Miarka za miarkę (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt drugi

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Miarka za miarkę
Rozdział Akt drugi
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XI
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Measure for Measure
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT DRUGI.
SCENA I.
Sala w domu Angela.
(Wchodzą: Angelo, Eskalus, Sędzia, Straż więzienia i Służba).

Angelo.  Nie róbmy z prawa śmiesznego straszydła,
Co miało ptaki drapieżne odganiać,
A które wkrótce, przez przyzwyczajenie,
Stało się grzędą zamiast być postrachem.
Eskalus.  Zgoda, zaostrzmy miecz sprawiedliwości,
By lekko zaciąć, nie żeby zabijać.
Ach, ten młodzieniec, za którym się wstawiam,
Jest synem ojca wysokiej zasługi.
Rozważ sam, panie, (choć wierzę, że ciągle
Życie twe biegło prostą cnoty drogą),

Czyli w wybuchu twoich namiętności,
Gdyby czas, miejsce twym sprzyjało żądzom,
Gdyby podszepty twej krwi rozpalonej
Znalazły pewną do celów swych drogę,
O, rozważ, czyli nie uległbyś czasem
Pokusom, które potępiasz w nim dzisiaj,
Czyby cię prawa nie dosięgła srogość.
Angelo.  Inną jest rzeczą pokus być przedmiotem,
A inną rzeczą pokusom tym uledz.
Wiem ja, że nieraz w dwunastu przysięgłych,
O życiu więźnia mających stanowić,
Zasiada stokroć wierutniejszy złodziej;
Lecz sprawiedliwość jawne chwyta zbrodnie;
Rzecz obojętna dla prawa, że złodziej
Złodzieja sądzi. Gdy zobaczę klejnot,
Zapewne skrzętnie podejmę go z ziemi,
Lecz klejnot, który oczów moich uszedł,
Rozgniotę stopą bez myśli i żalu.
To jego winy nie umniejsza wcale,
Że grzech podobny i ja popełniłem,
To może tylko służyć za prawidło,
(Jeżeli kiedy ja, sędzia surowy,
Stanę się winnym podobnego czynu),
Aby ta sama dosięgła mnie kara
Bez żadnych względów. On więc musi umrzeć.
Eskalus.  Niechaj się stanie wedle twej mądrości.
Angelo.  Gdzie stróż więzienia?
Stróż.  Jestem na rozkazy.
Angelo.  Dopilnuj, żeby jutro o dziewiątej
Wyrok spełniono. Daj mu spowiednika,
Niech się na drogę dobrze przygotuje,
Bo to ostatnia jego jest pielgrzymka.

(Wychodzi Stróż).

Eskalus.  I nam i jemu racz przebaczyć, Boże!
Grzech wznosi jednych, innych cnota traci:
Jeden bezkarnie ciągle grzeszyć może,
Inny grzech jeden gardłem swojem płaci.

(Wchodzą: Łokieć, Pianka, Pajac i Straż).

