Han z Islandyi/Tom III/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Han z Islandyi
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Synów St. Niemiry
Miejsce wyd. Warszawa
Tytuł orygin. Han d’Islande
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.
Nieszczęście ich zrównało.
Karol Nodier.

Stało się więc. Wszystko ma się spełnić, albo raczej już się spełniło. Ocalił ojca tej, którą kocha, ocalił ją samą, zachowując jej opiekę ojcowską. Szlachetny podstęp młodzieńca, w celu uratowania Schumackera, udał się zupełnie; reszta jest już dla niego niczem: ma tylko umrzeć.
Ci, co go uważali za występnego lub szaleńca, niech teraz sądzą tego szlachetnego Ordenera, jak on się sam w duszy sądzi; zamiarem jego, gdy wstępował w szeregi powstańcze, było, albo przeszkodzić Schumackerowi dopuszczenia się zbrodni stanu, albo przynajmniej karę, na jakąby zasłużył, przyjąć na swoje barki.
— Schumacker niewątpliwie jest występny — mówił do siebie — ale z uwagi na jego nieszczęście i niewolę, zbrodnię tę trzeba mu wybaczyć. On tylko żąda swego uwolnienia, stara się o nie nawet przez zbrodnię. Zresztą, cóż się stanie z moją Ethelą, jeśli jej ojca zabiorą? Jeśli jej ojciec zginie na rusztowaniu, nowa hańba spadnie na jej imię, cóż się wtedy stanie z nią, bez opieki, bez pomocy, samą jedną w więzieniu, albo błąkającą się pośród nieprzyjaciół?
Myśl ta skłoniła go do poświęcenia się, do ofiary, którą ponosił z radością. Największem bowiem szczęściem dla kochającej istoty jest poświęcić życie swoje nietylko dla ocalenia życia, ale dla jednego uśmiechu, jednej łzy przedmiotu swej miłości.
Został zatem ujęty w liczbie buntowników, powleczono go przed sędziów, którzy mieli skazać Schumackera; dopuścił się szlachetnego kłamstwa, został sam skazany, ma umrzeć okrutną śmiercią, ponieść hańbiącą karę, zostawić po sobie pamięć skalaną; ale cóż to wszystko obchodzi bohaterskiego młodzieńca, gdy tym sposobem ocalił ojca swej Etheli?
Teraz, okuty w kajdany, siedzi w wilgotnym lochu, dokąd światło i powietrze wdzierają się zaledwie przez posępne okienka; obok niego leży żywność na ostatnie chwile jego życia — czarny chleb i dzban wody. Jego ręce, nogi i szyję żelazne otaczają obręcze. Każda upływająca godzina więcej mu zabiera życia, aniżeli rok cały innym śmiertelnym. Lecz marzy rozkosznie.
— A może pamięć o mnie nie zginie wraz ze mną, przynajmniej w jednem z serc ludzkich? Może ona za krew moją jedną mi łzę poświęci? Może czasem wspomni z żalem o tym, który jej swe życie przyniósł w ofierze, a w jej dziewiczych marzeniach zjawi się niekiedy postać jej kochanka? Któż wie zresztą, co jest po śmierci? Kto wie, czy dusze, uwolnione z więzów materyi, nie mogą czuwać nad drogiemi sobie duszami, tajemniczo obcować ze swemi towarzyszkami uwięzionemi jeszcze i przynosić im w cichości jaką radość z nieba?
Gorzkie wszakże myśli łączyły się z temi rozkosznemi marzeniami. Nienawiść, okazana mu przez Schumackera właśnie w chwili poświęcenia, ciężyła mu na sercu. Bolesny okrzyk, który usłyszał razem z wyrokiem śmierci, wzruszył go głęboko; on sam tylko poznał ten głos i boleść w nim drgającą odczuł. A przytem, czy już nie zobaczy swojej Etheli? Czy ostatnie jego chwile upłyną w więzieniu, że nie zdoła raz jeszcze dotknąć się drogiej ręki, usłyszeć słodkiego głosu tej, dla której ma umrzeć?
