La San Felice/Tom IV/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Andrzej Backer.

Cała dusza Luizy przeszła w jej oczy, utkwione w tej chwili w oczy Salvaty, który ujrzawszy ją znów przy sobie, powracał do życia z uśmiechem na ustach. Przymknął je znowu i szepnął cicho:
— Ach! tak chciałbym umierać!
— O nie! nie! zawołała Luiza.
— Tak, wiem... że lepiej byłoby żyć przy tobie, mówił dalej Salvato, lecz...
Westchnął... a jego oddech musnął włosy i twarz młodej kobiety, niby palące tchnienie wiatru sirocco.
Wstrząsnęła lekko głową, chcąc zapewne rozproszyć ten wpływ magnetyczny, którym otoczyło ją to westchnienie płomienne, złożyła głowę rannego na poduszce, usiadła na fotelu, stojącym u wezgłowia łóżka i zwracając się do Michała i zapewne trochę zapóźno odpowiadając na jego pytanie:
— Nie, na szczęście, nie potrzebuję cię wcale, ale chodź jednak i przypatrz się jak nasz chory ma się dobrze.
Michał zbliżył się na palcach, jakby się lękał obudzić śpiącego.
— W istocie, daleko lepiej wygląda niż wtedy, kiedyśmy go z Nanną opuścili.
— Mój przyjacielu, rzekła San Felice do rannego, jest to młody człowiek, który w tej właśnie nocy, kiedy cię ledwo nie zamordowano, dopomógł mi, przyjść ci z pomocą.
— O! poznaję go, rzeki Salvato uśmiechając się; on to właśnie rwał zioła, które owa kobieta przykładała mi na ranę.
— Już tu raz był, chciał cię odwiedzić, gdyż podobnie jak nas wszystkich, obchodzisz go bardzo, ale go nie wpuszczono do ciebie.
— Ale wcale nie gniewam się o to, rzeki Michał, wcale nie jestem obraźliwy.
Salvato uśmiechnął się i podał mu rękę.
Michał ujął rękę podaną, przytrzymał uważnie.
— Patrz siostrzyczko, rzeki, powiedzieć by można, że to jest ręka kobiety, ale kiedy pomyślę: że ta mała rączka wymierzyła sławny cios Becajowi, bo w istocie, zadałeś mu Signiore potężny raz szablą...
Salvato uśmiechnął się.
— Czego szukasz? spytała Luiza.
— Kiedym już widział rękę, która potężny ów cios zadała, chciałbym obejrzyć tę piękną szablę.
— Potrzeba ci będzie takiej szabli, kiedy zostaniesz pułkownikiem, czy nie prawda Michale? rzekła Luiza śmiejąc się.
— Pan Michał będzie pułkownikiem? zapytał Salvato.
— O! to mnie nie ominie teraz, odpowiedział Lazaron.
— Dla czego? spytała Luiza.
— Ponieważ wszystko to co ci Nanno przepowiedziała już się spełniło. a więc jej dla mnie przepowiednia spełni się zapewne.
— Michale! zawołała młoda kobieta.
— Alboż ci nie przepowiedziała, że piękny młodzian przybywający z Pausilippy będzie narażony na wielkie niebezpieczeństwo, że ścigać go będzie 6 ludzi i że lepiej byłoby, aby tych sześciu ludzi, zamordowało go, gdyż ty go pokochasz, a ta miłość śmierć ci przyniesie.
— Michale! Michale! zawołała młoda kobieta, odsuwając fotel od łóżka, a tymczasem Giovannino wysunęła twarz bladą z za firanek okna.
Ranny spojrzał uważnie na Michała i Luizę.
— Jakto zapytał tej ostatniej, powiedziano ci że stanę się powodem twej śmierci.
— Ni mniej, ni więcej! rzekł Michał.
— I, nie wiedząc kim jestem, nie mogąc mieć dla mnie tem samem najmniejszej sympatji, postanowiłaś jednakże ocalić mnie?
