Macbeth (Shakespeare, tłum. Komierowski, 1858)/Odsłona V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Macbeth |
Pochodzenie | Dramata Willjama Shakspear’a Tom II |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1858 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jan Komierowski[1] |
Tytuł orygin. | The Tragedy of Macbeth |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
ODSŁONA V.
SPRAWA I.
Dunsinane. Pokój w zamku.
Wchodzą: LEKARZ i SZATNA.
LEKARZ.
Dwie noce czuwałem już z wami, jednak nie mogę dojść prawdy waszego zeznania; kiedyż przechadzała się po raz ostatni? SZATNA.
Gdy król Jegomość udał się do obozu. Patrzałam na to, jak się zerwała z łóżka; zarzuciła nocne giezło, odemknęła swoje zachowanie, dobyła papier, rozłożyła go, pisała na nim, odczytała, potém opieczętowała i znów legła na łożu; a wszystko w najtwardszym śnie. LEKARZ.
Wielkie wstrząśnienie natury; doznawać dobrodziejstw snu i razem sprawować posługi czucia. W tym sennym ruchu, gdy się przechadzała, lub wśród innego jakiego zajęcia, coście ją wówczas słyszeli mówiącą?SZATNA.
Tego ja po niéj powtarzać nie będę. LEKARZ.
I owszem, koniecznie wyjawić mnie to należy. (Wchodzi Lady Macbeth ze światłem).
SZATNA.
Ani wam, ani komu; nie mam świadków na poparcie moich słów. — Patrz, otóż idzie! To jest zwykły jéj układ; a jakem żywa, głęboko uśpione. Zważaj na nią; stój spokojnie. LEKARZ.
Zkąd ona przyszła do światła? SZATNA.
To stało u niéj; światło chce mieć zawzdy u siebie; takie jéj rozkazanie. LEKARZ.
Patrz, oczy jéj otwarte. SZATNA.
Tak, ale zmysł w nich zawarty. LEKARZ.
Co ona teraz robi? Ano, jak sobie ręce ociera. SZATNA.
To są zwykłe jéj poruszenia; zdaje się że sobie dłonie omywa. Uważałam nie raz, przez cały kwandrans tak tarła. LADY MACBETH.
Tu jeszcze plama. LEKARZ.
Słuchaj, coś mówi; pilną dam uwagę aby z tego nic wytężonéj pamięci mojéj nie uszło.LADY MACBETH.
Precz przeklęta plamo! mówię, precz! — Raz, dwa; no, już czas dokonać. — Czarny jest zamrok piekieł. — Fuj, Milordzie, fuj! żołnierz i tchórz? kogo się nam lękać; niechaj się i dowiedzą; kto jest tak silny aby nas powołał? — Któż by pomyślał że ten starzec tyle jeszcze krwi miał w sobie? LEKARZ.
Uważacie? LADY MACBETH.
Than Fify miał żonę; gdzie ona teraz? — I cóż te ręce nie dadzą się odmyć? — Nic już o tem, Milordzie, nic, ani wzmianki; wszystko psuje twoje wahanie. LEKARZ.
Ot masz, masz; dowiedziałaś się czegoś wiedziéć nie była powinna. SZATNA.
Wyrzekła, co jéj należało zamilczéć; tego jestem pewna. Bóg wie, co ona tam wiedziéć może. LADY MACBETH.
Wciąż tu krew cuchnie; wszystkie pachnidła Arabij, już nie owonią téj małéj dłoni. Oh! oh! oh! LEKARZ.
Cóż za westchnienie? jawna w niém rozpacz serca. SZATNA.
Nie chciałabym nosić tego serca w moich piersiach, za całą chwałę dostojeństwa. LEKARZ.
Pewnie, pewnie, pewnie.SZATNA.
Proście Boga, niech to na dobre zmieni. LEKARZ.
To cierpienie przechodzi moja znajomość; chociażem widał wielu lunatyków, którzy dla tego bogobojnie na swoich łożach pomarli. LADY MACBETH.
Opłócz ręce, zarzuć nocne giezło; nie bledniéj tak. — Jeszcze cię raz upewniam, Banquo pochowany, nie powstanie już z grobu. LEKARZ.
