<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Król w Nieświeżu
Podtytuł 1784
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1887
Druk Wł. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W czasie, gdy się to działo, a książe opuścił Nieśwież, gdzie go zastępowali pan Seweryn, ks. Hieronim i jenerałowa Morawska z mężem, Filipek Poniatowski, jak na żarzących węglach siedział, czekając przybycia króla, i upajał się najpiękniejszemi nadziejami.
Zmiana w jego humorze, usposobieniu i sposobie obchodzenia się z panną Moniką, ciągle ją niepokoiła. Czuła, że coś zaszło, albo się coś gotowało, co przed nią taił Rusin. Postanowiła więc, korzystając z niebytności księcia i trochę większej swobody, wybadać Poniatowskiego, poczynając od rozmarzenia najprzód i upojenia. Rusin dawał jej z sobą czynić co chciała, ale dotąd był zamknięty. Śmiał się, żartował, lecz zaklinał razem, iż żadnych tajemnic nie miał.
Panna Monika nie spuszczała go z oka; doszła, że często bardzo miewał konferencye z Szerejką, ale z tego nic wnieść nie umiała.
Jednego wieczora zażądała, aby jej Filip piosenkę «o Filonie i Justynie» przepisał. Poniatowski charakteru nie miał bardzo pięknego, ale dla Monisi sadził się; kilka razy pisał, mazał, darł, palił, wreszcie na regałowym półarkusiku, bez omyłki przepisał Filona i na końcu figlami kaligraficznemi go przyozdobił.
Na takim samym półarkusiku nosił ciągle przy sobie przygotowaną petycyą, z Szerejką razem opracowaną, do Najjaśniejszego Pana; oba skrypta spoczywały w jednej kieszeni.
Stało się, że gdy niebaczny chłopak z pośpiechem, przy pierwszem spotkaniu się z Monisią, chciał jej wręczyć piosenkę, omylił się i zamiast niej, oddał petycyą, którą ona nie patrząc, za gors schowała. Filip nie widział dnia tego omyłki, a dziewczę dopiero wieczorem, chcąc się uczyć piosenki, postrzegło, jak się zdradził mimowolnie. Wszystko było dla niej teraz wytłómaczone — niepokój Rusina, zamykanie się jego na rady z Szerejką, unikanie od ludzi.
Wtajemniczona we wszystko, co się we dworze działo i mówiło, panna Monika całą doniosłość tego, co się pocichu w tajemnicy przysposabiało, zrozumiała doskonale. Wiedziała, że księciu nie mogło być przyjemnem, gdy się na jego dworze okaże taki ubogi oficyalista Poniatowski, jakby umyślnie postawiony, aby królowi jego pochodzenie bardzo skromne przypomnieć. Musiano księcia posądzić, że sam przygotował lub przynajmniej umyślnie zapobiec się nie starał, publicznemu króla upokorzeniu. Ona sama nie mogła się wydziwić, jakim sposobem zapomniała, że Rusin zwał się Poniatowskim! A że książe rad sobie dobierał przyjaciół i sługi z królewskiemi imionami, najlepszem dowodem tego był szambelan Sobieski, bawiący na dworze. Poniatowski przy stajni, Sobieski nad dworem, szli w parze z sobą, choć wistocie o Poniatowskim zapomnieli byli wszyscy.
Była najpewniejszą tego, że książe nigdy w świecie temu Poniatowskiemu tu się królowi przedstawiać i petycyj mu podawaćby nie pozwolił.
Miała więc okazyą doskonałą księciu się przysłużyć, dać mu dowód troskliwości o dobro jego i łaskę sobie zapewnić, to jest wyposażenie. Spodziewała się i bez tego coś dostać, bo ją książe lubił i chętnie z nią żartował, ale tak znakomita przysługa nie mogła się nie wynagrodzić.
Wprawdzie, trzeba było zdradzić Filipa, ale w jej przekonaniu, miało to wyjść na jego dobro. Na radziwiłłowskim dworze w moc i zamożność króla nikt nie wierzył: śmiano się z jego pozłacanego ubóstwa, z długów; panna Monika nasłuchała się tego. Nie rachowała więc, aby Filip od króla mógł co otrzymać i przez nią to utracił. Naostatek, później się mógł królowi przypomnieć, nic nie przeszkadzało, byle nie w Nieświeżu.