— Tak jest! rzekł Michał, odpowiadając za Luizę — kiedy usłyszała wystrzały pistoletów, szczęk szabel kiedy ujrzała mnie, mężczyznę, który się niczego nie lęka, nie śmiejącego spieszyć ci na pomoc, gdyż miałeś do czynienia ze zbirami królowej, zawołała: Ja więc muszę go ocalić! I rzuciła się w ogród. Gdybyś ją mógł widzieć Ekscelencjo! nie biegła, ale leciała.
— O Michale! Michale!
— Czyż me uczyniłaś tak i nie powiedziałaś tego siostrzyczko?
— Ale na co to powtarzać? zawołała Luiza zakrywając sobie twarz dłońmi.
Salvato wyciągnął rękę i odsunął dłonie, któremi młoda kobieta zakryła twarz zarumienioną i oczy zroszone łzami.
— Płaczesz! rzekł do niej łagodnie, żałujesz więc, żeś mi ocaliła życie?
— Nie, ale mi wstyd za to, co mówił ten chłopiec; nazywają go Michałem warjatem i wielką mają słuszność tak go nazywać. Potem zwracając się do swej pokojowej: — Nie miałem słuszności Nino łajać cię za to, żeś go do mnie nie wpuściła; dobrześ zrobiła, zamykając przed nim drzwi.
— A siostrzyczko, rzekł Lazaron, nie masz słuszności mówiąc tak do mnie, w tej chwili słowa twoje nie zgadzają się z twojem dobrem sercem.
— Luizo! daj mi twą rękę! twoją rękę! mówił ranny, głosem błagalnym.
Młoda kobieta, złamana tylu różnorodnemi uczuciami, oparła głowę o poręcz krzesła, przymknęła oczy i opuściła swoją rękę drżącą, w rękę młodego człowieka. Salvato uchwycił ją z gorącem pragnieniem.
Luiza ciche i przeciągłe wydała westchnienie, westchnienie to stwierdziło słowa Lazarona.
Michał patrzał na tę scenę, ale nie rozumiał jej wcale. Za to znów doskonale pojmowała ją Giovannina, z dłońmi zaciśniętemi, z okiem w jeden punkt zwróconem, podobna do posągu zazdrości.
— Bądź spokojny mój chłopcze, rzekł Salvato wesoło, to ja właśnie dam ci szablę pułkownika; nie tę, którą zwalczyłem napastników, zabrali mi ją, ale inną, która nie mniej jest wartą, niż tamta.
— A więc, wszystko zmienia się na lepsze, rzekł Michał; brak mi tylko nominacji, szlif, munduru i konia. Potem zwracając się do pokojowej: — Czy słyszysz Nino, dzwonią, ledwo dzwonka nie zerwą.
Nina zdawała się budzić z uśpienia.
— Dzwonią, rzekła, gdzie?
— Sądzę, że u drzwi.
— Tak u drzwi wchodowych, rzekła Luiza. Potem zwracając się nagle do Salvata, rzekła cicho: — To nie mój mąż, on zawsze wraca drzwiami od ogrodu. — Idź, rzekła do Niny, biegnij... nie jestem w domu, rozumiesz?
— Siostrzyczki nie ma w domu, rozumiesz Nino? powtórzył Michał.
Nina wyszła w milczeniu.
Luiza przysunęła się do rannego, czuła się swobodniejszą, nie zdając sobie z tego sprawy, przy gadatliwym Michale, niż w obecności milczącej Niny; ale raz jeszcze powtarzamy, bez myśli, instynktownie, gdyż nie badała ani dobrych chęci swego mlecznego brata, ani nieprzychylnych uczuć swej pokojowej.
W pięć minut Nina wróciła i zbliżając się tajemniczo do swej pani:
— Pani, rzekła do niej cicho, pan Andrzej Backer pragnie z panią mówić.
— Czyś mu nie powiedziała, że mnie nie ma w domu, odpowiedziała Luiza tak głośno, aby Salvato mógł przynajmniej słyszeć odpowiedź jeżeli nie dosłyszał zapytania.
— Wahałam się pani, odpowiedziała Nina, ciągle mówiąc cicho, najprzód dla tego, że jest pani bankierem, a po drugie mówił mi, że ma do pani pilny interes.
— Z ważnemi interesami zwykle odwołują się do mego męża, ale nie do mnie.