Istotnie? LADY MACBETH.
Do łoża, do łoża; pukają, do bramy, spiesz, spiesz, spiesz, spiesz, podaj mi rękę. Co się raz stało, nie może się odstać; do łoża, do łoża, do łoża. LEKARZ.
I wraca na łożnik? SZATNA.
Prosto. LEKARZ.
Obmierzłe sprawy stają tu na jaśni; Zdrewniało oko, strach przeraził duszę; SZATNA.
Dobra noc wam, zacny lekarzu. (Odchodzą).
SPRAWA II.
Okolica Dunsinany.
Bębny i Sztandary; wchodzą: MENTETH, CATHNESS, ANGUS, LENOX, i WOJSKO.
MENTETH.
Wojska angielskie zbliżają, się ku nam; ANGUS.
W tym kierunku, CATHNESS.
Wiadomo komu z was, czy Donalbain LENOX.
O pewnie go niema; MENTETH.
Cóż przedsiębierze tyran? CATHNESS.
Dunsinane, ANGUS.
Teraz poczuje te tajemne rany, MENTETH.
Nie można się dziwić, CATHNESS.
A więc daléj w pochód; LENOX.
Tyle ich nieśmy, aż znowu odżyje (Wychodzą w marszu).
SPRAWA III.
Dunsinana. Pokój w zamku.
Wchodzą: MACBETH, LEKARZ, i DWORZANIE.
MACBETH.
Żadnych doniesień, żadnych nie chcę słyszéć, (Wchodzi Sługa).
Idź mi do czarta, niechaj ci umurzy, SŁUGA.
Dziesięć tysięcy. MACBETH.
Gęsi, ty mazgaju? SŁUGA.
Żołnierzy, panie. MACBETH.
Idź, natrzéj policzki, SŁUGA.
Wojska angielskie, z waszém przyzwoleniem. MACBETH.
Ustąp mi z oczu. — Sejton! — mdłości biorą, (Wschodzi Sejton).
SEJTON.
Na wasze rozkazy. MACBETH.
Co tam za wieści? SEJTON.
Wszystko się potwierdza, MACBETH.
Będę walczyć. SEJTON.
Jeszcze nic nie nagli. MACBETH.
Wolę ją przywdziać. LEKARZ.
Nie tak chora, jako MACBETH.
Ulecz ją z tego; LEKARZ.
W tém sama chora winna sobie radzić. MACBETH.
Rzuć psom twą. sztukę; mnie nic po niéj. — Daléj (Do Sejtona).
Tu mi oderwać! (Do Lekarza).
Może rhubarba, senes, albo jaki LEKARZ.
Wasza gotowość przyczynia nam wieści, MACBETH.
Sprowadź ich do mnie. (Odchodzi).
LEKARZ (na stronie).
Gdybym mógł ujść ztąd na bezpiecznéj nodze, (Odchodzi). SPRAWA IV.
Okolica Dunsinany; w głębi las.
Wchodzą z bębnami i sztandarami: MALCOLM, STARY SIWARD, SYN JEGO, MACDUFF, MENTETH, CATHNESS, ANGUS, LENOX, ROSSE i WOJSKO w szyku.
MALCOLM.
Powinni, wnoszę że bliskie już chwile, MENTETH.
Nie wątpiem. SIWARD.
Jaki to jest las przed nami? MENTETH.
To las birnamski. MALCOLM.
Niech każdy żołnierz zetnie sobie gałąź, ŻOŁNIERZ.
Zaraz się tak stanie. SIWARD.
Kryjmy się wzajem; bo i zaufany MALCOLM.
W tém jego nadzieja; Teraz przy jego chylącéj się sprawie, MACDUFF.
Jakkolwiek słuszne wstrzymajmy uwagi, SIWARD.
Czas kroczy naprzód, jego wyrok ziści,
SPRAWA V.
Dunsinana. Wnętrze zamku.
Wchodzą z bębnami i sztandarami: MACBETH, SEJTON i WOJSKO.
MACBETH.
Na przednich szańcach utkwijcie proporce; (Słychać krzyki kobiece).
SEJTON.
Niewieście wrzaski, Miłościwy Panie. MACBETH.
