Remsen doznaje przestrachu spostrzegając cię nagle... ot i tyle.
— Jesteś pan szatanem! — krzyknęła Lucette z pasją, wybiegając drzwiami, które tymczasem Mitchel otwarł.
— Nie omyliłem się! — mruknął, patrząc za nią z uśmiechem.
Lucette pospieszyła do najbliższego urzędu telegraficznego i nakreśliwszy parę słów, wysłała przez umyślnego posłańca. Potem udała się na Madison Square, gdzie czekała w fatalnym nastroju. Wkońcu ukazał się Barnes, a dziewczyna podeszła doń żywo.
— Cóż nowego? — spytał wzburzony. — Dlaczego jesteś tutaj?
— Zostałam odprawiona!
— Odprawiona? Z jakiego powodu?
— Nie wiem. Ale sprawił to ten szatan Mitchel. Trzymał mnie dziś przed południem zamkniętą na klucz, potem zaś oświadczył, że Miss Remsen rezygnuje z usług moich. O, radabym była wydrapać mu oczy!
Potem opowiedziała detektywowi wszystko, kończąc w ten sposób:
— Z tego, co podsłuchałam wczoraj wieczór, wnoszę, że zwierzył się narzeczonej, prosząc o jej pomoc. W chwili, gdy miał właśnie powiedzieć, co ma uczynić, zobaczył mnie i urwał. Sądzę, że idzie o tę dziewczynkę.
— Przebóg! Masz może rację. Wychodziłem właśnie z domu, gdy mi doręczono depeszę twoją. Pod pozorem umieszczenia dziecka, byłem dziś rano w pensjonacie, pytając mimochodem, czy niema tam także córeczki przyjaciela mego, Mitchela. Przełożona powiedziała mi, że Róża Mitchel opuściła zakład zaledwo przed dziesięciu minutami. Matka zabrała ją dorożką. Podczas kiedy byłaś zamkniętą w jadalni przez Mitchela, Miss Remsen uprowadziła dziecko.
— Ależ Miss Remsen nie jest jej matką!
— A to zakuta pałka! Przez całe życie będziesz fuszerować. Pokazałaś się Mitchelowi w wagonie kolei nadziemnej i oto są skutki twej rzekomej chytrości.
— Przecież nie poznał mnie?
— Właśnie że poznał. Byłem głupcem, powierzając dziewczynie rzecz tak ważną.
— Tak? Dziewczyna nie jest głupią, jak pan sądzisz może. Odzyskałam guzik.
— To dobrze. Jakżeś tego dokazała, Miss?
— Wczoraj wieczór, gdy wszyscy poszli do teatru, przetrząsnęłam drobiazgi Miss Remsen, aż go znalazłam w szkatułce z klejnotami. Proszę, oto jest.
Podała Barnesowi guzik, — było to dlań małą pociechą.
— Czy Mitchel złożył w ostatnich dniach podarek narzeczonej?
— Tak, wczoraj wieczór wspaniały rubin.
— Jak oprawiony?
— Jako szpilka do włosów.
— Dobrze. Narazie nie mam dla ciebie Miss żadnych zleceń. Proszę iść do domu i milczeć. Dosyć narobiłaś złego.
— Szkaradny człowiek z pana, Mr. Barnes! Czyż nie miałam mnóstwo sukcesów?
— Tak, przyznaję sukcesy, ale proszę nie zapominać, że jedno niepowodzenie niweczy dużo pomyślnych przedsięwzięć.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Rodrigues Ottolengui i tłumacza: Franciszek Mirandola.