Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom VIII/PM część IV/7

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


7.
Dziennik Marcina.
(Ciąg dalszy).

— Regino!... namiętnie zawołał Just, — Regino... Czy ty kochasz mię?
— I ty mię jeszcze pytasz o to? — z niewypowiedzianym uczuciem odparła pani de Montbar.
— W takim razie, — pocichu i drgającym od namiętności głosem rzekł Just, — po co ta niewczesna wspaniałomyślność? przyjmij ofiarowaną ci swobodę... zapewnione ci szczęście;... przyszłość się do nas uśmiecha... przyszłość długa, pełna miłości... czy pojmujesz, Regino?... miłości już niehamowanéj obowiązkiem... lecz miłości swobodnéj, żarliwéj... szalonéj!
— O! nie przemawiaj do mnie temi słowy... nie patrz tak na mnie... bo mię zabijasz, bo mię upajasz... Niestety! potrzebuję całéj mojéj odwagi... ilekroć pomyślę...
— A ja, nie chcę obyś o czém inném myśliła jak o naszéj miłości... moja Regino... — z podwojonym zapałem zawołał Just. — Chcę abyś oczekując téj tak blizkiéj i słodkiéj chwili, znalazła równie jak ja całą rozkosz i udręczenie w téj jednéj myśli... że wkrótce będziemy wolni...
— Dosyć!... o! dosyć... Miéjże przecież litość nademną, — szepnęła księżna.
Ale namiętny Just, mówił daléj głosem zarazem tak czułym i przenikliwym, iż mimowolnie zadrżałem z zazdrości i boleści.
— Nie prawdaż? moja Regino... ty pojmujesz... i czujesz całe znaczenie słów,.. jesteśmy wolni?... Wolni... jestto być przy tobie... zawsze przy tobie mój aniele ukochany... wolni, jestto całe życie miłością sztuki, poezyi, szlachetnéj pracy, wspaniałomyślnych czynów, słodkiego zacisza, o którém tyle marzyliśmy... bo wiész... żeśmy nieraz sobie mówili... w miłości wszystko się znajdzie, począwszy od zmysłowych chuci, aż do najrozkoszniejszych, najszlachetniejszych uciech duszy, umysłu i serca... wolni mój aniele, jestto życie z tobą, przy tobie, przez ciebie i dla ciebie... wolni... jestto możność obsypywania pocałunkami, w każdym dniu, w każdéj chwili, twych rąk, twej szyi, twych oczu, twych włosów...
— O! milcz... milcz... gasnącym głosem wyjąkała Regina. — Milcz...
I zdało mi się że kładąc błagającą dłoń na ustach Justa, usiłowała tym sposobem stłumić wyrazy jego.
— Dobrze! już ci więcej nic podobnego nie powiem — rzekł znowu Just równie drżącym i cichym głosem jak głos Reginy, — nie... już ci tego więcéj nie nowiem... bo i mnie także... ten obraz pożera... zabija... Otóż!... storo będziemy wolni... po rozkosznych upojeniach których sama nadzieja tyle nas drażni.;.. spoczniemy w słodkiém wylaniu się dwóch dusz pełnych świéżości i pogody... O! pójdź... pójdź Regino... nie będzie nas otaczała okazałość, częstokroć tyle dla ciebie uciążliwa... ale będziemy bogaci szczęściem! O! bogaci... aż do uszczęśliwienia wszystkich... A jeżeli kiedy przypomnisz sobie twą przeszłą zamożność, tylko rzeknij słowo... a pracą i umysłem utworzę ci skarby, skarby czyste jak źródło z którego je czerpasz... zaszczytne i dla mnie i dla ciebie;.. O! pójdź mój aniele pójdź, powiadam,... my już do siebie samych nie należymy... ty jesteś moją... a ja twoim na wieki jestem.
— Łaski... Juście... łaski... dla Boga! zastanów się...
