Jan Dantyszek (Siemieński, 1865)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucjan Siemieński
Tytuł Jan Dantyszek
Pochodzenie Portrety literackie
Wydawca Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego
Data wyd. 1865
Druk N. Kamieński i Spółka
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


JAN DANTYSZEK.
(1485 — 1548).

Jednym z najznakomitszych dyplomatów i niepoślednich poetów łacińskich za Zygmunta Igo był Jan Dantyszek, mąż europejskiéj sławy, który tak w kościele jak w polityce, jak w literaturze, najdostojniéj reprezentował Polskę w obec zagranicy. Był to kosztowny i świetny klejnot w koronie Zygmuntów. Przyznali mu to i właśni, przyznali i obcy; cień tylko rzucony przedziałem trzech stuleci, przygasił żywe o nim wspomnienie, które pragnąłbym rozbudzić, aby teraźniejszość umiała szanować i upominać się o swoje historyczne wielkości, nader często jéj zaprzeczane, niekiedy z nader błahych powodów.
Urodził się on w Gdańsku r. 1485, gdzie jego ojciec był piwowarem i familijne nazwisko nosił Flachsbinder, używane zrazu i przez młodego Jana, lecz przerobione na greckie Linodesmon. Późniéj gdy cesarz Maxymilian zaszczycił go szlachectwem, zwał się von Hofen a po łacinie de Curiis. To jednak pewna, że w ostatku od rodzinnego Gdańska pisał się Dantyszkiem czyli Gdańszczaninem.
W dzieciństwie mało okazywał skłonności do ojcowskiego rzemiosła, za to wiele do umysłowych prac ochoty. Oddali go téż rodzice najprzód do gdańskiéj szkoły, a potém do akademii krakowskiéj, gdzie prawniczym i filozoficznym naukom poświęcał się pilnie, a poznaniu klassycznéj starożytności ze szczególną miłością; czuł w sobie bowiem ducha poetycznego i pragnął go na wielkich wzorach wykształcić. Słynął wtedy w akademii krakowskiéj głośny z poezyi łacińskich Paweł Krośnianin, który mu w tym zawodzie mistrzował. Wszakże od naukowych zajęć oderwał się gorącego serca młodzieniec, gdy w roku 1502 i 1503 powołała rzeczpospolita synów swoich na obronę granic od Tatarów i od Wołoszy. Po skończonéj wojnie znowu wrócił do miłych książek, lecz nie na długo. Snać ktoś, co się poznał na jego zdolnościach, zalecił u dworu, dokąd go powołano; wszakże młodzieńcza dusza tęskniła sobie z dworskiego pustego świata, do téj klassycznéj ziemi, ozdobnéj urokami poezyi i wyższéj umiejętności jaką była Italia. Nie wiemy za czyją protekcyą, lecz udało mu się porzucić dwór króla Alexandra, o którym tak mówi w pięknym łacińskim wierszu do Alliopaga (Knobelsdorfa):

W najmłodszych latach wzięty na królewskie dwory
Od szkolnych nauk, czego żal mi do téj pory;
Bo dwór zaraza, złego bezdenna kałuża;
Na te jego nauki wstyd mój się oburza.
Rzucając go, do Lacyum dążyłem wybrzeży,
Pewny że z twą nauką moja się sprzymierzy.
Wzdy inaczéj się stało, bo ledwom Alp szczyty
Pozostawił za sobą, wód morskich błękity,
Błysły mi........

