Miarka za miarkę (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare,
Józef Ignacy Kraszewski (przedmowa)
Tytuł Miarka za miarkę
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XI
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Measure for Measure
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom XI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii

MIARKA ZA MIARKĘ.



MIARKA ZA MIARKĘ.

G

Giraldi Cinthio, w zbiorze powieści pod tytułem: Hecatommithi (1565) Dekada VIII. N. V. umieszcza następującą:

„Za panowania wielkiego cesarza Maxymiana nad państwem rzymskiem, posyłani bywali urzędnicy do zarządu krajów, które pod jego władzą zostawały. Między innymi posłał on do zarządu Inspruck’u jednego z dworzan swych, którego miłował bardzo, imieniem Jurystę. A zanim wysłał, rzekł mu: „Jurysto, dobre mniemanie, jakie powziąłem o tobie czasu tego, gdyś był przy osobie mojej na usługach, sprawiło to, że cię ślę na rządcę szlachetnego miasta Inspruck’u; o którym rządzie mógłbym wiele dodać, ale wszystko zamknę w jednem, to jest, abyś niezmiennie strzegł sprawiedliwości, choćby ci przyszło sądzić przeciwko mnie nawet, który panem twym jestem. Oznajmuję ci, że wszelkie inne błędy, jakiebyś popełnił lub z niewiadomości, albo z niedbalstwa (a tych też unikać należy, ile możności), mógłbym ci przebaczyć, nigdy zaś, cobyś wykroczył przeciwko sprawiedliwości“.
„A jeśli sądzisz, że nie możesz być takim, jakiego cię mieć chcę, bo nie wszyscy ludzie do wszystkiego są zdolni, nie podejmuj urzędu tego, zostań tu lepiej przy dworze i zwykłym swym urzędzie, niżbyś miał, zostawszy rządcą miasta tego, ściągnąć na się to, co ja uczynićbym był zmuszony z obowiązku sprawiedliwości, jeśli przeciw niej wykroczysz“.
„I rzekłszy to, zamilkł.
„Jurysta, więcej uszczęśliwiony z godności i urzędu, do którego cesarz go powoływał, niżeli znający sam siebie, podziękował panu swemu za tę przyjazną naukę, i rzekł mu, że sam z siebie żywo pragnął strzedz sprawiedliwości, a będzie to czynić tem chętliwiej, iż mu polecił cesarz, i że pragnął tak spełniać rządy swe, aby jego cesarska mość chwalić go tylko mogła.
„Mowa ta Jurysty podobała się cesarzowi, który rzekł:
„Zaprawdę będę was chwalił, jeśli czyny ze słowami się zgodzą“.
„I rozkazawszy wydać mu listy otwarte, które już gotowe były, wysłał go tam.
„Jurysta tedy począł rządzić miastem dosyć roztropnie, starając się wielce szalę trzymać w mierze, zarówno w sądach, jako i w rozdawnictwie urzędów, nagradzaniu cnoty i karaniu występków. I długi czas w ten sposób utrzymywał się w wielkiej u cesarza wziętości i w miłości u ludu całego, tak, że mógłby się był zwać szczęśliwym, gdyby zawsze się tak rządził.
„Aż stało się, że młodzian pewien z miasta tego, zwany Vico, gwałt popełnił na panience z Inspruck’u, i skarga zaniesioną została przed Jurystę. Ten zaraz ująć go kazał, i, gdy wyznał, że w istocie gwałt jej uczynił, skazał go, wedle praw tego miasta, aby mu głowę ucięto, chociaż obwiniony chciał pogwałconą wziąć za żonę.
„Człowiek ten miał siostrę, dziewicę, więcej nad osiemnaście lat nie liczącą, piękności wielkiej, umiejącą słowy bardzo słodkiemi przemawiać, w obejściu miłą, przytem cnoty niewieściej osobliwej.
„Zwała się ona Epitya. Wiedząc, że brata na śmierć skazano, żal ją ogarnął okrutny, i poczęła rozmyślać, jakoby brata uwolnić mogła, lub przynajmniej karę jego lżejszą uczynić. A że była wprzódy, z bratem razem, pod dozorem człowieka starego, którego ojciec jej w domu trzymał, aby ich oboje filozofii nauczył, chociaż brat z nauk jego mało korzystał; szła do Jurysty, prosząc go, aby ulitował się nad jej bratem i nad młodym wiekiem jego, gdyż nie miał nad lat szesnaście, żadnego doświadczenia, i miłość go bodła, dowodziła tedy, że mędrców zdaniem, cudzołóstwo popełnione z miłości, a nie dla pokrzywdzenia męża żony, zasługiwało na lżejszą karę, niż to, któreby było złośliwie uczynione, i że toż o postępku brata jej rzec było można, gdyż krzywdy ani złości wyrządzić nie chciał, ale gwałtowną powodowany miłością, popełnił to, za co był skazany, a dla naprawienia zła, gotów był panienkę poślubić.
„A chociaż prawo chciało mieć, aby to gwałtowników nie uwalniało, mógł on przecie, jako mąż mądry, surowość jego złagodzić.
„Inne też przywodząc racye, starała się skłonić Jurystę, aby przebaczył nieszczęśliwemu.
„Jurysta, któremu nie mniejszą sprawiało przyjemność słuchać wdzięcznej mowy Epityi, jako i wielkiej jej piękności się przypatrywać, po dwakroć kazał sobie jedno powtarzać, a brudną żądzą zdjęty, myśl swą obrócił ku temu, by ten sam popełnił występek, za który na śmierć skazał Vicon’a i rzekł:
„Epityo, to coś mówiła, do tyla bratu twojemu posłużyło, że tam, gdzie jutro głowę ściąć mu miano, nakażę zwlec wykonanie wyroku, aż rozważę, com słyszał, a jeśli uznam, iż mogę brata twojego uwolnić, oddam ci go tem chętniej, iż mi żal widzieć na śmierć wiedzionym dla prawa, które tego wymaga“.
„Epitya, z tych słów powziąwszy otuchę, podziękowała mu za uprzejmość jego, za którą wdzięczność mu wieczną przyrzekła, mając nadzieję, że rozważywszy sprawę i to, co mówiła, uraduje ją wolnością brata. Jurysta rzekł, iż uczyniłby to i spełnił jej żądanie, gdyby mógł, nie obrażając przez to sprawiedliwości.
„Poszła Epitya donieść bratu, co uczyniła z Jurystą, a Vico uradował się, prosząc ją, aby się za nim wstawiła, co też ona przyrzekła.
„Jurysta, na którego sercu piękność Epityi uczyniła wrażenie, przedsięwziął ją skłonić sobie i czekał, ażby wróciła.
„Gdy przyszła potem w dni kilka z zapytaniem, odpowiedział, iż uwolnić go nie może, chybaby okupiła go swą cnotą.
„Na te słowa, Epitya spłonąwszy, rzekła:
„Drogie mi jest życie brata, ale droższa jeszcze cześć moja, a wolałabym go ocalić tracąc życie, niż moją cześć poświęcając. Odepchnijcie więc myśl tę niecną. Jeśli innym sposobem uczynić to mogę, uczynię to chętnie“.
„Po rozmowie tej Epitya szła do brata i opowiedziała mu, co jej rzekł Jurysta, dodając, iż ocalić go nie może; zaczem brat płacząc, zaklinać ją począł, aby się dlań poświęciła, i łzami a prośbami zmusił do przyrzeczenia.
„Stało się więc, jak brat żądał, ale Jurysta mimo ofiary tej wydał rozkaz, ażeby bratu jej głowę ścięto, i nazajutrz zbył Epityę, mówiąc, iż do domu jej przyśle brata... Jakoż ciało jego tylko odwieziono siostrze. Epitya doznała boleści wielkiej, lecz pokrywając ją, rzekła do oprawcy, który trupa przywiózł:
„Powiedzcie panu swojemu, który jest też moim panem, że przyjmuję brata takim, jakim mi go odesłać mu się podobało, a gdy mej woli spełnić nie chciał, cieszę się, że swojej zadosyć uczynił, sądząc, że tak było sprawiedliwie... Poleć mu mnie z tem, żem zawsze sługą jego“.
Epitya zrazu chcąc się pomścić, pragnęła zabić wiarołomcę, ale, rozmyśliwszy się, poszła sprawiedliwości szukać u cesarza, który był w Villac’u. Ubrawszy się w żałobę, padła mu do nóg i skarżyła. Kazał cesarz przywołać winowajcę, który na widok kobiety strasznie drżeć począł, uląkł się i stracił przytomność.
Wybadawszy sprawę, cesarz kazał najprzód Juryście zaślubić pokrzywdzoną, która się temu opierała, a potem na śmierć go skazał.
„Jurysta przygotowany na śmierć, czekał już tylko, rychłoli oprawca przyjdzie mu wziąć życie; wtem Epitya, która tak gorąco przeciw niemu świadczyła, posłyszawszy o wyroku cesarza, poruszona wrodzoną dobrocią swoją, uznała niegodnem siebie, gdy cesarz nakazał, aby była żoną jego, i ona go za męża przyjęła, dozwolić, by zginął z jej powodu. Myślała, że to raczej pragnieniem zemsty się wyda, niż sprawiedliwością. Szła tedy prosić cesarza o ocalenie mu życia.
„Maxymian zachwycony był, usłyszawszy ją tak przemawiającą za Jurystą, chociaż ten ją pokrzywdził; uznał też, że tak wielka dobroć zasługiwała, aby spełniono to, o co prosiła, a kazawszy o godzinie, która była na śmierć przeznaczoną, przywołać Jurystę, przebaczył mu, oddając za żonę Epityę i t. d.“.
Ta historya Jurysty, z małemi zmianami, powtórzyła się wielekroć w rzeczywistości. Hugo przywodzi we Francyi dwa wypadki podobne, Olivier le Diable i Laubardemont’a, w Anglii pułkownika Kirke’go, we Włoszech któregoś z domu d’Este. W roku 1577 Jerzy Whetstone na tle tej powieści osnuł komedyę we dwóch częściach, której dał tytuł: Wielce doskonała i sławna historya Promosa i Kassandry. (The right excellent and famous Historye of Promos and Cassandra. Six Old Plays. II. V. 1779). Nieznany ten poeta uczuł wszakże, iż pożycie małżonków byłoby niemożliwem, gdyby je przypomnienie śmierci brata zatruwało, i, jak Szekspir, dla ocalenia prawdopodobieństwa, ocalił mu życie cudownie. Oprócz tego Whetstone, zwyczajem ówczesnym, postawił obok drugą parę komiczną, i przygody jej splątał z historyą Promosa i Kassandry. Tym cieniakiem głównego bohatera Promosa (Jurysty) jest niejaki Phallax, któremu powierzono sprawowanie policyi w mieście. Z rozkazu namiestnika zamyka on wszystkie podejrzane domy. Jednego dnia pachołkowie przyprowadzają mu opierającą się rozkazom ulicznicę, Lamię. Phallax rozmiłowuje się w niej i bierze ją w swoją opiekę. Zręczna jejmościanka, której doradcą jest niejaki Rosko, za wiele sobie pozwala na rachunek łask Phallaxa, którego odziera niemiłosiernie. Ten, nie mogąc wystarczyć jej wymaganiom, łupi mieszkańców, a gdy i tego mało, policyantów swych, Rapaxa i Gripaxa, zmienia w ulicznych rabusiów. Kończy się to tem, że Phallaxa precz wyrzucają, odebrawszy mu, co porabował u ludzi, a Lamia idzie do więzienia. Dwie te powieści idą z sobą razem, ale niczem połączone nie są.
Whetstone zrobił później jeszcze powieść ze swej komedyi, pomieszczoną w jego: Heptameron of civil discourses. (1582 roku).
Z tej to nieforemnej komedyi Szekspir zrobił swoją: Miarka za miarkę; tytuł, jak wnioskuje Bodenstedt, wziąwszy zapewne z tego wiersza w Promosie i Kassandrze: (Akt V. Scena 4)

„who others doth deceyve,
Deserves himself like measure to receyve“...

Grano tę komedyę w roku 1604, 26 grudnia, przed Jakóbem I. (świadczą: Accounts on the Revels of the Court), a myślą poety było zapewne skłonić króla do łaskawości i przebaczenia. W druku okazała się dopiero 1623, w wydaniu zbiorowem.
W Anglii dramat ten nigdy powodzenia nie miał; sądzono go bardzo surowo. Coleridge powiada o nim: „Komedya ta jest dla mnie najwstrętniejszą, powinienbym rzec, jedyną częścią wstrętliwą w dziełach Szekspira“. Hunter powtarza to zdanie i dodaje: „Wina to przedmiotu, który jest i nieprawdopodobny i obrzydliwy“. Knight pisze: „Są w niej sceny wprost oburzające“. W istocie, Miarka za miarkę, cynizmem osnowy i niekiedy wykonania, robi przykre wrażenie, chociaż Szekspir złagodził sytuacye, rzecz uczynił znośniejszą, niż jest w oryginalnej powieści, a swobodę wyrażeń, dochodzącą do ostateczności, na karb wieku więcej niż poety położyć potrzeba. Samo prowadzenie akcyi i szlachetna rola Wincencya, mistrzowską rękę zdradzają.
„Sztuka ta“, pisze Gervinus, „zaleca naprzód miarę w wymiarze sprawiedliwości, ale zarazem szersze zajmuje pole, i naukę tę rozciąga do wszelkich ludzkich stosunków; jest ona nasionkiem tak często u Szekspira wyrażonej myśli, że we wszystkiem środka się trzymać należy. Każe się strzedz wszelkich ostateczności. Doskonałą była księcia łagodność, ale ogólne dobro na niej cierpiało, i z niej zrodziły się w społeczeństwie występki. Dobrą była surowość Angela, ale chybiła celu, została przesadzoną. Dobrą była jego cnota, ale go wbiła w dumę i sprowadziła upadek. Nauka ta o szkodliwości przesady we wszystkiem, nawet w rzeczach najlepszych, czynami się tu dowodzi, ale zarazem w obrazach i porównaniach tego poematu obfitującego w zdania, się powtarza. Prawdy tej dowodzą także charaktery, ich sprzeczności i zestawienia. Sam Angelo, z nienaturalnie naprężoną przesadą swego charakteru, cały szereg sprzeczności wywołuje; jego surowość staje naprzeciw łagodności księcia, jego wstrzemięźliwość naprzeciw lekkomyślności Klaudya, jego brak uczucia przeciw miękkiego serca, słabej, wiernej Maryany, jego tchórzliwe staranie o pozór cnoty i przyzwoitość, przeciw obojętności Lucya, niedbającego o niesławę. Pomiędzy temi ostatecznościami stoi Izabella sama jedna, wyraz całkowitej, pełnej natury ludzkiej, która przekonywa, że ostateczności wszystkie są połowicznemi, że miara i rozumny środek nie jest słabością i ociężałością, że ona u człowieka istotny środek ciężkości stanowi, który go broni od wszelkich obłędów i upadków, i nadaje mu najwyższą siłę, jakiej od człowieka wymagać się godzi“.




OSOBY:

Wincencyo, książę.
Angelo, namiestnik w nieobecności księcia.
Eskalus, stary pan, kolega Angela w namiestnikostwie.
Klaudyo, młody szlachcic.
Lucyo, dziwak.
Dwóch innych podobnego charakteru szlachciców.
Stróż więzienia.

Tomasz,    mnichy.
Piotr,

Sędzia.
Warryusz, szlachcic w służbie księcia.
Łokieć, głupowaty sługa policyjny.
Pianka, głupowaty szlachcic.
Pajac (Pompejusz), sługa pani Przepieczonej.
Abhorson, kat.
Barnardyn, zbójca.
Izabella, siostra Klaudya.
Maryana, narzeczona Angela.
Julia, kochanka Klaudya.
Franciszka, zakonnica.
Pani Przepieczona, rajfurka.
Panowie, Szlachta, Straż, Oficerowie i Służba.

Scena w Wiedniu.



MIARKA ZA MIARKĘ.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Pokój w pałacu Księcia.
(Wchodzą: Książę, Eskalus, Panowie i Służba).

Książę.  Eskalus —
Eskalus.  Panie!
Książę.  Chcieć ci wykładać rządu tajemnice,
Byłoby tylko słowa marnotrawić,
Bo wiem, że twoja w rzeczach tych nauka
Prześciga wszystko, co mógłbym powiedzieć;
Jedno więc tylko teraz mi zostaje:
Przyrzucić władzę do twojej zasługi,
Wolne ci pole działania zostawić.
Nie znam prawnika dosyć ćwiczonego
Samotnią pracą i długą praktyką,
Coby cię przeszedł znajomością ludzi
I ustaw naszych i prawnych terminów.
Papier ten nasze zawiera zlecenia,
A pragnę, żebyś wiernie się ich trzymał. —
Niechaj Angelo stawi się przed nami.

(Wychodzi Sługa).

Jak sądzisz, naszą zastąpi osobę?
Trzeba ci wiedzieć, że go wybieramy
Naszym zastępcą na czas oddalenia.

Naszym postrachem i łaską odziany
Wszystkie przybory władzy naszej weźmie.
Co o tem myślisz?
Eskalus.  Jeśli mąż jest w Wiedniu,
Godny tej łaski i takich honorów,
Mężem tym jeden Angelo. (Wchodzi Angelo).
Książę.  Przychodzi.
Angelo.  Zawsze książęcym rozkazom posłuszny,
Przybiegam, panie, po twoje zlecenia.
Książe.  Słuchaj, Angelo, życie twoje całe
Głośnym jest świadkiem duszy twej przymiotów.
Lecz sam nie jesteś cnót twych właścicielem,
Nie masz więc prawa w cieniu ich marnować.
Co my z pochodnią, niebo robi z nami:
Jak dla niej samej nie palim pochodni,
Tak cnoty nasze, gdyby na jaw nie szły,
Śpią w naszej duszy, jakgdyby nie były.
Duch nasz odbiera piękne dary nieba,
Tylko, ażeby piękności był twórcą;
Natura bowiem nigdy nie pożycza,
Choćby skrupułu swej doskonałości,
Żeby zarazem gospodarna pani
Od swych dłużników, jak chciwy wierzyciel,
Nie wymagała dzięków i procentów.
Lecz na co długie mowy do człowieka,
Co zna tak dobrze wielkość mych poruczeń?
Przyjm więc, Angelo, w mej nieobecności
Władzę mą całą; śmierć i przebaczenie
W twem będą sercu i na twym języku.
Stary Eskalus, choć pierwszy wybrany,
Twym jest podwładnym. To twa nominacya.
Angelo.  Racz, panie, metal mój wprzód wypróbować,
Nim tak szlachetny, wielki wizerunek
Wyciśniesz na nim.
Książe.  Nie szukaj wybiegów;
Nasz wybór długich skutkiem jest rozmysłów,
Przyjmij więc honor, który ci dajemy.
Odjazd nasz spieszny nie daje nam czasu,

O ważnych z tobą rozmówić się sprawach;
Lecz gdy pozwolą czas i interesa,
Damy ci listem wiadomość o sobie,
Jak wy listownie wszystko opowiecie,
Co się tu dzieje. Teraz bądźcie zdrowi!
A mam nadzieję, że wiernie i pilnie
Będziecie pełnić władzę powierzoną.
Angelo.  Pozwól nam, panie, byśmy cię część drogi
Odprowadzili.
Książe.  Pośpiech nie dozwala.
Zresztą, na honor, nie troszczcie się o nic;
Całą wam moją powierzyłem władzę,
Możecie prawo ostrzyć lub łagodzić,
Jak to myśl wasza za stosowne uzna.
Dajcie mi rękę. Odjeżdżam tajemnie;
Choć lud mój kocham, mam jakąś odrazę
Na próżne dawać mu się widowisko,
Ni mi do smaku, chociaż w dobrej chęci,
Głośne oklaski i krzykliwe vivat!
Liche mam zdanie o rozumie ludzi,
Co za fraszkami podobnemi gonią.
Raz jeszcze jeden: bywajcie mi zdrowi!
Angelo.  Niechaj Bóg waszym poszczęści zamiarom!
Eskalus.  I niech szczęśliwie do domu was wróci!
Książę.  Dzięki wam za to; bywajcie mi zdrowi! (Wychodzi).
Eskalus.  Pozwól mi, panie, szczerze z sobą mówić,
Wiele albowiem na tem mi zależy,
Bym poznał całą władzy mej rozciągłość.
Wiem, że mam władzę, lecz jaka jej siła,
Jaka natura, nie rozumiem jeszcze.
Angelo.  I ja nie więcej. Odejdźmy na stronę,
A cała nasza w sprawie tej wątpliwość
Eskalus.  Skończy się wkrótce.
Jestem na rozkazy.

(Wychodzą).

SCENA II.
Ulica.
(Wchodzą: Lucyo i dwaj Szlachcice).

Lucyo.  Jeśli książę z innymi książętami nie pogodzi się z królem węgierskim, to wszyscy książęta rzucą się na króla.
1 Szlach.  Niech nam da niebo swój pokój, ale nie pokój króla węgierskiego!
2 Szlach.  Amen.
Lucyo.  Kończysz jak pobożny korsarz, który wypłynął na morze z dziesięcioma przykazaniami, ale wyskrobał jedno z tablicy.
2 Szlach.  Nie kradnij?
Lucyo.  To właśnie przykazanie wyskrobał.
1 Szlach.  Bo to przykazanie nakazywało kapitanowi i jego ludziom wyrzec się własnego rzemiosła; boć żeby kraść, wypłynęli. Niema między nami jednego żołnierza, któryby odmawiając modlitwy przed obiadem, smakował w prośbie, która błaga o pokój.
2 Szlach.  Nie słyszałem jednego żołnierza, sarkającego na tę modlitwę.
Lucyo.  Bardzo wierzę. Coś mi się wszystko zdaje, że nie byłeś tam nigdy, gdzie odmawiają modlitwy.
2 Szlach.  Nigdy? Przynajmniej tuzin razy.
1 Szlach.  A na jaką nutę śpiewanych?
Lucyo.  Na jaką chcesz nutę i w jakim chcesz języku.
1 Szlach.  A jabym jeszcze dodał: i w jakiej chcesz religii.
Lucyo.  A czemu nie? Łaska jest łaską na przekór wszystkim dysputom, jak na przykład: z ciebie łotr wierutny mimo wszelkiej łaski.
1 Szlach.  Przypuśćmy. Z jednej jesteśmy sztuki jednemi wystrzyżeni nożycami.
Lucyo.  Zgoda, toć krajka i aksamit jedną robią sztukę: ty jesteś krajką.
1 Szlach.  A ty aksamitem. To prawda; trzy razy postrzyżonym aksamitem. Ja też wolę być krajką angielskiego szaraczku, niż jak ty strzyżonym na francuski aksamit[1]. Czy się jasno wytłómaczyłem?
Lucyo.  Bardzo jasno. Z mowy twojej widzę, że nie bez kosztów do takiej przyszedłeś nauki. Twoje własne zeznanie uczy mnie, jak pić twoje zdrowie: zawsze pierwszy, a nigdy po tobie i nigdy z twojej szklanki.
1 Szlach.  Zdaje mi się, że sam sobie zaszkodziłem. Jak sądzisz?
2 Szlach.  Niema wątpliwości, a to czyś zdrów czy robaczywy.
Lucyo.  Patrzcie, patrzcie, zbliża się pani Uśmierznicka.
1 Szlach.  Pod jej dachem tyle kupiłem chorób, że mi wypadają —
2 Szlach.  Na ile?
Lucyo.  Zgadnij.
2 Szlach.  Na trzy tysiące talarów rocznie.
1 Szlach.  I trochę więcej.
Lucyo.  Francuską koronę w dodatku.
1 Szlach.  Tylko choroby we mnie widzisz, ale się mylisz, jam czerstwy jak rydz.
Lucyo.  Nie przeczę; ale twoje: czerstwy, nie znaczy: zdrowy ale wyschły. Kości twoje wyschły; bezbożność ucztowała na tobie. (Wchodzi Rajfurka).
1 Szlach.  Witajmy! W którem dziś biodrze głębsza scyatyka?
Rajfurka.  Dobrze, dobrze, tylko że nie pora teraz żartować; aresztowano tam i prowadzono do więzienia człowieka, który wart takich jak wy wszyscy pięć tysięcy.
1 Szlach.  Kogo? Powiedz, proszę.
Rajfurka.  Kogoż, jeśli nie Klaudya, signor Klaudya.
1 Szlach.  Klaudyo w więzieniu? To być nie może!
Rajfurka.  A ja wiem, że to jest. Widziałam sama, jak go aresztowano, jak go poprowadzono; ale co gorsza, za trzy dni utną mu głowę.
Lucyo.  Mimo naszych żartów, nie chciałbym, żeby go to spotkało. Czy jesteś tego pewna?
Rajfurka.  Zbyt tylko pewna; a za to jedynie, że pani Julii zrobił dziecko.
Lucyo.  Zaczynam wierzyć, że to być może; dwie już godziny minęły, jak miał przyjść do mnie, a on zawsze był słowny.
2 Szlach.  Prócz tego zgadza się to, jak wiesz, z tem, cośmy przed chwilą mówili.
1 Szlach.  A przedewszystkiem zgadza się to z ostatnią proklamacyą.
Lucyo.  Śpieszmy wywiedzieć się o prawdzie.