— Nad czém? zbyt jesteś wspaniałomyślną... Twój mąż pomścił pamięć twojéj matki? to dobrze i pięknie... bo dopełnił obowiązku człowieka honoru. Wszakże piérwszy powiedziałem ci: że nie sama jedna tylko będziesz mu winna wdzięczność, lecz cóż to wpływa na naszę miłość?
— Ale on mię kocha... ale on cierpi! ale on jest nieszczęśliwy!...
— Kocha cię! — zawołał Just, — kocha! a przez cały rok nie pamiętał o tobie, zimną pogardą nieuleczoną ranę zadał twojemu sercu... kiedy przeciwnie powinien był błogosławić cię... na kolanach uwielbiać... teraz, widząc że z własnéj winy utrącił szlachetne i tkliwe przywiązanie, którego mu dałaś tyle dowodów, przyszła mu fantazyn powiedzieć ci że cię jeszcze kocha! i ty mu wierzysz?
— Prawdę mówi, Juście... przysięgam ci to na pamięć mojéj matki... Gdybym mogła powierzyć ci jego tajemnicę... przekonałbyś się, ie ta miłość nieszczęśliwa, na pozór niepojęta... jest rzeczywistą i szczérą.
— A moja? nie jestże również szczérą? Czy zapomniałaś, ile cierpiałem? Z zakrwawioném sercem wyjechałem, gdyś mi ten wyjazd nakazała... powiedziałaś: wracaj... wróciłem... Późniéj, kiedy oboje musieliśmy walczyć z uniesieniami naszéj namiętności, ileż razy konającym głosem, kiedy skołatany, udręczony, zapłakany, padłem do nóg twoich?
— „O! mój Juście, — mówiłaś, — bądź wspaniałomyślny, wysłuchaj próśb moich, szanuj mię! Bo niestety! ja cię uwielbiam, ja jestem bezsilna, ja cię tylko o łaskę błagać mogę.”
— Tak jest!..! o tak jest! byłeś dobry, szlachetny i jak zawsze odważny,.
— Byłem dobry, szlachetny, odważny, bo wiedziałem że błąd z mojéj strony zadałby ci cierpienia tak okropne, iż miłość moja nawet nie zdołałaby ich złagodzić... oto co mi dodawało siły i odwagi... Lecz teraz możemy być wolni, szczęśliwi... bez najmniejszéj dla ciebie zgryzoty! Ja przecież szczęścia mojego na wiatr nie rzucam!... Miłość jest dla wszystkich! jest własnością każdego!... w miłości uczyniłaś mię dzikim samolubem; a ponieważ mąż twój przywraca ci wolność...
— Ależ właśnie ta jego wspaniałomyślność tak mię dręczy.
— Jego wspaniałomyślność?... ah! jakże ona wielka! Cóżby mógł innego uczynić?... Obaczmy! Nie kochasz go... już w obec tego upadają wszelkie umowy, i tak zwane nierozdzielne węzły. Alboż on w imieniu prawa przyjdzie ci narzucać swą miłość? alboż się bić będzie ze mną?... I owszem!... albo on mię albo ja jego zabiję!
— O! Juście! nie myśl o tém... to okropne!
— Nakoniec, alboż pomyślny lub niepomyślny dla niego pojedynek, zmieni jego położenie? Prosi abyś mu pozwoliła starać się o odzyskanie twojego serca... I z tego względu również mogę cię tylko zapytać: czy kochasz mię?
— Czy cię kocham!...
— A więc... pocóż to usiłowanie?... Alboż on nie wie że się nigdy tak dalece nie poniżysz, abyś mu miała powiedzieć: — Próbuj nakazać mi twą miłość — zbyt pewna z góry że on tego nigdy nie dokaże.
— Ah! mój Boże!... — tonem niewypowiedzianéj rozpaczy zawołała Regina, — czyżbym doznawała tak okropnych zgryzot, gdybym wiedziała co mam czynić, gdybym mogła cokolwiek przedsięwziąć... Tobie to łatwo... ale ja nie mogę... tak zaraz... natychmiast... mianowicie kiedy pomyślę o...
