Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XV.
RADY.

Król i królowa wsiadając do powozu ze zdziwieniem spostrzegli, że ich wyjazdowi przypatrują się tylko mieszańcy miasta, a towarzyszy jeno kawalerja.
Było to nowym dowodem uprzejmości Barnava; czuł on dobrze, ile ucierpiała królowa dnia poprzedzającego, jadąc krok za krokiem wśród upału, kurzu, owadów i motłochu, wygrażającego jej, oraz gwardji i wiernej służbie, która służyła jej do ostatka.
Zmyślił przeto, iż odebrał wiadomość o najściu na Francję pana de Bouillé, na czele 50-ciu tysięcy austrjaków; przeciwko niemu zatem powinien się był zwrócić każdy człowiek, mający fuzję, kosę, pikę, lub jakąkolwiek broń. Zebrane pospólstwo, posłyszawszy to wezwanie, powróciło, skąd przyszło.
We Francji bowiem panowała naonczas tak zawzięta nienawiść do cudzoziemców, iż przewyższała tę, jaką żywiono dla króla i królowej, której za największą zbrodnię poczytywano, iż była cudzoziemką.
Marja-Antonina odgadła z łatwością, skąd pochodziło to nowe dobrodziejstwo, mówimy „dobrodziejstwo“ i w tem niema przesady — i za nie podziękowała panu Barnave uśmiechem.
W chwili, gdy wsiadła do powozu, rzuciła okiem za Charnym. Charny był już na swojem miejscu, tylko zamiast usiąść w środku, jak dnia wczorajszego, zmusił pana de Maldena do zajęcia miejsca raniej niebezpiecznego niż to, jakie dotąd zajmował ten wierny gwardzista Charny pragnął otrzymać ranę, któraby pozwoliła otworzyć list hrabiny, palący mu serce. Nie widział zatem spojrzenia królowej szukającej jego oczu.
Królowa westchnęła.
Barnave usłyszał to i zaniepokojony zatrzymał się na stopniu powozu.
— Najjaśniejsza Pani, rzekł, spostrzegłem wczoraj, że siedziałaś bardzo niewygodnie w karecie, jeżeli sobie życzysz, wsiądę do powozu dworzan, lub będę ci towarzyszył konno.
Barnave czyniąc tę propozycję, byłby oddał połowę życia, którego mu tak mało zostawało, aby jej nie przyjęto.
— Nie, nie.... rzekła królowa, zostań pan z nami.
Delfin również wyciągając drobne rączki do młodego deputowanego, zawołał:
— Mój przyjacielu, Barnavie, nie chcę, abyś odchodził!...
Barnave uszczęśliwiony, zajął wczorajsze miejsce i zaledwie usiadł, gdy delfin zsunął się z kolan matki do niego.
Królowa ucałowała dziecię w obydwa policzki, pozwalając mu usiąść na kolanach pana Barnave.
Wilgotny ślad pocałunku pozostał na twarzyczce delfina. Barnave patrzył nań jak Tantal na owoce, wiszące nad jego głową.
— Najjaśniejsza Pani, rzekł do królowej, czy Wasza królewska mość dozwoli mi łaski ucałowania księcia, który wiedziony nieomylnym instynktem swego wieku, odgadł we mnie przyjaciela?
Królowa przyzwoliła z uśmiechem, skinąwszy głową.
Natenczas usta Barnava z takim zapałem przylgnęły do policzka dziecka, iż przestraszone głośno krzyknęło.
Królowa nie traciła z uwagi tej niebezpiecznej gry, w której Barnave ryzykował swą głowę. Może też i ona równie jak Barnave i Charny nie spała; może ten blask oczu pochodził z wewnętrznej gorączki, która ją paliła, lecz jej purpurowe usta i policzki, pokryte lekkiem rumieńcem, czyniły ją niebezpieczną syreną, która była pewną, iż jednym swym włosem zdolną jest pociągnąć w przepaść swych wielbicieli.
Dzięki przezorności Barnava, jechali teraz z szybkością dwóch mil na godzinę.
W Chateau-Thierry zatrzymano się na obiad.
