Miarka za miarkę (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Miarka za miarkę
Rozdział Akt pierwszy
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XI
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Measure for Measure
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Pokój w pałacu Księcia.
(Wchodzą: Książę, Eskalus, Panowie i Służba).

Książę.  Eskalus —
Eskalus.  Panie!
Książę.  Chcieć ci wykładać rządu tajemnice,
Byłoby tylko słowa marnotrawić,
Bo wiem, że twoja w rzeczach tych nauka
Prześciga wszystko, co mógłbym powiedzieć;
Jedno więc tylko teraz mi zostaje:
Przyrzucić władzę do twojej zasługi,
Wolne ci pole działania zostawić.
Nie znam prawnika dosyć ćwiczonego
Samotnią pracą i długą praktyką,
Coby cię przeszedł znajomością ludzi
I ustaw naszych i prawnych terminów.
Papier ten nasze zawiera zlecenia,
A pragnę, żebyś wiernie się ich trzymał. —
Niechaj Angelo stawi się przed nami.

(Wychodzi Sługa).

Jak sądzisz, naszą zastąpi osobę?
Trzeba ci wiedzieć, że go wybieramy
Naszym zastępcą na czas oddalenia.

Naszym postrachem i łaską odziany
Wszystkie przybory władzy naszej weźmie.
Co o tem myślisz?
Eskalus.  Jeśli mąż jest w Wiedniu,
Godny tej łaski i takich honorów,
Mężem tym jeden Angelo. (Wchodzi Angelo).
Książę.  Przychodzi.
Angelo.  Zawsze książęcym rozkazom posłuszny,
Przybiegam, panie, po twoje zlecenia.
Książe.  Słuchaj, Angelo, życie twoje całe
Głośnym jest świadkiem duszy twej przymiotów.
Lecz sam nie jesteś cnót twych właścicielem,
Nie masz więc prawa w cieniu ich marnować.
Co my z pochodnią, niebo robi z nami:
Jak dla niej samej nie palim pochodni,
Tak cnoty nasze, gdyby na jaw nie szły,
Śpią w naszej duszy, jakgdyby nie były.
Duch nasz odbiera piękne dary nieba,
Tylko, ażeby piękności był twórcą;
Natura bowiem nigdy nie pożycza,
Choćby skrupułu swej doskonałości,
Żeby zarazem gospodarna pani
Od swych dłużników, jak chciwy wierzyciel,
Nie wymagała dzięków i procentów.
Lecz na co długie mowy do człowieka,
Co zna tak dobrze wielkość mych poruczeń?
Przyjm więc, Angelo, w mej nieobecności
Władzę mą całą; śmierć i przebaczenie
W twem będą sercu i na twym języku.
Stary Eskalus, choć pierwszy wybrany,
Twym jest podwładnym. To twa nominacya.
Angelo.  Racz, panie, metal mój wprzód wypróbować,
Nim tak szlachetny, wielki wizerunek
Wyciśniesz na nim.
Książe.  Nie szukaj wybiegów;
Nasz wybór długich skutkiem jest rozmysłów,
Przyjmij więc honor, który ci dajemy.
Odjazd nasz spieszny nie daje nam czasu,

O ważnych z tobą rozmówić się sprawach;
Lecz gdy pozwolą czas i interesa,
Damy ci listem wiadomość o sobie,
Jak wy listownie wszystko opowiecie,
Co się tu dzieje. Teraz bądźcie zdrowi!
A mam nadzieję, że wiernie i pilnie
Będziecie pełnić władzę powierzoną.
Angelo.  Pozwól nam, panie, byśmy cię część drogi
Odprowadzili.
Książe.  Pośpiech nie dozwala.
Zresztą, na honor, nie troszczcie się o nic;
Całą wam moją powierzyłem władzę,
Możecie prawo ostrzyć lub łagodzić,
Jak to myśl wasza za stosowne uzna.
Dajcie mi rękę. Odjeżdżam tajemnie;
Choć lud mój kocham, mam jakąś odrazę
Na próżne dawać mu się widowisko,
Ni mi do smaku, chociaż w dobrej chęci,
Głośne oklaski i krzykliwe vivat!
Liche mam zdanie o rozumie ludzi,
Co za fraszkami podobnemi gonią.
Raz jeszcze jeden: bywajcie mi zdrowi!
Angelo.  Niechaj Bóg waszym poszczęści zamiarom!
Eskalus.  I niech szczęśliwie do domu was wróci!
Książę.  Dzięki wam za to; bywajcie mi zdrowi! (Wychodzi).
Eskalus.  Pozwól mi, panie, szczerze z sobą mówić,
Wiele albowiem na tem mi zależy,
Bym poznał całą władzy mej rozciągłość.
Wiem, że mam władzę, lecz jaka jej siła,
Jaka natura, nie rozumiem jeszcze.
Angelo.  I ja nie więcej. Odejdźmy na stronę,
A cała nasza w sprawie tej wątpliwość
Eskalus.  Skończy się wkrótce.
Jestem na rozkazy.