Łokieć.  Dalej, odstawcie ich tu! Jeśli to są dobrzy ludzie w rzeczypospolitej, co marnie czas marnują po domach publicznych, to ja nie znam się na prawie. Odstawcie ich tu!
Angelo.  Cóż to, mości panie? Jak się nazywasz i po co tu przychodzisz?
Łokieć.  Z pozwoleniem waszej dostojności, jestem ubogi konstabl jego królewskiej mości, a nazywam się Łokieć. Stoję na sprawiedliwości i przyprowadzam przed waszą dostojność dwóch znanych dobroczyńców.
Angelo.  Dobroczyńców? Cóż to za dobroczyńcy? Czy nie chcesz czasem powiedzieć: złoczyńców?
Łokieć.  Jeśli tak się waszej dostojności podoba. Nie wiem ja dobrze, czem są oni, ale to wiem i tego jestem pewny, że wierutne z nich hultaje, że niema w nich okruszyny bezbożności, którą dobry chrześcijanin mieć powinien.
Eskalus.  Sprawa doskonale wyłożona dowodzi mądrości urzędnika.
Angelo.  Ciągnij rzecz dalej. Co to za ludzie? Imię twoje Łokieć; czemu nie mówisz, panie Łokciu?
Pajac.  Nie może, dostojny panie, do tego trzeba światła, a u niego tylko łokcie świecą.
Angelo.  A ty, co za jeden?
Łokieć.  On, panie? To szynkarczyk, panie, a pół rajfur, sługa złej niewiasty, której dom, jak powiadają, rozwalono na przedmieściu, a która teraz trzyma łazienki, choć nie radziłbym nikomu szukać w nich czystości.
Eskalus.  Skąd wiesz o tem?
Łokieć.  Żona moja, panie, którą przed niebem i waszą dostojnością prostytuję —
Eskalus.  Jakto? twoją żonę?
Łokieć.  Tak jest, panie, bo to, dzięki Bogu, uczciwa jest niewiasta.
Eskalus.  I dlatego ją prostytujesz?
Łokieć.  I siebie samego tak dobrze, jak ją prostytuję, że jeśli ten dom nie jest domem wszeteczności, to tem gorzej dla niej, bo to nic warte domisko.
Eskalus.  Ale skąd wiesz o tem, konstablu?
Łokieć.  Skąd wiem? Od mojej żony, która gdyby miała cielesne depozycye, mogłaby się tam była dopuścić poróbstwa, cudzołostwa i wszystkich nieczystości.
Eskalus.  Z podszeptów tej kobiety?
Łokieć.  Tak jest, panie, z podszeptów pani Przepieczonej; ale jak mu w twarz plunęła, zobaczył dopiero, z kim ma do czynienia.
Pajac.  Z pozwoleniem waszej dostojności, nie tak stoi sprawa.
Łokieć.  Dowiedź tego przed tymi hajdamakami ty, honorowy człowieku, dowiedź tego!
Eskalus  (do Angela). Uważaj na jego przekładnię.
Pajac.  Przyszła ona do nas brzemienna, bo się jej zachciało, z pańskiem przeproszeniem, gotowanych śliwek. Mieliśmy podówczas dwie tylko w całym domu a i te, w odległym owym czasie, leżały, że tak powiem, na talerzyku od wetów, który wart był mniej więcej trzy grosze. Wasza dostojność widziała zapewne tego rodzaju talerzyki; nie chińska to porcelana, ale fajans niezgorszy.
Eskalus.  Do rzeczy, do rzeczy, mniejsza o talerzyk!
Pajac.  To prawda, talerzyk niewart niucha tabaki. Wasza dostojność ma wtem zupełną racyę, a więc do rzeczy! Otóż więc, jak już powiedziałem, ta pani Łokciowa, będąc, jak już powiedziałem, brzemienną, miała żywot odęty, a zachciało się jej gotowanych śliwek, a że nie mieliśmy więcej jak dwie na talerzyku, jak to już powiedziałem, bo pan Pianka, ten sam właśnie tu człowiek, zjadł resztę, jak powiedziałem, i, jak powiedziałem, zapłacił za nie uczciwie, bo jak pewno pamiętasz, panie Pianko, nie miałem ci zdać reszty trzech groszy.
Pianka.  To prawda, nie miałeś.
Pajac.  Bardzo dobrze; gdy więc, jak pamiętasz, w tę właśnie porę gryzłeś pestki śliwek wyż rzeczonych —
Pianka.  To prawda, gryzłem podówczas pestki.
Pajac.  Więc dobrze, a ja ci mówiłem, jeżeli pamiętasz, że ten jeden i tamten drugi nie wyleczą się z wiadomej rzeczy, jeśli nie pójdą na ścisłą dyetę, jak ci powiedziałem.
Pianka.  Wszystko prawda.
Pajac.  Więc dobrze —
Eskalus.  Do rzeczy; nudny z ciebie błazen; do rzeczy! Coście zrobili żonie Łokcia, że przychodzi na skargę? Opowiedz, coście jej zrobili. Przystąp do rzeczy!
Pajac.  Wasza dostojność nie może jeszcze do niej przystąpić.
Eskalus.  Ani też myślę.
Pajac.  A jednak przystąpi do niej wasza dostojność, z waszej dostojności przyzwoleniem. Błagam, niech wasza dostojność raczy spojrzeć na tego tu Piankę; człowiek ten ma ośmdziesiąt funtów intraty, a jego ojciec umarł w dzień Wszystkich Świętych. Czy nie w dzień Wszystkich Świętych, panie Pianko?
Pianka.  W wilię Wszystkich Świętych.
Pajac.  A, tak jest, w wilię Wszystkich Świętych. Spodziewam się, że to mi są prawdy. Otóż więc, jak powiedziałem, siedział pan Pianka na stołeczku w izbie Winogradu, w której, jak wiadomo, najwięcej sobie upodobałeś. Czy to prawda?
Pianka.  Prawda, bo to ciepła izba i doskonała na zimę.
Pajac.  Dobrze więc; spodziewam się, że to mi są prawdy.

Angelo.  Widzę, że będziesz bajał przez noc ruską
W porze, gdy noce ciągną się najdłużej. —
Ja odejść muszę; zostawiam ci sprawę,
A mam nadzieję, że znajdziesz powody,
Aby na chłostę wszystkich razem skazać.
Eskalus.  I ja tak myślę. Więc żegnam cię, panie.