(Wychodzą: Lucyo i Szlachcice).

Rajfurka.  Tak więc trochę przez wojnę, trochę przez potnicę, trochę przez szubienicę, a trochę przez ubóstwo, dość że straciłam całą klientelę. (Wchodzi Pajac). A ty tu po co? Co za nowiny przynosisz?
Pajac.  Prowadzą tam człowieka do więzienia.
Rajfurka.  Co on zrobił?
Pajac.  Panią —
Rajfurka.  Ale jakie jego przewinienie?
Pajac.  Łowił pstrągi w nie swojej rzece.
Rajfurka.  Co? Czy jakiej pannie zrobił dziecko?
Pajac.  Nie, ale z panny zrobił panią. Jakto, czy nie słyszałaś o proklamacyi?
Rajfurka.  O jakiej proklamacyi, człowieku?
Pajac.  Że wszystkie takie domy na przedmieściach Wiednia będą zburzone?
Rajfurka.  A co zrobią z domami w samem mieście?
Pajac.  Zostawią je na zasiew; a i one także ten sam los byłby spotkał, gdyby nie jeden mądry obywatel, który się wstawił za niemi.
Rajfurka.  Jakto, wszystkie nasze domy schadzek na przedmieściach mają być zburzone?
Pajac.  Z ziemią zrównane.
Rajfurka.  A to mi zmiana w rzeczypospolitej! A ze mną co się stanie?
Pajac.  Ba, ba, nie lękaj się niczego! Dobremu konsyliarzowi nie braknie nigdy na klientach. Zmieniając mieszkanie, nie potrzebujesz zmieniać rzemiosła, a ja zawsze twoim będę pomocnikiem. Nie trać serca, zmiłują się nad tobą ludzie; ty, co prawie straciłaś oczy na publicznej służbie, znajdziesz u ludzi poważanie.
Rajfurka.  Co nam tu wypadnie robić, chłopcze mój. Tomaszu? Idźmy do domu.
Pajac.  Właśnie nadchodzi signor Klaudyo pod strażą dozorcy więzienia, a z tamtej strony zbliża się, widzę, pani Julia. (Wychodzą).

SCENA III.
(Wchodzą: Stróż więzienia, Klaudyo, Julia, którą przez scenę przeprowadzają, Straż, Lucyo i dwaj Szlachcice).

Klaudyo.  Czemu po mieście wodzisz mnie jak dziwo?
Wedle rozkazu zamknij mnie w więzieniu.
Stróż.  Co robię, panie, nie robię w złej myśli,
Ale z wyraźnych poleceń Angela.
Klaudyo.  Tak więc półbożek Władza, samowolnie
Żelazną ręką uciskać nas może,
Kogo chce, może łaskami obsypać,
Bez miłosierdzia kogo chce katować,
Ale się zawsze zowie: Sprawiedliwość.
Lucyo.  Jaki jest powód, mój Klaudyo, twojego uwięzienia?
Klaudyo.  Zbytek wolności, mój Lucyo, wolności!
Jak przesycenie postu jest rodzicem,
Tak i swawola niewoli jest matką.
Jak szczur swą trutkę pożera łakomo,
Tak serce ludzkie, zguby swojej chciwe,
Truciznę własną pije — i umiera.

Lucyo.  Gdybym był pewny, że pod kluczem tak będę mądrze rozprawiał, posłałbym po którego z moich wierzycieli. Żeby jednak nie kłamać, wyznam, że przenoszę prawić duby na wolności niż moralizować w więzieniu. Jaki twój występek, Klaudyo?
Klaudyo.  Mówić o tem byłoby nowym występkiem.
Lucyo.  Co? Mężobójstwo?
Klaudyo.  Nie.
Lucyo.  Wszeteczeństwo?
Klaudyo.  Nazwij tak rzecz, jeśli ci się podoba.
Stróż.  W drogę, panie, czas nagli!
Klaudyo.  Jeszcze słowo, dobry przyjacielu. Lucyo, chciałbym ci powiedzieć jedno słowo. (Bierze go na stronę).
Lucyo.  Sto, jeśli ci się przydać na co mogą. Czy taki los czeka wszeteczeństwo?

Klaudyo.  Mnie taki spotkał. Do mej Julii łoża
Kontrakt zupełne nadawał mi prawo.
Wszak znasz ją; ona ślubną jest mi żoną;
Jeśli brak jeszcze pewnych formalności,
Te odłożyłem dlatego jedynie,
By wyrwać posag z krewnych jej szkatuły;
Przed nimi sprawę ukryliśmy całą,
Póki nam lepszych nie pokażą chęci.
Lecz los zawzięty na osobie Julii
Zbyt jasno nasze wypisał pieszczoty.
Lucyo.  Czy w ciążę zaszła?
Klaudyo.  Tak jest, na nieszczęście.
Nowy namiestnik, czy to zaślepiony
Blaskiem potęgi, uchwyconej świeżo,
Czy naród cały biorąc za rumaka,
Chciał mu dać uczuć władzy swej ostrogę
W tej zaraz chwili, w której siodła dosiadł;
Czy miejsce samo tyranii jest gniazdem,
Czy też osoba, co na niem zasiadła,
Nie wiem, wiem tylko, że nowy namiestnik
Rozbudził wszystkie prawa zapleśniałe,
Które, jak zbroja rdzą czasu okryta,
Od tak już dawna wisiały na ścianie,
Że dziewiętnaście przeszło lat ubiegło,
Jak się ich żadna nie dotknęła ręka;
Aż nagle,, żeby zrobić sobie imię,
Drzymiące prawo do mnie zastosował,
Tak, tylko żeby zrobić sobie imię.

Lucyo.  Nie wątpię o tem. Twoja głowa tak słabo teraz na twoim karku się trzyma, że zakochana mleczarka strąciłaby ją westchnieniem. Wyślej za księciem; załóż do niego apelacyę.

Klaudyo.  Chciałem, lecz księcia niepodobna znaleźć.
Proszę cię, Lucyo, zrób mi jedną łaskę:
Dziś siostra moja wchodzi do klasztoru,
Aby rozpocząć próby nowicyatu;
Spiesz do niej, opisz me niebezpieczeństwo,
Proś w mem imieniu, niechaj mi wyszuka
Przy namiestniku surowym obrońców,
Błagaj, niech sama do niego pospieszy;
Niemało liczę na jej pośrednictwo,
Bo jest w młodości milcząca wymowa,
Na serca mężów silnie działająca.
A przytem sztukę posiada szczęśliwą,
Że kiedy zechce, budzi przekonanie
Rozumnem słowem w słuchaczów swych myśli.

Lucyo.  Daj Boże, aby się jej to udało tak dla pociechy podobnych tobie, którzy inaczej pod surowem staliby prawem, jak dla uratowania twojego życia, którebym widział z żalem tak głupio przegrane w jednej partyi maryasza.
Klaudyo.  Dziękuję ci, dobry mój przyjacielu Lucyo.
Lucyo.  Nim dwie godzin upłynie —
Klaudyo.  Stróżu, idźmy teraz. (Wychodzą).

SCENA IV.
Klasztor.
(Wchodzą: Książę i mnich Tomasz).

Książę.  Nie, święty ojcze, myśl odrzuć podobną;
Nie chciej przypuszczać, że miłości strzała
Mogła dosięgnąć zbrojne męża serce.
Jeżeli żądam u ciebie schronienia,
To w poważniejszych, dojrzalszych zamiarach,
Niż płoche cele gorącej młodości.
Mnich.  Wolnoż mi pytać o te tajemnice?
Książę.  Nikt lepiej nie wie, jak ty, święty ojcze,
Żem zawsze lubił życie na ustroniu,
Że zawsze w nizkiej były u mnie cenie

Huczne zebrania, gdzie szalona młodzież
Z dziecinną pychą marnowała skarby.
Mąż niezachwiany, surowy i czysty,
Angelo, w Wiedniu władzę moją dzierży;
On i lud cały są dziś przekonani,
Że wyruszyłem tajemnie do Polski,
Bo sam, z umysłu, wieść tę rozpuściłem.
Chcesz teraz wiedzieć, dla jakich powodów?
Mnich.  Chętnie, mój książę.
Książę.  Są u nas ustawy,
Są u nas prawa ostre i surowe
(Brykliwym koniom potrzebne wędzidło),
Których czternaście lat nie rozbudziłem,
Jak lew w jaskini starością przykuty,
Co przestał szukać pastwy pośród kniei.
Lecz kiedy ojciec, w zbytku pobłażania,
Związane rózgi przed dziećmi postawi,
Raczej na groźbę, niż na ich użycie,
Wnet rózga budzi szyderstwo nie postrach;
Tak prawa nasze nie zastosowane,
Są jak umarłe; zuchwała swawola
Bezkarnie ciągnie za nos sprawiedliwość,
Dziecko swą mamkę bije, przyzwoitość
Znikła do szczętu.
Mnich.  W twojej było mocy
Sprawiedliwości rozwiązać znów pęta.
Kara z twej ręki większyby wśród ludzi
Zrobiła postrach.
Książę.  Lękam się, zbyt wielki.
Z mej winy lud się na swawolę puścił,
Tyranią teraz z mej byłoby strony,
Karać za grzechy, które wywołałem,
Bo kto nie karze winy przy spełnieniu,
Ten upoważnia do spełnienia winy.
Dlategom władzę Angelowi zwierzył;
Pod moją tarczą śmiało może karcić,
A mnie od ciężkich zasłonić wyrzutów.
By jego rządom przypatrzeć się bliżej,

Niby braciszek twojego zakonu,
Odwiedzę władcę i lud mu podległy.
Daj mi więc habit i naucz mnie, proszę,
Jak się mam trzymać, bym uszedł za mnicha.
W wolniejszej chwili obszerniej wyłożę
Moje powody; teraz, jeszcze słowo:
Angelo, człowiek sumienny, surowy,
I zawsze baczny na zawistnych sądy,
Ledwo chce przyznać, że ma krew w swych żyłach,
Że kawał chleba nad kamień przenosi;
Zobaczę, czyli władza zmienia ludzi,
Czy pozór często mylną ufność budzi. (Wychodzą).


SCENA V.
Klasztor zakonnic.
(Wchodzą: Izabella i Franciszka).

Izabella.  Nie macie żadnych innych przywilejów?
Franc.  Czy tych nie dosyć?
Izabella.  O, aż nadto dosyć,
Uchowaj Boże, bym pragnęła więcej;
Chciałabym raczej surowszej reguły
Dla sióstr pod świętej Klary inwokacyą.
Lucyo  (za sceną). Pokój tym ścianom! Hola!
Izabella.  Kto tam woła?
Franc.  To głos mężczyzny. Słodka Izabello,
Otwórz mu furtkę, spytaj, czego pragnie,
Jeszcze ci wolno, nie przyjęłaś ślubów;
Bo gdy je przyjmiesz, nie będziesz już mogła,
Jak ja nie mogę, z mężczyzną rozmawiać
Bez obecności matki przeoryszy,
A wtedy nawet niewolno ci będzie
W ciągu rozmowy oblicza odsłonić,
Lub słowa wyrzec, jeśli kwef odchylisz.
Raz jeszcze woła. Idź się z nim rozmówić (wychodzi).
Izabella.  Pokój i szczęście z tobą! Kto mnie woła?

(Wchodzi Lucyo).

Lucyo.  „Witaj, dziewico! bo lic twoich róże
Są mi świadkami, że jesteś dziewicą.
Czy możesz wielką wyświadczyć mi łaskę,
Dać mi sposobność mówić z Izabellą,
Nowicyuszką w murach tych, a siostrą
Nieszczęśliwego brata Klaudyusza?
Izabella.  Nieszczęśliwego? a z jakich powodów?
Pozwól mi, proszę, pytanie to zrobić,
Bo ja tą siostrą jestem Izabellą.
Lucyo.  Piękna dziewico, twój brat cię pozdrawia,
A w krótkich słowach — brat twój jest w więzieniu.
Izabella.  Biada mi, biada! Za jakie przestępstwo?
Lucyo.  Przestępstwo, które, gdybym ja był sędzią,
Karęby jego zmieniło na dzięki:
Swojej kochance zrobił prezent z dziecka.
Izabella.  Proszę cię, panie, racz żarty te skończyć.
Lucyo.  To czysta prawda. Choć moim zwyczajem
Przy młodych pannach żartami się bawić,
Wśród których język daleko od serca,
Nie chciałbym z tobą wolności tej użyć,
Bo mi się zdajesz niebieskiem stworzeniem,
Przez ślub zrzeczenia duchem nieśmiertelnym,
Przy którym szczerość jest mi powinnością,
Jakby przy świętym.
Izabella.  Jeśli ze mnie szydzisz,
Bluźniercą jesteś.
Lucyo.  Wierzaj memu słowu,
I słuchaj prawdy, która tej jest treści:
Twój brat kochankę do łona przycisnął;
Lecz kto się karmi, ten się i napełnia;
Jak pole długim odłogiem leżące,
Jeśli posiane w porę, plon przynosi,
Tak jej dziś łono jasny daje dowód
Skrzętnej uprawy swego gospodarza.
Izabella.  Jakaś kobieta w ciąży jego sprawą?
Czy to nie Julia, a moja kuzynka?
Lucyo.  Czy jest twą krewną?
Izabella.  Tylko przez przybranie.

Dziewczyny w szkole dają sobie miana,
Które ich uczuć szczerym są wyrazem.
Lucyo.  Tak jest, to Julia.
Izabella.  Niech ją więc zaślubi.
Lucyo.  W tem cała trudność. Jest temu dni kilka,
Jak książę w dziwny oddalił się sposób.
Dawał nadzieje kilku młodym panom,
I mnie w ich liczbie, władzy i urzędów,
Aż my tu dzisiaj słyszymy od ludzi,
Dla których niema tajemnicy stanu,
Że obietnica ta była odległa
O nieskończoność od jego zamiarów.
Na jego miejscu z całą jego władzą
Stoi Angelo, mąż, w którego żyłach
Zamiast krwi płynie tylko śnieg stopiony;
On nigdy nie czuł zmysłowości żądła,
Postem i pracą, na duszy swej korzyść,
Przytępia ostrze natury popędów.
Żeby przestraszyć swawolę, co z dawna
Przed groźnem prawem igrała bezkarnie,
Jak przed lwem myszy, on odkopał prawo,
Które twojego brata śmiercią karze;
Na jego mocy do turmy go wtrącił,
A dla przykładu, chce bez miłosierdzia
Całą surowość jego na nim spełnić.
Ostatni promień nadziei nam zgaśnie,
Jeśli nie zdołasz tkliwą twoją prośbą
Wzruszyć Angela; w tym mnie właśnie celu
Brat twój przysyła.
Izabella.  Czy pewno nastaje
Na jego życie?
Lucyo.  Już wyrok nań wydał,
A jak słyszałem, rozkaz egzekucyi
Był wyprawiony.
Izabella.  O, ja nieszczęśliwa!
Cóż ja dla niego zrobić będę w stanie?
Lucyo.  Próbuj sił swoich.
Izabella.  Sił moich? Niestety!

Ja wątpię bardzo —
Lucyo.  Wątpienie, to zdrajca,
Który zwycięstwo często z rąk wydziera,
Kiedy nas trwogą odwodzi od próby.
Idź do Angela, naucz go, że ludzie,
Gdy dziewczę prosi, szczodrzy są jak bogi,
Gdy dziewczę klęknie, kiedy łzę wyleje,
Każda jej prośba jest tylko rozkazem.
Izabella.  Zobaczę, panie, co mogę dlań zrobić.
Lucyo.  A nie trać czasu.
Izabella.  Nie zabawię dłużej,
Niż trzeba, żeby matkę zawiadomić.
Poleć mnie bratu, sam przyjmij me dzięki.
Tej jeszcze nocy przyślę wam wiadomość,
Jaki osiągną skutek me zabiegi.
Lucyo.  Żegnam cię teraz.
Izabella.  Bądź zdrów, dobry panie!

(Wychodzą).

AKT DRUGI.
SCENA I.
Sala w domu Angela.
(Wchodzą: Angelo, Eskalus, Sędzia, Straż więzienia i Służba).

Angelo.  Nie róbmy z prawa śmiesznego straszydła,
Co miało ptaki drapieżne odganiać,
A które wkrótce, przez przyzwyczajenie,
Stało się grzędą zamiast być postrachem.
Eskalus.  Zgoda, zaostrzmy miecz sprawiedliwości,
By lekko zaciąć, nie żeby zabijać.
Ach, ten młodzieniec, za którym się wstawiam,
Jest synem ojca wysokiej zasługi.
Rozważ sam, panie, (choć wierzę, że ciągle
Życie twe biegło prostą cnoty drogą),

Czyli w wybuchu twoich namiętności,
Gdyby czas, miejsce twym sprzyjało żądzom,
Gdyby podszepty twej krwi rozpalonej
Znalazły pewną do celów swych drogę,
O, rozważ, czyli nie uległbyś czasem
Pokusom, które potępiasz w nim dzisiaj,
Czyby cię prawa nie dosięgła srogość.
Angelo.  Inną jest rzeczą pokus być przedmiotem,
A inną rzeczą pokusom tym uledz.
Wiem ja, że nieraz w dwunastu przysięgłych,
O życiu więźnia mających stanowić,
Zasiada stokroć wierutniejszy złodziej;
Lecz sprawiedliwość jawne chwyta zbrodnie;
Rzecz obojętna dla prawa, że złodziej
Złodzieja sądzi. Gdy zobaczę klejnot,
Zapewne skrzętnie podejmę go z ziemi,
Lecz klejnot, który oczów moich uszedł,
Rozgniotę stopą bez myśli i żalu.
To jego winy nie umniejsza wcale,
Że grzech podobny i ja popełniłem,
To może tylko służyć za prawidło,
(Jeżeli kiedy ja, sędzia surowy,
Stanę się winnym podobnego czynu),
Aby ta sama dosięgła mnie kara
Bez żadnych względów. On więc musi umrzeć.
Eskalus.  Niechaj się stanie wedle twej mądrości.
Angelo.  Gdzie stróż więzienia?
Stróż.  Jestem na rozkazy.
Angelo.  Dopilnuj, żeby jutro o dziewiątej
Wyrok spełniono. Daj mu spowiednika,
Niech się na drogę dobrze przygotuje,
Bo to ostatnia jego jest pielgrzymka.

(Wychodzi Stróż).

Eskalus.  I nam i jemu racz przebaczyć, Boże!
Grzech wznosi jednych, innych cnota traci:
Jeden bezkarnie ciągle grzeszyć może,
Inny grzech jeden gardłem swojem płaci.

(Wchodzą: Łokieć, Pianka, Pajac i Straż).

Łokieć.  Dalej, odstawcie ich tu! Jeśli to są dobrzy ludzie w rzeczypospolitej, co marnie czas marnują po domach publicznych, to ja nie znam się na prawie. Odstawcie ich tu!
Angelo.  Cóż to, mości panie? Jak się nazywasz i po co tu przychodzisz?
Łokieć.  Z pozwoleniem waszej dostojności, jestem ubogi konstabl jego królewskiej mości, a nazywam się Łokieć. Stoję na sprawiedliwości i przyprowadzam przed waszą dostojność dwóch znanych dobroczyńców.
Angelo.  Dobroczyńców? Cóż to za dobroczyńcy? Czy nie chcesz czasem powiedzieć: złoczyńców?
Łokieć.  Jeśli tak się waszej dostojności podoba. Nie wiem ja dobrze, czem są oni, ale to wiem i tego jestem pewny, że wierutne z nich hultaje, że niema w nich okruszyny bezbożności, którą dobry chrześcijanin mieć powinien.
Eskalus.  Sprawa doskonale wyłożona dowodzi mądrości urzędnika.
Angelo.  Ciągnij rzecz dalej. Co to za ludzie? Imię twoje Łokieć; czemu nie mówisz, panie Łokciu?
Pajac.  Nie może, dostojny panie, do tego trzeba światła, a u niego tylko łokcie świecą.
Angelo.  A ty, co za jeden?
Łokieć.  On, panie? To szynkarczyk, panie, a pół rajfur, sługa złej niewiasty, której dom, jak powiadają, rozwalono na przedmieściu, a która teraz trzyma łazienki, choć nie radziłbym nikomu szukać w nich czystości.
Eskalus.  Skąd wiesz o tem?
Łokieć.  Żona moja, panie, którą przed niebem i waszą dostojnością prostytuję —
Eskalus.  Jakto? twoją żonę?
Łokieć.  Tak jest, panie, bo to, dzięki Bogu, uczciwa jest niewiasta.
Eskalus.  I dlatego ją prostytujesz?
Łokieć.  I siebie samego tak dobrze, jak ją prostytuję, że jeśli ten dom nie jest domem wszeteczności, to tem gorzej dla niej, bo to nic warte domisko.
Eskalus.  Ale skąd wiesz o tem, konstablu?
Łokieć.  Skąd wiem? Od mojej żony, która gdyby miała cielesne depozycye, mogłaby się tam była dopuścić poróbstwa, cudzołostwa i wszystkich nieczystości.
Eskalus.  Z podszeptów tej kobiety?
Łokieć.  Tak jest, panie, z podszeptów pani Przepieczonej; ale jak mu w twarz plunęła, zobaczył dopiero, z kim ma do czynienia.
Pajac.  Z pozwoleniem waszej dostojności, nie tak stoi sprawa.
Łokieć.  Dowiedź tego przed tymi hajdamakami ty, honorowy człowieku, dowiedź tego!
Eskalus  (do Angela). Uważaj na jego przekładnię.
Pajac.  Przyszła ona do nas brzemienna, bo się jej zachciało, z pańskiem przeproszeniem, gotowanych śliwek. Mieliśmy podówczas dwie tylko w całym domu a i te, w odległym owym czasie, leżały, że tak powiem, na talerzyku od wetów, który wart był mniej więcej trzy grosze. Wasza dostojność widziała zapewne tego rodzaju talerzyki; nie chińska to porcelana, ale fajans niezgorszy.
Eskalus.  Do rzeczy, do rzeczy, mniejsza o talerzyk!
Pajac.  To prawda, talerzyk niewart niucha tabaki. Wasza dostojność ma wtem zupełną racyę, a więc do rzeczy! Otóż więc, jak już powiedziałem, ta pani Łokciowa, będąc, jak już powiedziałem, brzemienną, miała żywot odęty, a zachciało się jej gotowanych śliwek, a że nie mieliśmy więcej jak dwie na talerzyku, jak to już powiedziałem, bo pan Pianka, ten sam właśnie tu człowiek, zjadł resztę, jak powiedziałem, i, jak powiedziałem, zapłacił za nie uczciwie, bo jak pewno pamiętasz, panie Pianko, nie miałem ci zdać reszty trzech groszy.
Pianka.  To prawda, nie miałeś.
Pajac.  Bardzo dobrze; gdy więc, jak pamiętasz, w tę właśnie porę gryzłeś pestki śliwek wyż rzeczonych —
Pianka.  To prawda, gryzłem podówczas pestki.
Pajac.  Więc dobrze, a ja ci mówiłem, jeżeli pamiętasz, że ten jeden i tamten drugi nie wyleczą się z wiadomej rzeczy, jeśli nie pójdą na ścisłą dyetę, jak ci powiedziałem.
Pianka.  Wszystko prawda.
Pajac.  Więc dobrze —
Eskalus.  Do rzeczy; nudny z ciebie błazen; do rzeczy! Coście zrobili żonie Łokcia, że przychodzi na skargę? Opowiedz, coście jej zrobili. Przystąp do rzeczy!
Pajac.  Wasza dostojność nie może jeszcze do niej przystąpić.
Eskalus.  Ani też myślę.
Pajac.  A jednak przystąpi do niej wasza dostojność, z waszej dostojności przyzwoleniem. Błagam, niech wasza dostojność raczy spojrzeć na tego tu Piankę; człowiek ten ma ośmdziesiąt funtów intraty, a jego ojciec umarł w dzień Wszystkich Świętych. Czy nie w dzień Wszystkich Świętych, panie Pianko?
Pianka.  W wilię Wszystkich Świętych.
Pajac.  A, tak jest, w wilię Wszystkich Świętych. Spodziewam się, że to mi są prawdy. Otóż więc, jak powiedziałem, siedział pan Pianka na stołeczku w izbie Winogradu, w której, jak wiadomo, najwięcej sobie upodobałeś. Czy to prawda?
Pianka.  Prawda, bo to ciepła izba i doskonała na zimę.
Pajac.  Dobrze więc; spodziewam się, że to mi są prawdy.