Pogrążony był w ponurem rozmyślaniu, które dla umysłu jest tem, czem jest sen dla życia, kiedy nagle skrzypiący łoskot starych ryglów uderzył o jego uszy, gotowe już niejako słuchać melodyi z innego świata, dokąd jego dusza wkrótce miała ulecieć. Ciężkie drzwi jego więzienia otwarły się. Młody skazaniec wstał spokojny i prawie wesoły, sądził bowiem, że to kat przychodzi po niego, a życia swego wyrzekł się już, jak płaszcza, po którym deptał stopami. Omylił się: stanęła na progu więzienia postać biała i wysmukła, podobna do świetlanego zjawiska. Ordener nie wierzył swoim oczom, i zapytywał się w duszy, czyby już był w niebie? To była ona — to była Ethela.
Ona zaś padła na jego skute ramiona, ręce jego zrosiła łzami, które ocierały czarne sploty jej rozrzuconych włosów; całując kajdany skazanego, kaleczyła swe czyste usta. Nic nie mówiła, ale zdawało się, że serce wyrwie się z jej piersi z pierwszym wyrazem, jaki wypowie wśród łkania.
On uczuwał rozkosz niebiańską. Przyciskał Ethelę do swojej piersi, a wszystkie siły ziemi i piekła nie zdołałyby w tej chwili rozerwać rąk, któremi ją obejmował... Oczekiwanie blizkiej śmierci nadawało nastrój uroczysty jego uniesieniu, tulił ukochaną w swem objęciu, jak gdyby ją już posiadł na całą wieczność.
Nie pytał jej, w jaki sposób dostała się do niego. Była przy nim. mógłże więc myśleć o czem innem? Zresztą nie dziwił się temu. Nie zastanawiał się, w jaki sposób ta młoda dziewica, uwięziona, słaba, żyjąca w osamotnieniu, zdołała, pomimo potrójnych drzwi żelaznych i potrójnego szeregu żołnierzy, otworzyć więzienie swoje i jego; to mu się zdawało rzeczą naturalną. Czuł sam do czego miłość jest zdolną.
Po cóż do siebie mówić głosem, jeżeli można przemawiać duszą? Milczeli więc oboje. Są wzruszenia tak święte, że je tylko milcząc wypowiedzieć można.
Dzieweczka wreszcie podniosła głowę, opartą dotąd na silnie bijącem sercu kochanka.
— Ordenerze mój — rzekła — przychodzę cię ocalić...
Słowa te, tak pełne nadziei, z głęboką wypowiedziała goryczą.
Ordener potrząsł głową z uśmiechem.
— Ocalić mnie, Ethelo? Łudzisz się tylko: ucieczka niepodobna.
— Wiem to zbyt dobrze, niestety! Zamek ten pełen jest wojska, a każde drzwi, przez które się przechodzi tutaj, strzegą łucznicy. Później dodała z wysileniem:
— Przynoszę ci inny sposób ocalenia.
— Próżną jest twoja nadzieja. Nie łudź się daremnie, Ethelo: topór kata za kilka godzin rozproszy te rojenia...
— Ty nie umrzesz, Ordenerze! Odsuń ode mnie tę myśl straszliwą, albo raczej przedstaw ją w całej okropności, aby mi dodać siły do ocalenia cię i spełnienia mej ofiary.
W głosie młodej dziewicy było coś niedającego się opisać. Ordener spojrzał na nią zdziwiony.
— Twej ofiary! Co to ma znaczyć?
Ethel zakryła twarz rękami i łkając wyszeptała:
— O mój Boże!
Słabość ta trwała krótko; otrząsła się z niej niebawem, a oczy jej błyszczały i uśmiechały się usta. Piękną była, jak anioł, który z piekła wstępuje do nieba.