(Wychodzi Angelo).

Wróćmy teraz do rzeczy. Coście zrobili żonie Łokcia? raz jeszcze pytam.
Pajac.  Raz, panie? Nic jej raz nie zrobiliśmy.
Łokieć.  Błagam cię, panie, zapytaj, co hultaj ten żonie mojej zrobił.
Pajac.  I ja także błagam cię, panie, zapytaj mnie, co on jej zrobił.
Eskalus.  Więc pytam, co zrobił jej ten jegomość?
Pajac.  Błagam cię, panie, przyjrzej się twarzy tego jegomościa. Dobry panie Pianko, spojrzej na jego dostojność, proszę cię o to w dobrej myśli. Czy przypatrzyła się wasza dostojność jego twarzy?
Eskalus.  Przypatrzyłem się jej dobrze.
Pajac.  Błagam cię, panie, przypatrz się jej tylko dobrze.
Eskalus.  Już to zrobiłem.
Pajac.  Czy wasza dostojność widzi co złego w jego twarzy?
Eskalus.  Nic wcale.
Pajac.  Otóż ja gotów przysiądz na biblię, że co w nim najgorsze, to twarz jego; jeśli więc co w nim najgorsze to twarz jego, jakżeby mógł pan Pianka zrobić co złego żonie konstabla? Pragnąłbym, żeby mi na to pytanie wasza dostojność odpowiedziała.
Eskalus.  Ma racyę. Cóż ty na to, konstablu?
Łokieć.  Naprzód, z pozwoleniem waszej dostojności, dom tamten jest respektowany, powtóre jegomość ten jest respektowany, a nakoniec, pani jego jest respektowana kobieta.
Pajac.  A ja, panie, na rękę tę przysięgam, że żona jego więcej jest respektowana, jak my wszyscy.
Łokieć.  Łżesz, hultaju, łżesz, obrzydły hultaju! nie przyszedł jeszcze czas, w którymby żona moja była respektowana przez mężczyznę, kobietę lub dziecię.
Pajac.  Panie, panie, ona była z nim respektowana jeszcze, nim wziął ją za żonę.
Eskalus.  Kto tu jest mędrszy? Sprawiedliwość czy niegodziwość? — Czy to prawda?
Łokieć.  A ty łotrze! a ty hajdamaku! a ty złośliwy Hannibalu! Ja z nią respektowany, nim ją wziąłem za żonę? Jeśli się pokaże, że ja byłem z nią respektowany, albo ona ze mną, to niech mnie wasza dostojność nie uważa więcej za urzędnika jego królewskiej mości. Dowiedź tego, złośliwy Hannibalu, albo ci wytoczę proces o gwałt publiczny.
Eskalus.  A gdyby ci jeszcze dał kuksa, mógłbyś dołączyć proces o potwarz.
Łokieć.  To prawda; dziękuję waszej dostojności za radę. Co mi każe wasza dostojność zrobić z tym hultajem?
Eskalus.  Żeby ci powiedzieć prawdę, mój konstablu, skoro ten człowiek dopuścił się rzeczy, którebyś denuncyował, gdybyś mógł, pozwól, niech, brnie w nich dalej, póki się nie dowiesz, co to za rzeczy.
Łokieć.  Dziękuję waszej dostojności za wyrok. Widzisz, rozpustny hultaju, na co ci przyszło, musisz brnąć teraz, hultaju, tak jest, musisz brnąć, hultaju, w twoich rzeczach.
Eskalus.  (do Pianki). Gdzie się rodziłeś, przyjacielu?
Pianka.  Tu w Wiedniu, panie.
Eskalus.  Czy masz ośmdziesiąt funtów rocznej intraty?
Pianka.  Mam, z pozwoleniem waszej dostojności.
Eskalus  (do Pajaca). Jakie twoje rzemiosło?
Pajac.  Szynkarczyk, szynkarczyk w służbie u biednej wdowy.
Eskalus.  A nazwisko twojej pani?
Pajac.  Pani Przepieczona.
Eskalus.  Czy miała więcej niż jednego męża?
Pajac.  Dziewięciu, panie, ostatni był Przepieczony.
Eskalus.  Dziewięciu! — Zbliż się tu, panie Pianko. Panie Pianko, nie życzyłbym sobie, żebyś zabierał znajomość z szynkarczykami, oni cię odszumują, panie Pianko, a ty ich poprowadzisz na szubienicę. Idź teraz z Bogiem, i niech nie słyszę o tobie więcej.
Pianka.  Dziękuję waszej dostojności. Co do mnie, moja noga nie postanie w szynkowni, żeby mnie tam kto nie pociągnął.
Eskalus.  Dosyć na tem, panie Pianko, żegnam cię. (Wychodzi Pianka). Teraz na ciebie kolej, panie szynkarczyku. Twoje nazwisko, panie szynkarczyku?
Pajac.  Pompejusz.
Eskalus.  Pompejusz, a potem?
Pajac.  Zad, z przeproszeniem waszej dostojności.
Eskalus.  Sprawiedliwie cię nazwano od rzeczy, którą celujesz, tak więc, w najbestliwszem znaczeniu wyrazu, jesteś Pompejusz Wielki. Pompejuszu, jesteś trochę rajfurem, Pompejuszu, choć osłaniasz twoje rzemiosło szynkarskim fartuchem. Czy nie prawda? Bądź ze mną szczery, nic na tem nie stracisz.
Pajac.  Uznaję, panie, że biedny ze mnie chudeusz, że chcę na kawałek chleba zarobić.
Eskalus.  Chcesz na kawałek chleba zarobić, Pompejuszu, rajfurując? Co myślisz o twojem rzemiośle? Czy to prawne rzemiosło?
Pajac.  Gdyby prawo pozwoliło.
Eskalus.  Ale prawo nie pozwoliło; rzemiosło to zakazane w Wiedniu.
Pajac.  Czy wasza dostojność zamierza owałaszyć i okapłonić wszystką młodzież naszego miasta?
Eskalus.  Bynajmniej.
Pajac.  To wedle mojego biednego sądu, młodzież pójdzie, gdzie chodziła. Niech tylko wasza dostojność weźmie w dobrą ryzę jejmościanki i birbantów, a nie będzie miała potrzeby obawiać się rajfurów.
Eskalus.  Przedsięwzięte są już środki zaradcze, możesz wierzyć mojemu słowu: miecz i szubienica.
Pajac.  Jeżeli tylko przez lat dziesięć będziecie ścinać i wieszać tego rodzaju przestępców, to radzę wam zawczasu za granicą świeży transport głów zapisać. Niech to prawo utrzyma się w Wiedniu przez lat dziesięć, to ja najpiękniejszy dom wynajmę po trojaku od łokcia fasady. Jeśli wasza dostojność dnia tego dożyje, niech powie: Pompejusz mi to powiedział.
Eskalus.  Dziękuję ci, dobry Pompejuszu, a słuchaj, co ci powiem w nagrodę twoich przepowiedni: Strzeż się, żebym cię znowu nie zobaczył przed sobą oskarżonego o cokolwiekbądź, choćby tylko o dalszy pobyt w twojem dzisiejszem mieszkaniu, bo inaczej przepędzę cię do twoich namiotów i będę dla ciebie niemiłosiernym Cezarem, a tłómacząc się jaśniej, każę cię wychłostać. Na teraz, żegnam cię, Pompejuszu.
Pajac.  Dziękuję waszej dostojności za dobrą radę; o ile jej usłucham, będzie to zależało od ciała i fortuny.