Angelo.  Widzę, że będziesz bajał przez noc ruską
W porze, gdy noce ciągną się najdłużej. —
Ja odejść muszę; zostawiam ci sprawę,
A mam nadzieję, że znajdziesz powody,
Aby na chłostę wszystkich razem skazać.
Eskalus.  I ja tak myślę. Więc żegnam cię, panie.

(Wychodzi Angelo).

Wróćmy teraz do rzeczy. Coście zrobili żonie Łokcia? raz jeszcze pytam.
Pajac.  Raz, panie? Nic jej raz nie zrobiliśmy.
Łokieć.  Błagam cię, panie, zapytaj, co hultaj ten żonie mojej zrobił.
Pajac.  I ja także błagam cię, panie, zapytaj mnie, co on jej zrobił.
Eskalus.  Więc pytam, co zrobił jej ten jegomość?
Pajac.  Błagam cię, panie, przyjrzej się twarzy tego jegomościa. Dobry panie Pianko, spojrzej na jego dostojność, proszę cię o to w dobrej myśli. Czy przypatrzyła się wasza dostojność jego twarzy?
Eskalus.  Przypatrzyłem się jej dobrze.
Pajac.  Błagam cię, panie, przypatrz się jej tylko dobrze.
Eskalus.  Już to zrobiłem.
Pajac.  Czy wasza dostojność widzi co złego w jego twarzy?
Eskalus.  Nic wcale.
Pajac.  Otóż ja gotów przysiądz na biblię, że co w nim najgorsze, to twarz jego; jeśli więc co w nim najgorsze to twarz jego, jakżeby mógł pan Pianka zrobić co złego żonie konstabla? Pragnąłbym, żeby mi na to pytanie wasza dostojność odpowiedziała.
Eskalus.  Ma racyę. Cóż ty na to, konstablu?
Łokieć.  Naprzód, z pozwoleniem waszej dostojności, dom tamten jest respektowany, powtóre jegomość ten jest respektowany, a nakoniec, pani jego jest respektowana kobieta.
Pajac.  A ja, panie, na rękę tę przysięgam, że żona jego więcej jest respektowana, jak my wszyscy.
Łokieć.  Łżesz, hultaju, łżesz, obrzydły hultaju! nie przyszedł jeszcze czas, w którymby żona moja była respektowana przez mężczyznę, kobietę lub dziecię.
Pajac.  Panie, panie, ona była z nim respektowana jeszcze, nim wziął ją za żonę.
Eskalus.  Kto tu jest mędrszy? Sprawiedliwość czy niegodziwość? — Czy to prawda?
Łokieć.  A ty łotrze! a ty hajdamaku! a ty złośliwy Hannibalu! Ja z nią respektowany, nim ją wziąłem za żonę? Jeśli się pokaże, że ja byłem z nią respektowany, albo ona ze mną, to niech mnie wasza dostojność nie uważa więcej za urzędnika jego królewskiej mości. Dowiedź tego, złośliwy Hannibalu, albo ci wytoczę proces o gwałt publiczny.
Eskalus.  A gdyby ci jeszcze dał kuksa, mógłbyś dołączyć proces o potwarz.
Łokieć.  To prawda; dziękuję waszej dostojności za radę. Co mi każe wasza dostojność zrobić z tym hultajem?
Eskalus.  Żeby ci powiedzieć prawdę, mój konstablu, skoro ten człowiek dopuścił się rzeczy, którebyś denuncyował, gdybyś mógł, pozwól, niech, brnie w nich dalej, póki się nie dowiesz, co to za rzeczy.
Łokieć.  Dziękuję waszej dostojności za wyrok. Widzisz, rozpustny hultaju, na co ci przyszło, musisz brnąć teraz, hultaju, tak jest, musisz brnąć, hultaju, w twoich rzeczach.
Eskalus.  (do Pianki). Gdzie się rodziłeś, przyjacielu?
Pianka.  Tu w Wiedniu, panie.
Eskalus.  Czy masz ośmdziesiąt funtów rocznej intraty?
Pianka.  Mam, z pozwoleniem waszej dostojności.
Eskalus  (do Pajaca). Jakie twoje rzemiosło?
Pajac.  Szynkarczyk, szynkarczyk w służbie u biednej wdowy.
Eskalus.  A nazwisko twojej pani?
Pajac.  Pani Przepieczona.
Eskalus.  Czy miała więcej niż jednego męża?
Pajac.  Dziewięciu, panie, ostatni był Przepieczony.
Eskalus.  Dziewięciu! — Zbliż się tu, panie Pianko. Panie Pianko, nie życzyłbym sobie, żebyś zabierał znajomość z szynkarczykami, oni cię odszumują, panie Pianko, a ty ich poprowadzisz na szubienicę. Idź teraz z Bogiem, i niech nie słyszę o tobie więcej.
Pianka.  Dziękuję waszej dostojności. Co do mnie, moja noga nie postanie w szynkowni, żeby mnie tam kto nie pociągnął.
Eskalus.  Dosyć na tem, panie Pianko, żegnam cię. (Wychodzi Pianka). Teraz na ciebie kolej, panie szynkarczyku. Twoje nazwisko, panie szynkarczyku?
Pajac.  Pompejusz.
Eskalus.  Pompejusz, a potem?
Pajac.  Zad, z przeproszeniem waszej dostojności.
Eskalus.  Sprawiedliwie cię nazwano od rzeczy, którą celujesz, tak więc, w najbestliwszem znaczeniu wyrazu, jesteś Pompejusz Wielki. Pompejuszu, jesteś trochę rajfurem, Pompejuszu, choć osłaniasz twoje rzemiosło szynkarskim fartuchem. Czy nie prawda? Bądź ze mną szczery, nic na tem nie stracisz.
Pajac.  Uznaję, panie, że biedny ze mnie chudeusz, że chcę na kawałek chleba zarobić.
Eskalus.  Chcesz na kawałek chleba zarobić, Pompejuszu, rajfurując? Co myślisz o twojem rzemiośle? Czy to prawne rzemiosło?
Pajac.  Gdyby prawo pozwoliło.
Eskalus.  Ale prawo nie pozwoliło; rzemiosło to zakazane w Wiedniu.
Pajac.  Czy wasza dostojność zamierza owałaszyć i okapłonić wszystką młodzież naszego miasta?
Eskalus.  Bynajmniej.
Pajac.  To wedle mojego biednego sądu, młodzież pójdzie, gdzie chodziła. Niech tylko wasza dostojność weźmie w dobrą ryzę jejmościanki i birbantów, a nie będzie miała potrzeby obawiać się rajfurów.
Eskalus.  Przedsięwzięte są już środki zaradcze, możesz wierzyć mojemu słowu: miecz i szubienica.
Pajac.  Jeżeli tylko przez lat dziesięć będziecie ścinać i wieszać tego rodzaju przestępców, to radzę wam zawczasu za granicą świeży transport głów zapisać. Niech to prawo utrzyma się w Wiedniu przez lat dziesięć, to ja najpiękniejszy dom wynajmę po trojaku od łokcia fasady. Jeśli wasza dostojność dnia tego dożyje, niech powie: Pompejusz mi to powiedział.
Eskalus.  Dziękuję ci, dobry Pompejuszu, a słuchaj, co ci powiem w nagrodę twoich przepowiedni: Strzeż się, żebym cię znowu nie zobaczył przed sobą oskarżonego o cokolwiekbądź, choćby tylko o dalszy pobyt w twojem dzisiejszem mieszkaniu, bo inaczej przepędzę cię do twoich namiotów i będę dla ciebie niemiłosiernym Cezarem, a tłómacząc się jaśniej, każę cię wychłostać. Na teraz, żegnam cię, Pompejuszu.
Pajac.  Dziękuję waszej dostojności za dobrą radę; o ile jej usłucham, będzie to zależało od ciała i fortuny.

Wychłostać! Chłop cham swego niech wychłoszcze osła:
Kij nie odstraszy męża od jego rzemiosła (wychodzi).

Eskalus.  Zbliż się, panie Łokciu, zbliż się, panie konstablu! Od jak dawna piastujesz godność konstabla?
Łokieć.  Od siedmiu lat i sześciu miesięcy, panie.
Eskalus.  Domyślałem się z twojej zręczności w pełnieniu urzędu, że go sprawowałeś czas długi. Powiadasz więc, całych lat siedem?
Łokieć.  I sześć miesięcy.
Eskalus.  Ach, nie mały to być musiał krzyż dla ciebie! Źle, że tak często obarczasz się tą godnością. Czy niema w twoim cyrkule zdolnych do tego ludzi?
Łokieć.  Mało, panie, mających dość sprytu do takich rzeczy; wybrani radzi wybierają mnie na zastępcę. Podejmuję się obowiązku za trochę grosiwa, a starczę wszystkiemu.
Eskalus.  Słuchaj, przynieś mi listę imienną sześciu lub siedmiu najzdolniejszych ludzi twojej parafii.
Łokieć.  Do mieszkania waszej dostojności?
Eskalus.  Do mojego mieszkania. Żegnam cię. (Wychodzi Łokieć). Która teraz, jak sądzisz, godzina?
Sędzia.  Jedenasta.
Eskalus.  Proszę cię z sobą na obiad.
Sędzia.  Pokornie dziękuję.

Eskalus.  Wyrok na Klaudya głęboko mnie smuci.
Sędzia.  Zbyt się surowym pokazał Angelo.
Eskalus.  Surowość jednak była koniecznością.
Nie zawsze, co się miłosierdziem zdaje,
Jest miłosierdziem. Zawsze przebaczenie
Nowych i gorszych występków jest ojcem.
A przecie — przecie — o, biedny nasz Klaudyo!
Niema lekarstwa. Czas już, śpieszmy, panie!

(Wychodzą).

SCENA II.
Inna sala w pałacu Angela.
(Wchodzą: Stróż więzienia i Sługa).

Sługa.  Angelo teraz daje posłuchanie,
Lecz wkrótce wyjdzie, idę go uprzedzić (wychodzi).
Stróż.  Raz jeszcze spytam, jaka jego wola;

Może przebaczy — to grzech jakby we śnie,
Grzech wspólny wszystkim i sektom i wiekom,
A on za grzech ten gardłem ma zapłacić!

(Wchodzi Angelo).

Angelo.  Czego chcesz, stróżu?
Stróż.  Czy twą zawsze wolą,
By Klaudya głowa spadła jutro rano?
Angelo.  Czyś nie odebrał już moich rozkazów?
Co się ma znaczyć powtórne pytanie?
Stróż.  Popędliwości zbytku się obawiam;
Przebacz mi, panie, jeśli śmiem powiedzieć:
Były przypadki, że po egzekucyi
Trybunał swego żałował wyroku.
Angelo.  To rzecz jest moja, ty rób, co ci każą,
Lub złóż twój urząd, nie będziemy płakać
Po twojej stracie.
Stróż.  O, przebacz mi, panie!
A co z płaczącą Julią mamy począć?
Jej czas się zbliża.
Angelo.  Wynajdź jej schronienie
Z jej położeniem zgodniejsze, a śpiesz się.

(Wchodzi Sługa).

Sługa.  U progu błaga siostra skazanego
O posłuchanie.
Angelo.  Czy Klaudyo ma siostrę?
Stróż.  Ma, panie, siostrę, pełną cnót dziewicę,
Która ma wkrótce do klasztoru wstąpić,
Lub już wstąpiła.
Angelo.  Możesz ją wprowadzić.

(Wychodzi Sługa).

Dojrzej, ażeby dano poróbnicy,
Co jej potrzeba, ale nic nad miarę.
Wydam potrzebne do tego rozkazy.

(Wchodzą: Lucyo i Izabella).

Stróż.  Składam me służby. (Chce odchodzić).
Angelo.  Zatrzymaj się chwilę.
(Do Izab.) Po co przychodzisz?
Izabella.  Przy chodzę ze łzami

O miłosierdzie błagać cię, o panie!
Racz mnie wysłuchać.
Angelo.  Słucham, czego żądasz?
Izabella.  Jest grzech od wszystkich grzechów obrzydliwszy,
Którybym chciała, by praw miecz surowy
Z ziemi wyplenił, w którego obronie
Słowa jednego nie rzekłabym nigdy,
Gdyby z mą wolą nie walczyło serce.
Angelo.  Tłómacz się jaśniej.
Izabella.  Ach, panie, mam brata,
Twoim wyrokiem na śmierć skazanego.
Niech grzech, nie człowiek będzie potępiony.
Stróż.  Natchnij cię, Boże, przekonania siłą!
Angelo.  Mam grzech potępić, przebaczyć grzesznikom?
Już przed uczynkiem grzech jest potępiony,
A mójby urząd wszelką wagę stracił,
Gdybym grzech tylko surowo potępiał,
A grzesznikowi dawał przebaczenie.
Izabella.  Surowe prawo chociaż sprawiedliwe!
Miałam więc brata. Bóg z tobą, o panie!

(Chce wychodzić).

Lucyo  (do Izab.). Nie trać już serca; powtórz jeszcze prośbę,
Uklęknij, zawieś się na jego płaszczu:
Zbyt jesteś zimna; gdyby szło o szpilkę,
Mniejbyś niż teraz nie była natrętną.
Powtórz twą prośbę!
Izabella.  A więc umrzeć musi?
Angelo.  Niema ratunku.
Izabella.  O, jest, jest ratunek!
Możesz przebaczyć, a litości słowo
Nie zbudzi smutku na niebie ni ziemi.
Angelo.  Nie chcę.
Izabella.  A gdybyś chciał, panie, czy możesz?
Angelo.  Tego nie mogę, czego zrobić nie chcę.
Izabella.  Lecz czybyś nie mógł — a bez krzywdy świata —
Nie mógł przebaczyć, gdyby twoje serce
Litość uczuło, którą czuje moje?
Angelo.  Wyrok już zapadł, wszystko już za późno.

Lucyo  (do Izab.). Zbyt jesteś zimna.
Izabella.  Wszystko już za późno?
Kto wyrzekł słowo, może je odwołać.
O, wierz mi, panie, znak żaden godności,
Królów korona, lub miecz namiestniczy,
Sędziów gronostaj, hetmanów buława,
Nie tyle zdobią ich co miłosierdzie!
Gdybyś, o panie, na jego był miejscu,
A on na twojem, gdybyś, jak on zgrzeszył,
Nie byłby sędzią tak jak ty surowym.
Angelo.  Skończ, proszę; odejdź!
Izabella.  Gdyby Bóg łaskawy
Twą mi dał władzę, tyś był Izabellą,
Czyżbym tak twoją prośbę odepchnęła?
Jabym ci słowem wskazała różnicę
Pomiędzy sędzią, a pomiędzy więźniem.
Lucyo  (do Izab.). Dalej, mów dalej! trafiłaś w słabiznę.
Angelo.  Praw tylko naszych twój brat jest ofiarą;
Na próżno ze mną słowa twe marnujesz.
Izabella.  Ach, pomnij, panie, że ród ludzki cały
Pierwszego grzechu padł także ofiarą,
A ten, co mógłby uwiecznić upadek,
W samym upadku znalazł wybawienie.
Czem byłbyś, panie, gdyby sędziów Sędzia
Chciał tylko wedle zasług twych cię sądzić?
O, pomyśl o tem, pomyśl, a z ust twoich
Wypłynie wdzięczne słowo miłosierdzia,
Jakbyś nanowo odżył odkupieniem!
Angelo.  Piękna dziewico, raz jeszcze powtarzam,
Nie ja, lecz prawo brata twego sądzi;
Gdyby mym krewnym, bratem był lub synem,
Temu samemu uległby losowi.
On jutro umrze.
Izabella.  Jutro! to zbyt nagle!
Ach, nazbyt nagle! O, przebacz mu, panie!
On na śmierć jeszcze nie przygotowany.
Na stół nasz ptactwo zabijamy w porę;
Ty niebu służyć z mniejszą chcesz bacznością

Niż kucharz naszym grzesznym służy ciałom?
O, dobry panie, rozważ w twojej myśli,
Kto dotąd życiem płacił ten występek,
Choć go się tylu dopuściło!
Lucyo.  Dobrze!
Angelo.  Prawo to spało, ale nie umarło.
Występnych liczbę zmniejszyłaby trwoga,
Gdyby, kto pierwszy śmiał przestąpić prawo,
Gardłem zapłacił. Dziś prawo zbudzone
Notuje czyny, i na wzór proroka
Patrzy w zwierciadło, w którem jasno widzi
Zbrodnie gotowe, lub dziś, pobłażaniem,
Albo w następnych pojawić się latach,
I czujne w samym niszczy je zarodku.
Izabela.  Bądź miłosierny!
Angelo.  Mego miłosierdzia
Najlepszym świadkiem moja sprawiedliwość,
Która litośnie ratuje tysiące,
Gnane do grzechów zbytkiem pobłażania,
A łaską nawet jest dla winowajcy,
Co życiem płacąc jeden grzech spełniony,
Ginie i więcej grzeszyć już nie może.
Dość na tem, odejdź! twój brat umrze jutro.
Izabela.  Pierwszy wydajesz wyrok tak surowy,
On surowości tej pierwszą ofiarą.
Dobrze jest, panie, mieć olbrzymią siłę,
Lecz jest tyranią jak olbrzym używać
Siły tej.
Lucyo.  Pysznie; mówisz, jak należy!
Izabela.  Gdyby potężni ludzie w swoich dłoniach
Mieli Jowisza grzmoty, nigdy Jowisz
W swojemby niebie nie ostał spokojnie,
Lada urzędnik, słaby, karłowaty,
Wiecznymby grzmotem niebiosa ogłuszał.
Grzmoty! wciąż grzmoty! Miłosierny Boże,
Ty częściej swoim siarczystym piorunem
Kruszysz pień dębu twardy i sękaty
Niż gibkie mirtu gałązki, lecz człowiek,

Dumny potęgą na chwilę mu daną.
A swojej szklanej niepomny kruchości,
Jak małpa w gniewie, przed wysokiem niebem
Tak dziwne stroi wybryki i susy,
Ze łzy boleści sączy chór aniołów,
A — gdyby chór ten ludzkie miał szyderstwo,
Całeby niebo śmiechem swym napełnił.
Lucyo.  O, jeszcze, jeszcze! mięknąć już zaczyna.
Stróż.  Dozwól, o Boże, by go przebłagała!
Izabella.  Nie możem bliźnich wagą naszą mierzyć;
Wolno jest wielkim ludziom z świętych szydzić,
Lecz co dowcipem u nich, to w maluczkich
Jest profanacyą.
Lucyo.  Wybornie! ciąg dalszy!
Izabella.  Co w ustach wodza gniew tylko oznacza,
W ustach żołnierza czystem jest błazeństwem.
Lucyo.  Skąd wiesz to wszystko? ale mów, mów dalej!
Angelo.  W jakim mi celu prawisz te maksymy?
Izabella.  Bo władza, panie, choć jak my omylna,
Ma jednak w sobie razem i lekarstwo,
Którem wielkości wady może leczyć.
Uderz się w piersi, zagłąb się sam w sobie,
Spytaj się serca, czy w niem niema śladu
Grzechu, za który brat mój płaci głową:
Gdy serce zezna winę przyrodzoną,
Niech językowi i myślom twym wzbroni
Na życie brata mojego nastawać.
Angelo.  Tyle rozumu w tem wszystkiem, co mówi,
Że się mój rozum chwiać we mnie zaczyna.
Bądź zdrowa!
Izabella.  Panie, zatrzymaj się jeszcze!
Angelo.  Pomyślę o tem, wróć tu jutro rano.
Izabella.  Słuchaj, jakiemi przekupię cię skarby.
Angelo.  Co? mnie przekupisz?
Izabella.  Tak jest, ciebie, panie.
Skarby, któremi z niebem się podzielisz.
Lucyo.  O, co za szczęście! bez tego dodatku
Psułaby wszystko.

Izabella.  Nie złotą monetą,
Nie klejnotami, których, wartość leży
W kaprysie ludzkim, lecz czystą modlitwą
Poszczących dziewic, które się wyrzekły
Myśli o wszystkiem, co z czasem przemija.
Angelo.  Dobrze, przyjdź jutro.
Lucyo.  Idźmy, jest nadzieja.
Niechaj Bóg waszą dostojność zachowa!
Angelo  (na str.). Amen! Bo czuję, że pokusa modłom
Drogę zabiega.
Izabella.  O której godzinie
Mam się tu stawić?
Angelo.  Byle przed południem.
Izabella.  Niech Bóg was strzeże!

(Wychodzą: Lucyo, Izabella i Stróż).