(Wychodzą).

SCENA II.
Ulica.
(Wchodzą: Lucyo i dwaj Szlachcice).

Lucyo.  Jeśli książę z innymi książętami nie pogodzi się z królem węgierskim, to wszyscy książęta rzucą się na króla.
1 Szlach.  Niech nam da niebo swój pokój, ale nie pokój króla węgierskiego!
2 Szlach.  Amen.
Lucyo.  Kończysz jak pobożny korsarz, który wypłynął na morze z dziesięcioma przykazaniami, ale wyskrobał jedno z tablicy.
2 Szlach.  Nie kradnij?
Lucyo.  To właśnie przykazanie wyskrobał.
1 Szlach.  Bo to przykazanie nakazywało kapitanowi i jego ludziom wyrzec się własnego rzemiosła; boć żeby kraść, wypłynęli. Niema między nami jednego żołnierza, któryby odmawiając modlitwy przed obiadem, smakował w prośbie, która błaga o pokój.
2 Szlach.  Nie słyszałem jednego żołnierza, sarkającego na tę modlitwę.
Lucyo.  Bardzo wierzę. Coś mi się wszystko zdaje, że nie byłeś tam nigdy, gdzie odmawiają modlitwy.
2 Szlach.  Nigdy? Przynajmniej tuzin razy.
1 Szlach.  A na jaką nutę śpiewanych?
Lucyo.  Na jaką chcesz nutę i w jakim chcesz języku.
1 Szlach.  A jabym jeszcze dodał: i w jakiej chcesz religii.
Lucyo.  A czemu nie? Łaska jest łaską na przekór wszystkim dysputom, jak na przykład: z ciebie łotr wierutny mimo wszelkiej łaski.
1 Szlach.  Przypuśćmy. Z jednej jesteśmy sztuki jednemi wystrzyżeni nożycami.
Lucyo.  Zgoda, toć krajka i aksamit jedną robią sztukę: ty jesteś krajką.
1 Szlach.  A ty aksamitem. To prawda; trzy razy postrzyżonym aksamitem. Ja też wolę być krajką angielskiego szaraczku, niż jak ty strzyżonym na francuski aksamit[1]. Czy się jasno wytłómaczyłem?
Lucyo.  Bardzo jasno. Z mowy twojej widzę, że nie bez kosztów do takiej przyszedłeś nauki. Twoje własne zeznanie uczy mnie, jak pić twoje zdrowie: zawsze pierwszy, a nigdy po tobie i nigdy z twojej szklanki.
1 Szlach.  Zdaje mi się, że sam sobie zaszkodziłem. Jak sądzisz?
2 Szlach.  Niema wątpliwości, a to czyś zdrów czy robaczywy.
Lucyo.  Patrzcie, patrzcie, zbliża się pani Uśmierznicka.
1 Szlach.  Pod jej dachem tyle kupiłem chorób, że mi wypadają —
2 Szlach.  Na ile?
Lucyo.  Zgadnij.
2 Szlach.  Na trzy tysiące talarów rocznie.
1 Szlach.  I trochę więcej.
Lucyo.  Francuską koronę w dodatku.
1 Szlach.  Tylko choroby we mnie widzisz, ale się mylisz, jam czerstwy jak rydz.
Lucyo.  Nie przeczę; ale twoje: czerstwy, nie znaczy: zdrowy ale wyschły. Kości twoje wyschły; bezbożność ucztowała na tobie. (Wchodzi Rajfurka).
1 Szlach.  Witajmy! W którem dziś biodrze głębsza scyatyka?
Rajfurka.  Dobrze, dobrze, tylko że nie pora teraz żartować; aresztowano tam i prowadzono do więzienia człowieka, który wart takich jak wy wszyscy pięć tysięcy.
1 Szlach.  Kogo? Powiedz, proszę.
Rajfurka.  Kogoż, jeśli nie Klaudya, signor Klaudya.
1 Szlach.  Klaudyo w więzieniu? To być nie może!
Rajfurka.  A ja wiem, że to jest. Widziałam sama, jak go aresztowano, jak go poprowadzono; ale co gorsza, za trzy dni utną mu głowę.
Lucyo.  Mimo naszych żartów, nie chciałbym, żeby go to spotkało. Czy jesteś tego pewna?
Rajfurka.  Zbyt tylko pewna; a za to jedynie, że pani Julii zrobił dziecko.
Lucyo.  Zaczynam wierzyć, że to być może; dwie już godziny minęły, jak miał przyjść do mnie, a on zawsze był słowny.
2 Szlach.  Prócz tego zgadza się to, jak wiesz, z tem, cośmy przed chwilą mówili.
1 Szlach.  A przedewszystkiem zgadza się to z ostatnią proklamacyą.
Lucyo.  Śpieszmy wywiedzieć się o prawdzie.

