<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Król w Nieświeżu
Podtytuł 1784
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1887
Druk Wł. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Na suficie w wielkiej sali, Estko, obwarowawszy się staremi prześcieradłami od oczu ciekawych, gdyż nie mógł cierpieć, aby bez pozwolenia podglądano, rysował już gieniusze cnoty i mądrości, o których godła musiał się aż z ks. Kantembrynkiem radzić.
Przekonywał się teraz, przystępując do dzieła, że zadanie było trudne i niewdzięczne. Cnota nie mogła być bardzo młodą, mądrość tem mniej. Żadnej pięknej twarzy, żadnego ideału nie mógł na suficie umieścić!
Co chwila się o jakąś nieprzewidzianą trudność rozbijał. Chwilami ogarniało go zwątpienie, wzdychał i mówił sobie:
— Potrzeba ci było wystąpić z tym popisem, z którego tylko zgryzoty wyrosną, krytyki, zazdrości, a książe w dodatku nie zapłaci za twardą pracę!
Niemal temiż samemi myślami trapiony był książe, który żałował teraz, że się dał nakłonić do przyjmowania króla. Pochlebiało mu wprawdzie sprezentowanie skarbca, archiwum, złotej chorągwi ordynackiej, a może nawet i swojego pomysłu zdobycia Gibraltaru, ale obok tego, ile trosk i zgryzot, wydatków, a nieprzewidzianych następstw. Chwilami odżywała w nim stara niechęć do ekonomczuka, któremu chciał dać uczuć, jakim on był małym przy Radziwille, to się lękał, aby go zbyt nie podraźnił. Wielką miał ochotę ukąsić, trudno mu się nawet było wstrzymać od tego, ale potrzeba było delikatnie go drasnąć.
Myśli przychodziły różne. Prawie codzień rano przywoływał pana Seweryna i pocichu mu komunikował, co w nocy do głowy przyszło. Rzewuski najczęściej odradzał.
— Dosyć mu książe tem krwi napsujesz, gdy pokażesz, jak jesteś dostatnim, a on nieborak, po uszy w długach siedzi. Pani Krakowska, pani Lubelska, książe ex-podkomorzy, synowcowie, ulubiona siostrzenica marszałkowa — ssą go i piją, nie może im nastarczyć.
— Jużto, panie-kochanku, — mruczał wojewoda — mnie też na ssących nie zbywa.
W kilka dni po obmyśleniu sufitu, rano przybiegł znowu pokojowiec, zapraszając pana Seweryna do księcia jegomości.
— Pewnie coś obmyślał, albo drugi Gibraltar, lub coś podobnego — szepnął Rzewuski.
Zastał księcia z twarzą rozjaśnioną i mocno poruszonego.
— Siadaj, panie-kochanku, — rzekł — teraz dopiero, powiadam ci, coś skomponowałem takiego, że... pogniewać się za to nie może, a wstydzić będzie musiał. Słuchaj tylko. Król zawsze generalissimus jest wszystkich wojsk... nieprawdaż? Należy mu je sprezentować! hę! więc jakże je ma musztrować? oczywista rzecz, siadłszy na koń, jak należy. A on na koniu jeździ, jak pies na płocie i na nieznanego konia nie siądzie za nic. Ja mu mojego araba Palmyra każę wysztyftować z najpiękniejszym dywdykiem, siodłem, rzędem. Rozumiesz mnie. Że nie siądzie, za to ręczę. Doskonała finfa, a nic mi zarzucić nie może. Daj Boże błoto, będzie w pończoszkach i trzewiczkach musiał wystąpić przed szeregi.
I książe śmiał się, usta przyłożywszy do ściśniętego kułaka.
— A co?
— Jeżeli to księciu zrobi przyjemność? — wtrącił Rzewuski.
— A zrobi, zrobi — rzekł żywo Radziwiłł — nietylko koń, którego za nim prowadzić każę, ale polowanie, niedźwiedzie. Mam takiego jednego, który wszystkim porządnego strachu napędzi. Jak wściekły bestya.
— Byle się to bezkrwawo skończyło — szepnął Rzewuski.
— No! no! jużci tam moi oszczepnicy będą czuwali, — odparł książe — ale królowi kazać się niedźwiedziami bawić! Hm! rozumiesz to?
Panie-kochanku przymrużał oczki i uśmiechał się.
— Koń! hę! nieprawda! dobry koncept!
— Dobry — potwierdził pan Seweryn. — Ale jeżeli siądzie, a koniowi fantazya przyjdzie go zrzucić?
— Ale nie siądzie! ho! ho! nie dopuszczą mu jego adjutanci, a gdyby siadł, toć go otoczymy — może się trochę potem na żołądek skarżyć będzie, ale kości mu nie połamiemy.