Wychłostać! Chłop cham swego niech wychłoszcze osła:
Kij nie odstraszy męża od jego rzemiosła (wychodzi).

Eskalus.  Zbliż się, panie Łokciu, zbliż się, panie konstablu! Od jak dawna piastujesz godność konstabla?
Łokieć.  Od siedmiu lat i sześciu miesięcy, panie.
Eskalus.  Domyślałem się z twojej zręczności w pełnieniu urzędu, że go sprawowałeś czas długi. Powiadasz więc, całych lat siedem?
Łokieć.  I sześć miesięcy.
Eskalus.  Ach, nie mały to być musiał krzyż dla ciebie! Źle, że tak często obarczasz się tą godnością. Czy niema w twoim cyrkule zdolnych do tego ludzi?
Łokieć.  Mało, panie, mających dość sprytu do takich rzeczy; wybrani radzi wybierają mnie na zastępcę. Podejmuję się obowiązku za trochę grosiwa, a starczę wszystkiemu.
Eskalus.  Słuchaj, przynieś mi listę imienną sześciu lub siedmiu najzdolniejszych ludzi twojej parafii.
Łokieć.  Do mieszkania waszej dostojności?
Eskalus.  Do mojego mieszkania. Żegnam cię. (Wychodzi Łokieć). Która teraz, jak sądzisz, godzina?
Sędzia.  Jedenasta.
Eskalus.  Proszę cię z sobą na obiad.
Sędzia.  Pokornie dziękuję.

Eskalus.  Wyrok na Klaudya głęboko mnie smuci.
Sędzia.  Zbyt się surowym pokazał Angelo.
Eskalus.  Surowość jednak była koniecznością.
Nie zawsze, co się miłosierdziem zdaje,
Jest miłosierdziem. Zawsze przebaczenie
Nowych i gorszych występków jest ojcem.
A przecie — przecie — o, biedny nasz Klaudyo!
Niema lekarstwa. Czas już, śpieszmy, panie!

