Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom II/13
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marcin Podrzutek |
Podtytuł | czyli Pamiętniki pokojowca |
Wydawca | S. H. Merzbach |
Data wyd. | 1846 |
Druk | Drukarnia S Strąbskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Seweryn Porajski |
Tytuł orygin. | Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
— Kilka miesięcy temu, mówił Bête-Puante, jak mi wykryto tajemnicę twojego urodzenia... byłeś za granicą; pisałem do ciebie... i wróciłeś do Francyi... opowiedziałem ci okropny postępek hrabiego Duriveau z twoją matką... która z rozpaczy straciła rozum... bo cię jeszcze w powiciu kazał jéj porwać i oddać na pastwę najsroższéj nędzy. Opowiedziałem ci, jak Duriveau... mój zły duch... pierwéj bez litości zraniwszy mi serce... mnie, który mu nigdy nic złego nie wyrządziłem... potém zelżywie zranił mój honor...
— Wiem... Klaudyuszu... wiem, to niegodziwe.... bardzo niegodziwe...
— Powiedziałem ci nakoniec, jakim sposobem prawnie i sprawiedliwie... miałem w mojém ręku... życie tego człowieka, który blady... z poddaniem się oczekiwał śmierci, jaką mu zadać miałem prawo; lecz że ufając obietnicy uroczyście zaprzysiężonéj, z któréj wkrótce potem drwił sobie, darowałem mu życie.
Na twarzy Marcina, gdy to słyszał, osiadł wyraz niewypowiedzianego rozczulenia i uwielbienia.
— O! mój przyjacielu! zawołał, jakiéjże w tém zdarzeniu dowiodłeś wielkości i wspaniałości duszy! Nie zapomnę tych słów które przed kilku laty, gdyśmy po długiém rozłączeniu raz się spotkali, do mnie wyrzekłeś nie wyjawiając że to o ciebie chodzi: „Słuchaj moje dziécię... wypadek ten posłuży ci za naukę: Bogaty i możny niegodnie skrzywdził nieznanego i ubogiego.... wyrządził mu krzywdę krwawą, mówiłeś.... krzywdę którą prawo dozwala śmiercią ukarać. Ubogi był uzbrojony...1 i rzekł bogatemu: — „Umrzesz...” „Moje życie w twojém ręku, czyń co chcesz” odparł bogaty. — „Posłuchaj mię, poważnie mówił ubogi — dotąd byłeś niegodziwcem, popraw się... bądź dobrym... ludzkim... przyjdź w pomoc cierpiącym... ty który jesteś bez litości, zaprzysięgnij mi ją: a żyć będziesz... lecz strzeż się; krzywda którąś mi wyrządził, na zawsze obrzydziła mi byt mój i zamieniła go w ciężar; jeżeli więc dopuściłeś się krzywoprzysięztwa, pamiętaj, że prędzéj lub późniéj upomnę się o to życie, które ci tylko dla tego zostawiam abyś je na dobre użył... Wtedy, sędzia i potępiony legną w jednym dole...” Bogaty przysiągł...
— Dobrze... ale daléj... z głęboką i gorzką ironią przerywając Marcinowi rzekł wykradacz; wyszydzaj bez litości moję głupią i występną ufność. Ha, byłem najgłupszym, najnędzniejszym z ludzi!...
— Nie mówiłbyś tego Klaudyuszu... gdy się dowiesz że przykład twój, jak pragnąłeś był dla mnie szczytną nauką.
— Nic rozumiem cię...
— Późniéj... i ja z kolei... i ja, choć nie miałem sposobności darowania życia temu, który mię skrzywdził... ocaliłem jednak od niezawodnéj śmierci... człowieka możnego... o! bardzo możnego... i pomny na twój wzniosły przykład... powiedziałem mu: „Życie... którém ci ocalił... zachowaj panie dla dobra ludzkości... władza twoja wielka... przyjdź więc w pomoc cierpiącym bliźnim!”
— A czy i ten także... był krzywoprzysięzcą?
— Nie, Klaudyuszu,... ten się nie dopuścił takiej zgrozy, odpowiedział wzruszony Marcin; — ale owszem dotąd szlachetnie dotrzymał słowa... Widzisz więc... że słusznie mówiłem... iż, i tym razem wspaniałomyślność twoja nie została bez błogiego owocu.