— To prawda pani, mówiła Nina tym samym tonem, ale obawiałam się, aby nie wrócił, kiedy pan będzie w domu i nie powiedział, że pani nie zastał, a ponieważ pani nie umie kłamać, sądziłam więc, że lepiejby było abyś się pani z nim widziała.
— A, sądziłaś? rzekła Luiza patrząc na młodą dziewczynę.
Nina spuściła oczy.
— Jeżeli źle zrobiłam, jest jeszcze czas, ale jemu bardzo będzie przykro, biedny chłopiec!
— Nie, rzekła Luiza po chwili namysłu, lepiej podobno będzie jeżeli go przyjmę, co zaś do ciebie, dobrześ postąpiła, moje dziecię! I zwracając się do Salvata, który odsunął się nieco, widząc że Nina mówiła cicho do swej pani. — Wrócę za chwilę, rzekła do niego, bądź spokojny, posłuchanie nie będzie długie.
Młodzi ludzie zamienili uśmiech, uścisnęli sobie dłonie, poczem Luiza wstała i wyszła.
Zaledwo drzwi zamknęły się za nią, Salvato zamknął oczy, jak to miał zwyczaj czynić, kiedy młodej kobiety nie było w jego pokoju.
Michał myśląc że chce zasnąć, zbliżył się do Niny.
— Kto to był taki? spytał pół głosem z ciekawością naiwną człowieka wpół dzikiego, którego instynkta nie ulegają konwenansom światowym.
Nina, która poprzednio bardzo cicho mówiła do swej pani, podniosła nieco głos, tak aby Salvato który nie posłyszał tego, co mówiła do pani, mógł słyszeć słowa, zwrócone do Michała.
— Jest to pewien bankier bardzo bogaty i bardzo wykwintny.
— Masz tobie! odpowiedział Michał, albo ja to znam bankierów!
— Jakto, nie znasz pana Andrzeja Backera?
— Kto to taki?
— Nie przypominasz go sobie, tego młodego blondyna, Niemca czy też Anglika, nie wiem z pewnością, który starał się o panią, przed jej zamążpójściem.
— A tak... Wszak to u niego Luiza ma cały swój majątek.
— Zgadłeś!
— To dobrze! Kiedy będę pułkownikiem i będę miał szlify i szablę, którą mi pan Salvato przyrzekł, kupię konia takiego właśnie, na jakim p. Andrzej Backer jeździ, a nic mi już brakować nie będzie.
Nina nic nie odpowiedziała; ale mówiąc do Michała, nie spuszczała wzroku z chorego, a ze drżenia prawie niedostrzeżonego muskułów jego twarzy, zrozumiała dobrze, że udając śpiącego, nie stracił ni jednego słowa, które wyrzekła do Michała.
Tymczasem Luiza przeszła do salonu, w którym oczekiwała zapowiedzianej wizyty; w pierwszej chwili ledwo poznała Andrzeja Backera; miał na sobie mundur dworski, obciął faworyty, które poprzednio nosił à 1’anglaise; była to ozdoba, której, mówiąc nawiasem, nienawidził król Ferdynand; na szyi miał zawieszony krzyż komandora św. Jerzego Konstantyniana, a na mundurze jaśniała gwiazda, spodnie miał krótkie i szpadę przy boku. Lekki uśmiech przemknął po ustach Luizy.
W jakim celu młody bankier w podobnem ubraniu, to jest w mundurze dworskim, oddawał jej wizytę o godzinie jedenastej rano? Zapewne sam jej to powie.
Zresztą musimy przyznać, że Andrzej Backer, pochodzący z pokolenia anglo-saksońskiego, był ślicznym chłopcem, nie miał więcej nad lat 28, blondyn, świeży, rumiany, głowa jego kształtu czworograniastego, zdradzała człowieka siedzącego ciągle nad liczbami, podbródek miał wystający, jest to cecha zapalonych spekulantów, ręce o palcach które widocznie bezustanku liczyły pieniądze. Wytworny, pewny siebie, czuł się jednakże nieco nieswoim w nowem ubraniu, które pomimo tego, z widoczną nosił przyjemnością, więc też bez najmniejszej przesady i niby przypadkiem, stanął przed zwierciadłem, aby ujrzeć, jak też krzyż św. Jerzego i gwiazda tegoż samego orderu, wyglądają na jego piersiach.