(Wychodzą).

SCENA II.
Inna sala w pałacu Angela.
(Wchodzą: Stróż więzienia i Sługa).

Sługa.  Angelo teraz daje posłuchanie,
Lecz wkrótce wyjdzie, idę go uprzedzić (wychodzi).
Stróż.  Raz jeszcze spytam, jaka jego wola;

Może przebaczy — to grzech jakby we śnie,
Grzech wspólny wszystkim i sektom i wiekom,
A on za grzech ten gardłem ma zapłacić!

(Wchodzi Angelo).

Angelo.  Czego chcesz, stróżu?
Stróż.  Czy twą zawsze wolą,
By Klaudya głowa spadła jutro rano?
Angelo.  Czyś nie odebrał już moich rozkazów?
Co się ma znaczyć powtórne pytanie?
Stróż.  Popędliwości zbytku się obawiam;
Przebacz mi, panie, jeśli śmiem powiedzieć:
Były przypadki, że po egzekucyi
Trybunał swego żałował wyroku.
Angelo.  To rzecz jest moja, ty rób, co ci każą,
Lub złóż twój urząd, nie będziemy płakać
Po twojej stracie.
Stróż.  O, przebacz mi, panie!
A co z płaczącą Julią mamy począć?
Jej czas się zbliża.
Angelo.  Wynajdź jej schronienie
Z jej położeniem zgodniejsze, a śpiesz się.

(Wchodzi Sługa).

Sługa.  U progu błaga siostra skazanego
O posłuchanie.
Angelo.  Czy Klaudyo ma siostrę?
Stróż.  Ma, panie, siostrę, pełną cnót dziewicę,
Która ma wkrótce do klasztoru wstąpić,
Lub już wstąpiła.
Angelo.  Możesz ją wprowadzić.

(Wychodzi Sługa).

Dojrzej, ażeby dano poróbnicy,
Co jej potrzeba, ale nic nad miarę.
Wydam potrzebne do tego rozkazy.

(Wchodzą: Lucyo i Izabella).

Stróż.  Składam me służby. (Chce odchodzić).
Angelo.  Zatrzymaj się chwilę.
(Do Izab.) Po co przychodzisz?
Izabella.  Przy chodzę ze łzami

O miłosierdzie błagać cię, o panie!
Racz mnie wysłuchać.
Angelo.  Słucham, czego żądasz?
Izabella.  Jest grzech od wszystkich grzechów obrzydliwszy,
Którybym chciała, by praw miecz surowy
Z ziemi wyplenił, w którego obronie
Słowa jednego nie rzekłabym nigdy,
Gdyby z mą wolą nie walczyło serce.
Angelo.  Tłómacz się jaśniej.
Izabella.  Ach, panie, mam brata,
Twoim wyrokiem na śmierć skazanego.
Niech grzech, nie człowiek będzie potępiony.
Stróż.  Natchnij cię, Boże, przekonania siłą!
Angelo.  Mam grzech potępić, przebaczyć grzesznikom?
Już przed uczynkiem grzech jest potępiony,
A mójby urząd wszelką wagę stracił,
Gdybym grzech tylko surowo potępiał,
A grzesznikowi dawał przebaczenie.
Izabella.  Surowe prawo chociaż sprawiedliwe!
Miałam więc brata. Bóg z tobą, o panie!

(Chce wychodzić).

Lucyo  (do Izab.). Nie trać już serca; powtórz jeszcze prośbę,
Uklęknij, zawieś się na jego płaszczu:
Zbyt jesteś zimna; gdyby szło o szpilkę,
Mniejbyś niż teraz nie była natrętną.
Powtórz twą prośbę!
Izabella.  A więc umrzeć musi?
Angelo.  Niema ratunku.
Izabella.  O, jest, jest ratunek!
Możesz przebaczyć, a litości słowo
Nie zbudzi smutku na niebie ni ziemi.
Angelo.  Nie chcę.
Izabella.  A gdybyś chciał, panie, czy możesz?
Angelo.  Tego nie mogę, czego zrobić nie chcę.
Izabella.  Lecz czybyś nie mógł — a bez krzywdy świata —
Nie mógł przebaczyć, gdyby twoje serce
Litość uczuło, którą czuje moje?
Angelo.  Wyrok już zapadł, wszystko już za późno.