(Wychodzą: Lucyo i Szlachcice).

Rajfurka.  Tak więc trochę przez wojnę, trochę przez potnicę, trochę przez szubienicę, a trochę przez ubóstwo, dość że straciłam całą klientelę. (Wchodzi Pajac). A ty tu po co? Co za nowiny przynosisz?
Pajac.  Prowadzą tam człowieka do więzienia.
Rajfurka.  Co on zrobił?
Pajac.  Panią —
Rajfurka.  Ale jakie jego przewinienie?
Pajac.  Łowił pstrągi w nie swojej rzece.
Rajfurka.  Co? Czy jakiej pannie zrobił dziecko?
Pajac.  Nie, ale z panny zrobił panią. Jakto, czy nie słyszałaś o proklamacyi?
Rajfurka.  O jakiej proklamacyi, człowieku?
Pajac.  Że wszystkie takie domy na przedmieściach Wiednia będą zburzone?
Rajfurka.  A co zrobią z domami w samem mieście?
Pajac.  Zostawią je na zasiew; a i one także ten sam los byłby spotkał, gdyby nie jeden mądry obywatel, który się wstawił za niemi.
Rajfurka.  Jakto, wszystkie nasze domy schadzek na przedmieściach mają być zburzone?
Pajac.  Z ziemią zrównane.
Rajfurka.  A to mi zmiana w rzeczypospolitej! A ze mną co się stanie?
Pajac.  Ba, ba, nie lękaj się niczego! Dobremu konsyliarzowi nie braknie nigdy na klientach. Zmieniając mieszkanie, nie potrzebujesz zmieniać rzemiosła, a ja zawsze twoim będę pomocnikiem. Nie trać serca, zmiłują się nad tobą ludzie; ty, co prawie straciłaś oczy na publicznej służbie, znajdziesz u ludzi poważanie.
Rajfurka.  Co nam tu wypadnie robić, chłopcze mój. Tomaszu? Idźmy do domu.
Pajac.  Właśnie nadchodzi signor Klaudyo pod strażą dozorcy więzienia, a z tamtej strony zbliża się, widzę, pani Julia. (Wychodzą).

SCENA III.
(Wchodzą: Stróż więzienia, Klaudyo, Julia, którą przez scenę przeprowadzają, Straż, Lucyo i dwaj Szlachcice).

Klaudyo.  Czemu po mieście wodzisz mnie jak dziwo?
Wedle rozkazu zamknij mnie w więzieniu.
Stróż.  Co robię, panie, nie robię w złej myśli,
Ale z wyraźnych poleceń Angela.
Klaudyo.  Tak więc półbożek Władza, samowolnie
Żelazną ręką uciskać nas może,
Kogo chce, może łaskami obsypać,
Bez miłosierdzia kogo chce katować,
Ale się zawsze zowie: Sprawiedliwość.
Lucyo.  Jaki jest powód, mój Klaudyo, twojego uwięzienia?
Klaudyo.  Zbytek wolności, mój Lucyo, wolności!
Jak przesycenie postu jest rodzicem,
Tak i swawola niewoli jest matką.
Jak szczur swą trutkę pożera łakomo,
Tak serce ludzkie, zguby swojej chciwe,
Truciznę własną pije — i umiera.

