Hygiena polska/Tom II/całość
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Hygiena polska | |
Podtytuł | Czyli Sztuka zachowania zdrowia, przedłużenia życia i uchronienia się od chorób zastosowana do użytku popularnego z szczególnym poglądem na okoliczności w naszym kraju i klimacie wpłynąć mogące na tworzenie się słabości, cierpień i chorób | |
Wydawca | S. Orgelbrand | |
Data wyd. | 1857 | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons. | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst | |
| ||
Indeks stron |
HYGIENĘ WIEKU DOJRZAŁEGO.
HYGIENĘ NAMIĘTNOŚCI.
HYGIENĘ WIEJSKĄ.
OPIS TRUCIZN, JADÓW I ZARAZ, I ŚRODKI ZAPOBIEGAJĄCE ICH SKUTKOM.
HYGIENĘ STAROŚCI I WIEKU ZGRZYBIAŁEGO.
O DŁUGOWIECZNOŚCI LUDZKIÉJ.
O WPŁYWIE POKARMÓW NA CHARAKTER NARODOWY.
O FAŁSZOWANIU POKARMÓW.
Trwa u kobiét od 19 do 50 roku życia, u mężczyzn zaś od roku 23 życia aż do roku 60 i przeszło. Zaczyna się od chwili, w któréj człowiek rość przestaje w górę, a kończy się w chwili w któréj mózg i czaszka rozrastać się przestają w objętość i wybitność. Téj definicyi nigdy jeszcze nie dano o wieku dojrzałym, wiedza podstaw na którym ją opieramy nową zupełnie i arcy-pocieszającą jest zdobyczą, a zawdzięczamy ją najświatlejszym badaczom natury: psychologom, frenologom, fizyjologom i anatomom, zwłaszcza panom Lordat i Parchappe. Tak! niezawodną jest rzeczą, że mózg i władze umysłowe doskonalić się nie przestają aż do roku 60 życia i późniéj, a że rozum władzą jest najpiękniejszą, najwięcéj nas do Bóstwa zbliżającą, najobfitszą w szczęście, więc rozumowi należy się pierwszeństwo; wiekowi zaś w którym nie przestają się doskonalić jego zasoby, rozwój głowy za podstawę charakterystyki służyć powinien. Ludzie do tego należący wieku, rządzą kolejami swiata, hamują i prowadzą żywość młodzieńców, a starości zabezpieczają byt, spokojność i szacunek.
Zdawałoby się, że w wieku, w którym człowiek dostępuje najwyższego stopnia rozwoju sił umysłowych i fizycznych, działacze skracające życie lub wpływy szkodliwe zdrowiu, nie powinny wywierać wielkiego wrażenia; zdawałoby się, że w tym szczęśliwym wieku męzkość, rozum i natura strzegą człowieka. I tak jest w istocie, ale wielu dojrzałych ludzi nie usłucha głosu rozumu, a języka natury wcale nie rozumie; dla tego téż w niektórych krajach pomiędzy ludźmi dojrzałemi, używającemi całkowitości władz umysłowych, tylu znajduje się nałogowych, skracających sobie życie lub przynajmniej osłabiających sobie, że tak powiem, umyślnie zdrowie.
Wyznać nawet musiemy, że w skutek tych nałogów w niektórych krajach od niedawnego czasu ciepłomierz zdrowia męzkiego wieku znacznie opadł, i że nadzwyczaj wielka liczba słabowitych, chorowitych, obolałych, niemocnych ludzi znajduje się pomiędzy temi, którzy najlepszém powinni się cieszyć zdrowiem. Nawet więcéj powiem: w niektórych krajach rzadko kiedy ujrzysz człowieka zupełnie ze swego zdrowia zadowolonego lub swego zdrowia pewnego. Jeden lęka się ze strony matki odziedziczyć suchoty i kołtun, ale pomimo to pije wódkę; — drugiemu znów grożą ojcowskie hemoroidy i artrytyzmy, ale te jednak nie odstręczają go od węgrzyna; w innym znów pokutują głuche bóle i różne objawy źle wyleczonéj syfilis, jednak nic go nie odwodzi od romansowania, od żenienia się, i od płodzenia słabych, niezdrowych, nieudolnych dzieci.
Już tu pomijamy chmarę reumatyków, artrytyków, śledzienników, żółciowców, pęcherzowców, kaszlarzy, hypokondryków, monomanijaków i wszystkich nudnych ofiar, a zarazem zwolenników panów Le Roy, Hahnemanna, Morissona, Raspaila i wszystkich innych zalecicieli uniwersalnych środków.
Kto takich ludzi zna tylko z miejsc publicznych, mianowicie z handlów korzennych i innych, ten ich wcale nie zna, bo wówczas wszyscy wyglądają jako tako czerstwo, rumiano i wesoło; ale trzeba ich poznać na czczo, jeszcze nie wyniesionych do owéj sztucznéj energii, którą udzielają pożywne potrawy i mocne napoje; wówczas dopiero można sobie zrobić prawdziwe wyobrażenie o stanie zdrowia wieku męzkiego.
Bliższa znajomość rzeczy wykaże nam, że mnóstwo żywiołów niezdrowia jest rozkiełznanych w kraju naszym, i że te zgubne żywioły uderzają najwięcéj na najmocniejszych ciałem a pospolicie najsłabszych duszą.
O GŁÓWNYCH DZIAŁACZACH
SZKODZĄCYCH ZDROWIU I ŻYCIU WIEKU DOJRZAŁEGO.
NIEWSTRZEMIĘŹLIWOŚĆ W ROSKOSZACH MIŁOSNYCH.
Nasienie ludzkie jest życiem najsubtelniejszém i najściśléj skoncentrowaném; zgubne za sobą pociąga skutki trwonienie tego pierwiastku, téj najpierwszéj iskry życia dla nowéj istoty, tego balsamu tak potężnego dla własnéj krwi naszéj.
Przez nadużywanie miłosnych roskoszy targamy całość, osłabiamy sprężystość włókien i organów wchodzących w skład naszego ciała, odbieramy mózgowi jego dzielność a sercu ową siłę, która się powinna odzywać donośnie na widok cierpiącego bliźniego.
Przyspieszenie wewnętrznego niszczenia jest widocznym i niechybnym skutkiem tego nadużycia; wyczerpywa ono czynność i energiją wszystkich sprężyn i często tak nagle, że ludzie umierają w samym akcie spółkowania ofiarą zanadto wielkiego wzruszenia lub wysilenia.
Ginie także spoczynek i równowaga do powetowania strat potrzebna; rozwiązły człowiek nie może ani dobrze spać, ani dobrze jeść, ani sobie zdać doskonale sprawy z myśli swoich, z uczuć przychylności względem najlepszych przyjaciół, z uczuć nienawiści względem najotwartszych wrogów!
Rozwiązły człowiek nie wierzy w nic szlachetnego, bo sam wykraczając przeciw sumieniu, nie chciałby wyznać, że istnieje coś podobnego jak sumienie. On się urąga z tego głosu Boga odzywającego się nieraz tak święcie w sercu największego a jeszcze karą nietkniętego zbrodniarza.
Dodajmy jeszcze do tego niebezpieczeństwo straszliwéj zarazy, przeciw której nikt z pewnością zabezpieczyć się nie może, kto tylko nieprawne na stosunki z płcią żeńską. U nas jeszcze nie jeden się łudzi wiarą w istność jakichś tam szlachetnych, cnotliwych i wiernych wszetecznic, i zaraziwszy się od nich, nie chce wierzyć żeby to była wenerja,—nie leczą się dobrze i potém wlecze życie napełnione goryczą.
Z człowiekiem rozpasanym w rozwiozłości nie ma żadnéj rozmowy o czém świętém, szlachetném lub poważném, tylko wszeteczeństwa mają dla niego urok; dla tego téż sam siebie i innych rozgrzewa fantazyją, łechcącemi i rozkosznemi wyobrażeniami, i zdziéra szatę niewinności z niejednéj dobréj duszy.
Gdyby nasze rozmowy mniéj tchnęły lubieżnością a więcéj nauką, gdyby nie wzniecały naszych chuci, toby daleko mniéj wydarzało się występków, i nasz biédny wycieńczony kraj nie potrzebowałby żywić téj licznéj chmary osób różnego stanu i wieku, która żyje z wszeteczeństwa, lub z pomagania jego podlącym natchnieniom.
Ale na nieszczęście nieraz ludzie już niemłodzi, ojcowie dorosłych córek, dziadkowie dorastających wnuczek wzniecają sobie brzydkiemi sposobami wyobraźnią, aby tylko grzeszyć mogli; a są i tacy, którzy się starają wszelkiemi sposobami o sławę rozpustników, i o najsprośniejszych własnych sprawkach rozpowiadają w przytomności młodzieży.
Zastanawiająca rzecz, że w niektórych krajach, w których namnożyło się bardzo wiele tolerowanych kobiét, płeć żeńska wcale nie grzeszy lubieżnością wstępując w zawód wszeteczeństwa. Rzadko która upadając jest ofiarą własnéj zmysłowości, lecz raczéj ofiarą kokieteryi, miłości strojów, zabaw, fałszywéj ambicyi i żądzy wpływów.....
Wzniecanie sił sztucznemi bodźcami, pewnemi korzeniami a nawet kantarydą, nie jest tak rzadkiem, ale to zgubny, życie nadzwyczaj skracający środek i wielu ludzi na starość gorzkiemi łzami opłakuje ich użycie. Trafiają się na największe zgorszenie ludzkie starcy do podobnych uciekający się środków. A trafiają się lekarze przepisujący takie środki!!
Lubieżni ludzie i lubieżne zwierzęta nie żyją długo! Wróbel, najsprośniejszy z ptaków, w największych wygodach żyje tylko lat siedm; gorący, gniewliwy kogut tylko lat ośm, gdy tymczasem wstydliwy szczygieł żyje lat ośmnaście, a surowy kruk sto lat przeżyje. Kobiety nie są wyjęte ze zgubnych skutków sprosności, nawet gdy bez lubieżności, na zimno jéj się poddają. Upławy, nimfomanija, niepłodność, krwotoki, rak maciczny, owrzodzenie uścia macicznego, rozliczne choroby pęcherza, nerek i serca — oto straszliwe skutki niewstrzemięźliwości u kobiét! Ale na ich dusze jeszcze przed śmiercią, jeszcze przed zapadnięciem w chorobę, większe daleko i brzydsze ślady skażenia podają. Kobiéta szafująca swém ciałem w sposób nieprawny jest w istocie tém nikczemném naczyniem, o którém Pismo święte mówi z taką odrazą w wielu miejscach. Dla takiéj istoty nie ma i być nie powinno szacunku, dla takiéj istoty hańba!
Przytrafiają się zmazania czyli pollucyje bardzo często nawet u osób dojrzałych ale krwistych i prowadzących wstrzemięźliwe życie, i wtenczas nie tylko nie są chorobą, ale nawet dobroczynnym aktem natury. Ludzie silni i wstrzemięźliwi doświadczający takich naturalnych pollucyj, czują się nazajutrz lżejszemi, wolniejszemi a nawet weselszemi; i nawet gdyby takie pollucyje bardzo często, to jest co tydzień się wydarzały, to jeszcze organizmu nie wycieńczą.
Ale jest drugi rodzaj zmazań, skutek chorobliwie wzbudzonej nerwowości w częściach rodnych. Przytrafiają się te pollucyje najczęściéj dawnym onanistom i to bez żadnéj widocznéj przyczyny, już to po błędach dyetetycznych, już najczęściéj po widoku kobiét rozpustnych lub nasłuchaniu się rozmów bezwstydnych, sprosnych, po rozdrażnieniu wyobraźni plugawemi obrazami, lub po napatrzeniu się bezwstydnym kobiétom na widowiskach.
Takiemi pollucyjami nękany człowiek uczuwa mocny ból głowy, powtarzający się po każdém zmazaniu, przytém ociężałość w nogach, gnuśność, zły humor, rozpaczliwość, obrzydzenie do zabaw, melancholiją, częstokroć mocne zatwardzenie, a potém znów silne rozwolnienie; ręce chudną polucyjoniście, oczy sinieją, twarz staje się bladą i papinkowatą.
Pollucyje mogą się stać przyczyną śmierci, i im dłużéj trwają tym są uporczywsze.
Hypochondrycy doświadczają częstokroć jeszcze innego rodzaju zmazań nocnych. Główną przyczyną hypochondryi jest przepełnienie i zatrzymanie się krwi w naczyniach trzewiów brzusznych, połączone z nadzwyczajném rozdrażnieniem nerwów. Trzewia cisną na pęcherzyki nasienne, rozdrażnione nerwy nasuwają wyobraźni lubieżne obrazy, i tak się staje, że smutny hypochondryk, który przez ciąg dnia myślał tylko o sobie, o swém zdrowiu i o stolcu, musi chcąc nie chcąc marzyć w nocy o kobiécie i dostaje najokropniejszéj pollucyi. Takie zmazania powiększają jeszcze wszystkie urojone i prawdziwe cierpienia tych nieszczęśliwych, i do największéj rozpaczy są w stanie ich przywieść. Nawet zdarza się nie raz, że się hypochondryk ni ztąd ni zowąd zastrzeli, struje lub powiesi, nanudziwszy wprzódy żonę, dzieci, najlepszych przyjaciół i sługi do tego stopnia, że im odbierze wszelki urok życiu, i że ich sam do hypochondryi usposobi lub nawet w nią wprowadzi. Dla biédnego hypochondryka słońce nie świéci, kwiaty nie pachną, łąki nie kwitną, dzieci się nie śmieją, a tylko sam o sobie myśląc, widzi przez okopciałą pryzmę cierpień swoich urojonych i prawdziwych wszystko, co oku zdrowemu, duszy pogodnéj wydaje się piękném i czarującém. Balsam religii jest dla niego dzwonieniem żałobném dzwonów jego parafii, rozum ludzki jest dla niego wymysłem szarlatanów, poezyja płonną ułudą, siła woli filozoficzném urojeniem, szczęście chimerą, nadzieja pociechą głupich!!
Ileżto podobnych fantastyków pomiędzy nami, w mieście i na wsi, pomiędzy ubogiemi i pomiędzy bogatemi, — najczęściéj jednakże pomiędzy bogatemi, bo tym daleko trudniéj odnowić umysł przez zmianę stosunków i zatrudnienia.
W dobrym śnie źródło zdrowia, spokoju i szczęścia. W dobrym śnie dusza i ciało zostają prawie w zupełnéj nieczynności; serce bije słabiéj i powolniéj, naturalne ciepło zmniejsza się, czucie drętwieje, wszelkie oddzielanie naturalne przez stolec, urynę i flegmę płucną są wstrzymane, jedném słowem cała ekonomija ludzka odpoczywa dla nabrania sił do nowego rzeźwego działania. Organizm ludzki, owładnięty słabością, nie zdobędzie się na zdrowy sen, tylko na niespokojny, przerywany i wcale niepokrzepiający. Sen, błogi dar natury, staje się skutkiem i zarazem przyczyną choroby duszy, rozdrażnienia wyobraźni, i w wyższym stopniu chorobliwości płodzi liczne i niebezpieczne następstwa, jak naprzykład epilepsyją i lunatyzm. Każdemu wiadomo jak mocno wyobraźnia oddziaływa na części rodne; a sen jest obrazem nie rozumu lecz wyobraźni, obrazem rozpasanym, rozwiązłym, potwornym, przesadzonym, pokrzywionym i chorobliwym. Ludzie myślący za dnia o przedmiotach niecnych, muszą miewać sny niespokojne, drażniące; nie dziw tedy, że części rodne, (już tak osłabione, że stają odrazu w posłuszeństwie plugawéj wyobraźni), ulegają zmazaniu i tak mocno do téj czynności przywykają, że lada przyczyna ją sprowadza.
Ale także wiele przyczyn czysto mechanicznych sprawia polucyje, naprzykład ciśnienie łajna nagromadzonego w kiszce odchodowéj, parcie krwi zatwardziałéj w naczyniach hemoroidalnych, robaki, kamienie pęcherzowe i nerkowe, weneryja i różne inne stany chorobliwe, nakoniec i niestrawność.
Już od bardzo dawnego czasu lekarze uznali, że niema żadnego usposobienia chorobliwego, któreby bardziéj trapiło chorych i więcéj zadawało trudności lekarzom jak zadawnione polucyje, zwłaszcza jeźli się bardzo często wydarzają, i że tak powiem w nałóg przeszły. Więcéj w podobném usposobieniu spodziewać się należy od stosownéj dyjety, od hygienicznego zachowania się niż od lekarstwa.
Najważniejszą jest rzeczą sypiać na materacach samą tylko słomą wypchanych, lub po prostu na siennikach, a unikać miękkiej prażącéj pościeli i sypiania na wznak.
Przykładać na część ciała, które jest siedliskiem choroby, ręczniki maczane w wodzie zimnéj z odrobiną octu.
Jeść i pić bardzo skromnie według dyjety przepisanéj dla onanistów.
Używać kąpieli zimnych lub przynajmniéj obmywań.
Zajmować się pracami umysłowemi naukowemi, w przestankach zaś pracą fizyczną aż do zmordowania
Odganiać od siebie wszeteczne myśli i obrazy.
Przedsięwziąć sobie mocno, silnie, jędrnie, że sama myśl o kobiécie ze snu obudzić powinna. Wyobrażenie niebezpieczeństwa obrazu kobiéty i szczéra chęć przebudzenia się tak silny wpływ może wywrzéć na duszę, że sama moc woli wystarcza u ludzi wyższych duchem na wyleczenie się z fatalnego usposobienia.
Hypochondrykom i hemoroidaryjuszom radzę przytém piłować trzy razy na dzień przez trzy kwadranse drzewo, i żywić się podczas tego przez cały miesiąc li tylko chlebem razowym dobrze wypieczonym i dobrém mlekiem.
Kamfora, china i żelazo mogą tylko w wyjątkowych razach pomódz.
SZKODLIWE NAMIĘTNOŚCI.
A. ZAWIŚĆ.
Żółta rozczochrana, zapowietrzona nienawiść, jest prawdziwym kołtunem naszego społeczeństwa, i czepia się tych nędznych ludzi, którzy nie mogąc siebie samych uszanować, nienawidzą cnotę, talent, urodę, majątek, a nawet zdrowie w bliźnim swoim, i bój mu wydają nieubłagany, z podobnemi sobie skojarzywszy się istotami.
Widzisz to pyszne drzewo, które kwitnie tak ślicznie i tak dobre wydaje owoce? Już niedługo będzie kwitnęło to śliczne drzewo, ani miłych wydawało owoców; bo się pod korzenie jego zakradł rój robactwa, które życie z niego wysysa.
Oto jak ginie nie jeden człowiek w kwiecie wieku ofiarą swéj własnéj namiętności, jak owo drzewo zginęło.
Zawiść jest dowodem nikczemności charakteru i zarazem bezrozumu. Któryż szlachetny człowiek chciałby wyznać, nie tylko przed swym najpodlejszym kompanem, ale nawet przed sobą samym, że go w oczy kłują cnoty, zdolności lub szczęście jego bliźniego? A jednakże ileż to nie istnieje ludzi w naszém społeczeństwie, co żyje (pod fizycznym i moralnym względem) tylko z rozsiewania swéj zawiści, i dokuczania wyższym pod względem cnoty i zdolności?
Ileż to nie istnieje u nas ludzi, trujących samowolnie zdrowie i życie, zwracaniem nienawistnych myśli, ku przedmiotowi swéj zazdrości? A jednakże takie umysłowe słabizny mieszczą się najczęściéj pomiędzy tak nazwanymi uczonymi, oświeconymi i dobrze wychowanymi ludźmi; i nikt z nas nie wątpi o prawdziwości tégo odrażającego obrazu.
Zawiści zatrute uczucie i żądło, czepia się u nas wszystkich wieków, płci i stanów.
Patrz na dziécko siedmio czy ośmioletnie. Niegdyś ono było świeżém, rumianém i pulchném jak anioł Rubensa, i dusza się uśmiechała na jego widok. Naraz róże tego pięknego oblicza zaczynają więdnąć, i upadają; dziecko schnie, apetyt jego znika; dziecko dostaje gorączki, kaszle i wpada w suchoty. Wiecie gdzie jest przyczyna téj straszliwéj zmiany? W młodéj duszy tego dziecięcia. Tak, ten biédny dzieciak ma brata, którego rodzice więcéj kochają, pieszczą i obdarzają, dla tego dzieciak schnie i umiera. W rdzeń serca jego wżarł się robak, zawiść posiadła młodą, rozkwitającą duszę i zatruła ją na śmierć, lub co gorzéj na długie pełne ponurych myśli życie.
Patrz na tę młodą panienkę, która otoczona najczulszém staraniem, piętnastego dopięła roku życia; i otoczona wieńcem niewypowiedzianych uroków, świeci jak gwiazda na téj naszéj, nie zawsze pogodnéj ziemi. Boże! czemuż to powabne dziéwczę smutnieje, blednie, schnie a nareszcie żółknie? Otóż, bo ma rówienniczkę bogatszą od siebie, którą rodzice z przepychem ubiérają i którą płytki świat spotyka z przesadzonemi pochlebstwami. Biédna dziewica! nie umié być wyższą duchem, jak jest wyższą urodą; dla tego wpada w smutek, w chorobę i robak zawiści już pokutuje w jéj sercu.
„Czemuż pani tak się stroisz bogato, kiedy cię już młodość i piękność tak okazale ubiéra?” spytałem raz pewnej młodéj mężatki. Ona zaś poufała z swemi przyjaciołmi odpowié: „Żeby moje przyjaciołki żółkły z zazdrości.”
Ów wyrobnik pracujący niedawno temu z gorliwością, chwalony z powodu postępowania rzetelnego, ze wszech miar porządnego, z powodu swéj wesołości i gotowości do usług przyjacielskich, ów wyrobnik staje się niedbałym, kłótnikiem, pijakiem i bieda zakołatała do drzwi jego. Gdzie przyczyna tego wszystkiego? W zawiści; on widzi, że innego, mniéj biegłego w swym zawodzie świat więcéj ceni i zazdrości mu niezasłużonego szczęścia.
Widzisz tego literata? Przyroda obdarzyła go pojętnością, nauka wiedzą, Bóg mu wlewa natchnienie, wszystko co napisze tchnie pięknem, żywością i unosi. Ale zjawia się inny na horyzoncie literackim, inny może niższy talentem, ale wyższy doświadczeniem i przekonać umiejący siłą myśli wyprobowanych własnemi cierpieniami. Zawiść posiada poetę i truje mu nawet te chwile, które upływają z kolegami przyznającemi mu wyższy talent. Zawiść posiada poetę, jego natchnienie, porażone jego trującą namiętnością, więdnieje, znika lub się przeistacza w żółcią napawane uczucia. On maleje i nikczemnieje pośród niższych, którzy wzrastają; on maleje, i szukając odgłosu swych uczuć, wdaje się w niegodne siebie towarzystwa, i podli siebie i swój talent, zabija poszanowanie, na które pośród chmary nieudolnych, zasługiwać powinienby talent. Przebóg niema nic okropniejszego jak zawiść, i biada społeczeństwu w którém ta szkaradna, zabijająca namiętność stała się ogólnie rządzącą. Społeczeństwo w którém człowiek zżyma się przeciw prawdziwéj wyższości swego bliźniego, wyrzeka się wszystkich nadziei szlachetnego i trwałego szczęścia; co mówię? pozbawia się tego prawa. W takim kraju niestanie się nic wielkiego, marnie przepadną jego najpiękniejsze chwały, a jego wielcy ludzie przeklinać będą swe własne życie.
Jak trafnie Owidyjusz odmalował postać zawistnego.
„Pallor in ore sedet, macies in corpore toto;
„Nusquam recta acies, livent rubigine dentes;
„Pectora fello virent, lingua est suffusa veneno.“
„Straszliwa bladość na twarzy zaległa,
„Ciało wychudłe, suche, nigdy z oka
„Nie spojrzy prosto, pierś żółcią nabiegła
„Aż zielenieje, na zębach posoka
„Rdzawo osiadła, język w jadzie pływa;
„Uśmiechu nie zna, chyba go przyzywa
„Ból cudzy, noc w bezsenności trawi,
„Niewdzięczność, kłopot, zdrada — to ją bawi
„A schnie na widok powodzeń człowieka.“
Ale jaka szkoda że wszyscy zawiścią oddychający nie są do tego obrazu podobni! jaka szkoda, że ludzie z bardzo złém sercem, mają czasem nadzwyczaj dobry żołądek, i tém lepiéj trawią, tém okropniéj tyją, im więcéj nienawidzą, i im się więcéj w ich żołądek żółci wyléwa. Tacy ludzie czasem dochodzą do potwornéj, obrzydliwéj tuszy.....
Jakie lekarstwo na zawiść?
Człowiecze! staraj się uzdolnić i uwierzyć w twą własną wartość, w twe własne siły, w twą własną godność, a uznasz zdatność i godność w twoim bliźnim; nawet ci miło będzie złożyć hołd prawdziwie wyższemu. Wówczas przestaniesz nienawidziéć i zazdrościć.
B. NIEWSTRZEMIĘŹLIWOŚĆ.
Jedna z wad najhaniebniejszych, najbrzydszych jest niezawodnie niewstrzemięźliwość; nawet bezrozumnym dzieciom, widok pożerającego żarłoka lub żłopiącego pijaka, największe sprawia obrzydzenie; i żeby żarłoczny i pijany widziéć mogli, jak się przez niewstrzemięźliwość do zwierząt stają podobnemi, toby sami sobie obrzydli i nigdyby uwierzyć nie zdołali w szczerość niesionego im przez ludzi dobrze wychowanych szacunku.
Jest to prawdą u nas dowodzenia nie potrzebującą, że gdzie bardzo wielu ludzi zbytkuje w używaniu pokarmów, tam prosty lud głodzić się musi, chocby ziemia była najżyzniejszą. Są ludzie pochłaniający na własną osobę codziennie cenę całorocznego wyżywienia chłopka. Chłopek nasz nie przejje i nie przepije trzystu złotych na rok, a czém jest taka kwota dla smakosza żywiącego się nowalijami i starém winem? Takich zbytkujących ludzi nie rzadko można spotkać u nas, ludzi jednakże z głodem walczących, niestety! częściéj daleko.
Bezecną jest namiętnością żarłoctwo, i dowodem złego wychowania, nikczemnego usposobienia umysłu i zwierzęcego materyjalizmu. Więcéj powiem: człowiek roskoszujący w poddawaniu się nałogowi żarłoctwa, niższym jest od bezdusznego, bezrozumnego zwiérza, bo to nigdy się nie obżera do tego stopnia, żeby nie mogło strawić co połknie.
Ktokolwiek się tylko poddaje bez oporu lecz nawet z lubością każdemu kaprysowi, każdéj tyranii pożądliwego żołądka, ten zdanie swe sprzeda za kilka łyżek dobréj strawy i nigdy nie nabędzie jasnych pojęć o godności człowieczeństwa. Bardzo trudno być szlachetnym człowiekowi z ciągle czuwającym apetytem i z szczupłemi dochodami; a jak na nieszczęście, owi żarłocy, zawsze na każde zawołanie łyżki i widelca gotowi, nie znajdują się ani w najwyższéj, ani w najniższéj, lecz w średniéj klassie.
Żarłok pojmuje źle, myśli fałszywie, nawet można powiedziéć że zaledwie mu starczą siły na myślenie; rozum jego zagłuszony trawiącą się materyją, do wyraźnéj jasności przyjść nie może; jego myśli czołgające się, jak plugawe robactwo, w brudnym kale żołądkowym, nigdy bystro podlecić nie są w stanie; uczucia zaś, paraliżowane bezustanną żądzą pożywania, tępieją i nie raz nieubłaganéj nabierają srogości. Słowem, w żarłoku ciało zwyciężyło duszę, i zwierzęcy instynkt zastąpił rozum.
Jakież może miéć żarłok wyobrażenie o estetyce lub o prawach moralności? nie, dla niego nie ma cnoty, nie ma odwagi, nie ma zwycięztwa duszy nad ciałem nigdy.
Pod względem fizycznym, żołądek, najprzód sługa, staje się potém tyranem, nareszcie katem swego właściciela, trapiąc go licznemi chorobami i zabijając go nakoniec.
Najczęściéj ginie żarłok w kwiecie wieku, przez apopleksyją mózgu, lub przez uduszenie kanałów oddechowych tłuszczem, lub nawet przez miserere, spowodowane zasznurowaniem kiszek przez tłuszcz.
Nie każdy żarłok jest opojem i przeciwnie.
Pijak, brzydka nazwa, wzbudzająca pogardę względem najlepszego, najzdolniejszego człowieka; ale! albożto można zostać długo dobrym, zdolnym i przystojnym, poddając się nałogowi pijaństwa? czyż ten sam człowiek, którego kiedyś zdobiły cnoty, nie może zostać wkrótce przez pijaństwo złodziejem, zabójcą i samobójcą? U nas, w kraju, którego lud jest niezawodnie bardzo dobrotliwym, jednym z najłagodniejszych świata, możeby wcale nie było zbrodni, gdyby do tego nie wiodło pijaństwo; ale to sromotne i haniebne poddawanie się trunkowi, tak ogólne w niektórych społeczeństwach, że wcale nie razi oczu publiczności, najzacniejszego człowieka jest w stanie zwichnąć w krótkim czasie z równowagi fizycznéj i moralnéj, i wprawić w ów niebezpieczny szał, w którym człowiek wpada w bestyjalną wściekłość i popełnia czyny najniedorzeczniejsze.
Pocóż tu rozwodzić się jeszcze więcéj nad straszliwemi skutkami pijaństwa? Czyż ich nie mamy jasno wypisanych na każdym kroku? i niestety, we wszystkich sferach społeczeństwa? we wszystkich sferach towarzystwa, mówię nie tylko w niższych lecz i w wyższych, któreby dobrym przykładem przewodniczyć winny, i szampanem nie ośmielać ludu do nadużywania wódki [1].
Na cóż tu pomogą wszystkie perswazyje, groźby i prośby biednemu chłopkowi, który od czasu do czasu widzi własnego pana pijanego jak Belę, wracającego z wesela lub pogrzebu? on nie pyta czém się pan upił, czy starym węgrzynem, czy świeżym szampanem, tylko go widzi w stanie upodlenia, zupełnie takim, w jaki sam wpada gdy się upije wódką.
„Jeśli to Jaśnie Pana nie krzywdzi, to i mnie nie skrzywdzi,“ pomyśli sobie chłop, i upija się kiedy tylko może.
Któż o tém u nas wątpi, że najdzielniejszy lud, może przez gorzałkę w kilka pokoleń, pozbawić się wszelkich znamion dzielności, stać się słabym, tępym, brzydkim i gnuśnym?—Tak jest a nie inaczéj! wszystko nas przekonywa, że przed rozpowszechnieniem się wódki, niektóre narody daleko były silniejsze, bystrzejsze i energiczniejsze.
Kartofel, niegodziwy kartofel wszystkiego narobił. Żaden szczery i naukowy przyjaciel ludzkości nie postawiłby nieboszczykowi Parmentier pomnika [2].
Dzięki kartoflowi powiększyła się niezawodnie liczba ludzi na świecie, bo kartofel przyjmie się na wszystkich gruntach, jest tanim i do strawienia dość łatwym pokarmem; ale ci ludzie już téj siły nie mają, bo kartofel stawszy się ogólnym pokarmem, sprowadził w krew ludzkości limfatyczność i tępość, a zatém skrofuły i słabość.
Kartofel nie zawiera w sobie substancyi bardzo pożywnych, a zawiera odrobinę solaniny, substancyi narkotycznéj, stępiającej działalność nerwów.
A potém, sam kartofel zachorował i teraz trując ludzi daleko żwawiéj, staje się niezawodnie najważniejszym powodem do owych rozlicznych chorób, które biedną ludzkość od lat dwudziestu kilku dręczą i wytępiają.
Ale to jeszcze nie najgorsze co zrobił kartofel.
Sprowadził nam taniość wódki, i rozpowszechnił pijaństwo, stworzył mnóswo ludzi żyjących z wyrabiania wódki, z propinacyi, z prawa sprzedawania jéj.
Zbyteczną i płonną byłoby rzeczą, rozwodzić się tutaj nad szkodliwością pijaństwa; najzaciętszy pijak jest o niéj przekonanym, i dałby Bóg wié co, żeby się mógł tego haniebnego pozbyć nałogu, żeby mógł zapełnić rozpaczliwą próżnię swéj istności, czemsiś
szlachetniejszém, zdrowszém i tańszem jak picie. Idzie tu głównie o to, czy można wyleczyć nałogowych ludzi z téj ohydnéj i straszliwéj choroby.
Wiele się naszydzono z owych poczciwych towarzystw wstrzemięźliwości, które sprowadzone z Ameryki do Europy, w r. 1829, wydały tak piękne plony, już na bardzo licznych punktach naszéj części świata. Szydzono z tych towarzystw, zakazywano je, nie dowierzano im. A ja wam powiem, że te towarzystwa wstrzemięźliwości otworzyły nie jednemu ludowi oczy, i okazały mu przepaść do któréj dąży. A ja wam powiem, że nie jeden lud znikczemniałby, gdyby go w upadku nie wstrzymały zasady tego pracowitego, trzeźwego, moralnego stowarzyszenia.
Anglija, Holandyja i Szkocyja, liczą w téj chwili dwa miljony członków towarzystwa wstrzemięźliwości. Niemcy półtora miljona towarzyszów.—Szwecyja i Norwegija dwa kroć sto tysięcy. W każdym z wymienionych krajów wychodzą peryjodyczne pisma, upowszechniające zasady wstrzemięźliwości, wchodzące hygienicznie w chorobę pijaństwa. Nawet w tych pismach wytykają sławniejszych pijaków, jako niebezpieczne dla porządku publicznego osoby. Wszystkie zbrodnie, przestępstwa i procesy z pijaństwa wynikłe, także sumiennie w nich są opisane.
Gniew jest najwyższym objawem złego humoru, to jest usposobienia umysłowego, mającego kilka stopni, a którego najniższemi stopniami są: drażliwość, niecierpliwość i rozdrażnienie.
Gniew jest zaprzeczeniem cierpliwości i owéj pięknéj cnoty, którą nazywamy poddaniem się woli Boga. Im więcéj cierpliwość zdobi chrześcijanina, tém więcéj go gniew szpeci.
Gdy człowiek krwisty się gniéwa, cała jego krew najprzód skupia się w sercu i tam się kotłuje, ale wkrótce wypchnięta na powierzchnią ciała, tworzy na nim wszystkie skutki gorączki: skóra rumieni się, spojrzenie nabiera ognistości, arteryje i żyły rozdymają się, i mózg napełnia się do tego stopnia krwią, że z tego wynika ból, odurzenie, zawrót głowy a nawet wyniknąć może coś gorszego: apopleksyja.
Oto gniew naszego krwistego szlachcica, gniew szybki, prędki, i najczęściéj tylko sobie samemu i skórze biednego sługi szkodzący: „In jecore aegro nascuntur domini.” twierdził z słusznością Persiusz Flaccus w 5-téj satyrze. Ale u żółciowych i limfatycznych ludzi inaczéj objawia się gniew: krew najprzód w centrum organiczném zaparta, zostaje tam i skupia się najczęściéj w wątrobie; ztąd puls ścieśniony, drobny; ztąd bladość na twarzy, trzęsienie rąk i nóg, ztąd nakoniec ulanie się żółci w krew, i nasz gniewliwy limfatyk staje się żółtym jak pigwa. Oto gniew biurokraty, śledziennika, prowadzącego sedentarne życie; oto gniew powolny ale ciągły, sobie i innym bardzo szkodzący.
Jakby to pięknie było, żeby się u nas, przynajmniéj ludzie oświeceńsi, powściągać nauczyli w gniewie; ale u nas nawet nikt nie wié, że gniew jest brzydką namiętnością, a cierpliwość chrześcijańską cnotą.
Ludziom pozostającym w ciągłym stanie rozdrażnienia i niecierpliwości, bardzo trudno przychodzi być w stałém usposobieniu;—ztąd u nas tak ogromna liczba fantastyków, to jest ludzi z najlepszém sercem, ale z którémi żyć trudno, bo się nigdy nie wié, w jaki stopień zażyłości z nimi postępować.
Człowiek bezustannie się drażniący, irytujący, nie ma intelligencyi zupełnie zdrowéj, nie posiada całkowitości swego sądu, i pierwszy zrobił krok, prowadzący do obłąkania umysłowego.
Człowiek pozbawiony zimnéj krwi, jest w stanie popełnić tysiąc niedorzeczności pod względem hygienicznym. W ostatniéj, jeszcze nie zupełnie miniętéj epidemii[3] widzieliśmy, że najczęściéj gniewliwi ludzie, fantastycy, popełniwszy błąd hygieniczny, padali ofiarą cholery.
Jakie jest lekarstwo przeciw tworzeniu się gniewu? Żebym nie przemawiał do chrześcijan, szczerze przekonanych o świętości zasad naszéj religii, toby mi trudno było odpowiedziéć na to pytanie. Ale przecież chrześcijanin wié, że żyje na tym świecie aby cierpiał i był wypróbowanym. Czyż nam religija nie obiecuje za cierpienia walki sowitych nagród i męczeństwa korony? — Chrystus Pan więcéj znosił na krzyżu, i wybaczył swym katom. Naśladować Chrystusa jest powinnością wszystkich, którzy się mienią być chrześcijanami. Ale może mi kto zarzuci, że gniew wywarty mniéj szkodzi od stłumionego gniewu, i że u nas bez popędzania ludzi zależnych gniéwem, żadnaby nie szła służba.
Więc takim sposobem znajdowalibyśmy się w wyjątkowém położeniu, i chrystyjanizm jużby nie odpowiadał potrzebom naszego kraju! co byłoby bezbożnością utrzymywać.
Boga się bój, a na przestrachy ludzkie | |
trwożyć się nie będziesz. | |
T. Matuszewicz. |
Bojaźń jest jedną z najniecniejszych namiętności, ona człowieka upadla, poniża, ona ogołaca człowieka z siły, rozwagi, rozsądku, śmiałości, woli, słowem z wszystkich przywilejów umysłu ludzkiego.
Odzwyczajenie człowieka od bojaźni, wpojenie w niego odwagi, powinno być jedném z pierwszych zadań wychowania.
Ale przebóg! cóż mówię? w tym względzie już się zatarły zdrowe wyobrażenia. Wiele ludzi nie tylko bardzo dobrze urodzonych, ale nawet wychowanych, utrzymuje u nas, że odwaga jest dowodem tępości nerwów, że kto ma czulsze nerwy, ten ma obszerniejszy zakres żywotności, wyższe wyobrażenie o zacności życia, i że ten chronić go będzie wszelkiemi sposobami, usuwając się jak najzręczniéj, jak najszybciéj z wszelkiego położenia niebezpiecznego.
Inni jeszcze broniąc niecnéj we wszystkiém objawiającéj się bojaźni, utrzymują zarazem z Gallem, że odwaga, tak jak tchórzostwo, jest wrodzoną władzą i że jako taka, jedna nie warta pochwały, a druga nie zasługuje na potępienie.
Istotnie Gall mówi do odważnego: „jesteś Pan bohaterem, lecz żadnej ztąd dla Pana zasługi, bo organizacyja ciała twego, od twéj woli nie zależąca, mieści w sobie władze i organy, które są przyczyną konieczną twéj odwagi.“
Do drugich znów odzywa się Dr. Gall: „Nazywają cię lękliwym, bojaźliwym i tchórzem, ciebie który kłamiesz, pochlebiasz, basujesz, płaszczysz się i czołgasz, ciebie który własnego honoru, honoru swéj żony i córki bronić nie umiesz, i który usuwasz się ze sceny jak tylko najmniejsze grozi niebezpieczeństwo; zowią cię tchórzem i pogardzają tobą; ależ ty biedaku podlegasz własnéj twéj konstytucyi, któréj oprzéć się nie można, ty biedaku wyposażony jesteś wszystkiemi wypukłościami wad twoich, i dla tego niepowinieneś być potępionym za bojaźliwość swoję.“
Ale systemat Galla jest tylko genijalną egzageracyją i zarazem bardzo szkodliwym sofizmem, albowiem w tym samym czasie, w którym łudzi nieomylnością anatomiczną, najokropniéj bałamuci słabe głowy paradoksami i wpaja w nie wiarę w najrozpaczliwszy, wszelką siłę woli odbierający fatalizm.
Tchórzostwo wcale nie jest wrodzoną niecnotą, ale haniebnym, dopiero przez złe wychowanie nabytym nałogiem. Od bojaźni można się według upodobania odzwyczaić, tak jak się do tchórzostwa całe społeczeństwa, wyrzekając się dawnych tradycyj przyczajają. Francuz mówi:
„Ten człowiek jest rzetelnym, dobrym, cnotliwym ale nie ufam mu, bo nie ma odwagi,“ tak jak znów mówi o innym: „lękam się go, bo prócz odwagi, żadnéj innéj nie posiada cnoty.“ Zdaje mi się że nie ma lepszéj definicyi tchórzostwa i odwagi; odwaga robi złego człowieka niebezpiecznym, tchórzostwo poniża najlepszego człowieka, w oczach każdego dobrego i złego.
U nas bardzo wiele dobrych religijnych istot, kobiet i mężczyzn, lęka się duchów, grzmotów, ludzi biednych z ogorzałą twarzą, idiotów, a nawet trupich główek, a już nadewszystko śmierci, tego nieubłaganego i niechybnego końca życia naszego.
Trudno pojąć jak szkodliwy wpływ tak ciągła bojaźliwość na trwałość życia naszego wywiera. Nieśmiałość, strach, bojaźń i tchórzostwo są ciągłym spazmem.
Są jeszcze odcienia pomiędzy lękliwością, strachliwoscią a tchórzostwem. Lękliwy, strachliwy i nieśmiały boi się niebezpieczeństwa, tchórz podczas niebezpieczeństwa, a najodważniejszy często zadrży po niebezpieczeństwie.
Kurczą się przy ich uczuciu wszystkie drobniejsze naczynia krwiste, cała skóra ziębnieje, blednieje, wyziewy się tamują, a naturalne odchody powietrzne, wodniste i stałe, zjawiają się często pomimo woli i wiedzy. Nadto wszystka krew zbiega się wstecznym prądem w wewnętrzne organy, tam się zatrzymuje, przepełnia serce, a ruch od woli zawisły drętwieje. Nawet trawienie ulega zachwianiu, oddech staje się spazmatycznym, zęby kłapią, język bełkoce, a rozum odmawia pomocy. Słowem strach działa jak jaka narkotyczna a potężna trucizna; i człowiek truchlejący, żeby zresztą był najcnotliwszym, traci w oczach każdego najlepszego przyjaciela, nawet żony, dzieci, wszelki urok wyższości. Najmłodsze dziecko pojmuje, że na takiego ojca w żadném niebezpieczeństwie, w żadném trudniejszém położeniu liczyć nie można.