— Słuchaj mnie, Ordenerze. Nie wzniosą dla ciebie rusztowania. Chcąc żyć, masz mi tylko przyrzec, że zaślubisz Ulrykę Ahlefeld...
Ulrykę Ahlefeld! To imię na twoich ustach, Ethelo?
— Nie przerywaj mi — mówiła dalej ze spokojem męczenniczki, która ostatnią przechodzi torturę — przysyła mnie tutaj hrabina Ahlefeld. Przyrzekają ci wyjednać u króla ułaskawienie, jeżeli w zamian swą rękę ofiarujesz córce wielkiego kanclerza. Przychodzę żądać od ciebie przysięgi, że zaślubisz Ulrykę i że odtąd dla niej żyć będziesz. Poruczono mi to zlecenie w nadziei, że głos mój będzie miał pewien wpływ na ciebie.
— Żegnam cię, Ethelo — rzekł zimno skazany — wychodząc z więzienia powiedz, aby przysłano tu kata.
Ethel stała przed nim chwilę blada i drżąca; nagle ugięły się jej kolana i padła na ziemię, składając ręce.
— Co ja mu zrobiłam? — wyszeptała gasnącym głosem.
Ordener, milcząc, utkwił spojrzenie w kamienną posadzkę.
— Panie — mówiła, posuwając się na kolanach do niego — nie odpowiadasz mi! Czy już nie chcesz do mnie mówić?... Więc pozostaje mi tylko umrzeć.
W oku Ordenera zabłysła łza.
— Już mnie nie kochasz, Ethelo?!
— O mój Boże — zawołała biedna, kolana więźnia ściskając — ja go nie kocham! Mówisz, że cię nie kocham, Ordenerze? Czy to prawda, żeś ty to powiedział?
— Nie kochasz mnie już, kiedy mną pogardzasz.
W tej chwili żałował gorzkich słów swoich, tak straszliwie rozdzierającym był głos Etheli, gdy ramio na swoje zarzuciła na jego szyję, wołając przez łzy:
— Przebacz mi, mój Ordenerze, przebacz, jak ja ci przebaczam. Ja miałabym tobą pogardzać? Wielki Boże! czyliż ty nie jesteś mojem szczęściem, moją dumą, bożyszczem mojem? Powiedz mi, czy w mowie mojej było co innego, jak nie gorąca miłość i najwyższe dla ciebie uwielbienie? Twoje słowa tak mnie okropnie zraniły, a ja przecież przyszłam tu, aby cię ocalić, kochanku mój, sama się dla ciebie poświęcając...
— Ty zaś powiedz — rzekł Ordener, łzy Etheli ocierając pocałunkami — czy nie jest dla mnie uchybieniem propozycya, abym okupił życie opuszczeniem mej Etheli, podłem zapomnieniem swych przysiąg, ofiarą swej miłości, dla której dzisiaj wszystką krew wylewam?
Długi jęk poprzedził odpowiedź Etheli.
— Słuchaj mnie jeszcze, o mój Ordenerze i nie obwiniaj tak spiesznie. Może mam więcej siły, aniżeli to jest zwykle udziałem biednej kobiety. Z wierzchołka naszej wieży widać, jak na Placu Broni wznoszą dla ciebie rusztowanie. O Ordenerze, ty nie masz pojęcia tej okropnej boleści, jaką sprawia widok powolnego przygotowania śmierci dla tego, w którym się widzi wszystkie radości życia! Hrabina Ahlefeld, z którą byłam razem w sądzie, kiedy czytano wyrok śmierci dla ciebie, przyszła do mnie do wieży, dokąd powróciłam z ojcem. Spytała, czy pragnę cię ocalić i wskazała swój sposób ohydny... Ordenerze mój, trzeba było zniweczyć całą swoją przyszłość, wyrzec się ciebie, stracić cię na zawsze, oddać innej swego Ordenera, całe szczęście opuszczonej Etheli, albo też rzucić się w objęcia śmierci. Kazano mi wybierać nieszczęście, albo śmierć: nie wahałam się wcale...
