<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Kangury.

Król Ferdynand zaprosił Andrzeja Backera na objad w Cazerte, raz dla tego, że bezwątpienia uważał przyjęcie bankiera u swego stołu mniej ważne na wsi niż w mieście, powtóre, że otrzymał z Anglii i Rzymu drogocenne przesyłki, o których później mówić będziemy. Bardziej niż zazwyczaj pośpieszył się ze sprzedażą ryb w Mergellinie, sprzedażą, która, powiedzmy to, pomimo pośpiechu, odbyła się z zadowoleniem dumy jego i worka.
Cazerte, Wersal Neapolu, jak go nazwaliśmy, w istocie jest budynkiem w guście zimowym i ciężkim z połowy XVIII. wieku. Neapolitańczycy, nie podróżujący nigdy po Francji, utrzymują, że Cazerte jest piękniejszem od Wersalu, a ci którzy tam byli, powiadają, że Cazerte jest równie piękne jak Wersal; nakoniec podróżnicy bezstronni, nie podzielający bajecznego zaślepienia Neapolitańczyków dla swego kraju, nie stawiając zbyt wysoko Wersalu, znacznie niżej od niego stawiają Cazerte. Takie jest i nasze zdanie, a nie obawiamy się aby ludzie gustu i sztuki zaprzeczyli nam.
Przed zamkiem nowoczesnym Cazerte i przed Cazerte na płaszczyźnie, był dawniej stary zamek i stare Cazerte na górze, z którego murów zrujnowanych, sterczą obecnie trzy lub cztery wieże. Tam to wznosiła się rezydencja panów Cazerte, z których jeden z ostatnich zdradzając Manfreda swego szwagra, był po części przyczyną przegrania bitwy przy Benevencie.
Zarzucano bardzo Ludwikowi XIV. nieszczęśliwe położenie Wersalu, nazywając go faworytem bez zasługi; my tę samą wymówkę zrobimy królowi Karolowi III; ale Ludwik XIV. miał przynajmniej za wymówkę pobożność synowską, którą chciał zachować, wystawiając nowy, śliczny zameczek z cegły i marmuru, na miejscu schadzek polowych swego ojca. Ta pobożność synowska kosztowała Francję jeden miliard.
Ale Karol III. nie ma wymówki. Nic go nie zmuszało w kraju, gdzie nie brakuje pięknego położenia, wybrać suchą płaszczyznę u stóp góry nagiej, pozbawionej zieloności i wody. Architekt Vanvitelli, który budował Cazerte, powinien był założyć ogród naokoło dawnego parku panów i sprowadzić wodę z góry Taburno, gdy przeciwnie Rennequin Sualem powinien był sprowadzić ją z rzeki na górę za pomocą machiny Marlego.
Karol III. rozpoczął budowę zamku Cazerte około 1752 r.; Ferdynand wstąpiwszy na tron w 1759 r. prowadził ją dalej i nie skończył jej jeszcze na początku października 1798 r., epoce, do której odnosi się nasze opowiadanie.
Tylko apartamenta królowej, książąt i księżniczek. to jest trzecia część zamku zaledwie była umeblowana.
Ale od ośmiu dni Cazerte mieściło w sobie skarby, zasługujące na sprowadzanie z czterech części świata amatorów rzeźbiarstwa, a nawet historji naturalnej.
Ferdynand kazał sprowadzić z Rzymu i złożyć tutaj tymczasowo, zanim sale zamku Capodimonte będą gotowe, dziedzictwo artystyczne po swoim dziadku papieżu Pawle III., tym samym, który rzucił klątwę na Henryka VIII., podpisał z Karolem V. i Wenecją, ligę przeciwko Turkom i który polecił Michałowi Aniołowi, prowadzić w dalszym ciągu budowę świątyni św. Piotra.
