Miłość Sulamity/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksandr Kuprin
Tytuł Miłość Sulamity
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1911
Druk W. Poturalski
Miejsce wyd. Kraków, Warszawa
Tłumacz Edmund Jezierski
Tytuł orygin. Суламифь
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.

Promieniejący radością był król Salomon zawsze w tym dniu, kiedy zasiadał na tronie w sali pałacu Libańskiego i sąd czynił nad ludźmi, którzy doń przychodzili.
Czterdzieści kolumn po 4 w rzędzie, podpierało sklepienie sądu a wszystkie były obite drzewem cedrowem i kończyły się kielichami w rodzaju lilii; posadzka składała się ze sztucznych pieńków cyprysowych zaś na ścianie nigdzie nie można było dostrzedz kamieni z poza cedrowego wyrobu, upiększonego złotą rzeźbą, wyobrażającą palmy, ananasy oraz cherubiny. W głębi sali sześć stopni prowadziło do wyniosłego tronu, a na każdym stopniu stały dwa pozłacane bronzowe lwy, po jednym z każdej strony. Sam zaś tron był z kości słoniowej ze złotą inkrustacyą i złotemi poręczami w kształcie spoczywających lwów. Wysoka poręcz tronu, kończyła się złotym dyskiem. Kotary z fioletowych i purpurowych tkanin, zwieszały się od sklepienia aż do posadzki przy wejściu do sali, oddzielając część sali, w której pomiędzy pięcioma kolumnami popychali się zbici do kupy świadkowie, skarżący i oskarżeni, jak również zbrodniarze i przestępcy pod silną strażą.
Król miał na sobie chiton czerwony, a na głowie prosty, wązki dyadem z berillów oprawnych w złoto.
Po prawej ręce stał tron matki jego Tersaryi, która ostatniemi czasy, wskutek sędziwych lat swych, rzadko ukazywała się w mieście.
Assyryjscy goście, o surowych twarzach, z czarnemi brodami, rozsiedli się wzdłuż ścian na jaszmowych ławach. Mieli na sobie jasne szaty koloru oliwek, obramowane na kantach czerwonemi oraz białemi deseniami. Słyszeli oni jeszcze w Assyryi tak wiele o sprawiedliwości króla Salomona, że starali się nie opuścić ani jednego z jego słów, aby następnie módz opowiedzieć o sądzie króla izraelskiego. Wśród nich siedzieli dowódcy wojska Salomona, jego ministrowie, naczelnicy prowincyi i nadworni. Był tu Nawega — ongi kat królewski, zabójca Ioawa, Adonjasza i Jemeja — teraz zaś główny przywódca wojska, niewysoki, tęgi starzec, z rzadką, długą, siwą brodą; wyblakłe jego, niebieskawe oczy, obwiedzione czerwonemi, zda się wywiniętemi powiekami, patrzyły ze starczą tępością; usta były rozchylone i wilgotne, mięsista zaś czerwona dolna warga, bezwładnie opadała na dół; głowę miał zawsze nieco zwieszoną na dół i trochę trzęsącą się. Był również Azaryasz syn Nathana, zgorzkniały, wysoki człowiek z suchą schorzałą twarzą i ciemnemi odwódkami pod oczami i dobroduszny roztargniony Josefat i Achelar, naczelnik pałacu Salomona i Sabuth, noszący wielki tytuł przyjaciela króla i Ben Awinodaw, ożeniony ze starszą córą Salomona Fathafią, i Ben Hewer, naczelnik prowincyi Argowie, która leży w Wasanie; miał on pod swym zarządem sześćdziesiąt miast otoczonych murem, wrotami na mosiężnych zawiasach, i Waana syn Chuszajasza, zdawna słynący mistrzowstwem ciskania piką na przestrzeni trzydziestu parasangów oraz wielu innych. Sześćdziesięciu żołnierzy, lśniąc złotemi tarczami i hełmami stało rzędem po lewej i po prawej stronie tronu, najstarszym nad nimi był czarnowłosy, piękny Eljaw, syn Achiluda.
Pierwszy stanął przed królem ze swą skargą niejaki Achiores, z zawodu szlifierz. Pracując w mieście fenickiem Bela, znalazł drogi kamień, który po oszlifowaniu powierzył druhowi swemu Zacharyaszowi, podążającemu do Jerozolimy, z prośbą o oddanie go jego żonie. Po pewnym czasie powrócił Achiores do domu. Najpierwszem pytaniem — jakie zadał po powrocie swej żonie przy powitaniu jej — było pytanie o drogi kamień. Ale ta wielce zdziwiona pytaniem męża, odparła — poparłszy przysięgą swe słowa — że nic nie wie o żadnym kamieniu. Wtedy Achiores udał się gwoli wyjaśnieniu sprawy do Zacharyasza, ale ten obstawał przy tem — poparłszy przysięgą swe słowa — że zaraz po powrocie oddał kamień komu należało. A nawet sprowadził dwóch, którzy świadczyli, jako widzieli, że Zacharyasz w ich obecności oddał kamień żonie Achioresa.
