Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIX.
VERGNIAUD MÓWI.

Czas już był wielki, aby się Vergniaud zdecydował.
Niebezpieczeństwo wzrastało wewnątrz i zewnątrz.
Zewnątrz w Ratysbonie rada poselska jednomyślnie odmówiła przyjęcia ambasady Francji.
Anglja, udając sprzymierzeńca Francji, zbroiła się na wielką skalę.
Książę Badeński wprowadził Austrjaków do Kehl, o milę od Strasburga.
We Flandrji było jeszcze gorzej. Luckner, stary wiarus, niedołęga, krzyżował wszystkie plany generała Dumouriez, jedynego człowieka zdolnego, jakiego mogliśmy postawić przeciw nieprzyjacielowi.
Lafayette był przy dworze, a ostatnie jego usiłowania dowiodły Zgromadzeniu, a raczej, Francji, że nie powinna liczyć na niego.
Nakoniec Biron, odważny i dobrej wiary, zrażony pierwszemi niepowodzeniami, pojmował tylko potrzebę wojny odpornej.
Tyle na zewnątrz.
Wewnątrz, Alzacja domagała się głośno broni, ale minister wojny, cały oddany dworowi, ani myślał jej tam posyłać.
Na południu gubernator niższej Langwedocji i Cavenów, kazał szlachcie potwierdzić swą władzę.
Na zachodzie, zwyczajny chłop, Allan Redeler ogłosił po skończonej mszy, iż przyjaciele króla winni się zebrać zbrojnie w pobliskiej kaplicy.
Pięciuset chłopów stanęło na pierwsze wezwanie.
Powstanie Szuanów zaszczepione było w Wandei i Bretanji i zaczynało kiełkować.
Nakoniec ze wszystkich prawie departamentów nadchodziły adresy kontr-rewolucyjne.
Niebezpieczeństwo było wielkie i straszne, tak wielkie, że już nie ludziom, lecz ojczyźnie groziło.
Z ust też do ust przechodziły słowa: „Ojczyzna w niebezpieczeństwie“.
Zgromadzenie wyczekiwało.
Chabot i Grangeneuve powtarzali: „Za trzy dni Vergniaud będzie mówił“.
I liczono upływające godziny.
Ani pierwszego, ani drugiego dnia Vergniaud nie pokazał się w Zgromadzeniu.
Trzeciego dnia każdy przybywał ze drżeniem.
Ani jednego deputowanego nie brakowało, trybuny były przepełnione.
Ostatni wszedł Vergniaud.
Szmer zadowolenia przebiegł po zebranych, trybuny przyklasnęły, jak to czyni parter, przy wejściu ulubionego aktora.
Vergniaud podniósł głowę, aby zobaczyć kogo oklaskiwano, lecz gdy się oklaski zdwoiły, zrozumiał, iż to jego witano.
Vergniaud miał naówczas trzydzieści trzy lat zaledwie. Charakter jego był marzący i leniwy; genjusz jego tonął w gnuśności; zapalony był tylko do uciech, jakby się śpieszył zrywać całemi rękami kwiaty młodości, której wiosna miała trwać krótko! Kładł się późno i nie wstawał przed południem. Każdą mowę przygotowywał trzy, lub cztery dni, wygładzał ją, polerował, zaostrzał, jak żołnierz broń swoją przed bitwą. Jako mówca, był to dzielny szermierz, pociski, które rzucał, świetnie były obmyślane i przyjmowane z zapałem; mowy jego zostawiano na chwile niebezpieczeństwa, na ostateczny ratunek.
Nie był to człowiek powszedni, powiedział jeden z posłów; był to człowiek od dni uroczystych. Co do powierzchowności, Vergniaud był raczej małym, niż wysokim; silna budowa zapowiadała atletę, włosy miał bujne, a w czasie mowy wstrząsał niemi, jak grzywą; pod szerokiem czołem, ocienione gęstemi brwiami, błyszczały oczy czarne, pełne słodyczy i ognia. Nos mały, trochę szeroki, z dumnie rozdętemi nozdrzami, usta grube, z których, jak potoki wód ze źródła, płynęły potężne słowa. Mocno ospowata twarz jego, zazwyczaj blada, oblewała się ogniem, lub stawała trupią, w miarę jak krew uderzała mu do głowy lub odpływała do serca. Gdy był spokojny, zwykły, najwięcej badawcze oko spostrzegacza nie zatrzymałoby się na nim, lecz gdy namiętność wzburzyła mu krew, gdy muskuły twarzy zadrgały, gdy wyciągnięta prawica nakazywała milczenie i górowała nad tłumem, człowiek ten stawał się pół bogiem, mówca przemieniał się w proroka, trybuna była mu górą Tabor!
