<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Kochanka — Małżonka.

Umysły pospolite, których wzrok suwa się tylko po powierzchni, mogły sądzić widząc tę manifestację niespodzianą, nagłą, prawie ogólną, iż nic nie mogło nawet chwilowo, obalić tronu spoczywającego na obszernej podstawie całego państwa; ale umysły wyższe-i rozumne nie dające się olśnić próżnemi słowami i demonstracjami powierzchownemi, tak zwyczajnemi u Neąpolitańczyków, widziały po za tem uniesieniem ślepem, jak wszystkie manifestacje lu dowe, smutną prawdę, to jest ucieczkę króla, armię neapolitańską pobitą, Francuzów idących na Neapol, a ci widząc w prawdziwem świetle zdarzenia, przewidywali nieuniknione następstwa.
Jednym z domów gdzie wieść tego co zaszło wywarła silne wrażenie, najprzód dla tego że dwie osoby dom ten zamieszkujące należały do dwóch odmiennych stronnictw; potem że każda z nich była wielce interesowaną co do następstwa tych wypadków, jedna powodowana uczuciami serca, druga ze względu na stosunki społeczne; był dom dobrze znany naszym czytelnikom pod nazwą domu Palmowego.
Luiza dotrzymała słowa Salvacie, od chwili wyjazdu młodzieńca, odkąd zostawił ten pokój opróżnionym, gdzie zaniesiony umierającym pod okiem i pielęgnowaniem młodej kobiety zwolna powrócił do życia, wszystkie chwile wolne, pozostawione przez jej męża, spędzała w tym pokoju.
Luiza nie płakała, Luiza nie żaliła się, nie czuła nawet potrzeby mówienia o Salvacie. Giovanina zdziwiona milczeniem swej pani o młodzieńcu, próbowała je przerwać, ale bezskutecznie. Kiedy Salvato odjechał, kiedy go już nie było, zdawało jej się, że tylko z Bogiem mogła o nim mówić.
Nie, czystość tej miłości jakkolwiek silnie opanowała całą jej duszę, pozostawiła ją w melancholicznym spokoju; wchodziła do pokoju, uśmiechała się do wszystkich sprzętów, witała je skłonieniem głowy, czule na nie poglądała i nareszcie siadała na swojem zwykłem miejscu, to jest u wezgłowia łózka i marzyła. Te marzenia w których dwa upłynione miesiące snuły się przed oczami jej wyobraźni dzień po dniu, godzina po godzinie, gdzie przeszłość — Luiza miała dwie przeszłości: jedną którą zupełnie zapomniała, drugą o której marzyła bezustannie — marzenia te, mówimy, gdzie przeszłość odbudowywała bez żadnego wysiłku jej pamięci, były nieopisanej słodyczy; od czasu do czasu, kiedy wspomnienia jej zatrzymywały się na chwili wyjazdu, podnosiła rękę do ust jak gdyby chcąc utrwalić jedyny szybki pocałunek Salvaty, wyciśnięty w chwili rozłączenia, i odczuwała wtedy całą jego rozkosz i słodycz. Niegdyś w swojem osamotnieniu doznawała potrzeby pracy albo czytania; dziś igła, ołówek, muzyka, wszystko zostało zaniedbanem. Gdy przyjaciele jej i mąż byli obecnymi, Luiza w połowie żyła przeszłością, w połowie chwilą obecną. Jeżeli pozostawała sama, oddawała się natychmiast wspomnieniom przeszłości i żyła życiem sztucznem, o wiele przyjemniejszem niż życie rzeczywiste.
Cztery dni zaledwo upłynęły od wyjazdu Salvaty, a te cztery dni nieobecności zajęły wielkie miejsce w życiu Luizy; przestrzeń ta tworzyła rodzaj jeziora błękitnego, spokojnego, samotnego i głębokiego w którem odbijało się niebo; gdyby nieobecność Salvaty przedłużyła się, jezioro to powiększałoby się w miarę trwania nieobecności; gdyby nieobecność była wieczną, wtedy jezioro to zajęłoby całe jej życie, przeszłość i przyszłość, zatopiłoby nadzieję, przyszłości, pamięć przeszłości, a wybrzeża jego tak jak morza, stałyby się niewidzialnemi.