Dom, w którym stanęli, położony był nad rzeką, w ślicznej miejscowości i należał do bogatej kupcowej drzewa, która nie czekając wezwania, dowiedziawszy się, że rodzina królewska ma przejeżdżać przez Chateau-Thierry, wysłała dniem pierwej konno jednego ze swych komisantów, ofiarując delegowanym Zgromadzenia narodowego i rodzinie królewskiej gościnność w swym domu.
Ofiarę przyjęto.
Jak tylko powóz się zatrzymał, służba z uszanowaniem powitała królewskich więźniów, przyjęcie było zupełnie różne od tego, jakiego doznali dnia poprzedniego w oberży w Drmas, Król, królowa księżna Elżbieta, pani de Tourzel i dzieci, wprowadzeni byli każde do osobnych pokoi, gdzie znaleźli przygotowane najdrobniejsze wygody.
Od wyjazdu z Paryża, królowa nie doznała tyle uprzejmości. Najdelikatniejsze nawyknienia kobiece były z arystokratyczną troskliwością uprzedzone.
Marja-Antonina która zaczynała cenić taką staranność, kazała prosić do siebie gospodynię aby jej podziękować.
W chwilę później kobieta czterdziestoletnia jeszcze świeża i z wielką prostotą ubrana, przedstawiła się królowej; przez skromność trzymała się dotąd zdala od tych, których przyjmowała w swym domu.
— Czy to pani jesteś tu gospodynią? — spytała królowa.
— Najjaśniejsza Pani!... zawołała poczciwa kobieta ze łzami, wszędzie, gdzie Wasza królewska mość raczy się zatrzymać i jaki dom raczy zaszczycić swą obecnością, tam gdzie się królowa znajduje, tylko królowa jest gospodynią.
Marja-Antonina spojrzała po pokoju, aby się zapewnić czy były same, poczem, wziąwszy ją za ręce i przyciągając do siebie:
— Jeżeli cenisz naszą spokojność — rzekła całując wzruszoną kobietę w obydwa policzki, jakby to uczyniła ze swoją przyjaciółką — jeżeli dbasz o twoje własne bezpieczeństwo, powściągnij te oznaki współczucia; gdyby je spostrzeżono, mogłyby stać się dla ciebie zgubą, łatwo zaś pojmiesz, iż gdyby cię co złego spotkać miało, ileby to podwoiło nasze cierpienia. Może się jeszcze zobaczymy, szanuj się więc i zachowaj mi przyjaźń, którą dziś tak rzadko spotykam.
Po obiedzie udano się w dalszą podróż; upał był niesłychany, król, spostrzegłszy, iż księżna Elżbieta zupełnie jest bezsilną ze zmęczenia i opuszcza co chwilę głowę na piersi, zmusił ją do zajęcia swego miejsca w głębi powozu, aż do Meaux, gdzie miano nocować.
Pétion widział to, lecz nie ruszył się ze swego miejsca.
Barnave zaczerwieniony od wstydu, ukrył twarz w dłonie, ale przez palce widział smutny uśmiech królowej.
Po godzinie drogi, zmęczenie księżnej Elżbiety tak się wzmogło, iż usnęła zupełnie i bezwiedne zwieszając swą piękną, anielską głowę to na jedno, to na drugie ramię przechyliła ją w końcu na ramię Pétiona.
To było powodem, iż deputowany z Charteles w swem sprawozdaniu z odbytej podróży wyraził się, iż pani Elżbieta, ta święta istota, zakochała się w nim i składając na chwilę głowę na jego ramieniu — uległa uczuciu.
Około czwartej z południa, przyjechano do Meaux i zatrzymano się przed pałacem biskupim, który zamieszkiwał Bossuet i w którym ośmdziesiąt siedm lat temu, autor „Rozpraw o historji powszechnej“ umarł.
Pałac był zamieszkany przez biskupa konstytucyjnego i przysięgłego. Spostrzeżono to później po sposobie w jaki przyjął rodzinę królewską.
W pierwszej chwili królowę uderzył tylko ponury widok budynku, do którego wejść miała. Nigdzie pałac książęcy lub duchowny nie przedstawiał się stosowniejszym przez swój smętny pozór dla udzielenia na jednę noc schronienia niedoli.