Takim był człowiek, który przybywał z zaciśniętą, lecz pełną piorunów dłonią!
Oklaski, jakiemi go przyjęto, dawały mu poznać, czego się po nim spodziewano; poszedł więc prosto na trybunę i wśród głębokiego milczenia zaczął mówić.
Pierwsze jego słowa wyrzeczone były z wyrazem smutnym, głębokim, skupionym, człowieka przygnębionego, zdającego się być tak zmęczonym przy rozpoczęciu mowy, jak mógł nim być zaledwie przy końcu. Od trzech dni walczył z genjuszem wymowy, gdyż wiedział, jak Samson, iż w ostatnim wysiłku, jakiego próbował, niechybnie zburzy świątynię, i że wszedłszy na trybunę pośród silnych kolumn, wspierających sklepienie tronu, schodząc, zobaczy tylko ich gruzy!..
Ponieważ genjusz Vergniauda przedstawia się wybitnie w tej jego mowie, przytaczamy ją w całości, jak ktoś, co zwiedzając arsenał, stanął przed jedną z machin wojen historycznych, tych machin, które skruszyły mury Saguntu, Rzymu lub Kartaginy.
— „Obywatele... rzekł Vergniaud głosem ledwie zrozumiałym, lecz wkrótce stał się on poważnym, dźwięcznym i grzmiącym. Obywatele! przychodzę do was i pytam: Skąd się wzięło to szczególne położenie, w jakiem się znajduje Zgromadzenie prawodawcze?...
Co za fatalność prześladuje nas, że ani jeden dzień nie mija bez wypadków, które w pracy naszej sprawiają zamęt, a nas darzą wciąż wzruszeniami, niepokojem i namiętnością?...
Co Francji gotuje te straszne wzburzenia, wśród których wiedzieć nawet nie można, czy rewolucja cofa się, czy postępuje naprzód ku swojemu celowi?..
W chwili, gdy nasze armje północne zdawały się triumf odnosić w Belgji, widzimy nagle, jak cofają się przed nieprzyjacielem, a wojna przenosi się na naszą ziemię.
Nieszczęsnym belgijczykom za całe o nas wspomnienie, pozostanie tylko pamięć pożarów, które przyświecały naszej ucieczce!...
Od strony Renu prusacy gromadzą się coraz bardziej przy naszych bezbronnych granicach.
Dlaczego, w chwili tak stanowczej dla narodu, działalność naszych armij wstrzymana, a nieład w ministerjum wynikły nagle, kruszy węzły zaufania i powierza zbawienie państwa w niedoświadczone ręce?...
Czyż byłoby prawdą, że się lękano naszego triumfu?..
Czyjej krwi żądają?... naszej? czy niemieckiej?
Fanatyzm księży grozi nam wojną domową i najściem obcych, a jakiż może być cel tych, którzy z tak zaciętym uporem uznać nie chcą naszych dekretów?...
Czyż panować chcą nad opuszczonemi miastami i opustoszałemi wsiami?...
Ileż nędzy, łez, krwi i śmierci potrzeba im do nasycenia zemsty?...
Dokąd już doszliśmy?...
Nieprzyjaciele konstytucji pochlebiają sobie, iż zachwiali odwagę waszą, a wy, panowie, których sumienie i prawość potępiają codziennie, zowiąc waszą miłość wolności buntem, — wy, panowie, jak gdybyście zapomnieli, że dwór despotyczny i podli bohaterowie arystokracji, dali imię buntowników tym reprezentantom stanów, którzy poszli złożyć przysięgę zwycięzcom Bastylji i wszystkim tym, co wywołali i popierają rewolucję?...
Chcą was poróżnić z ludem, bo wiedzą, że lud ten jest opoką, na której stoicie i posiadacie władzę, że ten lud was opuści, jeżeli staniecie się odstępcami, a wówczas, wrogowie wasi z łatwością was rozproszą.
Starają się rozjątrzyć wasze urazy osobiste, lecz spodziewam się, iż zbawienie kraju weźmie u was górę nad żądzą zemsty.
Próbowano was zastraszyć groźbami, jakbyście nie wiedzieli, że w początkach rewolucji, świątynię Wolności otaczali satelici despotyzmu, Paryż obiegło wojsko dworu, a dni niebezpieczeństwa były dniami sławy dla Zgromadzenia!...
Chcą wreszcie zwrócić uwagę waszą na obecne położenie krytyczne.