W tem życiu myślą, zagłuszającem życie materjalne, wszystko tak jak we śuie przybierało kształty odpowiednie marzeniu w którem była pogrążona; tak więc widziała przybywający do niej ten tak wyczekiwany list, a jednak oczekiwany bez zniecierpliwienia, pod postacią białego żagla, prawie niewidzialnego na widnokręgu, zwiększającego się zwolna i zbliżającego, muskając swem śnieżystem skrzydłem błękitne nurty wybrzeża na którem spoczywała.
Ta tęsknota wywołana odjazdem Salvaty, łagodzona nadzieją powrotu, perłą zamkniętą w głębi serca stanowczem przyrzeczeniem młodzieńca, była tak spokojna, że nawet mąż jej którego nieskończona dobroć zdawała się podsycać jej widokiem, nie zauważywszy tego wcale nie potrzebował pytać o przyczynę; ta czuła i głęboka przyjaźń, w połowie wdzięczność, w połowie czułość synowska jaką miała dla niego, w niczem nie ucierpiała z powodu miłości jaką Luiza czuła dla innego. Uśmiech jej może był cokolwiek bledszym kiedy wychodziła oczekiwać na balkonie jego powrotu z biblioteki; może kiedy witała go z powrotem, czuć było łzę w jej głosie; ale aby to zauważył, trzeba by było aby zwrócono jego uwagę, San Felice był więc zawsze tak jak dawniej człowiekiem spokojnym i szczęśliwym.
Ale każde z nich doznało odmiennego zaniepokojenia, gdy doszła do nich wieść o powrocie króla do Caserte.
San Felice przybywszy do pałacu królewskiego nie zastał księcia, adjutant w imieniu następcy tronu powiedział mu, że J. Wysokość poszedł odwiedzić króla, który przybył poprzedniej nocy bardzo pospiesznie z Rzymu.
Chociaż wypadek wydał mu się ważnym, ale ponieważ nie wiedział że zdarzenie to w inny sposób interesowało jego żonę jak jego samego, nie opuścił pałacu królewskiego ani o jedną minutę wcześniej i o zwykłej godzinie powrócił do domu.
Tylko wchodząc powiedział Luizie o tym powrocie, a raczej jako o wypadku nadzwyczajnym aniżeli niepokojącym. Ale Luiza wiedząc ze zwierzeń Salvaty, że bitwa była nieodzowną, natychmiast pomyślała że powrót króla musiał mieć związek z tą bitwą i objawiła z pewnością zadziwiającą kawalera, że jeżeli król powrócił prawdopodobnie miała miejsce potyczka Francuzów z Neapolitańczykami i że Francuzi odnieśli zwycięztwo.
Ale objawiając to przypuszczenie będące dla niej pewnością, Luiza potrzebowała całej swej władzy nad sobą samą, aby ukryć wzruszenie; gdyż Francuzi nie zostali zwycięzcami bez walki, a w tej walce musiało być więcej lub mniej zabitych lub rannych, a któż ją mógł upewnić że Salvato nie był w liczbie zabitych lub ranionych?
Pod pierwszym lepszym pozorem Luiza oddaliła się do swego pokoju, i przed tym samym krucyfiksem w obec którego jej ojciec umierał, przed którym San Felice przysiągł spełnić wolę księcia Caramanico, zaślubiając Luizę i uszczęśliwiając ją, długo modliła się gorąco, nie wyrażając powodu swej modlitwy, pozostawiając Bogu odgadnieme go, jeżeli istniał jaki.
O godzinie piątej San Felice usłyszał wielki rozruch na ulicy, pobiegł do okna i ujrzał ludzi biegnących ze wszystkich stron. Jedni przylepiali ogłoszenia, inni je natychmiast czytali. Wtedy wyszedł na ulicę, zbliżył się do pierwszego ogłoszenia i tak jak inni przeczytał niezrozumiałą proklamację, przeczytawszy ją zaś jak każdy umysł badawczy, starał się odgadnąć tę zagadkę polityczną; potem zapylał Luizy czy nie chciałaby udać się z nim do willi dla zasiągnięcia wiadomości, a gdy ta odmówiła, sam wyszedł.
W czasie jego nieobecności przybył Cirillo; nie wiedział on nic o odjeździe Salvaty; jemu młoda kobieta powiedziała wszystko: jak przybyła Nanno i swoim obrazowym językiem w kształcie legendy greckiej dala do zrozumienia Salvacie że Francuzi będą walczyć, a on powinien walczyć razem z nimi. Cirillo nie wiedząc więcej niż San Felice, zaniepokoił się bardzo; ale upewnił Luizę że jeżeli nieszczęście nie spotkało Salvaty, on jakimkolwiek sposobem zawiadomi o sobie swoich przyjaciół. Wtedy, czego się tylko dowie Cirillo, zobowiązał się donieść o tem młodej kobiecie.