— Regino, tonem gorzkiego zdziwienia powiedział Just, — wahasz się?..
— Mój Boże, — łzami się zalewając zawołała biédna kobiéta, — nie przemawiaj tak do mnie, nie patrz tak na mnie... Wiész dobrze że cię kocham... Tak jest, Juście, kocham cię szalenie; jedyném mojém marzeniem jest żyć z tobą, wiecznie z tobą. Lecz mimo to, nie mogę pozbyć się myśli, że i on... kocha mię także... że i on cierpiał mocno... że cierpi ciągle... Nie może mocą praw swoich nakazać mi abym go kochała... wiém to... lecz nakoniec praw tych mógłby nadużywać, mógłby mi uczynić życie nieznośném... na zawsze odłączając mię od ciebie, lub zmuszając do zgrozy... która mię przeraża mimo że cię kocham... Słowem... Juście... czyżto prawda, że on nam nic złego wyrządzić nie może?
— Wiele złego... — głucho odpowiedział Just, — ale złe wywołuje złe.
— O Boże! jakżem nieszczęśliwa! — rozdzierającym głodem zawołała Regino, — i ty także nic rozumiéć nie chcesz, nie chcesz pojąć w jakiém się znajduję położeniu względem niego, który pomścił pamięć mojéj matki, który taką względem nas okazuje wspaniałomyślność — Przecież wypada być sprawiedliwym i litościwym dla cierpiących i żałujących!
Tu usłyszałem głośne łkania Reginy.
Po krótkiém milczeniu, w ciągu którego musiała nastąpić prawie zupełna zmiana w uczuciach Justa, rzekł on łagodnie i smutnie;
— Masz słuszność Regino... należy być sprawiedliwym... litościwym dla kochających... dla żałujących i srodze cierpiących z powodu że już nie są kochani..
— Co ty mówisz?
— Prawda... Regino... na chwilę oślepiła mię nieszczęsna, samolubna namiętność... powiedziałem ci; myślmy tylko o sobie... użyjmy na naszę korzyść wspaniałomyślności twojego męża; na zawsze szczęśliwi, pozostawmy go rozpaczy, zapomnijmy o nim. Powiedziałem ci to... Regino... ale to źle nikczemnie...
— O ty jesteś najlepszym, najzacniejszym człowiekiem w świecie.
— Kocham cię, Regino, i nic więcéj; pragnę abyśmy nawzajem zawsze byli godni siebie. Przed chwilą... skołatana, szarpana okropną walką jaka tylko wielkich serc bywa udziałem... przyszłaś do mnie po radę w twojéj wątpliwości, w twoich zgryzotach, obawach, biédna kobiéto... do mnie, któregoś miała za wspaniałomyślnego, za silnego... i spytałaś co masz czynić?
— Tak jest... Juście... mów... a cokolwiek rozkażesz, usłucham cię; powiedz co mam uczynić?
— Nie ja to, moja Regino, odpowiem na twoje pytanie... ale mój ojciec, — mówił znowu mocno wzruszony Just; częstokroć powtarzał mi prostemi, lecz poważnemi wyrazy: — „Synu mój... w ważnych kwestyach życia, podług mnie, wypada być stanowczym, tojest czynić jedynie to co nakazuje obowiązek... Co do następstw, prędzéj czy później, dobre wyradza dobre... Częstokroć dobroć serca zawodzi nas, powiadają głupi i niegodziwi; tnie prawda. Kiedyż to czyn prawy i szlachetny na złe wyszedł swojemu sprawcy? nigdy. Mniejsza o niewdzięczność: dobre czynimy dla dobrego, — czy temu któremu darujesz płaszcz chłodniéj będzie, dlatego że ci niewdzięcznością odpłaci? Nie — uczyniłeś dobrze, myśl abyś znowu uczynił tak samo, jeżeli nie całują ręki która daje, to przynajmniéj nie szarpią jéj, chyba głupcy, szaleńcy. A czyż na ludzkość zapatrywać się trzeba z punktu widzenia głupców i szaleńców? Przysłowie powiada: Czyń coś powinien.. I słusznie; ale drugie dodaje: niech się dzieje wola Boża... Takie wyzywanie losu jest niegodne. Czyń coś powinien, a wszystko dobrze pójdzie. Niezaprzeczona to prawda.”