Niepokoje wewnętrzne, o jakich mówię, mają dwie przyczyny: intrygi arystokracji i intrygi klerykalne, obiedwie dążą do jednego celu, do kontr-rewolucji.
Król odmówił zatwierdzenia dekretu waszego, jaki wydany był z powodu rozruchów religijnych.
Nie wiem, czy ponury genjusz Medyceuszów i kardynała lotaryńskiego, błądzi jeszcze pod sklepieniem Tuileriów, czy serce króla niezaspokojone jest fantastycznemi pomysłami, jakie mu poddają, lecz bez obrazy dlań, bez uważania go za najzawziętszego wroga rewolucji, nie można wierzyć, że chce zachęcać bezkarnością zbrodnicze usiłowania ambicji klerykalnej, że chce przywrócić dumnym poplecznikom tjary, władzę, która zarówno królów, jak i narody uciskała.
Niepodobna przypuścić, nie obrażając go i nie uważając, za największego wroga narodu, aby chciał rozmyślnie utrwalać niepokoje, przewlekać rozruchy, któreby go przez wojnę domową przyprowadziły do upadku.
Wnoszę więc, że jeżeli opiera się zatwierdzeniu waszych uchwał, to czuje się dość silnym, aby mógł utrzymać spokój publiczny bez użycia tych sposobów, jakie mu podajecie.
Jeżeli się więc zdarzy, iż spokój publiczny będzie naruszony, że pochodnia fanatyzmu zagrozi jeszcze krajowi pożogą, że gwałty religijne pustoszyć będą departamenty, wtedy powiemy, że słudzy władzy królewskiej są sami sprawcami naszych nieszczęść!...
Niech więc głową odpowiedzą za wstrząśnienia, których religja będzie płaszczykiem; pokażcie im w tej strasznej odpowiedzialności kres cierpliwości waszej i niepokojów narodu!...
Troskliwość wasza o spokój zewnętrzny państwa, nakazała wam zebrać obóz pod Paryżem, wszyscy związkowi mieli się tam zebrać czternastego lipca i powtórzyć przysięgę:
„Żyć wolnymi, albo umrzeć“.
Zatruty oddech oszczerstwa splamił ten projekt, król odmówił sankcji!...
Zanadto szanuję wykonanie władzy konstytucyjnej, abym wam proponował, byście ministrów uczynili odpowiedzialnymi za tę odmowę. Lecz jeżeli się zdarzy, że przed zebraniem bataljonów ziemia wolności będzie sprofanowaną, powinniście tych ludzi uważać za zdrajców i wrzucić w tę przepaść, jaką ich niedbalstwo lub niechęć wykopało pod stopami wolności!...
Zedrzyj my nareszcie zasłonę z oczów króla i pokażmy mu, dokąd go chcą doprowadzić przewrotni przyjaciele!...
Przecież w imieniu króla, książęta francuscy podburzają przeciw nam dwory Europy; dla pomszczenia godności królewskiej, zawarto traktat w Pilnitz; dla obrony króla, widzimy zbierających się w Niemczech pod sztandary powstańcze dawnych towarzyszów gwardji.
Dla przyjścia w pomoc królowi, emigranci zaciągają się do armij austrjackich i gotują się do boju z własną ojczyzną.
Inni, dla walki za przywileje królewskie, opuszczają swe stanowiska wobec nieprzyjaciela, łamią przysięgi, okradają kasy, demoralizują żołnierzy, honor nurzają w podłości, krzywoprzysięstwach, złodziejstwach i morderstwach.
Imię króla wreszcie wmieszane jest do wszystkich klęsk!....
O królu!... który zapewne myślałeś wraz z Lizandrem, że prawda tyle warta jest, co kłamstwo i że trzeba ludzi bawić przysięgami, jak dzieci grą w kostki, — który okazywałeś uległość prawom, dla zachowania władzy, aby je później bezkarnie naruszać, uległość dla konstytucji, aby cię nie zrzuciła z tronu, uległość dla narodu, aby wyzyskać jego zaufanie gwoli twym przewrotnym zamiarom, — czy myślisz dać nam za nasze szczęście tylko sztuczne tłómaczenia i zuchwalstwo twoich sofizmatów?...
Czyż to dla nasze; obrony, stawiano przeciw nieprzyjacielowi tak słabe siły iż ani chwili nie można było wątpić, że je spotka porażka?...
Czyż dla naszego bezpieczeństwa odrzucałeś projekty wzmocnienia kraju wewnątrz i przygotowania środków obrony?...
Czy dla naszego dobra, nie skarciłeś generała, który pogwałcił konstytucję i krępował odwagę tych, którzy jej służą?