Znalazł się w Wenecyi, i tam ujrzawszy w porcie okręt mający płynąć do Jaffy, uczuł w sobie natchnienie odprawienia pielgrzymki do Ziemi św. I puścił się pełen pobożnéj intencyi któréj poświęcił nawet ciekawość oglądania klassycznych Włoch. Po niemałych trudach i przygodach, dopiero z powrotem zwidził Sycylią, Neapol, Rzym, gdzie jednak niedługo bawił.
Bogatszy doświadczeniem z poznania tylu ludzi i krajów, znalazł się znowu w drogim mu Krakowie, z zamiarem oddania się wyłącznie poezyi i naukom. Lecz kanclerz Tomicki niedał mu żyć z książkami i w czynne życie wprowadził. Przedstawiony Zygmuntowi I. został jego sekretarzem, i wkrótce na taką ufność zasłużył, że mu najtrudniejsze missye polecał, a głównie w sprawach miast pruskich, jak: Gdańsk, Elblong, Toruń, często wyrywających się z pod władzy królewskiéj. Czynności téj poświęcał się między 1508 a 1513 rokiem. Na obszerniejszém polu działań dyplomatycznych znalazł się Dantyszek w czasie wiedeńskiego zjazdu Zygmunta, cesarza Maxymiliana i Władysława króla węgierskiego, gdzie zabrał znajomość nietylko z uczonymi ale i z najznakomitszymi statystami owego czasu, jak: Herberstein, Bartolinus, Velius, co go tak zpoufaliło ze światem dyplomacyi, że Zygmunt odjeżdżając do Polski, zrobił go swoim pełnomocnikiem przy cesarzu Maxymilianie, i jeszcze bogatymi prebendami opatrzył. Po trzech latach pobytu przy cesarzu, któremu w wielu trudnych rokowaniach był wiele pomocnym, wrócił do Krakowa, gdzie niedługo odpoczywał; król wyprawił go bowiem w poselstwie do Karola V., przebywającego w Walladolidzie, aby do skutku przyprowadził zapis księstwa Bari na rzecz Izabelli, matki Bony Sforcyi, niedawno oddanéj mu w zamężcie. Zaledwie interes ten szczęśliwie przewiódł, czekało go nowe poselstwo. Grożąca Węgrom potęga Turecka, nakazywała monarchom europejskim wiązać się w przymierze, do czego Zygmunt I. był najpierwszą pobudką, raz jako bliski sąsiad sułtana, po drugie jako stryj króla węgierskiego Ludwika. Jakoż w przewidywaniu od strony tureckiéj niebezpieczeństw, polecił był Dantyszkowi wyjednać u Karola V. pomoc dla Węgrów.
Odtąd życie poety potoczyło się całkiem po labyrintach dyplomacyi; w różnych missyach widzimy go czynnym przez lat dwanaście. To u Klemensa VII. woła o posiłki na Turka, to sprawy weneckie przy Karolu V. załatwia; to rewindykuje księstwo Bari na rzecz Bony; to usuwa zatargi z Albrechtem brandenburgskim, co z zakonnika stał się książęciem świeckim i protestantem; to przy Karolu V. zakochanym w nim wielce, z równą gorliwością co i dla pana swojego pracuje. Interes katolicyzmu był tak narodowym, że służąc cesarzowi, nieprzynosił przez to uszczerbku rzeczypospolitéj. Jak dalece umiał go cesarz Karol poważać, dowodzi nadanie mu hiszpańskiego szlachectwa i medal na jego cześć bity z napisem: 4. et. 40. Dantiscus. in. annis. talis. in. Hisperia. posteriore. fuit.
Mozolny ten żywot, spędzony na podróżach poselskich, tak kreśli w kilku wierszach do Alliopaga:

Trzykroć w obie Hesperie nosiłem rozkazy,
W troistéj Gallii byłem toż samo trzy razy;
Widziałem kraj Brytanów odcięty przesmykiem
Wodnym od lądu; ziemie bite Atlantykiem;
Morinów[1] lud najdalszy; Batawy, i owych
Co siedzą u wód reńskich i u dunajowych.
Za młodu w czas wojenny na Gety i Daki
I nad Borysten szedłem z rycerskiemi znaki,
Przez góry i doliny, rzeki, morskie wały,
Bez spoczynku mną losy od młodych lat gnały.