Religija nakazuje nam kochać życie, a nie lękać się śmierci [4].
Odważném znoszeniem dolegliwości życia, zdobywamy sobie prawo do wiecznego istnienia na tamtym świecie; śmiercią zaś mężną i chrześcijańską dowodzimy szczerości naszéj religii. Zupełnie inaczéj pojmują trudne zadanie życia i śmierci, owi obłudnicy, pilnie do kościoła uczęszczający, i lękający się tego co jest nieuchronném i w każdej chwili spotkać nas może, i przez to sobie samowolnie zatruwają wszelką roskosz życia. Nikt z ludzi lękających się ciągle śmierci nie dostąpił podeszłego wieku, a u niejednego bojącego się śmierci pokutują myśli samobójstwa i znękają go na śmierć, nawet istotnie nieraz do samobójstwa przywodzą.
Mści się natura na owych ludziach niemężnych, słabych wiarą, a szermierzących sofizmami, a takich na naszéj ziemi napotykamy niestety coraz częściéj ale „Animalis homo non percipit ea, quae sunt spiritus Dei.“ (Corinth I). Człowiek zwierz nie pojmuje tego co z boskiego Ducha wypływa). Kochajmy życie, ale uważajmy je zawsze za stan przechodni, który jeszcze nie jest prawdziwym celem Stwórcy naszego, ale tylko środkiem dojścia do niego.
Gdyby nawet nie było innych zasad na których wspieramy nadzieję szczęśliwego wiecznobytu, to owa ciągła tęsknota do doskonalszego bytu, wiecznie w nas czuwająca, to owe pojęcie możliwości piękniejszego rozwoju duszy naszéj, gdy raz przestanie być więzioną w owém słabém a pożądliwém ciele, powinna nam być rękojmią przyszłych niewypowiedzianych, i nigdy się niekończących roskoszy. Tysiąc niedoskonałości w nas samych, obok najświętszych uczuć istniejących, dostatecznie przekonywają, że ten pobyt na ziemi jest tylko czasem przygotowania się uzacnienia, że on tylko jest cząsteczką naszéj istności.
I czemuż nas ma do tego stopnia przerażać myśl śmierci, to jest ostatnia chwila istnienia na téj biednéj ziemi i w tém własném brzydkiém ciele? Żeby to jeszcze owe życie nasze było roskoszą nieprzerywaną przez bóle i choroby; ale nic z tego; jutrzenki błyszczą, cienie nocy spadają, a zawsze słyszą jęk dziecka w kolebce, westchnienia więzionego, zgrzytanie zębów rannego, płacz matki nad trumną jedynego syna, podpory swéj starości. „Nec nox nulla diem, neque noctem aurora secuta est, quae non audierit mixtos ea gitibus aegris ploratus, mortis comites et funeris atri.“
(Lucreciusz, O przyrodzie rzeczy księga II). |
Ale może dla tego śmierć nas przeraża, że oczy ma ciała naszego nie widziemy tutaj jeszcze ukochanych osób, które z nami razem pielgrzymkę życia naszego odbywały, a teraz bawią na tamtym świecie, w innych obszarach, opodal od nas. Gdyby Stwórca wszystko był zastosował do tępości organów ciała naszego, i żadnego nie był pozostawił pola dla władz duszy naszéj, to jest dla wiary naszéj, toby sam był chybił celu i skazał nas na wieczny pobyt w téj saméj materyi, w któréj od urodzenia aż do śmierci naszéj mieszkamy, cierpiemy i gnijemy. „Święte ciemności wiary powinny być nieprzejrzałe dla oka ludzkiego,“ powiada Bossuet, i w tém chrześcijański filozof wyższym jest od pogańskiego, który wyrzekł: „Intelligi enim a nobis velle deberant ea quae nostra causa nos monerent,“ — (Cicero de Divinatione II. 3). Bogowie powinni nam dać przeniknąć co nas czeka dobrego na tamtym świecie). Bóg chrześcijański chciał zrobić z wiary cnotę, a filozofowie pogańscy i filozofujące niedowiarki chcą zrobić z wiary jakiś przywiléj udzielony tylko tym, co głębiéj i trafniéj myśleć umieją.
Nie ten ma wiarę co mądry, ale ten mądry co posiadł wiarę; a więcéj nieraz zadziwi trafnością zdania wierzący prostaczek, jak nie jeden uczony błąkający się od systematu do systematu w osądzeniu najprostszych rzeczy. [5]
Bojaźń śmierci w ludziach dojrzałych, którzy sami już ponieśli dotkliwe straty przez zgon rodziców, rodzeństwa, dzieci i przyjaciół, lub którzy już sami z bliska śmierci w oczy zaglądali, jest oznaką niesłychanéj ciemności rozumu i serca. Lękacie się tam iść, gdzie już są sercu waszemu najmilsze istoty? Albo się też obawiacie, żebyście tam nie poszli, gdzie są siedziby cnotliwych, co już przetrwali ziemską pielgrzymkę? Hufeland mówił w Makrobijotyce swojéj, że „kto się nie lęka śmierci, ten tylko jest prawdziwie wolnym; nic go już nie może uwięzić, przerazić lub unieszczęśliwić. — Dusza jego napawa się wzniosłą i niezachwianą odwagą, która wzmacnia siłę żywotną i przez to staje się środkiem do oddalenia zgonu.“ Piękne te słowa nabierają uroku świętości, w ustach szlachetnego, uczonego, a zarazem religijnego starca.
Można i trzeba się oswoić z obrazem śmierci; śmierć może się stać obojętną najszczęśliwszemu, najweselszemu człowiekowi.
Kto czasem tylko zblizka odważnie i z religijnym duchem śmierci w oczy spoglądał, ten się oswoi z jéj widokiem; więcéj jak to: z własnego wiemy doświadczenia, że prawdziwy religijant, gdy w uroczystém usposobieniu patrzy na śmierć sprawiedliwego, zazdrości mu pogodnéj, budującéj śmierci [6] i już nigdy nie przemawia w supplikacyjach słów „od nagłéj a niespodziewanéj śmierci zachowaj nas Panie,“ bez głębokiego rozczulenia i bez gorącego pragnienia, aby i tym ostatnim aktem życia swego dowiódł szczerości wiary swojéj.
A ileż to jednakże innych ludzi codziennie do kościoła chodzących, też same supplikacyje odmawiających, a życzących sobie w gruncie serca zejść z tego świata nagle i bezwiedzowo po najdłuższém życiu.
Boże! kiedyż ta święta religija będzie szczerze pojętą przez tych, którzy się nią najwięcéj świadczą, i którzy tak nieubłaganie nienawidzą bliźnich, co się wyznaniem cokolwiek od nich różnią?!
Jeszcze raz powtarzam: można się oswoić z widokiem śmierci[7] i usamowolnić ducha swego z pod jarzma bojaźni, w którém krzepnie duch i serce człowieka daleko prędzéj jak w materyjalném jarzmie.
Patrz na żołnierzy, majtków i górników, gdzież znajdziesz ludzi weselszych, pogodniejszych, na każdą roskosz czulszych, do wyświadczenia usług, do poświęcenia więcéj gotowych? A przecież żołnierz majtek i górnik żyje prawie w ciągłém niebezpieczeństwie i wiedzą że ich życie na włosie wisi.
Lekarz zaś, prawie zawsze na te same niebezpieczeństwa wystawiony, ciągle się trudzący i mozolący, z tablic statystycznych wiedzący, że stosunkowo większa jeszcze liczba żołnierzy, majtków i górników doczeka się późnej starości niż lekarzy, nie słabnie jednakże w sprawowaniu swych trudnych obowiązków, nie daje się zrażać fatalizmem do losu swojego przywiązanym. Mówi starodawne łacińskie przysłowie:
Aliis inserviendo consumuntur,
Aliis medendo moriuntur,
Lekarz w usłudze drugich życie swe strawia;
Lecząc bliźniego, życia się pozbawia.
We wszystkich epidemijach lekarze są wystawieni na największe niebezpieczeństwo, w najbliższych i najczęstszych pozostają stycznościach z choremi, dla
nich wówczas żadnego odpoczynku i żadnéj roskoszy. Śmierć, łzy, widok najokropniejszego ubóstwa, najnieznośniejszego brudu, szkaradne wyziewy, oto ciągły szereg wrażeń, które lekarza częstokroć przez kilka miesięcy bezprzestannie, to jest od rana do rana ścigają. A jednak lekarz zarazić się nie daje, i w wyższym rozwoju umysłu swojego, w przejęciu się świętością trudnego powołania, czerpie siły i odwagę. Prawda, że czasem giną lekarze ofiarami swéj gorliwości, jak to dowiedli u nas w ostatnich czasach chlubnie krajowi znani doktorowie: Malcz, Rybicki, Zimmermann, Tomaszewski, Chryniewicz, Oettingen, ale żadnego z kolegów los tych godnych Eskulapa synów nie zraził, bo żaden z nich nie zginął ofiarą trwogi lecz poświęcenia.
I księża także niemałéj dowodzą odwagi, gdy ciągle spełniając trudne obowiązki powołania swojego u chorych, podczas najzjadliwszych epidemij, nie dają się zrażać trudnością powinności swoich, nie dają się znękać trudami, i sumiennie wypełniają święte duchowne ministeryjum, nie jednego grzesznego człowieka do skruchy, żalu i do nawrócenia się pobudzając. Oni godzą człowieka z Bogiem, oni wzruszają wnętrze zakamieniałych grzeszników, oni w ostatniéj chwili życia, bolesném wysileniem podzielając troski, obawy i męczarnie duszy wyrywającéj się z ciała, cierpią z każdym człowiekiem przywołującym ich do pomocy.
Takich kapłanów, takich godnych sług Chrystusa, mieliśmy częstokroć sposobność widziéć podczas epidemii tak często nawiedzających nieszczęśliwą krainę naszą, i zdumiewając się nad siłą wytrwałości, którą nadaje szczera wiara, wielbić nauczyliśmy się powołanie, robiące z sługi Boga najposłuszniejszego sługę bliźniego swojego.
Śmierć częstokroć była jedyną nagrodą za te poświęcenia, ale czyż to zraża naszych duchownych? Czyż ich nie widziemy z coraz nową odwagą wstępujących przy każdéj nowéj sposobności w ślady poprzedników? Bóg sił udziela tym, którzy w Niego wierzą i każdy z księży padających ofiarą swego poświęcenia, mówi równo z Ś. Pawłem: „Bonum certamen certavi, cursum consumavi, fidem servavi, ideo reposita est mihi gloria justitiae, quam reddet mihi Dominus in illa die justus judex, non solum mihi sed etiam illis qui diligunt adventum ejus.
Epistola Sancti Pauli IIda, ad Timoth. Cap. 4, ver. 7.
A ileż to u nas nie ginie ludzi ofiarami trwogi, którzy nigdy choleryka nie widzieli, którzy uciekali od osób im najbliższych, skoro tylko na cholerę lub inną zaraźliwą chorobę zapadły?
Ileż to nie ginie ludzi ofiarami niedorzecznych prezerwatyw, podawanych im przez niesumiennych, a przynajmniéj nierozsądnych ludzi? U takich osób zawsze dusza na ramieniu i gotowa uleciéć jak ów ptak w strzaskanéj klatce trzymany.
Junactwa pochwalić nie można, jako tchórzostwa udającego odwagę, jako kruka przebranego w pawie pióra, jako małpy naśladującéj mężnego człowieka. Jednakże to mi wiadome z długiego doświadczenia, z tablic statystycznych umyślnie od dawnego czasu na ten cel sporządzonych, że zgubniejszy wpływ wywierają na towarzystwo podczas epidemii bojaźliwi ludzie wszystkiego się lękający, jak owi junacy urągający się z wszelkiego niebezpieczeństwa, co wszystkiego używają, od czegoby się człowiek rozsądny pod ten czas wstrzymać powinien.
Nie wiem czy może być większe potępienie bojaźni, jak we względnéj pochwale oddawanéj junactwu?
Oby na płodny grunt padły słowa wyrwane z wnętrza serca, obym widział chociaż w młodém pokoleniu owoce tych słów moich i nie żałował pracy wywartéj na dowiedzenie: że odwaga jest cnotą chrześcijańską, a bojaźń niecnotą wiodącą do fałszu, nieszczęścia choroby i niewolnictwa.
Już to napomknęliśmy gdzie niegdzie, mówiąc o zgubnych skutkach pieszczenia i o hypochondryi, niektóre uwagi stosujące się do rozbujałości uczucia i do urojonych cierpień, ale że te powody skracające życie i stępiające urok życia, tak często się w naszém społeczeństwie objawiają, więc musiemy im poświęcić osobną stronnicę, i wskazać systematycznie czemu i jak ta przyczyna skutki zgub nie wywiera.
Wyobraźnia jest pięknym darem, przenosi ona nas w najodleglejsze, nigdy jeszcze niezzwiedzane obszary, wzbudza w nas najtkliwsze uczucia, najwznioślejsze myśli, i daną jest przez Stwórcę na osłodę tego życia, któreby bez zapachu poezyi bardzo mało miało uroku.
Ale jak nieumiarkowanie w fizycznych roskoszach staje się niewyczerpaném źródłem najrozmaitszych dolegliwości, tak również nieumiarkowanie w czysto umysłowych roskoszach, może się stać krynicą płodzącą rozliczne cierpienia.
Gdy górę bierze wyobraźnia nad innémi ułudzeniami duszy, wzmaga się wprawdzie nieraz czucie życia, lecz osłabia się rozum i pamięć, ciało wrze sztuczną gorączką, przyśpiesza się zbytnie bieg życia i jego niszczenie, a hamują się przez to siły odnawiające.
Ludzie puszczający bez zastanowienia i ostrożności wodze wyobraźni swojéj, żyją niezawodnie przez czas niejaki w sferze szczęśliwszéj od ziemskiego padołu, ale za to szybko więdnieją, i stają się potém nieużytecznemi, nawet częstokroć szkodliwemi członkami społeczeństwa. Nic zgryźliwszego nad poetę odsadzonego od piersi pochwał i uwielbień!
A wieleż to nie pada ludzi ofiarą ognistości wyobraźni swojéj? Któż zdoła uśmierzyć wybuch nierozsądnéj woli marzyciela lub poety, który unosząc się na skrzydłach myśli nie wie nawet że te myśli nie jego są utworem, lecz dawno znane, wydrukowane, już w rozlicznych książkach wypotrzebowane.
Owe bujne z płodnością połączone wygórowanie władz wyobraźni rzadko kiedy trwa długo, miękną woskiem zlepione skrzydła w świetle nieubłaganego słońca, następuje upadek i reakcyja, a piękny polot duszy, któryby na uprzyjemnienie długiego życia mógł wystarczyć, gdyby był miarkowanym, staje się przyczyną rozlicznych rozczarowań, smutku i upokorzeń
I tak nie jeden poeta spada, grzęźnie w tłumie i żadnego nie wywiera wpływu na estetykę, na usposobienie moralne współ-obywateli. A mógłby objąć stanowisko swego natchnienia godne, gdyby się nie był wyczerpał od razu z swego zapału. Poeta gdy ciągle się stara zaćmić i zdumić, i gdy zapominając wrodzonéj talentowi wstydliwości gotowym jest w każdéj chwili stanąć improwizacyją w usłudze każdéj próżności, wyrzeka się przez to samo owego uwielbienia, na które zasługuje wieszcz czynami żyjący w harmonii z swym świętym zapałem.
Ale bujność wyobraźni nie ujęta w słowa i wiersze, a zatém daleko częściéj się wydarzająca, szczególniej wtenczas niebezpieczną się staje, gdy bierze kierunek wewnętrzny, szkodzący bezpośrednio samemu sobie; a z tego wynikają niechybnie rozliczne chorobliwe usposobienia duszy, mianowicie wygórowana czułość i urojone choroby.
Zbyteczna rozbujałość fantazyi, płodzi ze słabym rozumem ową przesadzoną czułość, ową tkliwą romantyczność, ową fantastyczną melancholiją, które tak często spotykamy w naszych wykwintnych uczuciowcach.
Nic nieznośniejszego na świecie jak owa rzewność w salonie, tkliwość w kościele, melancholija w teatrze, gdy są połączone z najzupełniejszém niemiłosierdziem na widok niedoli, nie objawiającéj się w wykwintnych, estetycznych, romantycznych kształ tach.
A jednak też same istoty, nieczułe na widok rzeczywistéj nędzy obdartego bliźniego, będą mdlały na widok pijawki, która się przystawia dziecku, i spazmów dostaną, gdy się ukaże jaki pogrzeb na ulicy.
Biada przyjaciołom i lekarzom owych poetycznych dam, z wygórowaném uczuciem, nikt ich nie pojmie dostatecznie, nikt im nie dogodzi nigdy.
Tkliwość taka im jest sztuczniejsza i fantastyczniejszą, tém większe sprawia nadwerężenie w nerwach i mózgu; płonna egzaltacyja umysłu jeszcze więcéj szkodzi jak szczery zapał duszy; smutek zaś sztuczny lub pochodzący z urojonych przyczyn jeszcze więcéj stępia żywotne siły, jak smutek naturalny i słuszny. Słowem poddawanie się tym fantazyjom jest zabójstwem wszelkiego rozumu, wszelkiego zdrowia duszy i ciała.
Niemniéj chorobliwemi płodami niedostatecznego rozumu, czerpanego z książek lekarskich i rozbujałéj wyobraźni, są owe urojone choroby, które u nas każdy hypochondryk posiada kolejno albo razem po kilka. Na co się przyda czytać lekarskie dzieła osobom nie mającym żadnego wyobrażenia o fizyce, chemii, anatomii i fizyjologii? na nic dobrego, tylko na ich własną zgubę, bo sobie wszystko błędnie tłómaczą, i każdą chorobę, której czytają opis, najfałszywiéj do siebie stosują.
Przewidzenia jak najśmieszniejsze czepiają się czasem ludzi pod każdym innym względem najzdrowszych na umyśle.
Przed kilkoma laty leczyłem urzędnika z policyi, któremu się zdawało że jego żołądek jest ze szkła, nigdy też nie spuszczał ręki z po nad żołądka, z bojaźni żeby mu go nie stłuszczono. Po kilka godzin z rzędu mógł mówić codziennie o sensacyjach i cierpieniach swoich.
Inny znów mający najzdrowszą rękę, myślał że jest sparaliżowaną i nosił ją najniepotrzebniéj na temblaku.
Jeden z bardzo zdolnych muzyków chorował na robaka, który mu w uchu śpiewał i pokoju nie dał. Żadnym sposobem nie można go było przekonać, że jego ucho nie jest mieszkaniem żadnego robaka, tylko jego głowa siedliskiem chorobliwéj wyobraźni, muzyk opuścił bardzo wygodne położenie w Warszawie, i poszedł się radzić lekarzy wiedeńskich i paryzkich.
A ileż to pomiędzy najzdrowszemi ale niczém niezatrudnionemi ludźmi fantastyków żalących się bezprzestannie na cierpienia, których tylko w wyobraźni doświadczają. W téj chwili léczę jednego próżniackiego do jedenastéj godziny śpiącego magnata, który od pięciu lat choruje na urojoną chorobę serca, i dręczy swą rodzinę nielitościwie objawami nieistniejących bólów, ciągłemi trwogami, bojaźnią śmierci, którą mniema widzieć tuż blisko, nareszcie spisywaniem testamentu, obstalowaniem trumny, i tym podobnemi oznakami boleści i rozpaczy. A ręczę że wszystkich pozanudza około siebie nim sam umrze, bo apetyt ma najzdrowszy, może jeść parę objadów na dzień, przytém konno jeździć parę godzin dziennie, lubi się umizgać do téj lub owéj, i wcale dobrze wygląda. Ale śpi do południa, niczém się nie zatrudnia i książek nie czyta, bo już kiedyś na Uniwersytecie wszystkie mądre książki przeczytał; więc tak niezatrudniona, silnym rozumem nie powściągana wyobraźnia, musi koniecznie wpaść na bezdroża i błąkać się po nich.
Bywają osoby z tak żywą wyobraźnią, że się do wszystkich bólów i sensacyi przyznają, byleby się o nie lekarz pytał; bywają inne jeszcze żywszą wyobraźnią obdarzone, które natychmiast dostają bolów w każdym organie, gdy się lekarz o nie pyta. W egzaminowaniu takich pacyjentów lekarz powinien być bardzo ostrożnym, inaczéj bowiem łatwo w błąd popaść może.
Przewidzenia takie są prawdziwém nieszczęściem dla osób które ich doświadczają, a nieznośną klęską dla rodziny tych osób i dla lekarzy. Nadto stają się one fantastykowi bardzo szkodliwe, przez ciągłe utrzymywanie go w stanie trwogi i niespokojności, przez co sprowadzają częstokroć istotne i ciężkie cierpienia.
Prawie w każdą chorobę wcierpiéć się można siłą wyobraźni.
Ale największe grozi niebezpieczeństwo hypochondrykom, fantastykom i zwolennikom kuracyj uniwersalnych, ze strony lekarstw nieużytecznych i przeciwnych których używają.
Lekarstwa te jeszcze prędzéj wyniszczają ciało, jak sama słabość, nawet gdyby była rzeczywistą.
Zdaje się zbyteczną rzeczą pisać o wysileniu władz umysłowych w kraju, w którym niezmiernie mało spotykamy ofiar tego rodzaju niewstrzemięźliwości. Istotnie nasze prace biurowe nie są tak trudne, żeby bardzo wycieńczały władze umysłowe urzędników; uczeni nasi nie potrzebują wynajdywać nic nowego, bo wszystko im przychodzi już gotowe i dobrze obrobione z zagranicy; lekarze znów, zatrudnieni praktyką, wcale nie mają czasu oddawać się więcej teoryi; zresztą reputacyja erudycyi szkodzi u nas lekarzowi; u nas wierzą w lekarzy bystrych jak pioruny, którzy przez intuicyją instynktownie odgadną każdej choroby najskrytszą przyrodę.
Ale u nas są literaci, biedni proletaryjusze Apollina, stający w usłudze kapitalistów, przemysłowców literackich, a pracujący w pocie czoła codziennie po kilkanaście godzin.
Ale u nas są dostojni amatorowie piśmiennictwa, pragnący przy miernych usposobieniach umysłu zdobyć sobie sławę literacką, lub utrzymać się przy już zdobytéj ciągłémi nowémi męczącemi wysileniami.
Otóż los tamtych biednych, i tych tu upartych synów Apollina powinien nas obchodzić, bo liczba ich wzrasta codziennie, w miarę jak u nas budzić się zaczyna szlachetna wiara w krajowe talenta, w miarę jak u nas piśmiennictwo wzmaga się, rozwija, i dostępuje dzięki pracy sumiennych literatów wziętości.
W oczy bije że żaden z pracujących na niwie literackiéj nie cieszy się dobrém zdrowiem i oczywiste oznaki cierpień nosi na sobie, i to tak dalece, żeod siedemnastoletniego ucznia, który w jednym z naszych dzienników redaguje politykę, aż do siedmdziesięcioletniego starca opisującego swoje pamiętniki pośmiertne, żadnego nie ma silném zdrowiem cieszącego się literata. Jednemu jeszcze dokuczają skrofuły w nosie, drugiemu już piasek w pęcherzu, jednego trapi ból głowy, drugiego ból gardła, tamten żali się na wątrobę, tentu na nerki, inni utyskują na serce, inni na płuca, tutaj widoczne ślady rozmiękczenia mlecza pacierzowego, owdzie wszystkie oznaki zatwardzenia wątroby, jedni brzmieją, drudzy chudną, a wszyscy prawie kaszlą, narzekają na hemoroidy, na niestrawności, złe humory i nieznośne nudy, oznaki pewne już istniejącéj, lub też poczynającéj się hypochondryi i melancholii.
A tylko spekulanci i przedsiębiercy literatury, tylko księgarze i właściciele gazet dobrze wyglądają. Biedny i opłakany jest stan literata pracującego na ich zbogacenie, może jeszcze względnie mówiąc biedniejszy od stanu chłopka pracującego dla pana!
A sława? sława jest ową kopułą lazurową osadzoną na filarach z guttaperki, która chwieje się za każdym powiewem fantastycznego smaku lub kapryśnéj, nowości spragnionéj mody; sława u nas żadnego rozsądnego zachęcić, żadnego niezdolnego zniechęcić nie zdoła, bo zależy od intryg, od widzimi się, od najlichszéj przypadkowości ale nie od prawdziwéj zasługi tego który ją zdobyć pragnie. I tak marnie ginie nie jeden prawdziwie niepoznany, a lepszego losu godny szermierz myśli i słowa, — i tak, zdobywa sławę nie jeden co jéj niegodzien, — i tak nie jeden spekuluje na ułudną sławę w wieku, w którymby powinien jeszcze się uczyć i doskonalić, wstępuje przedwcześnie w arenę życia publicznego, i chce nauczać lub przynajmniéj bawić swych współziomków. Niema u nas jednego tak sumiennego czasopisma, lub téż księgarza, którzyby nie drukowali pracy początkującego, byleby daną była za darmo; starsi w literaturze już piszą z nałogu, chociażby w żadną przyszłość nie wierzyli, lub o niéj najmniejszego nie mieli wyobrażenia; chciwi sławy piszą z próżności i takim się dzieje sposobem że się literatura pospolituje, i że sumienni literaci, którzy istotnie mają coś do powiedzenia i godni są posłuchania, muszą zniżać cenę mozołu swojego, służyć przemysłowcom zakupującym pracę umysłową, jak inni zakupują zboże, futra lub starzyznę; muszą zadawalniać się nieodpowiednim zyskiem za swój ciężki mozoł.
Jednakże sam Napoleon, nie wielki przyjaciel wszystkiego co od jego woli bezpośrednio nie zależało, zacięty nieprzyjaciel Chateaubrianda i wielu innych jego dumie nie hołdujących literatów, mówił, że literaci z powołania są ludzie użyteczni i szacunku godni, bo oni chlubę przynoszą wiekowi i krajowi swojemu.
Takie natężenie umysłu osłabia najwięcéj, które podejmuje się mimo pociągu i chęci. Jest to natężenie wycieńczonej duszy. Znękany już niewdzięcznością, lub nieuznaniem umysł, gdy się wysila, traci jędrność i sprężystość, i nie mając sposobności odhartowania się w praktyczném czynném życiu, słabieje i pociąga cały organizm w widoczne osłabienie.
Ludzie już raz nałogowo przywykli do sedentarnéj pracy, zaniedbują zupełnie cielesnego ruchu, i przez to tracą równowagę spraw żywotnych.
W zatrudnieniach umysłowych nic więcéj nie wyczerpuje, jak ciągłe nad jednym przedmiotem i w tymże samym kierunku myślenie. Dowodem tego filozofowie, szperacze historyczni, i niektórzy zacięci powieściopisarze, którzy wszystko, co się w ich szczupłym zakresie myśli, oczu, nauki i działania zdarza, chcą wystawić w kształcie powieści zastosowanéj do ciasnych pojęć przelotnéj i teraz panującéj mody.
Daleko lepszém zdrowiem cieszą się literaci, którzy umieją urozmaicać przedmioty prac swoich, którzy umieją oderwać się od jédnéj pracy poważniejszéj i trudniejszéj, aby przejść do innéj weselszéj.
Ale ten przywiléj tylko służy tym, którzy posiedli wielki zasób nauki, dzięki długoletnim pracom i mozołom. Autor, który nie wiele się uczył, nie wiele widział i do niczego nie należał, nie potrafi się przerzucać z jednéj pracy do drugiéj, i szczęśliwy jest kiedy chociaż w jednym przedmiocie dostąpi jakiéj takiéj mierności.
Im więcéj doznaje się przyjemności w pracy umysłowéj, tém mniéj szkodzi wysilanie na jéj dokonanie wywarte. Ale wieleż to takich, którzy pracują con amore, z natchnienia, dla saméj przyjemności pracy, i jednym skokiem dobiegają celu? Od rozmaitéj miary i siły myślenia zawisła łatwość tworzenia; co jednemu bardzo łatwo, to drugiemu bardzo trudném. Czemuż przy podnoszeniu ciężarów probujemy zawsze sił swoich, a czemuż ich nie doświadczamy przy pracach umysłu?
Nasz chłop stosunkowo daleko mędrszy od niejednego z dzisiejszych w niedoli pozostających literatów, którzy w innym zawodzie znaleźliby chléb i szczęście.
Jeszcze w innym zawodzie giną ludzie ofiarami natężenia umysłowego zdobywając rozdęcia serca, astmy, różnych chorób nerwowych, rozmiękczenia mlecza pacierzowego i cierpień wątroby.
Tym zawodem tak płodnym w choroby jest karciarstwo.
O tych ludziach, którzy sobie zrobili zawód z łupienia bliźnich, przyjaciół, a częstokroć nawet i krewnych, wcale nie warto pisać, bo żadne słowo rozumu i prawdy do nich nie przejdzie. Otoczeni chińskim murem chciwości i sobkostwa, ludzie ci tratują nogami wszystko co jest na tym świecie szlachetném, i urągają się z tych co w szlachetność wierzą.
TRUCIZNY.
Człowiek dojrzały, mianowicie obywatel ziemski, pleban, nauczyciel wiejski, powinien być obeznanym z działaniem wszystkich szkodzących zdrowiu i życiu wpływów, aby mógł sam siebie i innych niższych tą wiedzą, uchronić od ich szkodliwości; dla tego też nauka o truciznach musi wchodzić w skład ogólnego wykształcenia człowieka dojrzałego.
Za trucizny uważamy tutaj wszystkie substancyje, które wprowadzone w organizm ludzki, jakąkolwiek bądź drogą, zadają mu śmierć, chorobę, bóle lub cierpienia.
A zatém trucizny mogą się wedrzéć w ciało ludzkie rozmaitemi sposobami: prosto do krwi przez rany, wrzody i pryszcze, a pośrednio przez usta i żołądek, przez kiszkę odchodową, przez jamy nosowe, uszy, części rodne, płuca i przez całą powierzchnią skóry.
Wszystkie trucizny można jeszcze podzielić na fizyczne i zaraźliwe, z których ostatnie tem się różnią od pierwszych, że się w żyjącém ciele zaszczepiają i posiadają własność udzielania się drugiemu.
Dla większéj wygody czytelnika, dla ułatwienia poglądu na wszystkie rodzaje trucizn, podzieliliśmy je na człowiecze, zwierzęce, roślinne i mineralne, ze względu na ich pochodzenie [8].
Aqua Tofana (Aquetta di Napoli), to jest jad wyradzający się w ślinie człowieka systematycznie na śmierć łechtaniem męczonego. Na zaszczyt ludzkości chcielibyśmy wierzyć, że takiéj trucizny nigdy nie było, chyba w urojeniu poetów i powieściopisarzy, jednakowoż znakomici lekarze wierzą do dziś dnia w istność téj trucizny, którą dawniéj miano zadać śmierć kilku historycznym osobom.
Wiadoma nam historyja Borgiów, księżniczki Henryki Angielskiéj i margrabiny Brinvilliers, największéj trucicielki jaka w ostatnich wiekach istniała. Aqua Tofana ma zabijać nie zadając ani boleści, ani zapaleń, kurczów ni gorączki.
Jad weneryczny, w skutku nie tak szybki jak najmniéj zjadliwa trucizna, ale stokroć okrutniejszy od wszystkich znanych nam trucizn, bo nie przestaje siać licznych ofiar około siebie, bo zatruwa źródło samego życia, i w najsłodsze roskosze miłości wszczepia gorycz, cierpienia i śmierć przedwczesną.
Ileż to ludzi z przyczyny tego jadu wlecze życie zgryzotą napawane? ileż to ludzi żyje z przyczyny jego w śmiertelnéj niepewności własnego zdrowia, i spogląda na swe dziatki jako na możliwe ofiary swéj własnéj rozpusty, albo swego własnego już odziedziczonego nieszczęścia? Na cóż tu rozwodzić się jeszcze więcéj nad szkodliwością owéj Nemezy, w jednéj chwili opadającéj człowieka a ścigającéj go, jego dzieci, wnuki, i prawnuki, aż do wyginięcia całego rodu częstokroć przez dwa stulecia. Każdy z czytelników naszych jest przekonanym o szatańskiéj szkodliwości jadu wenerycznego, czy się objawi u ludzi ubogich niemogących pielęgnować zdrowia swojego, czy u najbogatszych, zdolnych wydać miljony na swe uzdrowienie.
Nie potrzebujemy już dowodzić, że u nas skutki jadu wenerycznego są daleko zgubniejsze jak gdziekolwiek indziéj [9], w krajach cieplejszych lub nawet zimniejszych, że u nas daleko trudniéj wyleczyć się z chorób syfilitycznych jak na południu lub nawet w zimniejszéj jeszcze północy jak w Norwegii; idzie tutaj głównie o zbadanie przyczyn téj zastanawiającéj uporczywości chorób wenerycznych.
Nie wahamy się odpowiedziéć kategorycznie na to pytanie, ono bowiem było przedmiotem długich i sumiennych poszukiwań z naszéj strony:
Ponieważ jad weneryczny łączy się u nas w organizmie prawie zawsze z zepsuciem krwi szkrofuliczném, artrytyczném, świerzbowém a mianowicie kołtunowém, najuporczywszém jakie tylko być może.
Liczne doświadczenia przekonały nas, że jad weneryczny pochodzący z osoby która ma, miała lub któréj rodzina miała kołtun, daleko jest zjadliwszym od jadu wenerycznego, tém zepsuciem krwi niespotęgowanego; nadto przekonaliśmy się, że jad taki zaszczepiony zdrowemu człowiekowi może mu udzielić nietylko weneryją, lecz nawet zaszczepić kołtun [10].
Temu w naszéj ludności tkwiącemu usposobieniu do kołtuna przypisać należy, dla czego u nas choroby weneryczne pomimo najświatlejszéj pomocy lekarskiéj, pomimo najstaranniéj przeprowadzonych kuracyj, nie raz tak są uporczywe, że wyczerpują wszelką cierpliwość lekarza i odwagę pacyjenta. Któż z wenerycznych wiedziéć może z pewnością od jakiéj osoby pochodzi początkowo jad, którym się zaraził? może go otrzymał dopiero z dziesiątéj ręki, ale ta najodleglejsza osoba miała właśnie kołtun lub usposobienie kołtunowe, i udzieliła jadowi wenerycznemu nowéj zjadliwości, któréj się zgubna siła jeszcze i w dwudziestéj ręce nie stępi.
Nie ma na świecie większych niwellatorów jak śmierć i jad weneryczny. Śmierć równa wszystkich ludzi z sobą, a tenże sam jad weneryczny, od jednéj osoby czerpany, wałęsa się w krwi najdostojniéj urodzonego panicza tak dobrze jak we krwi ubogiego i brudnego rozpustnika, i przez to ich spokrewnia z sobą.
Zarażony jadem wenerycznym panicz, jest tedy bardzo bliskim krewnym wszystkich splamionych wyrzutków z towarzystwa, bo wspólna w jego żyłach krąży ciecz, krew i zaraza.
Zarażony familijant przestaje miéć szlachetną krew którą mu dali rodzice, on ma tylko posokę taką jaka wrze i pokutuje w rozpustnéj hołocie.
Częstokroć najniewinniéj można popaść w bezdenną otchłań wenerycznego zarażenia przez całowanie się z osobami syfilitycznemi, przez fajki, szklanki, łyżki i instrumenta dęte, które im służyły, przez zaszczepienie ospy ochronnéj skażonéj syfilityczną zarazą, nakoniec przez mamki. Ileż to dzieci nie pada ofiarą zarażonych mamek?
A zatém w naszym kraju prawie nie ma środka zabezpieczającego z pewnością od zatrucia wenerycznego, ale ludzie pilnujący skwapliwie czystości ciała swojego, ludzie nie robiący wybryków dyetetycznych, ludzie estetyczniejsi, wyżsi duchem i cnoty, umiejący walczyć przeciw zwierzęcym potworom pożądliwego ciała, będą się umieli strzedz fatalnéj zarazy, która gnębi biedną krainę naszą do tego stopnia, że już się w najskrytsze zacisza wiejskie wdarła, i tam zatruła naszego ludu wiejskiego żony i córki.
Dżuma, żółta febra, tyfus, szkorbut, świerzba, ospa, szkarlatyna, odra, słowem choroby w których się wyradza kontagium, to jest jad przeznaczalny od człowieka do człowieka. (Cholera azjatycka nie należy do chorób zaraźliwych.)
Dżuma i żółta febra już od bardzo dawna nas nie nawiedziły, ale zgniły tyfus bardzo jest częstym u nas, i udzielić się może nie tylko przez dotknięcie, ale nawet przez zbliżenie się do atmosfery chorego. Środkami zaradczemi są: nie wychodzić na czczo z domu, wystrzegać się zbliżenia z chorym, nie połykać śliny dopóki przy nim zostajemy, niestawać na przeciw jego oddechu, nie dotykać się go, zmieniać odzież; strzedz się futer, umywać się octem, płukać usta wodą aromatyczną, zażywać tabakę, żuć odrobinę kamfory, palić tytoń, i t. d.
Niektóre dysenteryje tak są zaraźliwe jak tyfus, i tych samych wymagają środków zaradczych.
Szkorbut może się stać zaraźliwym przez bardzo bliskie styczności z osobami na szkorbut chorującemi, mianowicie w szpitalach, więzieniach, kazamatach. Wymaga wielkiéj czystości, kwaśnych, świeżych potraw, umywań i płukań z octu.
Przeciw świerzbie ubezpieczyć się można obmywaniami w wodzie miękkiéj z solą kuchenną i odrobiną saletry.
U nas pomimo zaszczepiań ospy ochronnéj, dość często zjawia się naturalna ospa i liczne zabiera ofiary. Ale zaszczepianie ospy odbywa się u nas w sposób niedostateczny: niezmiernie bowiem u nas trudno dostać dobréj krowianki, to jest materyi ochronnéj świeżéj lub zebranéj na dzieciach nie limfatycznych, nie skrofulicznych, nie kołtunowych, i nie świerzbowych. Nawet krew żydowska ma miéć w sobie jakiś ostry ferment, który przeprowadzony materyją ospy w krew zdrowego dziecka, natychmiast wyradza wysypki, liszaje, a wtedy i ognipióry. Dobrze o tém wiedzą dbali o zdrowie dzieci swoich możniejsi Izraelici, i starają się miéć dla swych dzieci ospę zebraną z chrześcijan. Ostrość krwi u żydów niższéj warstwy społeczeństwa pochodzi zapewnie od nadużywania cybuli, czosnku, ryb i korzeni, zarazem od niedostatecznego pielęgnowania czystości skóry.
Bywają epidemije tak mocne ospy, szkarlatyny i odry połączone z zapaleniem tak gwałtowném ócz, gardła i grdyki, że największém niebezpieczeństwem grożą dzieciom. Lepiéj je wtenczas najzupełniéj przegrodzić od chorych, przytém kadzić octem, bursztynem, jałowcem.
Wścieklizna wyradzająca się w całém psiém plemieniu, to jest w psie, w wilku, w lisie, i w szakalu, może być udzielona ludziom śliną albo przez ranę, albo przez zetknięcie śliny z bardzo delikatnym nadskórkiem nosa, warg, części rodnych, albo nawet przez wpadnięcie śliny na jaką dawną rankę, na pryszcz lub wrzód.
U nas, (pomimo często wydarzającéj się wścieklizny psów i najsmutniejszych skutków ich ukąszenia na ludziach i na bydle sprawdzanych,) jeszcze bardzo fałszywe obiegają wyobrażenia o znamionach charakteryzujących wściekliznę. Dla tego widziemy się zmuszeni wyliczyć tutaj wszystkie dotychczas przez najznakomitszych weterynarzy uznane objawy téj straszliwéj choroby.
Wścieklizna psów okazuje się w dwóch różnych kształtach: 1° Wścieklizna gwałtowna, objawia się u psów nadzwyczajną drażliwością i łatwością do rozgniewania, lizania przedmiotów zimnych, (łańcuchów, kamieni, gwoździ w podłodze,) niespokojnością, bieganiem z miejsca na miejsce. Jednakże przytomności nie tracą psy wściekłe, aż dopiero na krótki czas przed śmiercią: poznają jeszcze pana swego i osoby około nich zwykle chodzące, okazują się czułe za dobre obchodzenie się. Im bardziéj jednak wzrasta gwałtowność choroby, tém mniéj są powolne. Utrata apetytu, osobliwie dla pokarmów stałych, pokazuje się pospolicie zaraz z początku choroby. Psy wściekłe jednakże nieraz pożerają rzeczy do pożywienia niesłużące: drzewo, torf, słomę, skóry, wełnę, kawałki szkła, łajno własne, urynę, i t. d. Wszystkie psy na wściekliznę chorujące mogą patrzéć na wodę i inne płyny, i mogą je lizać i pić w każdym zakresie choroby. Niektóre nawet wyszukują wodę i piją ją z chciwością; ale są i takie któreby chciałyby pić wodę lecz jéj nie są w stanie połknąć z przyczyny nabrzmienia języka i gardła. Prawdziwego wodowstrętu nie ma żaden pies wściekły, a tém mniéj do przedmiotów błyszczących lub do światła. Wszystkie psy wściekłe doznają z początku zatwardzenia stolca.
Najważniejszym znakiem wścieklizny psów, u wszystkich spostrzegać się dającym, jest właściwa zmiana głosu i szczekania. Tony wydawane przez psa wściekłego raz są wyższe, drugi raz niższe, niż w stanie zdrowia, a przy tém chrapliwe i nieprzyjemne. Szczekanie jego przechodzi zawsze w krótkie wycie, tak że tego ani szczekaniem, ani wyciem nazwać nie można; jest to coś między jedném a drugiém pośredniego. Nie wydarza się to w żadnéj innéj chorobie psów, i bez widzenia nawet psa rozpoznać wściekliznę dozwala. W czasie wydawania tonów dopiero opisanych, większa liczba psów wściekłych podnosi pysk do góry, podobnie jak te psy szczekające albo wyjące, które słysząc grających na instrumentach muzycznych znieść tego nie mogą. Niektóre psy wściekłe odzywają się tak prawie bezprzestannie, bez żadnéj przyczyny; inne kiedy niekiedy tylko albo gdy są draźnione, czasem znowu zmieniają się te tony, lecz im dłużéj trwa choroba, tym głos ich chrypliwszym się staje, tak daléce iż u niektórych nabiera nareszcie podobieństwa do krząkania świń.