Każdy taki punkt dosyć urozmaiconego programu podawany był codzień rozbiorowi. Cztery do sześciu dni miał Stanisław August zabawić w Nieświeżu, na dzień każdy musiano coś innego obmyślać na rano, po obiedzie i wieczór. Teatr, balet, fajerwerki, polowanie, wycieczka do Zausza, gdzie miała przyjmować jenerałowa Morawska, do Alby, oglądanie zamkowych przepychów i osobliwości, mogły do znużenia zająć wszystkie godziny.
Cały zamek niemal z tego powodu odnawiano. Sprzęty wszystkie obijano i złocono nanowo, obicia na ścianach naciągano świeże; strojono szczególnie apartament królewski. W wielkiej sali, którą pendzel Estki miał wiekopomną przyozdobić alegoryą, wystawiono nawet tron, który znalazł się w spadku po Janie Sobieskim, a drugi dano mu do jego apartamentu.
Urządziwszy parę finf, z których się cieszył książe, bo trochę złośliwości zawsze w nim grało, pilno nakazał wszystkim, poczynając od Fryczyńskiego, aby bez wiadomości księcia samego, nikt się nie śmiał do króla przybliżać, żadnych mu petycyj podawać, niczem mu się naprzykrzać.
— Co ja zrobię, to ja wiem, i w tem będzie pewna miara, — mówił wojewoda — zadam mu pieprzyku, ale nienadto, bo zawsze to gość, choć Poniatowski, ale ta nasza szlachta, panie-kochanku, Szukszty, Pukszty, Rymgajły i Drygajły, którzy do króla, jak i ja ansę mają, a nasłuchali się, żem nieraz go wyśmiewał, gotowi sobie pozwolić... od tego wara!
Gdy się tak wszystko przysposabiało, chociaż wojewoda utrzymywał, że tu się bez niego obejść nie będą mogli, wypadło z etykiety, ażeby najprzód na granicy księstwa króla sam powitał, a zarazem go zaprosił. Ostatnich dni sierpnia Stanisław August miał być w Bielsku.
Rozstawiono więc konie i wojewoda, przybrawszy sobie za towarzyszów kasztelana trockiego Platera i szambelana Sobieskiego, puścił się z takim pośpiechem, iż sto kilkadziesiąt mil tam i nazad zrobił w niespełna dni cztery.
Czasu było tak mało, dnie tak obrachowane, że chociaż w nocy już dobiegł książe do Bielska, a król się zabierał do spoczynku, Komarzewski i Byszewski nadbiegli zawiadomić go, iż Najjaśniejszy Pan przyjmie księcia wojewodę.
Spodziewano się go też tutaj.
Nadszedł i pan Michał Zaleski, który królowi miał towarzyszyć w oglądaniu kanałów, księcia ulubiony — i ten też zapewnił, że natychmiast przyjętym zostanie.
Królowi nic milszem być nie mogło, jak pozbyć się co najrychlej Radziwiłła, z którym nie wiedział ani jak, ani co mówić; musiał udawać rubasznego, wesołego, a to mu się nie wiodło.
Dziwnym też był stosunek tych dwóch ludzi w niczem do siebie niepodobnych, należących do dwu zupełnie różnych światów, a gusta mających, jak niebo od ziemi różniące się.
Stanisław Poniatowski, wychowaniec pani Geofrin, należący do najwykwintniejszego towarzystwa europejskiego, grzeczny, gładki, wiecznie odgrywający rolę jakąś, nigdy prawie nieodkrywający myśli swojej, najwyżej ceniący formy i elegancyą, uczony, lingwista, erudyt, dowcipniś; słodki i miły, zalotny jak kobieta, nie mógł ani przypaść do smaku, ani się porozumieć bliżej ze starego kroju zawadyaką, nawykłym do przodowania wszędzie, rzadko kiedy trzeźwym, niemierzącym słów wcale, rubasznym aż do zuchwalstwa, a za cały dowcip mającym najfantastyczniejsze wymysły i baśnie.
Nawet dla króla wojewoda się zmienić ani mógł, ani umiał, trzeba go było takim brać, jakim był.
Ale można sobie wyobrazić męczarnię tego wykwintnego dowcipnisia, gdy mu przyszło się dostroić do dziwacznego tonu tego, którego zwano litewskim niedźwiedziem w kółku królewskiem.
Dla obu ich było torturą dłuższe obcowanie, a pomimo to Stanisław August, zawsze i dla wszystkich nadzwyczaj uprzejmy, wysilać się musiał na słodycze i pochlebstwa i przyjmować od wojewody takie rzucania w nos kadzielnicą niezgrabne, że się często od śmiechu ledwie, słuchając, wstrzymać było można.
Radziwiłł w początku zawsze bywał nieśmiały, jakby nadąsany, ale natychmiast potem puszczał się w zwykłe swoje wygadywania, w których dowcip zastępowało niezrównane zuchwalstwo wymysłów najdzikszych. Szczęściem zawsze wino, kielich, wiwaty starczyły do ubawienia i zaspokojenia wojewody. Najtrudniejszem zadaniem dla Radziwiłła było wystąpienie z mową, a mowy jeszcze podówczas były niezbędne, nikt i nic od nich uwolnić nie mogło.