Doliczywszy do tego podróż jerozolimską i włoską wyżéj wspomnianą, wyobrazimy sobie, jak ten sposób życia musiał być nieraz przykry dla poety, tęskniącego do ukochanych klassyków i do ciszy muzom przyjaznéj. Mimo takich jednak przeszkód, od czasu do czasu wychodziły z pod jego pióra okolicznościami wywołane rymy. Za młodu śpiewał, weselne gody Zygmunta z Barbarą Zapolią, wyprawę nad Dniepr i do Węgier; kongres wiedeński, ożenienie się Zygmunta z Boną, a w późniejszych latach: O nędzach naszych czasów,[2] w którym to poemacie zapala panów chrześciańskich do pomszczenia śmierci nieszczęśliwego Ludwika węgierskiego, poległego pod Mohaczem. Zapatrywanie się wzniosłe, wyższe nad samolubne względy polityki, znajomość spraw ówczesnych, szczytne, porywające myśli, oddane po prostu i z godnością, przytem gorące pragnienie dobra i szczęścia ludów, oto czem tchnie ta poezya, przyjęta z ogromnym przez spółecznych zapałem, jak świadczą liczne jéj wydania w Bononii, Krakowie, Kolonii. W rok potem napisał poemat: Jonas propheta, z aluzyą do Gdańszczan; w roku 1539 wyszedł jego piękny wiersz do Alliopaga, w którym opisuje swój cały żywot.
Przy tylu sprawach ciążących na głowie Dantyszka, spora ta wiązanka literackich płodów, urodziła się w chwilach wykradzionych nader rozgałęzionéj korrespondencyi, prowadzonéj z najrozmaitszymi osobami, w najrozmaitszych przedmiotach. Wszędzie gdzie tylko zagnały go poselstwa, umiał on zyskiwać sobie przyjaciół, mianowicie między uczonymi. Głowa pełna światła, przy dworskiéj ogładzie i łatwości w pożyciu; a zawsze dobry humor, sprawiały, że ubiegano się o jego przyjaźń, o jego towarzystwo. Podobnie jak na dworze cesarza Maxymiliana, tak późniéj na świetniejszym jeszcze dworze Karola V., w bliskie zaszedł stosunki z najprzedniejszemi umysłami, takim Granvellą, Jakóbem Spieglem, Dupliciuszem Schepperem, Erazmem Roterdamczykiem, Waldesem, Janem Sekundem sławnym poetą, a niemniéj i z głośnym Ferdynandem Kortezem, z którym zrobił znajomość w Madrycie i późniéj z nim korrespondował, o czem z równą dumą w swoich rymach wspomina:

Mam listy od przyjaciół, Kortez mi pisuje,
Co zamorskich państw tyle zdobył, i panuje
Od znaku koziorożca, za linią równika,
I w téj oddali duszę swoję mi odmyka.....

Uczeni i poeci szczególniejszem otaczali go poważaniem, jużto poddając jego sądowi pisma swoje zanim je oddawali do druku; już dedykując mu takowe. Również świadectwa spółczesnych najprzychylniéj wyrażają się o nim. Gassendi w życiu Kopernika tak charakteryzuje naukę Dantyszka: „Miał on rzadką znajomość świeckiego i kanonicznego prawa, głęboki sposób widzenia w filozofii i historyi, nabyty przez wielkie oczytanie, a następnie tak niepospolitą wymowę, że papież, dwór rzymski i najwięksi krasomówcy, niemogli mu podziwienia odmówić.“ Niemniéj pochlebnem jest zdanie Erazma Roterdamczyka, a najważniejszem kardynała Hozyusza, który często w listach swoich wspomina, że od młodości wielce cenił Dantyszka, kwoli jego uczoności i poetycznego talentu, i że go często w pracach literackich do rady wzywał.
Mąż ten jednak niebył bez słabości; czysty i pobożny w latach młodych, w obcowaniu z humanistami wiele stracił z surowéj reguły chrześciańskiego życia wplątawszy się w miłostki hiszpańskie z Izabellą del Garda, które go wielu nabawiły niesmaków, zwłaszcza gdy wstąpił późniéj w stan duchowny. Wiersz miłosny do Grinei, jedyny z erotyków przechowanych w zbiorze jego rymów, maluje, jak gdziekolwiek się obrócił serce jego prędko się zapalało, i jeszcze prędzéj zmuszone było powabny przedmiot opuścić. Przytaczam całą tę Elegią, która rzadkim obyczajem ówczesnych rymopisów jest w pewnym względzie wyznaniem uczuć wewnętrznych poety. Dyplomacya i miłość idą tu z sobą w zawody i przeszkadzają sobie wzajemnie.

„Jakiż twardy i nędzny los kochanków onych,
Z kąta w kąt bez ustanku po świecie pędzonych
Dla nich nietrwa nic wiecznie, prąd losu porywa,
I do czynu przymusza chwila, choć wątpliwa;
Tułacze, obca dla nich cisza, wczasy długie;
Więc jednego uszedłszy, idą w jarzmo drugie:
Ta ci na greckim brzegu, ta w Lacyum ułowi,
Tamtéj włos ciemny, a téj złocisto się płowi.
Owa fozą niemiecką w złotogłowe wstęgi
Włos zdobiąc, zda się godną Jowisza potęgi.
Inna, gdzie lśni gwiazdami arktus lodowaty
Gasi ćmiącą białością nawet róż szkarłaty.
I czy lądem czy morzem zawiniesz gdzie w gości,
Zmienny Amor do nowéj pokusza miłości,
A ledwo w sercu pożar zdradliwy rozpali,
Już pędzi zakochanych wciąż daléj i daléj.