Angelo.  O, niech mnie strzeże,
Strzeże od ciebie, nawet od twej cnoty!
Cóż to jest? Jej to czy moja jest wina?
Ha! kto winniejszy! Kto? czyli kusiciel
Czyli kuszony? Nie, nie, to nie ona,
Ona nie kusi; lecz ja, przy fiołku
Stojąc na słońcu, na jego promieniach
Nie jak kwiat pachnę, lecz jak ścierwo gniję.
Czemu na zmysły nasze silniej działa
Kobiety cnota niż jej lekkomyślność?
Czemu, gdy tyle pustych mamy gruntów,
Pragniemy jeszcze i świątynię zburzyć,
By na jej gruzach dom grzechu budować?
O, zgroza, zgroza! Co robisz, Angelo?
Czem jesteś? Czemu pragniesz jej do grzechu,
Który był dla niej podnietą do cnoty?
Niech brat jej żyje; złodziej ma wymówkę,
Gdy się sam sędzia kradzieży dopuszcza.
Co? czy ją kocham, kiedy tak gorąco
Pragnę raz jeszcze jej słodki głos słyszeć,
I grzać się pragnę przy ócz jej płomieniach?
O czemże marzę? O, chytry nasz wrogu,
Który, świętego złapać chcąc na haczyk,

Świętą zanętę włożyć potrafiłeś!
Ze wszystkich pokus najniebezpieczniejsza,
Co nas miłością cnoty na grzech pędzi.
Nigdy mi dotąd rozpustna kobieta,
Podwójną wędką: sztuki i natury,
Nie rozbudziła śpiącej zmysłowości,
A ta dziewica podbija mnie cnotą!
Do dziś, gdy parę kochanków widziałem,
Tylkom się dziwił, tylko uśmiechałem (wychodzi).


SCENA III.
Izba w więzieniu.
(Wchodzą: Książę, przebrany za mnicha i Stróż więzienia).

Książę.  Witam cię, stróżu! Wszak ze stróżem mówię?
Stróż.  Tak jest, mój ojcze, jakie twe żądanie?
Książę.  Prawa zakonu, miłość chrześcijańska,
Mury więzienia nawiedzać mi każą,
By nieść pociechę duszom utrapionym.
Wedle zwyczaju otwórz mi ich wrota,
Opowiedz zbrodni każdego naturę,
Bym dał stosowną każdemu naukę.
Stróż.  Zrobię i więcej, jeśli więcej trzeba.

(Wchodzi Julia).

Patrz, oto wchodzi jedna z uwięzionych,
Co wpadła w ogień swej własnej młodości
I w nim spaliła czyste swoje imię.
W ciąży jest, widzisz; jej współwinowajca
Na śmierć skazany; gorący młodzieniec,
Gotowszy grzech swój raz jeszcze powtórzyć,
Niż popełniony swą zapłacić głową.
Książę.  Kiedy ma umrzeć?
Stróż.  Jutro, jak się zdaje.
(Do Julii) Zaczekaj chwilę, wszystko już gotowe,
Wnet do nowego wyślę się mieszkania.
Książę.  Czyli żałujesz za grzech, który dźwigasz?
Julia.  Żałuję; hańbę mą z pokorą znoszę.

Książę.  Zrobimy razem sumienia rachunek,
Zobaczym, czyli szczera twa pokuta,
Czyli pozorna.
Julia.  Słucham cię, mój ojcze.
Książę.  Czy kochasz męża, nieszczęść twoich sprawcę?
Julia.  Kocham, jak kocham sprawcę jego nieszczęść.
Książę.  Więc grzech wasz wielki był, widzę, spełniony
Za wspólną zgodą?
Julia.  Za wspólną, mój ojcze.
Książę.  Gdy tak, to większe twoje przewinienie.
Julia.  Wiem o tem, ojcze, i żałuję za nie.
Książę.  To dobrze, córko, lecz czy żal twój czasem
Nie skutkiem hańby, którą grzech sprowadził?
Żal taki o nas nie o niebie myśli,
I nie jest bożej miłości owocem,
Lecz naszej trwogi.
Julia.  Jak za zły uczynek
Za grzech żałuję, i z radością teraz
Hańbę mą znoszę.
Książę.  Wytrwaj w tem uczuciu.
Jutro ma umrzeć twój współwinowajca,
Idę go właśnie na śmierć przygotować.
Benedicite! Pan z tobą (wychodzi)!
Julia.  On jutro,
Jutro ma umrzeć! Jak okrutna litość,
Co mi zostawia życie, które odtąd
Będzie mi tylko bolesnem konaniem!
Stróż.  Los jego smutny serce mi zakrwawia. (Wychodzą).


SCENA IV.
Pokój w domu Angela.
(Wchodzi Angelo).

Angelo.  Gdy się chcę modlić lub myśleć, modlitwy
I myśl ku różnym ulatują stronom.
Niebo ma tylko próżne moje słowa,
Ma wyobraźnia nie słucha języka,

Przy Izabelli zarzuca kotwicę.
Niebo w mych ustach, jakbym jego imię
Przeżuwał tylko, lecz w sercu panuje
I ciągle rośnie namiętność bez granic.
Rząd, dotąd myśli mych jedyny przedmiot,
Jest dla mnie teraz jakby dobra księga,
Ciągiem czytaniem sucha i nudząca:
Moją powagę, którąm tak był dumny,
(Niechaj mnie ludzkie nie dosłyszy ucho!)
Moją powagę mógłbym dziś wymienić
Za lada piórko, wietrzyków igraszkę.
O, wielka formy i miejsca potęgo,
Jak często twoją powłoką i suknią
Nietylko głupców odurzasz, lecz nawet
I mędrców dusze wiążesz pozorami!
Krew krwią jest zawsze; napisz: „dobry anioł“
Na dyabla rogu, a ujrzysz, dla tłumu
Rogi przestaną dyabła być znamieniem.

(Wchodzi Sługa).

Co mi przynosisz?
Sługa.  Siostra Izabella
O posłuchanie prosi.
Angelo.  Wskaż jej drogę.

(Wychodzi Sługa).

O, Boże! czemu żył moich krew wszystka
Do serca bieży, władzę mu odbiera,
I wszystkie moje krępuje zdolności?
Tak omdlałego głupi tłum zabija;
Każdy chce pomódz, a tylko tamuje
Powietrze, które mogłoby go jeszcze
Do zmysłów wrócić; tak lud nierozważny,
A do swojego przywiązany króla,
By się pokazał, swe rzuca warsztaty,
Tłoczy się wkoło, tak, że się nakoniec
Natrętna miłość obrazą wydaje. (Wchodzi Izabella)
Piękna dziewico, po co tu przychodzisz?
Izabella.  O twej ostatniej dowiedzieć się woli.
Angelo.  Wolałbym raczej, żebyś bez pytania

Wiedziała o niej. Brat twój żyć nie może.
Izabella.  Czy tak? Niech niebo zachowa cię, panie!

(Chce wychodzić).

Angelo.  Żyć jednak może na chwilę, a nawet
Żyć jeszcze może jak ty lub ja długo:
A jednak musi umrzeć.
Izabella.  Przez twój wyrok?
Angelo.  Tak jest.
Izabella.  Więc, panie, racz mi dzień powiedzieć,
By, korzystając z krótkich chwil przewłoki,
Brat mój choć duszę uratować zdołał.
Angelo.  Ha, szpetne grzechy! Byłoby to samo
Przebaczyć temu, który skradł naturze
Postać człowieka już ukształtowaną,
Co ułaskawić występne słodycze,
Które fałszywym wybijać śmią stemplem
Obraz niebieski; nie trudniej jest bowiem
Fałszywie wydrzeć życie prawnie dane,
Co odlać nowe na fałszywą formę.
Izabella.  Tak napisano w niebie, nie na ziemi.
Angelo.  To twoje zdanie? Zaraz zobaczymy:
Powiedz, co.wolisz, czy, by twemu bratu
Wydarło życie prawo sprawiedliwe,
Czy też, dla brata twojego ratunku,
Ciało twe oddać słodkiej nieczystości,
Jak ta oddala, którą on zniesławił?
Izabella.  Lepiej poświęcić ciało niźli duszę,
Wierzaj mi, panie.
Angelo.  Lecz o twojej duszy
Niema tu mowy. Z grzechów przymuszonych
Choć robią liczbę, nie zdajemy liczby.
Izabella.  Jak to rozumiesz?
Angelo.  Nie zaręczam za to,
Bo mógłbym przeczyć temu, co wyrzekłem.
Odpowiedz jednak: Ja, jak tłómacz prawa,
Na śmierć skazuję twojego dziś brata,
Czyliżby nie był grzech dobrym uczynkiem,
By tego brata życie uratować?

Izabella.  O, grzech ten popełń, a ja, bez obawy,
Na mej go duszy rachunek zapiszę:
To nie grzech będzie, lecz dobry uczynek.
Angelo.  Jeżeli pragniesz dopuścić się grzechu,
I na twej duszy rachunek go wpisać,
Chęć miłosierna twój grzech zrównoważy.
Izabella.  Jeśli o życie jego błagać grzechem,
Niechaj przed niebem za grzech ten odpowiem:
Jeśli jest grzechem błagań mych wysłuchać,
W moich modlitwach prosić będę Boga,
By grzech ten dodał do wszystkich mych grzechów,
A liczby z niego od ciebie nie żądał.
Angelo.  Nie, słuchaj; myśl twa nie idzie mej śladem,
Zbytkiem prostoty szczerej czy udanej;
Jesteś niedobrą, jeśli ją udajesz.
Izabella.  Niechże więc będę prostą i niedobrą,
Byłem w pokorze ducha ci wyznała.
Żem nie jest lepszą.
Angelo.  Tak mądrość chce świecić
W całej swej chwale, kiedy się poniża;
Tak czarna maska przymusza nas marzyć
0 wdziękach stokroć razy potężniejszych,
Niż wdzięki w całym jaśniejące blasku. —
Lecz słuchaj, muszę tłómaczyć się jaśniej,
Abyś nakoniec myśl mą zrozumiała.
Brat musi umrzeć.
Izabella.  Wiem.
Angelo.  Jego występek
Wyraźne prawo śmiercią każe płacić.
Izabella.  Wiem.
Angelo.  Teraz przypuść, że dla ocalenia
Żadnych już innych nie znajdziesz dlań środków,
(Wszystko co mówię, mówię w przypuszczeniu)
I żebyś była ty, ty, jego siostra,
Od tej osoby chciwie pożądaną,
Której wpływ w sądach, lub godność wysoka
Może z praw matni wyrwać twego brata;
Jeżeli żaden inny ludzki środek

Nie może brata twojego ocalić,
I jeśli skarbów ciała twego nie dasz
Tej przypuszczonej przeze mnie osobie,
Surowe prawo wejdzie w wykonanie:
Cobyś zrobiła?
Izabella.  Gotowam jest zrobić
Dla brata mego, co dla siebie samej:
Na śmierć skazana, przódbym się ubrała,
Jakby w rubiny, w krwawe bicza znaki,
Przódybym cichej zapragnęła trumny,
Jak pragną łoża bolejące członki,
Nimbym me ciało na wstyd miała wydać.
Angelo.  Więc brat twój umrze.
Izabella.  Strata mniej kosztowna
Lepiej, że brat mój chwilową śmierć zniesie,
Niż żeby siostra, aby go odkupić,
Miała na wieki umrzeć.
Angelo.  Powiedz teraz,
Czyli nie jesteś okrutna jak prawo,
Które potępiasz.
Izabella.  Nie w jednym się domu
Haniebny wykup życia mego brata
I dobrowolne rodzi przebaczenie;
Prawna też łaska nie może być siostrą
Grzesznej frymarki.
Angelo.  A jednak, przed chwilą,
Zda mi się, brałaś prawo za tyrana;
Jego występek był raczej pustotą,
Niż szpetnym grzechem.
Izabella.  O, przebacz mi, panie!
Zdarza się nieraz, że chcąc łaskę zyskać,
Nie tak mówimy, jak myślimy w duszy;
Wymawiam trochę grzech, którym się brzydzę,
Na korzyść tego, który mi jest drogi.
Angelo.  Wszyscyśmy słabi.
Izabella.  Niech więc brat mój umrze,
Jeśli on jeden tym grzechem się skalał.
Angelo.  Kobieta także słabą jest.

Izabella.  O, prawda!
Słaba i krucha, jak kruche zwierciadło,
W którem jej słabe odbija się ciało.
Kobiety! Boże! Czystą ich naturę
Mężczyźni psują dla własnej korzyści.
Sto razy powtórz, że jesteśmy słabe,
Bo duch nasz wiotki, jak wiotkie jest ciało,
Wierzy zbyt łatwo przysięgom fałszywym.
Angelo.  Gdy twojem zdaniem płeć twoja jest słaba,
Gdy i my także nie więcej sił mamy,
By opór stawić napaściom pokusy,
Więc śmielszy teraz biorę cię za słowo:
Bądź tem, czem jesteś, to jest, bądź kobietą;
Jeśliś jest więcej, kobietą nie jesteś.
Jeśli nią jesteś, jak piękność twa świadczy,
Pokaż to dzisiaj i poddaj się prawu,
Przywdziej kobietom barwę przeznaczoną.
Izabella.  Jeden mam tylko język, i ty, panie,
Mów teraz ze mną, jak mówiłeś wprzódy.
Angelo.  Więc powiem jasno — kocham cię.
Izabella.  O, panie,
I brat mój kochał Julię, a powiadasz,
Że umrzeć za to musi.
Angelo.  On nie umrze,
Nie, Izabello, jeśli chcesz mnie kochać.
Izabella.  Cnota ci twoja przywilej ten daje,
Że, aby innych cnotę wypróbować,
Bierzesz na chwilę pozory występku.
Angelo.  Wierz mi, na honor, mówię ci, co myślę.
Izabella.  Mały ten honor, gdzie takie są myśli.
O, zgubny zamiar! Pozory, pozory!
Słuchaj, Angelo, odkryję, czem jesteś:
Podpisz natychmiast brata przebaczenie,
Lub z całych piersi całą twą brzydotę
Światu opowiem.
Angelo.  A kto ci uwierzy?
Czyste me imię, surowość żywota
I słowo moje i moje znaczenie

Odejmą wiarę twoim oskarżeniom,
Które świat weźmie za występną potwarz.
Gdy raz zacząłem, puszczam wolne cugle
Mej zmysłowości szalonym popędom;
Skończ próżny opór, ustąp moim żądzom,
Pożegnaj skromność, zbyteczny rumieniec,
Który odpycha to, czego sam pragnie.
Żeby ocalić brata, twoje ciało
Woli mej oddaj, bo inaczej — umrze,
A śmierć tę, dzięki twemu oporowi,
Długie, okrutne poprzedzą męczarnie.
Odpowiedz jutro. Pomnij, że dla niego
Miłość mnie moja zmieni na tyrana;
Pomnij, że kłamstwo moje, w sądach ludzi,
Od twojej prawdy większą wiarę znajdzie (wychodzi).
Izabella.  Do kogoż teraz skargę mą poniosę?
Kto mi uwierzy, gdy mu prawdę powiem? .
O, zgubne usta, w których ten sam język
Może potępić i może przebaczyć,
Po swojej woli nagina ustawy,
I sprawiedliwość i niesprawiedliwość
Ciągnie za sobą na haczyku żądzy!
Pójdę do brata, choć krewkością zgrzeszył,
W sercu ma dosyć uczucia honoru,
Że gdyby trzeba było głów dwadzieścia,
Chętniejby wszystkie na krwawy pień oddał,
Nimby zezwolił, aby siostra jego
Na zgrozę taką swe oddała ciało.
Niech umrze, moja niechaj żyje cnota;
Droższa ma czystość od jego żywota.
Angela żądze wyjawić mu muszę,
By mu przed śmiercią wlać pociechę w duszę.

(Wychodzi).

AKT TRZECI.
SCENA I.
Izba w więzieniu.
(Wchodzą: Książę, Klaudyo i Stróż).

Książę.  Więc myślisz, że ci Angelo przebaczy?
Klaudyo.  Jedynem biednych lekarstwem — nadzieja:
Z nadzieją życia jestem gotów umrzeć.
Książę.  Na śmierć się gotuj, a śmierć albo życie
Słodsze ci będą. Z życiem tak rozumuj:
Jeśli cię stracę, stracę rzecz, o którą
Jeden się tylko może głupiec troszczyć.
Bo czemże jesteś? Tylko lekkiem tchnieniem,
Wszystkich niebieskich wpływów niewolnikiem,
Swój dom co chwila boleścią napełniasz.
Tylko igraszką śmierci jesteś wieczną,
Całą twą troską, jak od niej uciekać,
A uciekając do niej tylko lecisz.
Wszelka szlachetność daleko od ciebie,
Bo pospolitość wszystkich twych rozkoszy
Jest rodzicielką; nie masz i odwagi,
Bo drżysz przed żądłem lichego robaka;
Sen jest najlepszym twoim wypoczynkiem,
Często go szukasz, a przecież nikczemnie
Śmierci się lękasz, która snem jest tylko.
Nie jesteś samo sobą, bo cię składa
Tysiąc atomów z prochu wydzielonych.
Na chwilę nawet nie jesteś szczęśliwe,
Bo gonisz za tem, czego nie posiadasz,
A nie dbasz o to, co w twem posiadaniu.
Nie jesteś stałe, każdy bowiem księżyc
Dziwne przemiany w tobie wywołuje.
Jesteś ubogie, choć bogactwa dzierżysz,
Bo, jako osieł pod złotem się gnący,
W krótkiej podróży niesiesz ciężkie skarby,

Aż śmierć je zdejmie; nie masz przyjacieli,
Bo twe wnętrzności, które zwą cię ojcem,
Ten czysty wypływ własnych twoich lędźwi,
Klnie trąd, podagrę, febry i katary,
Że tak powoli do końca cię wiodą;
Nie masz młodości i starego wieku,
Tylko coś niby jak sen po obiedzie,
Który o jednem i o drugiem marzy;
Bo twoja młodość, jak wiekowy nędzarz,
Koślawych starców o jałmużnę prosi,
A gdy bogactwo przyjdzie ze starością,
Nie masz piękności, ognia, uczuć, członków,
Aby bogactwo wdzięki jakie miało.
Cóż się więc mieści w tem, co zwiemy życiem?
O, tysiąc śmierci w tem się życiu kryje,
A my, szaleni, śmierci się lękamy,
Co w końcu godzi wszystkie te sprzeczności.
Klaudyo.  Dzięki ci, ojcze! Błagając o życie,
Jak widzę teraz, śmierci tylko szukam,
Szukając.śmierci, wynajduję życie.
Niech więc śmierć przyjdzie! (Wchodzi Izabella).
Izabella.  Pokój wam i łaska!
Stróż.  Życzenie warte dobrego przyjęcia,
Witaj więc!
Książę.  Wkrótce znowu cię nawiedzę.
Klaudyo.  Święty mój ojcze, z serca ci dziękuję.
Izabella.  Kilka słów bratu chciałabym powiedzieć.
Stróż.  Przychodzisz w porę. Klaudyo, twoja siostra.
Książę.  Słowo, mój stróżu.
Stróż.  Ile chcesz, mój ojcze.
Książę.  Ukryj mnie, proszę, podczas ich rozmowy
Tak, żebym każde słowo mógł usłyszeć.

(Wychodzą: Książę i Słróż).

Klaudyo.  Jaką mi, siostro, pociechę przynosisz?
Izabella.  Pociechę dobrą, bardzo, bardzo dobrą.
Angelo w niebie mając interesa,
W wyborze dał ci nad wszystkich pierwszeństwo,
Tam na stałego wyprawia cię posła

Więc do podróży gotuj się co prędzej,
Jutro wyruszysz.
Klaudyo.  A niema ratunku?
Izabella.  Jest jeden, który ocalając głowę,
Serce rozedrze.
Klaudyo.  Lecz czy jest ratunek?
Izabella.  O, jest ratunek, możesz żyć, mój bracie;
Dyabelska litość w sędziego jest duszy,
Jeśli ją przyjmiesz, życie uratujesz,
Ale łańcuchy do śmierci zachowasz.
Klaudyo.  Wieczne więzienie?
Izabella.  Tak, wieczne więzienie.
Choćbyś mógł nawet świat przebiegać cały,
Na chwilę z ciasnej nie wymkniesz się jamy.
Klaudyo.  Ale ratunku powiedz mi naturę.
Izabella.  Jego naturę? Jeżeli go przyjmiesz,
Poszarpiesz honor, który cię odziewa,
I będziesz nagi.
Klaudyo.  Objaw mi warunki.
Izabella.  Lękam się, bracie, i drżę, abyś czasem,
Wiedziony życia gorączkową żądzą,
Przez miłość sześciu lub ośmiu zim więcej,
Na pastwę nie dał własnego honoru.
Śmieszli ty umrzeć? Tylko w czczej obawie
Gorzkie uczucie śmierci głównie leży,
A biedny chrabąszcz, nogą rozdeptany,
Cielesną mękę tak boleśnie czuje,
Jak konający olbrzym.
Klaudyo.  Siostro moja,
Krzywdzisz mnie ciężko; nie w kwiecistych słowach,
Gdy trzeba, męskiej szukam rezolucyi,
Gdy umrzeć muszę, wieczne śmierci cienie
Jak narzeczoną do serca przycisnę.
Izabella.  To brat mój mówił, z ojcowskiego grobu
Słowa te wyszły. Tak jest, umrzeć musisz,
Bo serce twoje zbyt szlachetnie bije,
Abyś podłością ratować chciał życie.
Ha, ten pozorny świętoszek, namiestnik!

Co chmurną twarzą i mierzonem słowem
Przeraża młodość, szaleństwo rozgania,
Jak sokół kury — on dyabłem jest tylko!
Ach, gdyby można duszy jego błoto
Na jaw pokazać, świat ujrzałby tylko
Bez dna kałużę!
Klaudyo.  Poważny Angelo?
Izabella.  O, ta powaga, to piekła jest barwa,
Osłaniająca, jak kapłańska szata,
Przeklęte ciało. Czy uwierzysz, bracie,
Że gdybym moje dała mu dziewictwo,
Wyszedłbyś wolny?
Klaudyo.  Nie, to być nie może!
Izabella.  Za grzech ten ciężki gotów ci dać prawo
Grzeszyć na nowo. Jeżeli tej nocy
Nie spełnię, co się i wymówić wzdrygam.
Umrzesz, mój bracie.
Klaudyo.  Nie, tego nie zrobisz.
Izabella.  O, gdyby tylko o moje szło życie!
Dla twej wolności, jabym je jak szpilkę
Chętnie rzuciła.
Klaudyo.  Dzięki, droga siostro!
Izabella.  Więc się na jutro przygotuj do śmierci.
Klaudyo.  Tak jest. — Więc człowiek ten ma namiętności,
Gdy depcze prawo, które chce na innych
Surowo spełnić? To nie grzech, zapewne,
Lub z siedmiu grzechów śmiertelnych najmniejszy.
Izabella.  Który z śmiertelnych grzechów jest najmniejszy?
Klaudyo.  Inaczej bowiem, jak człowiek tak mądry
Chciałby, dla jednej chwilowej rozkoszy,
Na wieczne męki narażać swą duszę?
O, Izabello!
Izabella.  Co mówić chcesz, bracie?
Klaudyo.  Śmierć, rzecz to straszna!
Izabella.  Życie bez honoru,
Rzecz obrzydliwa!
Klaudyo.  Droga Izabello,
O, pomyśl, umrzeć! Pójść, nikt nie wie dokąd,

I leżeć w zimnej trumnie, gnić powoli,
Zamienić ciało żywe i gorące
Na gliny garstkę, gdy duch wywołany
Albo się kąpie pośród fal ognistych,
Albo drży w wiecznych zamarznięty lodach;
Być w niewidzialnych uwięzionym wiatrach,
W gwałtownym pędzie nad wiszącym światem
Krążyć bez końca, lub zostać nędzniejszym
Od najnędzniejszych istot, co wśród wycia,
Czarne, bezkształtne ciągle tworzą myśli!
O, to zbyt straszne! Na ziemi tej życie,
Jakkolwiek ciężkie, smutne, opłakane,
Starość, choroba, nędza i więzienie
Jasnym są rajem, porównane z śmiercią.
Izabella.  O, biada!
Klaudyo.  Pozwól mi żyć, droga siostro!
Grzech popełniony dla ratunku brata
W swojej dobroci przebacza natura,
Na cnotę zmienia.
Izabella.  O, bydlę przeklęte!
Podły nędzniku, tchórzu wiarołomny,
Chcesz się wybawić cnoty mojej kosztem?
Powiedz, czy nie jest prawie kazirodztwem
Żywota szukać w hańbie własnej siostry?
Co ja mam myśleć? Przebacz mi, o Boże!
Lecz wierność matki zda mi się wątpliwa,
Bo niepodobna, by z krwi mego ojca
Taka wyrodna strzeliła latorośl.
Nie rachuj na mnie; umrzej i przepadnij!
Gdyby mi tylko schylić się wypadło,
By cię ocalić, i schylić się nie chcę.
Dla twojej śmierci modłów mam tysiące,
Lecz nie mam słowa dla twojego życia.
Klaudyo.  Słuchaj mnie tylko, droga Izabello!
Izabella.  O, zgrozo, zgrozo! Grzech twój jest rzemiosłem,
A nie przypadkiem, i litość dla ciebie
Byłaby nowych występków rajfurką.
Im prędzej umrzesz, tem lepiej.