Najmocniej więc postanowiła Monisia zapobiec, aby Filip petycyi podać i królowi się prezentować tu nie mógł. Szło o to, jak postąpić, nie dając mu poznać, że go zdradziła.
Była pewną, że, spostrzegłszy omyłkę, przybieży po petycyą; obmyśliła, że zwróci mu ją tak, jak gdyby do papieru nie zaglądała, i nie wiedziała co się w nim mieści.
Jakoż nazajutrz rano nadbiegł Filip strwożony, pomieszany i jąkając się, począł prosić o zamianę piosenki o Filonie, gdyż pierwsza była źle przepisaną.
Z zimną krwią poczęła panna Monika szukać, znalazła półarkuszek i oddała go, otrzymując Filona; a tak doskonale grała obojętność, iż Rusin odetchnął, najmocniej przekonany, że do papieru nie zaglądała, a tajemnica jego ocalała. Pocałowawszy ją w rękę, pisarz oddalił się natychmiast pod pozorem nawału roboty. Panna musiała się dobrze namyślać, jak i co pocznie. Księcia znała doskonale, od bardzo dawna wiedziała, jakie miał dla Poniatowskiego uczucia, że przyjmował go zmuszony i namówiony, ale słyszała też, że się troszczył, aby mu kto, bez jego wiedzy, nie wyrządził jakiego figla. Straszniejszem zaś figlem i większą nieprzyjemnością być nie mogło nic nad to, że mu wśród tryumfu przypominano biedę i pochodzenie ubogie Poniatowskich.
Szło o to, jak po powrocie księcia z Bielska przystąpić do niego, nie dać się wyprzedzić, przestrzec go i tem sobie zapewnić wdzięczność.
W Nieświeżu wiedziano niemal dzień i godzinę, kiedy wojewoda miał powrócić. Rzewuski, książe Hieronim, kilku urzędników oczekiwało na niego. Nie łatwo się było docisnąć, ale panna Monika wiedziała wszystkie obyczaje księcia, drogi jego, nawyknienia, chwile najsposobniejsze do rozmowy, a i dworzan miała po sobie.
Wojewoda powrócił zrana i zaraz w ganku go otoczono; zaczął się rozpytywać o Gibraltar, o inne przygotowania, o sprzęty, które miano przywieść z Białej i z Wilna. Docisnąć się nie było można. Nastąpiło śniadanie, przy którem książe mocno sobie podchmielił, a że zmęczonym był podróżą, siadł w krześle, nakrył twarz chustką i wszyscy powychodzili, bo to znaczyło, że się chciał zdrzemnąć. Jakoż wkrótce odezwało się chrapanie głośne, i nie drzemka, ale potężny sen przymknął mu ociężałe powieki.
Kiedyniekiedy tylko wyrywały się z ust wykrzykniki i książe poruszał się gwałtownie, świadcząc, że i we śnie spokoju nie miał.
Panna Monika czatowała. Ułożyła się tak, że miała wejść, jak tylko się przebudzi. Stała, czekając na to za drzwiami i gdy książe zawołał pacholika pokojowego, ściągając chustkę z twarzy, zamiast niego wbiegła Monika, wprost do ręki księcia, którą pochwyciła i pocałowała.
Wojewoda był w niezłym humorze.
— Czego ty chcesz? — zapytał — idź do księcia Hieronima albo do krajczyca, ja bo stary jestem!
— Mości książe, — poczęła pytlując bardzo prędko Monisia — ja mam niezmiernie ważną wiadomość, którą chciałam przynieść księciu.
— No! no! cóż się stało? Zdradził cię który z paniczów? hę? — rozśmiał się wojewoda.
— Ach! mości książe! nie o mnie to chodzi — mówiła ośmielona dziewczyna. — Tu się takiego coś gotuje, że nie będzie pewnie miłem księciu.
— E! cóż? co? — szepnął pochylając się wojewoda — co?
— Ja nie wiem, czy wiadomo jest księciu, że tu na dworze przy stajniach jest oficyalista, pisarz, który się zowie Poniatowski.
Zmarszczył się mocno książe i palce do czoła przyłożył.