Tegom doznał gdy przyszło Grineą niebogę
Pożegnać, i z rozkazu biédz w daleką drogę.
Ciężka rzecz, z szczęściem tracić oraz i nadzieję
Co jedna, w rozpaczliwe serca balsam leje.
Tak zhukany od owiec wilk zmyka na głodno,
Tak pszczoła z kwiatu zgnana roni strawę miodną;
Tantal tak miasto wody powietrze połyka,
I czego wiecznie pragnie to odeń umyka.
A przecież los mój gorszy! wydarto mię pannie
Co mię goniąc myślami pragnie nieustannie.

Och! wyrwać się z jéj ramion, tych liliowych oków,
Rzucić tyle całunków, igraszek, uroków!
Czy podobna bez bólu, komuś, co ma duszę,
Pisać się dobrowolnie na takie katusze?

Gdym niedawno to straszne pożegnania słowo
Wymawiał, cząstko moja, i duszy połowo!
Zarzuciłaś mi z płaczem na szyję ramiona
Przytulając do serca i łono do łona;
Pałające twe lice łez rosą się myły —
I mnie równie jak tobie łzy się z ócz puściły —
Wtedy dłoń z dłonią, usta zbiegły się z ustami
I obojeśmy rzekli: Żegnaj mi — Bóg z nami!

Mego króla rozkazy, toż cesarskie boje,
I ten odjazd zmuszony — przekląłem oboje.
O znośniejby mi dzielić los tego, co w płutno
Omotany, krew sącząc znalazł śmierć okrutną;
I Leandra szczęśliwszym nazwałbym od siebie
Chociaż go srogi Amor w przepaści mórz grzebie;
Bo gdy Hero ujrzała wyrzucone zwłoki
Mszcząc się śmierci kochanka padła w nurt głęboki.
Ja zaś wiodąc po świecie ten żywot tułaczy,
Niemogę zgadnąć miejsca gdzie mię śmierć zahaczy.
Podobny ściętéj trawie którą Auster miecie,
Bez wytchnienia mną pędzi los po całym świecie:
Już przybywam gdzie Febus z wód eojskich tryska,
Już, gdzie się w tartezyjskie nurza topieliska,
Już być muszę gdzie Notus burze za się wiedzie,
Lub gdzie parhaski niedźwiedź przyjeżdża po ledzie.

Kędykolwiek się schowam; czy na Alpów szczyty,
Czy cicho na dnie dolin siedzę gdzie ukryty
Opasany górami, co pod gwiazdy pną się,
Wszdzie mię, wszędzie znajdziesz niezbłagany losie
Chociaż nad Don ucieknę, lub ujścia Nilowe,
Do Gades, lub na morze gdzie podbiegunowe,
Aby znaleźć spoczynek — próżna, próżna rada!
Amor wszdzie dogania i swój żar podkłada.....

Dziw mi jednak, jak dzieciak tak mały i ślepy,
Ośmiela się mię ścigać nawet w te wertepy!...
Co mówię!? On się przedarł do Jowisza tronu,
I Plutona dosięgnął choć u Flegetonu;
Ennosigeus gorzał bobrując przez lody,
Piękny Apollo pasał Admetowe trzody,
Herkul prządł, a Polifem zawodził w swéj jamie;
Eacid przeciw Frygom już kopij niezłamie; —
Bo Gnidyjczyk nad światem panuje udzielnie,
Na pewne w piersi mierzy i rani śmiertelnie. —

Niegdyś szło mi to gładziéj! Młodzieniec gorący
Sam wpadałem w Cyprydy ogród czarujący,
Swięte kadzidła sypiąc na ołtarz Pafii
Z wiązką zielonych mirtów, i róż, i lilii.
Dzisiaj siła wątleje, i włos koło skroni
Srebrzy się — przykra starość niebawem dogoni.....

Próżnom od téj napaści chciał uchronić boku;
Lecz chytry Amor zmusza dotrzymać mu kroku,

Czyż nie on cię wyuczył uciekać odemnie,
I uśmiechliwém oczkiem zerkać potajemnie?
Pożyczył ci uroków i kraśnych Charytek —
Wszystkiego, co masz piękne, słodkie, aż nazbytek. —

On to pierś moją przeszył najostrzejszym grotem —
Zwycięzco, masz za swoje! rzekł, i uciekł potem —
Tak więc miłość na męki wydała mię srodze,
Że z krwawą i otwartą raną w piersiach chodzę;
A to najboleśniejsza rana, że niedano
Ucieszyć się miłością ledwie zawiązaną;
Bo odjeżdżam daleko i to bez mieszkania
Gdzie mię los mój i ukaz królewski wygania.
Reckie Alpy, Adygę i ten most na Inie
Gdzie twój domek — już żegnam — a choć z oczu ginie
Obzieram się na miasto, i tak mi się zdało,
Jakby coś z miejskich wałów: wróć się, wróć! wołało.
Trzyrazym chciał nawrócić dyszlem, i trzy razy
Moją drogę mi wskazał: urząd i rozkazy.