Im prędzej umrzesz, tem lepiej.
Klaudyo.  O, siostro!

(Wchodzi Książę).

Książę.  Pozwól mi powiedzieć jedno słowo, młoda siostro, jedno tylko słowo.
Izabella.  Czego żądasz?
Książę.  Jeśli masz chwilę wolnego czasu, pragnąłbym się z tobą rozmówić; łaska, o którą proszę, będzie i dla ciebie korzystną.
Izabella.   Nie mam chwili do stracenia; czas, który tu spędzam, muszę kraść innym obowiązkom, gotowa jednak jestem posłuchać cię na chwilę.
Książę  (do Klaudya na stronie). Mój synu, podsłuchałem, co zaszło między tobą a twoją siostrą. Angelo nie miał nigdy zamiaru uwiedzenia jej, chciał tylko cnoty jej doświadczyć, ćwiczyć się w sztuce sądzenia ludzkiej natury. Siostra twoja, pełna uczuć prawdziwego honoru i cnoty, dała mu odmowną odpowiedź, którą on z największą usłyszał radością. Jestem spowiednikiem Angela i wiem, że to prawda; na śmierć się więc przygotuj. Nie łudź się próżną nadzieją, jutro musisz umrzeć; więc na kolana, i bądź gotowy.
Klaudyo.  Pozwól mi prosić siostrę o przebaczenie. Życie mi tak obmierzło, że co prędzej pozbyć się go pragnę.
Książę.  Wytrwaj w tem uczuciu. Bądź zdrów!

(Wychodzi Klaudyo. — Wchodzi Stróż).

Książę.  Stróżu, mam ci coś powiedzieć.
Stróż.  Jaka twoja wola, ojcze?
Książę.  Oddal się, jak przyszedłeś; zostaw mnie na chwilę z tą dziewicą; mój charakter i mój habit ręczą ci, że nic jej nie zagraża w mojem towarzystwie.
Stróż.  Bardzo chętnie (wychodzi).
Książę.  Ręka, która ci dała piękność, dała ci także i dobroć. Dobroć, która frymarczy wdziękami, wkrótce zmarnotrawi wdzięki piękności, ale cnota, która jest duszą twojej istoty, zachowa także piękność twojego ciała na zawsze. Napaść Angela na ciebie doszła przypadkiem mojej wiadomości, i gdyby słabość ludzkiej natury nie dała już licznych przykładów podobnego upadku, dziwiłby mnie Angelo. Co zrobić zamierzasz, aby zadosyć uezynić namiestnikowi i brata ocalić?
Izabella.  Idę mu objawić moje postanowienie: wolę, żeby brat mój umarł, wedle prawa, niż żeby syn mój urodził się na przekor prawu. Ale jak bardzo dobry książę na Angelu się oszukał! Jeśli wróci kiedykolwiek, a zdołam otrzymać posłuchanie, albo nigdy więcej ust nie otworzę, albo mu rządy jego namiestnika odsłonię.
Książę.  Myśl bardzo dobra, ale jak rzeczy dziś stoją, łatwo się będzie obronić Angelowi przeciw twoim zaskarżeniom, utrzymując, że chciał tylko wziąć cię na próbę. Daj ucho moim radom, bo mojej żądzy dobrze czynienia przedstawia się lekarstwo. Przekonany jestem, że możesz najniewinniej wyświadczyć zasłużoną łaskę biednej, pokrzywdzonej kobiecie, wyzwolić brata od surowości prawa, bez żadnej plamy dla twojej wdzięcznej osoby, a oddać miłą usługę nieobecnemu księciu, jeśli kiedy wróci, a przypadkiem o sprawie tej posłyszy.
Izabella.  Słucham, co masz dalej powiedzieć; gotowam zrobić wszystko, co w prawdzie mojego ducha za niewinne uznam.
Książę.  Cnota jest odważna i dobroć nie zna trwogi. Czy nie słyszałaś kiedy o niejakiej Maryanie, siostrze Fryderyka, wielkiego kapitana, który zginął na morzu?
Izabella.  Słyszałam, a dobre słowa towarzyszyły jej nazwisku.
Książę.  Ją właśnie Angelo miał wziąć za żonę; już się odbyły zaręczyny, nawet dzień ślubu był naznaczony. Między zrękowinami a uroczystością brat jej Fryderyk rozbił się na morzu, a z nim i z okrętem przepadł zarazem posag jego siostry. Patrz, ile nieszczęść zwaliło się na biedną Maryanę: straciła sławnego i szlachetnego brata, który czuł dla niej najtkliwsze i najszczersze przywiązanie, straciła z nim razem najlepszą cząstkę swojej fortuny, swój posag, straciła nakoniec zaręczonego małżonka, tego na pozór zacnego Angela.
Izabella.  Byćże to może? Więc ją opuścił Angelo?
Książę.  Opuścił ją we łzach, z których ani jednej słowem pociechy nie osuszył; połknął wszystkie swoje przysięgi pod pozorem, że odkrył rzeczy, honor jej krzywdzące, słowem, zostawił ją w żałobie, którą jeszcze po stracie jego nosi, a na łzy jej kamienny, choć niemi oblany, obcy jest litości.
Izabella.  Jaką łaskę oddałaby śmierć tej biednej dziewicy, z tego zabierając ją świata! Co za niegodziwość ze strony życia, gdy człowiek ten jeszcze żyje! Lecz jaka może być dla niej korzyść z tego, co tu zaszło?
Książę.  Nietrudno ci będzie uleczyć złamanie jego wiary, a lekarstwo to i brata twego ocali i czystości twojej nie naruszy.
Izabella.  Wytłómacz mi, jakim sposobem, mój ojcze?
Książę.  Dziewica, o której mówię, zachowała w sercu całą pierwszą miłość dla niego; niesprawiedliwe jego okrucieństwo, które, biorąc rzeczy na rozum, powinno było miłość tę zagasić, jak haki na potoku, tylko ją potężniejszą i niesforniejszą zrobiło. Idź do Angela, oświadcz pozorną gotowość do posłuszeństwa jego żądaniom, przystań na wszystko, połóż tylko za warunek, że twoje z nim spotkanie będzie krótkie, odbędzie się w godzinie ciemności i milczenia, w stosownem do tego miejscu. Warunki te gdy raz będą przyjęte, reszta pójdzie jak z płatka. Uprzedzimy tę pokrzywdzoną dziewicę, aby za ciebie na umówione poszła miejsce. Jeśli tajemnica tego spotkania na jaw kiedy wyjdzie, może zmusić Angela do naprawienia wyrządzonej jej krzywdy. Tym więc sposobem brat twój będzie ocalony, honor twój nietknięty, Maryana pocieszona, a występny namiestnik odkryty. Sam uwiadomię o wszystkiem młodą dziewicę i do przedsięwzięcia ją przygotuję. Jeżeli gotowa jesteś wszystko wedle możności wykonać, podwójna z tego korzyść ochroni nasze oszukaństwo od nagany. Co o tem myślisz?
Izabella.  Myśl sama pociechą mnie napełnia, a spodziewam się, że szczęśliwy skutek uwieńczy wykonanie.
Książę.  Wiele od ciebie zależy. Śpiesz do Angela; jeśli się będzie domagał spełnienia przyrzeczeń tej nocy, przyrzecz posłuszeństwo. Ja tymczasem biegnę do świętego Łukasza, gdzie w samotnej chatce mieszka niepocieszona Maryana. Tam mnie znajdziesz. Śpiesz się z Angelem, aby co prędzej wszystko ukończyć.
Izabella.  Dziękuję ci za te zbawienne rady i żegnam cię, dobry ojcze! (Wychodzą).

SCENA II.
Ulica przed więzieniem.
(Wchodzą: Książę, przebrany za mnicha, Łokieć. Pajac i Straż policyjna).

Łokieć.  Słuchaj, jeśli niema na to lekarstwa, jeśli chcesz gwałtem kupować i sprzedawać mężczyzn i kobiety jak bydlęta, wkrótce świat cały będzie musiał pić białego i czerwonego bękarta[2].
Książę.  O, Boże, cóż to za gawiedź!
Pajac.  Radość z tego świata uciekła od czasu, jak z dwóch lichwiarzy weselszy był zrujnowany, a gorszy prawem był upoważniony do przywdziania płaszcza z futrem, żeby mu było ciepło; płaszcz podbity był lisem i barankami, na znak, że oszustwo od uczciwości bogatsze może się stroić tem godłem.
Łokieć.  No, dalej w drogę, mopanku! — Pan z tobą, dobry ojcze braciszku.
Książę.  I z tobą, dobry braciszku ojcze. W czem ci człowiek ten zawinił?
Łokieć.  Człowiek ten pogwałcił prawo, a oprócz tego, panie, zdaje się nam, że to złodziej, bo znaleźliśmy przy nim dziwnej natury wytrych, któryśmy posłali do namiestnika.

Książę.  Obrzydły potwór! rajfur, grzeszny rajfur!
Grzech, do którego jesteś pośrednikiem,

Chlebem jest twoim; czyś pomyślał kiedy,
Co się to znaczy grzbiet swój przyodziewać,
I brzuch napełniać z tak brudnego źródła?
Sam sobie powiedz: — z ich dotknięć zwierzęcych
I jem i piję, ubieram się, żyję.
Możeszli wierzyć, że życiem jest życie
Od tak smrodliwej zależne kałuży?
Popraw się, popraw, póki jeszcze pora!

Pajac.  Prawda, panie, że to śmierdząca trochę kałuża, jednakże podejmuję się dowieść —

Książę.  Jeśli ci dyabeł podsunął dowody,
By grzech obronić, to dowód, że jesteś
Dyabła własnością. Precz z nim do więzienia!
Nim takie bydlę dobrą pójdzie drogą,
Trzeba mu dodać chłostę do nauki.

Łokieć.  Musi się stawić przed namiestnikiem, który mu dobrą dał już przestrogę. Namiestnik nie może ścierpieć rajfurów; jeśli się pokaże, że to jego rzemiosło, lepiejby mu było pójść milę za sprawunkami, niż pokazać mu się na oczy.

Książę.  O, bodaj byli ludzie, za co chcą uchodzić —
Bez grzechu, albo grzeszni nie pragnęli zwodzić!

(Wchodzi Lucyo).

Łokieć.  Wkrótce będzie miał na szyi co ty, braciszku, na brzuchu — postronek.
Pajac.  Nadchodzi sukurs! Złożę kaucyę; oto jest szlachcic, a mój dobry przyjaciel.
Lucyo.  Co tu nowego, szlachetny Pompejuszu? Jakto, przy wozie Cezara? czy cię w tryumfie prowadzą? Co, czy niema już posągów Pigmaliona, świeżo w kobiety zmienionych, któreby można nabyć, wkładając rękę do kieszeni, a wyciągając ją stuloną? Co na to odpowiesz, hę? Co mówisz o tej nucie, o tym temacie, o tej metodzie? Czy ci język w ostatnim deszczu utonął? hę? Co mówisz, brukowcze? Czy świat idzie zawsze po staremu? Dokąd droga? Czy smutna a krótka? No, jakże dziś stoją rzeczy?
Książę.  Świat zawsze jednakowy! Co raz gorszy i gorszy!
Lucyo.  A jak się ma drogi mojemu sercu kąsek, twoja pani? Czy zawsze prorokuje, hę?
Pajac.  Żeby ci powiedzieć prawdę, panie, już zjadła wszystek swój pekeflejsz i sama siedzi teraz w solówce.
Lucyo.  Bardzo dobrze, nic sprawiedliwszego, tak być powinno! Dziewczyna zawsze świeża, a rajfurka zawsze solona, to nieuniknione następstwo, tak być powinno! A ty, Pompejuszu, idziesz do więzienia?
Pajac.  Tak jest, panie.
Lucyo.  Nic w tem złego, Pompejuszu. Bądź zdrów! idź z Bogiem! Powiedz, że to ja cię tam posłałem. Czy za długi, Pompejuszu, czy za co innego?
Pajac.  Za rajfurstwo, za rajfurstwo!
Lucyo.  Więc co prędzej z nim do więzienia! Jeśli więzienie należy się rajfurom, ma do niego najlepsze prawo, bo to rajfur niewątpliwy, rajfur starożytny, rajfur z dziada pradziada. Bądź zdrów, Pompejuszu! Poleć mnie więzieniu, Pompejuszu; zrobisz się tam dobrym gospodarzem, będziesz pilnował domu.
Pajac.  Spodziewam się, panie, że nie zechcesz mi odmówić twojego poręczenia.
Lucyo.  Ani dać go myślę, Pompejuszu, nie w modzie to teraz. Poproszę ich nawet, Pompejuszu, aby przedłużyli twoje więzienie, jeśli go nie będziesz znosił cierpliwie, bo będzie to znak, że masz za gorący temperament. Bądź zdrów, wierny Pompejuszu! — Pan z tobą, ojcze!
Książę.  I z tobą.
Lucyo.  Czy Brygida zawsze się maluje, hę?
Łokieć.  Dalej, mopanku, w drogę!
Pajac.  Więc mi odmawiasz, panie, twojego poręczenia?
Lucyo.  Na teraz przynajmniej, Pompejuszu. — Co za nowiny na świecie, mój ojcze, co za nowiny?
Łokieć.  Dalej, mopanku, w drogę!
Lucyo.  Idź do psiarni, Pompejuszu, idź śmiało! (Wychodzą: Łokieć, Pajac i Straż). Co za nowiny, ojcze? Co nowego słyszałeś o księciu?
Książę.  Żadnej nie słyszałem o nim nowiny. A ty, czy możesz mi co o nim powiedzieć?
Lucyo.  Jedni powiadają, że jest u cesarza rossyjskiego, inni, że jest w Rzymie; a tobie, jak się zdaje? Gdzie on teraz?
Książę.  Nie wiem wcale; lecz gdziebądź jest, życzę mu szczęścia.
Lucyo.  Fantastyczny był to wybryk z jego strony, wykraść się z własnego księstwa, a osiąść na rzemiośle wagabundy, do którego się nie rodził. Angelo w jego nieobecności dobrze się rozpanoszył, tylko, że poszedł trochę za daleko.
Książę.  Dobrze zrobił.
Lucyo.  Trochę więcej pobłażania jurności nie zrobiłoby mu krzywdy; trochę on za cierpki do tego artykułu.
Książę.  Występek ten zbyt się rozpowszechnił; surowość musi go wyleczyć.
Lucyo.  Nie przeczę, że występek ten liczną ma familię i wysokie koligacye, ale niepodobna do szczętu go wyplenić, ojcze, dopóki jeść i pić nie zabronisz. Powiadają, że ten Angelo nie rodził się z mężczyzny i niewiasty wedle zwyczajnej formy stworzenia: czy to prawda? co o tem myślisz?
Książę.  A w jakiż rodził się sposób?
Lucyo.  Jedni utrzymują, że go wyikrzyła syrena, inni, że był poczęty przez dwóch stokfiszów; ale co jest niewątpliwe to to, że kiedy wypuszcza wodę, uryna jego ścina się na lód; wiem z pewnością, że to prawda, jak prawda niezawodna, że jest rodzaju nijakiego.
Książę.  Zabawny z ciebie człowiek; sam nie wiesz, co pleciesz.
Lucyo.  Pomyśl tylko, co za okrucieństwo z jego strony, za bunt rozporku wydzierać życie człowiekowi! Czy nieobecny książę zrobiłby co podobnego? Nimby jednego człowieka powiesił za to, że spłodził stu bękartów, onby raczej dał na mamki dla tysiąca, bo on ma trochę w tych sprawach doświadczenia, zna tę służbę, dlatego też czuje dla niej miłosierdzie.
Książę.  Nigdy nie słyszałem, aby nieobecny książę zbyt był kobietom oddany; nie jego to słabość.
Lucyo.  Mylisz się, mój ojcze.
Książę.  To być nie może.
Lucyo.  Co, książę nie miał do kobiet słabości? Choćby do pięćdziesięcioletniej żebraczki. Zwyczajem jego było rzucać jej dukata na miseczkę. Książę miał swoje przywidzenia; lubił się też zalewać, mogę cię o tem zapewnić.
Książę.  Krzywdzisz go niewątpliwie.
Lucyo.  Byłem jednym z jego poufałych. Nurkowaty to był jegomość, mój pan książę, i zdaje mi się, że zgaduję przyczynę jego oddalenia się.
Książę.  Powiedz, proszę, jaka być może tego przyczyna?
Lucyo.  Nie, daruj, ale ten sekret musi mi zostać za zębami; to jednak mogę ci powiedzieć, że wielka liczba poddanych przyznaje księciu rozum.
Książę.  Rozum? Wszak niema wątpliwości, że go posiadał.
Lucyo.  To człowiek powierzchowny, nieuk i wiatrołów.
Książę.  Jest tu z twojej strony albo zazdrość, albo szaleństwo, albo omyłka. Cały potok jego żywota i sprawy, któremi sterował, powinny mu w potrzebie lepsze zapewnić imię. Niech mu tylko własne jego czyny za świadków służą, a zazdrośni nawet przyznają, że to mąż uczony, statysta i żołnierz. Albo więc mówisz bez świadomości, albo tę świadomość, jeśli ją posiadasz, złośliwość twoja ogromnie przyćmiła.
Lucyo.  Znam go, mój ojcze, i kocham go.
Książę.  Miłość mówi z lepszą znajomością, a z większą miłością znajomość.
Lucyo.  Ba, ba, wiem ja, co wiem!
Książę.  Nie sądzę, skoro sam nie wiesz, co mówisz. Jeśli kiedykolwiek książę wróci, (o co modły zanoszę codziennie), w jego przytomności odpowiesz za to, co mówisz; jeśli powiedziałeś prawdę, będziesz miał zapewne odwagę w oczy mu ją powtórzyć; moim będzie obowiązkiem zawezwać cię do tego; proszę cię więc, powiedz mi twoje nazwisko.
Lucyo.  Nazywam się Lucyo, a książę zna mnie dobrze.
Książę.  Pozna cię lepiej, bylem dożył, aby mu naszą rozmowę opowiedzieć.
Lucyo.  Nie boję się ciebie.
Książę.  Bo myślisz, że książę nie wróci, albo sobie wyobrażasz, że jestem zbyt słabym przeciwnikiem; mogę ci jednak trochę dokuczyć i wiem, że się wszystkiego odprzysiężesz.
Lucyo.  Damy się powiesić wprzódy. Mylisz się w twoim o mnie sądzie, mój ojcze. Lecz skończmy rzecz tę na teraz. Możeszli mi powiedzieć, czy Klaudyo umrze jutro?
Książę.  Dlaczego miałby umrzeć, mój panie?
Lucyo.  Dlaczego? Dlatego, że butelkę za pomocą lejka napełnił. Chciałbym, żeby książę, o którym mówiliśmy, co prędzej wrócił, inaczej bowiem ten wykapłoniony namiestnik wstrzemięźliwością całe państwo wyludni. Wróblom nawet niewolno pod jego dachem się gnieździć, zbyt są jurne. Sam książę sądziłby w ciemności czyny ciemności, a nie wprowadził ich na światło dzienne. Jakże pragnę, aby wrócił! Biedny ten Klaudyo skazany na śmierć za podgięcie fartuszka! Bądź zdrów, dobry ojcze, a proszę cię, módl się za mną. Książę, raz ci jeszcze powtarzam, jadłby w piątek baraninę. Choć minęły już jego dobre czasy, jeszcze jednak, wierzaj mi, gotów się cmoktać z żebraczką, którą czuć czosnkiem i berłowym chlebem. Powiedz, że ja ci to powiedziałem. Bądź zdrów! (wychodzi).

Książę.  Z największych królów złośnik się natrząsa,
Najbielszą cnotę zawiść z tyłu kąsa;
Gdzie król klucz znajdzie, co szczelnie zamyka
Żółć, ściekającą z potwarzy języka?
Lecz ktoś nadchodzi.

(Wchodzą: Eskalus, Stróż więzienia, Rajfurka i Straż).

Eskalus.  Precz z nią do więzienia!
Rajfur.  Dobry mój panie, bądź dobrym i dla mnie. Dostojność wasza ma u ludzi imię człowieka miłosiernego, dobry mój panie.
Eskalus.  Po dwóch i trzech ostrzeżeniach zawsze to samo przestępstwo? Toć na ten widok samo miłosierdzie kląćby zaczęło i zmieniło się na tyranię.
Stróż.  Rajfurka ta praktykuje od lat jedenastu, z przeproszeniem waszej dostojności.
Rajfurka.  Dobry panie, to niejaki Lucyo mnie denuncyował. Zrobił dziecko Kasi Trzymaj-go-nizko jeszcze za czasów księcia; obiecał się z nią ożenić; dziecko będzie miało rok i trzy miesiące na świętego Filipa i Jakóba, chowało się u mnie, a patrzcie, jak mi za to płaci.
Eskalus.  Wiem, że to rozpustny jegomość; zawezwać go, żeby się stawił przed nami. Tymczasem, precz z nią do więzienia! Precz z nią! ani słowa więcej. (Wychodzą: Rajfurka i Straż). Stróżu, brat mój Angelo jest nieugięty. Klaudyo musi umrzeć jutro. Poślej mu księdza i dopilnuj, żeby miał wszystko, co chrześcijańska miłość nakazuje. Gdyby brat mój chciał się był moją litością kierować, nie przyszłoby mu na tem koniec.
Stróż.  Ten właśnie braciszek był już u niego i na śmierć go dysponował.
Eskalus.  Dobry wieczór, dobry ojcze.
Książę.  Błogosławieństwo boże z tobą!
Eskalus.  Skąd jesteś, mój ojcze?

Książę.  Nie z tego kraju, chociaż czas niejaki
Zostać tu muszę; z mojego klasztoru
Ojca świętego rozkaz mnie oddalił
W świątobliwości jego interesach.