— Ach mój Boże! kochany panie Andrzeju, rzekła do niego Luiza, popatrzywszy na niego chwilę i oddawszy mu ukłon głęboki, jakże wspaniale wyglądasz! Nic się teraz nie dziwię, że tak chciałeś koniecznie widzieć się ze mną, zapewne nie dla złożenią mi wizyty, ale dla pokazania się w całej swojej chwale. Gdzież to pan dąży tak wystrojony, bo nie sądzę, żeś tylko dla tego przywdział mundur dworski, aby mnie odwiedzić i do tego w interesie.
— Gdybym wiedział, pani, że przyjmiesz mnie łaskawiej w tem ubraniu, niż w innem, byłbym już dawno przedstawił się pani w mundurze, ale ponieważ wiem o tein, że należysz do tych kobiet inteligentnych, które same ubierają się zawsze z gustem, nigdy nie zwracając uwagi na ubiór drugich, nie spieszyłem więc przedstawić się pani w mundurze; wizyta moja ma cel inny, mundur zaś włożyłem w skutek drobnej okoliczności. Król raczył trzy dni temu uczynić mnie komandorem orderu św. Jerzego Konstantyniana, zapraszając dzisiaj do Cazerte na objad.
— Król pana zaprosił dziś na objad do Cazerte? zapytała Luiza z wyrazem zadziwienia niezbyt pochlebnego dla praw, jakie mógł sobie rościć młody bankier, aby być przypuszczonym do stołu króla, największego lazzarona na ulicy, najwięcej arystokratycznego z królów w swoim zamku: A szczerze ci winszuję panie Andrzeju!
— Masz pani słuszność dziwić się, że taki zaszczyt spotkał syna bankiera, odrzekł młody człowiek zadraśnięty sposobem, w jaki mu Luiza winszowała. Ale czy nie słyszałaś pani, że Ludwik XIV., tak wielki arystokrata, zaprosił na objad do Wersalu Samuela Bernarda, od którego chciał pożyczyć 25 miljonów? A więc zdaje się, że król Ferdynand tak samo bardzo potrzebuje pieniędzy, jak król Ludwik XIV., a że mój ojciec jest Samuelem Bernardem w Neapolu, król zaprasza jego syna Andrzeja Backera na objad do Cazerte, będącego Wersalem Jego Królewskiej Mości Ferdynanda i aby być pewnym, że 25 miljonów nie ominie go, włożył na szyję przypuszczonego do jego stołu kupca, rodzaj uździenicy, spodziewając się, że ta zaprowadzi go do jego kasy.
— Pan jesteś człowiekiem rozumnym, panie Andrzeju, nie od dzisiaj wiem o tem. Wierz mi, mógłbyś być zaproszonym do stołu królów całego świata, gdyby rozum wystarczał na otworzenie sobie podwoi do zamków królewskich. Porównałeś twego ojca do Samuela Bernarda, panie Andrzeju; ja znając jego niewzruszoną uczciwość, rozległość interesów, przyjmuję to porównanie. Samuel Bernard miał szlachetne serce, które nietylko za Ludwika XIV., ale jeszcze za Ludwika XV. oddało wielkie usługi Francji. I cóż! dla czego pan tak na mnie patrzysz?
— Ja na panią nie patrzę, ja panią wielbię!
— I dla czegóż to?
— Bo sądzę, że prawdopodobnie pani jesteś jedyną kobietą w Neapolu, wiedzącą, kto jest Samuel Bernard i zdolną powiedzieć grzeczność człowiekowi, który pierwszy poznał, że przybywając złożyć zwyczajną wizytę, przedstawia ci się w śmiesznym stroju.
— Czy mam cię przeprosić, panie Andrzeju? Jestem gotowa!
— O! nie, pani, nie! Nawet sarkazm wychodzący z ust twoich, stałby się czarującą rozmową, którą najdumniejszy człowiek chciałby przedłużyć, nawet kosztem swojej miłości własnej.