I oto teraz wszyscy czworo — Achiores, Zacharyasz i dwaj świadkowie — stanęli przed tronem króla Izraelskiego.
Salomon spojrzał po kolei każdemu w oczy i rzekł do dozorców:
— Odprowadźcie wszystkich do osobnych pokojów i zamknijcie każdego osobno.
A kiedy to wykonano, kazał przynieść cztery kawałki gliny wilgotnej.
— Niech każdy z nich — rozkazał król — ulepi z gliny ten kształt, jaki miał kamień.
Po pewnym czasie podobizny były gotowe. Ale jeden ze świadków podobiznie swej nadał kształt głowy końskiej, gdyż taki zazwyczaj nadawano drogim kamieniom; drugi kształt głowy owcy, a tylko u dwojga — u Achioresa i Zacharyasza podobizny były jednakie, w kształcie piersi kobiecej.
W tedy rzekł król.
— Teraz nawet i ślepy widzi, że świadków przekupił Zacharyasz. A przeto niech Zacharyasz zwróci kamień Achioresowi, jednocześnie niech zapłaci mu trzydzieści syklów odszkodowania i złoży dziesięć syklów na świątynię Pańską. Świadkowie zaś, którzy zdemaskowali się sami, nich złożą po pięć syklów do skarbu państwa za fałszywe zeznania...
Następnie podeszli do tronu króla Salomona trzej bracia, procesujący się o spadek. Ojciec ich przed śmiercią rzekł do nich w ten sposób: „Iżbyście nie kłócili się przy podziale, sam podzielę mienie między was według sprawiedliwości. Zatem gdy umrę, pójdźcie na wzgórze, leżące w środku gaju za domem i rozkopcie je. Tam znaleziecie skrzynkę z trzema przedziałkami: wiedzcie, że to co na górnej — należeć ma do najstarszego, to co na środkowej — dla średniego, co na dolnej — dla najmłodszego“. A kiedy, po śmierci ojca, bracia poszli na wzgórze i uczynili jak polecił, to ujrzeli, że górna przedziałka była pokryta złotemi monetami, gdy tymczasem na środkowej leżały tylko zwyczajne kości, a na dolnej kawałki drzewa. I oto powstała pomiędzy najmłodszymi braćmi nienawiść ku starszemu i zazdrość, wskutek czego życie ich stało się wreszcie tak nieznośne, że postanowili zwrócić się do króla o poradę i rozsądzenie sporu. Nawet tu, stojąc już przed tronem, nie mogli powstrzymać się od czynienia sobie wyrzutów i miotania obelg.
Król pokiwał głową, wysłuchawszy ich i rzekł:
— Porzućcie spory; ciężki jest głaz, ciężki i piach, ale gniew głupca cięższy jest niźli piach i głaz. Ojciec wasz, był to niewątpliwie człek mądry i sprawiedliwy a wolę swą on wyraził w swem testamencie tak samo wyraźnie, jakby to uczynił wobec stu świadków. I czyliż doprawdy nie domyśliliście się odrazu wy, krzykacze nieszczęśni, że starszemu bratu przeznaczył on wszystkie pieniądze, średniemu wszystkie trzody i niewolników, a najmłodszemu — dom i pastwiska. Idźcie przeto w pokoju i zaniechajcie sporów.
I oto trzej bracia — niedawni wrogowie — z rozjaśnionemi obliczami padli królowi do nóg i wyszli z sądu, ująwszy się za ręce...
I jeszcze jeden rozstrzygnął król spór o spadek, rozpoczęty trzy lata temu. Pewien człowiek, umierając oświadczył, że pozostawia cały swój majątek najdostojniejszemu z dwóch swoich synów. A ponieważ żaden z nich nie chciał uznać się za gorszego, przeto zwrócili się do Salomona.
Salomon, zapytawszy ich, kim są z zawodu i usłyszawszy odpowiedź, że obadwaj są łucznikami, rzekł:
— Wróćcie do domu. Każę postawić u drzewa ciało ojca waszego. Skoro ujrzę, kto z was celniej trafi strzałą w pierś ojca, rozstrzygnę wasz spór.