Lucyo.  Gdybym był pewny, że pod kluczem tak będę mądrze rozprawiał, posłałbym po którego z moich wierzycieli. Żeby jednak nie kłamać, wyznam, że przenoszę prawić duby na wolności niż moralizować w więzieniu. Jaki twój występek, Klaudyo?
Klaudyo.  Mówić o tem byłoby nowym występkiem.
Lucyo.  Co? Mężobójstwo?
Klaudyo.  Nie.
Lucyo.  Wszeteczeństwo?
Klaudyo.  Nazwij tak rzecz, jeśli ci się podoba.
Stróż.  W drogę, panie, czas nagli!
Klaudyo.  Jeszcze słowo, dobry przyjacielu. Lucyo, chciałbym ci powiedzieć jedno słowo. (Bierze go na stronę).
Lucyo.  Sto, jeśli ci się przydać na co mogą. Czy taki los czeka wszeteczeństwo?

Klaudyo.  Mnie taki spotkał. Do mej Julii łoża
Kontrakt zupełne nadawał mi prawo.
Wszak znasz ją; ona ślubną jest mi żoną;
Jeśli brak jeszcze pewnych formalności,
Te odłożyłem dlatego jedynie,
By wyrwać posag z krewnych jej szkatuły;
Przed nimi sprawę ukryliśmy całą,
Póki nam lepszych nie pokażą chęci.
Lecz los zawzięty na osobie Julii
Zbyt jasno nasze wypisał pieszczoty.
Lucyo.  Czy w ciążę zaszła?
Klaudyo.  Tak jest, na nieszczęście.
Nowy namiestnik, czy to zaślepiony
Blaskiem potęgi, uchwyconej świeżo,
Czy naród cały biorąc za rumaka,
Chciał mu dać uczuć władzy swej ostrogę
W tej zaraz chwili, w której siodła dosiadł;
Czy miejsce samo tyranii jest gniazdem,
Czy też osoba, co na niem zasiadła,
Nie wiem, wiem tylko, że nowy namiestnik
Rozbudził wszystkie prawa zapleśniałe,
Które, jak zbroja rdzą czasu okryta,
Od tak już dawna wisiały na ścianie,
Że dziewiętnaście przeszło lat ubiegło,
Jak się ich żadna nie dotknęła ręka;
Aż nagle,, żeby zrobić sobie imię,
Drzymiące prawo do mnie zastosował,
Tak, tylko żeby zrobić sobie imię.

Lucyo.  Nie wątpię o tem. Twoja głowa tak słabo teraz na twoim karku się trzyma, że zakochana mleczarka strąciłaby ją westchnieniem. Wyślej za księciem; załóż do niego apelacyę.

Klaudyo.  Chciałem, lecz księcia niepodobna znaleźć.
Proszę cię, Lucyo, zrób mi jedną łaskę:
Dziś siostra moja wchodzi do klasztoru,
Aby rozpocząć próby nowicyatu;
Spiesz do niej, opisz me niebezpieczeństwo,
Proś w mem imieniu, niechaj mi wyszuka
Przy namiestniku surowym obrońców,
Błagaj, niech sama do niego pospieszy;
Niemało liczę na jej pośrednictwo,
Bo jest w młodości milcząca wymowa,
Na serca mężów silnie działająca.
A przytem sztukę posiada szczęśliwą,
Że kiedy zechce, budzi przekonanie
Rozumnem słowem w słuchaczów swych myśli.

Lucyo.  Daj Boże, aby się jej to udało tak dla pociechy podobnych tobie, którzy inaczej pod surowem staliby prawem, jak dla uratowania twojego życia, którebym widział z żalem tak głupio przegrane w jednej partyi maryasza.
Klaudyo.  Dziękuję ci, dobry mój przyjacielu Lucyo.
Lucyo.  Nim dwie godzin upłynie —
Klaudyo.  Stróżu, idźmy teraz. (Wychodzą).

SCENA IV.
Klasztor.
(Wchodzą: Książę i mnich Tomasz).