Czyż to dla nas paraliżowano bezustannie działania rządu ciągłą zmianą ministerjum?...
O!... królu, czy konstytucja dozwala ci wybierać ministrów dla dobra kraju, czy też dla jego ruiny?.,.
Czy uczyniła cię dowódcą naszych armij, dla sławy, czy dla hańby naszej?...
Czy nadała ci wreszcie prawo sankcji, listy cywilnej i tylu innych przywilejów, poto tylko, abyś konstytucyjnie zgubił kraj i konstytucję?...
Nie, nie, o!... człowieku!... Wspaniałomyślność Francji nie mogła cię wzruszyć, wzruszyła cię jedynie miłość despotyzmu, i nie spełniłeś wymagań konstytucji!... Ty możesz ją obalić, lecz nie osiągniesz korzyści z przeniewierstwa, aktem formalnym nie sprzeciwiłeś się zwycięstwom, które w twem imieniu odnoszono nad wolnością, jednakże nie będziesz zbierał owoców z twych niegodnych tryumfów!...
Niczem już nie jesteś dla tej konstytucji, której praw nadużyłeś niegodnie, niczem dla tego narodu, który tak nikczemnie zdradziłeś!...
Żądam, abyście ogłosili, że ojczyzna znajduje się w niebezpieczeństwie, a zobaczycie, że na ten okrzyk trwogi powstaną wszyscy obywatele, ziemia pokryje się walczącymi i powtórzą się cuda, które okryły sławą ludy starożytne.
Czyliż Francuzi odrodzeni w 1789 roku, utracili już patrjotyzm?....
Czy nie nadszedł dzień połączenia tych, co są w Rzymie, z tymi, co są na wzgórzach Awentyńskich? Czyż chcecie czekać, aby znużeni rewolucją, lub zepsuci przykładem dworaków, ludzie słabi, przyzwyczaili się mówić o wolności bez zapału, o niewolnictwie bez oburzenia?..
Cóż nas czeka?...
Czyżby rząd wojenny?...
Podejrzewają dwór o projekty zdradzieckie, rozsiewa on wieści o ruchach wojennych, o prawie wojennem, oswajając wyobraźnię z krwią ludu.
Pałac króla francuzów zamienia się nagle w warownię.
A gdzie są właściwi jego nieprzyjaciele?...
Przeciw komu wystawiono te bagnety i armaty?...
Przyjaciele konstytucji wydaleni są z ministerjum, a rządy państwa w chwili, gdy najwięcej potrzeba energji i patrjotyzmu, pozostają bez żadnego kierunku!...
Wszędzie nurtuje niezgoda, tryumfuje fanatyzm, a pobłażanie rządu powiększa śmiałość obcych dworów, które wysyłają przeciw nam swe zbrojne wojska, i oziębiają sympatję ludów, które w gruncie serca pragną tryumfu wolności!...
Wojska zagraniczne zbliżają się, intrygi knują zdradę, a gdy ciało prawodawcze podało przeciwko tym nadużyciom środki energiczne, lecz zbawienne — ręka króla je rozdziera!...
Zwołajcie, już czas po temu, zwołajcie wszystkich francuzów, aby ocalić ojczyznę!... pokażcie im przepaść, nad którą stoją, której tylko nadzwyczajnym wysiłkiem potrafią się uchronić.
Do was należy przygotować ich do tego przez wstrząśnięcie elektryczne, które się udzieli całemu państwu.
Naśladujcie spartan z pod Termopilów, lub tych starców szanownych z senatu rzymskiego, którzy wychodzili na próg swoich domów oczekując śmierci jaką okrutny zwycięzca niósł ich ojczyźnie!...
Nie, wy nie będziecie potrzebowali zanosić modłów, aby z waszych popiołów powstali mściciele w dniu, w którym krew wasza zaczerwieni ziemię. Tyranja, jej pycha, jej pałace, jej protektorzy, znikną na zawsze przed wszechmocą narodu i gniewem ludu!...“
Była w tej strasznej mowie siła stopniowo wzmagającej się burzy, która w końcu przeszła w straszny huragan. Całe Zgromadzenie: umiarkowani, rojaliści, konstytucjoniści, republikanie, deputowani, widzowie, ławki, trybuny, wszystko porwane było, uniesione w tym potężnym zamęcie i wydało okrzyk ogólnego zapału.
Tegoż samego wieczora Barbaroux pisał do swego przyjaciela Robecqui, który był w Marsylji: „Przyślij mi pięciuset ludzi, którzyby potrafili umrzeć“.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.