Macbeth (Shakespeare, tłum. Komierowski, 1858)/Odsłona II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Macbeth |
Pochodzenie | Dramata Willjama Shakspear’a Tom II |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1858 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jan Komierowski[1] |
Tytuł orygin. | The Tragedy of Macbeth |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
ODSŁONA II.
SPRAWA I.
Tamże; dziedziniec w pośród zamku.
Wchodzą: BANQUO i FLEANCE; przed niemi SŁUGA z pochodnią.
BANQUO.
Jak późna noc chłopcze? FLEANCE.
Księżyc już zaszedł, zegara nie słychać. BANQUO.
Wszak o północku schodzi? FLEANCE.
Pewnie późniéj, BANQUO.
No, weź mój pałasz; — dzisiaj rząd opatrzny Zwykle się garną, — Podaj mi mój pałasz. — Wchodzi MACBETH i SŁUGA z pochodnią.
MACBETH.
Przyjaciel. BANQUO.
Cóż to o téj dobie MACBETH.
Zastał nas w domu nieprzygotowanych, BANQUO.
Na niczem nie zbrakło. MACBETH.
Nie myślę o nich; BANQUO.
Ten na waszéj woli. </poem>MACBETH.
Jeźli mój zamiar podzielicie chętnie, BANQUO.
Nie odbiegł bym jéj, skoro mi zostawi, MACBETH.
Na teraz dobra noc! BANQUO.
Wzajem wam Panie! (Odchodzi Bauquo).
MACBETH.
Idź, powiédz twéj pani, (Sługa odchodzi).
Czy to jest sztylet, co widzę przed sobą? Mój wzrok w obłędzie, lubo się rozbłaźnił (Słychać dzwonek).
Stygnie w czczych słowach. Idę; wnet się stanie; (Odchodzi). SPRAWA II.
Tamże, wchodzi LADY MACBETH.
LADY MACBETH.
Co ich spoiło, to mnie rozrzeźwiło; MACBETH (wewnątrz).
Kto tam? — holla! LADY MACBETH.
Biada! (Wchodzi Macheth).
MACBETH.
Już dokonałem; — doszedł cię tu hałas? LADY MACBETH.
Tylko huk sowy i ćwierkanie świerszcza. MACBETH.
Kiedy? LADY MACBETH.
Teraz. MACBETH.
Idąc? LADY MACBETH.
Tak. MACBETH.
Cicho! który śpi w drugiéj komorze? LADY MACBETH.
Donalbain. MACBETH.
To bolesny widok. (Oglądając ręce).
LADY MACBETH.
Myśl głupia, mówić to bolesny widok. MACBETH.
Jeden z nich we śnie uśmiechał się, drugi LADY MACBETH.
Ich tam dwu śpi społem. MACBETH.
Jeden z nich wołał: Boże bądź miłościw! LADY MACBETH.
Tak się nie wgłębiaj w to. MACBETH.
Dla czegóż Amen, wymówić nie mogłem? LADY MACBETH.
Gdyby te sprawy przyszło brać tak ściśle, MACBETH.
Tak mi się zdało, że słyszę wołania: LADY MACBETH.
Cóż za marzenia? MACBETH.
Wciąż po całym gmachu LADY MACBETH.
Cóż tak wołało? o mój zacny Thanie, Dla czegoś z sobą — wyniósł tu sztylety? MACBETH.
Ja tam więcéj LADY MACBETH.
O słaba duszo, (Odchodzi; kołatanie zewnątrz).
MACBETH.
Zkąd to pukanie? Cóż się we mnie dzieje, (Wraca Lady Macheth).
LADY MACBETH.
Mam teraz ręce podobne do twoich, (Kołatanie).
Słyszę pukanie z bramy od południa. Cokolwiek wody czyn ten z nas opłucze. (Kołatanie).
Odbiegła słabość, — pst! ciągle pukają; MACBETH.
Gdy myśl rozpuszczę na mój czyn, — bodajbym (Odchodzą).
SPRAWA III.
Tamże; wchodzi Wrotny.
WROTNY.
(Kołatanie zewnątrz).
Iście, to mi kołat! odźwierny u bramy piekielnéj, prędkoby zużył swój klucz; (pukanie) puk, puk, puk; kto tam, na imię Belzebuba? Oto dzierżawca obwiesił się zanim się doczekał urodzaju. W sam czas; masz chust dosyć na sobie, bo téż się tu napocisz (pukanie). Puk, puk; kto tam na imię innego biesa? Wierę, to matacz. Ten zaprzysięgał na obie stronie, zarówno przeciw każdéj. Dosyć on kręcił w Bożem imieniu, a jednak nie mógł sobie nieba nakręcić. No, pójdź tu mataczu. (pukanie), Puk, puk, puk; kto tam? O to angielski krawiec. Tu bliżéj; czemuś kradł skrawki od francuzkich spodni. Idź daléj krawcze; upiecz tam swoją gąskę, (pukanie) Puk, puk; to dziś nie ustanie! A wy co za jedni? Ale tu za chłodno na przedsionek piekielny. Nie chcę być dłużéj czarcim sługą. Tuszyłem że tu już nie jednego do puszczę z każdej professyi, którzy ciągną kwiecistym gościńcem, do wiecznego ogniska rozkoszy! (pukanie). Zaraz, zaraz; proszę was miejcież litość nad odźwiernym. (Otwiera bramę; wchodzą Macduff i Lenox).
MACDUFF.
Musiałeś późno iść spać, przyjacielu, WROTNY.
Iście, Panie; hulaliśmy już drugi kur zapiał; a w trop MACDUFF.