Luiza nie mówiła mu wcale że spodziewała się równie wczesnych wiadomości.
Cirillo oddalił się dawno, gdy San Felice powrócił: był obecnym tryumfowi króla i na uniesienie neapolitańczyków wzruszał ramionami; wykształconym swoim umysłem od razu spostrzegł niewyraźną ciemną stronę proklamacji, a nie był tak naiwnego serca aby się w tem nie domyślił oszustwa.
Żałował że nie widział się z Cirillem którego kochał jako człowieka, podziwiał jako lekarza.
O jedenastej jak zwykle, odszedł i Luiza udała się do siebie a raczej do pokoju Salvaty, jak to zwykle czyniła kiedy on tam był, a nawet odkąd go tam nie było; obawa dodała jej miłości więcej namiętności; uklękła przy łóżku, płakała i kilkakrotnie przycisnęła usta do poduszki na której spoczywała jego głowa. Posłyszawszy lekki szelest odwróciła się. Zobaczyła Giovaninę; podniosła się zawstydzona, że ją tak zeszła młoda dziewczyna, która tłómaczyła się mówiąc:
— Słyszałam panią płaczącą i sądziłam że będę pani potrzebną.
Luiza poruszyła tylko głową, lękała się przemówić, aby głos jej łzawy nie wyraził więcej aniżeli chciała powiedzieć.
Nazajutrz Luiza była blada i osłabiona; usprawiedliwiła to bezsennością, skutkiem wrzawy nocnej i puszczania rac.
Kawaler kończył śniadanie, gdy powóz zatrzymał się przed bramą. Giovanina otworzyła i wprowadziła sekretarza księcia; książę zmuszony udać się na radę w południe, a pragnąc wprzód pomówić z San Felice, przysłał swój powóz prosząc aby przybył natychmiast.
Na schodach spotkał posłańca z poczty, trzymającego list W ręku.
— Czy do mnie? zapytał San Felice.
— Nie Ekscelencjo, to do pani.
— Zkąd?
— Z Portici.
— Zanieś go prędko, te prawdopodobnie od jej nauczycielki.
I San Felice poszedł dalej, wsiadł do powozu i szybko odjechał.
Luiza usłyszała krótką rozmowę męża, wyszła na przeciwko posłańca z poczty i wzięła list od niego.
Pismo było jej nieznane. Otworzyła list machinalnie, spojrzała na podpis i krzyknęła: list Salvaty. Przycisnęła go do serca i pobiegła zamknąć się w uświęconym pokoju. Zdawało jej się iż byłoby bezbożnością pierwszy jego list czytać w innem miejscu.
— To od niego, szeptała rzucając się na krzesło stojące u wezgłowia, to od niego!
Przez chwilę nie mogła czytać, krew wypływająca z serca uderzała jej do głowy, tentniała w skroniach i wzrok pokrywała zasłoną.
Salvato pisał z pola bitwy:
„Dziękuj Bogu ukochana, przybyłem na czas do walki i nie byłem obcy zwycięztwu, twoje święte i dziewicze modły zostały wysłuchane. Bóg, błagany przez najpiękniejszego ze swoich aniołów czuwał nademną i nad moim honorem.
„Nigdy zwycięztwo nie było zupełniejsze, ukochana Luizo; na polu bitwy mój kochany generał przycisnął mnie do serca i mianował dowódzcą brygady. Armia generała Mack rozpierzchła się jak dym; w tej chwili wyjeżdżam do Civita-Dukale, skąd znajdę sposób wysłania ci tego listu. W nieładzie wynikającym z naszego zwycięztwa i porażki Neapolitańczyków, niepodobna rachować na pocztę. Kocham cię sercem przepełnionem duma i miłością; zarazem. Kocham cię! Kocham cię!...

„Civita-Dueale o drugiej rano.