Eskalus.  Co słychać nowego na świecie?
Książę.  Nic nowego, chyba to, że uczciwość tak na gorączkę zapadła, iż tylko śmierć może ją wyleczyć; sama tylko nowość poszukiwana, a tak niebezpieczną jest rzeczą zestarzeć się w jakiejbądź professyi, jak korzystną zmieniać co chwila rzemiosło. Ledwo jest dosyć szczerości na ziemi, aby towarzystwo zachować, tyle jednak zaręczeń, że wszyscy przeklinają stowarzyszenia: na tej zagadce obraca się mądrość świata. Dość to stara nowina, a przecie codzienna to nowina. Proszę cię teraz, panie, powiedz mi, jaki był charakter księcia?
Eskalus.  Był to mąż, który wszystkiemi siłami starał się poznać samego siebie.
Książę.  W czem szukał głównie rozrywki?
Eskalus.  Cieszył się raczej, widząc innych wesele, niż rozweselał się rzeczami, któremi weselić go chciano: pan wielkiej wstrzemięźliwości. Lecz zostawmy go jego przeznaczeniom, prosząc Boga, aby przeznaczenia te były szczęśliwe. A teraz pozwól mi zapytać, w jakiem usposobieniu znalazłeś Klaudya? Mówiono mi, że go dysponowałeś.
Książę.  Sam wyznaje, że sędzia nie był względem niego niesprawiedliwym; z dobrowolną pokorą poddaje się wyrokowi prawa; jednakże, pod wpływem ludzkiej słabości, łudził się jeszcze zwodną nadzieją życia, lecz powoli mojemi przestrogami wybiłem mu ją z głowy, i teraz na śmierć jest przygotowany.
Eskalus.  Dopełniłeś obowiązków twojego stanu względem nieba i względem więźnia. Z mojej strony, do ostatnich granic wyrozumiałości, pracowałem w interesie tego szlachcica; lecz brata mojego sędziego sprawiedliwość tak surową znalazłem, iż musiałem wkońcu powiedzieć, że jest naprawdę wcieloną sprawiedliwością.
Książę.  Jeśli własne jego życie zgadza się z surowością jego sądów, surowość mu ta przystoi; ale jeśli zbłądzi przypadkiem, sam wydał wyrok na siebie.

Eskalus.  Idę odwiedzić więźnia. Bądź zdrów!
Książę.  Pokój z tobą! (Wychodzą: Eskalus i Stróż).
Kto trzymać w ręku miecz nieba się kusi,
Jeśli surowy, i święty być musi;
Wzór życia drugim, twardą cnoty drogą
Iść zawsze musi nieznużoną nogą,
Przeciw występnym chcąc stanowić karę,
Na swoich własnych słabościach brać miarę.
O, hańba temu, co na śmierć skazuje
Występek, w którym sam równie smakuje!
Potrójna hańba dla tego Angela,
Co swój hodując, innych grzech wypiela!
Jak czarną duszę człowiek nieraz zdoła

Chować pod jasną postacią anioła!
Jak często zbrodnia, strojna pozorami,
Płaszczykiem cnoty zwiedziony świat mami,
I w słabe swojej pajęczyny nici
Godność, powagę i władzę uchwyci!
Tej nocy sidła na zbrodnię założę,
Oszukanego Angela położę
Przy nieszczęśliwej narzeczonej boku,
Którą opuścił w gorzkich łez potoku.
Tak oszukaństwo oszukaństwem zmażę,
I starych przysiąg dochować mu każę (wychodzi).


AKT CZWARTY.
SCENA I.
Pokój w domu Maryany.
(Maryana i Paź).

Paź  (śpiewa). O, odwróć usta, co mi fałszywe
Przysięgi słodko kłamały,
I oczy, których płomienie żywe
Jutrzenkę oszukiwały,
Lecz zwróć całunki, uczuć zadatki,
uczuć zadatki,
Miłości naszej fałszywe świadki,
fałszywe świadki!
Maryana.  Skończ twoje pieśni i opuść komnatę,
Bo mąż nadchodzi, co pociechy słowem
Cierpień mych burzę nieraz ukołysał.

(Wychodzi Paź. — Wchodzi Książę).

Przebacz mi, ojcze, jeśli mnie znalazłeś
Łakomem uchem pieśni słuchającą;
Wierzaj mi jednak, śpiewu słodkie fale
Nie leczą ducha, choc łagodzą żale.

Książę.  Przebaczam, chociaż nieraz pieśni siła
Złe czasem w dobre, dobre w złe zmieniła.

Powiedz mi, proszę, czy się tu nie pytał kto dziś o mnie? O tej właśnie godzinie miałem tu spotkać się z pewną osobą.
Maryana.  Nikt się nie pytał, ojcze: cały dzień tu siedziałam.

(Wchodzi Izabella).

Książę.  Zawsze wierzę twojemu słowu. — Właśnie teraz pora. Oddal się, proszę, na chwilę. Być może, że cię niebawem zawołam w sprawie nie bez korzyści dla ciebie.

Maryana.  Zawsze mnie znajdziesz posłuszną (wychodzi).
Książę.  Witaj mi, siostro, a jakie nowiny
Od uczciwego niesiesz namiestnika?
Izabella.  Ma on ogródek murem otoczony,
Zachodnią stronę osłania winnica,
Prowadzi do niej brama tarcicowa,
Która tym wielkim otwiera się kluczem,
A ten znów kluczyk furtkę ma otworzyć,
Która z winnicy do ogrodu wiedzie;
Tam mu przyrzekłam tajemnie się stawić,
Tam czeka na mnie o głuchej północy.
Książę.  Czy tylko sama zdołasz drogę znaleźć?
Izabella.  Z pilną bacznością na wszystko zważałam,
Gdy szepcząc, z całą grzechu gorącością,
Sam mi dwa razy wszystko czynem wskazał.
Książę.  Czyście na jaki znak się nie zmówili,
Który przy wejściu zdać mu będzie trzeba?
Izabella.  Nie. Wśród ciemności wejść mam do ogrodu,
A tam mój pobyt nie może być długi,
Bo powiedziałam, że mam służebnicę,
Która u bramy na mój powrót czeka
W tem przekonaniu, że tajemna podróż
Jest w brata mego opłakanej sprawie.
Książę.  To wszystko dobrze. Dotąd o tej rzeczy
Jednego słowa nie wie Maryana;
Czas ją objaśnić. Hola, Maryano! (Wchodzi Maryana).
Zabierz znajomość z młodą tą dziewicą,

Chętną ci służyć.
Izabella.  To moje życzenie.
Książę.  Czy wierzysz w moją życzliwą przychylność?
Maryana.  Wierzę, bo tego dałeś mi dowody.
Książę.  Ściśnij więc rękę młodej towarzyszki,
Która gotową ma dla ciebie powieść.
Ja czekam na was, lecz nie traćcie czasu,
Bo noc wilgotna niedługo zapadnie.
Maryana.  Czy chcesz pójść ze mną?

(Wychodzą: Maryana i Izabella).

Książę.  O, władzo, potęgo,
Ócz tysiąc błędnych w ciebie się wlepiło!
Tysiące sprzecznych, a fałszywych wieści
O każdym czynie twym wśród tłumu krąży!
Tysiączne ludzkich dowcipów wybryki
Robią cię ojcem swych szalonych marzeń,
W swych wyobraźniach męczą cię bez końca!

(Wchodzą: Maryana i Izabella).

Czy już z powrotem? Czy zgoda na wszystko?
Izabella.  Chętnie się, ojcze, sprawy tej podejmie,
Jeśli ty radzisz.
Książę.  Ja nietylko radzę,
Lecz błagam o to.
Izabella.  Niewiele masz mówić,
Tylko odchodząc, cichym szepnij głosem:
„Pamiętaj o mym bracie!“
Maryana.  Bądź spokojna.
Książę.  I ty spokojną bądź, o! córko moja,
Bo on jest twoim mężem zaręczonym,
Wasze spotkanie nie może być grzechem,
A praw twych świętość podstęp nasz rozgrzesza.
Do dzieła teraz, idźmy! czas ucieka:
Siać wprzódy musi, kto na żniwo czeka.

(Wychodzą).

SCENA II.
Izba w więzieniu.
(Wchodzą: Stróż i Pajac).

Stróż.  Sam tu, mopanku! Czy potrafiłbyś uciąć głowę człowiekowi?
Pajac.  Potrafię, jeśli to kawaler, ale nie potrafię, jeśli żonaty, bo żonaty jest głową swojej żony, a nigdy nie potrafię uciąć głowy kobiecie.
Stróż.  Skończ tylko twoje koncepta, a daj mi jasną odpowiedź. Jutro rano Klaudyo i Barnardyn mają być egzekutowani. Mamy tu w więzieniu zwyczajnego kata, który potrzebuje pomocnika; jeśli się chcesz podjąć tej służby, otrzymasz wolność, w przeciwnym razie wysiedzisz w turmie czas twój cały, a przy wyjściu dostaniesz niemiłosierne cięgi, bo byłeś znanym rajfurem.
Pajac.  Byłem, panie, nieprawnym rajfurem od niepamiętnych czasów, podejmę się chętnie prawnym zostać katem. Chciałbym tylko, żeby poprzednio mój kolega dał mi potrzebne instrukcye.

Stróż.  Hola! Abhorson! Gdzie jest Abhorson?
Przybywaj! (Wchodzi Abhorson).

Abhorson.  Czy wołasz mnie, panie?
Stróż.  Oto człowiek, który jutro będzie twoim pomocnikiem przy egzekucyi. Jeśli ci to po myśli, ułóż się z nim rocznie, i niech tu z tobą zostanie; jeśli nie chcesz, to weź go na ten raz, a odpraw go potem. Nie może ci robić trudności przez wzgląd na swoje dobre imię, był rajfurem.
Abhorson.  Rajfurem, panie? O, zgrozo! Człowiek ten poda w dyskredyt naszą sztukę.
Stróż.  Bądź spokojny, jedną macie wagę, a piórko przechyli szalę (wychodzi).
Pajac.  Jakto, dobry panie, (bo jesteś dobry, choć źle ci patrzy z oczu), więc nazywasz twoje rzemiosło sztuką?
Abhorson.  Tak je nazywam, bo jest sztuką.
Pajac.  Malarstwo, słyszałem, jest sztuką; a że panienki, uczestniczki mojego rzemiosła, na malarstwie się znają mogę śmiało utrzymywać, że moje rzemiosło jest sztuką, ale jaka może być sztuka w wieszaniu, tego, choćbym miał wisieć, pojąć nie jestem w stanie.
Abhorson.  Powtarzam, że to jest sztuka.
Pajac.  Jak tego dowiedziesz?
Abhorson.  Każdego uczciwego człowieka suknia przystaje złodziejowi —
Pajac.  Bo jeśli za ciasna dla złodzieja, uczciwemu człowiekowi zdaje się dość przestronna, a jeśli za przestronna dla złodzieja, złodziejowi zdaje się dosyć ciasna, tak więc każdego uczciwego człowieka suknia przystaje złodziejowi. (Wchodzi Stróż).
Stróż.  Czyście się ugodzili?
Pajac.  Przyjmuję u niego służbę, bo widzę, że rzemiosło oprawcy pokutniejsze od rzemiosła rajfura: oprawca prosi częściej o przebaczenie.
Stróż.  Miej więc na pogotowiu pień i topór jutro o czwartej godzinie.
Abhorson.  Chodź ze mną, rajfurze, dam ci naukę mej sztuki, chodź ze mną.
Pajac.  Znajdziesz we mnie gorliwego ucznia, panie, i mam nadzieję, że jeśli zapotrzebujesz mnie kiedy na własną usługę, nie powstydzisz się mojej roboty, bo twoja dla mnie dobroć zasługuje na wzajemność.
Stróż.  Przyślej mi tu Barnardyna i Klaudya.

(Wychodzą: Pajac i Abhorson).

Żal mi jednego, drugi zbrodniarz z katem
Bez łez mych pójdzie, choćby mym był bratem.

(Wchodzi Klaudyo).

Widzisz? To rozkaz twojej egzekucyi.
Jest teraz północ, a o ósmej rano
Posłać cię muszę w grono nieśmiertelnych.
Gdzie jest Barnardyn?
Klaudyo.  Tak usnął głęboko,
I tak spokojnie jak znużony pielgrzym.
Nie chce się zbudzić.

Stróż.  Ktoby go naprawił?
Niech i tak będzie. Ty na śmierć się gotuj.
Lecz cicho! słuchaj! Co krzyki te znaczą?

(Słychać stukanie za sceną).

Bodaj Bóg zesłał pociechę twej duszy!

(Wychodzi Klaudyo).

Idę już, zaraz! Mam jeszcze nadzieję,
Że to jest łaska albo odroczenie. (Wchodzi Książę).
Witam cię, ojcze!
Książę.  Niechaj, dobry stróżu,
Najlepsze nocy duchy cię otoczą!
Czyli przed chwilą nikt się tu nie zgłosił?
Stróż.  Od wczorajszego wieczora nikt wcale.
Książę.  Ni Izabella?
Stróż.  Nie.
Książę.  To przyjdzie wkrótce.
Stróż.  Jakie dla Klaudya przynosisz nowiny?
Książę.  Trochę nadziei.
Stróż.  Cierpki nasz namiestnik.
Książę.  Nie, nie, bo dotąd całe jego życie
Z sprawiedliwością jego było w zgodzie,
I w duszy jego święta wstrzemięźliwość
Podbija żądze, które w drugich karci;
Dopiero kiedy w ten grzech sam popadnie,
Będziesz go słusznie tyranem nazywał;
Dotąd jest tylko sędzią sprawiedliwym.

(Słychać stukanie za sceną).

A, już przychodzą. Czy słyszysz stukanie?

(Wychodzi Stróż).

Uczciwy człowiek! Rzadko cień litości
W żelaznych sercach więzień stróżów gości.
Cóż to za wrzawa? Śpieszno jest tej ręce,
Co z taką siłą więzienia drzwi tłucze.

(Wchodzi Stróż i mówi do osoby za sceną).

Stróż.  Musi tam czekać, aż nadejdzie klucznik,
Który go wpuści; posłałem go zbudzić.
Książę.  Czy nic nowego względem losu Klaudya?
Zawsze na jutro?

Stróż.  Ach, nic, nic nowego!
Książę.  Choć ranek blizki, wierz mi jednak, stróżu,
Przed wschodem słońca nowy przyjdzie rozkaz.
Stróż.  Może słyszałeś jakie.o tem wieści;
Nie sądzę jednak, bym rozkaz odebrał
Biednego Klaudya wstrzymać egzekucyę:
Dotąd przynajmniej nie było przykładu.
A sam Angelo, na sędziowskiem krześle,
Publicznie wyrok niezmiennym ogłosił.

(Wchodzi Posłaniec).

To jest Angela, namiestnika, sługa.
Książę.  Pewno przynosi Klaudya przebaczenie.

Posłaniec.  Pan mój przysyła ci to pismo, a ustnie oświadczyć mi polecił, abyś co do czasu, sprawy, i wszystkich szczegółów na jedną jotę nie oddalił się od danych w niem rozkazów. A teraz, dzień dobry! bo zdaje mi się, że dzień niedaleko.

Stróż.  Wypełnię rozkazy. (Wychodzi Posłaniec).
Książę  (na str). To przebaczenie kupił grzech krzyczący,
Którym się splamił sam przebaczający.
Łatwo tam zbrodnia rządy rozpościera,
Gdzie ją urzędu powaga podpiera.
Gdzie grzech ma łaskę, tam powszednia łaska
Przez miłość grzechu i grzesznika głaska.
Co tam nowego?

Stróż.  Jak ci mówiłem, ojcze, Angelo, zdaje się, mając w podejrzeniu moją gorliwość, budzi ją tem niezwykłem napomnieniem. Niepomału mnie to dziwi, bo nigdy dotąd tego nie robił.
Książę.  Odczytaj mi, proszę, jego pismo.
Stróż  (czyta). „Mimo wszystkich przeciwnych wieści, które dojść cię mogą, dopilnuj, aby Klaudyo był egzekutowany o czwartej godzinie, a Barnardyn popołudniu. Dla większej pewności, przyślej mi głowę Klaudya o piątej. Pamiętaj, aby rozkaz ten wykonany był co do joty, bo więcej mi na tem zależy, niż w tej chwili powiedzieć ci jestem w stanie. Za niedokładne wykonanie włożonego na ciebie obowiązku głową mi odpowiesz“. — Co mówisz na to, mój ojcze?
Książę.  Kto jest ten Barnardyn, którego egzekucya ma mieć miejsce popołudniu?
Stróż.  Jest to cygan z urodzenia, lecz tu się wychował i urósł. Od lat dziewięciu jest już w więzieniu.
Książę.  Jak się to stało, że nieobecny książę albo na wolność go nie wypuścił, albo egzekutować nie kazał? Mówiono mi, że to był jego zwyczaj.
Stróż.  Przyjaciele więźnia otrzymywali zawsze odroczenie. Zresztą, zbrodnia jego, do czasów rządów Angela, nie była stanowczo dowiedzioną.
Książę.  A teraz na jaw wyszła?
Stróż.  Wszystko odkryte, i on sam się przyznaje.
Książę.  Czy pokazał w więzieniu żal jaki za swoje zbrodnie? Czy pokazuje skruchę?
Stróż.  Śmierć nie straszniejsza dla niego niż sen dla pijaka. Na wszystko obojętny, patrzy bez trwogi na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Gotowy na wszystko, ze śmierci się śmieje.
Książę.  Potrzeba mu dobrej rady.
Stróż.  Nie chce słuchać żadnej. Od dawna używał pewnej wolności w więzieniu, ale gdyby nawet dano mu sposobność ucieczki, nie chciałby z niej korzystać. Upija się kilka razy na dzień, jeśli nie leży pijany dnie całe. Budziliśmy go nieraz, pokazując fałszywy rozkaz egzekucyi, jakby chcąc prowadzić go na rusztowanie; nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia.
Książę.  Wkrótce pomówimy o nim obszerniej. — Stróżu, na twojem czole stoi napisane: uczciwość i stałość. Jeśli się pomyliłem w czytaniu, to mnie zawiodło stare moje doświadczenie. Ale ufny w nieomylność mojego sądu, wszystko na los stawić się odważam. Klaudyo, do którego egzekucyi rozkaz trzymasz w ręku, nie więcej przeciw prawu zawinił niż Angelo, który go na śmierć skazał: aby ci tego jasno dowieść, proszę cię tylko o cztery dni zwłoki. Czy chcesz mi wyświadczyć wielką choć niebezpieczną łaskę?
Stróż.  Jaką?
Książę.  Odłóż egzekucyę.
Stróż.  Ach, mój ojcze, jakże zrobić to mogę? Czas mój ograniczony, rozkaz wyraźny, pod surową karą mam głowę do Angela odesłać; los Klaudya mi grozi za najmniejsze nieposłuszeństwo.
Książę.  Na mój ślub zakonny odpowiadam ci za wszystko, byłeś chciał radą moją się kierować. Każ dziś rano uciąć głowę Barnardynowi i poślej ją do Angela.
Stróż.  Angelo widział obudwu i rysy rozpozna.
Książę.  Wielki ze śmierci przeobrażca, a jeszcze dopomódz jej możesz. Ogól mu głowę, ostrzyż brodę, i powiedz, że zrobiłeś to wskutek ostatniej prośby umierającego. Wszak wiesz, że się to często zdarza. Jeśli cię spotka za to co innego, jak podziękowanie i łaska, przysięgam na mojego świętego patrona, że cię uratuję kosztem własnego żywota.
Stróż.  Przebacz mi, dobry ojcze, lecz to się sprzeciwia mojej przysiędze.
Książę.  Czy księciu, czy namiestnikowi wierność przysiągłeś?
Stróż.  Księciu i jego pełnomocnikom.
Książę.  Czy będziesz się sądził wolnym od wszelkiej winy, jeśli książę uzna sprawiedliwość twojego postępowania?
Stróż.  Ale jakież w tem prawdopodobieństwo?
Książę.  Nie prawdopodobieństwo ale pewność. Gdy jednak widzę twój przestrach, gdy ani mój habit, ani moja uczciwość, ani moje przekładania nic z tobą wskórać nie mogą, pójdę dalej, niż zamierzałem, aby ci odjąć wszelką obawę. Patrz, oto ręka i pieczęć książęca. Znasz niewątpliwie jego pismo, i pieczęć nie jest ci zapewne obca.
Stróż.  Znam je dobrze.
Książę.  List ten donosi o powrocie księcia, odczytasz go później uważnie i dowiesz się, że za dwa dni tu będzie. Angelo nic o tem nie wie, bo dziś właśnie odebrał listy dziwnej treści, może o śmierci księcia, może o jego wstąpieniu do jakiego klasztoru, w każdym razie nic o tem, co się tu zawiera. Lecz patrz, już gwiazda poranna budzi pasterza. Przestań się dziwić, jak się to wszystko stało; wszelka trudność łatwa jest temu, który zna jej sekret. Zawołaj oprawcę i precz z głową Barnardyna! Wyspowiadam go natychmiast i przygotuję do lepszej ojczyzny. Widzę twoje zadziwienie; list ten wytłómaczy ci wszystko. Idźmy, bo już prawie dzień biały. (Wychodzą).

SCENA III.
Inna izba więzienia.
(Wchodzi Pajac).

Pajac.  Mam tu tyle znajomości, co w naszym magazynie; myślałby kto, że to własny dom pani Przepieczonej, bo co krok spotykam jakiego z jej starych klientów. Mamy tu najprzód młodego pana Postrzeleńca; dostał się on tu za ładunek bibuły[3] i starego imbieru, oceniony sto dziewięćdziesiąt siedem funtów szterlingów, a który mu przyniósł pięć grzywien gotowizną: ale nic w tem dziwnego, imbier nie był podówczas poszukiwany, bo wszystkie stare kobiety powymierały. Mamy tu także niejakiego panicza nazwiskiem Hołupiec; dostał się do nas na żądanie sławetnego Trzywłosa, bławatnika, za cztery ubrania atłasowe brzoskwiniowego koloru, bo był twardy jak brzoskwiniowa pestka do zapłaty. Siedzi tu następnie młody Kostka, młody pan Przysięgalski i pan Miedziostrogski i pan Głodosługski, człowiek od szabli i sztyletu, i młody pan Psujdziedzicki, co zabił tłustego Pudynga, i pan fechtmistrz Rębaczewski, i nieustraszony pan Rzemyczek, wielki podróżnik, i szalony Półkwaterek, co zakłuł pana Garnca, i jeśli się nie mylę, czterdziestu innych wielkich amatorów i znawców naszego towaru, a którym dziś przyszło żyć z miłosierdzia bożego.

(Wchodzi Abhorson).

Abhorson.  Przyprowadź mi tu natychmiast Barnardyna.
Pajac.  Panie Barnardyn! wstawaj! bo musisz iść na szubienicę. Panie Barnardyn!
Abhorson.  Barnardyn, wstawaj!
Barnard.  (za sceną). Bodajeście ochrzypli! Kto tam tak wrzeszczy? co wy za ludzie?
Pajac.  Twoi przyjaciele, oprawcy. Wyświadcz nam jedną łaskę, wstań i chodź z nami na szubienicę.
Barnard.  (za sceną). Precz mi stąd, łajdaki! Spać mi się chce.
Abhorson.  Powiedz mu, że musi wstać i to natychmiast.
Pajac.  Proszę cię, panie Barnardyn, obudź się, nim cię powieszą, a śpij potem, póki ci się spodoba.
Abhorson.  Idź po niego i przyprowadź go tu.
Pajac.  Przychodzi, sam przychodzi. Słyszę, jak jego słoma chrzęści. (Wchodzi Barnardyn).
Abhorson.  Czy topór już na pniu, mopanku?
Pajac.  Wszystko gotowe, panie.
Barnard.  A, witam, panie Abhorson; co tam nowego?
Abhorson.  Szczerzebym pragnął, mój panie, żebyś się wziął do modlitwy, bo patrz, przyszedł rozkaz egzekucyi.
Barnard.  A ty łajdaku! piłem noc całą, nie jestem przygotowany.
Pajac.  Więc tem lepiej, panie, bo kto noc całą pije, a powieszony jest rano, może spać tem twardziej cały dzień następujący. (Wchodzi Książę).
Abhorson.  Patrz, bracie, nadchodzi twój ojciec duchowny; czy jeszcze myślisz, że to żarty?
Książę.  Natchnięty chrześcijańską miłością, słysząc, jak nagle ten świat masz opuścić, przynoszę ci radę i pociechę, przychodzę modlić się z tobą.
Barnard.  Żartujesz, braciszku. Piłem na zabój przez całą noc, potrzeba mi więcej czasu na przygotowanie. Chyba mi drągami głowę roztrzaskają, bo dobrowolnie nie zgodzę się na egzekucyę, możesz być tego pewny.