Nie tak jak w Wersalu, gdzie wielkość jest wspaniałą, tu wielkość była skromną. Szeroka droga wyłożona cegłami, prowadziła do mieszkania, pokoje wychodziły na ogród, który dotykał do wałów miasta. Nad ogrodem górowała wieża kościelna pokryta cała bluszczem, a wysadzona ostrokrzewem aleja prowadziła do gabinetu, z którego wymowny biskup z Meux wydawał od czasu do czasu te złowrogie krzyki i wołania, jakie przepowiadały upadek monarchji.
Królowa przypatrywała się wielce ponuremu budynkowi, a uznając go za zgodny z usposobieniem swego umysłu, obejrzała się, szukając ręki, na którejby się mogła wesprzeć i zwiedzić pałac.
Barnave tylko znajdował się przy niej.
Królowa uśmiechnęła się.
— Podaj mi pan rękę i zechciej mnie oprowadzić po tym starym pałacu, nie odważyłabym się iść sama, lękając się słyszeć ten potężny głos, na który niegdyś zadrżało chrześcijaństwo, gdy zawołał: „Królowa umiera! królowa umarła!
Barnave z pośpiechem, pełnym uszanowania, ofiarował rękę królowej, lecz ta raz jeszcze spojrzała w koło siebie — ciągła nieobecność Charnego niepokoiła ją bardzo.
Barnave, który na wszystko zważał, spostrzegł ten niepokój.
— Czy królowa czego sobie życzy? — spytał.
— Tak, chciałabym wiedzieć, gdzie się król znajduje?.. odpowiedziała.
— Uczynił zaszczyt panu Pétion, przyjmując go — rzekł Barnave i rozmawia z nim.
Królowa wydawała się zadowoloną.
Następnie, jakby chcąc się wyrwać własnym myślom: chodźmy — rzekła i poszła z Barnavem przez apartamenta biskupiego pałacu.
Możnaby o niej powiedzieć, że uciekała, ścigając niepewny cień zarysowany w jej wyobraźni, i nie patrząc ani za, ani przed siebie.
Zatrzymała się nareszcie prawie bez tchu w sypialni wielkiego kaznodziei.
Przypadek zrządził, iż stanęła przed portretem kobiety, Podniosła machinalnie oczy i przeczytawszy na ramie te słowa: „Pani Henryka“ zadrżała.
Barnave uczuł ten dreszcz, nie zrozumiawszy go.
— Czy wasza królewska mość nie jest cierpiącą? — spytał.
— Nie — rzekła królowa — lecz ten portret... Pani Henryka.
Barnave zrozumiał, co się działo w sercu biednej kobiety.
— Tak — rzekł — Pani Henryka, lecz to Henryka angielska, żona gnuśnego Filipa Orleańskiego a nie wdowa po nieszczęśliwym Karolu I-ym, nie ta, która ledwie nie umarła z zimna w Luwrze, lecz ta, która umarła otruta w Saint-loud i umierając, posłała swój pierścień Bissuetowi.
Po chwili milczenia dodał.
— Wolałbym, aby to był portret tamtej.
— A to dlaczego? — spytała Marja-Antonina.
— Gdyż są usta, które mają prawo do niektórych rad, a najwięcej upoważnione są te, które śmierć zamknęła.
— Czy nie mógłbyś mi pan powiedzieć, jakiej rady udzieliłyby mi usta wdowy króla Karola? — spytała królowa.
— Jeżeli wasza królewska mość rozkaże, spróbuję — odpowiedział Barnave.
— Spróbuj pan.
— O, moja siostro! — powiedziałyby te usta — czy nie spostrzegasz podobieństwa między naszemi przeznaczeniami? Ja przybyłam z Francji, jak ty przybywasz z Austrji, byłam obcą dla Anglików, jak ty obcą jesteś Francuzom. Mogąc udzielić mojemu zbłąkanemu mężowi dobrych rad, milczałam, lub źle radziłam, zamiast jednoczyć go z narodem i naród z nim, pobudzałam go do wojny, namawiałam, aby szedł na Londyn z protestantami irlandzkimi. Nietylko utrzymywałam korespondencję z nieprzyjacielem Anglji, lecz nawet dwa razy udałam się do Francji, aby prowadzić obce wojska na ziemię angielską, nakomec...