Ale w tym samym czasie, kiedy arcydzieła dłuta greckiego i pędzla średnich wieków, przybywały z Rzymu, z Anglii nadeszła inna przesyłka, obudzająca w zupełnie inny sposób ciekawość Jego Królewskiej Mości Króla Obojga Sycylii. Było to naprzód muzeum etnologiczne, zebrane na wyspach Sandwichskich w czasie wyprawy nastąpionej po tej, w której kapitan Cook zginął, i ośmnastu kangurów żywych, samców i samic, sprowadzonych z Nowej-Zelandji, na przybycie których Ferdynand kazał przygotować w zamku Cazerte wspaniałe ogrodzenie z pokoikami dla tych zajmujących czworonożnych zwierząt, jeżeli notabene, można nazwać czworonożnemi te niezgrabne torebkowate zwierzęta, z ogromnemi tylnemi łapami, dozwalającemi im robić skoki o dwadzieścia stóp i kikutami, służącemi za przednie łapy. Właśnie wyjęto ich z klatek i puszczono w ogrodzenie. Król Ferdynand rozkoszował się ogromnemi skokami, które wykonywały przestraszone szczekaniem Jowisza, kiedy oznajmiono mu przybycie pana Andrzeja Backera.
— To dobrze, to dobrze, powiedział król, przyprowadźcie go tutaj, pokażę mu rzecz, której nigdy nie widział, a której nawet za swoje miliony nie mógłby kupić.
Król zwykle siadał do stołu o godzinie czwartej; ale aby mieć dosyć czasu do pomówienia z bankierem, wezwał go na godzinę drugą.
Kamerdyner poprowadził Andrzeja w stronę parku, gdzie były mieszkania kangurów.
Król zdaleka spostrzegłszy młodzieńca, kilka kroków na przeciw niemu postąpił. Dotąd znał tylko ojca i syna, jako najpierwszych bankierów w Neapolu, a otrzymany tytuł bankierów króla, stawiał ich w stosunkach z intendentami i ministrami finansów Jego Królewskiej Mości, ale nigdy z nim samym. Dotąd Corradino traktował o pożyczkę, porobił wstępne kroki i zaproponował królowi, aby bankierów zrobić łatwiejszemi, pochlebić ich dumie, dając jednemu z nich krzyż św. Jerzego Konstantyneńskiego.
Krzyż ten naturalnie, ofiarowano naczelnikowi domu, to jest Semenowi Backer, ale ten człowiek skromny odesłał dar synowi, proponując utworzyć komandorstwo z pięćdziesięciu tysięcy liwrów, dla swojego imienia. Fundatorstwo to otrzymywało się tylko z wyjątkowej łaski królewskiej. Propozycja została przyjęta w ten sposób, że syn któremu w przyszłości to odznaczenie mogło być użytecznem, szczególniej, aby za pomocą związku małżeńskiego zbliżyć arystokrację pieniężną z arystokracją rodową, został na jego miejsce mianowany komandorem.
Widzieliśmy, że młody Andrzej Backer dobrze się prezentował, że go liczono do najbardziej eleganckiej młodzieży Neapolu, i mogliśmy wnosić z kilku słów, zamienionych między nim a Luizą San-Felice, że jednocześnie był człowiekiem wykształconym i miłym w rozmowie; to też, wiele dam neapolitańskich nie spoglądało nań tak obojętnie, jak nasza i wiele matek pragnęłoby było, aby młody bankier piękny, bogaty, wytworny, zrobił względem ich córek propozycję, jaką, zrobił kawalerowi San-Felice, co do jego wychowanki.
Zbliżył się więc do króla poważnie i z uszanowaniem, ale daleko swobodniej, aniżeli przed godziną zbliżał się do la San-Felice. Po ukłonach, oczekiwał aby król pierwszy się do niego odezwał.
Król oglądał go od stóp do głowy i na początek lekko się skrzywił.
Prawda, że Andrzej Backer nie nosił ani faworytów ani wąsów, ale nie używał także ani pudru ani harcapu, były to ozdoby i dodatki, bez których w przekonaniu króla, człowiek dobrze myślący nie mógł się obywać. Ale ponieważ król bardzo pragnął otrzymać dwadzieścia pięć milionów franków, nie wiele go obchodziło, czy ten co je ma wypłacić, posiada puder na głowie i harcap na karku, byleby mu je tylko wypłacił. Z rękami więc w tył założonemi, odkłonił się bankierowi bardzo grzecznie.