Książę.  A musisz jednak, więc błagam cię, bracie,
Myśl o podróży, która na cię czeka.

Barnard.  Przysięgam, że nie chcę dziś umrzeć mimo twoich wszystkich perswazyi.

Książę.  Ale słuchaj tylko —
Barnard.  Jeśli mi masz co do powiedzenia, chodź do mojej ciupy, z której nie myślę się dziś na krok oddalić.

(Wychodzi. — Wchodzi Stróż więzienia).

Książę.  O, bydlę, umrzeć ani żyć niezdolne!
Idźcie, prowadźcie go na rusztowanie.

(Wychodzą: Abhorson i Pajac).

Stróż.  W jakim znalazłeś stanie więźnia, ojcze?
Książę.  Człowiek ten nie jest dziś na śmierć gotowy,
Na świat go tamten słać w obecnym stanie
Byłoby zbrodnią.
Stróż.  Słuchaj mnie, mój ojcze:
Właśnie dziś rano na zgniłą gorączkę
Umarł w więzieniu niejaki Ragozyn,
Głośny pirata, był on w Klaudya wieku,
Ich włos i broda jednej były farby;
Co mówisz, czyli nie byłoby dobrze,
Dać czas pokuty temu grzesznikowi,
A zaspokoić żądania Angela
Widokiem głowy do Klaudya podobnej?
Książę.  O, niebo samo na pomoc nam przyszło!
Spiesz się! Godzina, którą ci wyznaczył,
Już niedaleko, dopilnuj, by wszystko
Wedle się jego spełniło rozkazów.
Ja tu powrócę, gdy się na dzień zbierze,
Na śmierć to dzikie przygotować zwierzę.
Stróż.  Ojcze mój, wszystko wykonam bez zwłoki.
Barnardyn musi umrzeć popołudniu.
Co zrobić z Klaudyem, by mnie uratować
Od niebezpieczeństw głowie mej grożących,
Gdy się dowiedzą, że Klaudyo żyje?
Książę.  Słuchaj mej rady: zamknij w ciemnych lochach
Obu tych więźniów, a bądź przekonany,
Że zanim słońce dwa razy pozdrowi
Jasnem obliczem ziemi tej mieszkańców,
I twoja także skończy się obawa.

Stróż.  Chętnie się, ojcze, twą kieruję radą.
Książę.  Więc spiesz się, głowę poślej do Angela.

(Wychodzi Stróż).

Ja list tymczasem do niego napiszę,
Stróż mu go wręczy, w nim go zawiadomię,
Że nagle wracam, że dla ważnych przyczyn
Mój wjazd się odbyć musi uroczyście;
Wezwę go, żeby szedł na me spotkanie
Milę za miasto, do świętego źródła,
Stamtąd ordynkiem, procesyonalnie,
Do bram się miasta wspólnie posuniemy.

(Wchodzi Stróż).

Stróż.  Oto jest głowa, sam mu ją poniosę.
Książę.  Wybornie. Wracaj, jak możesz najprędzej,
Bo chciałbym z tobą pogadać o rzeczach
Dla twego tylko ucha przeznaczonych.
Stróż.  Wrócę niebawem (wychodzi).
Izabella.  (za sceną).Pokój święty z wami!
Książę.  To Izabella; zapewne nadbiega
Pytać, czy przyszło brata przebaczenie.
Nic jednak o jej nie powiem jej szczęściu,
Aby pociecha tem słodszą się zdała,
Im mniej już na nią w swej ciężkiej niedoli
Rachować będzie. (Wchodzi Izabella).
Izabella.  Daruj, dobry ojcze!
Książę.  Dzień dobry, córko czysta i nadobna!
Izabella.  Tem lepszy, gdy go mąż tak święty życzy.
Przysłał namiestnik brata przebaczenie?
Książe.  On go wyzwolił od wszystkich trosk ziemi:
Już głowa jego w domu jest Angela.
Izabella.  To być nie może!
Książę.  To jest jednak, córko.
Mądrości twojej dowiedź cierpliwością.
Izabella.  Biegnę do niego, oczy mu wydrapię.
Książę.  Straż cię nie wpuści przed jego oblicze.
Izabella.  O, biedny Klaudyo! biedna Izabello!
Okrutny świecie! przeklęty Angelo!
Książę.  Wszystkie te żale tobie nie pomogą

I nie zaszkodzą jemu, skończ je przeto,
A niebu zostaw pomstę za twe krzywdy.
Słuchaj mnie teraz, a każde me słowo
Wkrótce się sprawdzi: książę jutro wraca —
Osusz łzy twoje — mnich z mego klasztoru,
Jego spowiednik, donosi mi o tem.
Już uprzedzeni: Eskalus, Angelo,
Wyjdą za bramy na jego spotkanie,
Aby mu oddać władzę powierzoną.
Jeżeli możesz, prowadź mądrość twoją
Dobrą tą ścieżką, którą ci pokażę,
A znajdziesz pomstę, której w duszy pragniesz,
I łaskę księcia, i sławę u świata.
Izabella.  Twą radą ojcze, kierować się pragnę.
Książę.  Więc list ten zanieś do braciszka Piotra,
W nim mnie uprzedził o księcia powrocie,
Znak ten oddając, powiedz, że tej nocy
Czekać go będę w domu Maryany,
Tam mu opowiem jej i twoją sprawę,
On was powiedzie przed księcia oblicze,
Tam śmiało, w oczy, skarż przed nim Angela.
Tajemne śluby wiążą mnie, biedaka,
Bronią iść z tobą. Teraz śpiesz się z listem —
Otrzyj łzy gorzkie — weź do serca radość,
Bo jeśli błędną powiodę cię drogą,
Przestań mieć wiarę w świętym mym zakonie.
Któż to nadchodzi? (Wchodzi Lucyo).
Lucyo.  Ojcze, dobry wieczór!
Gdzie stróż więzienia?
Książę.  Wyszedł; wkrótce wróci.

Lucyo.  O, piękna Izabello! serce moje blednieje na widok twoich czerwonych oczu. Cierpliwość! I mnie jej potrzeba, i ja na obiad i wieczerzę poprzestać muszę na garści otrąb i szklance wody; ze strachu o głowę nie śmiem napełnić brzucha, bo po jednej dobrej uczcie wzięłaby mnie pokusa. Lecz powiadają, że jutro wraca książę. Na uczciwość, Izabello, kocham twojego brata; gdyby stary ten dziwak książę, miłośnik czarnych kątów, został był w domu, on żyłby teraz. (Wychodzi Izabella).
Książę.  Książę niewielką winien ci wdzięczność, mój panie, za sąd twój o nim, tylko, na szczęście obraz niepodobny.
Lucyo.  Nie znasz tak dobrze księcia jak ja, mój ojcze; lepszy z niego strzelec, niż ci się zdaje.
Książę.  Dobrze, dobrze, odpowiesz kiedyś za to wszystko. Bądź zdrów!
Lucyo.  Czekaj chwilę; pójdę z tobą i opowiem ci jeszcze parę pięknych historyjek o naszym księciu.
Książę.  Już i tak opowiedziałeś mi ich więcej, niż potrzeba, jeśli są prawdziwe; jeśli nie są prawdziwe, i jednej było za wiele.
Lucyo.  Stawiono mnie raz przed jego oblicze za to, że jakiejś dziewce zrobiłem dziecko.
Książę.  Czy to była prawda?
Lucyo.  Niewątpliwa prawda, ale musiałem się wszystkiego wyprzysiądz, bo inaczej byłby mnie ożenił z tym zgniłym niesplikiem.
Książe.  Towarzystwo twoje więcej wesołe jest niż uczciwe. Bądź zdrów!
Lucyo.  Na uczciwość, pójdę z tobą przynajmniej do rogu ulicy, a jeśli cię gniewają tłuste powiastki, nie będziesz ich miał zbyt wiele. Trzeba ci wiedzieć, kochany braciszku, że należę do familii łopuchów: nie puszczam, jak się raz przyczepię. (Wychodzą).

SCENA IV.
Pokój w domu Angela.
(Wchodzą: Angelo i Eskalus).

Eskalus.  Każdy nowy list jego jest w sprzeczności z poprzedzającym.
Angelo.  W sposób najdziwnejszy i najbezładniejszy. Postępowanie jego nosi piętno obłąkania; daj tylko Boże, aby mu się w głowie nie pomieszało! Dlaczego mamy się z nim spotkać u bram miasta, tam mu oddać naszą władzę?
Eskalus.  Ani się domyślam.
Angelo.  Dlaczego nakazał ogłosić godzinę przed swojem przybyciem, że każdy, chcący zanieść skargę na jaką niesprawiedliwość, winien mu wręczyć prośbę na ulicy?
Eskalus.  Daje tego powód: chce od razu położyć koniec wszelkim zażaleniom, zasłonić nas na przyszłość od skarg, które odtąd posłuchania nie znajdą.

Angelo.  Niech i tak będzie. Ogłoś wolę księcia.
Do twego domu przyjdę jutro rano,
Tymczasem poślej do panów i Rady,
Z którymi ruszym na przyjęcie księcia.
Eskalus.  Zajmę się wszystkiem.
Angelo.  A teraz dobranoc!

(Wychodzi Eskalus).

Ten czyn me wszystkie odebrał mi władze,
Sparaliżował wszelkie me działania.
Zwiedzione dziewczę! przez kogo? przez męża,
Co srogo karcił zbrodnie tej natury!
Gdyby wstydliwość ust jej nie zamknęła,
Jakąby skargą mogła mnie przywalić!
Ale jej rozum nie pozwala mówić,
Bo cnoty mojej taka jest powaga,
Ze ktoby na nią chuchnąć się poważył,
Marnie przepadnie. Klaudyo żyłby teraz,
Gdyby nie trwoga, że niesforny młokos
Zapragnie kiedyś pomścić się za życie
Kupione drogo, siostry jego hańbą.
Cobym dał jednak, gdyby on żył jeszcze!
Lecz gdy się raz kto z drogi cnoty skręci,
Wszystko źle idzie mimo dobrych chęci (wychodzi).


SCENA V.
Pole za miastem.
(Wchodzą: Książę we własnym ubiorze i mnich Piotr).

Książę.  List mi ten wręczysz przy stosownej porze (daje mu list).
Stróż wie o naszych planach i zamiarach.

Trzymaj się wiernie danych ci instrukcyi,
I zmierzaj ciągle do naszego celu,
Choćby ci przyszło, w wypadków natłoku,
Porzucić jeden, chwycić środek inny.
Idź, Flawiuszowi powiedz, gdzie mnie znajdzie,
Uprzedź Rolanda, Walentyna, Krassa,
Każ im do bramy sprowadzić trębaczy.
Lecz przedewszystkiem przyślej mi Flawiusza.
Mnich Piotr.  Nie tracąc czasu, wypełnię rozkazy.

(Wychodzi. — Wchodzi Warryusz).

Książę.  Dzięki za pośpiech, dobry mój Warryuszu.
Chodź teraz ze mną, za niedługą chwilę
Przyjdzie nas drugi pozdrowić przyjaciel.

(Wychodzą).

SCENA VI.
Ulica niedaleko bramy.
(Wchodzą: Izabella i Maryana).

Izabella.  Wstręt jakiś czuję mówić z ogródkami,
Całąbym prawdę wolała powiedzieć;
Lecz oskarżenie do ciebie należy,
Ja z mojej strony zrobię, co przykazał,
Aby tajemne spełnić jego cele.
Maryana.  Słuchaj go wiernie.
Izabella.  Dodał oprócz tego,
Żebym słuchała bez dziwu i trwogi,
Jeśli przypadkiem za stosowne uzna
Stanąć w obronie mego przeciwnika.
Gorzkie lekarstwo słodkie wyda skutki.
Maryana.  Ojciec Piotr —
Izabella.  Cicho! widzę, że nadchodzi.

(Wchodzi Mnich Piotr).

Mnich Piotr.  Znalazłem dla was doskonałe miejsce;
Musi was książę zobaczyć w pochodzie.
Lecz już się trąby rozległy dwa razy,
Osiedli bramy miasta dostojnicy,

I lada chwila pokaże się książę,
I my też śpieszmy, bo czas jest nam drogi.

(Wychodzą).

AKT PIĄTY.
SCENA I.
Publiczny plac przy bramie miasta.
(Maryana zakwefiona, Izabella i Mnich Piotr w odległości; wchodzą z przeciwnych stron: Książę, Warryusz, Panowie; Angelo, Eskalus, Lucyo, Stróż, Oficerowie i Mieszczanie).

Książę  (do Angela). Zacny mój bracie, szczęśliwe spotkanie!
(Do Eskalusa). Rad cię znów widzę, stary przyjacielu!
Angelo i  Eskalus. Szczęśliwy powrót waszej dostojności!
Książę.  Z całego serca obu wam dziękuję.
Zewsząd jednakie odbieram świadectwa,
Że wielka była wasza sprawiedliwość.
Dziś wam publiczne składam za to dzięki,
Przyszłej nagrody ubogi zadatek.
Angelo.  Dług tylko moich powiększasz dziękczynień.
Książę.  O, głośno twoja przemawia zasługa;
Byłoby krzywdą, gdybym się ją ważył
Jak tajemnicę zamknąć w głębi serca;
Jej się należy obrona spiżowa
Od zębów czasu, pyłu zapomnienia.
Daj mi twą rękę; niechaj lud mój widzi,
W zewnętrznych znakach, duszy mojej myśli.
A ty, Eskalus, stań po drugiej stronie,
Niech mnie podeprą dwa moje filary.

(Piotr i Izabella posuwają się naprzód).

Mnich Piotr.  Teraz czas, klęknij i przemów doń głośno.
Izabella.  Sprawiedliwości, książę mój i panie!
Łaskawe oko rzuć na pokrzywdzoną,

Czemu nie mogę powiedzieć, dziewicę!
O, dobry książę, nie sromoć twych oczu,
Na inny przedmiot zwracając je wprzódy,
Zanim wysłuchasz głosu wołającej
O sprawiedliwość, świętą sprawiedliwość,
Tak, sprawiedliwość!
Książę.  Krzywdy twe opowiedz:
W czem, kto cię skrzywdził? Mów śmiało, Angelo
Tu sprawiedliwość wymierzy ci całą.
Krótko więc twoją opowiedz mu skargę.
Izabella.  Książę i panie, słowa mi twe każą
Mego zbawienia szukać u szatana.
Sam mnie wysłuchaj, bo co mam powiedzieć,
Karę mi ściągnie, gdy nie znajdzie wiary,
Lub cię przymusi krzywdę mą naprawić.
Więc tu, natychmiast, wysłuchaj mnie, książę!
Angelo.  Rozum jej, panie, pomieszał się trochę.
Znam ją, bo była kiedyś u mnie z prośbą
O życie brata, które musiał stracić
Pod mieczem prawa.
Izabella.  O, pod mieczem prawa!
Angelo.  I dziwne rzeczy gotowa jest prawić.
Izabella.  O, bardzo dziwne! Dziwne, lecz prawdziwe!
Że ten Angelo jest krzywoprzysięzcą,
Czy to nie dziwna? Czy to nie rzecz dziwna,
Że jest mordercą, że jest obłudnikiem,
I cudzołożnym złodziejem? że dziewic
Jest gwałcicielem, czy to rzecz nie dziwna?
Czy to nie dziwna?
Książę.  O, sto razy dziwna!
Izabella.  Jeśli jest pewna, że to jest Angelo,
To jest pewniejszą dziwna moja powieść,
Stokroć pewniejszą, bo prawda jest prawdą
Do końca czasów.
Książę.  Weźcie tę biedaczkę.
Wyraźnie plecie w obłąkaniu zmysłów.
Izabella.  Książę, zaklinam cię na twoją wiarę
W świat inny, lepszy nad ten świat boleści,

Nie gardź mą prośbą w błędnem przekonaniu,
Że mi szaleństwo zmysły pomąciło;
Nie rób, w pospiechu niemożebną rzeczy,
Która jest tylko nieprawdopodobną.
Być bowiem może, że łotr najgrzeczniejszy,
Jakiego ziemia jeszcze nie nosiła,
Może mieć minę świętą jak Angelo;
Jak to być może równie, że Angelo,
Mimo tytułów, form i swych godności,
Może być arcyłotrem. Wierzaj, książę,
Jeżeli mniej jest od tego, jest niczem,
Ale jest więcej, tylko że słów więcej
Nie mogę znaleźć na jego nikczemność.
Książę.  Jeśli ta dziewka szalona, jak sądzę,
Na honor, sens jest dziwny w jej szaleństwie,
Tak myśl się jedna z drugą myślą wiąże,
Jak nigdym jeszcze w szaleństwie nie słyszał.
Izabella.  O, książę, błagam, sąd twój porzuć błędny,
Mimo sprzeczności nie wątp’ o rozumie;
Lecz niech twój własny rozum dopomoże
Odsłonić prawdę tam, gdzie kryć się zdaje,
A z kłamstwa prawdy obedrze pozory.
Książę.  Nieraz mniej bywa sensu w słowach ludzi,
Których nikt nigdy za szaleńców nie brał.
Co chcesz powiedzieć?
Izabella.  Jestem siostrą Klaudya,
Którego na śmierć Angelo ten skazał
Za grzech porubstwa. Do mego klasztoru
Brat nieszczęśliwy przysłał mi w poselstwie
Pewnego Lucya.
Lucyo.  To jest mnie, mój książę.
Poszedłem do niej na żądanie Klaudya
Z prośbą, ażeby próbowała szczęścia
I u Angela błagała o życie
Biednego brata.
Izabella.  To on był.
Książę.  O słowo
Nikt cię nie prosił.

Lucyo.  Prawda, mości książę,
Jak i milczenia nikt mi nie nakazał.
Książę.  To ja ci teraz zalecam milczenie;
Zapisz to sobie, a kiedy, z kolei,
O twoich sprawach mówić nam wypadnie,
Proś Boga, żebyś czysty miał rachunek.
Lucyo.  Za wszystko ręczę.
Książę.  Ręcz lepiej za siebie;
Powtarzam jeszcze, miej się na baczności.
Izabella.  On część mej sprawy powiedział.
Lucyo.  A dobrze.
Książę.  Może i dobrze, lecz teraz źle robisz,
Mówiąc przed czasem. Opowiadaj dalej.
Izabella.  Kiedym więc przyszła do tego nędznika —
Książę.  Wyraz zda mi się trochę za szalony.
Izabella.  Nie, książę, wyraz tylko sprawiedliwy.
Książę.  Byłeś go mogła dowieść; lecz mów dalej.
Izabella.  Skracam rzecz, książę. Nie chcę opowiadać,
Jakie na klęczkach prośby doń zaniosłam,
Jak mnie odepchnął, co odpowiedziałam,
(Bo długi, długi czas trwała rozmowa),
Lecz przystępuję do szpetnego końca,
Choć w każdem słowie boleść jest i hańba.
Za głowę brata, w zwierzęcej rozpuście,
Zapragnął ciała mojego czystości.
Miłość braterska, po długiem wahaniu,
Tryumfowała nad moim honorem.
Uległam, książę, lecz nazajutrz rano,
Kiedy chuć swoją występną nasycił,
Ponowił rozkaz śmierci mego brata.
Książę.  Jak cała powieść ta prawdopodobna!
Izabella.  O, gdyby była tak prawdopodobna,
Jak jest prawdziwa!
Książę.  Szalona dziewczyno,
Przez Boga! sama nie wiesz, co mi pleciesz,
Albo cię jakaś piekielna intryga
Na jego honor nastawać skłoniła.
Jego uczciwość jest dotąd bez plamy:

A potem, jest to przeciw rozumowi,
Aby tak srogo karać miał występek,
Którego sam się przed chwilą dopuścił.
Gdyby był grzeszny, zamiast śmiercią karać,
Brataby twego własną ważył wagą.
Ani też wątpię, że cię ktoś podżegnął.
Wyznaj mi prawdę, mów, za czyją radą
Przychodzisz do mnie z tą fałszywą skargą?
Izabella.  I na tem koniec? Więc ty, wielki Boże,
Natchnij mnie teraz świętą cierpliwością,
A spraw, by zbrodnia pozorami skryta
Wyjść mogła na jaw, kiedy czas dojrzeje!
Odchodzę. Niech ci Bóg przebaczy, panie,
Że moja krzywda bez pomsty zostanie.
Książe.  O, bardzo wierzę, żebyś odejść chciała.
Sierżancie, dziewkę mi tę aresztować.
Mamże pozwolić, by oddech zatruty
Na sług mych wiernych potwarz czarną miotał?
To jest wyraźny praktyk tajnych skutek.
Kto wiedział o twem tu przyjściu i skargach?
Izabella.  Braciszek Ludwik. Czemuż go tu niema!
Książę.  Pewno spowiednik. Czy komu tu znany?
Lucyo.  Ja go znam, książę. To mnich wszędowścibski;
Nigdy ten bratek po mej nie był myśli,
Gdyby nie habit, za pewne wyrazy,
Przeciw księżęcej mości powiedziane,
Byłby ode mnie dobre dostał cięgi.
Książę.  Przeciw mnie słowa? A to mi braciszek!
On to podmówił biedną tę — dziewczynę,
By oszkalować mego namiestnika.
Wyszukać mnicha!
Lucyo.  Przeszłej właśnie nocy
I ją i mnicha widziałem w więzieniu.
Mnich to ladaco, wielki świszczypałka.
Mnich Piotr.  Bóg z tobą, książę! Słyszałem wyrazy,
Któremi uszy twe oszukać chciano.
Najprzód ta dziewka twego namiestnika
Niesprawiedliwie oskarżać przychodzi,

Bo on tak wolny od grzesznej z nią sprawy,
Jak dziecię jeszcze w łonie matki śpiące.
Książę.  Ani wątpiłem. Czy znasz tego mnicha,
Ojca Ludwika, o którym mówiła?
Mnich Piotr.  Znam, panie. Mąż to pobożny i święty,
Nie świszczypałka ani wszędowścibski,
Jak to jegomość ten chce utrzymywać.
Zaręczam, nigdy nierozważnem słowem
Waszej książęcej nie obraził mości.
Lucyo.  Wierzaj mi, panie, obraził i ciężko.
Mnich Piotr.  W swym czasie sam się uniewinnić przyjdzie,
Dziś na gorączkę w celi swej boleje.
Na jego prośbę (dowiedział się bowiem,
Że na Angela ma tę skargę zanieść)
Przybyłem tutaj, by w jego imieniu
Powtórzyć słowa, których on rzetelność
Stwierdzić przysięgą i świadkami gotów
Na twoje pierwsze, książę mój, wezwanie.
A najprzód, żeby od publicznej skargi
Usprawiedliwić niewinnego pana,
Postawię świadka, który, oko w oko,
Fałsz jej zarzuci, do wyznania zmusi.
Książę.  Dobry braciszku, powtórz jego słowa.

(Straż wyprowadza Izabellę; zbliża się Maryana zakwefiona).

Angelo, czy się nie uśmiechniesz na to?
O Boże, co za szaleństwo nędzników!
Przynieście krzesła. Siądź przy mnie, Angelo,
W sprawie tej muszę stronnym się pokazać;
Sam będziesz sędzią skargi przeciw sobie.
Czy to jest świadek? Niech się wprzód odsłoni,
A świadczy potem.
Maryana.  Przebacz mi, mój książę,
Tylko na męża mojego rozkazy
Twarz mą odsłonię.
Książę.  Czy jesteś mężatką?
Maryana.  Nie.
Książę.  A więc panną?
Maryana.  Nie, nie jestem panną.