— Czekaj! panie-kochanku! ale — tak! wistocie! przypominam sobie. Do stu tysięcy kaczek. Poniatowski! tak jest!
— Otóż on też się gotuje korzystać ze sposobności i do króla z prośbą przystąpić. Oficyalista księcia.
Wojewoda nie dał jej mówić, porwał się na nogi, schwycił za ramię dziewczynę:
— Milczeć! słyszysz! milczeć!
— Ale ja właśnie dlatego tu przyszłam, aby ostrzec księcia wojewodę.
Zadumany ponuro stał Radziwiłł.
— Otóż tobie finfa! — zamruczał.
— Mości książe, — pośpieszyła przerywając Monika — ja mogę zapobiec temu, nikt wiedzieć nie będzie.
Książe spojrzał na nią.
— Nie można go dopuścić! — zawołał — powiedzą, że ja nastawiłem umyślnie, że to sprawa uknuta! Stu oficyalistów jest na dworze i nikt nie pomyślał, nie pamiętał, że my tu mamy Poniatowskiego, nie przestrzegł mnie, panie-kochanku! Trzeba było dopiero, aby dziewczyna zwąchała to.
— Mości książe, — przerwała Monika — niema jeszcze nic — nic się nie stało... Na wszystko poradzić można. Niech książe mnie zleci, ja spełnię nakaz.
— Tak! panie-kochanku, — rzekł wojewoda, ręce łamiąc — ale co tu teraz robić?
Począł się przechadzać żywo.
— Możnaby go zamknąć na ten czas — zawołał — ale z tego powstanie potem larum takie, że ja mu się nie opłacę, a zrobię z tego kryminał! Prosić się zaś tego dudka, aby cicho siedział w kącie — nie mogę. Królowi taki Poniatowski zpod ciemnej gwiazdy będzie nie do przełknięcia. Pomyśleć musi, żem ja mu go umyślnie tu sprowadził, namówił, aby dopiec.
Niespokojnie przechadzał się po gabinecie wojewoda, rękami rzucając, wąsa kręcąc, ramionami zżymając, gdy Monisia przystąpiła do niego, całując go w rękę.
— Niech książe tylko powie, co mam uczynić, a ja ręczę, że spełnię polecenie i Poniatowskiego nie dopuszczę nigdzie!
— Ani nawet żeby tu o nim gadano! — przerwał wojewoda. — Nikt o nim wiedzieć nie powinien. Dlatego ja sam, ani z oficyalistów, nikt się go nie może tknąć. Jakim chcesz sposobem zamknij mu usta, panie-kochanku, i żeby się nie ważył pokazywać, a nikomu o tem ani słowa.
Monika uśmiechnęła się uspokajająco.
— Niech się książe namyśli, — rzekła — ja, choćby przyszło nie wiem co dla księcia uczynić, zrobię tak, że ani Poniatowskiego, ani petycyi jego król nie zobaczy.
— Najprostsza rzecz byłaby zamknąć go do ciupy! — powtórzył książe — ale tu się nic nie uchowa. Roztrąbią! kto! co! Poniatowski! książe go się obawiał. Skrzywdził go... szlachcic...
Mości książe, — przerwała Monika raz jeszcze. — To się wszystko zrobi bez księcia, ja dopilnuję.
W drugim pokoju dały się słyszeć kroki; Radziwiłł wskazał Monice drzwi, któremi się wymknęła, gdy wtem wsunął się jenerał Morawski.
Zastał jeszcze szwagra tak poruszonego, iż najprzód go zapytał.
— Cóż, źle się spało?
— Sen miałem niepoczciwy! — odparł wojewoda. — Śniło mi się, że mnie Poniatowski dusił za gardło.
Jenerał się rozśmiał.
— Jestem pewnym, — dodał Radziwiłł — że ja tu włosy sobie dla niego z głowy wydzieram, a skończy się na tem, że nikt nie będzie kontent i król wyjedzie kwaśny.
— Ale cóż znowu za imaginacya! — podchwycił Morawski. — Dlaczego ma tak być? wszystko się wiedzie jak z płatka. Zwierza żywego i zabitego nawieźli podostatkiem; z Białej, co książe chciał, nadesłano. Estko maluje, aż strach. Zazdrość taką palnął, że na nią patrzeć nie można. W Albie wszystko wyelegantowano.