— I cóż panie Backer, powiedział, jak stoją nasze interesa?
— Wasza Królewska Mość pozwoli zapytać, o jakich chce mówić interesach? odrzekł młody człowiek.
— No, o dwudziestu pięciu milionach.
— Sądziłem Najjaśniejszy Panie, że ojciec mój już miał zaszczyt odpowiedzieć ministrowi finansów Waszej Królewskiej Mości, że interes już jest ułożony.
— Albo się da ułożyć.
— Nie, Najjaśniejszy Panie, już ułożony. Życzenia Króla są rozkazami.
— Więc pan przybywasz oznajmić mi...
— Że Wasza Królewska Mość może uważać interes za skończony; od jutra rozpoczynają się wpływy do naszej kasy od rozmaitych domów, jakie mój ojciec przypuszcza do tej pożyczki.
— A wieleż osobiście dom Backerów daje na tę pożyczkę?
— Ośm milionów, Najjaśniejszy Panie, które od tej chwili są na rozkazy Waszej Królewskiej Mości.
— Na moje rozkazy?
— Tak, Najjaśniejszy Panie!
— I odkądże to?
— Od jutra, nawet dziś wieczorem Wasza Królewska Mość może je odebrać na proste pokwitowanie ministra finansów.
— A moje, nie byłoby równie ważnem? zapytał król.
— Ważniejsze, Najjaśniejszy Panie, ale nie śmiałem spodziewać się, że król wyświadczy zaszczyt naszemu domowi, dając pokwitowanie własnoręczne.
— Dobrze, dobrze panie, chętnie je dam... Więc pan mówisz, że dziś wieczorem...
— Dziś wieczorem, jeżeli Wasza Królewska Mość życzy sobie tego; ale w takim razie, ponieważ kasę zamykają o szóstej, trzeba, abyś mi pozwolił Najjaśniejszy Panie, wysłać posłańców do mego ojca.
— Ponieważ wołałbym, aby nie wiedziano, że biorę te pieniądze, kochany panie Backer, powiedział król, drapiąc się w ucho, gdyż przeznaczam je na pewną niespodziankę, przyjemnieby mi było, panie Backer, aby te pieniądze dzisiejszej nocy zostały przeniesione do zamku.
— Nic łatwiejszego, Najjaśniejszy Panie, tylko, jak to już miałem zaszczyt powiedzieć Waszej Królewskiej Mości, mój ojciec powinien być uprzedzony.
— Czy chcesz pan wejść do pałacu, aby napisać? zapytał król.
— Przedewszystkiem, pragnąłbym nie przeszkadzać przechadzce Waszej Królewskiej Mości; wystarczą dwa słowa, które napiszę ołówkiem i oddam memu lokajowi, a ten wsiądzie na pocztowego konia i wręczy je memu ojcu.
— Jest jeszcze łatwiejszy sposób; odeślij pan swój powóz!
— Prawda! Stangret odmieni konie i powróci po mnie.
— Niepotrzeba, około siódmej powracam do Neapolu, odwiozę pana.
— Najjaśniejszy Panie, będzie to wielki zaszczyt dla biednego bankiera, powiedział młodzieniec, kłaniając się.
— Do djabła!... Nazywasz biednym bankierem człowieka, który wypłaca mi w ciągu tygodnia dwadzieścia pięć milionów liwrów, a w każdej chwili daje ośm milionów! Jestem królem, panie, królem Obojga-Sycylii, tak mówią przynajmniej, a więc, oświadczam, że gdybym miał panu wypłacić ośm milionów, prosiłbym o zwłokę.
Andrzej Backer wyjął małą agendę z kieszeni, wydarł z niej ćwiartkę papieru, napisał kilka wierszy ołówkiem i obracając się do króla, zapytał:
— Czy Wasza Królewska Mość pozwoli mi wydać rozkaz temu człowiekowi? I wskazał na kamerdynera, który go przyprowadził do króla, a teraz stał w pewnem oddaleniu, oczekując pozwolenia odejścia do pałacu.