O jakżem nieszczęśliwy! ranny rzucam ciebie;
Kto opatrzy, kto leki poda mi w potrzebie?
Słodki wzrok twój, i miękkie uściśnienie rączki
Mogłoby chore serce wyleczyć z gorączki;
Lecz ciebie i mnie razem los prędszy od burzy
Porywa — i lek żaden szczęścia nieprzydłuży!
Chiron mi niepomoże, ni Machaon zleczy,
Ni sam Delius lekarzy mający w swej pieczy;
Póki ciebie nieujrzę, niewróci mi zdrowie —
O! kiedyż on dzień błogi zeszlą mi bogowie?!

Ciałem ztąd precz odchodzę — duszy z tobą zostać —
Za to w głąb moich zmysłów wprzędła się twa postać.

Szczęśliwi — którym miłość bezpieczna wciąż sprzyja,
Bo niepewność w miłości — ta tylko zabija.“

W wiele lat potem, gdy tę Elegią posyłał sławnemu podróżnikowi, baronowi Herbersteinowi, dopisał następujący wierszyk:

„Chcesz téj smutnéj Elegii com składał przed laty
Nad Inem, dla Grinei, płacząc lubéj straty?
Więc ci daję, gdy żądasz, nietylko rym samy
Lecz gdyby moją była, i Samą oddamy.
Jużem téż postanowił, zgodnie z moim stanem,
I wiekiem, być pobożnym i czystym kapłanem.
Wszystko w tem życiu naszem tak prędko się kończy;
Miłość tylko ku Bogu z wieczności nas łączy.“