— Doprawdy, panie Andrzeju, odparła Luiza, zaczynasz mię pan ambarasować, pospieszam więc, aby wyjść z tego ambarasu i zapytuję, czy przechodzi nowa droga przez Mergellinę do Cazerte.
— Nie! ale zebranie w Cazerte ma być dopiero o drugiej, będę więc miał czas pomówić z panią o interesie, mającym właśnie związek z moją podróżą do Cazerte.
— Ah! mój Boże, kochany panie Andrzeju, przypuszczam że nie obciąłbyś skorzystać z swoich łask, ażeby mnie zrobić damą honorową królowej? Uprzedzam cię, że odmówię.
— Boże uchowaj! chociaż wierny sługa rodziny królewskiej i gotów poświęcić dla niej życie a nawet mówiąc po bankiersku, więcej jak życie, bo własne pieniądze, wiem że są dusze czyste, które powinny trzymać się zdała od sfer, gdzie oddycha się pewną atmosferą, tak jak zdrowie, aby zostało nienaruszone, powinno się oddalać od wyziewów Pantyjskiego błota i mgły jeziora Agniano. Ale złoto, będące kruszcem niezmiennym, może się pokazać tam, gdzie bez zczernienia nie mógłby się znajdować kryształ. Nasz dom wchodzi w wielkie interesa z królem. Król nam wyświadcza zaszczyt, pożyczając od nas dwadzieścia pięć miljonów franków, które Anglia poręcza. Interes jest pewny. Pieniądze tak umieszczone przynoszą siedm albo ośm, zamiast cztery lub pięć od sta. Pani masz u nas pół miljona, zażądają od nas kuponów tej pożyczki, w której dom nasz sam od siebie składa ośm miljonów; przychodzę zapytać panią, zanim interes stanie się jawnym, czy chcesz być przypuszczoną do spółki.
— Kochany panie Backer, jestem ci niezmiernie za ten krok obowiązaną, odpowiedziała Luiza, ale wiesz, że interesami a szczególniej interesami pieniężnemi zajmuje się kawaler; o tej zaś godzinie, pan znasz jego zwyczaje, bardzo prawdopodobnie rozmawia z wierzchołka swojej drabiny z Jego Wysokością księciem Kalabrji. Jeżeli więc chciałeś się pan z nim widzieć, trzeba było do bibljoteki pałacowej, a nie tutaj się udać. Wreszcie w obecności następcy tronu, strój pański byłby lepiej spożytkowany, niż w mojej.
— Jesteś pani okrutną dla człowieka, który mając tak rzadko zręczność złożenia ci swoich hołdów, korzysta chciwie z każdej zdarzającej się sposobności.
— Sądziłam, odpowiedziała tonem naiwnym Luiza, iż kawaler powiedział ci panie Backer, że przyjmujemy zawsze a osobliwie w czwartki od godziny 6 do 10 wieczór w domu. Jeżeli on zapomniał, ja za niego uwiadamiam pana o tem; jeżeliś zapomniał tylko, przypominam ci.
— Oh! pani, pani! wyszeptał Andrzej, gdybyś była chciała, byłabyś mogła uszczęśliwić człowieka, który cię kochał, a który dziś wielbić cię tylko może. Luiza patrzyła na niego swojemi dużemi czarnemi oczami, spokojnemi i przezroczystemi jak djament Nigrycji, potem idąc do niego i podając rękę:
— Panie Backer, powiedziała, prosiłeś Luizy Molino o jej rękę, oto żona kawalera San Felice podaje ci ją. Gdybyś ją uścisnął z innego a nie jako przyjaciel tytułu, omyliłbyś się na mnie i odwołał do kobiety niegodnej ciebie. To nie kaprys chwilowy skłonił mnie do wybrania kawalera, mającego trzy razy tyle lat co ja, a dwa razy starszego od ciebie, to głębokie uczucie ojcowskiej wdzięczności, jaką mu przyrzekłam. Tem, czem był dla mnie przed dwoma laty, jest dzisiaj jeszcze; pan ze swej strony pozostałeś moim przyjacielem i dowiedź mi swojej przyjaźni, nie przypominając nigdy okoliczności, w której byłam zmuszoną zranić cię odmową, nie mającą w sobie jednak nic ubliżającego, a po której szlachetne serce nie powinno zachować ani urazy, ani nadziei. Potem z ukłonem pełnym godności dodała: — Kawaler będzie miał zaszczyt być u pańskiego ojca i da mu odpowiedź.
