>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Kozieł zwycięzca
Podtytuł Powiastka
Pochodzenie Skarbnica Milusińskich Nr 41
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Popularnej
Data wyd. 1932
Druk Sikora
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
SKARBNICA MILUSIŃSKICH
pod redakcją S. NYRTYCA



E. KOROTYŃSKA
KOZIEŁ ZWYCIĘZCA
POWIASTKA
z ilustracjami
WYDAWNICTWO
KSIĘGARNI POPULARNEJ
W WARSZAWIE
Printed in Poland.
Druk. Sikora, Warszawa





— Idź już Michasiu, zaprowadź koziołka na łąkę — mówiła Ignasiowa do swego syna — naskubie sobie trawy, znajdzie jaki krzaczek, to i listkami się pożywi.
Tu w domu gryzie wszystko, co może, nie darował nawet miotle, którą pogryzł i zniszczył...
Michaś wybiegł w podskokach do stajenki, gdzie stał młody koziołek, wypędził go z legowiska, poczem chyłkiem pocichu chciał umknąć przed Burkiem, aby się przekonać o jego zmyślności.
Ale Burek, mądry pies, chociaż zajęty był bardzo ogryzaniem kości, patrzał na wszystko i obserwował, co robi Michaś.
Udał, że niby nie widzi jego wyprawy w pole, za którem przepadał, bo wyhasać się mógł dowoli i niby spokojnie odzierał w dalszym ciągu kość z twardej żylastej nawierzchni.

Michaś aż zacierał ręce z radości że mu się udało psa oszukać.
— Hau! hau! hau! — rozległo się obok niego, gdy układał się na wonnej murawie — hau! hau!
— A to co znowu? Burek?! A ty niecnoto! toś ty mnie podpatrywał? Co ty sobie myślisz, psie jeden? Toś ty taki spryciarz?
A pies aż się tarzał po trawie z zadowolenia.
Oszukał! oszukał swego pana! Choć on kundys, pies zwykły i nawet nierasowy, to jednak człowieka, pana stworzeń obmanił.
— Hau! hau! hau! — wyszczekiwał i skakał Michasiowi na piersi i lizał go po twarzy i rękach.
— Dość tych psich figlów, dość tego przymilania się! — krzyknął nagle chłopiec, któremu myśl pewna przyszła do głowy. — Siadać! ot tak! Dwie łapy pod siebie, dwie przed siebie: Słyszysz psia figuro?
Burek przyzwyczajony był do rozkazów Michasia i mowę jego doskonale pojmował.
Usiadł więc obok leżącego chłopca i uważnie nadstawił ucha.
— Słuchaj Bury! — mówił Michaś do swego wiernego przyjaciela — zabrałem ze sobą pałasz i karabin, które, jak wiesz, dostałem od stryjka i mamusi. A nie po tom zabrał, ażeby się na nie patrzeć.
Zabawimy się w żołnierzy...
— Hau! hau! bardzo dobrze, mój dobry panie, — warknął Burek, który wyraz „zabawimy się“ doskonale rozumiał, był to bowiem czasownik bardzo często w życiu ich powtarzany.
— Milczeć i słuchać, gdy mówi dowódca! — zakrzyknął chłopiec — bo możesz być rozstrzelanym!
Przerywać niewolno!
Siedział biedny pies bez ruchu i czekał na zakończenie drzemki Michasia, a koziołek skubał sobie spokojnie trawkę i ani myślał, że w wojnie i on udział weźmie.
Wstał chłopiec, pogłaskał psa za posłuszeństwo i zaczął doń przemawiać!
— Widzisz Bury, iść muszę na wojnę.
Nieprzyjaciel naciera, dużo z nas idzie na ochotnika, boć walczyć trzeba za ojczyznę.
— Hau! hau! słusznie, mój przyjacielu, — warknął Burek, — ale kończ prędzej tę przemowę, rwę się do czynu!
— Milczeć! Uczyć cię będę służby wojskowej! Masz karabin!
I Michałek wsunął Burkowi za łapę karabin.
— Dalej! w prawo zwrot! w lewo zwrot! Ach! ten ogon! Przeszkadza tylko w nauce! Któryż żołnierz ma ogon? I poco tym psom ogony?
— Hau! hau! poto żeby móc owady spędzać, muchy gryzące boleśnie i komary bić i zabijać, poto wreszcie, żeby machać z radości, gdy się kość ładną dostanie łub komu porwie... — odparł zmęczony Burek.
— Nie szczekaj, bo to psia nie żołnierska powinność warczeć i oszczekiwać: Żołnierz jesteś, Panie Bury Burzalski... Tak się zwiesz!...
— Hm, hm, niech i tak będzie... herbowy, teraz ze mnie szlachcic, nie pies jakiś...