Książę.  Więc jesteś wdową?
Maryana.  Nie wdową, mój książę.
Książę.  Co? ni mężatką, ni panną, ni wdową?

Lucyo.  To może jest szurgotką, mości książę; niejedna z takich ichmościanek nie jest ani panną, ani wdową, ani mężatką.

Książę.  Zamknijcie gębę temu paplaczowi;
Jakżebym pragnął, by miał jaką sprawę,
Aby w swej właśnie sprawie perorował!
Lucyo.  Bardzo dobrze, mości książę.
Maryana.  Wyznaję, nigdy nie byłam zamężną,
Wyznaję także, że nie jestem panną:
Poznałam męża, chociaż mąż mój nie wie,
Że i on także poznał mnie za żonę.

Lucyo.  To chyba był pijany, mości książę, trudno inaczej tajemnicę tę wytłómaczyć.
Książę.  Pragnąłbym dla miłości milczenia, żebyś i ty był pijany.

Lucyo.  Bardzo dobrze, mości książę.
Książę.  Lecz to w Angela sprawie nie jest świadek.
Maryana.  Przebacz mi, książę. Ta młoda kobieta,
Która go skarżyć przyszła o porubstwo,
Oskarża razem i mojego męża,
A czas oznacza, w którym, jak dowiodę,
Sama go w mojem trzymałam objęciu
I miałam jego miłości dowody.
Angelo.  Czyż jeszcze kogo oprócz mnie oskarża?
Maryana.  Nie sądzę.
Książę.  Jednak mówisz o twym mężu.
Maryana.  O mężu, lecz tym mężem jest Angelo;
On myśli, że on nigdy mnie nie poznał,
Pewny, że tylko poznał Izabellę.
Angelo.  A, to już nadto! Pokaż mi oblicze.
Maryana.  Na rozkaz męża zdejmuję zasłonę (odsłania się).
Czy twarz poznajesz, okrutny Angelo,
Która, jak kiedyś nieraz przysięgałeś,
Czułych twych spojrzeń nie była niegodną?
To ręka, którą w twej trzymałeś ręce,

Wiarę ślubując, i patrz, to jest ciało,
Co Izabelli podjęło się roli
I w twej altanie za nią wystąpiło.
Książę.  Znasz tę kobietę?
Lucyo.  Cieleśnie, jak mówi.
Książę.  Ni słowa więcej!
Lucyo.  Dość na tem, mój książę.
Angelo.  Wyznaję, książę, że znam tę kobietę.
Pięć lat już temu, była między nami
O związku mowa, lecz się rzecz zerwała,
Częścią, że wiano nie było spłacone
Wedle układów, lecz głównie dlatego,
Że cień podejrzeń upadł na jej cnotę.
Lecz odtąd, książę, przez pięciu lat przeciąg,
Na honor, słowa z nią nie przemówiłem,
Anim jej widział, ni o niej słyszałem.
Maryana.  Jak prawda, że nam z nieba światło spada,
Że dźwięk i słowa rodzi oddech piersi,
Że prawda cnotą, że rozum jest w prawdzie,
Tak to jest prawda, miłościwy książę,
Że jestem żoną jego zaręczoną,
Jeśli przysięgi znakiem są zrękowin,
Że mnie w ogrodzie swoim, w przeszły wtorek,
Jak żonę poznał; jeżeli to kłamstwo,
Z ziemi, na której klęczę, niech nie wstanę,
Niech do niej wiecznie zostanę przykutą,
Jak martwy kamień!
Angelo.  Śmiać się mogłem dotąd,
Lecz się przebrała cierpliwości miarka.
Teraz, mój książę, domagam się sądu,
Bo jasno widzę, że te puste dziewki
Są podszczuwaczy mędrszych, potężniejszych
Prostem narzędziem; pozwól mi więc, panie,
Bym się zapuścił aż na dno tych praktyk.
Książę.  Z całego serca pozwalam, a karę
Wedle twej woli naznaczę występnym.
Szalony mnichu, przewrotna kobieto,
W zmowie z tą, którą zamknąć już kazałem,

Czy, wam się zdaje, że wasze przysięgi
Choćby na wszystkich świętych po kolei,
Potrafią kredyt człowieka osłabić,
Którego cnota prób już tyle przeszła?
I ty, Eskalu siądź przy jego boku,
A twoją radą pomóż mu uprzejmie
Całej intrygi odkryć szpetne źródło.
Zaraz drugiego wyszukać mi mnicha,
Który ją podszczuł.
Mnich Piotr.  Bodaj tu był teraz!
On tym kobietom skargę zanieść radził.
Stróż ten o miejscu jego wie pobytu,
On go wynajdzie.
Książę.  Przyprowadź go zaraz.

(Wychodzi Stróż).

Ty mój szlachetny, ty zacny mój bracie,
Któremu tyle zależy na prawdzie,
Pomścij twą krzywdę, jak sam chcesz, surowo.
Teraz na krótką opuszczam was chwilę;
Lecz wy zostańcie, póki potwarz cała
Nie wyjdzie na jaw, nie ulegnie karze.
Eskalus.  Całą tę sprawę pilnie roztrząśniemy.

(Wychodzi Książę).

Czy nie mówiłeś, signor Lucyo, że wedle tego, co wiesz o mnichu Ludwiku, jest to człowiek bez czci i wiary?
Lucyo.  Cucullus non facit monachum; nic na nim uczciwego prócz habitu; mówił przytem o księciu w najnieprzyzwoitszych wyrazach.
Eskalus.  Prosimy więc, zostań tu do jego przybycia i twoją skargę powtórz mu oko w oko, bo się pokaże, jak mi się zdaje, że mnich ten dobrze znanym jest ptaszkiem.
Lucyo.  Drugiego takiego w całym Wiedniu nie znajdziesz, daję słowo.
Eskalus  (do sługi). Przyprowadź tu raz jeszcze Izabellę, chciałbym się z nią rozmówić. (Wychodzi Sługa. — Do Angela). Pozwól mi, panie, żebym jej zrobił parę pytań; zobaczysz, jak ją przyprę do ściany.
Lucyo.  Nie lepiej jednak od niego, wedle jej zeznania.
Eskalus.  Co mówisz?
Lucyo.  Zdaje mi się, panie, że gdybyś ją przyparł sam na sam, wyspowiadałaby się prędzej, bo być może, że wstyd jej będzie.

(Wchodzą: Izabella pod strażą, Książę w habicie mnicha i Stróż więzienia).

Eskalus.  Wezmę się z nią do rzeczy omackiem.
Lucyo.  To najlepszy sposób; najłatwiej kobietę przeniknąć o północy.
Eskalus  (do Izabelli). Zbliż się tu, mościa panno. Oto kobieta, która przeczy wszystkiemu, coś powiedziała.
Lucyo.  Panie, panie, widzę, zbliża się wisus, o którym mówiłem; tu, tu przychodzi ze stróżem więzienia.
Eskalus.  W samą porę; nie odzywaj się do niego, póki cię nie zawezwę.
Lucyo.  Cyt!
Eskalus.  Zbliż się tu, panie. Czy to ty podmówiłeś te kobiety do rzucenia potwarzy na Angela? Wyznały, że to była twoja rada.
Książę.  To fałsz.

Eskalus.  Jakto? Czy wiesz ty, przed kim stoisz?
Książę.  Poszanowanie waszej dostojności!
Niech szanowany dyabeł nawet będzie,
Gdy na ognistym swoim siedzi tronie.
Gdzie książę? Przed nim chcę się wytłómaczyć.
Eskalus.  W nas widzisz księcia, tłómacz się przed nami.
A pomnij, żebyś mówił do nas szczerze.
Książę.  Przynajmniej śmiało. — Biedne niewiniątka,
Toż w lisiej jamie szukacie jagnięcia?
A więc żegnajcie krzywd waszych naprawę;
Znikł książę? znikła i wasza wygrana.
Źle, że sam książę słuchać was nie raczył,
Powierzył wyrok łotra tego ustom,
Przeciw któremu skargę zanosicie.
Lucyo.  To jest wisielec, o którym mówiłem.

Eskalus.  Jakto, bezbożny i bezwstydny mnichu,
Nie dość, żeś podszczuł biedne te niewiasty,
By dostojnego oskarżyły męża,
Jeszcze ci trzeba bezecnym językiem
Łotrem go w jego obecności nazwać,
Zuchwałą myślą wyżej jeszcze sięgnąć,
Oskarżać księcia o niesprawiedliwość?
Precz z nim! Natychmiast wziąć go na tortury;
Staw ci po stawie będziemy wywijać,
Aż na jaw cała wyjdzie tajemnica.
Źle zrobił książę?
Książę.  Nie bądź tak gorący,
Wiedz, że się książę nie więcej odważy
Jeden mój palec ze stawu wywichnąć,
Niż na tortury własną wziąć osobę.
Nie tum się rodził, nie jegom poddany:
W sprawach kościoła przybyłem do Wiednia;
Widziałem zbrodnie, jakby w kotle wrzące,
Aż wykipiały; prawo na grzech każdy,
Ale grzech każdy tak protegowany,
Że wszystkie wasze ustawy i kary
Są pośmiewiskiem, jak w balwierza sklepie
Porozwieszane przykazy i strofy.
Eskalus.  Precz do więzienia z tym rządu potwarcą!
Angelo.  Jakie masz przeciw niemu skargi, Lucyo?
Czy to jest człowiek, o którym mówiłeś?

Lucyo.  To on, dostojny panie. Zbliż się tu, uczciwcze, postrzyżona pałko, czy znasz mnie?
Książę.  Poznaję cię po głosie; Spotkałem cię w więzieniu podczas nieobecności księcia.
Lucyo.  A, spotkałeś mnie w więzieniu? A czy przypominasz sobie, co mi tam mówiłeś o księciu?
Książę.  Bardzo dobrze.
Lucyo.  A, przypominasz sobie bardzo dobrze; więc książę jest zawsze birbant, postrzeleniec i tchórz, jak mi mówiłeś podówczas.
Książę.  Musimy wprzódy zamienić role, mój panie, nim to będzie moje zdanie o księciu, bo to ty tak go nazywałeś, i jeszcze coś więcej, coś gorzej.
Lucyo.  A, łotrze przeklęty! Czy ci nie dałem szczutka za twoje słowa?
Książę.  Przysięgam, że kocham księcia jak samego siebie.
Angelo.  Patrzcie, jak ten hultaj chciałby się teraz wycofać z tarapaty, w którą wpadł przez swoje zbrodnicze mowy.
Eskalus.  Z tego rodzaju ludźmi niema co się rozprawiać; precz z nim do więzienia! Gdzie stróż? Precz z nim do więzienia! a zarygluj mi go, jak należy. Zamknij mu gębę. Zabierz także dwa te szurgoty i trzeciego ich powiernika. (Stróż kładzie rękę na Księcia).
Książę.  Zaczekaj, zaczekaj chwilę, przyjacielu!
Angelo.  Co? stawia opór? Dopomóż mu, Lucyo.
Lucyo.  W drogę, paniczu! w drogę, paniczu! w drogę paniczu! Co? paniczu, co, postrzyżona pałko, hajdamaku i łgarzu, co, musisz być zakapturowany? koniecznie? koniecznie? Pokaż nam twoje hultajskie oblicze, twoją wilczą mordkę, a potem dyndaj godzinę na szubienicy! Czy go nie odsuniesz?

(Zrywa mnichowi kaptur i odsłania księcia).

Książę.  Tyś pierwszym łotrem, który zrobił księcia.
(Do stróża) Za trzech tych więźniów ja daję rękojmię.
(Do Lucya) Paniczu, milczkiem nie wynoś się, proszę,
Bo mnich ma jeszcze z tobą coś pomówić.
Pod straż go weźcie!
Lucyo.  To coś stryczkiem pachnie.
Książę  (do Eskala). Usiądź. Przebaczam wszystko, co mówiłeś.
(Do Angela) Pozwolisz teraz, że twe miejsce zajmę.
Czy znajdziesz słowo, myśl, lub jaki wykręt,
Któryby teraz mógł przyjść ci na pomoc?
Jeśli masz, śpiesz się, bo będzie za późno,
Skoro ja całą moją powieść skończę.
Angelo.  Jabym od mojej winniejszy był winy,
Gdybym śmiał jeszcze spodziewać się, książę,
Że tajemnicą zbrodnia ma zostanie,
Gdy oko twoje, jak Boża źrenica,

Wszystkie praktyki moje przeniknęło.
Nie chciej przeciągać sądu na mą hańbę;
Wyznanie moje niech wszystko zakończy;
A bezpośredni wyrok i śmierć moja —
Oto jedyna łaska, której żądam.
Książę.  Odpowiedz wprzódy — zbliż się Maryano —
Czy z tą kobietą byłeś zaręczony?
Angelo.  Byłem, mój książę.
Książę.  A więc ją natychmiast,
Bez żadnej zwłoki pojmij za swą żonę.
Połącz ich, mnichu, a po ceremonii
Powróć tu z nimi. Dopilnuj ich, stróżu.

(Wychodzą: Angelo, Maryana, Mnich Piotr i Stroi więzienia).

Eskalus.  Bardziej mnie jego zadziwia niesława,
Niżeli dziwny odkrycia jej sposób.
Książę.  Przybliż się teraz, piękna Izabello,
Twój mnich przed chwilą księciem twym jest teraz
Ale jak wprzódy twym byłem obrońcą,
Tak dziś z odzieżą nie zmieniłem serca,
I zawsze jestem sprawie twojej wierny.
Izabella.  Przebacz mi, panie, że twoja poddanka
Śmiałam twą godność ukrytą kłopotać.
Książę.  Wszystko przebaczam, i ty, drogie dziewczę,
Z twojej mi strony równą pokaż względność.
Wiem, że śmierć brata ciąży ci na sercu,
Może się dziwisz, dlaczego się kryłem,
Czemu, chcąc życie jego uratować,
Wolałem skryty na śmierć jego patrzeć,
Niż jawnie z moją wystąpić potęgą.
Szlachetne dziewczę, wszystkie moje plany
Zmąciła zbytnia śmierci jego nagłość,
Której leniwszą przypuszczałem stopę.
Pokój mu teraz! Bo lepsze to życie,
W którem już śmierci lękać się nie trzeba,
Niż życie pełne utrapień i trwogi.
Niech cię pocieszy myśl ta, Izabello,
Że brat twój teraz szczęśliwy.
Izabella.  Daj Boże!

(Wchodzą: Maryana, Angelo, Mnich Piotr i Stróż więzienia).

Książę.  Teraz przez miłość Maryany, przebacz
Nowożeńcowi, który się przybliża,
Który w rozpustnej myśli śmiał pokrzywdzić
Twój czysty honor tak dobrze broniony.
Lecz jak on na śmierć twego skazał brata,
Dwa razy zbrodniarz, bo zgwałcił dwa razy
I świętą czystość i świętą przysięgę,
Że uratuje Klaudya twego życie,
Tak przeciw niemu woła teraz prawo
Przez jego usta: Angelo za Klaudya!
Pośpiech za pośpiech i za karę kara,
Głowa za głowę i za miarę miara.
Tak jest, Angelo, twoja zbrodnia jawna;
Choćbyś śmiał przeczyć, na nic się to nie zda.
Na pniu tym samym głowę twą położysz,
Na którym Klaudyo, a z równym pośpiechem.
Precz z nim!
Maryana.  O, książę, łaskawy mój książę,
Chceszli więc zmienić ślub mój na szyderstwo?
Książę.  Jego, nie moją sprawą to szyderstwo.
Ślub mi się zdawał konieczną potrzebą,
Aby twój czysty honor uratować,
Bo zarzut, że cię niezamężną poznał,
Mógłby w przyszłości zatruć twoje szczęscie.
Majątek jego, chociaż spada na mnie
Przez konfiskatę, daję ci na wiano,
Żebyś lepszego kupić mogła męża.
Maryana.  Nie, książę, nie chcę, nie pragnę lepszego.
Książę.  Nie błagaj darmo, wyrok mój niezmienny.
Maryana  (klęka). Łaskawy panie —
Książę.  Czas tracisz na próżno.
Precz z nim i na śmierć! (Do Lucya) Teraz twoja kolej.
Maryana.  O, książę! Wstaw się za mną, Izabello!
Pożycz mi kolan teraz, a na wieki
Siebie, me wszystko służbie twej poświęcę!
Książę.  Czemu szalonem dręczysz ją błaganiem?
Gdyby uklękła przez litość dla ciebie,

Duchby jej brata z kamiennego łoża
Powstał i gniewny od stóp ją mych porwał.
Maryana.  Klęknij, o klęknij przy mnie, Izabello!
Milcząc, dłoń podnieś, a ja mówić będę.
Mówią, że nawet najcnotliwsi ludzie
Z wad są zlepieni i dla wad swych właśnie
Zdają się lepsi; i z mym tak jest mężem.
O, czy mi twoich nie pożyczysz kolan?
Książę.  On Klaudya głowę, swoją płaci głową.
Izabella  (klęka). Racz, panie, sądzić tego winowajcę,
Jakgdyby jeszcze brat mój był przy życiu;
Ja wierzę prawie w czynów jego szczerość
Do chwili, w której oko na mnie rzucił;
A jeśli tak jest, daruj mu, o panie!
Sąd sprawiedliwy na mego padł brata,
Bo czyn popełnił, który życiem spłacił;
Lecz złej Angelo nie dokonał myśli;
Racz w zapomnieniu pogrzebać zamiary,
Które przepadły, nim dobiegły mety:
Myśl ludzka ludzkim nie ulega sądom,
A zamiar jego był myślą.
Maryana.  Nic więcej.
Książę.  Próżne twe prośby; wstań, powtarzam jeszcze.
Nowy występek na myśl mi przychodzi:
Powiedz mi, stróżu, co było powodem,
Że głowa Klaudya o niezwykłym czasie
Pod mieczem spadła?
Stróż.  Odebrałem rozkaz.
Książę.  Czyli piśmienne masz na to dowody?
Stróż.  Nie, książę, rozkaz ustnie odebrałem.
Książę.  Więc za to służbę twoją dzisiaj tracisz;
Oddaj mi klucze.
Stróż.  Przebacz mi, mój panie!
I mnie się rozkaz nieprawny wydawał,
Wątpiłem jednak; w mojej niepewności
Żal mnie ogarnął, a jak dowód żalu
Żyje w więzieniu człowiek, który także
Umrzeć miał wskutek ustnego rozkazu.

Książę.  Jego nazwisko?
Stróż.  Zowie się Barnardyn.
Książę.  Czemuś podobnie z Klaudyem nie postąpił.
Przywiedź go tutaj, niechaj go zobaczę.

(Wychodzi Stróż)

Eskalus.  Jakże mi smutno, że człowiek tak mądry
I tak uczony jak ty, o Angelo,
Tak mógł pobłądzić w swej krwi gorącości,
Potem tak mało miarkować się w sądzie!
Angelo.  Mnie równie smutno, żem ten sprawił smutek,
A w sercu mojem tkwi żal tak głęboki,
Że nie o łaskę, ale o śmierć błagam,
Bo tysiąc razy na śmierć zasłużyłem.

(Wchodzą: Stroi więzienia, Barnardyn, Klaudyo z zasłoniętą twarzą i Julia).

Książę.  Gdzie jest Barnardyn?
Stróż.  To on jest, mój książę.
Książę.  O tym człowieku mówił mi braciszek.
Harda, jak słyszę, w ciele twojem dusza,
Niczego za tym światem się nie lęka;
I wedle twojej żyłeś dotąd wiary.
Wyrok twój zapadł, ale ci przebaczam
Ziemskie twe grzechy, i tylko wymagam,
Żebyś korzystał z mego miłosierdzia
I lepsze sobie przygotował czasy.
Ty, mnichu, przyjdź mu radą twą na pomoc;
Tobie go zwierzam. — A to co za człowiek
Zakapturzony?
Stróż.  To inny jest więzień,
Któżegom także w dniu tym uratował,
W którym miał umrzeć Klaudyo, a do Klaudya
Tak jest podobny jak do kropli kropla.

(Odsłania Klaudya).

Książę  (do lzab.). Jeśli do brata twojego podobny,
Przez pamięć brata i jemu przebaczam.
Daj mi twą rękę, powiedz, żeś jest moją,
Jak on mym bratem. Ale później o tem.
Angelo czuje, że jest ocalony,

Płomyk radości w oczach jego widzę.
Zły czyn, Angelo, na dobre ci wyszedł;
Kochaj twą żonę, bo lepsza od ciebie.
Serce mi w piersiach radzi miłosierdzie,
Jednemu tylko nie mogę przebaczyć.
(Do Lucya) Ty, ty, mopanku, coś tak dobrze wiedział,
Że jestem tchórzem, osłem i szaleńcem,
Że jestem cały z rozpusty zlepionym,
Czemże na tyle pochwał zasłużyłem?

Lucyo.  Na uczciwość, mój książę, wszystko na żart tylko mówiłem. Jeśli chcesz powiesić mnie za to, nic łatwiejszego, ale co do mnie, jeśli to być może, wolałbym zamienić szubienicę na chłostę.

Książę.  Nie, najprzód chłosta, potem szubienica.
Poprzednio, stróżu, ogłoś po ulicach,
Że jeśli jaką łotr ten skrzywdził dziewkę,
(A sam niedawno wyznał pod przysięgą,
Że jego sprawą jedna była matką)
Niech się tu stawi, a my zaręczamy,
Że ją natychmiast wziąć musi za żonę,
Następnie chłosta, wkońcu szubienica.

Lucyo.  Błagam cię, książę, nie żeń mnie z wytłukiem. Wszak sam powiedziałeś przed chwilą, że cię zrobiłem księciem; dobry panie, nie chciej w nagrodę robić mnie rogalem.

Książę.  Na honor, musisz pojąć ją za żonę.
Na ten raz twoim przebaczam potwarzom,
I resztę kary odpuszczam łaskawie.
Zamknij go teraz i zrób, co kazałem.

Lucyo.  Zmuszać człowieka do pojęcia za żonę wytłuka, jest to skazać go na śmierć, chłostę i postronek.

Książę.  Potwarz na księcia zasługuje na to. —
Pamiętaj, Klaudyo, że musisz naprawić
Krzywdę niewinnej dziewce wyrządzoną. —
Niech ci Bóg szczęści, dobra Maryano!
Bądź wdzięczny, kochaj żonę twą, Angelo,
Jak jej spowiednik znam wszystkie jej cnoty. —
Za twoją dobroć, dzięki ci, Eskalus,

W przyszłości lepsza czeka cię nagroda. —
I tobie, stróżu, dzięki za gorliwość!
Godniejsze ciebie znajdziemy ci miejsce.
Przebacz, Angelo, że zwiódł cię i posłał
Za Klaudya głowę, głowę Ragozyna;
Błąd się ten zresztą sam usprawiedliwia. —
A teraz tobie, droga Izabello,
Mam zrobić wniosek dla ciebie korzystny:
Jeśli przychylne znajdę posłuchanie,
Twoje i moje naszem pozostanie.
Do zamku teraz, by wam opowiedzieć,
Co jeszcze ciemne, co wam trzeba wiedzieć.

(Wychodzą).








  1. Szlachcic robi tu aluzyę do utraty włosów wskutek francuskiej choroby.
  2. Bastardo, słodkie wino włoskie, bardzo w modzie za czasów Szekspira.
  3. Lichwiarze za czasów Szekspira, jak dziś, dawali młodym marnotrawcom gotowizną małą tylko część summy biletem uznanej, resztę stanowiły towary wszelkiego rodzaju, a w Anglii bardzo często bibuła.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Józef Ignacy Kraszewski, William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.