Pokazuje się, że już wtedy zrezygnował był całkiem z uciech i namiętności światowych, a zaprzągł się do ścisłego zachowania surowéj reguły duchownéj. Nie wymuskany to i lekki dworak dyplomata, lecz pobożny i czysty kapłan...
I takim téż był, gdy król Zygmunt w nagrodę jego wielkich usług, własnoręcznym listem z 5. maja 1530. r. odwołał go z urzędu poselskiego i ofiarował mu biskupstwo chełmińskie. Dopiéro w roku 1533 dostojny biskup Tomicki wyświęcił go na kapłana i biskupa; odtąd téż pokutując za lekkości światowe, oddał się z całą gorliwością nowemu powołaniu, nader wówczas trudnemu, bo nietylko potrzeba się było opędzać nauce Lutra robiącéj nagłe postępy, ale i załatwiać sprawy polityczne na sejmikach ziem pruskich, którym Dantyszek, jako biskup, z powodu słabości biskupa warmińskiego, przewodniczyć był zmuszony.
W ciągu tych prac spotkały go nieprzyjemne zatargi z podskarbiem koronnym Stanisławem Kostką, a to z powodu nałożonego podatku, którego pruskie stany przyjąć nie chciały. Sprawa ta doszła do króla, przedstawiona w świetle niekorzystnem dla Dantyszka; jednakże prawda wyszła na wierzch, i Dantyszek na swojéj wziętości i zaufaniu na dworze niestracił. Gdy Zygmunt zdał rządy na syna, niezmienił się w niczem dawny stosunek Dantyszka. Po śmierci Marcina Ferbera, wstąpił on na opróżnione biskupstwo warmińskie; miał sobie ofiarowany kardynalski kapelusz za pośrednictwem Karola V., a późniéj Bony, lecz godności téj przyjąć niechciał, przywiązanym będąc do swego króla i biskupstwa. Niesłusznie zatem pomawia go Wiszniewski (w 6 tomie Hist. Lit. Pols.) że był nienasyconym godności, jak również ubliża jego charakterowi, biorąc pochop z listu odnoszącego się do miłosnych związków z Izabellą del Garda, jakoby córki swojéj uznać ani wspomagać niechciał. Takich drobnych okoliczności prywatnych, podsłuchanych z jednéj strony, niemożna kłaść na równéj szali z usługami oddanemi w zawodzie publicznym lub w nauce. Co więcéj, żywot Dantyszka jest tam traktowany za powierzchownie; bierze mu za złe że ma stosunki z Erazmem, Melanchtonem i innymi różnowiercami, a tem samém podejrzywa i jego katolicyzm, chociaż wpatrzywszy się bliżéj w szczegóły jego życia, stosunek ten, jak pokazuje się z listów, nigdy nieprzechodził granic kwestyj literackich i humanitarnych. Taki nawet zapaleniec jak Melanchton, pisząc doń, zręcznie omija kwestyą reformy. Wreszcie, jeżeli w poselskim zawodzie, w zetknięciu się z ludźmi różnych pojęć i obyczajów, umysł Dantyszka tracił niekiedy równowagę, nieidzie zatem, żeby zostawszy sługą kościoła, czemkolwiek stał się przyczyną zgorszenia. Sam rodzaj poetycznych utworów, jakie wyszły wtenczas z pod jego pióra, wymownie świadczy, że światowe względy minęły dlań, a zostało samo staranie się o szczęśliwość wieczną, w doskonaleniu się duchowem i w uczynkach zasadzających się na walce z błędną nauką. Hozyusz, ten filar kościoła, młot na kacerze, niebyłby z człowiekiem podejrzanéj wiary zaszedł w ścisłe stosunki, ani téż napisałby o nim w przedmiocie do Hymnów, że „za młodu mógł błądzić; porwany dworskiem życiem, które wszystkiego uczy, krom cnoty, ale gdy przez miłosierdzie boże stał się pasterzem, zrzucił z siebie starego człowieka i równie jak niegdyś kochał światek, teraz miłuje Chrystusa i mimo podeszłego wieku i upadłego zdrowia, trwa na modlitwie i na rozpamiętywaniu dobrodziejstw Chrystusa Pana.“ Nietylko wszakże Dantyszek był przykładnym księdzem, ale umiał być w danych razach i energicznym biskupem, zwłaszcza gdy szło o usunięcie z publicznych szkół nauczycieli przejętych nauką protestantyzmu. Wreszcie sami członkowie kapituły warmińskiéj, jak Hozyusz i Kopernik, obydwa jego przyjaciele, obydwa ludzie najznakomitsi, wymownie świadczą jak umiał się otaczać.