— Rozkazuj, rozkazuj! powiedział król.
— Mój przyjacielu, rzekł Andrzej Backer, oddasz ten papier memu stangretowi, niech jedzie natychmiast do Neapolu i odda go memu ojcu. Nie potrzebuje wracać, król czyni mi zaszczyt odwiezienia mnie. I mówiąc te wyrazy, skłonił się królowi.
— Gdyby ten chłopiec używał pudru i harcapa, pomyślał Ferdynand, nie byłoby w Neapolu ani księcia ani markiza, mogącego go zaćmić. Wreszcie nie można mieć wszystkiego razem. Potem rzekł głośno: — Pójdź, pójdź, panie Backer, pokażę ci zwierzęta, których nie znasz z pewnością.
Backer posłuszny rozkazowi królewskiemu, postępował z nim, starając się zawsze zostać trochę w tyle.
Król poprowadził go prosto do ogrodzenia, gdzie były zamknięte zwierzęta, które, jego zdaniem, miały być nieznane młodemu bankierowi.
— Ah! to kangury, powiedział Andrzej.
— Znasz je pan? wykrzyknął król.
— Oh! Najjaśniejszy Panie, odrzekł Backer, zabijałem ich całe setki.
— Zabijałeś całe setki kangurów?
— Tak, Najjaśniejszy Panie!
— I gdzież to?
— W Australii.
— Pan byłeś w Australii?
— Jest trzy lata, jak ztamtąd powróciłem.
— I cóżeś u djabła robił w Australii?
— Ojciec ma tylko mnie jednego, jest też bardzo dobrym dla mnie; od dwunastego do piętnastego roku życia trzymał mnie w Uniwersytecie w Jena, od piętnastego do ośmnastego, wysłał mnie dla ukończenia edukacji do Anglii; nakoniec, ponieważ życzyłem sobie odbyć podróż na około świata, ojciec mój i na to przystał. Właśnie kapitan Flinders wybierał się na pierwszą swoją podróż żeglarską, otrzymałem od rządu angielskiego pozwolenie wyjechania z nim. Podróż nasza trwała trzy lata; wtedy to odkrywszy na południowym brzegu Nowej-Holandji kilka wysp nieznanych, nadał im nazwisko wysp Kangurów, z powodu wielkiej ilości, w jakiej się tam znajdowały te zwierzęta. Nie mając nic do czynienia, polowałem na nie z całą rozkoszą i codzień wysyłałem ich na pokład taką ilość, że każdy człowiek z załogi miał masę świeżego mięsa. Później, Flinders odbył drugą podróż z panem Bass i zdaje się, że zdobyli cieśninę, oddzielającą ziemię Van Diemen od stałego lądu.
— Ziemię Van Diemen od stałego lądu! cieśninę! Ah! Ah! mówił król, niewiedząc wcale co to była za ziemia Van Diemen, a zaledwie co był stały ląd; więc znasz te zwierzęta, a ja sądziłem, że ci pokażę coś nowego.
— Bo też to rzeczywiście jest coś nowego, Najjaśniejszy Panie i nawet bardzo nowego, nietylko dla Neapolu, ale i dla Europy, i sądzę, że tylko Neapol i Londyn posiadają te okazy.
— Więc Hamilton nie zwiódł mię mówiąc, że te zwierzęta są bardzo rzadkie.
— Bardzo rzadkie, powiedział prawdę, Najjaśniejszy Panie!
— A zatem nie żałuję moich papirusów.
— Wasza Królewska Mość wymieniła je za papirusy? wykrzyknął Andrzej Backer.
