Józef Balsamo/Tom XI/Rozdział CXLIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Józef Balsamo
Podtytuł Romans
Wydawca Wende i spółka
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia „Rola“ J. Buriana
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Joseph Balsamo
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom XI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CXLIX
ODKRYCIE

Filip przypatrywał się siostrze z przestrachem, a zarazem i z ciekawością.
— Czyś pan gotów? — spytał Balsamo.
— Gotów — wyszeptał młodzieniec.
— Więc mogę zadawać pytania pannie de Taverney?
— Owszem — rzekł Filip, ocierając pot z czoła.
— Przedewszystkiem przypatrz się pan siostrze. Wszak śpi?
— Tak.
— Więc nie może wiedzieć, co się dzieje w tej chwili?
Filip zdawał się wątpić.
Balsamo zapalił świecę i przybliżył ją do oczu Andrei, która ani drgnęła.
— Tak, śpi, to widoczne — rzekł Filip — co za dziwny sen, mój Boże!
— Teraz więc zacznę ją badać, a może, panie kawalerze, sam chcesz ją wypytać?
— Mówiłem do niej przed chwilą, dotykam się jej, ale mnie nie słyszy.
— A! zapomniałem, niema jeszcze łączności między nią a panem, zaraz, zaraz....
Hrabia złożył dłoń uśpionej w rękę jej brata.
Młoda dziewczyna drgnęła i szepnęła cicho:
— To ty, mój bracie?
— Widzisz pan, już cię poznała.
— Jakież to dziwne!
— Pytaj pan, już teraz ci odpowie.
— Alboż może co pamiętać we śnie?
— To już tajniki wiedzy.
I hrabia, westchnąwszy, usiadł na fotelu.
Filip stał nieruchomo, ściskając rękę Andrei; nie miał odwagi dowiedzieć się nazwiska winowajcy.
Andrea siedziała nieruchomo, twarz jej wyrażała prawie spokój.
Filip drżał ze wzruszenia.
W myśli już układał pytanie, gdy twarz siostry zasępiła się nagle i Andrea rzekła cicho:
— Masz słuszność, bracie, to straszne nieszczęście dla naszej rodziny.
Uśpiona, słowami wyraziła myśl brata.
Filip zachwiał się.
— Jakie nieszczęście? — zawołał, nie wiedząc prawie co mówi.
— O! wiesz dobrze jakie.
— Zmuś ją pan, aby mówiła jaśniej — rzekł Balsamo.
— W jaki sposób?
— Użyj tylko swej silnej woli!
Filip spojrzał na Andreę.
— O! Filipie, to brzydko z twej strony, nie wierzysz mi? Andrea nie kłamie nigdy.
— Nie kochasz więc nikogo? — zapytał Filip.
— Nie rozumiem cię, mój bracie.
— Pytaj pan jaśniej — rzekł hrabia do młodego oficera.
— Boże, czyż nie powinienem uszanować niewinności tego dziecka?
— Bądź pan spokojny, po przebudzeniu nie będzie wiedziała o niczem.
— A teraz odpowie na me pytania?
— Czy dobrze widzisz? — zapytał magnetyzer Andrei.
Andrea wstrząsnęła się całem ciałem na dźwięk tego głosu.
— Mniej dobrze, niż wtedy, gdy pan zadajesz mi pytania, ale widzę.
— Jeśli widzisz — zawołał Filip — opowiedz mi, co się działo tej nocy, gdy zemdlałaś?
— Myślisz pan o nocy 31 maja? — spytał hrabia. — Masz pewne wątpliwości co do tej nocy? Właśnie nadchodzi chwila wyjaśnień.
— O! nie, wierzę panu na słowo. Człowiek, który posiada taką siłę, jak ty hrabio, nie może być pospolitym Don Juanem. Andreo, opowiedz mi o tej nocy, gdy zemdlałaś tutaj...
— Nie pamiętam.
— Słyszysz, hrabio?
— Musi sobie przypomnieć, rozkaż jej pan.
— Przecie wtedy spała?...
— Dusza czuwa zawsze.
I Balsamo wyciągnął ręce przed siebie i zmarszczył brwi.
— Przypomnij sobie — rzekł z siłą — ja tego chcę!
— O pamiętam, pamiętam — zawołała uśpiona.
— O! — wykrzyknął również młodzieniec.
— O czem chcesz się pan dowiedzieć?
— O wszystkiem.
— Od jakiej chwili?
— Od chwili, gdy się położyłaś do łóżka.
— Czy dobrze widzisz?
— Tak. Trzymam w ręku limonjadę, przyrządzoną mi przez Nicolinę... O, mój Boże!
— Co się stało?