Barnave zatrzymał się.
— Mów dalej — rzekła królowa ze zmarszczoną brwią i zaciśniętemi usty.
— Pocóż mam dalej mówić, Najjaśniejsza Pani? odpowiedział młody człowiek, potrząsając smutnie głową — wszak znacie równie dobrze, jak ja, koniec tej krwawej historji.
— Więc ja powiem ci dalej to, co portret pani Henryki mnieby powiedział, abyś pan mógł sprostować to, jeżeli się mylę: „Nakoniec Szkoci zdradzili i wydali króla, który został ujęty w chwili, gdy zamierzał przejść do Francji. Krawiec go ujął, rzeźnik zaprowadził do więzienia, woźnica wybrał izbę, która go miała sądzić, piwowar przewodniczył w najwyższej instancji i aby nic nie brakowało ohydzie tego wyroku i niedokładności niegodziwemu oskarżeniu, wniesionemu przed najwyższego sędziego, który przyjmował wszelkie oskarżenia, zamaskowany kat uciął głowę ofiary!“ Oto coby mi powiedział portret pani Henrjety, nieprawdaż? Lecz, mój Boże, ja to wszystko wiem lepiej niż ktokolwiek, tem bardziej, że nic nie brakuje w podobieństwie naszych losów. Mamy naszego piwowara z przedmieścia, tylko zamiast zwać się Cromwellem, nazywa się Santerre, mamy naszego rzeźnika, który zamiast Harrison zowie się... jakże to?... Legendre zdaje mi się. Mamy woźnicę nie imieniem Pridge lecz... o! co do tego to już nic nie wiem, ani pan nawet, jestem tego pewną, lecz spytaj go o imię, sam ci je powie, on przewodniczy naszej eskorcie, chłop, gbur, niegodziwiec!... Oto, coby mi powiedziała pani Henryka.
— A coby jej Najjaśniejsza Pani odpowiedziała?... spytał Barnave.
— Odpowiedziałabym: „Moja droga biedna księżno, to nie są rady, jakie mi dajesz, to wykład historji, kurs skończony; o radę cię proszę“.
— O!... Najjaśniejsza Pani!... rzekł Barnave, gdybyś chciała iść za radą, nietylko umarli, lecz i żywi chętnieby ci jej udzielili.
— Umarli czy żywi, niech ci, którzy mogą mówić, mówią, któż wie, czy dobre rady nie będą przyjęte?
— O!... mój Boże, umarli i żywi jednę tylko radę mają dla ciebie Najjaśniejsza Pani!...
— Jaką?...
— Dać się kochać ludowi.
— Czyż to rzeczą tak łatwą być kochanym przez twój lud?...
— Pani, ten lud jest bardziej twoim niż moim, a dowodem to, że cię uwielbiał, gdy przybyłaś do Francji.
— O panie!... o jakiejże to zmiennej rzeczy mówisz: o popularności!...
— Najjaśniejsza Pani... rzekł Barnave, jeżeli ja nieznany, pochodzący z ciemnej sfery, zyskałem tę popularność, o ileż łatwiej byłoby tobie zachować ją lub odzyskać na nowo!... lecz przeciwnie!... zawołał, zapalając się, sprawę swoją, sprawę monarchji, najpiękniejszą i najświętszą ze wszystkich spraw, komuż to powierzyłaś?... jakie głosy i jakie ręce jej broniły?... nigdy jeszcze nie widziano takiej nieznajomości ducha czasu i takiego zapomnienia o genjuszu Francji; o!... patrz!... ja, który pragnąłem, aby mi polecono iść naprzeciw ciebie w tym jedynie celu, ja, który cię widzę, mówię do ciebie, ileż to razy, mój Boże, biegłem; ofiarować ci moje usługi, poświęcić się...
— Cicho!... rzekła królowa, ktoś nadchodzi, pomówimy o tem wszystkiem panie Barnave; jestem gotową zobaczyć się z tobą, wysłuchać cię, i pójść za twoją radą!...