— Tak jest... zdaje mi się że słyszę twego dobrego, poczciwego ojca, — powiedziała księżna, — to jego uczucia, to jego słowa.
— Dobrze! Regino, pójdziemy za tym przykładem; powiemy jak nasz ojciec: że jednego tylko trzymać się należy, a mianowicie obowiązku... Czyńmy cośmy powinni... a wszystko dobrze pójdzie. Mężowi twojemu winnaś wieczną wdzięczność; przekonał cię o swojéj miłości... cierpi, przygotowany na wszystko, żałuje, błaga cię jak o najwyższą łaskę, obyś mu pozwoliła przez poświęcenie odzyskać twoje serce... zatem Regino... wahać się nie będziesz...
— Juście... o! dla Boga!... — drżącym głosem rzekła księżna, — nie wiém... ale teraz... lękam się... ta próba zatrważa mię...
— I zatrważać powinna, Regino, bo i mojéj miłości także lękać się każe... Inaczéj... nigdy bym ci téj próby nie doradzał...
— Co mówisz?
— Gdybyś była na nią z góry nie przyzwoliła, byłbym ci posiedział, Regino, że przyzwalając postępujesz obłudnie.
— O Boże!... i ty sądzisz że ja go jeszcze prawdziwą miłością kochać mogę, jego?
— Mówiąc tak jest... myliłbym się może Regino... mówiąc nie, także mógłbym się mylić... Cóż więc wyniknie Z téj próby, z tego dopełnienia powinności?...
— Niestety... nie wiész podobnie jak ja... dlatego też mówię ci... że ta wątpliwość przeraża mię.
— Cokolwiek-bądź wyniknie z téj próby... wyniknie samo tylko dobro, jak powiadał mój ojciec.
— Dobro?
— Albo zawsze kochać mię będziesz Regino, i ta próba samą zacnością swoją utwierdzi, uświęci miłość naszę, albo... mąż twój odzyska twe serce, a w takim razie... zobopólne szczęście wasze zapewnione będzie.
— Ale z tobą... dla Boga! cóż się stanie?
— Poświęcenie piękne, wielkie i pocieszające będzie moim udziałem. A czyliż ofiarą moją nie przyczynię się do waszego szczęścia? Czyż to nic nie znaczy?
— Nie! — ulegając nowéj rozpaczy na myśl o utracie miłości Justa, zawołała Regina, — ja już nie chcę téj próby, która, jak ci powiadam, przeraża mię: sądziłam żem silna i wspaniałomyślna, ale widzę, że się omyliłam... Mąż mój daje mi swobodę... przyjmuję! A wreszcie, alboż nie uczyniłeś tyle dla mnie co on? alboż dla mnie nie byłeś raniony w okropnym pojedynku, którym ocaliłeś mi honor, życie... bo byłabym się zabiła, gdybym była została ofiarą niegodziwca, na którym się zemściłeś...
— Posłuchaj mię, Regino.
— Nie, nie, — z podwójnym zapałem zawołała księżna. — Wiem to tylko że ciebie... ciebie jednego kocham, żeś jest jedyną moją nadzieją na tym świecie. Przyszedłeś do mnie gdym była bardzo nieszczęśliwa, pocieszyłeś mię; gdyby nie ty, byłabym umarła... Teraz więc nie chcę narażać się na postradanie ciebie! Nie powinniśmy być samolubni, mówisz... zgoda... ale nie powinniśmy również być samobójcami, skoro śmierć nasza na nic się nikomu nie przyda.