Ordener ręce tego anioła ucałował z głęboką czcią.
— Ja również się nie waham, Ethelo — rzekł. — Nie przyszłabyś tutaj dla ocalenia mi życia z ofiarowaniem ręki Ulryki Ahlefeld, gdybyś wiedziała, dlaczego umieram.
— Cóż to za tajemnica?...
— Pozwól mi mieć przed tobą tajemnicę, ukochana moja. Chcę umrzeć tak, żebyś nie wiedziała, czy za moją śmierć powinnaś uczuwać dla mnie wdzięczność, czy nienawiść.
— Chcesz umrzeć? Chcesz więc umrzeć? Boże! a więc to prawda! W tej chwili wznoszą rusztowanie, a żadna moc ludzka nie może ocalić mego Ordenera, którego mi zabiją! Rzuć jedno spojrzenie na twoją niewolnicę, na twą towarzyszkę i przyrzeknij, ukochany mój Ordenerze, że mnie będziesz słuchał bez gniewu. Czy jesteś pewnym — odpowiedz twojej Etbeli, jakby samemu Bogu — że nie: mógłbyś prowadzić szczęśliwego życia obok tej kobiety, obok tej Ulryki Ahlefeld? Czy jesteś tego pewnym, Ordenerze? Ona musi być piękną, dobrą, cnotliwą. I może wiecej warta od tej, dla której umierasz. Nie odwracaj się ode mnie, Ordenerze. Ty jesteś tak szlachetny, tak młody i miałbyś wstąpić na rusztowanie? Zaczniesz z nią żyć w jakiem wspaniałem mieście, gdzie nawet nie pomyślisz o tej smutnej wieży; dni twoje będą płynęły spokojnie, bez żadnej o mnie wiadomości; zgadzam się i na to, Ordenerze, że mnie usuniesz ze swego serca, a nawet ze swej pamięci. Ale żyj, zostaw mnie samą, ja to umrzeć powinnam. A jak się dowiem, że jesteś w objęciach innej, nie będę już potrzebowała, abyś się mną zajmował, bo niedługo cierpieć przestanę.
Umilkła, bo łzy głos jej tłumiły. W spojrzeniu jej wszakże można było czytać bolesne pragnienie odniesienia zwycięztwa, które ją zabić miało.
— Nie mów mi już o tem, Ethelo — rzekł Ordener.
— Niechaj teraz z ust naszych nie wychodzą inne imiona, jak tylko twoje i moje.
— Więc ty — chcesz umrzeć?
— Muszę. Dla ciebie z radością wstąpię na szafot; dla innej do ołtarza szedłbym ze wstrętem. Nie mów już o tem, bo mnie zasmucasz i obrażasz.
— On ma umrzeć, mój Boże! — mówiła Ethel ze łkaniem — i to śmiercią haniebną!
Skazany odpowiedział jej z uśmiechem:
— Wierzaj mi, Ethelo, że w tej śmierci jest dla mnie mniej hańby, aniżeli w życiu, jakie mi proponujesz.
W tej chwili spojrzenie jego napotkało starca w duchownej szacie, który stał w cieniu pod drzwiami więzienia.
— Czego chcesz, ojcze? — zapytał opryskliwie.
— Przyszedłem tutaj z osobą, przysłaną przez hrabinę Ahlefeld i czekałem w milczeniu, dopóki mnie pan nie spostrzeżesz.
W samej rzeczy, Ordener widział tylko Ethelę, ona zaś, zobaczywszy Ordenera, zapomniała o swoim towarzyszu.
— Jestem kapłanem — mówił dalej starzec — i polecono mi...
— Rozumiem — przerw ał młodzieniec — jestem gotów...