U największéj liczby psów na wściekliznę chorujących, pokazuje się prędzéj lub późniéj skłonność do kąsania, ale w rozmaitym stopniu i nie raz z przerwami. Psy z natury łagodne i spokojne chwytają tylko zębami pobliskie przedmioty ale nie gryzą; psy zaś złośliwe napadają na inne zwierzęta i na rzeczy nieżyjące, gryzą je, szarpią, a niekiedy własnego nawet nie oszczędzają ciała. Przez drażnienie ich powiększa się w nich chęć kąsania. Najprzód i najgwałtowniéj ukazuje się w nich chęć kąsania kotów, nawet takich z któremi wprzód w zgodzie żyły; potém innych psów i zwierząt, a nakoniec ludzi. Psy zdrowe choćby największe chronią się wtedy najczęściéj instynktową ucieczką przed wściekłemi choćby najmniejszemi. Samo kąsanie dzieje się zwykle cichaczem, bez poprzedniego warczenia albo szczekania. Czasem się zdarza, iż psy wściekłe napotkawszy inne, wąchają najprzód ich pysk, części płciowe, i otwór stolcowy, kiwając przytém ogonem; a potem niespodzianie je gryzą. Podobnież gryzą one cichaczem nadstawiony im kij i przytém ogonem machają.
Niektóre psy wściekłe czynią często poruszenia pyskiem takie, jakby łapały muchy, lub inne owady w powietrzu latające.
Powierzchowna postać psów wściekłych w pierwszych początkach choroby, tak mało się zmienia, iż się nie wydają choremi. Drugiego dopiéro albo trzeciego dnia choroby czerwienią się im oczy, od czasu do czasu przymykają się na kilka sekund powieki, a skóra na czole i nad powiekami fałduje się w małe zmarszczki. Późniéj oczy stają się mdłe i jakby kurzem posypane. Niektórym puchnie cała głowa, innym niektóre tylko jéj części, jak np. nos, język, i t. d. Większa ich liczba ma sierść najeżoną, a wszystkie w krótkim czasie bardzo znacznie chudną.
Pysk psów wściekłych w większéj liczbie przypadków więcej jest suchy niż wilgotny; a tém samém bez piany. Do rzadkich wyjątków należą te przypadki, w których gardziel jest nabrzmiałą, i ślina przełykaną być nie może.
Dopóki psy wściekłe mają jeszcze nieco siły i nie są ścigane, dopóty trzymają ogon jak zwykle, dopiero wtedy gdy już znacznie osłabną spuszczają go na dół, ale nigdy nie wciągają go więcéj niż zwykle pod siebie.
Chód także psów wściekłych nie różni się od zwyczajnego w początku choroby, ale późniéj w miarę wzmagania się onéj, powiększa się osłabienie nóg tylnych, przechodzące nareszcie w sparaliżowanie. Twierdzenie że psy wściekłe zawsze w kierunku linii prostéj biegną, jest błędne. W początku choroby biegają one i owszem tu i owdzie, w jak najrozmaitszych kierunkach, wietrząc przy tém po ziemi, a gdy je napada chęć kąsania, skaczą nawet aby kąsać. Dopiéro gdy w późniejszym zakresie choroby, wpadną jakby w stan odurzenia, wtedy dopóty biegną w jednym kierunku, dopóki straciwszy siły nie padną; albo dopóki ich okoliczność jaka do zmienienia tego kierunku nie znagli.
Przypadłości spokojnéj wścieklizny psów. W téj wściekliznie psy zmieniają się także, stają się w ogólności cichemi, spokojnemi, a nawet smutnemi.
Najważniejszym znakiem zaraz z początku choroby w oczy wpadającym jest to: że szczęka dolna wisi na dół jakby sparaliżowana, a tém samém pysk jest ciągle mniéj lub więcéj otwarty.
Z przyczyny takiego paralitycznego wiszenia na dół szczęki dolnéj i ciągłego otwarcia pyska, psy tego rodzaju choroby cierpiące, nie mogą nic przełykać, ani nawet płynów; wszystko im z pyska wypada. Dla tego także spływa im nieraz z paszczy ślina śpieniona; i mniej one mogą kąsać niż psy właściwą wścieklizną cierpiące.
Chęć kąsania, niespokojność, i chęć odbiegania z domu, nierównie tu są w niższym stopniu, niż w poprzedzającym gatunku wścieklizny.
Koniec języka wystaje często psom takim po za zęby z pyska.
Głos w téj wściekliźnie zmienia się zupełnie w taki sposób, jak w wściekliźnie właściwéj; ale rzadko go kiedy słyszéć można, tak dalece, iż psy zdają się być oniemiałe.
Co do przytomności, chęci jadła i napoju, braku wodowstrętu, szybkiego chudnienia, zatwardzenia stolca, i innych wyżéj wymienionych przypadłości, wścieklizna spokojna nie różni się prawie od wścieklizny zwyczajnéj.
Przebieg równie gwałtownéj jak i spokojnej wścieklizny bywa rozmaity. Zawsze jednak kończy się ona śmiercią; i to albo z wyczerpania sił, coraz bardziéj wzmagającego się, zwykle w siedm lub ośm dni, od okazania się pierwszych jéj znaków, albo jakby apoplektycznie w krótszym nierównie czasie. W ogólności zaś żaden pies dłużéj nad 10 dni w chorobie téj nie żyje.
Psy spragnione picia, i zadowolenia płciowego podczas srogiéj zimy lub gorącego lata, zwłaszcza trapione bólem zębów, robakami i rumatyzmem, najłatwiéj zapadają na wściekliznę, ta zaś wścieklizna już musi istnieć w psie, ślina ich już musi wywrzéć owe straszliwe znane nam skutki, gdy jeszcze żadnych innych oznak wścieklizny nie ma, gdy jeszcze psy te się łaszą, liżą swych panów i swe panie, ztąd nieraz najokropniejsze i publiczności z przyczyn swych nieznane powstają skutki.
Człowiek ukąszony przez psa wściekłego, (przez wilka, lisa, kota, i inne zwierzę wścieklizną opętane,) lub zarażony przez wszczepienie się śliny jego już opisanemi, mimo wiedzy odbyć się mogącemi sposobami, jeźli nie użyje środków zaradczych, i pozwoli jadowi wścieklizny rozejść się po krwi swojéj, wpada niechybnie w najrozpaczliwszą chorobę jaka tylko istniéć może, wpada w wściekliznę.
Wścieklizna u ludzi nie wiedzących że ją mają zaszczepioną w krew swoję, objawia się najprzód dziwnym jakimś smutkiem, ruchliwością, niespokojnością, potem lekkim, paroksyzmem spazmatycznym, nareszcie konwulsyjami, boleścią w całém ciele, szałem, utratą przytomności, czasami tylko nieprzezwyciężonym wstrętem do wody, i do wszystkiego do wody podobnego, niewypowiedzianym pociągiem do rzucania się na ludzi i do kąsania ich.
Największém udręczeniem w tym stanie są owe intervalla lucida, owe chwile przegradzające paroksyzm, w których nieszczęsny człowiek wraca całkiem do przytomności, i zdaje sobie całkowicie sprawę z owego rozpaczliwego stanu.
Podczas naszego pobytu w szkole lekarskiéj Montpelliejskiéj, jeden z bardzo wiele rokujących współuczniów, nieszczęsny Donnadieu, został ukąszonym bardzo lekko w nogę przez pieska, o którym nie wiedziano że był wściekłym.
W dziewiątym dniu, gdy rana już się prawie zgoiła, wybuchła straszliwa choroba, i biedny pacyjent który już kończył wydział lekarski natychmiast pojął że to była wścieklizna. Żadne pióro nie zdoła opisać męczarni młodego medyka doskonale wiedzącego, że jego choroba musi się skończyć niechybną śmiercią. Sam prosił wszystkich obecnych i ojca swego także lekarza na jego pomoc przybyłego, żeby go związano i żeby się doń nie przybliżano podczas paroksyzmu, bo go ogarnia wówczas nieprzezwyciężona żądza kąsania. W najczulszych wyrazach opłakiwał on w chwilach jasności często doświadczanych los swój okrutny, najprzykładniej sposobił się na śmierć spowiedzią, przyjęciem Kommunii Świętéj, i ostatniego namaszczenia; niesłychane męczarnie i wszystkich lekarzy obecnych przestraszające konwulsyje znosił godzin blizko trydzieści, i nareszcie wpadł w śmiertelny Tetanos, to jest kurcz wyprężony, podczas którego dusza uleciała z ciała okropnemi bólami miotanego. Żadne lekarstwa, obfite puszczenie krwi, nawet najmocniejsze narkotyki, opium brane w najmocniejszych dozach po cztery grany, żadnéj nie sprawiły ulgi pacyjentowi, żadnéj nie uśmierzyły boleści.
Po śmierci nic nie znaleziono pod językiem owych krost, o których Dr. Marochetti lekarz badający w roku 1813 na Podolu wścieklizny mówił, że się znajdują zawsze jeszcze przed wybuchnięciem wścieklizny, i o których utrzymuje że są ostateczną przyczyną wścieklizny. Dr. Marochetti zaręcza że po wypaleniu tych krost żelazną sondą do białości rozpaloną i po użyciu w wielkich dozach wywaru z Janowcu (Genista Tinctoria) wścieklizna nigdy nie wybuchnie.
W naszym kraju bardzo częste mamy przykłady wścieklizny, nie tylko u psów, lecz nawet u wilków się pojawiającéj, i nie raz ludzie i rozliczne zwierzęta padają ofiarą ich ukąszeń.
Wytępić ze wszystkiém wścieklizny nie możemy, ona się bowiem tworzy aż zanadto łatwo w stosunkach klimatu w którym żyjemy, z zbytecznego gorąca w lecie, zimna w zimie, nawet ze słot oddziaływających bardzo niekorzystnie na psie zęby; ale zapobiegać winniśmy o ile możności rozszerzaniu się wścieklizny, i zdaje się najlepszym, do celu najłatwiéj prowadzącym środkiem byłoby, gdyby trzymano tylko psy człowiekowi pożyteczne i potrzebne, to jest kądle i buldoki, niezbędne stróże bezpieczeństwa na wsi, a wyżły, charty, ogary, i taksy (jamniki) służące nam do polowania.
Za wszystkie inne psy służące tylko do rozrywki, do fantazyi i za konduktorów kobiecéj tkliwości, nieumiejącéj się wywrzéć na coś lepszego, zwłaszcza za małe eleganckie pieski, właściciele powinniby płacić podatki, z którego przychód mógłby być obróconym bezpośrednio na cele dobroczynne; każdy pies bez wyjątku do potrzeby i do fantazyi służący musiałby być opatrzony dwa razy na rok oznaką dającą mu prawo do życia. [11] Tak się dzieje w kilku krajach, i najlepsze z tych ustanowień wynikają skutki, to jest rassy psów się poprawiają, psy nie parszeją; wtenczas nie tak łatwo wydarzają się przypadki wścieklizny, bo właściciele lepiéj pilnować będą psów użytecznych, lub za które podatek opłacają.
Ukąszonego można jeszcze i w parę godzin zabezpieczyć od wścieklizny następującemi środkami:
Ranę wymyć natychmiast słoną lub ammoniakalną wodą, potém wypalić ranę najlepiéj za pomocą żelaza do białości rozpalonego, wreszcie gnoić ją przez miesiąc lub sześć tygodni za pomocą wizykatoryi. Przez cały ten czas trzymać ukąszonego na dyjecie, dawać mu pić codziennie półtoréj kwarty dekoktu z trędownika, (Scrophularia nodosa). Roślina ta prawie powszechnie i przez lud znana, a prawie wszędzie u nas w wilgotnych miejscach rosnąca, jest istotnie środkiem przeciw zatruciu jadem wścieklizny; mieliśmy już kilka razy sposobność o tém się przekonać, i na własne oczy widzieliśmy jak dwoje prosiąt przez psa wściekłego pokąsane, i już konwulsyjami miotane, śliniące się i gryźć chcące, zostały do najzupełniejszego zdrowia przyprowadzone mocnym wywarem trędownika wlanym za pomocą butelki w gardło.
Chorobie karbunkułowéj, czyli antraksowéj czyli zarazie śledziony ulegają nie tylko wszystkie zwierzęta swojskie i dzikie, ale nawet ryby. Dotknięte nią zwierzęta po największej części padają, i to tak szybko, że im żadnéj nie można nieść pomocy. Jest ona najniebezpieczniejszą dla bydła rogatégo, owiec i świń; koni rzadziéj napada. Żaden klimat, żadna miejscowość nie uchroni od téj zarazy, grassuje jednakże rzadziéj w zimie i w zimniejszych krajach.
Choroba karbunkułowa może się objawić z wyraźnemi guzami karbunkułowemi, lub bez tych guzów z cierpieniem różnych trzewiów, (właściwa zaraza śledziony). Pospolicie zwierzę dostaje drżenia zadnich nóg, porusza się ociężale, mleko się zmienia, staje się żółtawém, puls przyspieszony, nieregularny potém prawie żaden, ciało nader gorące, oczy zaognione, potém zgasłe, oddech trudny, charaktery zapalne potém zgniłe, guzy (w formie guzowatéj to jest mniéj szybko przebiegającéj), na różnych częściach ciała, najniebezpieczniejsze tworzą się na głowie, szyi, gardle, wymieniu, na częściach głównych i na stawach.
Materyja z tych guzów i w ogólności całe ciało zwierzęcia na karbunkuł padłego lub chorego, takim zaraźliwym jadem są przesiąkłe, że muchy wystarczają na przeniesienie go z zwierzęcia na człowieka, i na wzbudzenie w nim najokropniejszych najczęściéj śmiercią kończących się boleści, zapaleń i owrzodzeń. Mięso zaś zwierząt takich, nawet żeby tylko przez godzinę chorowały i zarzniętymi były, równie prawie jest zjadliwe gdy zostanie spożytém. [12]
Wszędzie gdzie tylko panuje zaraza na bydło, (a u nas wydarza się to na nieszczęście bardzo często od lat dwudziestu kilku,) ludzie powinni być nadzwyczaj ostrożni w obchodzeniu się z bydłem, powinni przedewszystkiém pielęgnować czystość ciała, obmywając się wodą z aromatycznym octem, wykadzając mieszkania bursztynem, chlorem, wytępiając muchy i niszcząc wszystkie padliny zakopywaniem ich w ziemię i przysypywaniem wapnem, aby łakome i prawie zawsze głodne kmiotki nie mogły odkopać i zjadać obrzydliwego ścierwa.
Wybuch choroby karbunkułowéj u człowieka, poprzedzony jest uczuciem niewypowiedzianego smutku, niespokojności i osłabienia. Zaraz wówczas należy dać na womity i obmywać trzy razy na dzień całe ciało aromatycznym octem.
Nosacizna końska czyli smark może się przenieść na człowieka, jak to najnowsze doświadczenia wykazały, mianowicie we Francyi.
U koni nosatych zwykle z jednego nozdrza płynie materyja gęstawa, lepka, koloru brudno-żółtawego, zsycha się na nozdrzach i tworzy na ich brzegach skorupę zielonowatą, smrodliwą. Z oka téjże saméj strony wydziela się materyja gęstawa, lepka i w wewnętrznym kącie oka w grudkę się gromadząca. W rowie podszczękowym nabrzmiewają gruczoły limfatyczne nieruchome, twarde, okrągłe, wielkości orzecha laskowego, czasami i jaja kurzego, niebolesne. Błona nosowa blada, czasem siwawa, na niéj punkta i paski czerwone, i wrzodziki wielkości grosza, nieco wklęsłe z słupowatym brzegiem, wydzielające posokę nieznośnie cuchnącą. Zgniła gorączka, puchnięcie głowy i nóg zwykle towarzyszą nosaciznie, chorobie prawie zawsze śmiertelnéj.
Nosacizna końska z największą łatwością przenosi się na człowieka i zrządza okropne prawie zawsze śmiercią się kończące przypadłości. Nie tylko z bydlęcia na człowieka przechodzi zgubny jad nosacizny przez wszcepienie (inoculatio), lub zarażenie (infectio), ale nawet z człowieka już nią zarażonego na innego człowieka. Niedawno temu pan Rocher uczeń medycyny Paryzkiéj, opatrując w szpitalu Ś-go Antoniego mastalerza smarkiem zarażonego, sam się zaraził, i umarł w najokropniejszych męczarniach, ofiarą swéj gorliwości; w roku zaś przeszłym 1854 w Wrześniu mieliśmy sami w Terespolu z Doktorem Kojsiewiczem sposobność przekonania się o zabójczym wpływie zarazy w mowie będącéj, na jednym żydzie, handlarzu koni.
Zakres tego dzieła nie pozwala nam wchodzić w opis przypadłości znamionujących zatrucie nosacizną końską, powiemy tylko, że wybuch choroby poprzedza peryjod inkubacyi, trwający pięć do sześciu dni, niczém wcale niecharakteryzowany; potém dopiero zjawiają się boleści głowy i całego ciała niby rumatyzmowe, nareszcie gruczoł wzdłuż naczyń limfatycznych, gorączka, wrzody, pryszcze i odchód nieznośnéj smrodliwości z nozdrzy. Gangrena, zgnilizna ogólna, dyaryja krwawa, majaczenia, stan tyfusowy poprzedza śmierć niechybną.
Zaradcze środki jak najsprężystsze powinny być użyte zaraz na początku, gdy tylko prawdopodobieństwo najmniejsze możliwéj zarazy gdziekolwiek istnieje. Wrazie inokulacyi mocne i zręcznie wykonane wypalanie, czystość najskrupulatniejsza, obmywanie całego ciała octem, kadzenia mieszkań, kąpiele parowe powinny być użyte.
Księgosusz, zaraza bydła rogatego, tyfus samemu tylko bydłu rogatemu właściwy, szerzy się pomiędzy bydlętami przez bezpośrednie lub pośrednie ich z sobą zetknięcie. Pochodzi z południowo-wschodnich krajów Europy między Donem i Dnieprem leżących, i dostaje się przez udział od lat dwudziestu kilku bardzo często do nas postępując i to zawsze pewnym, geograficznie wyznaczyć się mogącym traktem od wschodu ku zachodowi.
Bydlę zarażone staje się smętne, leniwe, przeżuwa wolniéj i traci chęć do jadła, sierść jeży się, oddychanie odbywa się z trudnością, kaszel się jawi. Potém dreszcz, trzęsienie skóry, zimno i gorąco naprzemian, nagłe zmiany temperatury w uszach, rogach i nogach. Chód ociężały powłóczący, oczy połyskowe wystające, wzrok wytrzeszczony, łzy. Nozdrza i pysk gorętszy, błona śluzowa nozdrzów czerwieńsza, ślina przezroczysta wylewa się z nozdrzy i pyska w postaci długich nici. Pragnienie, brak apetytu. Przeżuwanie nieregularne, lub ustanie jego, odymanie brzucha, w okolicy lędźwiowej ból, gnój ciemnego koloru spiekły i spalony. Mleka znacznie mniéj; oddech prędszy, kaszel częsty i stłumiony. Około 9 do 12 dnia nastaje zupełne osłabienie, boki zapadają, oczy połysk tracą, łzy obfite mają kolor żółty, potém schną, toż samo i śluz w nozdrzach. Potém nastają wszystkie symptomaty tyfusa, śluz nabiera smrodliwości, błony z pyska schodzą, biegunka czarno-brunatna z krwią zmięszana, puls tak szybki że trudno go namacać, oddychanie w najwyższym stopniu utrudzone z głosném sapaniem i stękaniem, pysk otwarty: śmierć następuje 13 lub najdaléj 17 dnia po zarażeniu, przy coraz więcéj wzmagających się kurczach. Po śmierci jawi się wkrótce zgnilizna, ale nie tak prędko jak w zarazie śledziony.
Po otworzeniu trupa okazuje się trzeci żołądek, księgą zwany, w kształcie nadętéj twardéj kuli, ma również na zewnętrznéj powierzchni ciemno-czerwone plamy, bardzo rzadko jest on miękki i bez plam. Wewnątrz między jego listkami jest pokarm bardzo suchy zielono-żółtawy, lub popielato siwy, czasami jednak trafia się miękki i rzadki. Ta okoliczność, że między listkami księgi znajduje się czasami pokarm papkowaty, dowodzi że wyraz księgosusz na oznaczenie téj choroby nie jest właściwym, choroba ta jest prawdziwym tyfusem.
Pierwiastek zarażający téj choroby tworzy się od chwili jéj wybuchnięcia a szczególnie rozwijania się. Jest on lotny, tworzy się we wszystkich częściach, wyziewach i odchodach bydlęcia, i wydobywa się z trupa przez trzy miesiące i dłużéj.
Żmija, zwierzęta czyli gady zwane w ogólności wężami w jednych okolicach naszego kraju, mianowicie w gubernijach Augustowskiéj i Płockiéj, są rzadkie; w południowych zaś szczególniéj w gubernii Lubelskiéj bardzo częste, a nawet w niektórych miejscach mnogie. Węże i żmije dwa różne od siebie stanowią rodzaje; gdzie widać jedne, tam zwykle bywają i drugie, wszakże żmije są u nas daleko rzadsze jak węże. Nie po samém tylko ubarwieniu ale i po ogólnym kształcie ciała, te gady na pierwszy rzut oka rozeznać można. Żmije różnią się od wężów głową prawie sercowatą, to jest w tyle mocno rozszerzoną, tarczami pokrytą i stosunkowo cienką za nią szyją, szyja zaś wężów wygląda grubsza, ponieważ głowa ich od tyłu mniéj jest rozszerzona, a ciało w ogólności bardziej wałeczkowate, kiedy u żmii jest wyraźniéj wrzecionowate. Przy każdém też spotkaniu węże okazują się żywsze, ruchawsze, płochliwsze, a żmije ociężałe, leniwe, co może pochodzi z ufności w jadowitą broń swoję, któréj wszystkie zwierzęta lękać i strzedz się muszą. Jednego ich gatunku szczegółowy podajemy tu opis.
Żmija Ruda, (łac. Vipera Mersca, niem. Kreuzotter, fran. Vipère rouge), na wierzchu głowy, w środku między oczami ma dużą tarczę, a za nią ku tyłowi dwie większe, tu i owdzie na 4 części się dzielące, reszta głowy pokryta drobnemi łuskami. Z pośrodka wierzchu głowy ciągną się ku tyłowi na boki dwie ciemne, sierpowatą wklęsłością na zewnątrz obrócone pręgi, które już się rozchodzą, już zbiegają i tworzą wtedy sercowatą plamę. Pomiędzy temi pręgami zaczyna się ciemna, rzadko tu i owdzie przerywana gzygzakowata linija, i ta idzie przez cały grzbiet i ogon żmii. Po obudwóch jéj bokach naprzeciw każdego zagięcia widać po jednéj małéj ciemnéj plamce, których dwa tak rzucone szeregi ciągną na równiéż wzdłuż całego ciała. Oprócz tych stałych cech gatunkowych, widziéć się na niéj jeszcze dają znaczne odmiany co do maści ubarwienia, a to według płci i wieku tego gadu.
Tak zwana Źmija czarna (Vipera prester), cała czarna lub czarno-siwa, ledwo ślady tu i owdzie ciemniejszych pręg i plam mająca, zdaje się być raczéj odmianą jak oddzielnym gatunkiem.
Prócz koloru różni się jeszcze powierzchownie samiec od samicy tém, że ogon ma grubszy i dłuższy, choć cały znacznie od niéj bywa mniejszym. Najdłuższy widziany samiec miał 2 stopy i 1 cal, a samica 2 stopy 6 cali długości.
Pysk źmii jest bardzo głęboki, i aż prawie do końca głowy rozszczepiony, może ona równie jak wszystkie węże, otworzyć go tak, iż wiérzchnia i dolna szczęka zejdą się na jednę płaszczyznę. To otwieranie i nadzwyczajne rozszerzanie się paszczy następuje u tych zwierząt tém łatwiéj, że dolna ich szczęka nie schodzi się bezpośrednio z kością czaszkową, tylko pośrednio przez kostkę ruchomą, tudzież że żuchwy dolnéj szczęki nie są połączone z sobą massą kościaną, ale długiém bardzo rozszerzalném więzadłem. Dla tego to wąż połykać może przedmioty o wiele grubsze od zwyczajnéj swego ciała objętości.
Nie w wysuwalnym języku, jak pospolicie lud sądzi, ale w odpowiedniéj budowy zębach, źmija ma straszną swą broń jadowitą. Wszystkie więc mają zęby i kąsać mogą, ale te tylko są jadowite, co posiadają właściwe do tego zęby, a właśnie takiemi natura zaopatrzyła źmije. W tyle głowy po obu bokach jest po jednym podługowatym gruczole, gdzie się jad zbiera. Od każdego gruczoła idzie ku przodowi kanał, którym jad dostaje się do skórkowatéj pochwy zęba w górnéj szczęce. Ząb ten w spokojnym stanie źmii cały w pochwie jest ukryty hakowato w tył zakrzywiony bardzo ostry. Przy nasadzie od przodu znajduje się w nim dziurka prowadząca do kanału wewnątrz zęba, którego maleńki otwór wychodzi przy ostrym końcu w delikatną rynienkę, od tego jeszcze otworu idzie przodem po wypukłości zęba, rynienka odkryta do piérwszego przy nasadzie otworu. Przeznaczeniem jest, jak się zdaje, tego misternego dodatku, aby przyjmował i prowadził do rany nadmiar jadu niemogącego się pomieścić w wewnętrznym kanale. Jadowity ząb źmii bywa od 1 do 1¾ linii długi.
Jad źmii, każdego węża jadowitego działa na krew w bezpośredniém tylko zetknięciu, na skórę zaś ciała i w kanale trawienia nie wywiera szkodliwego wpływu, dla tego może, iż się przez trawienie rozkłada. Trucizna łącząc się z krwią zaraz ją ścina, a wtedy część płynna rozchodzi się po przyległéj tkance, gdy pozostała część skrzepła czarno-czerwona kanał żyły zatyka i krążenie wstrzymuje.
Symptomatami zwykłemi po ukąszeniu są, ból dosyć wielki w porównaniu z wielkością rany, rozpościérający się na cały ukąszony członek, okrąg czerwony zapalny jawi się około ranki, część ta puchnie i w przeciągu kilku godzin puchlina miękka rozpościera się na cały zraniony członek. Jednocześnie powstają mdłości, niespokojność a nawet womity żółciowe, ból głowy i omdlenie. Część zraniona sinieje, często się trworzą pryszcze: stan ogólny pogorsza się ciągle, omdlenia coraz częstsze, oziębienie, gorączka zgubna, żółknięcie skóry, śmierć następuje w przeciągu dni kilku, ale czasem bez wszelkiego lekarstwa nastąpić może uzdrowienie.
Zdarzyło mi się widzieć niedawno krowę, która zdechła na ukąszenie źmii, i zaniedbanie narazić może na największe niebezpieczeństwo, a uciekanie się do zażegnawcy, jak to ma miejsce u naszych wieśniaków, jest niedorzecznością nie do darowania.
Głównemi lekarstwami na ukąszenie od źmii są: ammoniak, chlor, i różne rośliny, między któremi najlepszą jest kolumbijska roślina zwana Micania guaco. Podają ją za tak dalece skuteczną, iż ukąszenia źmii nie szkodzą osobie któréj sok téj rośliny zaszczepiono. Bolesne skutki szczepienia do kilku tygodni rozciągać się mają. Piérwsze pewniejsze wiadomości o skutkach téj rośliny podał Aleksander Humbold. Zasługują także na polecenie, według okoliczności wyssanie jadu z rany, jéj wymycie lub wyrznięcie skaleczonego miejsca albo wypalenie za pomocą sądy rozgrzanéj do białości, jak również postawienie baniek na ranie, przewiązanie nad nią ciała i t. p.
Roślinność kraju naszego tak piękna i bogata, mieści w sobie nie tylko wiele żywiołów zdrowia, to jest ziół lekarskich, ale niestety także bardzo wiele roślin nadzwyczaj zjadliwych, które zabijając albo odurzająco, (jak psinki, świniawesz, szaléj, i różne jadowite grzyby); albo wzbudzając swą ostrością zapalenia i śmiertelną gangrenę, (jak wilcze łyko, mlecznik i inne jadowite grzyby). Niezliczone są przykłady że zamiast pietruszki użyto do sałaty podobnéj pietruszce cykuty, zamiast pasternaku do jarzyn podobnego mu szaleju, zamiast jadowitych jagód[13], dzieci w jedném miasteczku zjadły niedawno jagody z psinki, (Solanum nigrum), i umarły w okropnych męczarniach, a zamiast maku zjadają czasem nasienie z tondery lub z lulka i także marnie giną.
Każdy przynajmniéj czytać umiejący człowiek powinienby poznać szkodliwe rośliny kraju swojego, a mianowicie jadowite grzyby, które rok rocznie w naszym tylko Królestwie do kilkuset ofiar zabierają; u nas na wsi podczas głodów, (a te często się zjawiają), całe rodziny wymierają w skutek użycia jadowitych grzybów, i to w najokropniejszych mękach.
Pomiędzy trującemi jawnopłciowemi roślinami kraju naszego najważniejsze są następujące.
Rośnie dziko w Szwajcaryi, we Włoszech i Niemczech, a nawet u nas w Olkuskiém, w okolicach Ojcowa w lasach, u nas ją hodują w ogrodach. Łodyga téj rośliny na 4 do 5 stóp wysoka, gruba, okrągła, gałęzista i gęsto liściami okryta, liście są spore ogonkowate, jajowate ku końcowi, lancowato wycinane i nieco zaostrzone, ciemno-zielone soczyste, gdy młode są włosiste, starsze zaś gładkie, i tylko nerwy i ogonki na dolnéj stronie włoskami opatrzone. Woń ich odurzająca, a smak ostry, kwiaty wyrastają z kątów liści, są pojedyńcze albo podwójne, brudno-purpurowe u wierzchu, późniéj brudno-żółtawe; stoją na szypułce i mają koronę dzwonkowatą pięciodzielną, a kielich pięcio-ząbkowy. Owoc jest jagoda czarna, okrągła, soczysta, dwu-komórkowa, z nasionami nerkowatemi. Korzeń jest trwały, długi, na kilka cali gruby, gałęzisty, zewnątrz brudno-żółtawy, wewnątrz biały, miękki, soczysty, obrzydliwie słodkawy.
Rośnie wszędzie po drogach i rowach pod płotami, około wsi i na dziedzińcach, cały pokryty włosami nieco lepkiemi i ma woń odurzającą, nieprzyjemną; kwiaty są w kłosach jednobocznych i składają się z korony lejkowatéj pięciodzielnéj, brudno-żółtawéj, fijoletowo-siatkowanéj i z kielicha jednolistnego trwałego. Liście są pierzasto dzielne, wycinane, podługowate, łodygowe, stulające. Nasiennik stanowi torebkę dwukomórkową, a w niéj nasiona workowate.
Ta roślina w Niemczech i Szwajcaryi dzika, u nas w ogrodach hodowana, ma łodygę kończastą, grubą, kosmatą, do 2 stóp wysoką; liście jajowate na przemian stojące lub podługowato lancetowate, krótko ogonkowe przy osadzie zwężone, faliste, przy brzegach karbowane, ciemno zielone, od spodu jaśniejsze. Kwiaty stoją na długich szypułkach formują długie jednostronne grona. Kielich ma pięć listków, korona stanowi rurkę brzuchatą, u góry ma 4 wycięcia krótkie, i jest białą albo purpurową a wewnątrz z różnobarwnemi plamami nakrapianą, nieco włosista.
Do nas sprowadzili ją Cyganie z Indyj, do swych guślarskich czynów, u nas rośnie dziko, ma 2 stóp wysokości, łodyga gałęzista walcowata, gładka, ma na sobie liście ogonkowate, długie, szerokie, jajowate, zaostrzone, na brzegach nie równo wycięte. Kwiaty są spore na krótkich szypułkach, są białe, lejkowate, składają się z długiéj fałdowanéj w końcu pięciokątnéj rurki. Owoc wielkości i kształtu kurzego jaja, kolczaste u spodu cztero-komórkowe, a w górze dwukomórkowe, ma znaczną w sobie ilość nasion nerkowatych czarnych, wewnątrz białych smaku obrzydłego.
Jest to krzew u nas w lasach rosnący, wypuszcza z początkiem wiosny na końcach małe kwiaty lejkowate, a potém dopiero liście. Kwiaty są różowego koloru, potrójnie stojące i dosyć równe.
Owocem, są jagody okrągłe czerwonego koloru, wielkości grochu, które jedno nasienie zawiera. Cała roślina posiada ostrość, a kora przyłożona do ciała pęcherze naciąga.
U nas w ogrodach utrzymywana, ma łodygę do 5 stóp wysoką, gałęzistą, u dołu kolcami opatrzoną, nakrapianą czerwonemi plamami, które potém czernieją. Liście są sztywne, podługowate, bez ogonków na brzegach i pod spodem kolczyste, z wierzchu gładkie, mają w sobie sok mleczny, kwiaty stoją w gronach, i są blado żółtego koloru.
Jest to drzewo zawsze zielone, pochodzi ze Wschodu, u nas w oranżeryjach utrzymywane, lecz tu rzadko kiedy kwitnie. Kwiaty białe gronowe, nieco mniejsze od wiśniowych, liście są spore podłużne jajowate, świecące, piłkowane, skórzaste, z wierzchu ciemnozielone, i przy osadzie przy każdéj stronie żeberka środkowego gruczołkiem opatrzone. Woń przyjemna kwiatów i liści w roztarciu przyjemniejsza, do gorzkich migdałów podobna.
Należy do familii jaskrawych, ranunculaceae, jest to roślina trwała u nas na piasczystych górach i w lasach obfita. Kwitnie z początkiem wiosny. Liście korzeniowe są pierzasto-dzielne, listki wielodzielne a podziałki równo-wązkie. Cała roślina jest wełnista. Z korzenia wyrasta jedna lub kilka łodyg, na których wierzchołku jest kwiat zwieszony, otoczony pokrywą do liści podobną, mający 6 płatków korony, a kształt dzwonka. Kwiaty te są zewnątrz ciemno-niebieskie, białą wełną pomszone, wewnątrz zielonawe, w końcu odgięte.
Kłoski ościste, od kielicha mniejsze; źdźbło łokciowe i wyższe, u góry chropawe, korzeń roczny. Rośnie na polach uprawnych pomiędzy zbożem jarém; w pszenicy niekiedy 1½ łokcia dorasta wysokości.
Jest rośliną zielną, trwałą, ma korzeń cebulowy, tak jak u tulipanów, łodygę pojedynczą, liście pochewkowate, prosto-stojące. Kwiat wierzchołkowy, okrycie kwiatowe pojedyncze, kolorowe o sześciu głębokich przedziałkach. Pręcików sześć przeciwległych wcięciom kielicha, jest to prawie ostatnia jawnokwiatowa roślina, która u nas kwitnie na jesieni, i w tym czasie sam tylko kwiat koloru blado-różowego ukazuje się z ziemi. Po okwitnieniu, część dolna słupka zamieniająca się na owoc, pozostaje przez następną zimę ukryta w ziemi. Na wiosnę dopiero wyrastają liście szerokie, lancetowate, całe do konwalijowych podobne, pochwą brunatną przy podstawie okryte, z pośrodku liści pokazuke się jedna, dwie lub trzy torebki, zawierające czarne, kuliste nasiona. Rośnie na mokrych łąkach, a kwitnąć późno jest ich ostatnią przedzimową ozdobą.
W ogrodach widziéć się dają różne odmiany pełne i pojedyncze, gdzie się utrzymują i rozmnażają jak tulipany. W naszym kraju ziemowit należy do rzadkich roślin, w południowych jednak stronach przytrafia się, szczególniéj w Krakowskiém w okolicach Olkusza. Lubo ta roślina wtenczas obficie się znajduje się na niektórych łąkach, kiedy już innéj zielonéj paszy nie dostaje, przecież bydło jéj nie rusza, co ją czyni podejrzaną. Jakoż cebula zimowita, osobliwie w początku lata wykopana, ma smak ostry i nudzący; wyciśnięty z niéj sok sprawia odrętwienie zębów i czyni ślinę bardzo gorzką; trzymając długo cebulę w palcach, te na pewien czas drętwieją.
Nie tylko bydłu i innym zwierzętom, ale i dla ludzi roślina ta wewnętrznie użyta jest trucizną. Po jéj użyciu szczęki się kurczą, język drętwieje, wargi się rozpalają, uryna gwałtownie z bólem odchodzi, żołądek pali, ból głowy nadzwyczajny, wielkie pragnienie, brak apetytu i t. d. téż same skutki sprawiają kwiaty i nasiona.
Łodyga jest prosta od 2 do 6 stóp wysoka, piszczałkowato okrągła, purpurowemi plamami nakrapiana, w górze gałęzista. Liście są spore, potrójno a w gorze podwójno pierzaste, pojedyńczym listkiem zawsze zakończone, baldaszek cokolwiek płaski, pokrywa ogólna z pięciu listków złożona, szczególnie połówkowa krótsza od baldaszków, z 3 listków złożona, korony są białe. Owoc jest prawie kulisty z wypukłemi piłkowato karbowanemi żeberkami, które są bardzo dobrą cechą odróżniającą tę roślinę od innych podobnych. Obrzydliwa woń téj rośliny do kociéj uryny podobna, znamionuje ją.
Pod nazwiskiem szalenia i cykuty, rozumiano dawniéj różne jadowite rośliny, a głównie do rodziny baldaszkowych (umbelliferae), i psinkowych (solaneae) należące, wiele bowiem z tych rodzin posiada, własności odurzające, a ztąd w użyciu są zawsze bardzo niebezpieczne. Roślina ta należy do baldaszkowych, i jest u naszego naturalisty Kluka, pod nazwiskiem szalenia opisana, a często zwana jest cykutą wodną od jéj systematycznego nazwiska.
Cykuta, jedna z największych trucizn dla ludzi i zwierząt, ma korzeń trwały, częstokroć bardzo wielki, wewnątrz komórkowaty przecięty wzdłuż, przedstawia owe komórki na sobie poukładane bardzo wyraźnie, a z przecięcia wypływa ostry sok, który wkrótce przybiera kolor pomarańczowy. Z korzenia wychodzi mnóstwo nitkowatych korzonków, częstokroć jak sieć splątanych; zapach korzenia nieco do pasternaku jest podobny, ale bardziéj obrzydliwy, na powierzchni ma wiele wypukłych obrączek które pochodzą od przegród wewnętrznych.
Z wierzchołka korzenia wyrasta łodyga gałęzista, wewnątrz czcza, pełno wodnistego i lepkiego soku, wysoka do dwóch łokci, wyraźnemi kolankami poprzedzielana. Z kolanek wyrastają gałęzie szeroko się rozchodzące, i znowu się na mniejsze dzielą. Liście gładkie, lśniące, stoją na tępych i prostych ogonkach, wyrastają z przeciwnéj strony baldachów kwiatowych. Liście te są składane, to jest z mniejszych złożone, listki te stoją parami, wierzchołek liścia tylko jednym się kończy; owe mniejsze listki rozdzielają się znowu na wiele mniejszych, niekiedy do 15 ich liczba dochodzi, te są jajowato okrągłe, ząbkowane, czasem pojedyncze, a czasem na 3 lub 5 wcięć podzielone. Baldach kwiatowy wielki wyrasta na przeciw liścia, pospolicie nie ma pokrywy, dzieli się na 12 do 18 mniejszych, zwanych baldaszkami. Każdy baldaszek opatrzony jest u dołu pokrywką z 3 do 5 listków złożoną, owoc jest bardzo małym kielichem uwieńczony, który pochodzi od pozostałéj blizny, składa się z 2 ziarn, te są jajowato okrągłe, prążkowane, nieco włosiste, bruzdowane, biało obwodzone, i podobne do nasienia pietruszki.
Ta zdradliwa roślina jest pospolitą w wodach stojących, na błotach i w rowach kopanych. Kwitnie w Czerwcu i Lipcu, staje się często przyczyną zatrucia szczególniéj dla dzieci wieśniaków, co w korzeniu jéj okrągłym upatrując niejakie podobieństwo do brukwi lub innego jadalnego korzenia, zjadają go i stają się ofiarą śmierci, jeżeli wczesny ratunek w pomoc im nie przyjdzie. W starożytnéj Grecyi przyprawiano truciznę roślinną pod nazwiskiem cykuty, i na wypicie jéj skazywano więźniów na śmierć osądzonych, takiego losu doświadczyli dwaj obywatele ateńscy Sokrates i Focyon, ztąd poszło wyrażenie cicutum bibere, wypić truciznę.
Korzeń cykuty czyni zawrót, nieprzełamaną skłonność do spania, sen śmiertelny, utratę zmysłów, bardzo wielkie osłabienie, pomięszanie, szaleństwo, łamanie w kościach, womity krwawe, czkawkę, rozpalenia, nabrzmienia, czarne plamy na ciele, suchość w gardle, a wreszcie śmierć. Po zgonie, ciało osobliwie podbrzusze i twarz nadzwyczajnie nabrzmiewają i czernieją, a z ust piana wypływa.
Zwierzętom również ta roślina jest trucizną, owce od niéj zdychają, konie i woły nie tykają jéj wprawdzie, głodem jednak do niéj zmuszone dostają zaraźliwych chorób.
Pomiędzy grzybami najzjadliwsze są:
Ma kapelusz z wierzchu pąsowo-czerwony, brodawkami białemi pstrzony, trzon opatrzony pierścieniem. Rośnie w lasach. (Patrz tab. 13).
Sok mleczny cierpki i piekący, kapelusz z wierzchu oliwkowo-brunatny lub innego koloru, na brzegach włóknisty, blaski białe, trzon pełny od kapelusza bledszy, rośnie w lasach. (Patrz tab. 14).
Blaszki pod kapeluszem białe, kapelusz niestałego kształtu i koloru, trzon bez pierścienia, sok nie wypływa po zadraśnięciu. Rośnie w lasach. (Tab. 15). Wszystkie rodzaje kolczaków, to jest grzybów mających kapelusze pod spodem kolczaste, także są podejrzane.
Najlepszym sposobem przekonania się, czy grzyby już ugotowane są jadowite, jest: przemięszać je przez minutę łyżką srebrną; jeżeli grzyby są jadowite, to niezawodnie łyżka zczernieje zupełnie jak w rozczynie chloru lub salmiaku. Przypadłości sprowadzone przez użycie jadowitych grzybów, są zatrważające w kształtach i skutkach. Nie raz żołądek do tego stopnia jest sparaliżowany trucizną odurzającą grzybów, że żadnemi dozami emetyku lub ipekakuany nie można z niego wydobyć womitów. Nieraz znów do tego stopnia ostrym pierwiastkiem innych jadowitych grzybów jątrzony, że najokropniejsze sprawia kurcze i boleści, przypadłości zupełnie do zatrucia arszenikowego podobne. Częstokroć, trzeba się uciekać aż do sondy żołądkowéj dla wyprowadzenia z żołądka truczny. Jako antydot przeciw zatruciu jątrzącemu, najlepszą jest oliwa prowancka jak najświeższa, pita całemi kwaterkami co kwadrans z odrobiną morfiny.