— Regino... zaklinam cię...
— Być może... ja dobrze znam siebie... powiadam ci że teraz może już męża mojego kochać nie będę mogła... Ale wszystko biorę na siebie... Mnie to ofiaruje on wolność... ja więc sama ją przyjmę.
— Zaklinam cię...
— Nigdy po mnie tego nie wymagaj; powiész, jeżeli zechcesz, że jestem podła, samolubna, nielitościwa... Otóż! i taką kochać mię musisz... pierwsza miłość od siebie... powiedziałeś... i...
Dzwonek przy zewnętrznych drzwiach wiodących do apartamentu księżny zadrgał tak gwałtownie, że nie dosłyszałem ostatnich jéj słów. Pobiegłem otworzyć. Był to pan de Noirlieu, ojciec Reginy.
Księżna zapewne nie spodziewała się tych nowych odwiedzin ojca w téj chwili...
Ale cóż czynić?
Powiedziéć że pani nie ma w domu?
Byłoby to daremne kłamstwo... pan de Noirlieu byłby ją usłyszał... bo po wyrazie niecierpliwości i pragnienia szczęścia, malującym się na twarzy starca, łatwo wniosłem że poranne odwiedziny nie zaspokoiły jeszcze ojcowskiego przywiązania.
— Czy moja corka w domu? — spytał mię pan de Noirlieu.
— Tak jest, panie baronie, — odpowiedziałem, zważając że najmniejsze wahanie się z mojéj strony przy dosyć dziwnéj obecności Justa u księżny o téj porze (już była blizko ósma wieczorem), mogłoby wzniecić w panu de Noirlieu nader szkodliwe podejrzenia.
Aby więc obudzić uwagę Reginy, o ile można najgłośniéj otworzyłem drzwi od salonu, poprzedziłem barona, i nim wszedłem do gabinetu kaszlnąłem kilka razy.
Dzięki tym ostrożnościom, gdy podniosłem firanki, zastałem Reginę i Justa na pozór spokojnych i ceremonialnych.
Księżna rzekła mi żywo i surowo?
— Zabroniłam ci...
— Pan baron de Noirlieu... śpiesznie odpowiedziałem przerywając Reginie.
— Mój ojciec!... zawołała.
Potém rzekła po cichu do Justa.
— Zapomnieliśmy o nim... Ah! to nasza kara...
W chwili gdy księżna tych słów domawiała, pan de Noirlieu wszedł.
Naprzód przystąpił do córki, czule ją pokilkakroć ucałował i rzekł:
— Moje dziécię... przybywam znowu. Cóż chcesz! tylko cię parę godzin z rana widziałem.
Pan de Noirlieu zamilkł, bo nieco zdziwiony wtedy dopiéro postrzegł Justa.
Regina rzekła mu dosyć spokojnym głosem:
— Mój ojcze... Pan Just Clément...
Just ukłonił się panu de Noirlieu, który odezwał się z wielką uprzejmością.
— Podwójnie jestem szczęśliwy, że mam zaszczyt spotkać pana u mojéj córki, nieraz bowiem słyszałem jak mówiono o panu z całym szacunkiem winnym nazwisku pańskiemu. Ojciec pana należał do rzędu ludzi których kochaliśmy, których poważaliśmy najwyżéj w świecie.
— Dobremu wspomnieniu jedynie, jakie pan raczyłeś zachować o moim ojcu, przypisuje łaskawe względy pana, na które tém bardziéj zasługiwać pragnę, — z uszanowaniem odpowiedział Just.
Potém kapitan zapewne zabierał się do wyjścia, bo usłyszałem jak nieszczęśliwa Regina rzekła mu zmienionym głosem, mimo iż się gwałtownie powstrzymywała:
Do widzenia wkrótce... mam nadzieję, panie Clément!