Cale odwykłem już wrażeń bojaźni; Był czas, ze zimne przejęły mnie dreszcze, SEJTON.
Dostojny Panie, królowa skonała. MACBETH.
Choć by i późniéj umarła, toć kiedyś (Wchodzi posłaniec).
Chcesz tu rozprawiać? co masz, zdaj mi krotko. POSŁANIEC.
Przychodzę, panie, donieść wam com widział, MACBETH.
No, mów. POSŁANIEC.
Ze wzgórka stojąc na wedecie, MACBETH (Chwytając go).
Kłamco! nędzniku! POSŁANIEC.
Niech mnie dosięgnie gniew wasz jeźli kłamię; MACBETH.
Jeźli fałsz roznosisz, (Odchodzą). SPRAWA VI.
Tamże, równina przed zamkiem.
Bębny i chorągwie; wchodzą: MALCOLM, STARY SIWARD, MACDUFF i t. d. wojsko z gałęziami.
MALCOLM.
Jesteśmy blisko: zielone zasłony SIWARD.
Bywajcie zdrowi, MACDUFF.
Uderzcie razem i w surmy i w rogi, (Odchodzą; ciągła wrzawa wojenna).
SPRAWA VII.
Tamże; inna strona równiny.
Wchodzi MACBETH.
MACBETH.
Nie mam gdzie uciec; do pala przykuty, (Wchodzi młody Siward). SIWARD.
Twe miano? MACBETH.
Słysz je i truchléj. SIWARD.
Pewnie nie zadrżę, choć byś mi wymienił MACBETH.
Jestem Macbeth. SIWARD.
Szatan MACBETH.
Wraz groźniejszego. SIWARD.
Przeklęty tyranie, (Potykają się i młody Siward ginie).
MACBETH.
Drwię z twego miecza, marna twoja siła, (Odchodzi).
(Wrzawa; wchodzi Macduff).
MACDUFF.
Tam zgiełk donośny. — Ukaż się tyranie; Z dziewiczém ostrzem zachowam u poszew. (Odchodzi; — wrzawa;).
(Wchodzą: Malcolm i Stary Siward).
SIWARD.
Tam książe! — Zamek zdał się bez oporu; MALCOLM.
Walczem z wrogami, którzy nam omylne SIWARD.
Wy, książe, na zamek! (Odchodzą; — wrzawa).
(Wraca Macbeth).
MACBETH.
Czegóż mam rolę grać rzymskiego błazna, (Wraca Macduff).
MACDUFF.
Stój! stój! psie piekielny. MACBETH.
Ze wszystkich mężów na tém bojowisku, Ciebie unikam tylko; moja dusza MACDUFF.
Mnie brak wyrazów; głos mój w moim mieczu (Potykają się).
MACBETH.
Marna twa praca; jako ostrzem miecza, MACDUFF.
Przeklnij twe czary, a niech ci ten szatan, MACBETH.
Przeklęte usta te wyrzekły słowa; MACDUFF.
A więc się poddaj tchórzu; Odmalowane na wysokiéj żerdzi, MACBETH.
Ja się nie poddam, bić nie będę czołem, (Walcząc z sobą oddalają się. — Wojska cofają się. — Wracają z bębnami i chorągwiami; — Malcolm, Stary Siward, Rosse, Lenox, Angus, Cathness, Menteth i wojsko.
MALCOLM.
Bodajby nasi których jeszcze braknie, SIWARD.
Muszą być ofiary; MALCOLM.
Braknie Macduffa i waszego syna. ROSSE.
Wasz syn Milordzie, spłacił dług rycerski; SIWARD.
Więc zginął? ROSSE.
Tak panie; SIWARD.
Czy z przodu ranny? ROSSE.
W samo czoło. SIWARD.
Niech więc MALCOLM.
Większa mu jeszcze należy żałoba, SIWARD.
I na téj ma dosyć; (Wraca Macduff i wnosi przebitą głowę Macbeth-a).
MACDUFF.
Cześć ci o królu! ta wam przynależy; A głosy wspólnie mięszają się z moim, WSZYSCY.
Cześć wam, królu Szkocyj! (Odgłos muzyki).
MALCOLM.
Długiego czasu nie trzeba nam trawić, |