— Na honor, tak! odnaleziono w Herculanum dwadzieścia pięć czy trzydzieści rulonów zwęglonych i spiesznie odniesiono mi, jako rzeczy najdrogocenniejsze na ziemi. Hamilton je u mnie zobaczył; kocha on się w tych wszystkich starożytnościach. Mówił mi o kangurach, wyjawiłem mu chęć posiadania ich, aby spróbować zaaklimatyzować w moich lasach; zapytał, czy zechcę dać dla muzeum Londyńskiego tyle rulonów papyrusów, ile mi ogród zoologiczny Londyński da kangurów. Powiedziałem mu: Każ prędko przysłać twoje kangury! Przedwczoraj, przysłano mi ośmnaście kangurów, a ja mu dałem jego ośmnaście papirusów.
— Sir Williams nie zły interes zrobił, powiedział Backer, uśmiechając się; tylko, czy tam będą umieli je rozwinąć i odczytać, jak tutaj?
— Rozwinąć, co?
— Papirusy.
— Więc to się rozwija?
— Zapewne, Najjaśniejszy Panie, tak odnaleziono wiele drogocennych manuskryptów, uważanych za zaginione; może kiedyś odnajdą Panegiryk Virgiljusza przez Tacyta, jego mowę o prokonsulu Markusie Pryskusie, jego poezje których nam brakuje; może one znajdowały się nawet pomiędzy papirusami, których nie znałeś wartości Najjaśniejszy Panie, a które dałeś Sir Williamsowi.
— Do djabła! do djabła! do djabła! powiedział król. I pan utrzymujesz, że to byłoby stratą, panie Backer?
— Niepowetowaną! Najjaśniejszy Panie!
— Niepowetowaną? Żeby już przynajmniej, kiedy zrobiłem dla nich taką ofiarę, moje kangury rozmnożyły się! Jak myślisz, panie Backer?
— Bardzo wątpię Najjaśniejszy Panie!
— Do djabła! Prawda, że za jego bardzo ciekawe muzeum polinezyjskie, jak się sam o tem przekonasz, dałem mu tylko stare gliniane naczynia potłuczone. Pójdź, zobacz muzeum polinezyjskie sir Williamsa Hamiltona, pójdź! I król skierował się ku zamkowi, a Backer postępował za nim.
Muzeum sir Williamsa Hamiltona, nie więcej zadziwiło Andrzeja Backera od kangurów; on sam w swojej podróży z Flindersem, wypoczywał na wyspach Sandwichskich i dzięki wokabularzowi polinezyjskiemu, zebranemu przez niego, podczas pobytu na archipelagu Hawąj, mógł nietylko oznaczyć królowi użytek każdej broni, cel każdego narzędzia, ale nadto mógł mu powiedzieć nazwy, jakiemi tę broń i narzędzia oznaczono w ich kraju.
Backer zapytał, jakie były stare gliniane naczynia potłuczone, które król dał w zamian za te tandeciarskie osobliwości i król pokazał mu pięć albo sześć wspaniałych naczyń greckich, znalezionych w wykopaliskach Santa Agata dei Groti, szlachetne i drogocenne szczątki cywilizacji zaginionej, które byłyby zbogaciły najbogatsze muzea. Prawda, niektóre z nich były stłuczone, ale wiadomo, z jaką łatwością i talentem te arcydzieła kształtu i malarstwa naprawiają się i jak nawet ślady pozostawione na nich ciężką ręką czasu, czynią je drogiemi, ponieważ dowodzą ich starożytności i przetrwania wieków.
Backer, jako artysta, westchnął. Byłby dał sto tysięcy franków za te stare potłuczone garnki, jak je nazywał Ferdynand, a nie byłby dał dziesięciu dukatów za maczugi, łuki i strzały, zabrane w królestwie Jego Królewskiej Mości Kamehameha I., który jakkolwiek dziki, nie byłby się gorzej urządził w podobnej okoliczności od swego współbrata Europejskiego, Ferdynanda IV.