— A ja ci powiadam, że i tym razem, byłem oszukany... występny, z dzikióm uniesieniem zawołał wykradacz, tak jest występny, bom darował życie nędznikowi, który mimo przysięgi, wyciska strumienie łez i wywołuje najokropniejsze nieszczęścia; nędznikowi, który chełpiąc się swojemi występki, uwiecznił je w swojéj rasie.. Nie, jam nie powinien był darowywać mu życia... nie, nie!.. a jednak, z poświęceniem osobistych uraz, czyniłem wszystko, aby go do żalu nakłonić, przypominając mu przysięgę... atoli nadaremnie usiłowałem rozczulić go, obznajomić ze złem jakiego się dopuszczał, z dobrem jakieby mógł świadczyć, a nadewszystko ze skutkami ułud które go sprowadziły z dobréj drogi; nadaremnie.... zrazu na moje napomnienia, na moje prośby i groźby odpowiedział szyderstwem i zniewagą... a potém, słyszałeś co głosił owego wieczoru.
— Niestety! nikt jeszcze nie objawił nigdy tak dzikiéj nienawiści dla wszystkiego co wzbudza szacunek i litość, ponurym głosem odpowiedział Marcin.
— Tak jest, najzuchwalsze szyderstwo ciskał on w twarz ludzkości, a jednak ostrzegałem go. Powiedziałem ci Marcinie... tobie, który także straszny masz rachunek z tym człowiekiem... powiedziałem ci dawniej... że tego już za nadto, powolność moja już wyczerpnięta, wybiła godzina sądu. A tyś mi odrzekł: „Cierpliwości, Klaudyuszu... mam nadzieje że jako służący przyjętym zostanę w dom hrabiego cierpliwości“... Otóż jesteś w jego domu... znasz ohydne jego zasady, widzisz złe jakie wyrządza... wiesz że jego syn... jego godny syn, jest katem twojéj siostry... Czyliż i teraz jeszcze powiesz mi: Cierpliwości?
A że Marcin, z nieopisanym wyrazem boleści milcząc patrzył na Klaudyusza, ten więc zawołał:
— Odpowiadaj! czy pochwalasz mię? lub potępiasz? czy przekonałeś się że ten człowiek bez serca, bez wnętrzności, jest plagą nieszczęsnej naszéj krainy, któréj owszem powinien być dobroczyńcą, opatrznością... jak to mi zaprzysiągł w stanowczej chwili.... wobec śmierci!... Czy ten człowiek, ten milionowy bogacz, nic jest nieograniczonym panem rozległych włości, które jego ojciec nabył chytrością i lichwą, a które niegdyś były nagrodą zacności i oręża? A w tych obszernych posiadłościach, owocu niecnéj kradzieży, cóż widzimy? — Oto nieszczęśliwe istoty zbestwiałe niewiadomością, zdziesiątkowane trudem, głodem i chorobą; oto dzierżawców zubożałych uciążliwą opłatą, którzy hrabiemu oddają cały plon roli od rana do wieczora własnym potem skrapianéj. Dla nich praca, nieustanne troski, nędza i upadek.... dla hrabiego zaś spokój, dostatek, rozkosze, bogactwo!.. i niedosyć na tém... Nikczemny syn, żywy obraz nikczemnego ojca, odziedziczy te dobra oszustwem nabyte i uwieczni jego występki... I ten syn, może znowu będzie miał syna podobnego sobie... A tak téj części Francyi grożą wszelkie nieszczęścia, bo nielitościwy los chciał aby żyła pod dynastyą jakiegoś Duri’eau, dynastyą wyrodną, pod szczepem szczęśliwego oszusta, a mówią że czasy feudalizmu już minęły!... gorzkim wybuchając śmiechem zawołał wykradacz.
A potém, zwracając się do Marcina dzikim i stanowczym głosem dodał:
— Powiadam ci więc, że niezwłocznie należy dać przykład straszny, rozgłośny, zbawienny, któryby przeraził złych, a dobrych utrzymał na prawej drodze....
Marcin w milczeniu słuchał tych słów dzikiéj zapalczywości.
Nieraz zaczerwieniło się jego czoło, zaiskrzył się wzrok, nieraz zdało się że wstrząsa nim straszne postanowienie wykradacza.
Dopiéro po niejakieé chwili czułym i smutnym głosem odezwał się do Klaudyusza:
— Wiele i długo cierpiałeś Klaudyuszu.... a te cierpienia twoje pogorszyła samotność dzikiego życia na jakie się skazałeś od czasu jak....
— Dosyć tego... głucho zawołał wykradacz, jeszcze rana niezgojona.
— Tak jest... widzę ją, widzę tę krwawą ranę, będę więc milczał Klaudyuszu, nie przypomnę ci jakie katusze człowiek znosić potrafi, mianowicie człowiek z twém sercem kochany Klaudyuszu... ale najdotkliwsze cierpienia.... najsprawiedliwsze żale człowieka jak ty... nie skłonią nigdy do gwałtu lub morderstwa.