Wtedy obadwaj bracia powrócili do domu w towarzystwie człowieka, wyznaczonego przez króla w tym celu, aby był obecny przy próbie.
— Spełniłem wszystko, coś mi rozkazał, królu — rzekł ten człowiek. — Przywiązałem ciało starca do drzewa i każdemu z braci dałem łuk i strzały, starszy strzelał pierwszy. Z odległości stu dwudziestu łokci trafił on akurat w to miejsce, gdzie uderza serce u żywego człowieka.
— Piękny strzał — rzekł Salomon.
— A młodszy?...
— Młodszy... Daruj mi królu, nie mogłem osiągnąć tego, aby twe polecenie zostało ściśle wykonane... Młodszy naciągnął cięciwę i już nawet położył na niej swą strzałę, gdy naraz opuścił łuk do nóg, odwrócił się i rzekł płacząc: „Nie, nie mogę tego uczynić... Nie mogę strzelać do ciała ojca mego“.
— Więc niech do niego należy posiadłość ojca — postanowił król, gdyż on jest najlepszym synem. Starszy zaś — jeżeli pragnie — może wstąpić do szeregu mej straży przybocznej. Potrzebni mi są właśnie tacy silni i chciwi ludzie, o celnej ręce, wierni wykonawcy mej woli i o sercu porosłem szerścią.
Następnie stanęli przed królem trzej ludzie. Prowadząc wspólnie jakieś przedsiębiorstwo handlowe, dorobili się znacznych pieniędzy. I oto, kiedy nadszedł dla nich czas wyjazdu do Jerozolimy, zaszyli złoto w pas skórzany i puścili się w drogę. W drodze zanocowali w lesie, a pas, dla bezpieczeństwa, zakopali do ziemi. A kiedy obudzili się o świcie — nie znaleźli pasa w tem miejscu, gdzie go złożyli.
Każdy z nich począł drugiego posądzać o przywłaszczenie go sobie, a ponieważ wszyscy trzej wydawali się być ludźmi wielce przebiegłymi i w mowie, ciętymi to rzekł im król:
— Przedtem, nim rozstrzygnę wasz spór, wysłuchajcie tego, co powiem. Pewna cudnej urody oblubienica dała słowo swemu oblubieńcowi, zbierającemu się w podróż, że go będzie oczekiwała do czasu powrotu i nikomu nie ofiaruje swej dziewiczości, prócz niego. Ale odjechawszy w niedługim czasie młodzian w obcem mieście poślubił inną dziewczynę i wieść o tem doszła do tamtej. Tymczasem poczęto ją swatać za bogatego i dobrego charakteru młodzieńca, przyjaciela jej dni dziecięcych. Namawiana przez rodziców do wyjścia zań, nie odważywszy się ze wstydu i lęku powiedzieć mu o swem przyrzeczeniu, wyszła za niego. A kiedy po uczcie weselnej, poprowadził ją do sypialni i chciał ledz wraz z nią, ta poczęła go błagać: „Pozwól mi udać się do tego miasta, gdzie mieszka mój dawny oblubieniec. Niech on zwolni mię od przyrzeczenia, a gdy wrócę, uczynię wszystko co zechcesz!“ A ponieważ ów młodzian kochał ją nadewszystko, to przystał na jej prośbę i poszła.
W drodze napadł na nią zbójca, obrabował ją, i wreszcie usiłował zgwałcić. Ale dziewica padła przed nim na kolana i ze łzami w oczach poczęła go błagać o niepozbawianie jej czystości, przy czem opowiedziała zbójcy wszystko, co z nią zaszło i w jakim celu podąża do miasta. I oto zbójca wysłuchawszy jej, na tyle zdumiał się jej wierności i do tego stopnia wzruszył się szlachetnością jej oblubieńca, że nie tylko zostawił ją w spokoju, lecz nawet zwrócił jej zrabowane pieniądze. A teraz pytam się was, kto z tych trojga postąpił najgodniej przed obliczem Boga — dziewica, narzeczony czy zbójca?
Jeden z procesujących się rzekł, że dziewica najbardziej godna jest pochwały za swą wierność danemu słowu. Drugi dziwił się wielkiej miłości jej narzeczonego, trzeci zaś uznał za najwspanialszy czyn zbójcy...
Wtedy rzekł król do ostatniego:
— A zatem tyś ukradł pas z obopólnem złotem, ponieważ z natury swej jesteś okrutnik i chciwy na cudze mienie.