Jakaż to trójka idzie za trunkiem? WROTNY.
Ot, panie, kameryzowany nos, sen i mocz. On do nierządu podwodzi, ale i odwodzi; budzi chuć a usypia skutek. Dla tego można mówić, że napitek jest okpis nierządu; to go rodzi, to go morzy; to go stawia, to go zmyka; to go podżegnie, to znów ochłodzi; to nastawi, to znów zwiesza; w końcu okpiewa go we śnie, a gdy już okłamie, to się z nim żegna. MACDUFF.
Ja sądzę że ciebie musiał trunek okpić téj nocy. WROTNY.
Iście panie, na pełném gardle; alem go za ten okpisz ukarał i jak myślę jestem mu dosyć duży; bo choć mnie nie raz za nogi pochwycił, jednakżem mu się wywinął i wymknął.MACDUFF.
Czy wstał już pan twój? (Wchodzi Macheth).
LENOX.
Dzień dobry wam, Panie! MACBETH.
Obum, dzień dobry! MACDUFF.
Czy się król już podniósł? MACBETH.
Nie jeszcze. MACDUFF.
Rozkazał. MACBETH.
Ja was doprowadzę. MACDUFF.
Wiem że to dla was będzie wdzięcznym trudem, MACBETH.
Przyjemność pracy osładza jéj brzemie; MACDUFF.
Poważę się zawołać, takie (Wychodzi Macduff). LENOX.
Czy król dziś odjedzie? MACBETH.
Ma ztąd wyjechać dziś, — tak rozporządził. LENOX.
Noc niespokojna była; gdzieśmy spali, MACBETH.
Noc dzika była. LENOX.
Moja młoda pamięć, (Wraca Macduff).
MACDUFF.
O zgrozo! zgrozo! zgrozo! któryż język, MACBETH.
Cóż się tam stało? MACDUFF.
Oto jest arcydzieło bezczelności! MACBETH.
Co za słowa, LENOX.
Czy mowa o królu? MACDUFF.
Idźcie do komnat, a wasz wzrok struchleje (Odchodzą: Macbeth i Lenox).
I sami mówcie. — Daléj, ze snu! ze snu! — (Bicie dzwonu).
(Wchodzi Lady Macbeth).
LADY MACBETH.
Cóż tu się dzieje, że wrzaśliwa trąba, MACDUFF.
Słuch wasz znieść nie zdoła, (wchodzi Banquo).
O Banquo! Banquo! król zamordowany! LADY MACBETH.
Biada! niestety! jak to w naszym domu? BANQUO.
Nazbyt okropnie w każdym, — Drogi Duffie; (Wracają Macheth i Lenox).
MACBETH.
Gdybym godziną zszedł pierwéj ze świata, (Wchodzą Malcolm i Donalbain).
DONALBAIN.
Coż to za strata? MACBETH.
Tu jesteś i nie wiesz? MACDUFF.
Król, wasz ojciec MALCOLM.
Boże! i przez kogo? LENOX.
Zda się że to jest sprawa podkomorzych; Twarz ich i ręce były krwią zmazane, MACBETH.
O jakże żal mi téj zapalczywości, MACDUFF.
Przecz, — żeś to dokonał? MACBETH.
Kto może razem i w jednéjże chwili, LADY MACBETH.
Pomóżcie odejść! ach! MACDUFF.
Baczcie na Lady. MALCOLM.
A myż będziewa niemi w tym wypadku, DONALBAIN.
Cóż mówić MALCOLM.
I żal sam ciężki z miejsc tych nas wypłasza. BANQUO.
Dajcie baczenie na Lady. (Wyprowadzają Lady Macheth).
A skoro wyjdziem z tego przerażenia, MACBETH.
I ja téż równie. WSZYSCY.
I my wszyscy. MACBETH.
A teraz spieszcie, przyodziejmy szaty; (Wychodzą wszyscy prócz Malcolma i Donalbaina).
WSZYSCY.
Tak, zgoda. MALCOLM.
Co przedsięweźmiesz? im nie zawierzajwa; Udaną, żałość łatwo przyoblecze DONALBAIN.
Ja do Irlandij; dla obu bezpieczniéj MALCOLM.
Zabójcza strzała którą wypuścili, (Odchodzą).
SPRAWA IV.
W odległości od zamku.
Wchodzą: ROSSE i STARZEC.
STARZEC.
Lat siedmdziesiąt dobrze rozpominam, ROSSE.
Szanowny ojcze, widzisz samo niebo, Zawisło groźnie nad tą krwawą sprawą; STARZEC.
Tak niezwyczajnie, jak czyn co tu zaszedł; ROSSE.
A piękne, szybkie, czoło swego rodu, STARZEC.
Powiedano nawet, ROSSE.
Tak jest, to się stało (Wchodzi Macduff).
Co słychać na świecie, MACDUFF.
Alboż wam nie wiedno? ROSSE.
I cóż wiadomi są sprawcy zabójstwa? MACDUFF.
Pobił ich Macbeth. ROSSE.
O dziw opłakany! MACDUFF.
Byli nasadzeni. ROSSE.
W brew czuciu natury, MACDUFF.
Już okrzyknięty, udał się do Scony, ROSSE.
Gdzież ciało Duncana? MACDUFF.
Do Colmes-hill przewiezione; ROSSE.
Czy wy do Scony ztąd? MACDUFF.
O nie krewniaku, ROSSE.
Ja zaś tam podążę. MACDUFF.
Niech wam do myśli przypadnie tam wszystko, ROSSE.
Żegnam was, ojcze. STARZEC.
Niech wam i temu Pan Bóg błogosławi, (Odchodzą).
|