Książe miał zapas kilku frazesów, zresztą miewał zawsze u boku swego kogoś, co mu podpowiadał. Tym razem wziął to na siebie Plater, a wszyscy zgodzili się na to, że z powodu spóźnionej godziny, krótkości czasu i t. p., mowa musiała być niedługą.
Zastał w salce oświeconej, już oczekującego Najjaśniejszego Pana z ks. biskupem Naruszewiczem, Chreptowiczem i adjutantami. Jak zawsze w takich razach, król miał na ustach rozwieszony ten uśmiech, który z nich nigdy prawie nie schodził. Wyraz twarzy był pełen rozrzewnienia, jak gdyby czuł się prawdziwie uszczęśliwionym z widzenia tego «najlepszego ze swych przyjaciół».
Dla księcia było niepodobieństwem zdobyć się na tę grę fizyognomii, do której nie był nawykłym, oblókł się tylko w powagę wielką, dokuczliwą i nieprzyjemną, ale szczęściem, niedługo trwać mającą.
Plater się ustawił tak, aby mógł mu podpowiadać i książe wyraził swą radość z oglądania oblicza Najjaśniejszego Pana; powitał go w imieniu obywateli księstwa i województwa swojego, a razem oświadczył, że dom (nie on sam) Radziwiłłów, wdzięczenby był królowi swemu, gdyby raczył przyjąć w Nieświeżu gościnę i cokolwiek wypocząć po trudach podróży.
Wszystko to wojewoda, jak za panią matką pacierz wyrecytowawszy, nie bez zająkania, bo się musiał kąsać za język, aby swego «panie-kochanku» nie wciskać co słowo — odetchnął dopiero, gdy Plater zamilkł i wedle umowy, zlekka księcia za wyloty pociągnął na znak, że dojechali do końca.
Król, który słuchał, z wyrazem zachwytu na bladej i zmęczonej twarzy, natychmiast począł odpowiadać z serdecznością taką, jak gdyby z domem Radziwiłłów był w najściślejszych, nieprzerwanych stosunkach przyjaźni. Przyjął wdzięcznie zaproszenie, zapewnił, iż szczęśliwym będzie i t. d., i t. d.
Natychmiast po tem urzędowem powitaniu, rozmowa o ton niżej spadła. Król spytał o drogę, wojewoda pochwalił się pośpiechem, z jakim ją odbył i dołożył, że natychmiast musi nazad powracać, aby wesołą nowinę zwiastować domowi swemu. Zapewnił nawet Najjaśniejszego Pana, że w Bielsku spoczywać nie będzie i natychmiast napowrót do Nieświeża pośpieszy.
Całe to posłuchanie więc pół godziny nie trwało, i król, najczulej pożegnawszy księcia miłościwem — do widzenia, panie wojewodo! usunął się do sypialni, a książe z Komarzewskim i Byszewskim wyszedł, zapraszając ich do siebie. Służba książęca tymczasem w domu zajezdnym, przed którym stały powozy, przygotowała wieczerzę i napitek, bo wojewoda był spragniony; dzień gorący, a Komarzewski nie wzbraniał się do kielicha dotrzymać placu.
Radziwiłł, zbywszy ciężaru audyencyi, w najlepszym humorze, prawił już niedorzeczności o podróżach swych, chlubiąc się pośpiechem, z jakim przybył do Bielska i obiecując taksamo powrócić. W izbie, do której weszli, wszystko już stało w gotowości, i wojewoda natychmiast nalać kazał ogromny kielich, z wyrytemi na nim trąbami, podnosząc go za zdrowie Najjaśniejszego Pana w ręce jenerała. Komarzewski zaś pośpieszył wnieść, wywzajemniając się — wiwat księcia wojewody i domu Radziwiłłów, który wszyscy spełnili węgrzynem, jak się zdaje, z Nieświeża przywiezionym.
Wino rozjaśniło oblicza i znużonym przywróciło rzeźwość; na stole mięsiwa zimnego i gorącego, owoców, przysmaków stało mnóstwo; zasiedli wszyscy, a książe o podróżach znowu prawić począł, szczególnie zaś o wycieczce do Tunisu i Maroka, gdzie nigdy w życiu nie był. Przytem wzmiankował, z jakiego naówczas ratował się niebezpieczeństwa, gdyż w pustyni piaskiem była zasypana karawana i tylko przytomności księcia i mieszkom kieszonkowym winna była swe ocalenie. Wśród opowiadania, kielichy gęsto po sobie następowały. Tymczasem konie do kolebki już zaprzęgano, i wysuszywszy ostatni gąsiorek, książe pożegnał Komarzewskiego, niezwłocznie z powrotem odjeżdżając do Nieświeża...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.