Lucyo  (do Izab.). Zbyt jesteś zimna.
Izabella.  Wszystko już za późno?
Kto wyrzekł słowo, może je odwołać.
O, wierz mi, panie, znak żaden godności,
Królów korona, lub miecz namiestniczy,
Sędziów gronostaj, hetmanów buława,
Nie tyle zdobią ich co miłosierdzie!
Gdybyś, o panie, na jego był miejscu,
A on na twojem, gdybyś, jak on zgrzeszył,
Nie byłby sędzią tak jak ty surowym.
Angelo.  Skończ, proszę; odejdź!
Izabella.  Gdyby Bóg łaskawy
Twą mi dał władzę, tyś był Izabellą,
Czyżbym tak twoją prośbę odepchnęła?
Jabym ci słowem wskazała różnicę
Pomiędzy sędzią, a pomiędzy więźniem.
Lucyo  (do Izab.). Dalej, mów dalej! trafiłaś w słabiznę.
Angelo.  Praw tylko naszych twój brat jest ofiarą;
Na próżno ze mną słowa twe marnujesz.
Izabella.  Ach, pomnij, panie, że ród ludzki cały
Pierwszego grzechu padł także ofiarą,
A ten, co mógłby uwiecznić upadek,
W samym upadku znalazł wybawienie.
Czem byłbyś, panie, gdyby sędziów Sędzia
Chciał tylko wedle zasług twych cię sądzić?
O, pomyśl o tem, pomyśl, a z ust twoich
Wypłynie wdzięczne słowo miłosierdzia,
Jakbyś nanowo odżył odkupieniem!
Angelo.  Piękna dziewico, raz jeszcze powtarzam,
Nie ja, lecz prawo brata twego sądzi;
Gdyby mym krewnym, bratem był lub synem,
Temu samemu uległby losowi.
On jutro umrze.
Izabella.  Jutro! to zbyt nagle!
Ach, nazbyt nagle! O, przebacz mu, panie!
On na śmierć jeszcze nie przygotowany.
Na stół nasz ptactwo zabijamy w porę;
Ty niebu służyć z mniejszą chcesz bacznością

Niż kucharz naszym grzesznym służy ciałom?
O, dobry panie, rozważ w twojej myśli,
Kto dotąd życiem płacił ten występek,
Choć go się tylu dopuściło!
Lucyo.  Dobrze!
Angelo.  Prawo to spało, ale nie umarło.
Występnych liczbę zmniejszyłaby trwoga,
Gdyby, kto pierwszy śmiał przestąpić prawo,
Gardłem zapłacił. Dziś prawo zbudzone
Notuje czyny, i na wzór proroka
Patrzy w zwierciadło, w którem jasno widzi
Zbrodnie gotowe, lub dziś, pobłażaniem,
Albo w następnych pojawić się latach,
I czujne w samym niszczy je zarodku.
Izabela.  Bądź miłosierny!
Angelo.  Mego miłosierdzia
Najlepszym świadkiem moja sprawiedliwość,
Która litośnie ratuje tysiące,
Gnane do grzechów zbytkiem pobłażania,
A łaską nawet jest dla winowajcy,
Co życiem płacąc jeden grzech spełniony,
Ginie i więcej grzeszyć już nie może.
Dość na tem, odejdź! twój brat umrze jutro.
Izabela.  Pierwszy wydajesz wyrok tak surowy,
On surowości tej pierwszą ofiarą.
Dobrze jest, panie, mieć olbrzymią siłę,
Lecz jest tyranią jak olbrzym używać
Siły tej.
Lucyo.  Pysznie; mówisz, jak należy!
Izabela.  Gdyby potężni ludzie w swoich dłoniach
Mieli Jowisza grzmoty, nigdy Jowisz
W swojemby niebie nie ostał spokojnie,
Lada urzędnik, słaby, karłowaty,
Wiecznymby grzmotem niebiosa ogłuszał.
Grzmoty! wciąż grzmoty! Miłosierny Boże,
Ty częściej swoim siarczystym piorunem
Kruszysz pień dębu twardy i sękaty
Niż gibkie mirtu gałązki, lecz człowiek,