Książę.  Nie, święty ojcze, myśl odrzuć podobną;
Nie chciej przypuszczać, że miłości strzała
Mogła dosięgnąć zbrojne męża serce.
Jeżeli żądam u ciebie schronienia,
To w poważniejszych, dojrzalszych zamiarach,
Niż płoche cele gorącej młodości.
Mnich.  Wolnoż mi pytać o te tajemnice?
Książę.  Nikt lepiej nie wie, jak ty, święty ojcze,
Żem zawsze lubił życie na ustroniu,
Że zawsze w nizkiej były u mnie cenie

Huczne zebrania, gdzie szalona młodzież
Z dziecinną pychą marnowała skarby.
Mąż niezachwiany, surowy i czysty,
Angelo, w Wiedniu władzę moją dzierży;
On i lud cały są dziś przekonani,
Że wyruszyłem tajemnie do Polski,
Bo sam, z umysłu, wieść tę rozpuściłem.
Chcesz teraz wiedzieć, dla jakich powodów?
Mnich.  Chętnie, mój książę.
Książę.  Są u nas ustawy,
Są u nas prawa ostre i surowe
(Brykliwym koniom potrzebne wędzidło),
Których czternaście lat nie rozbudziłem,
Jak lew w jaskini starością przykuty,
Co przestał szukać pastwy pośród kniei.
Lecz kiedy ojciec, w zbytku pobłażania,
Związane rózgi przed dziećmi postawi,
Raczej na groźbę, niż na ich użycie,
Wnet rózga budzi szyderstwo nie postrach;
Tak prawa nasze nie zastosowane,
Są jak umarłe; zuchwała swawola
Bezkarnie ciągnie za nos sprawiedliwość,
Dziecko swą mamkę bije, przyzwoitość
Znikła do szczętu.
Mnich.  W twojej było mocy
Sprawiedliwości rozwiązać znów pęta.
Kara z twej ręki większyby wśród ludzi
Zrobiła postrach.
Książę.  Lękam się, zbyt wielki.
Z mej winy lud się na swawolę puścił,
Tyranią teraz z mej byłoby strony,
Karać za grzechy, które wywołałem,
Bo kto nie karze winy przy spełnieniu,
Ten upoważnia do spełnienia winy.
Dlategom władzę Angelowi zwierzył;
Pod moją tarczą śmiało może karcić,
A mnie od ciężkich zasłonić wyrzutów.
By jego rządom przypatrzeć się bliżej,

Niby braciszek twojego zakonu,
Odwiedzę władcę i lud mu podległy.
Daj mi więc habit i naucz mnie, proszę,
Jak się mam trzymać, bym uszedł za mnicha.
W wolniejszej chwili obszerniej wyłożę
Moje powody; teraz, jeszcze słowo:
Angelo, człowiek sumienny, surowy,
I zawsze baczny na zawistnych sądy,
Ledwo chce przyznać, że ma krew w swych żyłach,
Że kawał chleba nad kamień przenosi;
Zobaczę, czyli władza zmienia ludzi,
Czy pozór często mylną ufność budzi. (Wychodzą).


SCENA V.
Klasztor zakonnic.
(Wchodzą: Izabella i Franciszka).

Izabella.  Nie macie żadnych innych przywilejów?
Franc.  Czy tych nie dosyć?
Izabella.  O, aż nadto dosyć,
Uchowaj Boże, bym pragnęła więcej;
Chciałabym raczej surowszej reguły
Dla sióstr pod świętej Klary inwokacyą.
Lucyo  (za sceną). Pokój tym ścianom! Hola!
Izabella.  Kto tam woła?
Franc.  To głos mężczyzny. Słodka Izabello,
Otwórz mu furtkę, spytaj, czego pragnie,
Jeszcze ci wolno, nie przyjęłaś ślubów;
Bo gdy je przyjmiesz, nie będziesz już mogła,
Jak ja nie mogę, z mężczyzną rozmawiać
Bez obecności matki przeoryszy,
A wtedy nawet niewolno ci będzie
W ciągu rozmowy oblicza odsłonić,
Lub słowa wyrzec, jeśli kwef odchylisz.
Raz jeszcze woła. Idź się z nim rozmówić (wychodzi).
Izabella.  Pokój i szczęście z tobą! Kto mnie woła?

(Wchodzi Lucyo).