Wrazie odurzenia, to jest nieprzytomności umysłu, gadania od rzeczy, drżenia członków, rozszerzania źrenicy, należy nie tylko wyprowadzić przyczynę zatrucia z żołądka, lecz także dawać dużo oliwy prowanckiéj z kawą czarną bardzo mocną i lewatywy z kawy. Ciało całe nacierać octem, podawać sól amoniacką do wąchania. [14]
Arszenik, czyto biały, sprzedający się na wytępienie myszy i szczurów, czy żółty Auri pigmentum potrzebny introligatorom do farbowania, bardzo gwałtowną jest trucizną; najmniejsza ilość, to jest szczypta, wystarcza na zabicie człowieka pośród najokropniejszych boleści. Znam przykład zatrucia się mlékiem, w którém się utopiła mysz arszenikiem otruta, a cacka malowane na żółto farbą arszenikową, nieraz zadały śmierć dzieciom biorącym je w usta. Często także krople sprzedawane pokątnie przez szarlatanów przeciwko febrze zimnéj, leczą wprawdzie tę febrę, ale potém sprowadzają prawie zawsze bóle śledziony, puchnięcie, a następnie śmierć.
Ołów, miedź, żywe srebro często także stają się powodem zatruć przypadkowych i umyślnych. Malarze podlegają chorobom brzusznym (Colica pictorum) pochodzącym z ciągłego stykania się z farbami ołów zawierającemi; kotlarze i tokarze, mosiężniki często padają ofiarami powolnych chorób brzusznych, spowodowanych wkradaniem się pyłków miedzianych w żołądek i płuca; wreszcie złotnicy i inni rzemieślnicy trudniący się złoceniem za pomocą merkuryjuszu zapadają na choroby płucowe, pochodzące oczéwiście z wyziewów tego kruszcu. Zresztą i umyślne zatrucie może być zadane sublimatem i spowodować nieznośne boleści żołądka a nawet i śmierć.
Ałun w większych dozach, saletra nawet wzięta zamiast soli glauberskiej, obudzają wszystkie przypadłości gwałtownego zatrucia, które tylko z wielką trudnością uśmierzone być mogą.
Podzielam na trzy kategoryje pomoc, która ma być udzieloną osobom zatrutym. Najprzód, starać się winniśmy o wypędzenie trucizny emetykiem, purgującemi środkami lub sondą żołądkową; powtóre, ma być danym przeciw każdej truciźnie właściwy jéj antydot; po trzecie, pomoc lekarska na każdą przypadłość spowodowaną rozmaitemi truciznami (ból, zapalenie, zatwardzenie lub zbytnie rozwolnienie, odurzenie, kurcze, konwulsyje i spazmy) powinna być udzieloną choremu.
Antydotem przeciw arszenikowi, jest trzeci niedokwas żelaza wodnisty, potém węglan magnezyi lekko upalony, wszystko w wielkich dozach i najlepiéj w mléku. Puszczenie krwi jest prawie zawsze potrzebne, przytém postawienie pijawek na żołądek i lewatywy z mleka.
Antydotem przeciw zatruciu ołowiem jest sól glauberska lub angielska, na pół z mlékiem, oléj rycynowy (kleszczowiny), oliwa prowancka. Ale przedewszystkiém starać się wypada o wzbudzenie womitów.
Antydotem przeciwko zatruciu merkuryjuszem i miedzią (grynszpanem) są białka od jaj po sześć razem bite miotełką lub drewnianym widelcem i rozmięszane w wodzie, potém womity, oliwa prowancka.
Antydotem przeciw emetykowi i innym preparacyjom antymonu jest wyciąg gallasów lub jakiéjkolwiek innéj substancyi zawierającéj garbnik, na przykład: kory dębowéj, wierzby, tarnki.
Na kwasy wszelkie (siarczany, solny, saletrowy, królewski, pruski, szczawiowy), najlepszym antydotem jest magnezyja palona, kreda, woda wapienna, mydliny.
Na alkalije (potaż, soda; ammonijak, wapno niegaszone) dawać ocet, sok cytrynowy, rozczyn kwasu siarczanego. Przeciw wodzie chlorowéj zaś białka od jaja.
O GAZACH SZKODLIWYCH.
Z pomiędzy gazów czyli powietrz, wiele jest gwałtownych trucizn, i te trucizny tém są zdradniejsze, że będąc niewidzialnemi, ostrzegają człowieka o niebezpieczeństwie dopiero wtenczas, gdy przez oddychanie skutki z nich okropne nastąpiły. Wspomniemy tylko o tych z których przypadki są najpospolitsze.
1. Gaz niedokwas węgla. — Wtedy zawsze się tworzy, gdy przed wypaleniem węgli w piecu, zawcześnie tenże piec zamykamy. Ten gaz bezfarbny jest bardzo zabijający, i sprawia skutki znane na nieszczęście zbyt często po imieniem zagorzenia, które jeżeli z całą ścisłością nie będą leczone, najczęściéj śmierć zrządzają. Gazem ten zowie pospólstwo czadem z pieca. — Pali on się pięknym kolorem błękitnym, dla tego też w piecu łatwy jest do poznania, po wydobywającym się z węgli płomieniu tegoż koloru; ostrożność więc radzi, dotąd pieców nie zamykać, dopóki najmniejszy ślad płomienia niebieskiego na węglach spostrzegać się daje. Gdy jednak zagorzenie już nastąpiło, co poznać można po bólu czyli ciężkości głowy chorego, dzwonieniu w uszach, chęci do spania, mieniącym się wzroku, ciężkości oddychania, biciu serca gwałtowném, wreszcie opadnięciu z sił zupełnie, tak, że chory zdaje się być umarłym z twarzą czerwoną, siną lub bladą, lub jeżeli niektóre z tych znaków się okażą, radzę natychmiast użyć następującego sposobu ratunku.
Najsamprzód wynieść osobę na wolne powietrze, nie obawiając się działania zimna, gdyż to jest owszem potrzebne, następnie ją rozebrać i położyć w znak, zważając by głowa i piersi były nieco wzniesione w celu ułatwienia oddychania. Nadewszystko wystrzegać się należy kłaść chorego w łóżku ogrzane, i dawać mu enemy z dymu tytuniowego. Dawać mu należy ocet zmięszany z trzema częściami wody i trochę soku cytrynowego, równocześnie kropić całe ciało a szczególniéj twarz i piersi mieszaniną zimnéj wody z octem i pocierać ciało szmatkami zmaczanemi w tymże płynie lub w spirytusie kamforowym, wódce kolońskiéj, i t. p. Po trzech lub czterech minutach osuszyć potrzeba części zwilgocone, przez wytarcie ich serwetą rozgrzaną, i znowu po trzech lub czterech minutach rozpocząć nakrapianie i smarowanie ciała octem zimnym rozwolnionym. Środki te ciągle z wytrwałością powtarzać wypada. Rozcierać potrzeba skórę pod podeszwami, dłonie rąk i cały krzyż szczotką. Użyć także wypada enemy zrobionéj z wody zimnéj zmięszanéj z trzecią częścią octu, w kilka minut po jéj zadaniu potrzeba dać drugą zrobioną z wody zimnéj, z 4 do 6 łutów soli kuchennej i 2 łutów soli gorzkiéj, (siarkową magnezyją). Przesuwać pod nosem patyczek zasiarkowany zapalony, dla podrażnienia tego organu, lub zamiast siarki dać do wąchania (lecz tylko przez czas krótki) roztworu amonii. W miejscu tych środków można w nosie sprawić małe podrażnienie, włożywszy weń trąbkę z papieru lub piórka. Wpuszczać potrzeba wewnątrz powietrze. Gdy nie ma do tego stosownego przyrządzenia, można to uskutecznić przez przyłożenie swych ust do ust chorego, i następnie dmuchając. Jeżeli pomimo wszelkiego ratunku, chory znajduje się w stanie ospałości, nie traci ciepła naturalnego, jeżeli twarz zachowuje czerwoną, powieki nabrzękłe, oczy wystające, potrzeba mu krew puścić z nogi lub żyły powierzchownéj na szyi, (vena ingularis externa). Ten sposób jest lepszy od leczenia za pomocą emetyku, który nie zawsze może być z korzyścią zastosowany. Gdy już minie niebezpieczeństwo, kładzie się chorego w łóżko ogrzane, stojące w izbie z otwartemi oknami, starając się pozbyć osób niepotrzebnych, następnie daje mu się napić kilka łyżeczek wina mocnego, np. Malagi, Alikanto, Madery, i t. p. lub wina ciepłego osłodzonego. Emetyk w tym tylko przypadku może być korzystnie użyty, gdy po zupełném ocuceniu, chory uczuwa chęć do womitów, ciężkość i gniecenie w żołądku, lecz i w tym przypadku lepiéj użyć środków laksujących, jako to enem zrobionych z soli zwyczajnéj i siarkanu magnezyi (soli gorzkiéj).
Wszystkie środki powyższe aby celu swego dopięły, powinny być bez żadnego ociągania i przez długi czas (nawet gdyby chory zdawał się być umarłym) wykonywane. Często dopiero chory w 5 lub 6 godzin wychodzi ze stanu pozornéj śmierci, szczególniéj nie trzeba ustawać z wpuszczaniem w płuca świeżego powietrza.
2. Gaz kwas węglowy. — Jest w stanie gazu czyli powietrza bezfarbnego, znacznie cięższy od powietrza atmosferycznego, gasi ogień i zabija zwierzęta nim oddychające. Tworzy się przy wszystkich fermentacyjach, ztąd w piwnicach gdzie zachowują trunki fermentujące, znajdować się może; zapach jego jest nieco szczypiący.
Ostrożność radzi, dotąd do takich piwnic nie wchodzić, dopóki się nie przekonamy, że nie zawierają w sobie tego powietrza, co nie podlega wielkim trudnościom, pomniąc na własności tego gazu nieutrzymywania ognia; jeżeli więc w piwnicy świeca gaśnie, natychmiast uchodzić z niéj potrzeba, i jak najprędzéj ją przewietrzyć lub rozlać w niéj znaczną ilość wody zimnéj, w któréjby było rozmącone wapno, albo wreszcie kilka wiader wody zimnéj, można także dla sprawienia ciągu powietrza wstawić w piwnicę węgle rozpalone, w przeciwnym razie śmierć prędka nastąpi.Na przypadek uduszenia tym gazem, tym samym sposobem należy chorego ratować, jak powiedzieliśmy przy niedokwasie węgla.
Jeżeli wielka liczba osób przebywa w jakiém miejscu a powietrze nie jest odświeżane, powstać może zatrucie tegoż powietrza, przez utworzenie się znacznéj ilości gazu kwasu węglowego, co poznać można po obficie płynącym pocie, wielkim pragnieniu, bólu piersi, ciężkości oddychania, duszeniu, mocnéj gorączce, opadnięciu z sił i ospałości, któraby niebacznie śmierć zrządziła, gdyby niepośpieszono z ratunkiem w ten sposób, jak mówiliśmy przy niedokwasie węgla.
Gaz Siarkowodor. — Jest w stanie powietrznym, nie utrzymuje ognia, i jest jedną z najgwałtowniejszych trucizn; mała bowiem ilość tego gazu zmięszana z powietrzem atmosferyczném, prędko śmierć zrządzić może. Lubo nie ma żadnego koloru, łatwo go jednak poznać można po nieznośnym zapachu i smaku jaj zgniłych. Tworzy się w zwierzętach w skutku złego trawienia, ztąd jest obfity w kloakach, kanałach i innych miejscach przeznaczonych do składania nieczystości. Skoro zapach jego uczuć się daje., potrzeba starać się o jego zniszczenie, co najlepiéj uskutecznić za pomocą wykadzenia chlorem, który siarkowodorowi przez zmienienie jego natury szkodliwość odbierze.
Jeżeli zaś już zatrucie nastąpiło, użyć następującego środka ratunku. Po otruciu tym gazem, chory czuje się słabym, zbiera mu się na womity, drżenie konwulsyjne w całém ciele się okazuje, a szczególniéj w piersiach i żuchwach, skórę ma zimną, oddychanie łatwe ale nieregularne i puls także nieregularny.
Jeżeli choroba jest cięższa, cierpiący pozbawiony jest przytomności, uczucia i ruchu, ciało ma zimne, usta i twarz sine, piana pomięszana z krwią z ust się wydoba, oczy zamknięte bez blasku, źrenica rozszerzona i bez ruchu, puls słaby lecz częsty, bicie serca nieregularne, oddychanie krótkie, trudne i jakby konwulsyjne, członki są bezwładne. Często także pewien rodzaj drgania na ciele spostrzegamy.
Jeżeli choroba jest jeszcze cięższa, muskuły ściągają się raptownie, lub krótko trwale; a potém następują poruszenia konwulsyjne z wyginaniem krzyża połączone, chory wydaje krzyk podobny do ryczenia wołu, skóra, oddech, bicie serca, twarz, usta i źrenice są zupełnie takie, jak wspomnieliśmy poprzednio.
Leczenie zatrutego tym gazem jest następujące: najsamprzód wynieść go potrzeba na wolne powietrze, kropić go mięszaniną zimną octu i wody i nacierać szczotką z włosów. Gdyby był pod ręką chlor rozpuszczony w wodzie, możnaby go przez chwilę trzymać pod nosem chorego, jednak nie bardzo długo, z przyczyny, że działa szkodliwie na płuca; środek ten jest bardzo dobry, jeżeli jest prędko użyty.
Jeżeli chory połknął nieco płynu zgniłego z kloaki, potrzeba mu jak najprędzéj wzbudzić womity przez danie do zażycia łyżki oliwy, lub dwóch granów emetyku, albo 24 granów ipekakuany, co jest skuteczniejsze od oliwy.
Gdyby te środki okazały się niedostateczne, bicie serca było ciągłe, nieregularne i gwałtowne, wtenczas potrzeba choremu puścić krew z ramienia, miarkując jej ilość stosownie do sił chorego. Jeżeliby pierwsze puszczenie krwi nie zrządziło pożądanego skutku, drugi raz można je powtórzyć. Cierpienia nerwowe, spazmy i konwulsyje uśmierzyć potrzeba kąpielami zimnemi. Po kąpieli położyć wypada chorego w pościel ogrzaną i krzyż mu rozcierać. Naostatek, wtedy przyłożyć potrzeba synopizmy i wizykatoryje na nogi, jeżeli po użyciu wszystkich powyższych środków, chory nie odzyskuje przytomności, czucia i ruchu. Te są środki ratowania przy otruciu powyższemi gazami w gwałtownych przypadkach, gdyby jednak lekarz na miejscu się znajdował, zawsze lepiéj byłoby użyć jego pomocy.
Odmarznięcie i zamarznięcie wymaga rozsądnéj pomocy, przejście bowiem zanadto szybkie z zimna do ciepła, nadzwyczaj jest szkodliwém i zabić może zmarzłego człowieka, lub stać się powodem do gangreny nóg, rąk lub innego członka. Przenieść zmarzłego człowieka do izby chłodnéj, położyć go na wygodném łóżku, rozcierać go śniegiem, a gdy życie wracać zaczyna, obłożyć mu ręce i nogi i zmarzłe członki chustkami zmaczanemi w zimnéj wodzie. Ludziom krwistym należy puścić krew zaraz po powrocie do życia, dla zapobieżenia późniejszym zapaleniom.
Oparzenia ogniem, cieczami gorącemi, witryolejem i innemi kwasami, najlepiéj się leczą wodą wapienną, pomięszaną z oliwą prowancką lub z olejem migdałowym, ale nadzwyczaj dobrze działają także wata, kartofle tarte, konfitury, lub galareta z pożyczek, nareszcie woda jak najzimniejsza przykładana bezustannie.
RANY, ZŁAMANIA I WYWICHNIĘCIA.
Są okoliczności w których niebezpieczeństwo jest tak naglące, że często nie ma nawet czasu posłać po doktora; chory umrzéć może za nim przybędzie lekarz, szczególniéj gdy mieszka daleko, jakto pospolicie bywa na wsiach. Każdy człowiek w takim razie jest lekarzem; dla tego bardzo pożyteczną jest rzeczą aby każdy znał sposoby zaradzenia w nagłych przypadkach, wiedział co robić należy, a czego unikać. Tak na przykład jeżli w zemdleniu, otruciu lub skaleczeniu wielkiéj arteryi, nie poratuje się chorego spiesznie i raptownie, prędko umrzéć on może; gdy tymczasem starania stosowne, jako to wyniesienie na świeże powietrze w pierwszym przypadku, wymioty w drugim, zawiązanie rany w trzecim, mogą go wyrwać od śmierci w całém znaczeniu tego wyrazu.
Kiedy więc zdarzy się jaki przypadek, należy najprzód powoli, z zimną krwią wybadać o co idzie, bo nic nie jest szkodliwszego, jak niewczesny pośpiech i przestrach; one bowiem nie dozwalają zbadać jakiéj słabości należy zaradzać, i stają się często przyczyną pomyłek, które stać się mogą równie zgubnemi jak sam przypadek. Pierwszém staraniem być powinno, iżby osobę którą spotkał przypadek, wygodnie posadzić lub położyć tak, jak tego wymaga potrzeba i miejscowość, i żeby odkryć część uszkodzoną; oddalić potém niezgrabnych gadułów i tchórzów.
Kiedy się nie jest w możności dać stosowny ratunek, lepiéj jest zaczekać przybycia osoby znającej się, niż używać środków zaradczych na ślepo. Kiedy się zaś jest pewnym co należy robić, trzeba postępować porządkiem, spokojnie, a nadewszystwo wytrwale, niezrażając się pozorną nieskutecznością swoich starań. Często bowiem np. u topielców i wisielców wróciło życie, w chwili kiedy ich osądzono już za zupełnie umarłych.
Jest obowiązkiem każdego przyjaciela ludzkości, postawić się w możności ratowania siebie, lub drugich w razie przypadku, zanim przybędzie lekarz. Człowiek oświecony, powinien miéć stałość, przytomność umysłu i rozwagę; trzeba żeby w nagłéj potrzebie umiał korzystać ze wszystkiego z czego tylko można, co tylko ma pod ręką. Niech wie, że środki najprostsze, jakie się wszędzie znajdują, są oraz najskuteczniejsze; a wszelkie tak nazwane niezawodne, powszechne lekarstwa, są albo nic nieznaczące, albo téż zasadzają się na sposobie zupełnie prostym, ale okrytym niepotrzebném mnóstwem dodatków, które przez to niepotrzebnie czas zabierają.
W zranieniu, rozmaite są sposoby ratowania, stosownie do natury części zranionych, rzeczy którą były zranione, przypadku jaki się wydarzył. W ogóle mówiąc, rany tém są niebezpieczniejsze, kiedy są w częściach od których zależy życie. Najniebezpieczniejsze są w głowie, szczególniéj gdy czaszka uszkodzona; następnie rany w piersi i w brzuchu. Rany zrobione narzędziem ostrém sieczném, po których czyste i równe następuje przecięcie, są mniéj niebezpieczne jak od narzędzi spiczastych lub kończatych, które robią tylko przerwanie; rany od broni palnéj, są z tego ostatniego przypadku, a nadto zostawują one w ranie ciała obce, które wyciągnąć trzeba przez operacyje chirurgiczne. Toż rozumiéć o ranach zrobionych narzędziem napuszczoném jaką jadowitością, jako to żądłem źmii, węża, wielu owadów, zębami zwierząt wściekłych, lub nożem który służył do krajania zwierząt zdechłych lub zgniłych; wreszcie rany którym towarzyszy złamanie lub wywichnięcie kości, otwarcie wielkiego kanału krwi, są bardzo niebezpieczne.
Trzeba wiedziéć wszystkie te okoliczności chcąc nieść pomoc osobom ranionym; już to czyniąc to co potrzeba, lub, co jest niemniéj ważném, nie pozwalając czynić rzeczy mogących powiększyć złe. Oczywiście że ze wszystkich ran, o których nadmieniliśmy, największa część wymaga operacyi, lub opatrywania, czego nie potrafi zrobić osoba nieznająca sztuki leczenia. W tym razie, najlepiéj chwycić się takich środków, przy którychby pomocy, chory czekając na lekarza, najmniéj cierpiał.
W ranach prostych, dotykających tylko skóry, lub części miękkich, jakiemi są przecięcia mniéj lub więcéj głębokie, należy się starać o jak najprędsze połączenie części rozciętych.
W tym celu, należy się wystrzegać rozdzierania brzegów rany, lub wprowadzania w to miejsce, jak to zwyczajnie bywa, wody słonéj, tabaki, balsamów, cieczy mocnych i innych lekarstw, mających własność powiększania bólu i opóźniania zabliźnienia. Równie szkodliwą jest rzeczą naciskać rany, aby krew wyszła.
Należy najpierw obmyć je starannie gąbką napojoną wodą ciepłą, lub świeżą, dla oczyszczenia ich zsiadłéj krwi, piasku, ziemi i innych obcych cząstek. Potém ściska się jak najmocniéj obydwa brzegi rany i pokrywa je plasterkiem angielskim, a następnie obwiązuje.
Główném tu działaniem jest zbliżenie dwóch brzegów rany i utrzymanie w bezpośredniém zetknięciu tak, żeby tam powietrze ani inne obce ciała nie mogły działać na części rozdzielone. Każdy więc środek temu pomagający, należy uważać za dobry, nadewszystko gdy prędzéj go można użyć jak innego.
Niedawno wynaleziona substancyja zwana collodium (bawełna strzelnicza rozpuszczona w eterze siarkowym) skupia wszelkie rany najgłębsze, i najwięcéj rozszarpane, skomplikowane z przedarciem naczyń krwistych, lepiéj od wszystkich skupiających plastrów. Sciąga ona ranę tak szczelnie, że krew się tamuje, a żadna wilgoć wodnista z zewnątrz, ani krew z wewnątrz nie rozmiękcza téj substancyi. Wszystkie plastry ściągające straciły wziętość od chwili wynalezienia collodionu, który zmienił całą postać chirurgii opatrującéj. Zamiast przysypywania rany tłuczonym cukrem, mąką, żywicą sproszkowaną i przywiązywania jéj płatkiem umoczonym w białku od jaja, które po wyschnięciu tworzy dosyć mocną warstwę, można po prostu obwiązać ranę płatkiem zmoczonym w collodium.
Podobnież działa roztwór żywicy w alkoholu, w którym się macza płatek do przywinięcia; alkohol ulatniając się zostawia żywicę, która twardnieje i tworzy gatunek powłoki, ale część stała pozostająca z collodium po ulotnieniu eteru, przylega szczególniéj do skóry, a miększą jest daleko, i daleko mniéj przez to dokucza rozpalonym brzegom rany. Dzięki collodionowi (jeśli jest dobrze zrobionym), można się ustrzedz podwiązywania mniejszych arteryj.
Ale kiedy przy ranie otwartą została jaka duża arteryja, upływ krwi może zgubić chorego w kilku minutach. Trzeba go więc zatrzymać, dopókiby człowiek znający się nie zaradził temu w sposób przyzwoity. Krew z arteryi jest jasno-czerwona, wybiega z gwałtownością skacząc wyżéj lub niżéj w stosunku bicia pulsu.
Można być pewnym, iż krew bije z arteryj, kiedy ta przestanie płynąć, za ściśnieniem w miejscu głównéj arteryi członka, pomiędzy raną i sercem.
Przykłada się wtedy palec wzdłuż arteryi i przyciska się ją do kości, tak aby wstrzymać płynienie krwi. W tym stanie, od którego zależy życie chorego, zostawić należy go aż do przybycia lekarza. Można także użyć na ten cel chustki obwiązawszy nią członek, i zakręciwszy kijem lub kluczem.
Lecz jeżeli przybycie lekarza z przyczyny odległości miejsca, nie może tak prędko nastąpić, można to ściśnienie uskutecznić sposobami sztucznemi. I tak, kiedy arteryja jest mała, zatyka się ranę kulkami z skubanki dość twardemi, i te wstrzymują się kompresami, tak, aby jednym końcem wstrzymywały szarpie i ściska się mocno bandażem. Lecz ten sposób ma tę niedogodność, że sprawia ból i byłby niedostateczny jeśli rana jest duża. W tym razie ściśnienie arteryi głównéj członka jest najstosowniejsze. Dajmy naprzykład, że arteryja promienista, to jest ta na któréj się puls maca, jest zraniona w dłoni; należy mieć: 1° bandaż zwinięty w krążek dosyć długi; 2° wstążkę mocną jakąkolwiek lub taśmę; 3° kawałek grubego papieru trzy cale w kwadrat, w końcach zaokrąglony, 4° nakoniec mały kijek cztery cale długi i gruby jak palec. Oto sposób jak tego użyć: Przykłada się bandaż zwinięty do części wewnętrznéj ramienia, dwa lub trzy cale nad łokciem w miejscu gdzie się czuje bicie pulsu i owija się członek, a brzegi kompresu spina szpilkami. Z drugiéj strony kładzie się ów kawałek papieru, przyciska stosownie do zgięcia téj części ciała, potém przewiązuje się dwa razy wstążką lub taśmą dosyć wolno, żeby można zakręcić kijkiem, a przez to spłaszczyć arteryją. Kiedy krew przestanie ciec, przymocowywa się kijek bandażem, żeby się nie odkręcił. Tym sposobem wstrzymuje się krew, a jeśli zacznie ciec na nowo, dosyć jest raz jeszcze zakręcić kijkiem. Lecz pamiętać trzeba, że to jest sposób tylko tymczasowo zaradczy, że trzeba śpiesznie przywołać lekarza. Byłoby nierozsądkiem czekać naprzykład noc całą, bo członek tym sposobem ściśnięty mógłby się zgangrenować. Jeśli zaś arteryja jest zraniona w stopie lub goleniu, sciśnięcie tymże sposobem uskutecznia się wyżej kolana od spodu, w miejscu gdzie się czuć daje bicie arteryi głównéj tego członka. Jeśli zaś rana jest w udzie, ściśnienie robi się w pachwinie, bo tu arteryja wychodzi od brzucha.
Kiedy w ranie kilka małych arteryj jest otwartych, przykłada się na ranę skubanki umaczane w rozcieku ałunu, ekstraktu saturnowego, albo też w occie winnym, w wodzie melisowéj lub czystéj kolońskiéj, szarpia zaś przywięzuje się bandażem dosyć mocno.
Rany żył są daleko mniéj niebezpieczne niż arteryj; krew która z żył wypływa jest ciemno-czerwona, i płynie jednym nieprzerwanym strumieniem; płynie zeń tém obficiéj, kiedy się naciska nad raną, to jest pomiędzy sercem a raną, a zatrzymuje się i przyciska pod miejscem zranioném. A więc ma się rzecz zupełnie przeciwnie jak w arteryjach, i to podaje sposób łatwy i pewny rozróżnienia jaki zaszedł przypadek. Zwitek szarpi przymocowany bandażem, dostatecznym jest do utrzymania tego płynienia krwi, które też nie jest tak zatrważające.
W każdym razie mocnego zranienia, chory powinien być położony wygodnie na łóżku, uwolniony od wszystkiego coby utrudzało bieg krwi, trzymany w zupełnym spoczynku ciała i umysłu, pozbawiony jadła a nadewszystko trunków mocnych, a to aż dopóki lekarz go nie opatrzy. Kiedy ma być w pewną odległość przeniesiony, najlepiéj użyć do tego noszów, na których materac lub siennik położyć należy, bo trzęsienie powozu mogłoby zaszkodzić. Takie same ostrzeżenie zachować należy przy złamaniu lub wywichnięciu.
Kiedy po upadku osoba czuje w miejscu stłuczoném wielki ból, kiedy ta część ciała zdefiguruje się, i nie można nią poruszać, należy tak postępować, jakby istotnie złamanie lub wywichnięcie nastąpiło, bo ostrożność nie zawadzi. Złamanie zależy na złamaniu jednéj lub wielu kości; wywichnięcie jest to wyskoczenie z miejsca stawu, w skutek zerwania się wiązadeł, które utrzymują w związku końce kości. Członki zgniecione, stratowane, są to ściśnięcia nadzwyczajne tychże wiązadeł, które jednak nie sprawiają wywichnięcia.
Z tego łatwo miarkować jak wielkiéj potrzeba znajomości kształtu i związku naczyń, aby umiéć nieść skuteczną pomoc. Osoba nieznająca tego, może jeszcze pogorszyć złe, tak że lekarz nie może nic pomódz w zapalonych i zbolałych częściach. Przy wywichnięciu nie należy czynić ani żadnego naciągania, ani wciskania w celu wrócenia części w swoje miejsce. Nadewszystko nie należy robić tak zwanych naciągań, które pospolicie zależą na mocném ciągnieniu i kręceniu w rozmaitych kierunkach wywichniętego członka; być może iż trafi się jeden przykład naprawienia wywichnięcia, ale za to sto innych przykładów przekonywają o ważnych szkodach, jakie ten sposób sprawić może; lepiéj jest nie miéć zupełnie żadnéj pomocy, jak miéć taką.
Przy złamaniach i wywichnięciach niebezpieczeństwo nie jest tak naglące, jednak pośpiech wielką jest pomocą.
Osoby nieznające się na sztuce leczenia, powinny się ograniczyć na podniesieniu chorego zręcznie i ostrożnie, wstrzymując nadewszystko członek uszkodzony, tak aby nie doznał żadnego poruszenia, w czasie przenoszenia. Po złożeniu chorego na łóżku, należy go rozebrać, odzież na części cierpiącéj należy rozciąć nożyczkami, aby uniknąć wszelkiego naruszenia bolesnego.
Członek należy położyć zlekka na poduszcze w położeniu na pół zgiętém, bo to jest najwygodniejsze, albo zresztą jakie chory sam uzna za najstosowniejsze. I tak czekać należy przybycia lekarza; jeźli się spóźnia, można członek obłożyć płatkiem umaczanym w ciepłéj wodzie, z przydaniem łyżeczki od kawy octu winnego lub spirytusu kamforowego. Tym sposobem, którego bez wszelkiego zaszkodzenia użyć można, utrzymuje się członek w stanie w jakim był po przypadku, i lekarz nie zastaje członka uszkodzonego w gorszym stanie. Niestósowne ratowanie staje się często powodem kalectwa i śmierci.
Żadna pomoc nie jest skuteczną topielcowi pływającemu na powierzchni wody: nie mógłby bowiem wypłynąć z odmętów, w których znalazł śmierć, na powierzchnią, gdyby się w nim nie były rozwinęły gazy wynikłe z gnilizny trupiéj.
Lecz gdy człowiek umyślnie w celu odebrania sobie zycia, czy też przypadkiem wpadnie w głębie wody, trzeba go z niéj wydobyć jak najśpieszniéj, i zanieść w miejsce suche i miernie ciepłe. Zdjąwszy z niego wszelkie ubranie, położywszy go na materacu owiniętego w kołdry wełniane, trzéć go wypada wełnianemi lub przynajmniéj bawełnianemi szmatami, jak najlepiéj ogrzanemi. Kładzie go się cokolwiek na bok prawy, z głową lekko podniesioną aby mógł oddać wodę która przeszła w płuca. Potém używa się wszystkich środków zaleconych wprzódy, gdy była mowa o uderzonych gazami.
Gdzie tylko zobaczysz powieszonego tam go odwieś, połóż na materacu i postępuj z nim jak w przódy powiedziano, o ratowaniu uduszonych. Prawa żadnego kraju nie wzbraniają nieść pomocy człowiekowi powieszonemu.
Dziecko przyjść może na świat uduszone, wówczas nie krzyczy, jest sine, usta ma fijoletowe, a członki miękkie i spadające. Takie dziecko umrzéć może łatwo, jak mu się nie da śpiesznego ratunku. Należy otrzéć dziecko ciepłemi szmatami, wytrzéć go chustką napojoną wódką lub octem, za pomocą pióra wydobyć z gardła śluz tam się znajdujący, podrażnić piórkiem nozdrza i wrazie gdyby to wszystko nie pomogło, nadąć je lekko przez usta powietrzem własnych piersi, nakoniec dać kąpiel ciepłą.
La Rochefoucauld.
Starość (senectus) rozpoczyna się około roku 60, u niektórych później, u niektórych wcześniéj, jak u kobiét, i trwa lat dziesięć, kilkanaście, aż do nastąpienia zgrzybiałości; ale śmierć przerywa najczęściéj starcom wątek życia, i nie pozwala im umierać bez bólu, bez wiedzy swego stanu, tak jak Bóg zezwolił, żeby umierali ludzie, gdyby jednego organu przedwczesne osłabienie lub téż jedna z tysiąca przypadkowości zagrażających zdrowiu, życia znikającego nie skróciły.
Zmiany zachodzące w człowieku przy schyłku życia w odwrotnym są stosunku do zmian zachodzących przy jego rozwijaniu się. Funkcyje czyli sprawy żywotne, odbywają się z powolnością codzień wzrastającą, arteryje tracą czynność, krew stygnie, egoizm wkrada się w serce, rozum także słabnąć zaczyna, ciągle słabieje, mniéj się zaczyna zatrudniać przedmiotami ogół ludzki dotyczącemi, abstrakcyjnemi, jak przedmiotami widzialnemi; pamięć przeszłości trwa jeszcze wyraźnie, jak gdyby się w wierném odbijała zwierciadle, ale na przedmioty tyczące się teraźniejszości, lub na mniejszą odległość słabieje ciągle. Taki wiek może trwać długo. Wszystko schnie w starcu, kości, muskuły, nerwy, mózg, władze umysłowe i władze serca, ale pozostaje w nim wyraźny instynkt własnéj konserwacyi i wyraźna wiedza zwiększającéj się słabości. Są starcy, którzy pomimo tego zachowują całą jędrność serca względem swoich, ale to fenomenalne zdarzenia.
A wyjątkowo starcy czasem dochowują w bardzo podeszłym wieku umysł poetyczny, jędrne, litościwe serce, wesoły humor, zastanawiającą pamięć i najszczersze zamiłowanie do nauk. Do rzędu takich, dzisiaj bardzo wyjątkowych, a niegdyś w naszym kraju dość licznych starców, należał mój własny ojciec. W siedemdziesiątym roku życia, jeszcze się zabawiał czytaniem filozoficznych książek, pisaniem poezyj w kilku językach, mianowicie w łacińskim, polubił kwiaty, pielęgnował je z czułością, i uczył się botaniki, ale systematycznie zgłębiając tajniki życia i rozwoju roślin.
Więc i starość ma swoje uroki, można nawet powiedziéć że zdrowy, wygodnie żyć mogący i niewłaściwemi wiekowi swojemu namiętnościami nietargany starzec, żyć dopiéro zaczyna owém swobodném życiem, w którém odpoczynek jest dozwolonym, w którém rozrywki umysłowe największéj nabierają wartości. Patrzcie na owych starców pielęgnujących razem z naukami, utwierdzić ich mogącemi w religii, swe wnuczęta i prawnuczęta. Rodzina i współobywatele czczą takiego starca ogrzewającego ich przykładem i radami do wytrwania w trudnéj wędrówce życia; i nawet na młode, piękne, kwitnące kobiéty taki starzec z śnieżnym włosem, z pogodném czołem niewypowiedziany wywiera urok.
Czyż nie jeden młodzieniec, który się niczego nie nauczył i wiedzie bezbarwne, bezużyteczne życie, nie pozazdrości czasem takiemu rzeźwemu starcowi?
A zatém uczcijmy starców, tak jak niegdyś w naszym religijnym, szlachetnym kraju ich czczono, zajmujmy się niemi, nie strońmy od ich towarzystwa, i wskażmy im środki zachowania się jak najdłuższego przy życiu, aby nam mogli służyć do wskrzeszania pamięci ubiegłych czasów.
A zatem pogadzajmy starców z koniecznością życia ogołoconego z zachwyceń młodszego wieku, i przypomnijmy sobie co Wolter napisał mając lat ośmdziesiąt kilka.
Qui n’a pas l’esprit de son âge
De son âge a tous les malheurs.
HYGIENA STAROŚCI.
Życie człowieka, pod fizycznym względem zauważane, jest bezprzestanném odnowieniem i bezprzestanném zniszczeniem, nieskończoną walką, toczącą się pomiędzy siłą żywotnią, która chce tworzyć i odradzać, a siłą naturalnéj chemii, usiłującéj wszystko roztworzyć i w pierwiastki najprostsze wszystko rozłożyć. Ciało człowieka chce żyć koniecznie, opiera się pomimowolnie władzą sił swoich dowolnych grożącemu zniszczeniu, więc czerpie z całego otaczającego przyrodzenia nowe żywioły, nowe części składowe, więc je połyka, pochłania, niemi się otacza i do nich się tuli, i przez to powoływa je z martwego stanu do życia, i z najrozmaitszych obcych substancyj tworzy jednorodny płód przedstawiający wszelkie charaktery życia. I cieszy się organizm ludzki temi nowozdobytemi częściami ciała swojego dopóki mu służą, a potém gdy się zużyją, znów je z związku swego opuszcza, oddaje je naturze jako mu już niepotrzebne rzeczy, i znów chemija bierze pod władzę swoję nieożywioną część świata.
Ten zaś zbiór i rozbiór trwa jednocześnie, w każdéj chwili, od początku życia aż do jego końca.
Ale nie trwa ciągle z jednostajną siłą, tylko zmienia się w pewnych stanach życia. W zdrowiu i wieku niemówlęcym, dziecinnym, w młodzieńczym i w męzkim, siły tworzenia przemagają; w chorobie i w starości siły roztwarzające górę biorą. Z choroby ocknąć się mogą potężnie siły żywotne i najczęściéj się budzą, czasami nawet z nową, wprzódy nigdy niedoświadczoną sprężystością; w starości już te siły są osłabione, cięży na nich wyrok Boga, niepozwalający nam żyć wiecznie w tém jedném ziemskiem ciele; trzeba je więc, jeśli chcemy żeby na długo wystarczyły, pielęgnować, starannie utrzymywać, wzniecać ale roztropnie, żeby od razu lampa życia nie wygorzała.
Dobry żołądek jest najważniejszym warunkiem długiego życia: on jest bramą przez którą wszystko przechodzi, co z naszém ciałem zjednoczyć się powinno; on jest miejscem w którém odbywa się pierwsze działanie żywotne; on jest spichrzem, z którego wszystkie inne organy czerpią najważniejsze, wprawdzie nie jedyne, zasoby życia i trwałości.
Tyle tylko jeść i pić, i to tylko jeść i pić, co strawić można—powinno być główną zasadą każdego starca, bo to co się nie strawi nie tylko nie idzie na pożytek starcowi, ale nawet zatruwa część tego co się już strawiło. Zdrowy, sztucznemi środkami niewzbudzany apetyt, łatwe i doskonałe, lekarstwami nieułatwiane strawienie znamionuje dobry żołądek, a popsuć go mogą bardzo łatwo nie tylko błędy dyetetyczne, przejedzenie i przepicie, lecz także zaziębienia, gniew, umartwienia, troski, zbytni ruch i praca. Człowiek starzejący się ma daleko mniejszy zapas sił żywotnych i mniéj zdolności do odnawiania się; gdyby więc w téj epoce życia, żył z równą żywnością jak przedtém; gdyby się wystawiał płocho na wrażenia, które młodszemu wiekowi bezkarnie uchodzą, toby się siły wyczerpały daleko szybciéj, i śmierć nastąpiłaby prędzéj.
Pokarm starca powinien być łatwo strawny, w części obfitującéj, więcéj płynny jak stały, cokolwiek więcéj korzeniami zaprawny, niż pokarm młodszym stosowny. Godziny w których starzec się żywi, powinny być uregulowane. Obiad starca powinien się składać z ciepłéj przyprawnéj zupy, z kruchych mięs, z zwierzyny, z pożywnych roślin, z dobrego piwa i kilku kieliszków wina, zwłaszcza węgierskiego, które jest dla starca tém, czém dla dziecka mléko, to jest pożywieniem prosto w krew i w ciało wsiąkającém. Kwasy, marynaty i surowizny są dla starca pokarmami bardzo do strawienia trudnemi.
Starzec nie powinien podżegać apetytu swojego w dni ciepłe i pogodne, wódką ani żadnemi medykamentycznemi środkami, tylko czekać na naturalny apetyt, który się niezawodnie zjawi, jeźli nie wstanie bardzo późno, jeśli się nie zgniewa i nie zmartwi, nie wałęsa się z kąta w kąt czekając śniadania, objadu i kolacyi, tylko jeśli się czém zatrudni.
Pogoda i zadowolenie umysłu, szczęście familijne, mężny pogląd na przyszłość, wesołe przypomnienia przeszłości, przechadzki w czasie pogodnym, zatrudnienia mechaniczne i lekka literatura w czasie słotnym, są dla starca obfitemi źródłami szczęścia i zdrowia. [15]
Zimno szkodzi starcom, bo żadnéj już z nich reakcyi nie wydobywa, tylko mrozi, stępia i krew wpędza w organy wewnętrzne, dając powód do zawrotów i bardzo szkodliwych przepełnień płucnych. Starzec powinien utrzymać w sobie cieplik wszelkiemi możliwemi środkami, zwłaszcza noszeniem ciepłych, a nie zanadto ciężkich sukien, utrzymaniem stosownego stopnia ciepła w pokoju (do 14° Reaumura), i w potrzebie przejściem do cieplejszego klimatu. Kąpiele niezbyt gorące, ale zawsze przynajmniéj na 26° Reaumura ogrzane, są dobrym środkiem do pomnożenia ciepła i przyśpieszenia działalności skóry. Wcierania balsamiczne w skórę i tarcia gryzące w nogi, w razie ich zimna, okazały się nader skutecznym środkiem w Szwecyi, gdzie starcy muszą umiéć pielęgnować swe życie, kiedy nie raz do stu piędziesięciu lat żyją [16].
Porządek we wszystkich działaniach życia, nie bardzo potrzebny wiekowi młodszemu, a nawet do pewnego stopnia jemu szkodliwy, jest starcom niezbędny. Sen, wypróżnienia, ruch, jedzenie i picie, zatrudnienie, spoczynek, zabawa powinny miéć swój wyznaczony czas i swoje uregulowane następstwo; tylko podróże niedalekie a przyjemne, powinny przerywać ten porządek, — lecz nigdy nudnych, hałaśliwych, nieprzyjemnych osób odwiedziny. Nie ma dla starca nic bardziéj trującego jak towarzystwo przymusowe, nieprzyjemnych mu, natrętnych i porządek burzących osób. Starzec powinien ubiegać o towarzystwo młodszych od siebie osób, powinien odmładniać się w widoku niewinnych zabaw dzieci, [17] powinien szukać największéj przyjemności życia w udzielaniu zbawiennych rad młodzieńcom.
Nagła utrata substancyj jakiemikolwiek wypróżnieniami, krwistemi, potnemi lub nawet stolcowemi, może się stać życiu starców bardzo niebezpieczną i tylko lekarz doświadczony i z stanem zdrowia starca obznajmiony, może wtargnąć bardzo sprężystemi środkami w organizm jego.