Dumny potęgą na chwilę mu daną.
A swojej szklanej niepomny kruchości,
Jak małpa w gniewie, przed wysokiem niebem
Tak dziwne stroi wybryki i susy,
Ze łzy boleści sączy chór aniołów,
A — gdyby chór ten ludzkie miał szyderstwo,
Całeby niebo śmiechem swym napełnił.
Lucyo.  O, jeszcze, jeszcze! mięknąć już zaczyna.
Stróż.  Dozwól, o Boże, by go przebłagała!
Izabella.  Nie możem bliźnich wagą naszą mierzyć;
Wolno jest wielkim ludziom z świętych szydzić,
Lecz co dowcipem u nich, to w maluczkich
Jest profanacyą.
Lucyo.  Wybornie! ciąg dalszy!
Izabella.  Co w ustach wodza gniew tylko oznacza,
W ustach żołnierza czystem jest błazeństwem.
Lucyo.  Skąd wiesz to wszystko? ale mów, mów dalej!
Angelo.  W jakim mi celu prawisz te maksymy?
Izabella.  Bo władza, panie, choć jak my omylna,
Ma jednak w sobie razem i lekarstwo,
Którem wielkości wady może leczyć.
Uderz się w piersi, zagłąb się sam w sobie,
Spytaj się serca, czy w niem niema śladu
Grzechu, za który brat mój płaci głową:
Gdy serce zezna winę przyrodzoną,
Niech językowi i myślom twym wzbroni
Na życie brata mojego nastawać.
Angelo.  Tyle rozumu w tem wszystkiem, co mówi,
Że się mój rozum chwiać we mnie zaczyna.
Bądź zdrowa!
Izabella.  Panie, zatrzymaj się jeszcze!
Angelo.  Pomyślę o tem, wróć tu jutro rano.
Izabella.  Słuchaj, jakiemi przekupię cię skarby.
Angelo.  Co? mnie przekupisz?
Izabella.  Tak jest, ciebie, panie.
Skarby, któremi z niebem się podzielisz.
Lucyo.  O, co za szczęście! bez tego dodatku
Psułaby wszystko.

Izabella.  Nie złotą monetą,
Nie klejnotami, których, wartość leży
W kaprysie ludzkim, lecz czystą modlitwą
Poszczących dziewic, które się wyrzekły
Myśli o wszystkiem, co z czasem przemija.
Angelo.  Dobrze, przyjdź jutro.
Lucyo.  Idźmy, jest nadzieja.
Niechaj Bóg waszą dostojność zachowa!
Angelo  (na str.). Amen! Bo czuję, że pokusa modłom
Drogę zabiega.
Izabella.  O której godzinie
Mam się tu stawić?
Angelo.  Byle przed południem.
Izabella.  Niech Bóg was strzeże!

(Wychodzą: Lucyo, Izabella i Stróż).

Angelo.  O, niech mnie strzeże,
Strzeże od ciebie, nawet od twej cnoty!
Cóż to jest? Jej to czy moja jest wina?
Ha! kto winniejszy! Kto? czyli kusiciel
Czyli kuszony? Nie, nie, to nie ona,
Ona nie kusi; lecz ja, przy fiołku
Stojąc na słońcu, na jego promieniach
Nie jak kwiat pachnę, lecz jak ścierwo gniję.
Czemu na zmysły nasze silniej działa
Kobiety cnota niż jej lekkomyślność?
Czemu, gdy tyle pustych mamy gruntów,
Pragniemy jeszcze i świątynię zburzyć,
By na jej gruzach dom grzechu budować?
O, zgroza, zgroza! Co robisz, Angelo?
Czem jesteś? Czemu pragniesz jej do grzechu,
Który był dla niej podnietą do cnoty?
Niech brat jej żyje; złodziej ma wymówkę,
Gdy się sam sędzia kradzieży dopuszcza.
Co? czy ją kocham, kiedy tak gorąco
Pragnę raz jeszcze jej słodki głos słyszeć,
I grzać się pragnę przy ócz jej płomieniach?
O czemże marzę? O, chytry nasz wrogu,
Który, świętego złapać chcąc na haczyk,

Świętą zanętę włożyć potrafiłeś!
Ze wszystkich pokus najniebezpieczniejsza,
Co nas miłością cnoty na grzech pędzi.
Nigdy mi dotąd rozpustna kobieta,
Podwójną wędką: sztuki i natury,
Nie rozbudziła śpiącej zmysłowości,
A ta dziewica podbija mnie cnotą!
Do dziś, gdy parę kochanków widziałem,
Tylkom się dziwił, tylko uśmiechałem (wychodzi).


SCENA III.
Izba w więzieniu.
(Wchodzą: Książę, przebrany za mnicha i Stróż więzienia).

Książę.  Witam cię, stróżu! Wszak ze stróżem mówię?
Stróż.  Tak jest, mój ojcze, jakie twe żądanie?
Książę.  Prawa zakonu, miłość chrześcijańska,
Mury więzienia nawiedzać mi każą,
By nieść pociechę duszom utrapionym.
Wedle zwyczaju otwórz mi ich wrota,
Opowiedz zbrodni każdego naturę,
Bym dał stosowną każdemu naukę.
Stróż.  Zrobię i więcej, jeśli więcej trzeba.

(Wchodzi Julia).