I fiknął z radości koziołka.

— A to co znowu? karabin mi połamiesz, ach! ty niecnoto! — wykrzyknął Michaś, łapiąc psa za łapy i stawiając go znów jak na warcie. Siedzieć a raczej stać spokojnie, a ja idę po mego rumaka.

Hej, ty koźle białobrody!
Na wojenne choć tu gody!
Dalej, dalej, a chyżo!
Zanim wróg się tu zbliży!

— Ani myślę! — odmruknął kozieł — nie jestem ani rumakiem ani wojakiem...
Kozieł jestem — ot co!
Przyszedłem tu dla najedzenia się, nie na żadne wojenne gody...
— Czyś się już namruczał, koźle uparty? Zdaje mi się, że chyba już dosyć tego mee, mee... Do dzieła!
Złapał kozła za brodę i przyciągnął opierającego się do Burka.
— Oto żołnierz! Pilnuje granicy i nie chce przepuścić nikogo, ktoby, był wrogiem. Szanować go masz, koźle jeden, i ani go ruszyć! rozumiesz?
Pasuję cię z kozła marnego, na rumaka! Byłeś niczem, teraz jesteś koniem generała... zwiesz się nie kozłem lecz rumakiem... Bacz!
— Mee- mee! Nie szarp mnie tak za łeb, bo cię ubodę!
Michaś nie zwracał uwagi na to gderanie kozła, lecz wziął sznur, zrobił z niego uzdę i wskoczył na biedne zwierzę, które aż się ugięło pod jego ciężarem.
— Hej ty, Burzalski! Czego się garbisz? Trzymać się prosto! Coo? buntujesz się? chcesz przejść na stronę nieprzyjaciela? Ja ci sprawię! Zapałaszuję!
— Czego on chce odemnie i czego krzyczy? — pytał pies, patrząc na przyskakującego doń na koźle Michasia.
Czego chcesz? hau! hau! hau!
— Mówiłem nie szczekać! A ty krnąbrny żołnierzu! Tyś prawdziwie jak pies!
— A bom pies i już! I psem chcę pozostać! — odwarknął Burek.
Tymczasem kozieł niezadowolony z niewygodnej pozycji i ciężaru, niecierpliwił się ogromnie.
I chcąc pomścić na służalczo posłusznym Burku postanowił go zaatakować.
Jak tylko Michaś zbliżył się do stojącego na dwóch łapach psa, kozieł podsuwał się niepostrzeżenie z rogami, aby go ubość.
Ale pies był szczwany.
— Coo? ty śmiesz, pokrako jakaś zaczepiać żołnierza? — warczał — żołnierza stojącego na posterunku, strzegącego granic ojczyzny?
Poczekaj, ja ci tu sprawię...
I zanim kozieł tknął Burka, ten już złapał go zębami za nogę i szarpał boleśnie...
Pędził pies uczepiony u nogi rozbrykanego kozła, a karabin, broń szlachetna, której z łap wypuścić nie był powinien, leżał cichutko na trawie, czekając na koniec potyczki.
Ugryziony potężnemi kłami Burka kozieł pędził w przeciwną stronę, ku murawie, gdzie, rosła ulubiona roślina, którą to karmiła go matka — koza, gdy był małym koziołkiem.
Przerażony, Michaś złapał swego dzielnego rumaka za rogi i w ten sposób czas jakiś utrzymywał się na jego grzbiecie.
— Burek! psie wściekły! nie gryź go, bo mnie zrzuci, — wołał Michaś, uderzając z tyłu poza sobą szabelką, chcąc trafić w rozjuszonego psa, którego przecie sam pouczał wojowniczości.