Upuszczenie starcom krwi pozostanie zawsze środkiem bardzo heroicznym i niestety niepewnym i zaczyna wychodzić z użytku od czasu jak za pomocą nowo wynalezionych suchych baniek, opatrzonych pompką pneumatyczną, można przeciągnąć na raz wielką ilość krwi, z organu zagrożonego w skórę. Każdy starzec, zwłaszcza na wsi mieszkający i natychmiastowéj pomocy lekarskiéj uzyskać nie mogący, powinienby miéć u siebie taką pompkę, ze trzydzieści baniek opatrzonych kruczkami, do których tę pompkę przyśrubować można.
Zabawy burzliwe, etykietalne uczty i obiady, wyczerpują starcom siły, żadnéj im nie robiąc przyjemności, i wielu ginie starców w skutek officyjalnego objedzenia się i ceremonijalnych nudów. [18] Nie każdy starzec obdarzony jest żołądkiem pod obu względami tak strawnym, żeby służąc jako zabawnik całemu gronu dostojnych gości, mógł zarazem i własnemu zdrowiu służyć; i lepiéjby było żeby się starcy nie zapatrywali na owych fircykowatych dziadów, którzy żyć nie mogą bez pochlebiania, zabawiania, bassowania i nadskakiwania.
ROZWIOZŁOŚĆ.
Rozwiozłość w starości jest haniebną obrzydliwością uwłaczającą godności wieku sędziwego, niecnotą zdrowiu niesłychanie szkodliwą, a przykładem swym dla młodzieży zgubną. Bywają starcy, którzy nie tylko rozmowami rubasznemi lubią gorszyć, ale nawet wznieciwszy w sobie fałszywą żądzę, probują jeszcze w sposób nieprzyzwoity znikających sił swoich. Wielu z nich przypłaca nagłą śmiercią taki wybryk, zostawiając na tym świecie po sobie bardzo smutną a nawet zgrozą przejmującą pamiątkę. Raveillé-Parisé znał trzech starców, którzy stracili wzrok wkrótce po zaślubieniu młodych kobiét, i cztérech innych, którzy w akcie spółkowania skonali.
„Starość święta i poważna jest najuroczystszym obrazem Bóstwa na téj ziemi, wstyd i hańba niech okryje tych, którzy ją kalają w towarzystwie wszetecznic pospolitych i salonowych“ — mawiał Niemcewicz.
Sknerstwo nie jednemu starcowi skraca życie, nie jednego także zabija. Sknerstwo jest namiętnością najdziwaczniejszą i najpłonniejszą jakie tylko istnieją. Skąpy człowiek jest do wszystkiego gotowym, on poświęci swoje sumienie i swój honor, on gotów każdéj chwili poniżyć własną swę intelligencyją a nawet duszę, dla zyskania najmniéjszej korzyści materyjalnéj. Skąpiec nie wierzy w innego Boga jak w złoto, z tego téż pochodzi, że żaden skąpy nie jest w gruncie serca rzetelnym człowiekiem, ani dobrym ojcem, ani litościwym panem, że zazdrości najbliższemu przyjacielowi powodzenia, że ciągle jest dręczony pragnieniem zysku, i że się bezprzestannie dręczy wynalezieniem sposobów umieszczenia w miejscu najpewniejszém skarbów swoich.
Najświetniejszy umysł, gdy długo jest dręczony żądzą zysku, obawą utraty pieniędzy i życia, nikczemnieje, upadla się i zupełnie dziecinnieje.
Skąpiec nigdy długo nie żyje, bo się źle żywi i zawsze jest niespokojnym, zawsze w trwodze. Skąpiec nikogo nie kocha, ani żony, ani dzieci swoich; to téż przez nikogo nie jest żałowanym, gdy umrze.
Najszczerszy religijant wesołym jest na pogrzebie sknery, a dzieci nie długo noszą żałobę po skąpym ojcu, i nie często go wspominają, bo im nie wzbudza żadnych rzewnych uczuć.
GŁÓWNE CHOROBY STAROŚCI. [19]
Senectus ipse morbus est.—Cicero. |
Kanał pokarmowy odmawia usług, w skutek straty zębów, w skutek wycieńczenia gruczołów ślinnych i muskułów otaczających żołądek i kiszki. Trawienie odbywa się wolniéj i trudniéj. Raz się jawią rozwolnienia, drugi raz zatwardzenia, opuchnięcia wątroby, kamienie żółciowe, krwawe womity, nawet skir żołądka.
Z powodu powolności i utrudnienia w cyrkulacyi żyłowéj brzucha, powstają zapalenia, wzdęcia, skupienia i najróżnorodniéjszych postaci hemorojdy. Zapalenie chroniczne błony śluzowéj i trzewiów, właściwe jest starcom i ztąd bardzo często owe niewypowiedzianie nieprzyjemne uczucie pełności w brzuchu.
Kanał moczowy już bardzo wcześnie się psuje zwłaszcza u pijaków; nerki wydzielają urynę źle i mało; pęcherz tracąc elastyczność nabiéra drażliwości i uczuwa bardzo często potrzebę wypróżnienia się, a często następuje to z największą trudnością, z paleniem i bólem.
Nabrzmienie prostaty, rozdęcie żył na pęcherzu, katar i paraliż tego organu, dają powód do rozlicznych utrudzeń w urynowaniu. Potém piasek wyrabiający się w nerkach i spadający do pęcherza z większą lub mniejszą trudnością, staje się powodem do boleści i kamienia.
Ściany brzuszne wycieńczając się, z łatwością przepuszczają trzewia, z czego powstają kiły; często także pęcherz i kiszka odchodowa strasznie się rozszerzają, u kobiét zaś starszych macica opada.
Cyrkulacyja. Osłabienie objawia się najwięcéj rozdęciami i innemi chorobami serca i większych naczyń, skostnieniem klapek serca i aorty, śluzami krwi żyłowéj, wezbraniami krwistemi w rozlicznych organach, z czego womity, urynowanie i stolce krwawe.
Innym starcom którzy przechowali dobry żołądek, dokucza znów zbytek krwi, owa zaś krew płynąca w słabych żyłach, nie ma już własności młodéj, szlachetnéj, tylko jest ciężką, rodzącą tłuszcz, skupiającą się w organach brzusznych i w mózgu. Podobna dyspozycyja staje się powodem do serwatkowych nabrzmiałości, do wodnéj puchliny, tém niebezpieczniéjszéj, im więcéj skóra traci z swéj działalności.
Oddychanie. Codziennie trudniejszém się staje z powodu rosnącéj słabości klatki piersiowéj i samych płuc, z powodu rozdęcia kanałów oddechowych i komórek płucowych. Starzec już nie może odetchnąć całą piersią, i kwasoród powietrza już nie działa tak silnie na odnowę krwi i siły. Zapalenie i zakatarzenie kanałów oddechowych, trwają prawie bezprzestannie u starców i wszystkie inne choroby komplikują. Astma nerwowe, astma spowodowane błędami serca, zaduszenia, ciężkość oddechu trapią starców niemiłosiernie. Krew zatrzymuje się częstokroć w żyłach płucowych, często przedziera się powietrze do samych płuc, i sprawia kaszle, wstrząsnienia serca i zawroty głowy. Katar chroniczny stać się może bardzo gwałtownym za lada najsłabszym powodem, za lada zmianą temperatury. Wezbrania krwi w płucach przychodzą częstokroć tak nagle, że następuje apopleksyja płuc czyli uduszenie.
Mózg traci siłę skupienia, mięknie, rozdziera się, zmienia się w niektórych punktach, ztąd powstają odurzenia, częściowe paraliże, utrudzenia w chodzie i w ruchu. Zresztą krążenie odbywa się z trudnością w tym organie z powodu nabrań żyłowych; zapalenie częściowe, senność, zawroty, ciężkość głowy uporczywa są skutkami tych wezbrań. Apopleksyja, ów miecz Demoklesa zawieszony nad głową gniewliwych i niewstrzemięźliwych starców, z tegoż samego pochodzi źródła. Czasami, cała massa mózgu powoli się psuje i rozum słabieje stopniowo, starzec traci związek w ideach, plecie lada co, słowem wpada w głupowatość.
Mlecza pacierzowego osłabienie objawia się najwięcéj słabością nóg, drżeniem, uczuciem jak gdyby mrówki lazły, osłabieniem pęcherza i kanału odchodowego.
Zmysły tępieją, mianowicie wzrok i słuch, zapalenia ócz chroniczne, katarakty, glaukoma i rozliczne choroby ócz tworzą się w starości; uszy zaś odmawiają usługi, tętnią, brzęczą i piszczą nieznośnie.
Kości mianowicie długie łatwo się łamią u starców, bo są przesadzone fosforanem wapna, a nie łatwo się zrastają, bo żywotności plastycznéj w nich braknie. Z postępem wieku skielet starca chyli się, skrzywia, zrastają się pomiędzy sobą kręgi i mniejsze stawy.
Muskuły słabną, czasem chorobliwie się ściągają, kurczą, wyciągają lub drżą; rumatyzm, artrytyzm bierny trapi starca.
Skóra u starców jest zimną, suchą, nie oddziaływającą potami, ztąd przyczyna wielu chorób skurnych, mianowicie liszajów, świerzbiączek, róży, ztąd także niezmierne niebezpieczeństwo z zaziębienia pochodzące.
Płciowe organa dość prędko schną i nikczemnieją u starców, jądra chudną, maleją, miękną, albo téż stają się siedliskiem skira, rozdęcia żył, wodnéj puchliny; zwęża się kanał urynowy, zapala się członek. Kobiéty zapadają często w wieku krytycznym (to jest w czasie kiedy regularność ustaje), na rozmaite choroby organów płciowych, mianowicie na opadnięcia macicy, na opuchnięcia wodniste jajeczników, na polipy, skiry, raki uścia macicznego, upławy i inne choroby zależące od zapalenia chronicznego błony śluzowéj tego organu. Słowem, przy schyłku męzkiego wieku, rozpoczyna się u nie jednego człowieka ów długi szereg słabości, cierpień, niedołęztw, męczarni, które nam potém stale aż do grobu towarzyszą, które nie raz stają się przyczyną, że wzywamy śmierci jak zbawienia.
Są choroby, które starca nie dręczą nigdy, albo przynajmniéj bardzo rzadko; takiemi są: zapalenia bardzo gwałtowne, wodne puchliny mózgu, gorączka tyfoidalna, ospa, odra, szkarlatyna, krup, zapalenia gardła, koklusz, suchoty tuberkułowe, szkrofuły, abcessa, konwulsyje, robaki, artrytyzm stawów bolesny, monomanija, newrozy, hipochondryja, histeryja.
Wszystkie choroby zaraźliwe; jako to dżuma, żółta febra, wszystkie choroby epidemiczne, jako to cholera morbus, mniéj często napadają starców, jak ludzi młodszych, w kwiecie wieku pozostających.
Możemy nawet z pewnością zaręczyć, że nie jeden człowiek przebrnąwszy podczas młodości i wieku męzkiego dotkliwe cierpienia, pochodzące z usposobienia zapalnego, cieszy się na starość, kiedy zbytnia siła krwi ustaje, daleko lepszém zdrowiem i z przyjemnością znosi życie. Prawda ta jest niezaprzeczoną, i już na się zwróciła uwagę ojca medycyny z wyspy Koz, nieśmiertelnego Hippokratesa. Wyrzekł on w swych Aforyzmach (Sekcyja II, 39). „Senes ut plurimum, quidem juvenibus minus aegrotant, quicumque vero ipsis morbi fiunt diuturni, plerumque commoriuntur.“
„Starcy są zwykle mniéj chorowitemi od młodych ludzi, lecz cierpienia chroniczne wprzódy zyskane, towarzyszą im najczęściéj do grobu.“
Kto zaś w młodości i w wieku męzkim żył wstrzemięźliwie, i rozsądnie się prowadził, ten pewno i w starości wolny pozostanie od cierpień dolegliwych, a owe osłabienie fizyczne ciągle się powoli zwiększające u starców, nie jest zupełnie ogołocone ze wszelkich uroków. Często dopiéro w starości doświadczamy prawdziwéj słodyczy niezachwianego pokoju duszy.
Medicus curat, natura sanat; tak bez żadnéj wątpliwości lekarz leczy, a natura uzdrawia, ale na nieszczęście natura nie wiele dopomaga lekarzowi w leczeniu starców. Jednakże kto pozna głębiéj fizyjologiją starości, przyrodę i przebieg jéj chorób, ich charakter specyjalny, kto ze znajomością łączy cierpliwość i przytomność, kto sam sobie przypomni że będzie kiedyś starcem, i przedmiotem litości i względów młodszych od siebie ludzi, ten w zasobach natury, swéj własnéj mądrości i dobroci znajdzie zasoby odżywiające, któremi starcom udzielić może ulgę.
Medyk w leczeniu starców powinien ocenić okoliczności szczególne, towarzyszące nie tylko każdéj chorobie starca, lecz także towarzyszące zawsze konstytucyi starości, powinien rozpoznać stan sił obecnych i upewnić się jakiemi były te siły kiedyś, czy ich nie nadużywano, czy starość nie jest przedwczesną, czy nareszcie siły nie leżą gdzie ukryte lub zaczajone u starca, jak się to nieraz zdarza, i czy ich nie można do raźniejszego życia pobudzić.
U starca wiele rzeczy trzeba umiéć odgadnąć, mente diviniori, owym umysłem Boskim; bo u starca wszystko jest ciemném, sama przyroda kryje się u niego w fałdy i szczeliny.
Nawet wtenczas gdy walczyć musiemy u starca przeciw gwałtowniejszym zapaleniom miejscowym, miéjmy wzgląd na stan sił jego ogólnych, i nie wyniszczajmy organizmu, aby go nie pozbawić władzy oddziaływającéj. W tym wieku używać należy raczéj lekarstw wzmacniających niż osłabiających; pomiędzy takiemi lekarstwami wybierać należy skrupulatnie najlepsze co do smaku i działalności, a dobrą dyjetą należy wspierać czynność lekarstwa. Qui bene judicat, bene sanat, często się zdarza że osoby nie należące do uczonéj professyi, ale umiejące dobrze sądzić o rzeczy, umiejące się przejąć cierpieniami starości, lepiéj leczą starców od owych genijalnych lekarzy, którym wystarczy minuta na rozpoznanie choroby, na zbadanie jéj przyczyn, na napisanie recepty i na schowanie honorarium.
Nie zapominajmy także, że pewne choroby starości nie są do uleczenia, i że znów inne wcale się nie powinny leczyć, bo zamiast jednéj mniéj niebezpiecznéj choroby, może wybuchnąć w starcu choroba nieubłaganie zabójcza. Pomiędzy temi chorobami mieszczą się stare wrzody na nogach, liszaje, wyrosty, fistuły, apertury i wizykatoryje.
Wiele jest lekarzy poświęcających się wyjątkowo chorobom dzieci, inni znów oddają się wyłącznie chorobom młodych kobiét, czemużby medyk nie miał się zatrudniać specyjalnie leczeniem chorób starości? Choroby te napiętnowane osobliwym charakterem wymagają ze strony lekarza osobnych i nie waham się powiedziéć, wyższych zdolności; w leczeniu bowiem starców czasu tracić nie można, na siłę uzdrawiającą przyrody wiele liczyć nie powinno się, a potém w leczeniu starców nie wystarczy owa powierzchowna znajomość natury ludzkiéj i środków lekarskich, którą się zadawalniają niektórzy, bardzo szczęśliwi w leczeniu chorób kobiecych lekarze.
Są lekarze którym daleko mniéj umiera starców jak innym, a to dla tego, że znają dokładnie konstytucyją swoich pacyjentów, że szczerzéj umieją zająć się starym nudziarzem, że ich nie tylko nie mierzi stary człowiek ciągle utyskujący, lecz że lubią rozpoznawać to, co jest trudném do odkrycia, i że są przyzwyczajeni do zwalczania podstępnego nieprzyjaciela pokutującego w ciele starca. Zresztą, jeśli dobry lekarz nie jest w stanie wyleczyć starego pacyjenta swojego z choroby, to niech go przynajmniéj zachowuje od złego lekarza, który jeszcze pogorszy złe i boleści przysporzy. Szczęśliwym niech się ceni starzec, który w cierpieniach swoich doznaje pomocy lekarza znającego prawa życia, umiejącego ocenić jego odcienia, jego miarę w przybywaniu i w ubywaniu, znający choroby już przebyte, charakter, temperament i konstytucyją swego pacyjenta; taki starzec ma jakoś daleko większą pewność życia, od innego błąkającego się od lekarza do lekarza, a nieumiejącego przywiązać sobie żadnego.
„Doktora dobrego, grosza uczciwą pracą zdobytego, przyjaciela domowego wesołego mocno szukaj a będziesz i w starości szczęśliwym,“ mówi nasze przysłowie.
To jest na nieszczęście, aż zanadto pewną, niezaprzeczoną rzeczą, że kto przeszedł życia swojego wiosnę, lato, jesień, a jeszcze nie umarł, ten wstępuje w życia swojego zimę, skrzepłą, smutną zimę, i umiéra w każdéj chwili cokolwieczek, nie wiedząc o tém, nie czując tego, nie dbając ani o życie, ani o śmierć. To jest na nieszczęście aż zanadto pewną rzeczą, że kto długo przeciągnął życie swoje i chronić go umiał przed szkodliwemi wpływami, ten wpada wreszcie w ów stan omdlenia fizycznego i moralnego, w ową odrętwiałość moralną, którą nazywamy zgrzybiałością.
Tak jest, na widok skostniałego, zgrzybiałego, drżącego staruszka, powiedziałbyś: oto człowiek którego matka nasza natura już odstąpiła; oto istota ludzka któréj macocha natura odbiera siły, piękność, rozum, któremu zdaje się mówić: człowiecze tyś żył, tyś płodził, tyś mnożył bliźnich twoich, tyś radą swoją służył młodszym od siebie, więcéj już nie wymagam od ciebie, cel mój dopięty, a teraz idź, nie zawadzaj tym którzy potrzebniejsi, którzy w pełni życia swojego umieją je przelać innym.
Śmierć! śmierć! o okrutne i niechybne prawo natury, śmierć! twéj nieubłaganéj kosy, wyminąć nie może najpotężniejszy i najmędrszy człowiek.
Ale cóż ja mówię? co ja piszę? ja śmiem żalić się na naturę za to że nam zadaje śmierć; i że ją poprzedza owym stanem odrętwienia fizycznego i umysłowego nazwanym zgrzybiałością.
Ja śmiem nazwać naturę macochą za to, że nam zadaje śmierć? Ależ wyrok Boga cięży na woli natury, a Boga wyrokiem jest abyśmy wiecznie nie bawili na tym padole ziemskim; natura zaś zawsze dobroczynna, zawsze poczciwa, zamrażając w nas życie, stępiając w nas uczucie, usiłuje nas przeprowadzić bez bólu, bez żalu, bezwiedzowo, z tego życia w inne daleko lepsze.
Nie użalajmy się tedy na naturę, tylko na siebie samych i to za to, że nie umiejąc pojąć jéj macierzyńskich intencyj, skracamy sobie swywolnie życie tysiącem zabronionych wybryków, i umieramy niedostąpiwszy zgrzybiałości, częstokroć w okropnych mękach i z okrutnym żalem w sercu, żeśmy nie spełnili dosyć godnie, albo całkowicie powierzonego nam na tym świecie posłannictwa. Tak jest, natura matka nasza staje pomiędzy nami a wyrokiem Boga, i odbierając nam powoli siły, czucie, rozum, chce osłabić tego wyroku dotkliwości, bo ona wie żeśmy okrutnie słabi i niedowierzający, ona wie, że nie zawsze schodziny z tego życia z pełną wiarą w wieczno byt duszy.
A zatém pojmijmy lepiéj intencyją natury, i brońmy się co mamy siły przeciw chorobom i przeciw wszystkim życia naszego szkodliwym wpływom, sił naszych żywotnych nie trwońmy płocho na fraszki lub zbytki, tylko wydawajmy je roztropnie z wiarą i oszczędnością.
Jak wielkie dary posiada człowiek który żył i myślał? On zdobył rozum i doświadczenie, on wié, że śmierć na niego czeka, i że jéj ujść nie może, ale wié także, że mądry sił swoich oszczędzający człowiek żyć może długo na tym świecie, i to bez wielkich bólów, bez chorób.
Życie powinno nas opuścić bez boleści, tak jak kiedyś wstąpiło w nas w chwili poczęcia. Siły nasze powinny nas opuszczać wolno, stopniowo, aż do ostatniéj nitki, aby parka długo mogła prząść. Niech to życie ciągle trwa i ciągnie się; dum supereat Lachesi quod torqueat, dopóki starczy Lachezie przędzy naszéj, a zejście z tego świata nie będzie dla nas ową okropnością, z jaką umiéra człowiek przedwcześnie, nieraz w pełnéj sile wieku swojego, otoczony dziećmi jeszcze jego pomocy potrzebującemi.
O Hygiejo, boska wnuczko Apolina, powierz nam swoję wielką tajemnicę, abyśmy mogli żyć długo, zdrowo, szczęśliwie, umiérać bez bólu i bez żalu. „Nie truj się przykremi wspomnieniami przeszłości, korzystaj mądrze z teraźniejszości, przyszłości się nie obawiaj, nie rozżarzaj płomienia życia twojego, miéj litość z cierpieniami bliźnich, bo w samém uczuciu litości jest balsam dla serca twojego: działaj, wspiéraj, bądź wesołym, wierz w lepsze jeszcze życie, a pobyt twój na tym świecie przeciągnie się długo i będzie szczęśliwym.“ Tak mówi Hygieja, i tak jest spisaném na obeliskach Egiptu jeszcze na tysiąc lat przed Chrystusem Panem naszym.
Życie jest pojedynkiem który odbywamy z losem aż do śmierci; czemuż tego pojedynku nie możem przeciągnąć tak długo jak tylko można, czemuż nie mamy korzystać z przewagi, którą nam daje rozum i doświadczenie. W mocy każdego mądrego jest przedłużyć zakres życia, tak jak jest w mocy każdego niedorzecznego skrócić go płochym czynem.
Do pewnego punktu człowiek trzyma w ręku swoim nić losu swojego, niechże ją wyplata wolno, a wyminą się choroby, niebezpieczeństwa się unikną, życie się przeciągnie, i powoli nieznacznie bez żalu i wiedzy, wstąpimy w ten wiek z którego przejście do grobu nie jest bolesném, a ten wiek nazywa się zgrzybiałością.
W zgrzybiałym człowieku maleje, krzepnie i chyli się ciało, zmysły tępieją, pamięć, przytomność, wyobraźnia więdnieją, słowem w tym celu człowiek staje się powoli jak gdyby grzybem, z miejsca się ruszyć nie mogącym i usypia nie wiedząc że to sen śmiertelny. Czasem niknienie sił fizycznych i moralnych odbywa się z zastanawiającą jednostajnością. Znów jedna z tych stron o wiele przeżyje drugą, i nie jeden zgrzybiały starzec zachowuje przytomność umysłu aż do ostatniéj chwili życia, i widzi się umierającym. Wielu takich starców widzieliśmy, a na niejednego zgon patrzyliśmy, ale ani razu nie zdarzyło nam się doświadczyć, żeby człowiek zgrzybiały umiérając z przytomnością umysłu, żałował tego życia, owszem wszyscy ci ludzie jakiekolwiek wiedli wprzódy życie, umiérali z budującą i prawdziwie religijną odwagą. A zatém warto żyć i starcowi, warto przeciągnąć życie aż do zgrzybiałości, aż do czasu w którym przy rozstaniu się z tym światem nie będzie ani boleści, ani trwogi, ani żalu. Ale nie jeden mi zarzuci: „płonną jest walka z losem, niepodobną nawet; daremną jest rzeczą opiérać sięprzeciw nieubłaganemu wyrokowi Niebios; i czyż warto dla przyczynienia sobie lat kilku życia, odmawiać sobie zachwyceń które je skracają, ale zarazem tak przedziwnym urokiem obdarzają? Czyż warto wysilać się całe życie dla przeciągnięcia go aż do zgrzybiałości, i wlec przez długie dni niedołężną istność.“
Tak nie jeden z was moi czytelnicy wykrzyknie, i tę książkę odrzuci na bok, może nawet ze wzgardą. Oh! drodzy bliźni, słowa które tu w uroczystém usposobieniu spisuję, wykwitły z długoletnich doświadczeń; ja byłem nie raz świadkiem zgonu przedwczesnego starca, co za młodu szastał życiem, w wieku dojrzałym rozumował jak tu powiedziano, a w wieku sędziwym gorzko żałował wybryków lekkomyślności, w sile wieku popełnionych. Nie! tak płocho sądzić o życiu mogą tylko ludzie do długiego życia przeznaczeni; a bujnością zdrowia ożywiani. Pereant qui crastina curant! niech przepadną ci, co o jutro się frasują! tak wykrzykiwaliście niegdyś wy! co dzisiaj patrząc na drżące, woli nieposłuszne członki swoje, płaczecie nad marnością silnego a źle przechowywanego zdrowia, a widząc łzy powstrzymywane w oczach żony i dzieci, dopiéro uznawacie prawdy tutaj wykładane z taką nieubłaganą sumiennością.
Dirige gressum! dobiegnij celu, jak najdalszego celu, o człowiecze przeznaczony do życia wiecznego, a okupujący sobie pewność wieczności tylko cierpliwém znoszeniem dolegliwości pobytu na téj ziemi. Bytowanie duszy w ciele twojém nie powinno się kończyć, aż dopóki wola Niebios je przerwie; twoim jest obowiązkiem starać się o przedłużenie życia, o tyle o ile rozum twój i wola twoja wystarczą.
WIEK ZGRZYBIAŁY MA SWOJE UROKI.
Z dziwném występuję zdaniem, ale z prawdziwém; świadkiem bowiem byłem naocznym kilka razy w życiu, tak pogodnéj i prawie wesołéj starości, jaka tylko istniéć może w wyobraźni poety. Na dowód zdania mojego opiszę fakt następujący, jeden z najwięcéj przekonywających.
Podczas pobytu mojego na Uniwersytecie Królewieckim w roku 1832, Polacy tamże pobiérający nauki, poznali starca nazwiskiem Kondratowicz, który zrodzony w Gub. Mińskiéj w 1722, dziwnym zbiegiem okoliczności dostał się do wojska pruskiego, i odbył pod Fryderykiem II, zwanym Wielkim, wszystkie kampanije, mianowicie wojnę siedmioletnią od r. 1756 do r. 1763. Kilkakrotnie ranny zawsze odzyskał zdrowie, i awansowawszy na podoficera pozostał w wojsku całe lat 62, bił się jeszcze w r. 1806, pod Jeną, i wreszcie jako inwalida do wojska niezdatny, uzyskał dymissyją; a potém gdy Prusy wyszły zwycięzko z wojen i finansowych trudności, będąc dziewięćdziesięcioletnim starcem, uzyskał od rządu pruskiego 200 talarów rocznéj emerytury wraz z ozdobą krzyża żelaznego.
Już w roku 1740 Adam Kondratowicz zawarł był związki małżeńskie z jakąś młynarką w Królewcu, i z nią miał kilku synów, z których najstarszy, nasłużywszy się także w wojsku pruskiém, dzierżawił potém wiatrak pod Królewcem, i ożeniwszy się miał kilkoro dziatek, a nareszcie umarł w roku 1829 dziewięćdziesięcioletnim starcem, zostawiając własny wiatrak jedynemu liczną rodziną obdarzonomu synowi. Nasz stary sto sześć lat liczący Kondratowicz pozostawał u wnuka swojego, chował się razem z jego dziećmi, i w chwili gdym go poznał, używał jeszcze pełności władz umysłowych, nadzwyczaj lubił mówić po polsku, przestawać z Polakami i rozpowiadać o dawnych wojnach. Codziennie odbywał, nie wiele się pytając o pogodę, długie przechadzki, lubił się napić wódki, ale się nigdy nie upijał, jadł z dobrym apetytem, ale nigdy wiele na raz, żeby najlepszą potrawę; o zmarłym swym synu przemawiał z rzewnością pocieszając się nadzieją zobaczenia go wkrótce na tamtym świecie, wnuka swojego zniemczałego i surowego człowieka nie bardzo lubił, a z prawnukami, których miał około tuzina różnego wieku, żył na stopie równości podzielając ich zabawy. Późniéj coś we dwa lata stary Kondratowicz zapadł na uderzenie krwi do głowy i już nigdy nie przyszedł zupełnie do siebie, stracił wszelką pamięć, zaprzestał swych spacerów i zdziecinniał. Jego jedyném zatrudnieniem było bawić się w piasku ze swemi najmłodszemi prawnukami, których uważał za braci i siostry, wnuka zaś swojego uważał za ojca, w rękę go całował, bał go się zupełnie jak żak, zwłaszcza gdy coś zbroił, to jest gdy owoc jaki w ogrodzie skradł, lub gdy się pobił z prawnukami. Słowem starzec ten stodziesięcioletni, zeschły, zgrzybiały ale jeszcze ruchawy, stał się co do rozumu dzieckiem, dzieckiem wesołém, ale bez pamięci przeszłości, i nie doświadczywszy żadnych bólów usnął snem wiecznym w setnym trzynastym roku życia, bawiąc się w piasku.
Otóż zaiste bardzo dziwna karyjera; ale nie jeden człowiek przebiegł podobną, nie jeden świetny mąż, który czynami swojemi świat zadziwił, umarł zgrzybiałym, zdziecinniałym starcem zupełnie tak jak nasz Kondratowicz; i zdaje się, że w życzeniu natury jest, żebyśmy wszyscy w ten sposób bawiąc się z dziećmi, ze świata schodzili.
A więc nawet zgrzybiałego starca życie miéć może swoje uroki, a więc życie długo przeciągnięte nie przestaje być miłém aż do ostatniéj chwili; przeciągajmyż tedy dopóki sił starczy naszéj woli i sztuce lekarskiéj, starajmyż się miéć pośród siebie starców, świadków dawno ubiegłéj przeszłości, i tak religijnym otaczajmy ich szacunkiem, jakim niegdyś cnotliwi ojcowie nasi pielęgnowali dnie dziadów swoich.
Może z niejednego narodu dla tego znikła pamięć chlubnéj przeszłości, że nie było starców, którzy by ją opowiadali, i że nie było ludzi, którzyby się chcieli przysłuchiwać opowiadaniom starców.
Biedny nasz lud, pomiędzy nim mało ujrzysz starców; biéda, opuszczenie, zarazy wciąż u nas panujące wytępiają u nas nieubłaganie tych, którzy na utrzymanie życia swojego już nie mogą pracować.
Niegdyś w dalekich, istotnie lepszych czasach, każda wioska szczyciła się posiadaniem żyjących jeszcze praszczurów, a panowie udzielali im wsparcie chlubiąc się z dobrego bytu poddanych, dozwalającego im tak długiego życia. [20]
Boże! czemuż wszystko się zmieniło z postępem naszéj oświaty?
Wielu starców instynktownie przemyśliwa o przedłużeniu sobie życia. Zawsze trafiali się ludzie szukający sposobów przeciągnięcia istności swojéj jak najdłużéj, a w téj liczbie znaleźli się i tacy, co śmieli marzyć o nieśmiertelności jeszcze na téj ziemi. Dzieje umysłu ludzkiego przedstawiają pod tym względem najdziwaczniejszą mięszaninę słabości, dumy, przenikliwości, niedorzeczności, śmiesznych przesądów i bardzo roztropnych pomysłów.
Fizyka, Chemija, Astrologija, mianowicie nauki mistyczne, tajemnicze, we wszystko ludzie uderzali dla osiągnięcia długo-wieczności, wszystko badali, ze wszystkiego czerpać chcieli zasoby dla osiągnięcia tego cudownego arcanum arcanissimum, wielkiéj tajemnicy długiego życia. Nie ma prawie wynalazku, wysileń, badań i formułek, które poparte nadzieją do łatwowierności wiodącą, nie byłyby użyte i zachwalone jako skuteczne pod tym względem. Już w samym zawiązku stowarzyszeń ludzkich, wówczas gdy nauki zaledwie kiełkować zaczynały, silono się na wynalezienie sposobów zapewniających wiecznobyt ziemski, albo przynajmniéj rozpalających niknący płomień życia.
Transfuzyi, to jest przelania krwi młodzieńczéj w żyły starców używano we Francyi za panowania Ludwika XV, i sam Regent Francyi Filip Orleański do tego się uciekał sposobu. Nikt nie osiągnął dobrego skutku z tego przelania krwi młodzieńczéj w żyły starców, a jednak do tego ich nadużywano stopnia, i tyle młodych ludzi padło ofiarą téj bezbożnéj chciwości pieniędzy i życia, że cnotliwy Król Ludwik XVI zakazał pod karą śmierci owego frymarczenia krwią.
Balsamy, essencyje, eliksiry długiego życia, płynne złoto i wszystkie podobne ułudne środki, alchemii i staréj chemii straciły przecież z postępem nauki wszelką wziętość, ale potrzeba było wieków całych dla wyleczenia umysłu ludzkiego z podobnych łatwowierności, doprowadzających właśnie do zguby i do szkody. Lecz któż nie wierzy w to, co pragnie? zawsze lube nadzieje kojarzą się chętnie z najniedorzeczniejszą łatwowiernością.
Dla tego nie ustawano i późniéj w ubieganiu się za wielką tajemnicą życia; dla tego wielki chemik Valli przekonawszy się, że starość następuje w zwierzęciu w skutek przepełnienia ciała fosforanem wapna, zaręcza, że ją można oddalić wstrzymaniem się od potraw w których sól ta przeważa, i że życie można przedłużyć środkami rozkładającemi ów fosforan wapna. [21] Sumienny i gienijalny badacz natury, nasz zacny przyjaciel Doktór Dworzaczek nie przystaje na to, i owszem zaleca wszystkie potrawy zawierające wiele fosforanu wapna jako środki żywiące mózg i jego działalność, a mój zmarły przyjaciel Doktór Marcinkowski podzielał opiniją Doktora Valli, i szedł za radą Doktora Dworzaczka, utrzymując, że fosforany wzniecają mózg, ale że skracają ogólne życie. Poznajemy w tém człowieka z nieograniczoném poświęceniem, który zwykł był mawiać: „Nie idzie mi o długie życie, ale o to żebym żył dzielniéj podczas mego życia.“ [22]
Magnetyzm zwierzęcy zwraca w obecnéj chwili na siebie oczy wszystkich ludzi łaknących długiego życia: i te nadzieje zapewnie zawiodą, lubo jest niezaprzeczoną prawdą, że magnetyzmem zwierzęcym można powołać do czynności siły uśpione, w letargu pogrążone, że nim można uspokoić siły rozkiełznane, skupić siły rozpierzchnięte.
A tak nadzieja zawsze czuwa na spodzie serca naszego, i zdumiewający postęp nauki żywi ją bezprzestannie. Nigdy nie przestaniemy ubiegać się o wynalezienie środka przedłużającego życie, chociażbyśmy sto razy więcéj wygórowali naukami.
Ale czyż istotnie tak nierozsądnie ubiegać się o wynalezienie środka podsycającego siłę żywotną i przedłużającego istnienie? Wcale nie. Są przecież ciała zabijające przez rodzaj fulguracyi, to jest porażenia, imając się bezpośrednio siły żywotnéj przez którą istniejemy. Takiém ciałem jest cyanowodor, czyli kwas wodocyanowy, czyli kwas pruski, znany także w naszym świecie naukowym pod nazwą kwasu obcego. Zabija on podobno dla tego, że się opiera dekarbonizacyi krwi w płucach, ale zabija od razu, wprowadzony do ciała w jakikolwiek bądź sposób w należytéj koncentracyi, chociażby w najmniejszéj ilości.
W naturze, w któréj jest potęga ujemna tak doraźnie działająca, musi być i potęga dodajna w zupełnie odpowiedniéj sile. Idzie tylko o jéj wynalezienie, a wszystko co jest dobroczynném, co leczy, co dodaje zasoby życia, zostało późniéj wynalezioném od tego, co odejmuje, co osłabia, co zabija, w ogólności co jest szkodliwém.
Wszystkie choroby istniały przed wynalezieniem substancyj leczących je, a ileż to jeszcze lekarstw nieznanych, ile także chorób które wynikną z nieprzewidzianych stosunków?!
„Przeciw śmierci jeszcze żadne nie wyrosło ziele“ powiedział pewien człowiek z olbrzymim umysłem, ale cieszmy się błogą nadzieją, że kiedyś nasi prawnukowie będą musieli sztucznym sposobem przedłużać sobie życie, ścigajmy za odkryciem tego arcanum arcanissimum, a może niespodzianie wynajdziem przynajmniéj lekarstwo na Cholerę, tak nas niemiłosiernie dziesiątkującą.
Tym czasem umiejmy żyć i umierać jak ludzie w wiecznobyt przez Chrystusa zwiastowany wierzący.
O DŁUGOWIECZNOŚCI LUDZKIEJ.
Ile lat natura wyznaczyła człowiekowi, jak długo mógłby żyć, gdyby wątku życia jego nie przerwały choroby lub przypadek, albo osłabienie z jego własnéj winy pochodzące? — oto pytania, które rozbierać będziemy w tym ustępie dzieła naszego.
Buffon twierdzi, że człowiek przypadkowym chorobom nie uległy, żyje wszędzie lat 90 do 100. „Jeżeli się zastanowimy, mówi on, że Europejczyk, Murzyn, Chińczyk, Amerykanin, że człowiek oświecony, dziki, bogaty, ubogi, że mieszczanin, wieśniak, tak różni pomiędzy sobą co do reszty, pod tym względem do siebie są podobni, i że każdy z nich ma tylko tę samą miarę czasu do przebieżenia od urodzenia aż do śmierci; jeżeli zważymy że różnica rassy, klimatu, pokarmów i wygód nie wywiéra żadnego wpływu na długość życia: więc wyznać musiemy, że trwałość życia nie zależy od zwyczajów, ani od obyczajów, ani od jakości pokarmu, i że nic zmienić nie zdoła praw mechaniki, które ustanowiły liczbę lat naszych.“ Buffon ma wielką słuszność, bo istotnie trwałość życia nie zawisła ani od klimatu, ani od żywności, ani od rassy; nie zależy ona od niczego zewnętrznego, tylko od wewnętrznego ustroju i od rodziméj dzielności naszych organów.
Wszystko w ekonomii zwierzęcéj podlega prawom stałym.
Każdy rodzaj zwierząt ma osobną postać, osobny wzrost i ustrój. Kot i tygrys są dwa rodzaje spowinowacone, bardzo do siebie podobne całkowitą swą organizacyją, a jednakże kot pozostaje zawsze we wzroście kota, a tygrys zachowuje wielkość tygrysa.
Każdy rodzaj ma swój osobny i stały czas noszenia. Królik nosi dni 30, morska świnka dni 60, kot dni 56, suka dni 64, lwica 108, niedzwiedzica 240.
Każdy rodzaj ma swój osobny czas wzrostu.
Jeżeli więc wielkość, noszenie i wzrost podlegają pewnéj stałéj mierze: czemużby i długość życia nie miała jéj podlegać?
Słusznie powiedział Buffon, że długość życia ludzkiego przeciąga się do 90, a nawet do 100 lat. Codziennie widziéć możemy, że liczba ludzi tak długo żyjących szczupłą jest w porównaniu z liczbą osób wcześniéj umierających; ale to jest pewném, że tego wieku dostąpić można. I częściejby się to wydarzało, jeśliby okoliczności przypadkowe temu nie przeszkadzały.
Największa liczba ludzi umiera w skutek choroby, a mała liczba schodzi z tego świata, prawidłowo w skutek starości. Człowiek ukształcił sobie rodzaj życia sztuczny, w którym umysłowosć częściéj jest chorą niżeli fizyczność, i w którym sama fizyczność częściej zapada na chorobę niżeli zapadała, gdy nasze życie było weselszém, spokojniejszém i regularniéj pracowitszém. Człowiek umiera w każdym wieku, zwierzę zaś przebiega regularniéj i pewniéj przestrzeń istności swojéj. Namiętności i z nich wynikające nieszczęścia, wywierają wpływ niesłychany na zdrowie i rozstrajają siły ożywiające nas. Przypatrzywszy się bliżéj ludziom, uznać musiemy że prawie wszyscy padają ofiarami zmartwienia.
Haller znów utrzymuje, że człowiek jest jedném ze zwierząt najdłużéj żyjących, i że wcale niesłusznie użalamy się na krótkość naszego życia. Według jego zdania, człowiek może dożyć do dwóch wieków. Non citra alterum seculum ultimus terminus vitae humanae subsistit.
Elementa physiologiae Tom VIII, Lib. 30, pag. 95.
Wielki ten fizyjolog zgromadził znaczną liczbę przykładów długowieczności; dwa przykłady najdłużéj przeciągniętego życia dochodzą do 152 i 169 lat.
Tomasz Parre dawny żołniérz, urodzony w hrabstwie Shrop w Anglii, na pograniczu Walii, wsławił się w całym kraju z swego podeszłego wieku do tego stopnia, że go król Karol I chciał poznać. Sprowadzono go do dworu i przyjmowano bardzo hojnie. Biedny starzec ujęty grzecznoscią dworu jadł zanadto, dostał niestrawności i umarł 14 Listopada 1635 roku. Harwey lekarz króla, sławny anatom, który odkrył cyrkulacyją krwi, otwierał jego ciało, i znalazł wszystkie trzewia w najzdrowszym stanie; chrząstki żeber nie były jeszcze skostniałe. Mógł był żyć jeszcze lat kilkanaście. Tomasza Parre pochowano w Westminterze pomiędzy wielkiemi ludźmi za to, że umiał przechować tak długo swe życie, wstrzemięźliwością, łagodnością, charakteru i pracą.
Drugim z długowieczności sławnym i przez Hallera uznanym człowiekiem był także Anglik, Henryk Jerkins z hrabstwa York, który umarł dnia 8 Grudnia 1670 roku, mając lat 169. Jerkins bardzo biedny rybak, mając lat przeszło 100, przebywał rzeki wpław. Raz go powołano za świadka o czyn, który miał miejsce przed 140 laty, Jerkins przybył ze swemi dwoma synami, z których jeden miał lat 102, a drugi lat 100, i świadectwem swém poparł tak dobrze skrzywdzonych na majątku potomków bardzo dawnego przyjaciela, że ci prawie niespodzianie sprawę wygrali, i w 10 lat potém, gdy sędziwy Jerkins umarł, wystawili mu w Bolton pod Richemont w Yorkshire do dziś dnia istniejący pomnik.
Luiza Truxo, Murzynka z Tukamanu, umarła, jak London Chronicle zaręcza w roku 175 życia.
Piotr Czartan Węgier z pod Temeswaru, jak głosi naukowe czaso-pismo Philosofical Transactions, umarł w 185 roku życia. Jeszcze na kilka dni przed śmiercią chodził i żebrał.