Król cokolwiek zawiedziony, widząc niewielkie uwielbienie swego gościa dla kangurów australskich i muzeum Sandwichskiego, spodziewał się wynagrodzić to sobie statuami i obrazami. Tam, młody bankier okazał swój zachwyt, ale nie zadziwienie. Podczas swych częstych podróży do Rzymu, jako wielki amator sztuk pięknych, zwiedzał muzeum Farnezyjskie, tak że to on objaśnił króla o wartości jego wspaniałego dziedzictwa. Powiedział mu przypuszczalne nazwisko dwóch autorów byka farnezyjskiego, Apolonjusza i Tarezeusza, a niemogąc królowi stanowczo oznaczyć tych nazwisk, potwierdził przynajmniej, że grupa na której części tegoczesne zwrócił uwagę króla, była ze szkoły Agesandra z Rhodos, autora Laokoona. Opowiedział mu historję Circe, głównej osoby tej grupy, historję o której król nawet nie miał wyobrażenia; pomógł mu do odczytania trzech wyrazów greckich, wyrytych u stóp kolosalnego Herkulesa, znanego także pod nazwą Herkulesa Farnezyjskiego: Glikon Atainaioz Epieze i przetłumaczył, że to znaczyło po włosku Glicone Ateniense facera, to jest że Glikon z Aten, robił tę statuę. Powiedział mu, że jednem z arcydzieł tego muzeum jest Nadzieja, którą jeden z rzeźbiarzy tegoczesnych wyrestaurował na Florę i która odtąd wszystkim jest znana pod nazwą Flory Farnezyjskiej. Pomiędzy obrazami wskazał mu jako arcydzieła Tycjana Danae, otrzymującą deszcz złoty i wspaniały portret Filipa II. króla, który nie śmiał się nigdy i który dotknięty ręką Boga, zapewne na ukaranie za czynione sobie ofiary z ludzi, umarł na tę nieczystą wszawą chorobę, z której umarł Sylla i miał umrzeć Ferdynand II. w tej epoce nie żyjący jeszcze. Przeglądał z nim nabożeństwo do Najświętszej Panny Juliana Clovio, arcydzieło rycin XVI. wieku, przeniesione przed siedmiu albo ośmiu laty do muzeum burbońskiego w pałacu królewskim i zkąd zniknęło, jak niknie w Neapolu tyle rzeczy drogocennych, nie mając nawet za wymówkę swego zniknięcia tej gwałtownej niezwalczonej miłości sztuki, która Cardillaca zrobiła mordercą a markiza Campana niewiernym depozytorem. Nakoniec olśnił króla, który sądząc że znajdzie w nim rodzaj człowieka głupiego i próżnego, przeciwnie, odkrył w nim amatora sztuk, uczonego i przyjemnego.
Ztąd wynikło, że ponieważ Ferdynand w gruncie był księciem posiadającym dużo zdrowego rozsądku i rozumu, zatem zamiast mieć urazę do młodego bankiera, że ten był człowiekiem uczonym, kiedy król, jak to sam mówił, był tylko osłem, przedstawił go królowej, Actonowi, sir Williamsowi i Emmie Lyona, nie z temi dwuznacznemi względami, oddawanemi człowiekowi bogatemu, ale z tą uprzejmą protekcjonalnością, jaką rozumni książęta obdarzają ludzi rozumnych i wykształconych.
Ta prezentacja była dla Andrzeja Backera nową sposobnością do okazania innych wiadomości; z królową mówił po niemiecku, po angielsku z sir Williamsem i lady Hamilton, po francuzku z Aktonem, ale wśród tego wszystkiego okazał się tak skromnym i przyzwoitym, że wsiadając do powozu, aby go odwieść do Neapolu, król powiedział:
— Panie Backer, gdybyś był nawet zatrzymał twój powóz, ja niemniej byłbym cię odwiózł moim, chociażby tylko dla przedłużenia przyjemnej z tobą rozmowy.
Przekonamy się później, że król w istocie w ciągu tego dnia bardzo się przywiązał do Andrzeja Backera, a dalszy ciąg naszego opowiadania okaże nam, przez jak nieubłaganą zemstę dowiódł nieszczęśliwemu młodzieńcowi, ofierze swego poświęcenia dla sprawy królewskiej, szczerości swej dla niego przyjaźni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.