Pastor zbliżył się do niego.
— Bóg też jest gotów przyjąć cię do swojej chwały, mój synu.
— Twarz wasza, ojcze — rzekł Ordener — nie jest mi obcą. Gdzieś cię widziałem.
Pastor skłonił się.
— I ja cię poznałem, mój synu. Spotkaliśmy się w wieży Vygla. W owym dniu przekonaliśmy się obaj, jak zamierzenia ludzkie są niepewne. Obiecałeś mi ułaskawienie dla moich dwunastu skazanych, ja zaś nie wierzyłem w twoje przyrzeczenie, nie domyślając się, że jesteś synem vicekróla; a ty panie, coś liczył na swoją władzę i znaczenie, i przyrzekł...
Ordener dokończył zdanie, którego Anastazy Munder nie śmiał wypowiedzieć:
— Dziś nie jestem w możności otrzymać ułaskawienia nawet dla samego siebie. Masz słuszność, ojcze. Za mało ceniłem przyszłość i zostałem ukarany, przekonawszy się, że jej władza silniejszą jest od mojej.
Pastor głowę zwiesił.
— Bóg jest potężny — rzekł, a po chwili dodał: — Bóg jest dobry.
Ordener zawołał naglę?
— Ojcze, chcę dotrzymać obietnicy, jaką uczyniłem ci w wieży Vygla. Gdy już żyć nie będę, udaj się do Berghen, do mego ojca, vicekrôla Norwegii i powiedz mu, że ostatnią łaską, o jaką błagał syn jego, jest ułaskawienie dla twoich dwunastu biedaków. Jestem tego pewny, że nie odmówi.
Łza stoczyła się po licach kapłana.
— Twoją duszę, mój synu, szlachetne muszą napełniać myśli, skoro możesz jednocześnie odrzucać ułaskawienie dla siebie, a błagać o nie dla innych. Słyszałem bowiem w sądzie twoją odmowę, a choć nie mogę pochwalić nadmiaru namiętności ludzkiej, głęboko nią zostałem wzruszony. Teraz pytam sam siebie: unde scelus? Jakim sposobem człowiek, którego możnaby nazwać sprawiedliwym, mógł się skalać zbrodnią, za którą go skazano?
— Nie wyznałem tego temu aniołowi, nie mogę więc i tobie się zwierzyć, mój ojcze. Upewniam cię tylko, że nie popełniłem zbrodni, o którą mnie oskarżono.
— Wytłumacz się, mój synu.
— Nie wymagaj tego, ojcze — odparł młodzieniec stanowczo. — Pozwól mi zanieść do grobu tę ta jem nicę.
— On nic nie winien — wyszeptał do siebie pastor.
Wyjąwszy potem z pod sukni czarny krzyż, postawił go na ołtarzu, wykutym z kamienia i ustawionym pod wilgotnym murem więzienia. Obok krzyża umieścił małą lampkę żelazną i otwartą biblię.
— Módl się, mój synu i rozmyślaj. Za kilka godzin powrócę. Córko — dodał, zwracając się do Etheli, która podczas ich rozmowy pogrążoną była w myślach — trzeba nam opuścić więźnia. Czas upływa...
Podniosła się promieniejąca i spokojna, a coś jakby niebiańskiego jaśniało w jej spojrzeniu.
— Nie mogę odejść, ojcze, dopóki nie połączysz błogosławieństwem ślubnem Ethelę Schumacker z Ordenerem Guldenlew.
Poczem przemówiła do Ordenera:
— Gdybyś był jeszcze możnym i wolnym, płakałabym wtedy i odłączyła swój los nieszczęsny od twego. Ale dziś, kiedy już nie lękasz się zetknięcia z mojem nieszczęściem; kiedy jesteś, jak ja, uwięziony, osłabiony, uciśnięty; kiedy masz umierać: dziś przychodzę do ciebie w nadziei, że zechcesz przynajmniej, Ordenerze, panie mój, pozwolić tej, która nie może być twoją towarzyszką życia, zostać towarzyszką twej śmierci. Bo ty mnie kochasz o tyle chyba, że wątpić nie możesz, iżbym śmierć twoją przeżyć mogła.