A człowiek ten, oddawszy swój kij podróżny w ręce jednego z towarzyszy, rzekł podniósłszy ręce ku górze, jakby do przysięgi:
— Świadczę się przed Jehową, że złoto nie ja mam, lecz on!
Uśmiechnął się król i tak rzekł do jednego ze straży przybocznej:
— Odbierz kij z rąk tego człowieka i przełam go na połowę.
A kiedy ów żołdak wykonał rozkaz królewski, to wypadły złote monety na podłogę, gdyż były schowane w otwór w wydrążeniu kija; złodziej zaś, zdumiony mądrością króla Salomona, padł na twarz przed jego tronem i wyznał swą kradzież.
Przyszła także do Domu Libańskiego kobieta, biedna wdowa kamieniarza i rzekła:
— Sprawiedliwości szukam, o królu! Za ostatnie dwa dynary, jakie mi pozostały kupiłam mąki, wsypałam ją do tej wielkiej glinianej wazy i zaniosłam do domu. Ale nagle powstał silny wicher i rozwiał moją mąkę. O, królu mądry, kto mi powróci tę stratę? Teraz nie będę miała czem dzieci nakarmić!
— Kiedy to stało się? — spytał król.
— Stało się to dziś o świcie, o wschodzie słońca.
I oto kazał Salomon zawezwać kilku bogatych kupców, których okręty miały w tym dniu odpłynąć z towarami do Fenicyi przez Jaffę. A kiedy przyszli zaniepokojeni do sali sądu, spytał ich król:
— Czyście błagali Boga albo bogów o wiatr przyjazny dla waszych okrętów?
Ci zaś odparli:
— Tak, królu! Błagaliśmy. I snadź bogu miłe były nasze ofiary, gdyż zesłał nam wiatr przyjazny.
— Cieszę się wraz z wami — rzekł król.
— Ale ten sam wiatr rozwiał biednej wdowie mąkę, którą niosła w urnie. Czy nie uważacie za właściwe wynagrodzić ją, jako poszkodowaną?
A kupcy ucieszeni, że tylko w tym celu zawezwał ich król, bezzwłocznie napełnili biednej wdowie całą wazę drobnemi i grubemi srebrnemi pieniędzmi. A gdy ta ze łzami poczęła dziękować królowi, Salomon uśmiechnął się słodko i rzekł;
— Czekaj, to jeszcze nie wszystko. Dzisiejszy wicher poranny i mnie sprawi radość, której nie oczekiwałem. A zatem do darów tych kupców, dodam także swój królewski dar. I rozkazał król skarbnikowi Adoniriachowi dorzucić do pieniędzy kupców tyle złotych monet, iżby zupełnie nie znać było pod niemi srebra.
Nikogo nie chciał widzieć król Salomon dnia tego nieszczęśliwym. W dniu tym rozdał tyle nagród, prezentów i odznaczeń, ilu nie rozdał kiedyindziej przez cały rok; darował w tym dniu winę Achimaasowi, zarządcy ziemi Naftalimów, na którego dotąd wrzał gniewem za nieprawne pobieranie podatków, zniósł także kary dla wielu, którzy przekroczyli prawo i nie pozostawił bez uwzględnienia próśb swych poddanych prócz jednej tylko.
Kiedy wychodził król z Domu Libańskiego przez małe drzwi południowe, zastąpił mu drogę pewien ubrany w skórzany strój, barczysty, przyziemny człowiek, o twarzy jakby ciemno czerwonej, z czarną gęstą brodą, z szeroką jak u wołu szyją i o surowem wejrzeniu z pod nastroszonych czarnych brwi. Był to główny kapłan świątyni Molocha. Wymówił on tylko jedno słowo głosem błagalnym.
— Królu!...
W miedzianym brzuchu jego boga było siedm przedziałów: jeden na mąkę, drugi na gołębie, trzeci na owce, czwarty na barany, piąty na cielęta, szósty na byki, siódmy wreszcie przeznaczony dla żywych niemowląt, które na ofiarę Molochow i składały matki — oddawna był pusty z rozkazu króla.
Salomon przeszedł w milczeniu koło kapłana, ale ten wyciągnął ku niemu ręce, i począł wołać błagalnie:
— Królu! Błagam cię na radość twoją.
Królu, uczyń mi tę łaskę, a wyjawię ci, jak straszne niebezpieczeństwo grozi życiu twemu...
Salomon nie odparł nic i kapłan, ścisnąwszy pięści u swych potężnych rąk, odprowadził go wściekłym wzrokiem aż do wyjścia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksandr Kuprin i tłumacza: Edmund Krüger.