Zdziwiony wykradacz spojrzał na Marcina.
— Nie Klaudyuszu, jakkolwiek nielitościwym jest hrabia, jakkolwiek pogardy godnym za złamanie przysięgi, jakkolwiek wspaniałomyślnie z nim postąpiłeś, jakkolwiek sprawiedliwemi są uczucia twoje, nie masz jednak prawa rozrządzać życiem, któreś mu darował, bo to życie należy do Boga.
— Będę więc narzędziem Boga! srogim głosem rzekł wykradacz.
— Nie, sam prędko poznasz że do tego nie masz prawa, łagodnie i poważnie odpowiedział Marcin, samotność bowiem nie mogła przygasić w tobie świetnego i szlachetnego rozsądku, sprawiedliwego i wzniosłego ducha, którego nie umiano poznawać w tobie, gdyś pełnił skromne a zaszczytne obowiązki wiejskiego nauczyciela, któreś późniéj zamienił na koczujące i samotne życie. Klaudyuszu! dodał Marcin czule ściskając dłoń wykradacza, stary mój przyjacielu, jeżeli w dziwnych kolejach życia.... częstokroć stałem nad brzegami okropnych przepaści a nigdy w nie nie wpadłem... to dzięki tobie... i niezatartym zasadom które w sercu mojém Cyryla ojcowska twoja nauka, odkąd przez litość czuwałeś nade mną, biedném, opuszczoném dzieckiem, podobném tylu innym bożym stworzeniom o które mniéj dbają jak o polne zwierzęta... A więc Klaudyuszu! dla tego żem ci winien życie, serce i rozsądek... uwolnij mię od współudziału w twoich zamiarach, a dopomóż raczéj w spełnieniu celów moich....
— Twoich celów?
I wykradacz przenikliwie spojrzał na Marcina: jakież są twoje zamiary?
— Cel mój jest twoim celem Klaudyuszu... Różnimy się tylko środkami dopięcia go.
— Potrzebuję dać przykład...
— Damy, o! wielki damy przykład! uroczystym głosem rzekł Marcin...
— Straszny?
— A nadewszystko zbawienny... jak powiedziałeś. Wszak masz na celu Klaudyuszu, zachęcenie dobrych do wytrwania w dobrém... a niedozwolenie złym aby trwali w złém...
— I ukaranie złych za złe, które wyrządzili, tak aby ta kara trwogą przejęła wszystkich im podobnych.
— A jeżeli źli staną się o tyle dobrymi o ile byli złymi, Klaudyuszu? a jeżeli z nieludzkich staną się ludzkimi?
— Dobrymi? ludzkimi? powtórzył mocno zdziwiony Klaudyusz — to chyba nie idzie tu o hrabiego Duriceau... o twojego ojca...
Wyrazy twojego ojca, z okropną ironią wymówił wykradacz.
— Owszem, idzie o hrabiego Duriveau, mojego ojca.
— I o wice-hrabiego, twojego brata?
— I o wice-hrabiego, mejego brata.
— Bądź zdrów... już przesiąkłeś liberyą, już cię służba popsuła...
To powiedziawszy wykradacz nagle chciał się oddalić.
Marcin zatrzymał go, i rzekł smutnie wzruszonym głosem:
— Zbyt srogi jesteś dla mnie, Klaudyuszu.
— Boś nikczemny... bo się usuwasz od słusznej sprawy, bo już niema w tobie nic męzkiego... bo może zechcesz mi wychwalać cnoty hrabiego Duriveau, twojego ojca, i niewinną łagodność wicehrabi, twojego brata.
— Nie znam człowieka tyle samolubnego, tak przykrego i chciwego, tak dumnego jak hrabia Duriveau — krótko i surowo powiedział Marcin.
Wykradacz poruszył się zdziwiony.
— Nie znam duszy niedostępniejszéj wszelkiemu politowaniu, czułości, miłosierdziu; nie znam człowieka któryby objawiał tak cyniczną, tak nieubłaganą i wcieloną pogardę dla wszystkiéj pokornéj niedoli jak on... słyszałeś go owego wieczoru; znałem, mówię, hrabiego... ale nie sądziłem nigdy żeby z taką bezczelnością wyjawiał swoje bezecne zasady.
— I lękałeś się... drżałeś w twojéj liberyi.