Westchnął książe.
— Wy wszyscy i ja też ślepi, — rzekł. — Tu się coś uknuje takiego, że ani się spostrzeżemy, gdy naszę ciężką pracę licho weźmie.
Po Morawskim wszedł pan Seweryn, potem ks. Hieronim; wojewoda się trochę rozchmurzył, ale do wieczerzy pozostał zadumany i małomowny.
Nikomu się nie zwierzył z tem, co mu Monika przyniosła. Widziano, że coś mu dolega; przyczyny się nikt nie umiał dobadać.
Monika z radości, że się jej tak dobrze udało, śpiewała tego wieczora nietylko Filona, ale takie piosnki, których nikt nigdy od niej nie słyszał.
Nazajutrz rano, Dowgiełło, dworzanin księcia, nieznacznie przyszedł z garderoby do Monisi i szepnął jej, aby szła do księcia. Wojewoda czekał już na nią.
— Ja to bardzo dobrze rozumiem, — rzekł — że ty, filucie jakiś, dla miłości mojej się tem nie zajmujesz, ale mnie to na rękę. W Stawkach jest pięć chat chłopów, dworek niczego i grunta niezłe. Będziesz to wszystko miała, a uwolnij mnie od tego Poniatowskiego, niech cię wykradnie, a ty go trzymaj tam za szyję, panie-kochanku, dopóki król nie odjedzie.
— To książe chcesz, żeby się rozbębniło i rozniosło, że był tu Poniatowski, — poczęła Monika — a co ludzie z tego wyprzeda? Naco to wszystko? ja go przez te dni kilka zamknę i żywa dusza o nim nie będzie wiedziała.
— Wyłamie ci się, — rzekł książe — a ja hajduków moich w pomoc dać nie mogę!
— Hajduków? — odparła śmiało Monisia — naco mnie oni? Ja mam dziewek folwarcznych sześć, siedem, które drzwi pilnować będą. Zresztą, ja też pilnować muszę i nie dam mu się ruszyć, a mnie on posłucha. Cała sztuka, abym go wczas do siebie ściągnęła i żeby książe sam nakazał Dereśniewiczowej ochmistrzyni, aby ona nie pytając, robiła to, co ja powiem.
Wojewodzie się twarz rozśmiała.
— Jak mi Bóg miły, panie-kochanku, — zawołał — ale ty jedyna jesteś. Sześć dziewek z łopatami czy z miotłami i szlachcic zasekwestrowany. Dobrze mu tak będzie, a poco się Poniatowskim zowie i u Radziwiłła służy!
Śmiał się książe ucieszony bardzo; Monika tryumfowała.
— Tylko, żeby mi hałasu nie było żadnego.
— Ani piśnie, — zawołała dziewczyna. — Ja mu powiem, że go hajducy pilnują z rozkazu księcia, ale dziewki postawię u drzwi.
Wojewoda ją pogładził pod brodę.
— No i samaż miej miłosierdzie nad nim, aby mu w ciupie nie było bardzo tęskno. Hę! rozumiesz.
Monisia oczy spuściła skromnie.
— I patrzaj, żeby mi o tem nie gadano — dodał książe wojewoda. — Gdy król odjedzie, wszystko się załatwi... wynagrodzi, a teraz sza! I żeby go nie spłoszyć!
Monika pokręciła głową.
— Przecież książe widzi, że ja tak głupia nie jestem i wiem, co czynić potrzeba.
Wojewoda poszedł do stolika przy łóżku, dobył ogromną, długą sakwę z zielonego jedwabiu, wysypał z niej garść dukatów i rzucił je w nastawiony fartuszek dziewczęcia.
— Każ tam wina sobie dać gąsiorek... aby nie mówił potem, że go morzono i pić mu nie dawano.
To mówiąc, wskazał na drzwi, dał znak Monisi i szepnął.
— Sprawże się dobrze, pamiętaj!
Dnia tego z twarzy księcia wszyscy mogli wyczytać, że jakiegoś figla sposobił, z którego był rad bardzo, ale go nie badano, bo miewał czasem takie fantazye, że milczał uparcie... gotując jakąś niespodziankę.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.