— Jeżeli pani nie pozwalasz aby cię kochano, ani czczono, odpowiedział młody człowiek, nie możesz zabronić, aby cię uwielbiano. I z kolei kłaniając się z najgłębszym szacunkiem, oddalił się, tłumiąc westchnienie.
Co do Luizy, ta nie myśląc że w swej młodzieńczej niewinności, zadawała fałsz czynem, moralności wyznawanej, zaledwo usłyszała drzwi zamykające się za Andrzejem Backerem i oddalający się jego powóz, przebiegła szybko korytarz i weszła do pokoju rannego, z szybkością i lekkością prawie ptaka wracającego do swego gniazda. Pierwsze spojrzenie, wchodząc do pokoju, było naturalnie dla Salvata.
Był bardzo blady, miał oczy zamknięte, a twarz jego wyrażała silną boleść, Niespokojna Luiza pobiegła do niego, a wiedząc, że wbrew zwyczajowi przy jej zbliżeniu nie otwiera oczów:
— Czy śpisz mój przyjacielu, zapytała po francuzku, albo, ciągnęła dalej głosem niepokoju, zemdlałeś może?
— Nie śpię i nie zemdlałem; uspokój się pani, powiedział Salvato, otwierając oczy, ale nie patrząc na Luizę.
— Pani! powtórzyła zdziwiona Luiza, pani!
— Tylko cierpię, mówił dalej młodzieniec.
— Cóż cię boli?
— Moja rana.
— Zwodzisz mnie, przyjacielu! O! dobrze badałam wyraz twej twarzy w czasie trzydniowego niebezpieczeństwa! Nie! ciebie nie rana boli, ty cierpisz moralnie.
Salvato potrząsł głową.
— Powiedz mi zaraz, jaka to boleść? zawołała Luiza; chcę tego!
— Chcesz tego? spytał Salvato. To ty chcesz tego, pojmujesz?
— Tak, mam do tego prawo; czyż doktór nie powiedział, że mam ci oszczędzać wszelkich wzruszeń?
— A więc! ponieważ chcesz tego, mówił Salvato, patrząc prosto na młodą kobietę, jestem zazdrosny.
— Zazdrosny! o kogóż, mój Boże?
— O ciebie!
— O mnie! wykrzyknęła, nie myśląc — tą razą wcale o gniewie; dla czego? jak? z jakiego powodu? Aby być zazdrosnym, potrzeba mieć przyczynę.
— Co to znaczy, że wychodząc z tego pokoju na kilka chwil zaledwie, bawiłaś pół godziny? I kimże jest dla ciebie pan Backer, że ma przywilej ukradzenia mi pół godziny twojej obecności?
Twarz młodej kobiety przybrała wyraz niebiańskiego szczęścia. Salvato powiedział także, że ją kocha, nie wymówiwszy słowa miłości. Pochyliła głowę ku niemu, tak, że włosy jej prawie dotykały twarzy rannego, którą ogarniała swoim oddechem i wzrokiem.
— Dziecko! powiedziała z tą melodją w głosie, biorącą początek w najgłębszych strunach serca. — Kto on jest? po co przybył? dla czego był tak długo? Powiem ci to!
— Nie! nie! nie! wyszeptał ranny, nie! już nic nie potrzebuję wiedzieć; dziękuję! dziękuję!
— Za co dziękujesz? dla czego dziękujesz?
— Bo twoje oczy wszystko mi już powiedziały, ukochana Luizo. Ah! twoja ręka! twoja ręka!
Luiza podała rękę rannemu, ten gwałtownie przycisnął ją do ust, podczas kiedy łza, drżąc w jego oku, jak przejrzysta perła, upadła na jej rękę. Ten żelazny człowiek płakał.
Nie zdając sobie sprawy z tego, co robiła, Luiza poniosła do ust swoją rękę i tę łzę wypiła. Był to płyn tej wielkiej i niewzruszonej miłości, przepowiedzianej przez wróżkę Nanno.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.