Lucyo.  „Witaj, dziewico! bo lic twoich róże
Są mi świadkami, że jesteś dziewicą.
Czy możesz wielką wyświadczyć mi łaskę,
Dać mi sposobność mówić z Izabellą,
Nowicyuszką w murach tych, a siostrą
Nieszczęśliwego brata Klaudyusza?
Izabella.  Nieszczęśliwego? a z jakich powodów?
Pozwól mi, proszę, pytanie to zrobić,
Bo ja tą siostrą jestem Izabellą.
Lucyo.  Piękna dziewico, twój brat cię pozdrawia,
A w krótkich słowach — brat twój jest w więzieniu.
Izabella.  Biada mi, biada! Za jakie przestępstwo?
Lucyo.  Przestępstwo, które, gdybym ja był sędzią,
Karęby jego zmieniło na dzięki:
Swojej kochance zrobił prezent z dziecka.
Izabella.  Proszę cię, panie, racz żarty te skończyć.
Lucyo.  To czysta prawda. Choć moim zwyczajem
Przy młodych pannach żartami się bawić,
Wśród których język daleko od serca,
Nie chciałbym z tobą wolności tej użyć,
Bo mi się zdajesz niebieskiem stworzeniem,
Przez ślub zrzeczenia duchem nieśmiertelnym,
Przy którym szczerość jest mi powinnością,
Jakby przy świętym.
Izabella.  Jeśli ze mnie szydzisz,
Bluźniercą jesteś.
Lucyo.  Wierzaj memu słowu,
I słuchaj prawdy, która tej jest treści:
Twój brat kochankę do łona przycisnął;
Lecz kto się karmi, ten się i napełnia;
Jak pole długim odłogiem leżące,
Jeśli posiane w porę, plon przynosi,
Tak jej dziś łono jasny daje dowód
Skrzętnej uprawy swego gospodarza.
Izabella.  Jakaś kobieta w ciąży jego sprawą?
Czy to nie Julia, a moja kuzynka?
Lucyo.  Czy jest twą krewną?
Izabella.  Tylko przez przybranie.

Dziewczyny w szkole dają sobie miana,
Które ich uczuć szczerym są wyrazem.
Lucyo.  Tak jest, to Julia.
Izabella.  Niech ją więc zaślubi.
Lucyo.  W tem cała trudność. Jest temu dni kilka,
Jak książę w dziwny oddalił się sposób.
Dawał nadzieje kilku młodym panom,
I mnie w ich liczbie, władzy i urzędów,
Aż my tu dzisiaj słyszymy od ludzi,
Dla których niema tajemnicy stanu,
Że obietnica ta była odległa
O nieskończoność od jego zamiarów.
Na jego miejscu z całą jego władzą
Stoi Angelo, mąż, w którego żyłach
Zamiast krwi płynie tylko śnieg stopiony;
On nigdy nie czuł zmysłowości żądła,
Postem i pracą, na duszy swej korzyść,
Przytępia ostrze natury popędów.
Żeby przestraszyć swawolę, co z dawna
Przed groźnem prawem igrała bezkarnie,
Jak przed lwem myszy, on odkopał prawo,
Które twojego brata śmiercią karze;
Na jego mocy do turmy go wtrącił,
A dla przykładu, chce bez miłosierdzia
Całą surowość jego na nim spełnić.
Ostatni promień nadziei nam zgaśnie,
Jeśli nie zdołasz tkliwą twoją prośbą
Wzruszyć Angela; w tym mnie właśnie celu
Brat twój przysyła.
Izabella.  Czy pewno nastaje
Na jego życie?
Lucyo.  Już wyrok nań wydał,
A jak słyszałem, rozkaz egzekucyi
Był wyprawiony.
Izabella.  O, ja nieszczęśliwa!
Cóż ja dla niego zrobić będę w stanie?
Lucyo.  Próbuj sił swoich.
Izabella.  Sił moich? Niestety!

Ja wątpię bardzo —
Lucyo.  Wątpienie, to zdrajca,
Który zwycięstwo często z rąk wydziera,
Kiedy nas trwogą odwodzi od próby.
Idź do Angela, naucz go, że ludzie,
Gdy dziewczę prosi, szczodrzy są jak bogi,
Gdy dziewczę klęknie, kiedy łzę wyleje,
Każda jej prośba jest tylko rozkazem.
Izabella.  Zobaczę, panie, co mogę dlań zrobić.
Lucyo.  A nie trać czasu.
Izabella.  Nie zabawię dłużej,
Niż trzeba, żeby matkę zawiadomić.
Poleć mnie bratu, sam przyjmij me dzięki.
Tej jeszcze nocy przyślę wam wiadomość,
Jaki osiągną skutek me zabiegi.
Lucyo.  Żegnam cię teraz.
Izabella.  Bądź zdrów, dobry panie!

(Wychodzą).




  1. Szlachcic robi tu aluzyę do utraty włosów wskutek francuskiej choroby.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.