— O. pani!... pani!... zawołał uniesiony Barnave.
— Cicho!.,.. powtórzyła królowa.
Podano do stołu, Wasza królewska mość rzekł, ukazując się na progu drzwi, służący, którego kroki słyszana.
Powrócono do sali jadalnej, król wszedł innemi drzwiami, rozmawiał z Pétionem przez cały czas, gdy królowa rozmawiała z Barnavem i zdawał się bardzo ożywionym.
Charny zdala od wszystkich stał w framudze okna.
Król spojrzał wokoło i, korzystając z chwili, gdy był sam tylko z rodziną, dwoma gwardzistami i hrabią:
— Panowie.. rzekł do nich, po wieczerzy chcę z wami mówić, zechcecie przeto przejść ze mną do mego pokoju.
Trzej oficerowie skłonili się.
Obiad zaczął się jak zwykle, lecz chociaż zastawiony u jednego z najpierwszych biskupów królestwa, stół był bardzo źle zaopatrzony w porównaniu z rannem przyjęciem w Chateau-Thierry.
Król, jak zwykle, miał wielki opetyt i dużo jadł pomimo złego jedzenia. Królowa spożyła tylko dwa świeże jaja.
Mały delfin, trochę niezdrów od dnia wczorajszego, domagał się poziomek, lecz minął czas dla biednego dziecka, w którym uprzedzano najmniejsze jego zachcenia; dziś odbierał tylko odpowiedź, że poziomek niema, lub, że ich dostać nie można.
A jednak widział na drodze chłopskie dzieci, zajadające jagody, które sobie uzbierały w lesie, i biedny chłopczyna zazdrościł tym prostym dzieciom z rumianemi policzkami i blond włosami, bo nie potrzebowały prosić, lecz biegły same do lasu, wiedząc, gdzie rosną jagody, jak ptaki wiedzą, gdzie kwitnie rzepak i siemię konopne.
Królowa zmartwiła się mocno, nie mogąc zadowolić dziecka, i gdy nic innego jeść nie chciało, ze łzami w oczach spojrzała wkoło, chcąc prośbę ponowić, i spostrzegła Charnego, który stał milczący i nieporuszony.
Dała mu znak raz i drugi, lecz Charny, zatopiony w swych myślach, nie widział skinienia królowej.
Nareszcie głosem drżącym od wzruszenia:
— Hrabio de Charny!... rzekła.
Hrabia zadrżał, jakby go ze snu wyrwano — i zerwał się na wezwanie królowej.
— Lecz w tejże chwili drzwi się otworzyły i Barnave wszedł z półmiskiem poziomek w ręku.
— Królowa daruje mi, że się tak wejść ośmielam, i król również przebaczyć mi raczy, lecz w ciągu dnia słyszałem kilkakrotnie pana delfina, żądającego poziomek; znalazłszy ten półmisek na stole biskupa, zabrałem go i przynoszę.
Przez ten czas Charny zbliżył się do królowej, lecz ta rzekła prędko:
— Dziękuję, panie hrabio, pan Barnave odgadł moje życzenie, nic już więcej nie potrzebuję.
Charny skłonił się i, nie rzekłszy słowa, wrócił na swoje miejsce.
— Dziękuję ci, przyjacielu Barnave!... rzekł mały delfin.
— Panie Barnave!... rzekł król, niedobry nasz obiad, lecz jeżeli chcesz w nim wziąć udział, sprawisz mnie i królowej przyjemność.
— Najjaśniejszy Panie... odpowiedział Barnave, zaproszenie królewskie jest rozkazem, gdzie każesz mi zająć miejsce?...
— Między królową i delfinem... rzekł król.
Barnave zasiadł, odurzony miłością i dumą.
Charny przypatrywał się tej scenie, lecz najmniejszy cień zazdrości nie dotknął jego serca. Tylko, widząc tego biednego motyla, którego także zaćmił blask zgubny:
— Jeszcze jeden, który się gubi!.. rzekł ze smutkiem; a szkoda go, ten więcej wart od innych!...
Poczem, wracając do prześladującej go myśli:
— Ten list!... ten list!... szeptał, co może być w tym liście?...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.