Saint Mungo Keutingern, założyciel biskupstwa w Glasgowie, żył także lat 185, jak świadczy następujący napis na jego grobowcu w katedrze glasgowskiéj:
Cum octogenos centum quoque quinque vir annos
Complerat, sanctus est Glasgow munere functus.
Biskup Keutingern, jak się dowiadujemy z Spittswooda historyi kościoła szkockiego, wiódł życie skromne, czynne, dobroczynne i wesołe, i zwykł był powtarzać następną sentencyją szkoły lekarskiéj Salerneńskiéj:
Si tibi deficiant medici, medici tibi fiant
Haec tria: mens hilaris, requies, moderata diaeta.
Skoro zdrowym być pragniesz, a lekarz daleki,
Ruch, wesołość, dyjeta, zastąpią ci leki.
Nie wiele też odpoczywał w swém długiém życiu zasłużony biskup, tylko owszem odznaczał się żywością umysłu i bezprzestanną czynnością.
Hanow professor i lekarz w Gdańsku zaręcza, że widział w Temeswarskim bannacie w Węgrzech starca mającego lat 190, i jeszcze wodzącego rej pomiędzy żebrakami.
Tenże sam uczony poznał Jana Rowina w Spartowie, także w Temeswarskim bannacie, który w małżeństwie z żoną swoją Sarą Desson przeżył lat 147. Jan Rowin umarł później mając lat 172 w kilka dni po śmierci żony swojéj, mającéj lat 165. Ich najmłodsze dziecko miało wówczas lat 90. Hanow unosi się nad cnotami domowemi, humorem i szczerą religijnością madziarskiego Philemona i siedmiogrodzkiéj Baucis, którzy w skostniałém już i pleśnią zarosłém ciele przechowali serce zdrowe i czułe, umysł pogodny i rzeźwy.
Cesarz Austryjacki Franciszek I zawieśić kazał w sypialni swojej portrety Jana Rowina i Sary Desson, i te portrety istnieją do dziś dnia w zamku wiedeńskim.
Doktór Karol Wilhelm Ideler professor kliniki psychiatrycznéj w Halli zaręcza, że niedaleko Połocka i granicy inflandzkiéj żył jeszcze w roku 1804 inwalid rossyjski, który służył w wojnie 30-letniéj pod Gustawem Adolfem. W bitwie pod Połtawą w roku 1709, mając wtenczas lat 86, postradał ramię, ale się wyleczył i wkrótce potem ożenił się po raz trzeci i płodził dzieci. W roku 1804, kiedy stary inwalid miał lat 184, rodzina jego składała się z 138 potomków, pomiędzy któremi znajdowało się dwóch przeszło stoletnich wnuków. Wszyscy mieszkali w jednéj wsi i trzymali się starego patryjarchy, zawsze jeszcze wesołego i najzupełniéj zdrowego.
Zdaje się, że długowieczność w blizkiém znajduje się powinowactwie z siłą płodności, i często jeden człowiek jest dowodem jednego i drugiego. Fedor Wasilew chłop rossyjski w roku 1782 dostąpiwszy siedmdziesięcio-pięcioletniego wieku, miał z dwiema żonami 87 dzieci. Pierwsza żona rodziła 27 razy i 4 razy miała po 4 dzieci razem, siedm razy miała po troje na raz, a 16 razy bliźnięta. Druga żona urodziła Fedorowi Wasilewowi w ośmiu połogach 18 dzieci.
Na sam ostatek chowam najwięcéj zdumiewający i najwiarygodniejszy przykład długowieczności.
Tomasz Carn, urodzony w Londynie dnia 28 Stycznia 1588 roku żył lat 207, pod panowaniem 12 monarchów Anglii, i umarł 9 Marca 1795 roku, także w Londynie. Nie śmielibyśmy tego przykładu niesłychanéj, zdaje się wszelkie granice prawdopodobieństwa przechodzącéj długowieczności tutaj umieszczać, gdybyśmy w archiwach kościoła Ś. Leonarda w Londynie nie mogli sprawdzić wiarogodności aktu urodzenia i zejścia tegoż Tomasza Carn, pochowanego na cmentarzu kościoła i zaszczyconego kamieniem grobowym przez samego króla Anglii. (Obacz Vossiche Zeitung 1841, nr. 195 i Allgemeine Diaetetik von Dr. C. W. Ideler Halle, 1848 pag. 424).
Niedosyć na tém. Sławny podróżnik Jakób Rilley (autor przygód i podróży na brzegach zachodnich i w wnętrzu Afryki) widział pomiędzy Maurami najgorętszego wybrzeża Afryki zachodniéj starców, którzy w 200 i w 210 roku życia cieszyli się zdrowiem, czerstwością i doskonałemi siłami. Pomiędzy starcami zdarzali się, zaręcza James Rilley, 300-letnie żywe mumije, ogołocone z włosów i z zębów i tak zeschłe że skóra przylegała do kości zupełnie jak pargamin. Owe żywe mumije były przedmiotem najczulszych względów ze strony potomków swoich i w ogóle wszystkich ludzi. W czasie głodu, nieraz się wydarzającego w onych krajach, najprzód zawsze pamiętano o starcach, potém dopiero o dzieciach. Prawda że cokolwiek mleka wielblądziego wystarcza na utrzymanie tych zeschłych staruszków przy życiu.
Sinclair (także Anglik) zaręcza, że w Indyjach Wschodnich jeden Bramin żył lat 700 i dostawał co sto lat nowe zęby.
Humboldt wspomina Peruwijańczyka, który żył 143 lat, a Lichtenstein widział na przylądku Kap niewolnika, mającego 120 lat, pochodzącego z wyspy Jawy, a innego niewolnika który miał 107 lat, z wysp Mallajskich; nareszcie trzeciego który żył 100 i pochodził także z wysp Malajskich.
Szczególniéj obfite w ludzi dochodzących do patryjarchalnego wieku są kraje północy; oprócz tych pierwéj wymienionych z Anglii, możnaby jeszcze bardzo wiele znaleść w Norwegii, Szwecyi, Rossyi i w banancie ungryjskim. W roku 1778 król Krystyjan z królową Zofiją Magdaleną, zwiedzając Norwegiją zatrzymali się w Fridrichshal u podpułkownika Kolnbiörsen. Ten dla uczczenia swych wysokich gości wyprawił tak zwane dyjamentowe wesele czterech małżeństw wieśniaczych, zebranych z kraju górnego. Pomiędzy temi 8 ludźmi nie było żadnego mniéj jak 100 lat mającego. Nazywali się: „Sologsten“ który potém jeszcze żył 8 lat, a żona jego Helia żyła jeszcze 10 lat, Oer żył jeszcze 6 lat, a żona jego Inger żyła 10 lat: Besseber ze swoją żoną i Torlaksen z żoną Jaran żyli jeszcze po 10 lat.“
J. Remus opowiada, że widział biskupa w Stawanger, który umarł w roku 1440, żył lat 210. Adryjan Rotker był 70 lat radcą w Drontheim; umarł na początku XVII wieku, i żył 120 lat. J. Remus wspomina także jednego księdza w Holthalen w okręgu Drontheim, który żył w ciągu XVI wieku, a umarł mając 150 lat; przed śmiercią 30 lat był niewidomym. W 1722 r. wieśniaczka w bliskości Stawanger, Elżbieta Walewand żyła 137 lat, zostawiwszy męża mającego 110 lat. W roku 1838 żył jeszcze w Hildgansen na Szląszku starzec, mający 142 lat, który żył w trzech stuleciach; nazywał się Jan Hertz. Od 27 lat już nie wychodzi z pokoju, ale przechodzi się codziennie dwa do trzech razy po pokoju. Jeżeli pogoda jest na dworze, wtenczas przy otwartém oknie wypala sobie trzy fajki tytuniu.
Pomiędzy chmarą Szkotów, Anglików, Szwedów, Duńczyków, Rossyjan, Węgrów, Indyjan i Murzynów, wsławionych z długowieczności, i przez wielu autorów którzy o życiu ich pisali wspomnionych, ledwo dwa nazwiska polskie nadmienione zostały.
Hufeland wspomina o obywatelu Tabaczyńskim, który w roku 1826 umarł w Radziejowie, mając lat 115. Człowiek ten, jak zaręcza Hufeland, nigdy nie chorował, żył w domu swojego syna tamtejszego aptekarza i przez cały dzień trudnił się robotą z ruchem ciała połączoną. Dzienniki czytywał bez okularów. Na dwa lata przed śmiercią popadł w ciężką gorączkę, nie chciał słyszéć ani o lekarzach, ani o lekarstwach i ozdrowiał dzięki źródlanéj wodzie, i obmywaniom octowym. Ale prawie zupełnie zaniewidział i ogłuchł, i w dwa lata potém zasnął sobie spokojnie snem wiecznym w krześle.
Virey w swém dziele De la puissance vitale, wyszłém w roku 1823, mówi o cnotliwéj pannie Rozynie Iwiwarowskiéj, Polce w Paryżu mieszkającéj, która przeżyła lat 113. Bawiąc w Paryżu zasięgaliśmy bliższych wiadomości o tej sędziwej Westalce polskiéj, ale niczego dowiedziéć się nie mogliśmy, pomimo najusilniejszych starań.
Nawrocki obywatel Warszawy miał lat 117, kiedy przyszedł powitać cesarza Napoleona bawiącego w Styczniu roku 1807 w naszéj stolicy. Historyograf cesarza Napoleona Laurent de l’Ardèche w dziele swojém przez Horacyjusza Vernet illustrowanem, wspomina o tym ziomku naszym i przytacza nadzwyczaj pięknie redagowaną prośbę o wsparcie, którą zgrzybiały z głodu umierający szlachcic podał cesarzowi Francuzów.
Podczas pobytu mojego na Uniwersytecie królewieckim w r. 1832, Polacy tamże pobierający nauki, poznali starca nazwiskiem Kondratowicz, który zrodzony w gubernii Mińskiéj w r. 1722, dziwnym zbiegiem okoliczności dostał się do wojska pruskiego, i odbył pod Fryderykiem II zwanym Wielkim, wszystkie kampanije, mianowicie wojnę siedmioletnią od r. 1756, do r. 1763. Kilkakrotnie ranny, zawsze odzyskał zdrowie i awansowawszy na podoficera pozostał w wojsku całe lat 62, bił się jeszcze w roku 1806 pod Jeną, i wreszcie jako inwalida do wojska niezdatny uzyskał dymissyją. Umarł 113 letnim starcem bawiąc się w piasku z prawnukami swojemi. (Życiorys jego na str. 144 tomu II).
Gołębiowski urodził się w Lesznie, w Księztwie Poznańskiém w r. 1740. Szczególnym zbiegiem okoliczności zarzuconym został do Francyi, to jest dostał się w bardzo wczesnym wieku jako kuchcik na dwór Stanisława Leszczyńskiego byłego króla polskiego, księcia Lotaryngii; potém po opłakanéj śmierci tego monarchy w Lunevillu w roku 1776, Gołębiowski, którego Francuzi przezwali Colembeski, wstąpił do wojska francuzkiego i pozostał w niém aż do swéj śmierci, tojest lat 85. Dosłużył się rangi podoficera w straży pałacu luksemburskiego i ozdobionym został w ostatnich latach życia, za dobre sprawowanie się, krzyżem legii honorowéj. Po polsku nie zupełnie zapomniał, po francuzku nauczył się mówić biegle; żył skromnie, ale udzielać się nie lubił jak nasz Kondratowicz w Królewcu, i nie wiele co miał do opowiedzenia o swoich kampanijach. Był w całém znaczeniu tego słowa żołnierz służbista, cokolwiek tępy na rozumie, ale nieugiętéj uczciwości i prawdziwie szlachetnéj godności w postawie.
Starosta Zakrzewski umarł pod Bochnią w Galicyi w r. 1827, mając lat 105, na raka w oku. Przez lat 60 należał ten dzielny i zacny, ale cokolwiek awanturniczy szlachcic do wszystkich spraw wojennych dawnéj rzeczypospolitéj polskiéj: rannym był razy kilka, w niewolą pojmany razem z Puławskim i Beniowskim. Przez tysiączne przechodził dziwne koleje, które niegdyś w osobnéj książce spisać zamyślamy, i nareszcie umarł w okropnych męczarniach, świeżą przechowawszy pamięć i duszę.
Bogoryja Skotnicki arcybiskup gnieźnieński za Kazimierza Wielkiego żył lat lO3. On to ustanowił prawa o dziesięcinie do dziś dnia szanowane, i odznaczał się niepospolitą siłą umysłu.
Chajęcki obywatel ziemski, ostatecznie żyjący w Warszawie w Łazienkach królewskich przy dzieciach swoich, dostąpił lat 111 życia. Umarł w roku 1848 mając wszystkie zęby, chodząc bez kija, czytając bez okularów. Lubił mówić wierszami i dobrym był improwizatorem.
Pani Falkiewiczowa miała lat 111, kiedy umarła w Gródku pod Lwowem w r. 1838.
Pani Krasnodębska w Serocku przeżyła lat 102.
Ksiądz Gawełczyk proboszcz w Widawie liczący dzisiaj lat 100, sprawia obowiązki swego powołania i nie trzyma nawet Wikaryjusza. Swoim kosztem odnowił kościół Widawy.
Alojzy Sarnacki rotmistrz za Kościuszki, mający dziś przeszło lat 100, żyje jeszcze w Warszawie na Lesznie.
Czajkowska żyła lat 103; umarła we wsi Kozłowie w Krakowskiém w r. 1843.
Jabłońska lat 107 mająca, do dziś dnia żyjąca w Jordanowicach w dobrach JW. Mokronowskiego Ewarysta, chodzi co dzień do kościoła i żali się, że jest sierotą bez ojca i bez matki.
Czarnobój gajowy żyjący pod Brodami, żyje do dziś dnia, ma lat 105, jest rzeźwym i mocnym.
Paschalski urodził się w okolicach Zamościa w r. 1745 (ojciec żyjącego jeszcze członka senatu). W 20 roku życia ożenił się z 14-to letnią panienką, żył z nią lat 62, miał 7 dzieci. Lubił namiętnie polowanie i uczęszczał na takowe regularnie co tydzień w sobotę; był rolnikiem do śmierci. Wstawał zawsze o godzinie 3½ latem, a zimą godziną późniéj, i zaraz wypijał mały kieliszek wódki i zakąsał piórkiem czosnku z bułką. Do 9-téj objeżdżał gospodarstwo konno, a potém jadł śniadanie, zwykle złożone z 3 do 6 jaj na twardo z pieprzem i solą. Obiad jego był bardzo skromny; na wieczerzę często także jadał jaja. Charakteru był wesołego; skory do gniewu, ale ten prędko przemijał. Lubił tańczyć i tańczył z wnukiem, mając lat 90 przeszło. Polował jeszcze i jeździł konno na 6 lat przed śmiercią. Rzadko chorował; raz tylko mocno zapadł na gorączkę nerwową, lecz się wyleczył najzupełniéj. Wzrok miał dobry, pisał prawie do śmierci bez okularów ręką pewną i wcale nie osiwiał. Umarł d. 5 września 1852 roku, mając lat 107.
Jan Krzetowski, 100 lat mając, wojsko do boju prowadził, i zwany był stryjem od całéj chorągwi.
Jakób Zagunt, na Wołyniu harcował w tymże wieku na najdzikszym koniu.
Stanisław Dobrzelewski, podstoli sieradzki, w 120 roku życia pieszo do kościoła chodził.
Mieleczko, szlachcic piński, miał lat 95, matka jego 130, babka 140.
Swinecka, we wsi Miechowéj w Bracławskiém, żyła 120 lat.
W Otwocku (u pana Jana Kurtza) Marcin Pigwa dawny kredencerz krajczego Bielińskiego żyje jeszcze mając lat 124, i jest tak silny ze chodzi codziennie po parę mil żebrać.
Wołowska, 128 lat mając, codzień o świcie na mszą o pół mili do Krakowa chodziła.
Pewien rolnik pod Krosną 115-letni, żadnéj choroby nie znając, pracował za czterech parobków.
Krawiec Pruchalski w 102 roku życia szył jeszcze w najlepsze.
Kucharka urodz. 1742 roku w Kozielcu, mając lat 106 tak dobrze gotowała, ze jej potrawy dawano i na senatorskie stoły.
Organista w Sierakowicach 107 lat mający, tak doskonale grał na organach, że aby go usłyszéć, zbierano się z Gdańska i Warmii.
Pobowicki woźny w Chełmie, więcej niż 100 lat żyjący gdy zawołał: — mości panowie! uciszcie się, słychać go było na drugiéj ulicy.
Młynarz w Bynkowicach 112-letni, jedną ręką w biegu wstrzymywał koło młyńskie.
Hanerowicz szewc umarł w 115 roku, gdy prawnuczka jego urodziła syna.
Rodzina Chyżyckich w Lichnowicach odznaczała się długowiecznością. Przez kilka wieków każdy z niéj żył więcéj jak 100 lat. Ubiegano się o związki ślubne z tą rodziną, ażeby obdarzyć potomstwo prawem do długiego życia.
Stanisław Gil wieśniak z okolic Święto-Krzyzkiéj góry (znany K. W. Wójcickiemu) urodził się w 1696 roku, umarł 1822, mając lat 126. Na dwie godziny przed śmiercią jeszcze luśnie zakładał do wozu, i siekierą kół dębowy ociosywał, gdy nagle zbladł i upadł, „Zawołajcie księdza“ rzekł wtedy „Bóg już mnie wzywa.“ Po spowiedzi i ostatniém namaszczeniu, pobłogosławiwszy wnuki i prawnuki, usnął spokojnie snem wiecznym.
Wójcicka, rodzona babka naszego Kazimierza Władysława, miała lat 103 i miesięcy 6, gdy umarła. „Patrząc na nią“ mówi jéj wnuk „ta myśl widocznie stawała, że Bóg w głębokiéj starości zdziecinnia umysł, aby śmierć lekką była. Po skończonych latach 100 zaczęła dziecinniéć; do gości nie wyszła, dopóki jéj drobne dzieci w kwiatki po swojemu nie ubrały; wtedy z uśmiechem radości witała przybyłych. Łakoma na mięso, często słabowała niemogąc zżuć go dobrze i strawić. Tak pamięć straciła, że z ulicy Podwale sama do kościoła Kapucynów trafić nie mogła.
Uparłszy się wrócić do miasta Słupi pod Święto-Krzyzką górę, gdzie trzech mężów pochowała, w drodze niewstrzemięźliwością w jadle zgon sobie przyspieszyła. Oczy i nogi zdrowe aż do zgonu zachowała, jak rzeźwość i czerstwość w każdym ruchu.
Maryanna Garstka umarła w r. 1821; żyła lat 115.
Wojciech Sperski zmarł w r. 1822, przeżywszy lat 105.
Antoni Gozdowski, obywatel Warszawy, umarł w roku 1823, mając lat 115. Rzecz godna uwagi, że słońca znieść nie mógł.
Mateusz Kieleński, 120-letni pasterz bydła w gminie Jeżów w obwodzie rawskim, umarł tegoż samego roku.
Fryderyk Jabkowski służył najprzód w wojsku saskiém, a w siedmioletniéj wojnie w pruskiém. Miał trzy żony: ostatnią 80 lat mającą zostawił wdową. Żył skromnie, nigdy nie chorował, znał skuteczność ziół i zbierał je. Umarł w gminie Długie w obwodzie rawskim roku 1823, mając lat 140. (Z notatek Wójcickiego).
Michał Korzeniowski, obywatel z Wołynia, urodził się w r. 1755; w 22 życia wstąpił do wojska koronnego, lubił bardzo wino, a na starość wódkę.
W młodości żył nader wesoło, a w starości nie wiele się ustatkował: żenił się trzykrotnie, ale dzieci nie miał. Przez całe życie brał osobisty udział w wypadkach stanowczych kraju w wieku zeszłym, i prowadził do śmierci nader czynny żywot, sprawując rozliczne i znakomite urzędy w gubernii wołyńskiéj. Umarł rzeczywistym radcą stanu i kawalerem wielu orderów, dnia 23 kwietnia 1855 r.
Bracia Kurkowie wieśniacy żyjący do dziś dnia we wsi Lipie w gubernii Radomskiéj pod Iłżą. Jeden ma lat 111, drugi o 9 lat młodszy. Starszy żebrze, młodszy pracuje jeszcze za parobka, ale oba namiętnie piją wódkę i palą tytoń. Zawsze byli bardzo ubogiemi, służyli za dawnych czasów w wojsku; i nigdy nie mieli dzieci, lubo każdy z nich po kilka razy był żonaty.
Majewski Symforyn szewc ze Starego Miasta Warszawy umarł w r. 1828, mając lat 125. Pochowany na Powązkach na starym cmentarzu, gdzie kamień grobowy świadczy o wiarogodności tego długiego życia.
Katarzyna Deszner umarła w r. 1843, mając lat 106. Była ona mamką a następnie piastunką, kucharką i gospodynią ś. p. Kluszewskiego, starosty brzegowskiego, czcigodnego męża, któremu miasto Kraków zawdzięcza swój piérwszy teatr, i kilka wielkich budynków jak Krysztofory.
Librowski szlachcic, Właściciel Wielopola tuż pod Krakowem nad starą Wisłą, żył lat 126, umarł około r. 1830 [23].
W Krakowie umarł w 1724 roku 127-letni starzec, który spłodził z czterema żonami 125 dzieci, i pozostawił córkę 87-letnią, matkę 12 dzieci (obacz Allgemeine Diaetetik von Dr. Ideler. Halle 1848, pag. 434).
Dzwonnik przy parafii Gaworowo w powiecie ostrołęckim ma lat 113 i zupełnie dobrém cieszy się zdrowiem.
Wintoniak podoficer inwalidów polskich w Wolborzu ma lat 112, dobrém jeszcze cieszy się zdrowiem i chodzi na wartę.
Grzegórz Beznazwy urodzony pod miastem Stoczek w powiecie Ostrołęckim, daty urodzenia swego nie wie, pamięta tylko że w czasie koronacyi Króla Stanisława Augusta w Warszawie miał lat piętnaście a zatem ma obecnie lat 107. Był on chłopcem ogrodowym w powstającym wówczas parku Łazienkowskim, i nie raz miał zaszczyt rozmawiać z Monarchą, któren urządzając tu letnią swą rezydencyją godziny przepędzał wchodząc w szczegóły robót. Późniejsze okoliczności wyprowadziły go na plac wojny, miał czynny udział w zapasach, które panowanie króla Stanisława pamiętném uczyniły. Następnie jako żołnierz księztwa Warszawskiego uwolniony od służby wojskowéj powrócił w rodzinne strony, i znalazłszy przytułek w domu Kasztelana Glinki w dobrach jego Zatory i Susko zajmował się ogrodnictwem. Starzec ten mimo nader podeszłego wieku, przebytych kolei i trudów, zatrzymał aż do obecnéj chwili wszystkie władze umysłowe, i przypomina sobie dokładnie wszystkie wypadki i zdarzenia, w których miał udział. Utrzymuje, że mu kilka zębów odrosło w miejsce wypadłych przed czterdziestą laty.
Piotr Sosnowski znakomity malarz umarł d. 20 września 1853 w Moskwie, licząc lat 122, 1 miesiąc i dni 25. Jego ojciec był ubogim szlachcicem w ziemi smoleńskiéj i szwagrem pana Wiśniowieckiego.
Młody Piotr Sosnowski zostawszy w bardzo wczesnym wieku sierotą, uczuł w sobie zapał do sztuki malarskiéj, i wpisał się w poczet uczniów akademii sztuk pięknych w Petersburgu. Jego prace i szkice napiętnowane wyższego talentu urokiem, zwróciły na siebie uwagę wszystkich znawców. Sosnowski został znakomitym malarzem i professorem w akademii sztuk pięknych; ale w roku 1788 mając lat 57 życia, idąc za namową swego wuja pana Wiśniowieckiego, wstąpił do wojska do sztabu księcia Potemkina, i odbył drugą wyprawę turecką: był nawet przy zdobyciu Oczakowa. W roku 1796 wystąpił z wojska, dosłużywszy się rangi kapitańskiéj w gwardyi konnéj przybocznéj; a w roku 1812 walczył jako pułkownik milicyi, mając lat 80, pod Borodino. Potém wrócił znów do pędzla, i pozostał aż do śmierci wiernym sztuce, któréj był szczerym czcicielem. Jeszcze w r. 120 życia trudnił się malarstwem, pędzel jego nie stracił nic z żywości swojéj. Jego krajobrazy malowane w tym wieku zdawały się być dziełem ognistéj duszy młodzieńca.
Organizm jego był nadzwyczaj silnym: nigdy nie chorował i przechował aż do końca życia niezmącone zmysły. Słyszał dobrze i czytał bez okularów, apetyt miał dobry, jadł proste potrawy, ale nie pił nigdy wina, wódki, herbaty, kawy, czekolady, tylko piwo i kwas. Nie palił także tytoniu i ciągle był w ruchu. W dzień śmierci przechodził się, a czując osłabienie wszedł w łóżko dla wypoczęcia, i zasnął snem wiecznym bez cierpień i nie chorując. „Medizinische Zeitung Russlands z r. 1853 numer 49“ dodaje: że Piotr Sosnowski chociaż tak podeszły, nie był wcale zwolennikiem przestarzałych opinij, i że przeciwnie szedł zawsze z postępem czasu, i ciągle zdumiewał świeżością młodocianą swego pogodnego, i w piękną przyszłość wierzącego umysłu.
Mikołaj Radziwiłł Wojewoda Wileński urodzony w roku 1366, ochrzczony w Krakowie razem z swym ojcem Wojszmidem i z królem Władysławem Jagiełło, żył lat 104.
We wsi Pomuszy w powiecie Poniewierskim hrabina z Kościuszków Platerowa, osoba nadzwyczaj dobroczynna utrzymywała na dworze swoim następujące stare osoby które wszystkie przeżyły swą dobrodziejkę, ale wszystkie we dwa miesiące po śmierci jéj umarły:
1. Panna Strzelecka miała lat 112. 2. Pani Dziedrowiczowa lat 115. 3. Panna Ludwika Klińska 4. Panna Augusta Klińska dwie siostry, zmarły w jednym tygodniu przeżywszy lat sto. 5. Jan Ossowski stary kawaler mający lat 98. 6. Karlica Judyta mająca lat przeszło 90 i przezwana błaznicą, przez swe koleżanki.
Bartłomiéj Jan Hryncewicz kanonik znany z uczoności i pobożności umarł w Wilnie mając lat 104, ciesząc się do ostatniéj chwili życia przedziwną rzeźwością umysłu.
Dowiat szlachcic w Upickiem na Żmudzi, miał lat 117 umierając przed 15 laty.
Głozowski dziedzic wsi Ponudzie jeszcze żyjący ma lat 120, a najmłodszy syn jego daleko słabszy od ojca ma lat 90.
Adamowicz ksiądz w Lidowianach w Rosieńskiem, dawniéj żołnierz ma lat 98.
Panna Michalina Sawicz mająca lat 103 podług zdania młodszego brata swojego dziewięćdziesiąt lat liczącego, żyje do dziś dnia u krewnéj swojéj pani Marszałkowéj Koweńskiéj Dowgierd.
Professor Czajkowski zaręczał mnie, że jego dziad Kazimierz Czajkowski żył lat 102, a jego babka Gertruda z Marszewskich Czajkowska żyła lat 98. Umarli w Gnieznie pod Chełmnem w jednym tygodniu roku 1836.
Kasztelan Podoski, właściciel dóbr Miasteczka w powiecie Radomyślskim Gubernii Kijowskiéj, żył więcej nad lat 115.
Wacław Borejko i siostra jego pani Chojecka żyli więcéj jak po lat 95.
(Za długowieczność kasztelana Podoskiego i Wacława Borejki nie ręczę, bo czerpię tę wiadomość tylko z listu Antoniego Nowosielskiego pisanego do Gazety Warszawskiéj, a to źródło, jak mnie zapewniają obywatele z tamtych gubernij, nie zupełnie wiarogodne.)
Gołuchowski Józef, urodzony w r. 1720 wszedł w służbę wojskową do Regimentu Królowéj Jadwigi w Dragonii konnéj polskiéj, i tam został lat ośmnaście: w r. 1755 dostał się do niewoli Rossyjskiéj, a w rok potém do wojska Rossyjskiego do pułku Starodabowskiego, gdzie pozostał aż do roku 1782, uzyskawszy stopień Majora, order i dymissyją z pozwoleniem noszenia munduru. Pozostał w dymissyi lat 42, i mając lat 104 uzyskał miejsce strażnika konnego luki Podlodów, później przeniesiony na lukę Pawłowice, gdzie zostawał aż do d. 17 Maja 1827 i awansowany został na plombiarza komory Luszków. Umarł dnia 27 Lipca 1832 r. mając lat 112.
(Notatka udzielona mi przez JW. Janiszewskiego Radcę Stanu z archiwum emerytalnego.)
Przeczytajmy, co nasz uczony i sumienny historyk Szajnocha mówi o długowieczności Polaków za czasów Jagiełły:
„Niewielki folwark ziemi małopolskiéj wydawał po 7,000 kóp żyta. Zamożni jéj mieszkańcy, zwłaszcza trzeźwi, dochodzili lat stu i więcéj, nie wiedząc co to choroba. W powszechności plemię ówczesne było mimo tylu klęsk klimatycznych dziwnie czerstwe i zdrowe: 70-letni ojcowie piastowali nowonarodzonych synaczków na swoim ręku. Siostra Kazimierza Wielkiego, Elżbieta „tańce stroiła, wesoła była, chociaż babie było już przez 80 lat“ mówi Bielski.
W tym samym czasie ślepy arcybiskup Jarosław kończył setny rok życia. Trzeci ich współcześnik Stanisław Szreński wojewoda mazowiecki, zwany Grad, przyszedłszy na świat w r. zabicia króla Przemysława, to jest przed laty 80, a żył jeszcze przeszło lat 60. Naliczył ich razem 140, jak to napis na grobie jego w Szreńsku opowiada. (Paprocki, herby ryc. 309; Bielski kronik. pols. Gałęz. IV 172). Przesłuchywanym w ważnych processach świadkom, mającym dać wiadomość o dawno minionych czasach, przyznawano sądownie po 150 lat życia (Narusz. Hist, wydanie Lipskie, IX, 102).
Niejaka Taranowska dożywszy lat 156, umarła z przestrachu w czasie oblężenia Torunia przez Szwedów. (Z notatek K. W. Wójcickiego).
Przytoczywszy najznakomitsze przykłady podeszłego wieku, zobaczymy teraz w jakim klimacie, w jakich okolicznościach, w jakim stanie, z jakiemi usposobieniami ciała i duszy człowiek najwyżéj dosięgnął starości.
Powszechnem jest mniemaniem ludzi historyi świata nieznających, że życie pierwszych mieszkańców ziemi było nieskończenie dłuższe, czerstwiejsze i doskonalsze, wzrost olbrzymi, a siła nadzwyczajna. Poeci i powieścio-pisarze żywili owe wyobrażenia, któremi się wielu ludzi po dziś dzień zajmuje, jako obfitém źródłem nadzwyczaj przyjemnych marzeń. Ale kości owych olbrzymów nie doszły do nas, a te co brano za kości ludzkie, okazały się kościami słoniów, nosorożców i ogromnéj przedpotopowéj jaszczurki.
Co do długości życia, musiemy to wyznać, że surowa i gruntowna krytyka nie pozwala wierzyć, że piérwszy człowiek żył lat 1000, a Matuzal lat 900.
Od czasów Abrahama poczyna się epoka dziejów pewniejszych, i w nich to czerpać winniśmy pewniki nadające nam wiarę w długowieczność życia naszego, w nich to szukać możemy przykładów któreśmy naśladować powinni, gdybyśmy żyjąc skromnie i patryarchalnie, chcieli dopiąć jak najdłuższego wieku.
Abraham, człowiek dzielny, odważny, skromny i szczęśliwy żył tylko lat 175; o lat dziesięć mniéj od zmarłego przed 300 laty biskupa Keutigern.
Syn Abrahama Izaak, człowiek nadzwyczaj spokojny i wstydliwy, żył lat 180, czyli o dziesięć lat krócéj od Węgra z bannatu, o którym nam zaręcza professor Hannow z Gdańska, że żył lat 190.
Przebiegły Jakób żył lat tylko 147, wojowniczy Ismael tylko lat 137, a dobra Sara, jedyna niewiasta o któréj długowieczności historyja raczy wspominać, żyła lat 127. Józef biegły polityk a bardzo nieszczęśliwy w swéj młodości, żył tylko lat 110, a Mojżesz człowiek z nadzwyczajnym geniuszem twórczym, z niesłychaną energiją, naczelnik burzliwego i niestałego ludu żydowskiego, żył lat 120.
Wielki kapłan Elijasz, człowiek otyły, flegmatyczny i spokojny, żył tylko lat 90, a prorok Simon lat 88.
Pomiędzy starożytnemi Grekami nie było wielu znakomitych długo żyjących ludzi. Mądry Solon, wesoły Anakreon, genijalny Sofokles, poetyczny Pindar, żyli po lat 80, ale za to Gorgias z Leontium, wielki mówca, podróżnik i nauczyciel, umarł przeżywszy lat 108; mniéj od naszego Gołębiowskiego podoficera francuzkiego. Zeno, założyciel szkoły stoików, gardzących życiem, i wzdychających do śmierci, żył lat 100; mniéj od Paschalskiego, pragnącego jak najdłuższego życia i umiejącego go używac.
W starożytnym Rzymie stosunkowo dłużej żyły znakomite kobiety od znakomitych mężów. Valeryusz Cervinus, przyjaciel ludu, zawsze dzielny i szczęśliwy, dosięgnął do lat 100: ale Terencyja żona Cycerona pomimo zgryzot i podagry żyła lat 103, a Luceja aktorka bardzo młodo wstąpiwszy do teatru, pozostała w nim przez cały wiek, i okazała się jeszcze na scenie w 112 roku życia.
Wiarogodne tablice śmiertelności sławnego Ulpiana zgadzają się dziwnie z naszemi, mianowicie co do wielkich miast. Według nich, w dawnym Rzymie i w dzisiejszym Londynie stosunek długości życia był prawie jednakowy za czasów Hufelanda, i pozostał takim do dziś dnia. (Statistics of Worsley, 1854 r.) W zepsuciu wyrównały sobie obie stolice i to jest pewną rzeczą.
Z tego cośmy o długowieczności rodu ludzkiego widzieli, czytali i słyszeli, wypływa: 1) że za czasów Mojżesza, Greków i Rzymian trwałość życia była taż sama co dzisiaj; 2) że mniejsza daleko w czasach naszych, mianowicie w kraju naszym znajduje się liczba ludzi podeszłych jak wówczas.
Jakaż téj przykréj różnicy przyczyna?
Utrzymują niektórzy uczeni, że ciepło wewnętrzne ziemi przebiega naprzemian wszystkie jéj części, a zgromadzając się w większéj sile na jednych, zmniejsza się tém samém na drugich. Więc od nas miałoby się oddalić ciepło!...
I nasi starzy wieśniacy utrzymują, że Polska stygnie od niejakiego czasu, i zgadza się to niejako z prawdą historyczną, bo przed dwoma wiekami w Polsce zbierano i tłoczono wina; świadczą o tém prawa obowiązujące szynkujących winém krajowém, morawskiém i węgierskiém w osobnych kategoryjach przez prawodawców pomieszczone. W ratuszu Toruńskim do dziś dnia pozostają dowody piśmienne, że się cesarz niemiecki Rudolf upił w tém mieście winem, wytłoczoném i zebraném w obrębie miasta.
Ale znowu Pliniusz, sumienny naturalista, powiada o zimach, podczas których wino w piwnicach Rzymu i wody Tybru aż do dna zamarzniętemi były.
Dziś funt winogron kosztuje w Warszawie 4 złp. tyle, ile funt lodu w Rzymie, a śmiertelność Warszawy ma się do śmiertelności dzisiejszego miasta Rzymu jak 100 do 97, i to podług obrachowań z ostatnich lat pięciu, podczas których panowała dwa razy cholera w Rzymie i u nas w Warszawie.
Weźmy teraz pod uwagę wiek życia z punktu widzenia rozmaitych stanów człowieka, a zawsze z szczególnym poglądem na teraźniejsze czasy i na nasze położenie.
Zacznijmy od ludzi, którzy piastowali najwyższe godności ziemskie, którym położenie ułatwiało wszelkie korzyści i roskosze życia; zacznijmy od monarchów. Czyli to wzniosłe położenie monarchy udzieliło im także przywiléj długiego życia? Ani starożytna, ani nowsza historyja za tém nie przemawia.
Dawid król żydów i prorok, urodzony w r. 1085 przed Chrystusem, żył lat 84, a panował samodzielnie lat 44. Wielki król, jeszcze większy poeta, ale namiętny, lubieżny, niekiedy nawet okrutny, przedłużał sobie życie wszelkiemi możliwemi sposobami. Wszystko mu sprzyjało, i otoczony niesłychanym zbytkiem wiódł życie przyjemne; jednakże nie żył ani panował tak długo jak nasz dzielny Władysław Jagiełło, (król Władysław Jagiełło żył lat 86 (1348 † 1434), panował w Polsce lat 48, umarł w skutek zaziębienia się w nocy przysłuchując się śpiewowi słowików). Panował tylko tak długo jak nasz mądry król Zygmunt stary, i żył o rok krócéj od naszego nieszczęśliwego króla Stanisława Leszczyńskiego, któremu nieubłagana Parka na cudzéj ziemi skróciła okropnym zgonem dni pełne cnoty, dobroczynności i światła.
W dawnych czasach kilku tylko znamy monarchów którzy tak długiego wieku dostąpili. Tylko jeden Aureng-Zeyb cesarz mongolski dosięgnął prawie stoletniego wieku. Urodzony w r. 1607, umarł właśnie w sto lat potém podbiwszy Tybet, Dekan, Golkondę i Wisapur, zbiwszy Maratów w wielu walkach. Był to monarcha świetnych zdolności, lecz okrutny; kazał pozbawić życia kilku zbuntowanych braci i synów swoich. Pragnął żyć długo, zasięgał rady najsławniejszych lekarzy europejskich i wynagradzał ich wspaniale. Do późnéj starości nie używał nigdy mięsnych potraw i żywił się tylko roślinami i mlekiem. Dopiéro w starości zaczął jeść mięso, a w wieku zgrzybiałym kąpał się w mleku i w krwi młodych zwierząt.
Król pruski Fryderyk II-gi Wielkim zwany, był takim pod wieloma względami, a nawet pod względem fizycznym. Delikatnego zdrowia, niesilnéj budowy, umiał zahartować się w wojnach, które przez lat 20 z przemagającym prowadził nieprzyjacielem, i dożył wieku lat 76.
Z trzystu Papieżów, którzy od czasów Piotra S. zasiadali na apostolskiéj stolicy, pięciu tylko dożyło albo przeżyło lat 80, mimo tego że tę wysoką godność w starości uzyskują.
Daleko częściéj troski przywiązane do posiadania władzy, skracały ludziom, zresztą silnym i zdrowym życie, jak posiadanie rozumu.
Głęboko myślący filozofowie odznaczali się podeszłym wiekiem, zwłaszcza kiedy ich umysł zajmowały roskosze wynikłe z badania natury. Górują pod tym względem Stoicy i Pitagorejczykowie, uważający jako zasadę mądrości, ujarzmienie namiętności i chuci zmysłowych. Świetny Apolonijusz z Tyany, śmiały podróżnik który dotarł aż do Indyj Wschodnich, przyjaciel cesarza Wespazyjana i taumaturga, to jest czarownik, chociaż burzliwe prowadził życie, jednakże nigdy nie odstąpił surowych zasad Pythagora, i żył przesło lat 100. Xenophilan z Kolofonii, także Pytagorejczyk, lekarz i założyciel sekty panteistów żył lat 106, Zeno, Demonax i Isokrates żyli po lat 100, Demokryt głęboki badacz przyrody, przytém pełen wesołości człowiek, żył lat 109; brudny ale wstrzemięźliwy Dyogenes, bijąc się z biedą i zimnem, dosięgnął lat 90, a Plato jeden z najszczytniejszych genijuszów, jakich Bóg na chlubę ziemi stworzył, najgorliwszy w nauczaniu professor, żył przy bardzo słabéj organizacyi przecież lat 81.
Nawet nowotniejsi filozofowie długiém cieszyli się życiem: Kepler, Bacon, Newton i Euler dożyli lat 90. Kant umarł w 81 roku życia. Göthe żył lat 92, a świetny Humboldt ma lat 89.
Pod względem długowieczności, francuzcy filozofowie prawie się odznaczają nad wszystkich innych. Mądry, genijalny, dowcipny i miły Fontenel żył lat 100, (1657 † 1757).
Formey, który napisał historyją prawa polskiego, żył lat 90, a Wolter pomimo złośliwości i słabości swojéj żył jednak lat 84.
Pomiędzy uczonemi, umysłowemi i utalentowanemi Polakami, odznaczyli się długowiecznością najwięcéj:
Ksiądz Zygmunt, Aleksander Nałęcz Włyński, proboszcz parafii Ś-go Floryjana na Kleparzu, professor Uniwersytetu Jagiellońskiego, znakomity tłómacz dzieł Orzechowskiego, który umarł w r. 1831 w Krakowie, mając lat 99 i miesięcy 10. Życie jego nacechowane było rzadką dobrocią i niezmordowaną pracą, do saméj śmierci zachował umysł przytomny, pogodny, a nawet wesoły.
Stanisław Trembecki, autor Zofijówki, jednego z najpiękniejszych poematów, jakiemi się szczyci literatura polska, pędził życie burzliwe; trzydzieści miał pojedynków o kobiety, namiętnie lubił grać w karty, a jednakże o mało co nie dożył setnych lat. Zachorowawszy mocno w pięćdziesiątym roku życia, i opuszczony przez lekarzy, sam się najściślejszą uratował dyjetą, i od tego to czasu nie używał na pokarm nic takiego coby, jak mówił, żyło; pił tylko wodę, mleko i bardzo wiele kawy. Zwyczajną jego strawą były żółtka jaj, owoce i wawrzywa; nie dotknął przecież nigdy grochu ani fasoli. Przekonanym był, że zachowując tę dyetę, dojdzie do wieku wojewody Szreńskiego, to jest do 140 lat życia. Utrzymywał nawet, że gdyby był od dzieciństwa takich tylko używał pokarmów, z pewnością byłby dosięgnął lat trzechset, jako kresu który natura wiekowi ludzkiemu oznaczyła. Wierzył zatém jak kapitan Rilley, w trzechwiekową długowieczność.
Ludwik Kropiński, dawny generał wojska polskiego, autor Ludgardy i niezmiernie tkliwego romansu Julii i Adolfa, przeżył rok 90.