— O, nikczemna!
— Siostro droga, mów, mówi Ta szklanka zawiera niebezpieczny napój; jeśli go wypiję, jestem zgubiona.
— Napój przyrządzony przez tę dziewczynę?! w jakim celu?!
— Czekaj! czekaj!
— Ale ten napój, Andreo?
— Niosę go do ust... w tej chwili...
— Co?
— Hrabia mnie woła.
— Jaki hrabia?
— Ten — odrzekła Andrea, wskazując na Balsamo.
— Cóż dalej?
— Odstawiłam szklankę i usnęłam.
— Więc cóż? — pytał natarczywie Filip.
— Wstałam i poszłam na wezwanie.
— Gdzie był hrabia?
— Pod drzewami, naprzeciw mych okien.
— Hrabia nigdy nie wchodził do tego pokoju?
— Nigdy.
Balsamo spojrzał na Filipa wzrokiem, który zdawał się mówić:
— A co? czy kłamałem?
— Więc poszłaś do hrabiego?
— Tak, słucham go zawsze, gdy mi każe.
— Czego chciał od ciebie hrabia?
Andrea zawahała się.
— Mów, mów — zawołał Balsamo — ja nie będę słuchał.
I padł na fotel, ukrywając twarz w dłonie.
— Czego żądał od ciebie hrabia? — powtórzył pytanie Filip.
— Pytał mnie o...
Zatrzymała się... zdawało się, iż boi się zranić hrabiego.
— Mów, Andreo!
— Pytał mnie o osobę, która uciekła z jego domu, o kobietę... Andrea zniżyła głos, o kobietę, która już nie żyje!
Balsamo westchnął głucho.
— Mów — rzekł wreszcie hrabia — brat twój chce wiedzieć wszystko i musi wiedzieć. Cóż myślał ten człowiek, gdy dowiedział się o wszystkiem?
— Uciekł.
— Pozostawiwszy cię w ogrodzie?... — zapytał Filip.
— Tak.
— Cóżeś wtedy uczyniła?
— Nie obudził mnie, siłę, która mnie podtrzymuje w jego obecności, zabrał ze sobą; zaraz też upadłam na ziemię.
— Zemdlona?
— Nie, tylko uśpiona.
— Czy możesz sobie przypomnieć, co się działo podczas tego snu?
— Postaram się.
— Opowiedz;
— Człowiek jakiś wyszedł z krzaków, podniósł mnie i zaniósł...
— Dokąd?
— Do mego pokoju.
— A!... czy widzisz tego człowieka?
— Czekaj... tak... tak... O, to Gilbert!
— Gilbert?
— Tak.
— Cóż on robi?...
— Położył mnie na sofie.
— Później?
— Czekaj...
— Musisz wiedzieć — krzyknął Balsamo.
— Nadsłuchuje... wychodzi na korytarz... cofa się przelękniony... jest w pokoju Nicoliny... Mój Boże! mój Boże!
— Co?!
— Człowiek jakiś wchodzi do mego pokoju, a ja śpię i ruszyć się nie mogę!
— Któż to taki ten człowiek?...
— Bracie drogi!...
Twarz Andrei wyraziła straszną boleść.
— Kto jest ten człowiek? — spytał rozkazująco Balsamo — ja żądam tego, mów!
— Król — szepnęła Andrea — król!
Filip drgnął.
— A! — mruknął hrabia.
— Zbliża się do mnie, mówi, bierze mnie za rękę, całuje mnie. Filipie!
Wielkie łzy spadały z oczu nieszczęśliwego chłopca i z całej siły ściskał rękojeść pałasza, jaki mu ofiarował Balsamo.
— Mów! mów! — rozkazał hrabia.
— Co za szczęście! Król się zmieszał... zatrzymuje się... boi się mnie... ucieka... Andrea jest uratowana!
— Uratowana! — podchwycił szalejący Filip. — Co dalej?
— Zapomniałam jeszcze...
— O czem?
— Tam, tam, w pokoju Nicoliny, z nożem w ręku...
— Z nożem w ręku?
— Widzę go, blady jak śmierć...
— Kto?
— Gilbert!... idzie za królem, zamyka drzwi za mm, gasi nogą leżącą na dywanie świecę; Boże wielki! podchodzi do mnie. O!...
Młoda dziewczyna rzuciła się w objęcia brata każdy muskuł drgał w jej ciele.
— Nikczemny! — wyjąkała wreszcie.
— Mój Boże! mój Boże — jęczał Filip.
— To on! to on! — szeptała dziewczyna.
Nachyliła się i szepnęła bratu w ucho:
— Zabijesz go, Filipie, nieprawdaż?