Skazany padł do jej nóg i całował kraj jej sukni. Następnie rzekł do pastora:
— Ty, ojcze, zastąpisz nam rodziców i świadków, a więzienie to będzie świątynią. Oto mój pierścień. Pobłogosław nas, ojcze i odczytaj święte słowa, mające połączyć Ethelę Schnmacker z Ordenerem Guldenlew związkiem małżeńskim.
Uklękli oboje przed kapłanem, który na nich patrzał ze zdziwieniem i litością.
— Co wy czynicie, moje dzieci? — zapytał.
— Ojcze — rzekła młoda dziewica — czas upływa, — Bóg i śmierć na nas czekają.
W życiu naszem napotykamy niekiedy tak silną wolę, że ulegamy jej, jakby pod wpływem nakazu nadprzyrodzonego. Kapłan podniósł oczy w górę i rzekł z westchnieniem:
— Niechaj mi Bóg wybaczy, jeśli moja powolność jest występną! Kochacie się, a niewiele zostaje wam czasu, żeby się kochać na ziemi, nie sądzę więc, abym uchybiał swoim świętym obowiązkom, uprawniając waszą miłość.
Odbyła się słodka ceremonia. Po ostatniem błogosławieństwie kapłana, młodzi podnieśli się z klęczek: byli już małżonkami.
Twarz skazanego jaśniała smętną radością; możnaby powiedzieć, że zaczął uczuwać gorycz śmierci od czasu, jak poznał szczęśliwość życia. Lica jego ukochanej jaśniały szczytną wielkością i prostotą; niewinna jeszcze dzieweczka miała już w sobie majestat małżonki.
— Czy nie prawda, Ordenerze mój — mówiła — że teraz jesteśmy szczęśliwi umierając, skoro życie nie mogło nas połączyć? Ty nie wiesz, co zamierzam: oto usiądę w oknie wieżycy, aby widzieć, jak będziesz wchodził na szafot, a w ten sposób dusze nasze razem ulecą w niebiosa. Gdybym umarła zanim ciebie dotknie topór kata, wtedy poczekam na ciebie. Bo już jesteśmy małżonkami i dziś wieczorem trumna będzie naszem łożem ślubnem.
Ordener przycisnął ją do zbolałej piersi i zdołał tylko wyszeptać słowa, będące treścią całej jego duszy:
— Jesteś moją, Ethelo...
— Dzieci — rzekł kapelan z rozrzewnieniem — pożegnajcie się. Już czas.
Z piersi Etheli wydarł się jęk bolesny, lecz spojrzawszy na ukochanego, odzyskała energię, rzuciła się przed nim na kolana, prosząc kornie:
— Żegnaj, Ordenerze ukochany, panie mój, daj mi swe błogosławieństwo.
Skazaniec spełnił to tkliwe żądanie, poczem odwrócił się, aby pożegnać kapłana. Starzec również ukląkł.
— Co czynisz, mój ojcze? — zapytał zdziwiony Ordener.
— I ja czekam na twe błogosławieństwo, mój synu — rzekł starzec.
Ordener przemówił uroczyście, głęboko wzruszony:
— Niechaj cię niebo błogosławi, ojcze, niechaj ześle na ciebie błogości, jakie modlitwy twoje sprowadzają na tych, nad którymi zbawczą roztaczasz opiekę.
W ponurej celi zaszemrały ostatnie pożegnania i ostatnie pocałunki; a po chwili zagrzytały ciężkie rygle — drzwi żelazne rozłączyły młodych małżonków, których wkrótce śmierć połączyć miała w wieczności.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.