„Otóż więc jestem dziesięć mil bliżej od ciebie. Hector Carafffa i ja znaleźliśmy wieśniaka, który dzięki koniowi zostawionemu przezemnie tutaj, a za którego podziękuj Michałowi, zgadza się jechać natychmiast; zatrzyma się on dopiero gdy koń pod nim padnie i weźmie natychmiast innego; zobowiązuje się on zawieść list do tego z naszych przyjaciół u którego Hector Caraffa był ukryty w Portici. Twój list będzie załączony do jego listu i on ci go odeśle „Mówię ci to dlatego, abyś nie poszukiwała jakim sposobem przybywa on do ciebie; to zajęcie odwróciłoby na chwilę twoją myśl odemnie. Nie, chcę ażebyś mię z całą radością czytała, tak jak ja jestem uszczęśliwiony pisząc do ciebie.
„Nasze zwycięztwo jest tak zupełne, iż nie sądzę abyśmy jeszcze mieli stoczyć bitwę. Idziemy wprost na Neapol i jeżeli nas nic nie wstrzyma, co jest bardzo prawdopodobnem, za ośm lub dziesięć dni najdalej znów cię zobaczę.
„Zostawisz otwarte okno przez które wyszedłem, przez to samo okno powrócę i zobaczę cię w tym samym pokoju gdzie byłem tak szczęśliwy! przyniosę ci napowrót życie dane mi przez ciebie.
„Nie zaniedbam żadnej sposobności pisania do ciebie; gdybyś jednakże nie otrzymała listu, nie bądź niespokojną; posłańcy mogą być niewierni, schwytani lub zabici.
„Oh! Neapolu! ukochana moja ojczyzno! druga moja miłości, po tobie! Neapolu będziesz więc nakoniec wolnym!
„Nie chcę wstrzymywać gońca, nie chcę opóźniać twej radości; dwa razy jestem szczęśliwy mojem i twojem szczęściem. Do zobaczenia, uwielbiana moja Luizo; kocham cię; kocham cię!...

„Salvato.“

Luiza odczytała list młodzieńca dziesięć, dwadzieścia razy może, byłaby go odczytywała bezustannie, straciła miarę czasu.
W tem Giovanina zapukała do drzwi.
— Pan kawaler powraca! powiedziała.
Luiza krzyknęła, ucałowała list, złożyła go na sercu, wychodząc z pokoju rzuciła okiem na to okno przez które wyszedł, okno którem miał powrócić.
— Tak, tak, szeptała uśmiechając się do niego.
Miłość ta była tak potężną że nadawała życie wszystkim przedmiotom martwym otaczającym Luizę, a które niegdyś otaczały Salvatę. Luiza weszła do salonu jednemi, kawaler drugiemi drzwiami.
Kawaler widocznie był roztargniony.
— Co tobie przyjacielu? zapytała Luiza podchodząc do niego i patrząc swoim jasnym wzrokiem; jesteś smutny.
— Nie moje dziecko, odrzekł kawaler, nie smutny ale niespokojny.
— Widziałeś księcia? zapytała młoda kobieta.
— Tak.
— I twój niepokój pochodzi z rozmowy jaką z nim miałeś?
Kawaler twierdząco poruszył głową.
Luiza usiłowała przeniknąć jego myśli.
Kawaler usiadł, wziął obie ręce Luizy przed nim stojącej i patrzył na nią.
— Mów przyjacielu, powiedziała Luiza, którą zaczynało ogarniać smutne przeczucie. Słucham cię.
— Położenie w jakiem znajduje się rodzina królewska, jest co najmniej tak trudne jak to przepowiadaliśmy wczoraj wieczorem; niema żadnej nadziei wzbronienia Francuzom wstępu do Neapolu, postanowiono więc oddalić się do Sycylii.
Nie wiedząc dla czego, Luiza uczuła ściśnienie serca.
Kawaler ujrzał na twarzy Luizy odcień tego co się działo w jej sercu. Usta jej drżały, powieki przymykały się.
— Wtedy, uważaj dobrze moje dziecko, mówił kawaler tym słodkim głosem czułości ojcowskiej jaki czasami przybierał z Luizą, wtedy książę mi powiedział: Kawalerze, jesteś moim jedynym przyjacielem; jesteś jedynym człowiekiem z którym z przyjemnością rozmawiam, tę trochę wykształcenia jakie posiadam, tobie zawdzięczam, trochę osobistej wartości mam od ciebie; jedyny człowiek może osłodzić moje wygnanie, tym człowiekiem ty jesteś, kawalerze. Proszę cię, błagam cię, jeżeli będę zmuszonym wyjechać, jedź ze mną.
Luiza uczuła dreszcz w całem ciele.
— I.. co odpowiedziałeś, przyjacielu? zapytała drżącym głosem.