— Nie zabiorę ciebie nigdy! zobaczysz!
— Nie zabierzesz? pytać się ciebie będę? Przybiegnę sam bez pytania... Hau! hau! hau!
To hau! hau! było jego nieszczęściem. Wypuścił bowiem na tę chwilę nogę kozła ze swej paszczy...
Jak szalony puścił się nasz kozieł, miotając przestraszonym Michasiem.
Za nimi biegł troską zdjęty o swego generała Burek, pragnąc powstrzymywać kłami rozpędzonego rumaka.
Udawało mu się to czasami, ale gdy kozieł kopnięciem go oddalał, biedny pies aż wył ze złości i z obawy o Michasia, który konwulsyjnie trzymał się rogów kozła i starał się go zatrzymać.
Biegli tak czas jakiś niepowstrzymanie, pan z psem, myśląc, jak się to całe zdarzenie zakończy.
Kozieł ustępować nie myślał, pies gryźć go pragnął, co będzie z tego? A droga była fatalna. Doły, wypukłości, rowy pełne błota po niedawno upadłym deszczu...
— Ach! Burku! pocośmy go brali do naszej potyczki? toć on nas porozbijać gotów! wołał, trzymając się kozła chłopiec.
— Zwyciężymy! zwyciężymy! mój panie generale, jakem Burek — sapał pies.
— Zobaczysz, jak go złapię za łydkę, to zaraz spokornieje...

Hej ty koźle uparty
Czegoś taki zażarty?
Puść mi zaraz tu pana!
Dana moja, ej dana!
Nie pędź niby szalony,
Wszak nie nasze to strony!

— A ty skąd umiesz wierszem wołać? — spytał podskakując na koźle Michaś.
— Matka moja Nora była poetką, — skromnie odparł Burek — ja po niej odziedziczyłem zdolności...
Nie! tego już zawiele! Nie wytrzymam! co ten kozieł wyprawia! Ja cię nauczę!
I rzuciwszy się całą siłą na kozła, szarpnął za nogę tak zażarcie, że aż wyrwał kłak wełny. Zabolało mocno naszego kozła...
Bez pamięci rzucił się w bok i całą siłą otrząsnął z grzbietu swój ciężar.
Nie pomogło Michasiowi trzymanie się rogów, zrzucił go, rogi wydarł mu z dłoni, a gdy złapał go za nogę, kopnął go i odskoczył.
Upadł chłopiec, rzucił się pies na kozła w obronie swego pana, ale spotkała go niespodzianka.
Kozieł nie uląkł się bynajmniej jego wojowniczej postawy, przeciwnie zaśmiał się z małego stworzenia, przypomniawszy sobie bajkę o żabie i słoniu i z rogami puścił się na Burka.
Pies uderzony rogiem wywrócił się, poczem wskoczył i nie mając odwagi rzucać się na rogacza, puścił się wraz ze swym panem ku ucieczce.
Widok był pocieszny.
Generał bez kapelusza i pałasza, który wypadł mu z ręki pędził co sił starczyło, pies kłusem, wyciągnięty na całą długość biegł obok swego pana.
Zapomniał i o karabinie, o swym stanie żołnierskim, o swym honorze.
— Hau! hau! panie generale! ostrożnie! Tam rów widzę głęboki!... — warczał Burek, ostatkiem sił ostrzegając swego pana.
Ale już było zapóźno... Michaś upadł w rów i zanim się wydostał z tej pułapki, doskoczył kozieł i żgnął go w łydkę rogami.
— Aj! aj! — wołał uciekając generał, a to ci awanturnik!
Dopadli wreszcie do jakiejś, stojącej na pustkowiu chatki, wbiegli do niej, drzwi zatrzasnęli — była pusta.
— Nareszcie! — jęknął generał — już tu ten rogacz nie wbiegnie!
I byliby tak w głodzie przenocowali, jeśliby nie matka Michasia, która zaniepokojona długą nieobecnością syna, poszła go szukać.
Znaleziony na drodze karabin i szabelka doprowadziły ją do chatki.
Jakżeż się uśmiała, widząc kozła zwycięzcę pilnującego swych więźniów...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.