— O tak! krzyknął młodzieniec, rzucając się ku drzwiom; po drodze przewrócił stolik z porcelaną.
Brzęk ten połączył się z dzikim okrzykiem, jaki się rozległ w sąsiednim pokoju.
— Kto to może być? — spytał Balsamo — drzwi otwarte!
— Więc ktoś podsłuchiwał! — krzyknął wściekły Filip.
— To on! — szepnęła Andrea.
— O kim mówisz?
— To był Gilbert, Gilbert!... Zabijesz go? nieprawdaż, ty go zabijesz?!
— O tak, tak — zawołał młody oficer i rzucił się do przedpokoju.
Andrea padła bezwładna na fotel.
Balsamo zatrzymał Filipa.
— Ostrożnie! tajemnica stanie się publiczną. Już dzień, a pałace królów mają cienkie ściany.
— O!... Gilbert... Gilbert! — szeptał Filip. — Był wszak tak blisko i mogłem go zabić. Przekleństwo!
— Nadewszystko, uspokój się pan. Jestem pewien, że odnajdziesz tego chłopaka, tymczasem siostra twoja potrzebuje opieki, zupełnie jest wyczerpana.
— Boże! jak ona musi cierpieć! Nieszczęście to niepowetowane. Hrabio, hrabio! ja umrę z rozpaczy!
— Przeciwnie, będziesz pan żył dla niej, ona biedna ma tylko ciebie, kochaj ją więc i pielęgnuj. Na teraz nie jestem panu potrzebny?
— Nie, panie; przebacz mi, że obraziłem cię podłem podejrzeniem, chociaż rzeczywiście przyczyniłeś się do naszego nieszczęścia.
— Masz słuszność, kawalerze; czy uważałeś jednak, co przed chwilą mówiła twoja siostra?...
— Co mówiła? nie pamiętam, głowę tracę.
— Gdyby nie ja, wypiłaby napój przyrządzony przez Nikolinę, a wtedy byłby król... Czy nieszczęście byłoby mniej straszne?
— O nie, widzę, że była skazana! Obudź pan teraz Andreę.
— Ależ ona mnie zobaczy, zrozumie może co tu zaszło; lepiej obudzić ją zdaleka.
— Dzięki! dzięki!
— Żegnam pana.
— Jeszcze słówko, hrabio. Jesteś człowiekiem honoru...
— Czy mówisz o zachowaniu tajemnicy?
— Hrabio!...
— Niepotrzebna obawa pańska; najprzód jestem człowiekiem honoru... następnie zrywam zupełnie z ludźmi. Gdybym mógł być wam kiedyś użytecznym, liczcie na mnie. Ale nie, nie jestem już do niczego zdolny! Żegnam więc pana!
Podał rękę Filipowi i spojrzał smutnie na nieruchomą kobietę.
— Nauko — szepnął — iluż ofiar potrzebujesz, nawet aby osiągnąć tak niepewne rezultaty!
I zniknął.
W miarę, jak się hrabia oddalał, Andrea budziła się; podniosła zwolna głowę i spojrzała zdumiona dokoła.
— To ty, Filipie? — spytała — czy zaszło co nowego?
Filip wstrzymywał łkanie.
— Nic, siostrzyczko — ozwał się napozór spokojnie.
— Nic? to dziwne, śniło mi się...
— Co ci się śniło... najdroższa?
— Doktór, mój bracie.
— Andreo — zawołał młodzieniec, przyciskając siostrę do piersi — Andreo, jesteś czystą jak słońce, jednak zgubioną jesteś; rozwiązałem już tę straszną tajemnicę. Udam się natychmiast do doktora Louis, musi powiedzieć delfinowej, żeś chora i że jedynie powietrze wiejskie może cię ocalić; pojedziemy do Taverney, lub dokądkolwiek zechcesz, choćby na drugi koniec świata; tam będziemy żyli sami...
— Wszak mówiłeś, Filipie, że jestem czystą...
— Droga moja, wytłumaczę ci to później, tymczasem przygotuj się do odjazdu.
— A ojciec?
— Ojciec, ojciec, już ja mu sam powiem.
— Czy i on będzie nam towarzyszył?
— O nie! będziemy tylko we dwoje.
— Boże! jak ty mnie przerażasz!
— Pan Bóg jest wszędzie, Andreo, miejże odwagę... ja idę do doktora; widok Taverney uleczy cię napewno.
Filip ze łkaniem całował siostrę, poprawił na sobie ubranie i wybiegł z pokoju.
W kwadrans potem pukał do drzwi doktora, który podczas lata mieszkał w Wersalu.

KONIEC TOMU JEDENASTEGO



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.