Stefan Ręczyński, superintendent kościołów reformowanych w Litwie żył lat 99, i w ciągu swego sześćdziesięcio-kilko-letniego urzędowania był jednym z najpracowitszych uczonych i duchownych.
Marcin Bielski, Franciszek Karpiński, Jan Śniadecki, żyli przeszło po 80 lat; Jan Nepomucen Kamiński, Józef Maksymilijan Ossoliński, Jan Albertrandy do lat ośmdziesięciu, ksiądz Piotr Skarga Pawęski, Stanisław Staszyc, Szymon Syreniusz Syreński, Józef Jędrzéj Załuski, Jacek Przybylski, Jan Paweł Woronicz, Szymon Szymonowicz Bendoński, Fabijan Birkowski, Feliks Bentkowski przeżyli lat siedmdziesiąt i kilka.
Niedawno zmarły w Gdańsku zasłużony ksiądz Mrongowiusz żył lat 98.
A zatém zdaje nam się żeśmy dowiedli, iż rozum nie szkodzi ani życiu, ani zdrowiu; nie lękajmyż się tedy tak okropnie tego daru, najwięcéj nas do bóstwa zbliżającego, i nie myślmy żeby w głupocie były jakieś zatajone i głębokie zasoby zdrowia i życia.
W prawdzie między praktycznemi lekarzami, śmiertelność jest bardzo wielka, niestety! większa niż w każdym innym zawodzie.
Najmniéj lekarze stosować się mogą do prawideł hygieny, które przepisują innym; przytém nie ma prawie powołania, któreby za sobą pociągało tak wielkich wysileń ciała i duszy. Nawet nasz patryjarcha Hippokrates, o którym Hufeland mówi, że żył lat 104, nie przewodniczył nam wcale pod względem długowieczności, bo jak się wykazało z nowo odkrytych przez professora Lallemand źródeł historycznych, boski ojciec Hippokrates umarł w Larissie mając lat 80. Nie jeden lekarz polski doświadczywszy tysiącznych niesprawiedliwości i moralnych zgryzot lekarskiemu powołaniu towarzyszących, żył i żyje jeszcze daleko dłużéj.
Wszakże Dr. Broussonet (margrabia, który tytułu swego nigdy nie używał), mój professor w Montpellier, dostąpił lat 93 wieku, a całe życie swoje był czynnym jako podróżnik, naturalista, jako lekarz wojskowy podczas wojny i zarazy, jako professor kliniki i dziekan fakultetu lekarskiego w Montpellier.
Na czele krajów pod względem długości życia stoją: Szkocyja, Szwecyja, Norwegija, Anglija, środkowa Rossyja i bannat węgierski.
Człowiek w ogólności żyje dłużéj w krajach zimnych jak gorących, ponieważ w gorącym klimacie roztworzenie odbywa się z większą siłą. Najwięcéj przyczynia się do przedłużenia życia jednostajność atmosfery, szczególniéj pod względem ciepła i zimna, lekkości i ciężkości powietrza pod względem elektrycznym i magnetycznym. Ztądto kraje w których barometr, ciepłomierz, elektrometr, i magnetometr nagłym i znacznym podlegają zmianom, nie są przyjazne trwałości życia. Pod tym względem szczególniéj odznacza się terrytoryjum niemieckie, w którém położenie geograficzne utrzymuje ciągłą mięszaninę klimatów i ciągłą zmienność temperatury, gdzie częstokroć w jednym dniu mróz i największy upał bywa, i gdzie po pogodnym Marcu w Maju śniegi padają. Dla tego też limfatycznym niemcom zęby gniją a nogi tyją, brzuchy puchną a kości próchnieją.
I nasz klimat staje się niestety podobnym do klimatu niemieckiego, w miarę jak z obszaru krainy naszéj unikają lasy czyszczące powietrze, zasłaniąjące od powiewu rozkiełznanych wiatrów i zabezpieczające człowiekowi ubogiemu paliwo. O wpływie lasów na klimat różne są zdania. Lasy odwieczne wiele obszaru zajmujące, gęste, na wzgórzach położone zachowując śniegi, mogą dać powód do zatrzymania zimna, wilgoci, i niezdrowych wyziewów; ale takich lasów już u nas niema. Lasy dziś na równinach położone, niezbyt gęste i wielkie, nie tylko złego wpływu na klimat kraju nie wywierają, lecz owszem zatrzymując i stępiając siłę wiatrów, opierają się zziębnięciu atmosfery.
Ale jak nakłonić szlachcica naszego do ochronienia lasów? — „Po mojéj śmierci niech i potop przyjdzie! aprés moi le déluge“ — myśli sobie taki nie przezorny szlachcic, czerpiący jedyny urok życia w szampanie, w kartach i w towarzystwie bezmyślnych zbytkowników.
Mieszkańcy wsi i małych miasteczek cieszą się w ogólności dłuższém życiem od mieszkańców wielkich miast. W wielkich miastach rzadko kiedy ludność w dobrym jest stosunku do obrębu powierzchni i do hygienicznie zbudowanych domów. Zresztą jak to już wprzódy powiedzieliśmy, nie wszystkie na pozór piękne, kosztownemi wodotryskami ozdobione miasta, mają kanały któremi odchodzą nieczystości zarazę roznoszące.
Najstraszliwszy stopień ludzkiéj śmiertelności napotykamy pomiędzy niewolnikami i w domach podrzutków, w których jedna źle żywiona mamka karmi troje dzieci. A takie domy podrzutków istnieją niestety w bardzo wytwornie wyglądających miastach.
Ale za to znów nie jeden pustelnik i zakonnik przy najsurowszym sposobie życia, przy zupełném wyrzeczeniu się siebie, przepędzając życie na rozmyślaniu, połączoném z ruchem ciała i użyciem świeżego powietrza, doszedł wieku bardzo podeszłego. I tak apostoł Jan żył lat 93. Pustelnik Paweł, przy najsurowszéj wstrzemięźliwości i w głębi wilgotnéj jaskini, żył jednak lat 113; św. Antoni założyciel pierwszych klasztorów, sprzedawszy dobra swoje ukrywał się w ustroniach Tebaidy i walcząc z głodem i z wszelkiemi niewygodami, oddał się całkiem najsurowszemu życiu zakonnemu. Żył jednakże lat 105. W nowszych czasach przykłady takiéj długowieczności rzadko się wydarzają w klasztorach, zapewnie dlatego, że już w nich nie pojmują owej świętej abstrakcyi umysłu, owego religijnego wyrzeczenia się wszelkiéj światowości. [24]
Ale czemuż wielu Bogu lub nauce oddanych mężów, którzy z sobą zabierają do grobu dziewiczość ciała swojego, (wielki Newton i świetny Kant należeli do rzędu tych godnych ludzi) dostąpiło jednakże lat stu i więcéj życia, kiedy żaden że starych kawalerów, tak gęsto rozsianych po obszarze świata, nigdy nie dożyje podeszłego wieku?
Bo wielka jest różnica pomiędzy czynném wyrzeczeniem się; pomiędzy ofiarą zrobioną na chwałę Boga lub na korzyść nauki, a owém bierném wyparciem się odpowiedzialności za szczęście bliźniego swojego, które starego kawalera powstrzymały od zawarcia ślubów małżeńskich.
Bo egoizm ściska serce człowiekowi tylko dla siebie samego żyjącemu, bo pod oddechem niecnego sobkostwa, więdnieje, marszczy, zrasta się i kostnieje serce, ów szlachetny organ tak potrzebny do życia jak do uczuć!...
Serce jest źródłem pierwotném wszystkich ruchów żywotnych, główném narzędziem do udzielania samego życia wszystkim organom; ale w miarę posuwającego się wieku i zwiększającego się egoizmu, serce się zmniejsza, ściska, kostnieje a zarazem więdnieje, i to tak dalece, że nakoniec 8 razy mniejszą przestrzeń względem ogólnéj massy całego ciała zajmuje, niż na początku życia. Miąższość jego staje się coraz zbitszą i twardszą i w tym samym stosunku jak twardnieje powierzchnia, w podobnym stosunku osłabia się drażliwość, i nikną czucie, uczucia, miłosierdzie, przyjaźń a nawet miłość, owo ostatnie, pospolicie jeszcze w każdéj najstarszéj poetycznéj duszy drgające uczucie. Ubywają tedy coraz więcéj działające siły, a siły opierające się postępom życia wzmagają się. Toż samo dzieje się w całym systemie naczyniowym i we wszystkich organach ruchu. Wszystkie naczynia stają się coraz twardszemi, ciaśniejszemi, bardziéj pomarszczonemi i coraz niezdatniejszemi do czynności swojéj. Arteryje kostnieją, naczynia włoskowe zrastają się, i przez to najdelikatniejsze środki odnowy, drogi przystępu i przyswojenia z zewnątrz stają się mniéj przenikliwemi; a zatém tamuje się dopływ odżywiający z zewnątrz. Czułość tępieje, a z nią razem samodzielne siły nasze; w tym samym stopniu wzmagają się siły rozkładające, niszczące, siły mechaniczne i chemiczne, dybiące na owładnięcie atomów naszego ciała. W skutku ubytku sił nadających ruch, cierpią szczególnie sekrecyje, niezbędne do wydzielania cząstek zepsutych czyli do czyszczenia ciała. Skóra zamiast przepuszczać niewidzialnym potem, ciecze organizmowi już niepotrzebne, a zatém szkodliwe, staje się coraz ściślejszą, nieprzenikliwszą i niezdolniejszą do pełnienia funkcyj swoich. Nerki i pęcherz za nadto się już natężywszy przez to samo że skóra działać przestała, odmawiają pomocy, odchody urynowe są utrudnione. W płucach zatrzymuje się nieczysty śluz i dusi starca, nakoniec naczynia wyziewające kanału kiszkowego drętwieją i odchody stolcowe stają się coraz trudniejszemi. Soki skrzepłego starca są nieczyste, ostre, gęste, i obfite w cząstki ziemne. Ziemne części, mianowicie fosforany wapna, najnieprzyjaźniejsze wszelkim żywotnym ruchom, nabywają w ciele starca coraz więcéj przewagi; nareszcie widziemy go jeszcze za życia zbliżającego się szybkim krokiem do ostatecznego przeznaczenia, wracającego w głąb téj ziemi, od któréj nigdy duchem oderwać się nie umiał.
Otóż zgubne skutki tego życia pająkowego, bezuczuciowego, bezlitościwego, które nie jeden stary kawaler nieotaczający się miłością od siebie zależnych osób, wiedzie. Bóg pożytku z niego nie ma, bo egoista nie doznaje owych błogich religijnych wzruszeń, wykwitłych z wiedzy poświęcenia; ludzkość pożytku ze starego kawalera nie ma, bo on nie tylko się nie przyczynia do wzrostu pojęć i dążności moralnych, ale częstokroć jeszcze godzi na moralność niejednéj niezepsutéj istoty.
Biada temu starcowi kawalerowi, co przynajmniej w miłości nauk i sztuk pięknych nie umiał szukać roskoszy, i nie zabezpieczył sobie w czemsiś szlachetném i ludzkości pożyteczném odnowy dla uczuć serce poruszających: bo tego owładną przedwcześnie zimno ziemi i skamieniałości ziemskich cząstek.
A zatém wszędzie i zawsze mózg, władza myślenia, rozum, duch, ta wyższa i boska władza, którą człowiek w sobie sumienną pracą wyrobić zdoła, wpływa najwięcéj nie tylko na charakter, ale nawet na temperament i na konstytucyją człowieka, i najwięcéj się przyczynia do udoskonalenia i trwałości życia ludzkiego.
Dla czego człowiek, któremu natura nie udzieliła ani sierści, ani kopyt, ani kłów, ani rogów, lecz owszem organizacyją najdelikatniejszą i najwięcéj złożoną; dla czego człowiek u którego się wszystkie soki i części składowe najprędzéj niszczą, przewyższa jednak trwałością życia wszystkie rodzaje doskonalszych zwierząt?
Oto dla tego, że ma mózg, władze myślenia, rozum, ducha, który nie tylko wystarcza na własną obronę i na wymyślenie środków przechowania się we wszystkich najgorętszych i najzimniejszych klimatach, ale nawet zdolny jest zabezpieczyć byt, wychowanie i szczęście słabszym od siebie, upośledzonym od przyrody, starym, zgrzybiałym, chorym i nieszczęsnym istotom.
Ów mózg jest darem Boga cudownym, a ludzie nieumiejący go cenić są niewdzięcznikami.
Żaden głupi, żaden nieokrzesany, żaden próżniak (chociażby należeli do rzędu najbogatszych), żaden z ziemskiemi nagabywaniami walczyć nieumiejący lub niewprawiony człowiek, długo nie żył i żyć nie ma prawa. Gdzie prawo Boga i natury odmawia pomocy, tam odwołania do żadnych innych sił nie ma już, tam rozpacz, śmierć przedwczesna jest niestety konieczném następstwem!!!
Wykazuje się tedy z przykładów wyżéj wymienionych, że człowiek byleby nie był obarczony odpowiedzialnością za szczęście i byt zanadto wielkiéj liczby bliźnich swoich, byleby nie pracował zanadto, zwłaszcza umysłowo, przy mierném nawet wyżywieniu, przy ciągłéj czasami nawet wytężonej pracy, może żyć we wszystkich strefach umiarkowanie zimnych lat 100, a niekiedy nawet daleko więcéj.
Haller twierdzi i przekonywa, że człowiek zdolny jest dożyć do lat dwustu. Buffon dowodzi, wspierając się na prawach natury, analogiją porównawczą stwierdzonych, że człowiek zdrowo urodzony ma prawo żyć przynajmniej lat 90 do 100; i że tak długo żyje, jeźli choroby, przypadki, zmartwienia, głód, zimno i inne życiu zagrażające przypadkowości nie skrócą dni jego.
Tém prawem natury, według zdania najsumienniejszych i najtroskliwszych w badaniu przyrody fizyjologów jest: że każde zwierzę ssące żyje przynajmniéj pięć razy dłużéj niż potrzebuje czasu do wyrośnięcia wzdłuż, lub w górę. I tak potrzebują do wyrośnięcia w przecięciu: wielbląd lat 8; koń lat 5; wół lat 4; pies lat 2; kot miesięcy 18; królik miesięcy 12; świnka morska miesięcy 7.
Istotnie też doświadczenie wykazało, że: wielbląd żyje lat 40; koń żyje lat 25; wół żyje lat 15; lew żyje lat 20; pies żyje lat 10; kot żyje do lat 9; królik żyje lat 8; świnka morska żyje lat 6.
Ale mogą żyć i dłużéj o lat kilka, stosownie do długości czasu przez który rosły.
Człowiek, który w przecięciu potrzebuje lat 20 do zupełnego wyrośnięcia w górę, żyje w przecięciu pięć razy dwadzieścia lat, to jest lat 100.
Posiadamy zatém prawo wyraźne, które nam daje z przybliżoną pewnością miarę trwałości życia. Wszystkie fenomena życia czepiają się jedne o drugie ogniwami logicznemi i niezmiennemi; trwałość życia zależy od czasu, przez który trwa rośnięcie, a czas rośnięcia w niezmiennym zostaje stosunku z długością noszenia; długość znów noszenia zależy od wielkości wzrostu i t. d. i Bóg w ie ile nieodgadnionych tajemnic natury, zależy jeszcze od niepojętych proporcyj wzrostu, czasu i innych okoliczności fizycznych i chemicznych.
Ten sam Buffon, który odgadł prawa natury mierzące trwałość życia, opowiada nam jednakże z szczegółową starannością historyją konia, który żył lat 50.
„Otóż mówi Buffon, przykład konia, który żył lat 50, to jest dwa razy tyle ile zwyczajnie trwa życie tego zwierzęcia, a zatém analogija i tu potwierdza to, cośmy znali tylko dzięki niektórym faktom podobnego rodzaju, przytrafionym wyjątkowym ludziom. Tak jest, fenomenalne zwierzęta, tak jest fenomenalni ludzie mogą przedłużyć życie swoje w dwójnasób. Te przywileje natury wprawdzie tylko bardzo rzadko się zjawiają: są to wielkie losy w loteryi życia, wystarczają one jednakże do dania najsędziwszym starcom nadziei jeszcze dłuższego życia.“
Te słowa, w ustach tak genijalnego i sumiennego badacza natury, nabywają nieocenionéj wartości i wlewać powinny balsam pociechy w serca ludzi pragnących przynajmniéj dla potomków swoich większego szczęścia niż to, które my na tym padole nędzy, rozrywani namiętnościami, nękani trwogą, doświadczamy.
W inném miejscu mówi tenże sam wielki naturalista, którego nazwisko często z takiém ulubieniem wspominamy, ze łabądź najwstydliwszy, najłagodniejszy i najwspanialszy ze wszystkich ptaków, żyje dłużéj niż każdy inny ptak, niewyjmując wsławionych z długowieczności kruków, orłów i papug. Już wiemy, co nam Hufeland opowiedział o krótkiém życiu kłótliwego koguta i sprośnego wróbla: jakież prześliczne wykwitają rady dla nas rozumnych istot z tego, co nam nierozumne zwierzęta przez swe życie i obyczaje przedstawiają? Natura jest skarbem niewyczerpanym mądrości, bardzo mało znanym przez tych, co się silą na wyszukanie wykwintności, oddalających nas od wiecznie młodéj, świeżéj, dobroczynnéj a prostéj przyrody.
A zatém cóż zalecamy za bussolę życia tym którzy pragną przedłużyć je po za zwykłe rozmiary? Czy mamy powrócić do stanu naturalnego roślinności, do warunków w których żyją zwierzęta? czy mamy żyć w oderwaniu duszy od ciała jak owi anachoreci? czy mamy przepędzać nasz żywot bezwiedzowo, nie pytając o jutro, idąc poprostu za natchnieniem chwilówém, miarkowanem jedynie tylko przyjętemi w świecie prawami przyzwoitości? czy mamy bezprzestannie badać żywiołów pomocnych i szkodliwych, i w każdéj chwili istnienia naszego iść za radami podanemi nam przez hygienę?
Nie wiem jak odpowiedziéć na te wszystkie pytania, bo mierząc wartość życia według własnych moich uczuć, myśli i dążności, nie mogę się dokładnie wtajemniczyć w sprężyny życia ludzi, którzy długo żyli a już istniéć przestali.
Starcom zaś jak najszczęśliwszym i jak najrzeźwiejszym, którzy już nic działać dla spółeczności nie mogą, jeszcze nigdy nie pozazdrościłem życia.
Jedni pragną życia krótkiego, lecz pełnego silnych wrażeń, chwały i czynu; drudzy starają się o życie długie, ale ciche i spokojne. Częstokroć tamci, dłużéj żyją od tychtu i zstępują do grobu niechętnie; nie raz drudzy pomimo usilnych starań przedwcześnie do ziemi wracają, i żałują że tyle wywarli usilności na przedłużenie sobie niepotrzebnéj nikomu istnosci. Rzadko zaś który umyślném postępowaniem przedłużyć sobie zdoła żywota, bo rzadko kto przewidziéć potrafi jakie go spotkają od jego woli niezależące koleje.
Lecz życzyć sobie długiego, bliźnim użytecznego życia, jest zawsze cnotą.
A zatém w prawach życia honorowo pojętych, sumiennie wykonywanych, powinniśmy szukać jedynéj rękojmi życia i długowieczności.
LETARG
CZYLI
ŚMIERĆ POZORNA.
Pewne choroby mogą spowodować u człowieka stan bardzo podobny do śmierci, a temi są: apopleksyja, upojenie, ekstaza, epilepsyja, katalepsyja, histeryja, omdlenie, uduszenie, zmarznięcie, tetanos i pewne rany bardzo ciężkie. Ważną jest rzeczą umieć odróżnić śmierć pozorną od śmierci rzeczywistéj.
Twarz trupa ma zwyczajnie wyraz osobliwy, podobny do tego który lekarze nazywają hipokratycznym; cera jest blado-zielonawa, lub sinawa lub ołowiana, oczy są zapadłe, nos wyciągnięty. Ale te charaktery mogą się wydarzyć u bardzo chorych osób, a znów niektórzy ludzie nawet po śmierci zachowują zdumiewającą regularność wyrazu i barwę cery; istotnie wyglądają jak uśpione snem zdrowym istoty.
Nie tylko twarzą, lecz zimnem ciała, brakiem ruchu, zmysłów i woli, trup może być podobnym do człowieka bardzo chorego. Na większą zasługują uwagę charaktery trupiego oka, które jest zapadłe, sflaczałe i mdłe, jak gdyby całkiem nie było napełnione płynem przezroczystym. Ale i ten objaw nie zawsze towarzyszy śmierci, a może towarzyszyć uchodzącemu życiu.
Brak cyrkulacyi i oddechu, zawsze towarzyszy śmierci, ale cyrkulacyja i oddychanie może się odbywać tak wolno i niepostrzeżenie, że najlepszego lekarza zmysły nie wystarczą na ich odkrycie, a znów u osób uduszonych i omdlałych, te objawy życia ustają.
Sztywność członków zwana sztywnością trupią, jest daleko ważniejszą oznaką śmierci; istnieje ona zawsze po śmierci, i zaczyna się zawsze od szyi, od tułowa, potém przechodzi do ramion, a nareszcie do nóg; chwila w któréj się jawi ten objaw śmierci jest rozmaita, najczęściéj sztywność się jawi zaraz po zniknięciu ciepła. Trwanie także téj sztywności jest rozmaite. U młodych, silnych, na zapalne i krótko trwałe choroby umarłych ludzi trwa ona dłużéj, u ludzi zaś starych, osłabionych przez chroniczne choroby trwa tylko ona przez godzin kilka. Ustaje tym samym porządkiem jakim się zjawiła, a zgnililizna dopiéro nastaje po ustąpieniu sztywności. Jednakowoż w niektórych chorobach nerwowych, a szczególniéj w tetanosie, sztywność członków także ma miejsce, lubo wówczas trwa cieplik. Sztywność trupia raz przełamana w stawach już nie powraca, a sztywność nerwowa u osób pogrążonych w letargu wraca nawet po jéj przełamaniu.
Zmarźli ludzie ten sam przedstawiają fenomen sztywności, przytém jeszcze zimna, co w błąd wprowadzać może rozpoznawcę, jednakże członki zmarłego, przełamane w stawach trzeszczą, jak sztaba cyny gdy się ją zgina, co pochodzi ze złamania kawałków lodu które się ścięły we wnętrzu stawów. Sztywność trupia byłaby zatém charakterem nieomylnym i właściwym tylko trupowi; ale bardzo często rozpoznawca bywa przywołanym wtenczas gdy ona już przeszła.
Zgnilizna jest znakiem najpewniejszym śmierci, objawia się ona plamami modremi na brzuchu, późniéj za uszami w miejscach miększych, a nakoniec po całém ciele; a okazuje przez odstawanie naskórka który się w płatach oddziera i przez smród bardzo mocny. Gdy te znaki istnieją, można powiedziéć z pewnością, że śmierć nastąpiła. Wszelako zdarza się, że osoby na zgniłą gorączkę lub na gangrenę chore, przedstawiają coś podobnego do zgnilizny trupiej i potém przychodzą do zdrowia; ale takie osoby tém się różnią od trupa, że jeszcze oddychają, że krew w nich krąży, że sztywności trupiéj w nich nie ma.
Jakież tedy są pewne znaki śmierci? w interesie bowiem żyjących nie można trzymać gnijącego długo pomiędzy niemi.
Gdy wszystkie razem tutaj wymienione znaki istnieją, gdy zwierciadło nie pokrywa się żadnym śladem pary, gdy ciało nie zadrga za przybliżeniem rozpalonego żelaza, gdy się nie wzbudzi żadne uczucie drażniącemi substancyjami w nozdrzach; gdy elektryczność już żadnego wstrząśnienia nie wywrze. Każdy lekarz cokolwiek oswojony z widokiem trupów, rozeznać potrafi od razu smierć prawdziwą od pozornéj, a przypadki letargu trwającego dłużéj jak godzin kilka, były rzadkie i tak mało sprawdzane, że o nich prawie wątpić wolno.
We Francyi według 77 artykułu kodeksu cywilnego, wolno chować trupa dopiero w dwadzieścia cztery godzin, i lekarz na to naznaczony w każdym cyrkule lub gminie, powinien wprzód obejrzéć trupa i podpisać świadectwo śmierci.
Niemcy nadzwyczaj się lękają pochowania w letargu, i dozwalają pogrzebu dopiéru w siedmdziesiąt dwie godzin po śmierci. Nadto prawie we wszystkich miastach niemieckich, wystawiono obok cmentarzy domy przedpogrzebowe, w których się przechowują najwygodniéj w temperaturze na 8° Reaum. nieboszczyki przez całe trzy dni. a czasem i dłużéj. Ostrożność za daleko posunięta, i żyjącym nieraz bardzo szkodliwa.
W trupiarni w Frankfurcie nad Menem, istniejącej od lat pięćdziesięciu, najokazalszéj jaka jest, pozostającéj pod ciągłą opieką lekarza, któremu z zakładu wyjsć nie wolno, nie wydarzył się ani jeden przypadek letargu, lubo od czasu założenia znalazło w tym domu przed pogrzebaniem pomieszczenie przeszło trzykroć sto tysięcy nieboszczyków, i wpłynęło w tym czasie do czterech milijonów talarów komornego za trupów.
W Anglii płodnéj we wszystkie wymysły dążące do pewności i do wygody życia, i tak bogatéj w najrozmaitsze zakłady dobroczynne, nie pomyślano jeszcze o ustanowieniu domów przedpogrzebowych. Kto żyć umie pełnemi siłami, ten się śmierci nie tyle lęka, ile owi ludzie co całe życie przeroślinkują w płonnych marzeniach i w czynach wcale nieodpowiednich wysokości przyjętéj przez nich filozofii.
Zakupiona w roku 1836 przez Urząd Municypalny Miasta Warszawy z dochodów pokładnego possesyja Nr. 1360 i 1361, przy ulicach Wareckiéj i Szpitalnéj narożnie położona, na użytek pomieszczenia karawanów i efektów pogrzebowych przeznaczona, składająca się z zabudowań drewnianych starych i w takim stanie zaraz używalnych. po wybudowaniu w roku 1846 domu frontowego od ulicy Szpitalnéj przeznaczoną jest na kancellaryją i skład garderoby żałobnéj i innych efektów pogrzebowych, a w dziedzińcu wozownie i stajnie na składy karawanów i różnych sprzętów.
Dla zaradzenia przypadkom pogrzebania czyli pochowania ludzi w stanie pozornéj śmierci zostających, jako też dla zabezpieczenia ogółu ludności od wpływu szkodliwych wyziewów z ciał zmarłych, wystawiony został poprzednio w roku 1845, osobno na boku w téj possesyi masiv murowanéj, dom przed-pogrzebowy (Morgue), a to podług dyspozycyi Rady Lekarskiéj, w którym umieszczone zostały następujące oddziały:
1. Sala dla przechowywania osób w stanie pozornéj śmierci będących.
2. Sala dla wystawiania ciał osób z pochodzenia i nazwiska nieznajomych.
3. Sala do uskutecznienia sekcyi ciał.
4. Izba dla sługi pilnującego zmarłych pozornie.
5. Kaplica w któréj ubodzy zamiast w kruchtach mogą być po śmierci wystawiani przez czas przed-pogrzebowy.
Powyżéj rzeczony dom przedpogrzebowy nigdy jednak do tego przedmiotu nie był użytym, gdyż dotąd nie okazała się tego żadna potrzeba, lecz z powodu zjawionéj w Warszawie w latach 1849, 1852 i 1855 cholery morbus, mieścił się w tym domu oddział cholerycznych przy Szpitalu Dzieciątka Jezus urządzony, i choleryczni ubodzy starannie pielęgnowani byli przez komitet obywateli do tego wyznaczony.
O WPŁYWIE POKARMÓW NA CHARAKTER NARODOWY.
Niedawno temu podróżując w Stanisławowskiéj ziemi widziałem psy uganiające się za zającem, a w téj gonitwie brał udział duży i nadzwyczaj szybko biegający baran, który okropnie becząc docierał do zająca, i o włos że go nie wziął. Naturalnie, że widok barana pełniącego tak sumiennie obowiązki dobrego charta, musiał mnie nie mało zadziwić i pobudzić do badań fizyjologicznych.
Dowiedziałem się że nasz baran należący zresztą do najpospolitszéj rassy, wkrótce po urodzeniu swojém stracił matkę i wychowany został z przykładną pieczołowitością przez dziewki dworskie w kuchni. Apetyt do mięsa surowego i gotowanego, tak się potężnie odezwał w tém zwierzęciu, że pilnować musiano przed nim garnki i rądle, w których się gotowało lub smażyło mięso. Nawet się raz zdarzyło że łakomy baran porwał mięso z rożnem. Tysiące innych opowiedziano mi historyj, o łakomstwie, mięsożerności, sile i odwadze tego przeżuwającego zwierzęcia, które karmiąc się ciągle z psami i ucierając z niemi o kawał mięsa lub kości, nabrało wkrótce psiéj natury; samo z siebie na doskonałego wyrosło charta i nie jednego upolowało zająca panu swemu.
Nawet i przed wilkiem nie stchórzył ognisty baran, nacierał nań potężnemi rogami, walił go, na kark nie dał sobie włazić nikomu i do dziś dnia istnieje jako unikat w swoim rodzaju, jako dowód, że przeżuwające zwierzę jeść może mięso, i że tém nabiera siły, odwagi i instynktu tylko zwierzętom mięsożernym i drapieżnym przez naturę udzielonych.
Dodać tu musiemy jednakże, że wełna zgrubiała naszemu baranowi, i że ta ujemna własność przeszła także na jego liczne potomstwo.
Otóż widok i znajomość tego fenomenalnego zwierzęcia, naprowadza nas na tor myśli nadzwyczaj ważnych i tak żywotnych, że je natychmiast zastosować można do życia i szczęścia rodzaju ludzkiego. Myśli zaś te, jako zupełnie nowy sposób zapatrywania się na fizyologiją i na hygienę żołądka, podajemy pod sąd publiczności z usilną prośbą ażeby z nich korzystała, jeżeli zawierają w sobie coś dobrego.
Juz nam oddawna dowiedli uczeni, że organizm zwierzęcy a zatém i ludzki, otrzymuje przez najrozliczniejsze pokarmy zawsze te same najpotrzebniejsze mu żywioły, mianowicie azot dla tworzenia krwi, węglik dla tworzenia tłuszczu, wapno dla tworzenia kości. Nic jednakże dotąd nie mówili uczeni o różnicach objawiających się w naturze zwierzęcéj i ludzkiéj, w skutek rozmaitych sposobów żywienia, i te właśnie różnice i ich przyczyny będą tutaj przedmiotem naszych poszukiwań.
Mięso wilka zawiera w sobie też same chemiczne pierwiastki co mięso owcy, a jednakże przyrodą bardzo się różni owa drapieżna bestyja, od naszego łagodnego bydełka. Wyjątek tu może stanowi nasz heroiczny baran ze Stanisławowskiego, ale jeden wyjątek nie osłabia prawidła. Lecz nie tylko zwierzę od zwierzęcia, ale i człowiek od człowieka, pod tym względem bardzo się różnią.
Patrz na rumianego, buńczucznego pana, karmionego najwykwintniejszemi płodami najodleglejszych ziem i mórz, a spojrzyj na potulnego, wychudłego chłopka, żywiącego się ziemniakami, kapustą i odrobiną mleka. Tu z jednéj strony buńczuczność pochodzi z pełności krwi, obiegającéj z wielką siłą w żyłach; z drugiéj strony owa pokora wynika z niedostateczności pożywienia.
Na różnicę charakteru narodów, tak mocno w oczy bijącą jeszcze dzisiaj, wpływa oczywiście rozmaitość narodowych pokarmów i napojów; lubo znowu odwrotnie na wybór kuchni, wpływać może charakter narodowy. Owe wzajemne wpływy kuchni na charakter narodowy, zasługiwałyby na uwagę etnografów i historyków postępu ludzkiego. Kuchnia każdego narodu zależy od płodności i bogactwa jego kraju, od charakteru roślinności, od własnego swego charakteru, od swych sympatyj i antypatij, a nawet od przepisów religijnych i od praw politycznych. A lubo rozmaite kraje, nieraz zupełnie podobne wydają pokarmy, zdarza się jednakże bardzo często, że te same pokarmy w zupełnie inny sposób są gotowane, w jednym jak w drugim kraju. Jaka otchłań pomiędzy naszą a niemiecką sztuką mięsa i pieczenią!
Łatwość kommunikacyj, tak się szybko rozwijająca wpłynęła wprawdzie na zatarcie pewnych różnic w charakterze kuchni, ale nie w tym stopniu ile byśmy mogli sądzić z pierwszego pozoru; zawsze jeszcze pozostało każdemu krajowi pewne ulubienie dla takich a takich potraw, i to ulubienie jest ogólne we wszystkich stanach. U nas sam pan hrabia tak chętnie je barszcz, jak chłopek pracujący w pocie czoła na jego utrzymanie. W ogólności wszystkie plemiona słowiańskie bez żadnego wyjątku znamionuje najwydatniejsze ulubienie kwaśnych potraw. Rossyjanin, Polak, Czech, Morawianin, Czarnogórzec, Dalmata, Łużyczanin, Słowak, Illiryjczyk, Serb, Kroat, Sklawon, Krainiec, sporządza sobie swoje kwaśne potrawy z rozmaitych substancyj, z wina, ze śliwek, z ogórków, z kapusty, z ćwikły i z chleba, i obejść się bez nich nie może, choruje nawet gdy nie ma podostatkiém, tęschni, smutnieje, w szkorbut wpada. Zkąd pochodzi to ulubienie kwaśnych potraw i napojów właściwe tylko słowiańskim narodom?
Łatwo na to odpowiedziéć lekarzowi znającemu przyrodę chorób, od których chronią i z których wyleczają kwasy, to jest substancyje opierające się zepsuciu humorów i chorobom z nich wynikającym. Przyrodzona słowiańskiemu plemieniu nieruchawość i gnuśność usposabia do stagnacyi i zepsucia soków, a sam instynkt wskazuje środki. Otóż zapewnie w tém cała tajemnica kuchni słowiańskich i przyczyna pociągu do kwaśnych potraw.
W ścisłym rozbiorze kuchni narodowych należy się pierwszeństwo kuchni francuzkiéj i to pod każdym względem, bo nie tylko jest najrozmaitszą, najbogatszą, ale szczególnym charakterem lekkości i strawności napiętnowana.
Anglicy nazywają Francuzów pożeraczami żab i zup, ale zapewnie nie dla tego, że wszyscy Francuzi tylko żabami i zupami żyją, tylko dla tego, że wielu Francuzów z niewinnych lekkich zwierząt, z których Galwani wyciągnął jednę z najważniejszych prawd fizycznych, tyle wyciągnie pożywienia, ile mu starczy na owe czynne i dzielne życie, które znamionuje ten naród. Francuz lubi lekki żołądek i lekką głowę, i nie obarcza swego brzucha za nadto wielką pracą. Lekkie wino przyspiesza trawienie do tego stopnia, że prawie nigdy stagnacyj żołądkowych, konstypacyj czyli zatwardzeń i hemorojd nie doznaje.
Przed śniadaniem i obiadem gorzałki nie pije, tylko czasem w dnie bardzo zimne lub bardzo gorące pije kieliszek absyntu, to jest wyciągu piołunowego z anyżkiem, z większą lub mniejszą ilością wody, jak do pory roku.
Kto kiedy śniadał lub obiadował na bulwarze Paryża, zwanym Włoskim, ten poznał bogactwo i przepych francuzkiéj kuchni. Z wszystkiego pięknego i dobrego ekstrakt, z niego najsilniejsze buliony, przytém wyborne chłodzące warzywa, wyśmienite sałaty i karczochy.
Prawda całe królestwo zwierzęce przykłada się do ozdobienia, urozmaicenia i zbogacenia tego stołu, nawet zwierzęta bezgrzbietne. Masz tam aktinie czyli gwiazdy, gwoździki, niedźwiadki morskie, są skorupiaki najrozmaitszych kształtów, samych raków od wielkich jak zające, do maluczkich jak chrząszcze kilkanaście rodzajów, przytém krabby czyli raki kieszonkowe, owady i najrozliczniejsze mięczaki, od zielonéj ostrygi ostendyjskiéj, aż do purpurowych mytillów czyli daktylów morskich.
Francuzi odkryli tajemnicę użyteczności tych wszystkich istot; pod ich ręką każda nabiéra wybornych zalet, to jest przykłada się potężnie do wzniecenia apetytu lub do trawienia, albo téż staje się doskonałym pokarmem.
Musi być dobra kuchnia Francuzów, kiedy tyle sił udziela, że równo ze świtem wstają, na czczo idą do pracy, i prawie do południa w niéj wytrwają nim do śniadania usiądą.
Wszystkich romańskich ludów kuchnie mają coś z sobą wspólnego, przynajmniéj charakter ich zupełnie jest jednakowym. Portugalska, hiszpańska i włoska kuchnia zbliżają się do siebie, ale że niebo tych krajów jeszcze cieplejsze od francuskiego i krew w szybszy bieg wprawia, więc wymienione ludy jeszcze z większém jedzą umiarkowaniem od francuskiego, wstrzymują się od potraw mięsnych, na co im zresztą służą owe częste susze i posty przepisane przez Kościół Katolicki Rzymski. Włoch wyżyje doskonale polentą, makaronem z mąki kukurydzowéj sporządzonym, owocami, wodą z winem i kawą, do któréj dodaje czekolady umyślnie aby ją osłabić.
Hiszpan obywa się swoją ollą podrydą, rodzajem bigosu, do którego wchodzi dwadzieścia siedm różnych rzeczy, ale nie mięso. Trudno sobie wystawić jak ta postna potrawa jest smaczną i pożywną. Tygodniami całemi żyliśmy nią tylko w ciągłych pozostając marszach i bezustannie ucierając się z nieprzyjacielem.
Gdyby gorąco-krwiste ludy Południa europejskiego w tym stopniu mięso lubiły ile północne, wówczas ich dzikość przeszłaby drapieżność ludożerców. Zbawienny wpływ instytucyj religijnych hamuje tutaj człowieka, i nie da mu rozpasać się na mięso. Południowiec nie pije wódki, domięszywa wodę do wina, zagrzewa się do boju i do wysileń kawałkiem słodkiego czosnku, lub téż kilkoma strączkami niedojrzałego pieprzu tureckiego.
Zapuśćmy się jeszcze głębiéj na południe, aż do Algieryi i do państwa Marokańskiego.
Turecko-maurytańska kuchnia tak jest pstrą i dziwacznie urozmaiconą, jak charakter Osmanów; wchodzą w nią cielęcina, baranina, kury, ryby, owoce, jarzyny, sałaty, sér, mleko, miód, cebula, bardzo dobre napoje sporządzone z damasceńskich śliwek i zaprawione olejkiem róży, bursztynu i aloesem. Narodową potrawą wszystkich zwolenników Mahometa od Atlasu aż do Chin, od Bałkanu aż do Sahary jest pilau, to jest ryż gotowany w tłuszczu baranim, maśle i oliwie a zaprawiony szafranem. Kawa i fajka są uniesieniami, bez których żaden Osmali najbogatszy i najuboższy nie obejdzie się. Po długich postach zgłodzony Turek, Maur, czy Arab, chwyta najprzód za fajkę któréj sobie podczas postu odmawia, a potém dopiéro pomyśli o chlebie.
Większą połowę dnia strawi Osmalin na marzeniach przy fajce narkotykiem zaprawionéj i myśli o niebieskich migdałach lub o roskoszach czekających go w niebie z huryskami; dla tego téż nieudolnym jest w praktyczném życiu człowiekiem i bytu politycznego, samoistnego nie osiągnie, żeby go Bóg wié jakie siły na nogi stawiały.
Jeszcze skromniejszym w swych gustach jest Indyjanin z Indyj Wschodnich. Odmawia sobie mięsa i wszelkich napojów upajających od kolebki aż do grobu, i pod względem fizycznym stoi jako przykład naśladowania godny, bo tém umiarkowaniem w jedzeniu i piciu zdobywa niepospolitą piękność, siłę i rzeźwość.
Wszelako i to plemię liczne, bogate, bitne, które nieraz zasłynęło w historyi świata świetnemi czynami, w starciu z europejską oświatą ulega obcemu wpływowi i codziennie traci więcéj ze swego bytu politycznego. Nie przypisujmy tego niemęztwu Indyjanina, bo na licznych punktach w otwartéj walce okazałe dał dowody waleczności i poświęcenia, lecz raczéj przypiszmy to chytrości owego wroga, owego zimnego kupca, który zagrzewany nieugaszoną chciwością zysku do wszystkich się uciekał najnikczemniejszych sposobów, aby rozdwoić i ujarzmić szlachetne plemię Bramy; przypiszmy to organizacyi wewnętrznéj, rozdzielającéj naród na tyle rozlicznych kast, zaklętych w rozdwojeniu starodawnemi przesądami. Byłoby już uległo indyjskie plemię, gdyby mu umiarkowanie i trzeźwość nie udzielało mocy i wytrwałości.
Teraz przejdźmy do Anglii, do ciemiężcy walecznego Indyjanina.
Anglik jest mięsożerném stworzeniem, a jego kuchnia więcéj do jatek jak do czego innego podobna. Francuz stara się wyciągnąć z mięsa essencyją, pożywny i łatwy pokarm do strawienia t. j. osmazom. Anglik stara się utrzymać całą siłę w skupieniu z włóknem mięsa. Wołowina w postaci na pół surowego bifsztyku i rostbifu jest narodową potrawą Anglika; i jéj to on zawdzięcza honorową nazwę John Bulla, z któréj tak się szczyci jak Francuzi nazwą wielkiego narodu. Leopard Brytanii jest niepoprawionym mięsożercą, i prócz swego wołu nie lubi jak swój plum-pudding prawie tak twardy i ciężki jak ćwiartka wołowiny. Karaibskim ludożercom wyrastają psie zęby w skutek ich obrzydliwych uczt, ja sądzę, że ze zbytniego używania mięsa wyrastają Anglikom owe długie zęby, przez które się przekrada ich niewyraźna mowa jak przez palisady. Napoje Anglika tak są silne jak jego pokarmy. Do najlepszych win dolewa mocną jamajską wódkę, odurzający porter i ale są jego najsłabszemi napojami, herbatę zaś tak pije mocną, że na garniec wody wychodzi funt herbaty.
To téż nie wiele poezyj w teraźniejszéj Anglii, i poeta jest tu uważanym za chorobliwą istotę; ale za to Anglik jest najpraktyczniejszym i najprozaiczniejszym kupcem, żeglarzem i fabrykantem na świecie, i tym pragnie być przedewszystkiém.