— Litość mnie zdjęła nad tą niedolą królewską, nad tą słabością, wielkości, nad tym księciem, wygnańcem bez przyjaciół, nad tym dziedzicem korony bez sług, dlatego że może postradać koronę; przyrzekłem.
Luiza zadrżała; to drżenie nie uszło uwagi kawalera trzymającego jej ręce.
— Ale, ciągnął dalej żywo, chciej to zrozumieć Luizo, że moje przyrzeczenie jest czysto osobiste i tylko mnie zobowiązuje; oddalona od dworu, gdzie nie chciałaś zająć miejsca, ty nie masz obowiązków dla nikogo.
— Tak sądzisz, mój przyjacielu?
— Tak sądzę, ty z całą swobodą, ukochane dziecię mego serca, możesz zostać w Neapolu, nie opuszczać tego domu który kochasz, tego ogrodu gdzie biegałaś i bawiłaś się dzieckiem będąc, nakoniec możesz nie opuszczać tego kawałka ziemi gdzie zebrałaś siedmnaście lat wspomnień, bo już siedmnaście lat jesteś tutaj pociechą mego domowego ogniska; zdaje mi się że przybyłaś dopiero wczoraj.
Kawaler westchnął.
Luiza nic nie odpowiedziała; on mówił dalej:
— Księżna Fusco oddalona przez królowę, skoro tylko królowa odjedzie, powróci natychmiast; pod strażą takiej przyjaciółki, będę, o ciebie tak spokojnym, jak gdybyś była pod opieką matki. Za piętnaście dni Francuzi będą w Neapolu; ale Francuzów niepotrzebujesz się obawiać. Żyjąc z nimi długo, poznałem ich. Przynoszą oni memu krajowi dobrodziejstwa jakiemi byłbym pragnął aby go obdarzyli jego władcy; postęp, wolność, oświatę. Wszyscy moi przyjaciele a zatem i twoi są patryotami; żaden przewrót nie powinien cię niepokoić, żadne prześladowanie nie może cię dosięgnąć.
— Więc sądzisz przyjacielu, zapytała Luiza, że mogę żyć szczęśliwa bez ciebie?
— Mąż taki jak ja, kochane dziecię, powiedział San Felice z westchnieniem, nie jest mężem pozostawiającym po sobie żal w kobiecie twego wieku.
— Ale przypuszczając że mogłabym być bez ciebie, czy ty mój przyjacielu będziesz mógł żyć bezemnie?
San Felice spuścił głowę.
— Lękasz się abym nie tęskniła za tym domem, ogrodem, tym kawałkiem ziemi, ale czyż ty sam, nie czujesz braku mojej obecności? Nasze życie zespolone od lat siedmnastu, rozrywając się nagle, czyż nie przerwie nietylko twych nawyknień, ale niezbędne twego spokoju warunki?
San Felice milczał.
— Nie opuszczając księcia, który jest tylko twoim przyjacielem, ciągnęła dalej Luiza przytłumionym głosem, czyż nie jest dowodem jak mało mnie cenisz, gdy mi proponujesz ażebym cię opuściła, ciebie, który jesteś dla mnie ojcem i przyjacielem zarazem, ciebie co wykształciłeś mój umysł, napełniłeś dobrocią moje serce, wielkością Boga przejąłeś moją duszę?
San Felice westchnął.
— Kiedy przyrzekłeś towarzyszyć księciu, czy myślałeś że ja nie udam się z tobą?
Łza oczu kawalera padła na rękę Luizy.
— Jeżeli tak myślałeś mój przyjacielu, ciągnęła dalej z łagodnym i smutnym ruchem głowy, to niesłusznie; mój ojciec umierając, złączył nas, Bóg pobłogosławił nasz związek, śmierć tylko może nas rozłączyć. Pójdę z tobą, mój przyjacielu!
San Felice żywo podniósł głowę promieniejącą szczęściem i tym razem łza Luizy upadła na rękę jej męża.
— A więc ty mnie kochasz? Łaskawe nieba! więc ty mnie kochasz! wykrzyknął kawaler.
— Ojcze, rzekła Luiza, byłeś niewdzięcznym, proś o przebaczenie twojej córki.
San Felice rzucił się na kolana, całując ręce swej córki, ta zaś wznosząc oczy do nieba szepnęła:
— Wszakże prawda, Boże, iż gdybym nie była uczyniła tego co czynię, byłabym niegodną ich obudwóch?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.