W ostatnich latach, pomimo prac przywiązanych do pasterskiego urzędu, modlitwa i nauka zapełniały resztę chwil Dantyszka. Umknąwszy od zgiełku dworskiego, wracał teraz częściej do ukochanéj poezyi — ale niebyło to już owe igranie ładnemi słowami, popisywanie się erudycą klassyczną, jak w erotycznych utworach młodości, ale coś głębszego treścią, choć w skromniuchnéj formie. Chrześcijański mędrzec nauczony przez długoletnie doświadczenie, przez rozmyślanie, pokutę, modlitwę, poglądać na sprawy tego świata okiem jedynéj prawdy, inaczéj pojmował zadanie poezyi, niż pałający żądzą użycia, klassycznemu libertynizmowi hołdujący humanista; inaczéj śpiewał pobożny i pokorny kapłan niż pyszny i lekkomyślny dworak. Jeżeli dawniéj zakładał wszystko na wykończonéj formie, jeżeli pragnął błyszczeć obrazami, metaforami i oczytaniem się w klassykach, dlatego może aby pokryć tym blichtrem niedostatki wewnętrzne, to w hymnach umyślnie słabiéj naciągnął swéj lutni, aby tem mocniéj pieśń pełnéj wiary wdzierała się do serc słuchaczów. Hymnów tych złożył trzydzieści. Hozyusz wydał je w roku 1548 po raz pierwszy, bez nazwiska autora i wyborną opatrzył je przedmową. Gdy tedy modlitwa i rozmyślania duchowe główném były zajęciem ostatnich lat Dantyszka, wypada uważać te hymny, jako odbicie się tego stanu duszy, jako kwiat i owoc pobożnych rozpamiętywań i skruchy. — W przedmowie do czytelnika wyrzeka on się wszelkich wspomnień klassycznych: „Ani dziewięciu siostrom, ani Apolinowi śpiewam te hymny; ani tryska tu zdrój z pod kopyt uskrzydlanego rumaka — bo w téj książeczce stoją krwawe znaki ran Chrystusowych, męczeństwo i śmierć krzyżowa poniesiona niewinnie....“ A daléj znowu w prologu mówi o naturze wiersza użytego w tych pieśniach, usprawiedliwiając niby odstępstwo swoje od wykwintów klassycznego renesansu: „Niepogardzaj tym kusym wierszem kościelnych pieśni — są one bez fałszu, niekąpane w zdroju aońskim, niewoniejące Cyrchy poetycznym gajem — lecz ranami boku Chrystusowego..... Często Spondeus zastępuje tu miejsce Jambu i nietrudno z Dimetrem się zgadza.“ —
W Epilogu przy zamknięciu hymnu powiada: Sequenti nobilem Prudentium quantum licebat — szedłem o ile można za Prudencyuszem; lecz w rzeczy saméj zbliża się on w nich więcéj do hymnów zawartych w brewiarzu, niż do Prudencyusza, który lubi uciekać się do różnych środków retoryki i niegardzi nawet obrazami mitologii pogańskiéj, kiedy przeciwnie Dantyszkowe hymny są bez wszelkiéj pretensyi do pustych ozdób co i w powyżéj przytoczonych wierszach powiedział, a co i w ciągu dotrzymał. Osobliwa rzecz, jak stał się prostym, z jaką wstrzemięźliwością odsunął od siebie wszelką pokusę czerpania w tych świecidełkach klassycznych które od młodości zbierał — a jak przejął się tym duchem prawd chrześciańskich, które wtenczas tylko bywają najwymowniejsze, jeżeli są w surowéj prostocie konturów i tak rzewne jak obrazy Fra Angelico da Fiesole.
Otoż właśnie serdeczną prostotą tych hymnów góruje Dantyszek nad wieloma poetami swego czasu, co plącząc mitologią i wyobraźnie starożytne z ideami chrześciańskiemi wpadają w chłodną wymuszoność. Że zaś w duchu pobożnego natchnienia je składał, że zaś uważał je za modlitwę raczéj niż za dzieło autorskiego popisu, potwierdza ostatni wiersz: ad pium Lectorem, gdzie się lituje nad marnościami autorskiej sławy, która nietowarzyszy nam w kraje czarnego Plutona, która jednego grzészku nieodkupi ani téż imieniowi naszemu i książkom naszym nieśmiertelność zapewnia:

Lecz jeśli chcesz świadectwo, żeś tu żył, zostawić
Żyj tak aby cię Chrystus mógł przyjąć i zbawić;
Li przezeń nieśmiertelne uśmiecha się życie.

Zapewne, brylantów myśli, stylu Horacyuszowéj werwy tu nieszukać, ale za to jest jakiś nieopisany urok wiejący z tych strof kościelnéj łaciny, urok żadną sztuką niedający się naśladować; bo téż wypłynął z głębi serca, co wśród otaczającéj go wielkości i zaszczytów, sławy głośnéj i dumę budzących przyjaźni, zsuwała ze siebie insygnia dostojeństw, laury i herby, na polu dowcipu, nauki i dyplomacyi zdobyte, i jakby w jednéj koszulce z ułomnościami swemi, stawała przed oblicznością Pana.
Tradycya téj poezyi średniowiecznéj była jeszcze bardzo żywą i powszechną za czasów Dantyszkowych. Poeta, malarz, rzeźbiarz, zgoła wszelki sztukmistrz z tego źródła brał natchnienie, bo tam spływało życie wiary, tam się wyrabiał ideał najszczytniejszych tęsknot i marzeń. Potrzeba było aż zatrząść podwalinami kościoła, aby tradycya ta tuląc się w cienie katedr i klasztorów, zostawiła wolne pole interesom i zapędom ziemskim, wśród których sztuka stała się świecką i poczęła hołdować sama sobie i dla siebie.
Poezya czerpiąca w zdroju tak żywym, jak były tradycye cudowne sięgające jeszcze pierwotnych wieków umęczonego chrześciaństwa, miała przyczynę i warunek swego istnienia w samym przedmiocie który opiewała, zostawała bowiem w spojni z wyobrażeniami wyznawanemi przez ogół Chrześcian; ztąd popularność jéj przewyzszała wszelkie popularności, o jaką się kuszą nowsi sztukmistrze napróżno. — Weźmy np. dzisiejszy hymn: Z dymem pożarów; dostał się on pod sklepienia kościelne, gdzie rozlega się w przecudnéj nucie; ale lud prosty nieśpiewa go; zawarte w nim aluzye nie są dlań modlitwą, nie są westchnieniem duszy potrzebującéj wznieść się do Boga. Jeżeli więc popularności używa, to sztucznéj i przemijającéj. Tylko religijne natchnienia ogrzane gorącem wiary, zyskiwały tę popularność, o jakiéj niemamy dziś pojęcia.
Przez całe wieki średnie waliła się wielka rzeka poezyi, podobna do tych ogromnych biegów wód nowego świata, co skrapiają tysiącomilowe lądy, a jednak źródło ich nieznane gubi się gdzieś w wypadlinach niedostępnych gór. Późno téż ciekawość ludzka zaczęła badać, zkąd biorą się te olbrzymie wody? Późno i historycy literatury zapuścili się w badania zkąd powstały te nieśmiertelne pieśni któremi się zasilała wiara naszych ojców? Wieki wykarmione na nich, niedbały o ich historyczną genealogię. Od piątego też do szesnastego wieku, poetyczne tradycye o Zbawicielu, o Boga-Rodzicy, o Apostołach, używały nieograniczonéj powagi i wchodziły w każdy niemal utwor. Potęga tradycyi tych rozszérzała się nieskończenie poza obręb nauki i dogmatu; one panowały udzielnie w duszy ludu, jak w wyobraźni poety i artysty, gdzie się przeobrażały w najrozmaitsze formy życia. Wiara pielęgnująca te tradycye, po tysiącu latach ostygła, racyonalizm wysuszył źródła poezyi religijnéj, a długi szereg pomników literatury średniowiecznéj popadł w głębokie zapomnienie.
Dantyszkowe hymny jeszcze należą do tego okresu żywéj tradycyi, kiedy cały cykl tak zwanych apokryfów téj religijnéj epopei ludu niedostał się do spisów ułożonych systematycznie i krytycznie komentowanych, jak to późniéj się stało. Wyobrażenia te, wiara w nie, przenikała zarówno pierś uczonego, poety, jak i prostaczka; choć więc tu i owdzie moda klassycyzmu wplatała reminiscencye mitologii pogańskiéj: Styxowi kazała płynąć w piekle, Febowi ziemi przyświecać, Parkom nić życia przecinać, z tem wszystkiem były to raczéj kwiatki stylu, niż sama treść rzeczy.
Ztéj strony trzeba oceniać Dantyszkowe hymny; idąc bowiem za zdaniami historyografów literatury i estetyków, trzebaby je odesłać do kategorii hymnów liturgicznych, o których sztukmistrze zazwyczaj mówią z politowaniem, jakby o malarstwie robionem zapomocą patronów. Oni to podług przyjętéj reguły, upatrują w płodach poezyi kościelnéj pewną poetyczną skamieniałość, zapominając czy niewiedząc o tem, że dogmat był i pozostał dogmatem, a poezya karmiła się na religijnych poezyach żyjących śród ludu, które bynajmniéj niehamowały swobody jéj lotu. Któryż z wielkich średniowiecznych poetów użalał się kiedykolwiek na krępujący go dogmat? Owszem, słowo wcielone otwierało im nieogarnione tajniki Chwały niebieskiéj, pozwalało wzbijać się nad poziom i ścigać ideał miłości i ofiary, nieznany pogańskim piewcom. Cóż bo to za różnica między hymnem Kleanta a hymnem Ambrozyańskim! Mogli filozofowie starożytni zapomocą wyobrażeń wziętych z oryentu zaciekać się w którykolwiek z istotnych przymiotów bóstwa, z czego współcześni poeci nieomieszkali korzystać; lecz nigdy żaden z nich niezdołał sam przez się wzbić się do pojęcia o nieograniczoném Miłosierdziu Boskiem. Przywiléj ten dostał się w udziale duchowi chrześciaństwa, któremu dzieje zstąpienia i mąk Zbawiciela na ziemi, dostarczyły w tym względzie nieprzebranego żywiołu. Poeta katolicki, dotykając téj rozrzewniającéj i szczytnéj materyi, nielękał się owych przepaści, jakie panteizm i fatalizm pokopał pod stopami pogańskich poetów; zamiast téż zbierać okruchy ze stołu filozofów (co znowu dziś nader często się praktykuje) szukać począł natchnienia w pobożnem sercu, i śpiewał równie wesoło i prosto jak betleemscy pastuszkowie: „Chwała Panu na wysokościach!“ —
Hymny Dantyszka wydał był przyjaciel jego Hozyusz w r. 1548. zapewne wpierw nieco, nim zgon poety nastąpił; po niedługiéj bowiem chorobie zgasł on d. 27. Października 1548 r. pochowany w katedrze frauenburskiéj.






  1. Mają to być Holendrzy jak Batawowie Belgi.
  2. De nostrorum temporum calamitatibus. Bon. 1529.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Lucjan Siemieński.