— Tak jest, lękałem się, drżałem Klaudyuszu, łagodnie odpowiedział Marcin — lękałem się abym nie nadwerężał, nie zniszczył na zawsze świętego interesu, który mię zmusza do roli, jaką wobec hrabiego odgrywam... Widzisz jednak, Klaudyuszu, że mimo to niemniéj surowo sądzę tego człowieka, i wraz z tobą powiadam: tak jest, na tym człowieku podwójna cięży wina, bo rozległe posiadłości swoje mógł był przemienić w obiecaną ziemię a uczynił z nich padół nędzy i płaczu.
— Czegóż więc chcesz? na co czekasz? ja cię nie pojmuję — z dziką niecierpliwością zawołał wykradacz. — A syn czyliż nie jest godny ojca?
— Cóż dziwnego, Klaudyuszu, że wychowany w takiéj szkole, Scypio jest takim, jakim go znasz? Nie, — tonem boleści i głębokiego politowania dodał Marcin, — nie znam przed wcześniejszego, okrutniejszego, bardziéj przerażającego wyrodka nad to dziécię, które z zimną pogardą igra z najhaniebniejszemi występki... jakby młodzik, którego już znudziły zbyt dziecinne na jego wiek zabawki; a on ma zaledwie lat dwadzieścia!
— A więc... chceszże wraz ze mną, strasznym i wielkim przykładem zmusić złych do dobrego?
— Strasznym? nie; tém się właśnie różnimy Klaudyuszu.
— I ty, coś dopiero najczarniejszemi kolorami odmalował portrety obu tych ludzi, mówisz jeszcze w ten sposób! No... widzę że w twoich żyłach wraz z krwią wyschła i nienawiść...
— Nienawiść?,.. nie Klaudyuszu. W dzieciństwie mojém odzwyczaiłeś mię od nienawiści, przykładem twojéj anielskiéj rezygnacyi i niezmiennéj pogody, wobec okropnego ubóstwa, gorzkich trosk i prześladowania.
— Minął już czas rezygnacyi, — ostro odpowiedział wykradacz; — zresztą nie chodzi tu o osobiste uczucia; ja nietylko własną zniewagę pomścić pragnę... Lecz kiedy człowiek ten nie przejmuje cię ani nienawiścią, ani zgrozą, czegóż więc doświadczasz?
— Doświadczam litości... Klaudyuszu.
— Litości! — z wybuchem dzikiego śmiechu zawołał wykradacz, — litości!...
— Tak jest, Klaudyuszu, doświadczam głębokiéj, bolesnéj litości, do któréj w dzieciństwie mojém przyuczyłeś mię, na widok fizycznego niedołęztwa, lub fizycznej bezkształtności...
— Powiedz raczéj potworności... ale to porównanie złe; bo chodzi tu o moralną potworność; a litować się nad tém, co niegodne współczucia, jest to pobłażliwość występna.
— A ja, powiadam ci Klaudyuszu, że nieszczęśliwe dziécię, które wychowane w występnéj atmosferze, gnije i upada, zasługuje na litość, i że byłoby nierozsądkiem poczytywać mu za występek chorobę, która go zabija....
— Prawda... chodzi tu o twojego brata, o to interesujące dziecię... zgoda, i o twojego ojca, bardzo rozczulającą osobę?
— I on, podobnie jak syn jego wychowany był w przewrotnym święcie... a jednak, jak ci wiadomo, miał natchnienia szlachetne przemijające wprawdzie, ale i te przyznaję, że obce były jego synowi....
— Basta! porywczo rzekł wykradacz; czas nagli... twoje ostatnie słowo?
— Powiem ci je, Klaudyuszu. Posłuchaj: Wyobraź sobie istotę dotkniętą straszną i zaraźliwą chorobą, którą z mlekiem matki wyssała... Jakiś człowiek przychodzi i powiada: „Śmierć téj nędzocie, a widok jéj katuszy na wszystkich tą samą co i ona dotkniętych chorobą, wywrze reakcyą tak straszną i zarazem tak zbawienną, że obawa podobnego losu, że sama trwoga je uleczy.“
— Cóż ztąd!... dobrze... tak postępują z szalonemi waryatami... i nieraz skutecznie... biorą jednego z nich i karzą go wobec wszystkich w sposób okrutny... wówczas trwoga wydobywa z ich ogłupiałego mózgu jakiś promyk rozumu, i wracają do swoich powinności; ale tu chodzi o człowieka najzdrowszych zmysłów, który z najokrutniejszym rozsądkiem ich na złe używa.
Podczas gdy wykradacz tych słów domawiał, ruchome cienie dwóch osób, które skurczone zdawały się zbliżać do zwalisk piekarni, odbiły się na rozjaśnionéj księżycem płaszczyźnie stawu.
Marcin i Bête-Puante, zbyt zajęci, nie postrzegając tego, dalszą wiedli rozmowę.