W wyrazach do widzenia wkrótce, które jedynie Regina w obec ojca wymówić mogła, — było coś tak błagającego, tak rozczulającego, że mi łzy w oczach stanęły.
Just zapewne ukłonem tylko odpowiedziéć musiał księżnie, bo gdy wychodził z gabinetu nie usłyszałem aby choć słowo wyrzekł.
Prawie jednocześnie pan de Noirlieu, mówiąc o kapitanie Clément, rzekł do córki:
— Bardzo miły człowiek.
Just szybko przeszedł koło mnie, zadumany nie postrzegł mię zapewne.
Poszedłem za nimi.
W przedpokoju zatrzymał się i niby kogoś szukał spojrzeniem.
Usłyszawszy łoskot zamykanych przezemnie drzwi, obrócił się i rzekł mi:
— Ah! jesteś Marcinie;.. Szukałem cię.
A po chwilowéj przerwie dodał:
— Słuchajno, czy masz tu na czém pisać? Zapomniałem... zostawić pani de Montbor... adres którego żądała... a nie chcę wracać, abym jéj nie przeszkodził w rozmowie z panem de Noirlieu;
— Oto jest co pan żądasz, panie Just, — rzekłem.
I pokazałem mu na moim stole papier, kałamarz i pióro przeznaczone dla osób, które przybywając niekiedy do księżny zapisują się w przeznaczoną na ten cel książkę.
Just, niesiadając... na prędce napisał kilka słów...
Dla przyzwoitości cofnąłem się na bok, lecz bacznie nań zważałem i dostrzegłem że łza na papiér spadła.
Just opłatkiem zapieczętował bilecik i zapewne dlatego, abym w oczach jego nie dostrzegł łez, rzekł niepatrząc na mnie, a spiesznie idąc ku drzwiom:
— Oddaj, proszę cię, ten bilet księżnie... zaraz po wyjściu pana de Noirlieu.
I znikł.
Wyznaję że ten bilet... czytałem.
Opłatek był jeszcze wilgotny, nie potrzebowałem więc lękać się złych skutków mojéj niewyrozumiałości.
Just pisał co następuje:
„Wyjeżdżam... tak potrzeba... odwagi... poczekam... Jeżeli zechcesz pisać do mnie, adressuj twoje listy do mnie w Paryżu, a odbiorę je...”

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wielka łza zalewała do połowy wyraz poczekam, jednak można go było przeczytać...
Złożyłem bilecik i znowu zapieczętowałem...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Około godziny dziesiątéj, pan de Noirlieu odjechał, księżna odprowadziła ojca aż na schody, gdy wracała rzekłem jéj:
— Oto kilka słów do księżny pani, które pan just zostawił.
I podałem jéj bilecik.
Biorąc go biédna kobiéta drżała tak mocno, iż dwakroć trąciła ręką o srébrną tacę.
Wtedy mówiła mi tak cicho iż ją zaledwie dosłyszeć mogłem.
— Dobrze... możesz... odejść... i zamknij drzwi...
Zdało mi się że widziałem, iż Regina chwieje się i że przechodząc przez piérwszy salon parę razy oparła się o meble.
Tak było w istocie...
Zaledwie zamknęły się za nią firanki u drzwi gabinetowych, zaledwie miała czas przeczytać list Justa, usłyszałem ie coś upadło... pobiegłem do niéj.
Regina bezprzytomna leżała o parę kroków od kominka trzymając w ręku bilet Justa.
Niezważając na nic co z tąd wyniknie, bilet rzuciłem w ogień, bo lękałem się ciekawości panny Julii; potem gwałtownie i po kilkakroć targnąłem za sznurek od dzwonka.
Pokojówka księżny prawie natychmiast przybiegła.
— Pani zasłabła, — zawołałem, — żywo... panno,... trzeba ją ratować; zaraz ci tu przyszlę panią Felix (była to druga służąca księżny).
Czémprędzéj pobiegłem po tę kobiétę do kredensu, i zaraz przysłałem ją pannie Julii.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.