Amerykanin północny jedno-plemiennik Anglika, równie jest sprężystym jak on, ale jeszcze chciwszym i podstępniejszym. Ciągła niespokojność, czynność i zimny klimat nie pozwala Amerykaninowi z Północy utyć, pomimo najtłustszéj wieprzowiny którą się żywi, a nieskończona ilość sznapsów, któremi bezustannie krasi życie, utrzymuje go w ciągłéj czynności i ruchliwości.
Literatura uciekła w Ameryce północnéj całkiem do płci pięknéj, piękna Mistriss pisze romanse, w chwili gdy jéj prymką żyjący małżonek spekuluje i szachruje.
W Niemczech, gdzie właściwie żadnéj nie ma narodowości, można przecież jeszcze mówić o prawdziwie narodowéj niemieckiéj kuchni, ale z niewielkiém poszanowaniem.
Kartofel, kiełbasa i piwo, są najulubieńszém pożywieniem każdego niemca, do jakiejkolwiek należy klassy ludu, czy jest baronem, czy jest baurem, czy filozofem.
Niemcy przezywają się pomiędzy sobą bardzo słusznie Hanswurstami, a Hans Wurst znaczy Jan kiełbasa, tak dobrze jak John Bull, znaczy Jan Byk, i jak Monsieur Jean Potage, znaczy Pan Jan Zupa.
Zachodzą jednakże pewne różnice pomiędzy kuchnią południowych a północnych Niemiec: Nadreńczyk jé dobrze z francuzka i pije wino, Bawarczyk przepada za tłustemi klopsami i leberklumpsami, Szwab za potężną kluską, Wiedeńczyk za ciastem, którém nawet swe pieczone kuraki i inne pieczyste jak najsumienniéj obwija. Szpetność Turyngczyków przypisuje Goethe używaniu mącznych potraw, dobroduszno-jałową lirykę szwabską wpływowi kartofli, a posępność i tępość Bawarczyków nadużyciu owego ciężkiego piwa, które niekiedy i u nas staje się coraz więcéj narodowym trunkiem. Wiedeńczyk przekłada wino nad piwo, i dla tego jest najweselszym, najwięcéj uprzejmym i przyjacielskim ze wszystkich Niemców, wyjąwszy Nadreńczyków, i temi zaletami nawet się zbliża do Francuza. Westfalczyk żyje szynkami i tęgim pumperniklem, i dla tego jest silnym i brutalem. Hamburczyk żywi się po angielsku, i tém sobie zdobył wszystkie ujemne i część dodatnich cech Anglika. Z téj tu strony Elby ustaje wszelka wspomnienia godna kuchnia. Prusacy żywią się obrzydliwie, czy to w Berlinie, czy w Królewcu, (gdzie tyle dobrych ryb morskich); czy to we Wrocławiu, czy nawet w Poznaniu obok wybornéj kuchni polskiéj. Zdaje się, że ciągłe palenie ordynarnego tytuniu, życie sedentarne i bezustanne niepraktyczne filozofowanie, stępia Niemcom smak pod fizycznym i moralnym względem. Najlepsze mięsiwo, najlepsze ryby stają się w ich kuchniach wycieńczoną, wstręt wzbudzającą potrawą. To téż Prusak jest bojaźliwém, oschłém, w nic szlachetnego niewierzącém, pyszniącém się i niesłychanie zarozumiałém stworzeniem, a bohaterowie ich ulubionych poezyj, panowie Nante, Brennecke i Pietsch, cuchną berlińską kiełbasą z czosnkiem.
Nie znam ludu prostego któryby tak się żywił suto i obficie jak Madziary Kieczkiemetu, dzicy Guliasi bagnisk Balatonu i owe Centaury z dzikich step Czykoczu: górale Badaczai i Busteru. Wędzona wołowina, wyśmienita papryką pieprzona słonina, gryząca bryndza, mocne wina i napoje zaprawne aromatycznemi i gorzkiemi ziołami, są ich codzienną strawą. Owe potrawy nadają Madziarowi niepospolitą siłę, dumę i ognistość, ale usposobiają ich także do owéj niesłychanéj gwałtowności, która im jest właściwą, nawet do okrucieństwa i do zbójeckiego życia, które tak wieść lubią.
Niemiecki mieszczanin osiadły pomiędzy Madziarami żywi się kluskami, leguminkami, gęsiną, koziną, i lekkiém winem, dla tego téż jest łagodnym, uprzejmym i pracowitym, a co do waleczności tęższym od reszty Niemców.
Biédny zaś Słowak, pierwotny mieszkaniec téj pysznéj krainy, odsądzony od piersi swéj matki, przez dzikich synów Atylli, żywi się dziś nadzwyczaj nędznie ziemniakami, a częstokroć tylko dzikiemi ziołami, jak komosą, pokrzywą i lebiodą. Dla tego téż biedny Słowak jest słabém, potulném, dobrotliwém stworzeniem, nigdy on nie zabija, ale zawsze żebrze, a kiedy może to i ukradnie.
Otóż nie wiem czy gdzie się uwydatnia jaśniéj wpływ różnorodnéj kuchni na charakter narodów, jak w Węgrzech zamieszkałych przez sześć milijonów Giermanów i przez więcéj jeszcze Słowian.
Żyją na téj saméj ziemi, pod tém samém niebem, i pod wpływem zupełnie tychże samych instytucyj politycznych i religijnych, jednakże do siebie zupełnie niepodobni, bo Madziara charakteryzuje waleczność, Niemca pracowitość, Słowaka owa bierna dobrotliwość niemocy.
A zkąd to pochodzi taka w oczy bijąca różnica?
Nie waham się odpowiedziéć, że ze sposobu żywienia się.
Kuchnia prawdziwie rossyjska w prowincyjach środkowych, jest obfitą, pożywną i dosyć urozmaiconą. Szczy i kisłowszczy, kwas, i kisiel (sołoducha), są napoje i potrawy kwaśne wyrabiane z chleba, z mąki żytniéj lub kartoflanéj, i z kapusty, i wiele się przyczyniają do wzbudzenia apetytu i do strawności. Rozmaznia czyli kleik, łapsza czyli makaron, studzień czyli galareta z nóg wieprzowych, pław czyli baranina z ryżem, różny piróg z mięsem, kapustą, jarzyną i kaszą, bliny czyli pirogi z rybą, pirożnoje czyli leguminy, bałyk czyli jesiotr wędzony, ikra czyli kawior, ryba sterlet, chołodnoje czyli potrawa z prosięcia z chrzanem, sous, potrawa z mięsa siekanego z jarzynami, herbata prawie nigdy nie znikająca ze stołu, oto żywioły kuchenne Rossyjan, jak mówię nie szczególnie smaczne dla wykwintnego podniebienia, ale posilne i zdrowe, i łatwo w krew wchodzące.
To téż Rossyjanie gdy dobrze się nakarmią, chętnie i dzielnie pracują: a górują we wszystkich pracach wymagających wiele siły, mianowicie w mularstwie, w ciesielce, w grabarce i w ogrodnictwie. Długotrwałéj zapalczywości w nich nie ma, bo kwasy odbierają krwi ognistość, ale skłonni są do gniewu, bo znów nadużywanie herbaty draźni serce i wątrobę. Siła u nich wielka, bo i pokarmy ją udzielają i nawyknienie do pracy ją ćwiczy; zdrowie wyborne, bo skóra kąpielami parowemi często odświeżana, przepuszcza wszelkie niezdrowe substancyje z łatwością i dopomaga odnowie całego ciała.
Teraz przejdźmy do naszéj polskiéj kuchni. Kto jéj nie odda pierwszeństwa nad wszystkiemi innemi, gdy ją pozna u naszych bogatszych obywateli wiejskich, u dygnitarzy, u bankierów, albo nawet tylko w lepszych restauracyjach warszawskich?
Kuchnia polska, któréj podstawą są nasze wyśmienite barszcze z uszkami, zawijane zrazy, huzarskie pieczenie, hultajskie bigosy, nadto przyjęła do siebie i mieści w sobie wszystko co tylko wymyślono pod obcém niebem dobrego do jedzenia i picia, odległość nie była w tym względzie żadną zawadą. Sosy wschodnio-indyjskie z Kalkuty, z Madrasu, wino z Malagi i z Cypru, z Przylądka Dobréj Nadziei, i z Madery, porter i piwo z Anglii, ostrygi z Belgii, ryby z Kanady, i kawior z Wołgi, dalibóg! Polak uczy się jeografii żołądkiem, wcale nie wysilając rozumu; Polak zjada najlepsze rzeczy jakie Bóg stworzył i ludzie wymyślili; na stole Polaka spotyka się rostbif angielski z makaronem włoskim, wita się hollenderski śledź z wiedeńskim kurakiem, całuje się francuzka żulienka z szarlotką ruską, czasem nawet szczupak po żydowsku, zawsze przyjaźń z westfalską szynką.
Bardzo miły widok eklektyzmu kuchennego i żołądkowego kosmopolityzmu przedstawia nasza kuchnia.
To też odbicie tego eklektyzmu kuchennego widziemy jasno w charakterze naszym: jesteśmy dobremi lingwistami, umiemy się wtajemniczać w ducha narodowości wszystkich krajów i stref globu ziemskiego, wiele czytamy podróży, lubimy podróżować wszędzie, wracamy do kraju i z rozrzewnieniem mówiąc: „Wszędzie dobrze ale w domu najlepiéj!“ tęschniemy za granicę, przyswajamy sobie cnoty wszystkich prawie narodów, umiemy być wyjątkowie pracowitemi jak Niemiec, czynnemi jak Francuz, słownemi jak Anglik, muzykę i sztuki piękne umiemy uprawiać jak Włoch, roskoszujemy się w poezyjach bohatérskich jak Hiszpan. Wprawdzie i przywary tych narodów wsiąkają w nas niestety....
A zatém dobra jest, wyśmienita, nader postępowa i cudnie kosmopolityczna owa kuchnia nasza, szkoda tylko, że jeszcze niedostatecznie rozpowszechniona na obszarze kraju naszego.
Na cztery milijony ludności żyjącej w Królestwie Polskiém będzie najwięcéj ośmset dobrych polskich kuchni. Po najściślejszém, najsumienniejszém obrachowaniu do tego doszliśmy statystycznego pewnika. Jedna polska kuchnia wypada na pięć tysięcy mieszkańców. Ten stosunek zdaje się niewłaściwym, nawet rażącym, ale policzmy ubogich w naszym kraju żyjących, policzmy chłopków i drobnych mieszczan żywiących się byle jak, policzmy żydów żyjących potrawami nigdy się na stół polski niejawiącemi, policzmy nareszcie skąpców którzy wolą zjeść u sąsiada jak u siebie: a przyznamy, że u nas na pięć tysięcy ludzi wypadnie zaledwie jedna polska kuchnia, to jest kuchnia w któréj dobrze i obficie gotują.
U nas lud często głodny, przynajmniéj niedostatecznie żywiony, dla tego jest potulnym, ale niedowierzającym, słabym, do pracy nieraźnym i z własnéj woli nic dobrze zrobić niezdolnym. Patrzcie jak jego ziemia źle zorana, jak jego konie niegodziwie zaprzężone, co chwila stawać musi i klnąc w niebogłosy naprawiać zaprząg. Dopiéro przez dobry byt i w skutek sprawiedliwego i sprężystego z nim postępowania, rozwija się w naszym chłopku przystojność, wesołość, sumienność, a nawet czasem, ale bardzo rzadko, prawdziwe zamiłowanie do pracy.
Ale z czego żyje pospolicie ten nasz biedny chłopek?
Na przednówku z dzikich chwastów i korzonków, z korzenia czerwca, z lebiody, z komosy, z pokrzywy, [25] podpłomyk owsiany jest dla niego specyjałem, a na Wielkanoc kawałek najobrzydliwiéj czosnkowanéj kiełbasy, jest dla chłopka naszego ambrozyją, wódka zaś szumówka (śmierdziocha) jego bezprzestannym nektarem.
Prawda że po części sobie samemu winien nasz chłopek, mógłby jéść daleko lepiéj, gdyby wszystkich swych pieniędzy i zasobów nie przepijał.
Aleby wtenczas propinacyja daleko mniéj czyniła.
Dopóki pozostanie w interesie pieniężnym panów, żeby ich poddani pili jak najwięcéj wódki, dopóty chłop będzie głodnym, obdartym, nieufnym i gnuśnym, pan zaś zakłóconym ze swém sumieniem lub przynajmniéj z religiją i loiką; dopóty téż będzie nam wolno wątpić o szczerości dobrych chęci, któremi się panowie świadczą.
O FAŁSZOWANIU POKARMÓW.
Smutną to lecz niezawodną przyznaną prawdą, że w naszych czasach oszukaństwo wszelkiego rodzaju do tego stopnia wzięło górę, iż się już nawet na fałszowanie chleba codziennego targnęło.
Ale jeszcze smutniejszą i również niezawodną jest prawdą, że nawet postępy w naukach specyjalnych częściowo do tego tylko służą, żeby z tego skorzystała sztuka oszukańcza, rozwijająca się tak hardo i wspaniale pod protekcyją chemii i fizyki.
Do czego się zniżają nauki? do czego się wznosi oszukaństwo?
Wybaczylibyśmy jeszcze, gdyby sztuka fałszowania wywierała się tylko na przedmioty, służące do uwykwintnienia życia; ale tu się dzieje zupełnie inaczéj; chemija usłużną podaje rękę przemysłowcom, bogacącym się kosztem zdrowia i życia naszego, artystom żywiącym nas od pewnego czasu najzupełniéj bezkarnie pokarmami nieposilnemi, niezdrowemi.
Nic nie uszło bystrego oka oszukańców, z czego tylko najmniejszy wyciągnąć można zysk zatruciem bliźniego: nie tylko fałszują wina, likiery, korzenie, herbatę, kawę, cukier, lecz nawet mięso, chleb i piwo.
Gdy widzimy około siebie wszystkie żywioły zniszczenia rozkiełznane i godzące na nas, powinnibyśmy nareszcie wyjść z osłupiałości i uznać, że zaznajomienie się z przyrodą tych żywiołów, jest konieczną powinnością człowieka umiejącego sobie zdać sprawę z praw swoich i dbałego o swe własne przechowanie. W stanie obecnym oświaty prawdziwéj czy fałszywéj, korzystnéj czy szkodliwéj, nie można już żyć tak naprzód idąc obcessowo za natchnieniem każdéj chwili, i poruczając swemu zwierzęcemu instynktowi odpowiedzialność za wybór środków do życia.
Potém, nie każdy człowiek posiada ten zwierzęcy instynkt; oświeceńszy człowiek ma go nadzwyczaj mało, i u niego on tak jest niewyraźnym, że w niczém ufać mu nie można. Człowiek pojmujący jakkolwiek poważnie zadanie życia, poczuwający się do odpowiedzialności za swe własne czyny i opiekujący się losem mniéj silnych od siebie, mniéj dzielnych i rozumnych istot, powinien się znać na wszystkich sposobach, za pomocą których można wyśledzić sfałszowanie najpierwszych, do życia niezbędnych artykułów życia.
Zresztą, tą jedynie zabiegłością o nasze własne zdrowie musimy zapobiedz szerzeniu się tak nikczemnego fałszerstwa. Władze krajowe postanawiają prawa przeciw fałszowaniu i kary przeciw fałszerzom wymierzają, gdy ich na gorącym uczynku złapią; ale jakżeż łatwo fałszerz obchodzi prawo? ileż to nie posiada zręczności do uchylenia się z pod kary?
Publiczność powinna tutaj przychodzić władzom w pomoc, powinna się opiekować sumiennemi kupcami wytykając złych, wystawiając ich na potępienie.
Lecz na to potrzeba przedewszystkiém wyzwolenia się z pod władzy nierozsądnych przesądów, a potém owéj śmiałości i pewności siebie, jakie człowiekowi udziela przekonanie, że się zna na rzeczy.
Fałszowania odbywają się na trojaki sposób:
1) Przez przymięszanie substancyj tanich, powiększających massę i ciężar.
2) Przez przymięszanie ciał powracających barwę naturalną wypłowiałym substancyjom lub nadającą im tę barwę. Ciała do tych fałszowań używane prawie bezwyjątkowo niebezpieczniejszéj są przyrody, składają się bowiem z czerwonego niedokwasu ołowiu, z miedzi, z merkuryuszu, a nawet i z arszeniku.
3) Trzeci sposób fałszowania odbywa się przez przymięszanie substancyj, poprawiających towarowi zapach i smak, i niemniéj jest niebezpiecznym w skutkach swoich.
Do wyszukania wszystkich tych sfałszowań służy częścią mikroskop, w obecnych czasach tak tani i dobrze zastosowany do wszystkich nauk, potém reagencyje chemiczne, nadzwyczaj proste i żadnego nie kosztujące zachodu.
1) Arrow-Root, jest to mączka wydobyta z korzenia kilku roślin indyjskich (mianowicie z Marantha Indica i Arondinacea). Wyborny to pokarm szczególniéj dzieciom, konwalescentom i ludziom słabéj strawności zalecany, ale niestety, aż zanadto łatwo fałszować się dający przez przymięszanie mączki kartoflanéj, mączki pszenicznéj i tak zwanego Sago.
Pod mikroskopem prawdziwego Arrow-Roota ziarenka są zawsze mniejsze i przezroczystsze od ziarek mączki kartoflanéj i wszystkich innych mączek nawet Lupiny.
Pod reagencyjami: arrow-root inną mączką zaprawiony i gotowany w wodzie z dziesiątą częścią kwasu siarkowego wydaje zapach nadzwyczaj nieprzyjemny i zupełnie specyficzny, gdy tymczasem czysty arrow-root jego nie wydaje. W alkoholu lub w czystym winnym spirytusie mąka kartoflana rozpuszcza się na bardzo ostry oléj, co się nigdy nie dzieje z arrow-rootem.
2) Czekolada i kakao są w stanie niesfałszowanym pokarmami nader zdrowemi, pożywnemi i smacznemi, ale także są wystawione na rozliczne sfałszowania. Mąka, mączka, cukier, czasami tłuszcz, zwyczajny łój, czerwona ziemia, a nawet czerwony niedokwas ołowiu, minija i kreda służą na poprawienie lub uzupełnienie kakao i czekolady.
Dla wyśledzenia przytomności tłuszczu zwierzęcego należy naskrobać cokolwiek kakao lub czekolady, rozpostrzéć to na papierze i wystawić na działanie powietrza w miernie ciepłém miejscu; zwierzęcy oléj lub tłuszcz w krótkim czasie zgoryczeje, a prawdziwe masło kakaosowe pozostanie zawsze słodkiém i żadnego nie nabierze zapachu.
Na wodzie gotowanego czystego kakao osiadają na powierzchni bardzo małe kulki tłuszczu; jeśli te kulki są większe i spłaszczone, wówczas można się domyślić że się składają z tłuszczu zwierzęcego.
Mączka przymięszana do kakao tém się wyśledza, że gotowane kakao staje się gęstém, kaszkowatém.
Mineralne substancyje dają się wyśledzić przez spalenie na popiół; wówczas za pomocą reagencyi można ich obecność wykryć.
3) Chleb. Nie mówimy tu już o przymięszaniu do chleba grochu, kartofli, ćwikły, a nawet kory brzozowéj (zawierającéj istotnie odrobineczkę części pokarmowych), aż zanadto często konieczném podczas głodu; przymięszania te dopełniane z przezornością, nie mogą wywrzéć szkodliwego wpływu na zdrowie.
Mówimy tu o fałszowaniach niebezpiecznych, w celu oszukańczym wykonywanych. Obecność potażu w chlebie wyśledzamy przez nalanie wody gorącéj na kawałek chleba, i pozostawienie téj wody w spokojności aż do ostudzenia. Potém wkłada się w tę wodę kawałek lakmusowego octem zaczerwienionego papieru. Im prędzéj barwa czerwona zamieni się na modrą, tém więcéj jest potażu w chlebie. Magnezyja udziela złéj mące lepszego pozoru, tę można wyśledzić smakiem, albo téż spaleniem na popiół funta chleba: natychmiast ukaże się w popiele magnezyja. Ałun nadaje także stęchłéj mące białości i pozornéj smakowitości.
Można go z łatwością wyśledzić za pomocą rozpuszczenia chleba w wodzie, przefiltrowania téj wody, wygotowania jéj i pozostawienia w spokojności dla skrystalizowania. Ałun zaraz się zetnie w owe piękne znane nam kryształy. Nawet miedź jest używana we Francyi i w Belgii do nadawania chlebowi pulchności, ciężkości i białości. Przy paleniu takiego chleba dają się spostrzegać tu i owdzie zielone płomyki. Wyśledzić także można obecność miedzi w chlebie przez macerowanie go aż do skwaśnienia w wodzie, potém odlewa się ta woda i w nią się kładzie mały dobrze wystrugany patyczek dębowy. Jeśli drzewo pokryje się barwą czerwonawą, natenczas wątpić nie można o obecności miedzi w chlebie. Kreda, wapno, gips i proszek z kości bywają najczęściéj przymięszywane do chleba. Przez maceracyją i kłócenie opadają te substancyje na spód. Ałun także można było nieraz znaleźć w chlebie, nadaje on mu białość i własność zatrzymania w cieście więcéj wody niż potrzeba.
4) Cukier może i prawie zawsze jest fałszowanym, lecz nie ten co się w głowach dla bogatszych sprzedaje, tylko ten co sprzedają ubogim w kassonadzie, w ułamkach, w farynie i w mellasie.
Mikroskop wykazuje w tym towarze następujące organiczne i nieorganiczne substancyje: 1 organiczne; kawałki trzciny cukrowéj, cukier rodzynkowy, roślinne białko, krew, grzybki cukrowe, włókna roślinne, mączka i tysiące robaczków cukrowych (acarus sachari); 2 nieorganiczne: wapno, ołów, żelazo, piasek i glinka.
Nawet krystaliczny cukier uda się czasem sfałszować krochmalem, gummą arabską i dekstryną, ale to się u nas nie dzieje, przyznać to musiemy na zaszczyt fabrykantów cukru.
5) Herbata. Już na miejscu, w samych Chinach fałszują herbatę [26] przymięszaniem liści z najróżnorodniejszych drzew, a nawet z drzew u nas znanych pochodzących. Dla poznania i udowodnienia tego oszukaństwa, którego się dopuszczają tak bezwstydnie dzieci cesarstwa niebieskiego, trzeba się znać bardzo dobrze na botanice liścia herbacianego. W tym szczupłym, tu nam pozostawionym obrębie, nie możemy wyłożyć téj nauki, lecz w pięknéj rozprawie, któréj w przypisku podaliśmy tytuł, czytelnik znajdzie co mu potrzeba, jeśli się chce usposobić na znawcę towaru wyciągającego z kraju naszego rok rocznie do półtora miliona rubli srebrem, a który nas dochodzi prawie bezwyjątkowo w fałszowanym stanie.
Już używanéj herbaty liście służą także do fałszowania herbaty. Na to potrzeba je tylko dobrze wysuszyć, potém skropić wodą zawierającą w sobie gummę rozpuszczoną i znowu wysuszyć. Liście tak się ściągną ładnie i szczelnie od téj gummy, że nikt nie rozpozna téj herbaty od jeszcze nieużywanéj. Żydzi u nas wykupują taką herbatę w hotelach, kawiarniach i możniejszych domach od sług, i sprzedają to publiczności za najlepszą herbatę. Jednak można ten fałsz wykryć za pomocą ciepłéj wody, która zlepia taką herbatę w kluseczki. Dla nadania przyjemnego aromatu takim liściom, żyd zaprawia je kampeszem czyli błękitném drzewem, a nawet katuką i samachem, substancyjami zdrowiu prawdziwie szkodliwemi. Na piękny czarny kolor farbują fałszerze herbatę po prostu grafitem, to jest ołówkiem.
Zielona herbata jeszcze jest częściéj fałszowaną i Chińczycy odznaczają się w téj sztuce. Potrzeba im do tego najprzód liści kształtem herbacie podobnych, lub też już wyciągniętych prawdziwych, potém krochmalu do szczelnego zwinięcia listka i do nadania mu kruchości. Obecność krochmalu łatwo można wyśledzić za pomocą tynktury jodowéj, któréj kilka kropli nadadzą szklance takiéj herbaty (niecukrzonéj) najpiękniejszy modry kolor.
Farbowanie zielonéj herbaty odbywa się za pomocą miedzi, i to jest najczęstsze i najszkodliwsze, albo też za pomocą farby zwanéj Berlinerblau (Prussjan żelaza), albo też przez indygo.
Miedź wyśledzić można za pomocą mikroskopu, gdyż się okazuje w drobniutkich łuszczkach na liściu; także za pomcą patyczka dębowego moknącego przez dwa dni w szklance takiéj herbaty. Prussjan żelaza za pomocą potażu, z którym tworzy kolor czerwonawo-brunatny. Indygo, także za pomocą mikroskopu wyśledzi.
Radzimy czytelnikowi nie kupować nigdy żadnéj herbaty strojnéj w bardzo żywą barwę, gdyż natura takiéj nie użycza żadnemu liściowi herbaty.
6) Kawa, poczciwa mózg ożywiąca, strawność pobudzająca kawa, stała się w rękach oszukańców źródłem rozlicznych chorobliwych objawów. Towar ten sprzedawany w stanie palonym i mielonym najczęściéj wcale niczém nie zasługuje na nazwę kawy. Cykoryja, marchew, palony groch lub jęczmień, oto z czego się składa kawa sprzedawana dla biednych ludzi łutami; kawa zaś w ziarnie niepalona, jeśli jest bardzo ładnie zieloną, zawiera w sobie niezawodnie miedź, o czém łatwo się przekonać za pomocą bardzo mocnego mikroskopu i patyczka dębowego, lub garbnika.
7) Mleko. Nawet juz w oborach przymięszywają wodę do mleka; u nas pompa jest zawsze najdojniejszą krową. Wprawdzie mleko staje się przez to cienkiém i modrawém, ale i na to jest sposób: przymięszywa się mąka, gumma arabska, nawet odrobina gencyjany i przez to utrzymuje się mleko z pozoru gęste, pieniste, cokolwiek żółtawe; zresztą, potaż i wapno jeszcze mu przyczyniają tych pozornych własności.
Kilka kropli kwasu siarkowego wyśledzi w mleku potaż i wapno, następuje burzenie. Mleko zawierające mąkę pozostawi jéj część w cienkiém płótnie przez które je przeciskamy. Gumma arabska odkrywa się w serwatce za pomocą alkoholu który strąca gummę w kształcie nieprzezroczystych płatków.
Czasem mleko zawiera w sobie mleczan cynku jeśli długo stoi w naczyniach cynkowych; i staje się powodem nieznośnych kolek. Nie możemy tego podciągnąć pod rubrykę fałszowania, jest to raczéj tworzenie się szkodliwych substancyj.
8) Masło fałszuje się głównie tém, źe się doń dodaje zanadto wiele soli i wody, ale przysypują także do masła kredę, żółtą farbę i nawet piasek. Masło na gorącéj wodzie w mocnéj szklance roztworzone, wypuszcza z siebie obce substancyje, które opadają na spód.
9) Musztarda nawet nie uniknęła sfałszowania, lubo zdaje się nie z drogocennych jest złożona substancyj. Ale dla biednych i dla ludzi na niczém nieznających się, daje się musztarda nie z wybornéj włoskiej gorczycy sporządzona, lecz z rzepaku z mąką pszeniczną i z gencyjaną. Mikroskop i jodyna łatwo wykrywa to sfałszowanie.
10) Ocet składa się czasem tylko z kwasu siarczanego i z wody zafarbowanéj palonym cukrem. Nawet do octu piwnego dodaje się często kwasu siarczanego dla mocy. Dla wykrycia fałszu, należy dodać do takiego octu cokolwiek rozczynu z potażu; jeśli papier lakmusowy więcéj w nim nie czerwienieje, wówczas można być pewnym, że kwas siarczany w nim zawarty. Chlorek baryty tworzy z takim octem osad biały, bardzo gęsty.
11. Pieprz czerwony z Kajenny fałszuje się okropnie od czasu jak Anglja trzy razy więcéj go konsumuje, niż Kajenna wydać może. Zastępują go tedy mieszaniną z soli, z czerwonéj ziemi, z proszku ceglanego, z ryżu, korzeni, z opiłek z drzewa, a nawet z czerwonego niedokwasu ołowiu i nawet cynobru.
Odradzamy tedy od użytku pieprzu Kajenny, papryka węgierska lubo mniéj mocna, zdrowszą jest nieskończenie, i nawet tańszą od fałszywego pieprzu Kajenny.
12) Piwo się fałszuje w rozliczny sposób, a co najgorsza, że trudno odkryć to sfałszowanie, że je trzeba zdrowiem przypłacić. Nie tylko kwassyją, która jest mniéj szkodliwą, zastępuje się chmiel, lecz także bukszpanem, kokkulusowem ziarnem, i zabójczém wroniém okiem. Ztąd owe bóle głowy, obstrukcyje, raz ociężałości, drugi raz szały napadające u nas tak często ludzi oddających się namiętnie piwu.
13) Rewelenta arabska, zalecana w kraju naszym nawet przez lekarzy jako substancyja nietylko dzieci tucząca, lecz nawet wszystkie choroby lecząca, jest jedném z najkolosalniejszych szalbierstw jakie istnieją. Niema nic arabskiego w téj Rewalencie, składa się po prostu tylko z mąki soczewicznéj, i każdy może ją sobie sporządzić. Ależ co u nas potrafi zastąpić urok etykiet francuzkich i nazwiska du Barry, które nosiła tak sławna w dziejach popsucia osoba?!
14) Wina po wielkiéj części już sfałszowane do nas przychodzą, mianowicie wszystkie wina hiszpańskie, portugalskie, madery, sycylijskie i z Francyi południowéj Lunel i Frontignan, to jest wszystkie wina spirytusowe i cukrowane, które najłatwiéj fabrykować za pomocą rodzynków miejscowych zapach i smak udzielających i alkoholu najczystszego użyczającego mocy. Ale to wszystko są jeszcze niewinne fałszowania niewyniszczające zdrowia, tylko kieszeń. Niebezpieczniejszemi substancyjami są kreda i wapno służące do poprawienia skwaśniałych win, albo do nadania pozornéj starości młodym winom. Łatwo się przekonać czy wino zawiera w sobie te substancyje, na to potrzeba tylko wlać kilka kropli mocnego rozczynu soli szczawikowéj do kieliszka podejrzanego wina i pozostawić je w spokojności. Jeśli się zjawi biały osad i jeśli wino z przezroczystego stanie się mętném, natenczas z pewnością wyrzec można, że wapno jest zawarte w winie; a takie wapno daje owe zgagi, nadzwyczaj żołądek osłabiające, które przez gorliwych zwolenników wina mianowicie w podróży są uczuwane. Żydzi w małych miasteczkach paćkają w winie wapnem w sposób najnielitościwszy, bo takie wino zaostrza pragnienie i pobudza do picia.
Ałun bywa przymięszywanym do wina dla utrzymania w nim sztucznie nadanéj barwy, i także pobudza do picia. Potaż czyszczony, rozpuszczony w wodzie i filtrowany przez bibułę, służy do wykrycia ałunu, który strąca w kształcie proszku.
Ołów i inne metale bywają przymięszywane do win, mianowicie do słodkich. Wątroba siarczana, w wodzie rozpuszczona, służy do wykrycia metalów, które strąca w kształcie osadu brunatnego lub czarnego. Blaszka cynku polerowanego przyciąga do siebie ołów w winie zawarty, a sublimat wykrywa się za pomocą blaszki cynkowéj spojonéj razem z jakim złotym pieniądzem klamerką drewnianą. To razem wkłada się w szklankę podejrzanego wina, i jeśli złoto za godzin kilka pokryje się szarym proszkiem, to znaczy, że tam merkuryjusz osiadł.
Przez zbytnie siarkowanie wina wkrada się do niego arszenik, często zawarty w nieczystéj siarce. Woda wapienna tworzy w takiém winie obłoczki białe.
Włóż w kieliszek wina zanadto siarkowanego, świeżo złożone jaje, a to pokryje się nazajutrz czarniawą warstwą.
15) Wódka. Że i ona podlega sfałszowaniom, to wyczytujemy z twarzy wszystkich pijaków gorzałczanych, niestety aż zanadto częstych u nas. Z rąk obywatela dostaje się wódka w ręce szynkarza jeszcze w jakim takim stanie, ale tu u szynkarza zaczynają się szkaradne przeobrażenia. Dolewa się więcej wody niż potrzeba, a moc alkoholiczną zastępuje się pieprzem tureckim, kwasyją, kilkoma narkotycznemi roślinami, siarczanem cynku lub occianem ołowiu dla nadania trunkowi mocy, smakowitości i własności upajających, a cukrem dlatego przesadzają trunek, żeby za pomocą hydrometru nie można wyśledzić stopy alkoholicznéj.
Obecność cynku i ołowiu w fałszowanéj wódce można wykryć za pomocą strumyka gazu wodorodnosiarczanego przepuszczonego przez ciecz podejrzaną. Cynk opada wówczas w kształcie białego, ołów zaś w kształcie czarnego osadu.
- ↑ Za Piastów znanémi z trunków były piwo i miód; za Jagiellonów dopiero weszły w użycie wina i wódki. Wszakże ślady mamy pewne, że w pierwszym tym okresie tak wino jak wódkę kupowano tylko w aptekach. Młodzież do ostatnich prawie czasów nie znała jak wodę do ugaszenia pragnienia.
- ↑ Baron Parmentier, Członek Instytutu Francyi, urodzony w r. 1737 w Montdidier, przywiózł do Francyi z Ameryki kartofle i upowszechnił je, za co mu miasto rodzinne wzniosło pyszny spiżowy pomnik w r. 1850, U nas pierwszy rozpowszechnił kartofle Biskup Krakowski Załuski, jak się tego dowiadujemy w katalogu Biskupów Krakowskich księdza Łętowskiego. Obacz co o wpływie kartofli i wódki, na tworzenie się kołtuna powiedział Dr. Oczapowski w swym praktycznym wykładzie chorób kołtunowych na str. 65.
- ↑ Pisane w jesieni roku 1855.
- ↑ Genijalny Dr. Dworzaczek mówi o śmierci w następujących pięknych słowach: „Śmierć jest ducha porodem, wyłonia go z materyi, kruszy jego więzy, wracając go światu duchów, gdzie promienieje świętéj miłości ogień, gdzie niezawisły i wolny, właściwe sobie szczęście tworzy, jak go widział i uczuł na ziemi, odzwierciadlone według boskiego wzoru.“ O życiu rozprawa VIII.
- ↑ Ach gdzież rozum i oczy podział ten, który ręki Boga w całém przyrodzeniu nie widzi? wszystko w nim zamiar, mądrość, porządek dowodzi.
Tońska. - ↑ Dr. Marcinkowski z Poznania, mówił mi o jednym z starych pacyjentów swoich: „Ten starzec umierając pławił się w roskoszach oczekującéj go przyszłości, tak wielka była wiara jego, tak go upajała pewność szczęśliwego wieczno-bytu.“
- ↑ Jednakowoż oswojenie się z widokiem śmierci nie powinno prowadzić do wzgardy życia. Zanadto daleko w tém zaszła sekta Stoików, pod innemi względami tak szlachetna, cnotliwa, w Opatrzność i przyszłość życia wierząca. Wystawiali oni przyszłe życie w barwach tak świetnych, tak szczęścia pełne, że nawet obudzili w swych uczniach niezwalczony wstręt do życia. Pokochanie się w śmierci stało się nawet powodem do prawdziwéj epidemii samobójstwa. Kleombrot zamożny i szanowny obywatel z Ambracyi, dowiedziawszy się że dusza jest nieśmiertelną, rozdał skarby swoje i rzucił się z wysokiéj wieży, by jednym skokiem dosięgnąć nieśmiertelności. Za jego przykładem poszło prawie sześćdziesięciu uczniów Hegezyjasza z Cyreny, opowiadającego filozofiją Stoików w Aleksandryi. Ptolemeusz Filadelfus, król Egiptu, musiał zakazać téj pocieszającéj ale zbyt ułudnéj nauki, by ciągle szerzącemu się i kraj z celnych obywateli wyludniającemu samobójstwu tamę położyć. Musiał zachęcać poetów i filozofów do opisu zastraszającego Tartara, Styksu, Cerbera i Furyi.
Seneka młodszy, zadając sobie śmierć na rozkaz swego ucznia i Cesarza, okrutnego Nerona, rzekł: „Mors summum bonum Diis denegatum!“ (Śmierć najwyższe Bogom odmówione dobro!)
Plinijusz naturalista, ten sam który na Wezuwijuszu zginął ofiarą ciekawości swojéj, szczerze wierzył w nieśmiertelność duszy, o życiu zaś mawiał: „natura vero nihil hominibus brevitate vitae preditit melius.“ (Natura nie mogła obdarzyć niczém lepszém jak krótkością życia.) A zatém poganie wierzyli w nieśmiertelność duszy i nie lękali się śmierci, nie powinno nas tedy dziwić, że Chrześcijanie szczerze wierzący patrzali na śmierć jak na prawdziwe uwolnienie duszy z więzów ciała. Święty Paweł Apostoł, reformator Melanchton i szczytny poeta teolog Herder, trzy potężne dusze i intelligencyje, witali zbliżającą się śmierć czułemi i wzniosłemi, w literaturze jako święty zabytek pozostałemi słowami. - ↑ Wiemy, że ten podział nie jest ściśle naukowym, i znamy różnice zachodzące pomiędzy trucizną, jadem i zarazą; tutaj jednakże w dziele przeznaczoném do użytku popularnego, nie wahaliśmy się iść za przykładem innych Autorów, i w artykule o truciznach pomieścilśmy wszystko, co człowiekowi szkodzić może jako trucizna w ścisłém znaczeniu tego słowa, jako jad i jako zaraza.
- ↑ Z siedmiu młodzieńców, guwernerów, kupczyków, urzędników, i obywateli, którzy na początku tego roku, leczyli się w jednym z naszych najznakomitszych zakładów zdrowia, pod okiem bardzo doświadczonych lekarzy na choroby weneryczne, ani jeden jeszcze dotąd nie wyzdrowiał, lubo wszyscy wypuszczeni byli jako wyleczeni po kilkomiesięcznym pobycie z szpitala. U wszystkich wybuchnęła późniéj syfilis z nową wściekłością, Podobnych przykładów mógłbym zacytować tysiące.
- ↑ Zalecam wszystkim lekarzom w Polsce praktykującym i chcącym być obeznanymi z właściwością klimatu i usposobień chorobliwych miejscowości, czytanie i zgłębienie nieoszacowanego dzieła ziomka naszego Doktora J. Oczapowskiego pod tytułem „Praktyczny Wykład Chorób Kołtunowych“ które wyszło w Warszawie w Drukarni Banku Polskiego w r. 1839.
- ↑ Dawnemi czasy każda wieś polska miała obowiązek płacić „psiarskie.“ (obacz Rzyszczewskiego codex dipplomaticus str. 208.)
- ↑ W roku 1855 we wsi Dobrzyjałowo pod Łomżą, wymarła cała rodzina wieśniaków, złożona z siedmiu osób, w najokropniejszych męczarniach ofiarami łakomstwa: zjedli polędwicę z wołu, który zdechł na chorobę karbunkułową.
- ↑ Błąd logiczny w przykładzie, zapewne miało być – zamiast jagód.
- ↑ Dr. Julian Weinberg, który napisał bardzo piękne dzieło: O grzybach i bedłkach jadowitych i jadalnych; zaleca także kataplazmy na brzuch z piołunu moczonego w winie.
Dr. E. Majewski „O grzybach jadowitych krajowych” Kraków 1839. - ↑ Le bonheur et la santé sont, pour ainsi dire solidaires et inséparables.
Reveillé — Parise. Traité de la vieillsse. 1853. - ↑ On ne saurait croire, combien une petite sauté, bien conduite, peut aller loin.
Reveillé — Parise. - ↑ Uznała sama Medycyna, że wesołość jest zdrowsza, aniżeli Chinina.
Kropiński. - ↑ Milszy chleb własny, choć czarny, niżeli piróg cudzy.
Rzewuski. - ↑ Czytanie tego artykułu nie zalecam starcom, tylko młodym kobiétom wybierającym się zawrzeć śluby małżeńskie ze starcami.
- ↑ Kto się nad cierpiącą starością lituje, niechaj będzie pewnym łaski Boga.
August Wilkoński. - ↑ Groch jest pokarmem zawierającym najwięcéj wapna, zaraz po grochu idzie pod tym względem pszenica.
- ↑ Annosus stultus non diu vixit, diu fuit“ mówi stare łacińskie przysłowie (Stary głupiec nie długo żył, lecz długo był). Non vivere, sed valere, vita est“ (nie żyć, lecz wartość jest życiem) myślał Dr. Marcinkowski.
- ↑ Żona tegoż samego Librowskiego, bardzo mało różniąca się od niego wiekiem, umarła wkrótce po śmierci męża.
- ↑ Jednakże niedawno, bo dnia 9 Marca 1856 r. zmarł na wyspie Cuba pod Havanną ksiądz de Huelves, Zakonnik Domikanin bardzo świętobliwe życie wiodący, licząc lat 117 życia. P. A.
- ↑ Mieszkańcy Podola, Ukrainy i Galicyi gdy mają podostatkiem zboża robią codzień chleb świeży z czystéj mąki żytniej i pszennéj, lecz na Białéj Rusi, w Litwie i na Podlasiu lud w ubóstwie i nędzy wychowany, ciężką obarczony pracą, mięsza razem owies, jęczmień, żyto, i grykę, miele na mąkę i wypieka z tego chleb czarny z plewami: a dla braku chleba ludzie ubodzy robią placki, powałki, osuchy i podpłomyki. Litwini i inni Ruscy robią pokarmy zdrowe i pożywne z mąki owsianéj i gryczanéj; mianowicie żur, kisiel, totokao, kreczuchy, lemieszki, sołoduchy, różne pirogi i bliny. Mazury, Krakowiaki i Wielko-polanie mniejszą mają rozmaitość pokarmów, ich gospodynie prócz klusek, kartofli i kaszy nic więcéj robić nie potrafią Niestety u nas w Królestwie Polskiém kartofle zastępują miejsce chleba, i płodzą rozliczne choroby. Chleb żytni powinienby być najpierwszą potrawą wiejskiego pokarmu, i był nim kiedyś w lepszych czasach; jego obfitość, dobroć i czystość prowadzi za sobą zdrowie i dobry byt mieszkańców. Ale w ostatnich czasach niejednokrotnie Litwa, Wołyń i Sandomierskie dotknięte zostały chorobą żyta, głównicą zwaną (secale cornutum), omarem i innemi chorobami roślinnemi, najzgubniejsze skutki na zdrowie biednego wieśniaka wywierającemi.
- ↑ Zobacz doktora Juljusza Mikszewicza professora w Dorpacie rozprawę pod tytułem: Der Thee als Handels und Consumtions-artikel. Dorpat 1852.