Patrz, oto wchodzi jedna z uwięzionych,
Co wpadła w ogień swej własnej młodości
I w nim spaliła czyste swoje imię.
W ciąży jest, widzisz; jej współwinowajca
Na śmierć skazany; gorący młodzieniec,
Gotowszy grzech swój raz jeszcze powtórzyć,
Niż popełniony swą zapłacić głową.
Książę.  Kiedy ma umrzeć?
Stróż.  Jutro, jak się zdaje.
(Do Julii) Zaczekaj chwilę, wszystko już gotowe,
Wnet do nowego wyślę się mieszkania.
Książę.  Czyli żałujesz za grzech, który dźwigasz?
Julia.  Żałuję; hańbę mą z pokorą znoszę.

Książę.  Zrobimy razem sumienia rachunek,
Zobaczym, czyli szczera twa pokuta,
Czyli pozorna.
Julia.  Słucham cię, mój ojcze.
Książę.  Czy kochasz męża, nieszczęść twoich sprawcę?
Julia.  Kocham, jak kocham sprawcę jego nieszczęść.
Książę.  Więc grzech wasz wielki był, widzę, spełniony
Za wspólną zgodą?
Julia.  Za wspólną, mój ojcze.
Książę.  Gdy tak, to większe twoje przewinienie.
Julia.  Wiem o tem, ojcze, i żałuję za nie.
Książę.  To dobrze, córko, lecz czy żal twój czasem
Nie skutkiem hańby, którą grzech sprowadził?
Żal taki o nas nie o niebie myśli,
I nie jest bożej miłości owocem,
Lecz naszej trwogi.
Julia.  Jak za zły uczynek
Za grzech żałuję, i z radością teraz
Hańbę mą znoszę.
Książę.  Wytrwaj w tem uczuciu.
Jutro ma umrzeć twój współwinowajca,
Idę go właśnie na śmierć przygotować.
Benedicite! Pan z tobą (wychodzi)!
Julia.  On jutro,
Jutro ma umrzeć! Jak okrutna litość,
Co mi zostawia życie, które odtąd
Będzie mi tylko bolesnem konaniem!
Stróż.  Los jego smutny serce mi zakrwawia. (Wychodzą).


SCENA IV.
Pokój w domu Angela.
(Wchodzi Angelo).

Angelo.  Gdy się chcę modlić lub myśleć, modlitwy
I myśl ku różnym ulatują stronom.
Niebo ma tylko próżne moje słowa,
Ma wyobraźnia nie słucha języka,

Przy Izabelli zarzuca kotwicę.
Niebo w mych ustach, jakbym jego imię
Przeżuwał tylko, lecz w sercu panuje
I ciągle rośnie namiętność bez granic.
Rząd, dotąd myśli mych jedyny przedmiot,
Jest dla mnie teraz jakby dobra księga,
Ciągiem czytaniem sucha i nudząca:
Moją powagę, którąm tak był dumny,
(Niechaj mnie ludzkie nie dosłyszy ucho!)
Moją powagę mógłbym dziś wymienić
Za lada piórko, wietrzyków igraszkę.
O, wielka formy i miejsca potęgo,
Jak często twoją powłoką i suknią
Nietylko głupców odurzasz, lecz nawet
I mędrców dusze wiążesz pozorami!
Krew krwią jest zawsze; napisz: „dobry anioł“
Na dyabla rogu, a ujrzysz, dla tłumu
Rogi przestaną dyabła być znamieniem.

(Wchodzi Sługa).

Co mi przynosisz?
Sługa.  Siostra Izabella
O posłuchanie prosi.
Angelo.  Wskaż jej drogę.

(Wychodzi Sługa).

O, Boże! czemu żył moich krew wszystka
Do serca bieży, władzę mu odbiera,
I wszystkie moje krępuje zdolności?
Tak omdlałego głupi tłum zabija;
Każdy chce pomódz, a tylko tamuje
Powietrze, które mogłoby go jeszcze
Do zmysłów wrócić; tak lud nierozważny,
A do swojego przywiązany króla,
By się pokazał, swe rzuca warsztaty,
Tłoczy się wkoło, tak, że się nakoniec
Natrętna miłość obrazą wydaje. (Wchodzi Izabella)
Piękna dziewico, po co tu przychodzisz?
Izabella.  O twej ostatniej dowiedzieć się woli.
Angelo.  Wolałbym raczej, żebyś bez pytania

Wiedziała o niej. Brat twój żyć nie może.
Izabella.  Czy tak? Niech niebo zachowa cię, panie!

(Chce wychodzić).

Angelo.  Żyć jednak może na chwilę, a nawet
Żyć jeszcze może jak ty lub ja długo:
A jednak musi umrzeć.
Izabella.  Przez twój wyrok?
Angelo.  Tak jest.
Izabella.  Więc, panie, racz mi dzień powiedzieć,
By, korzystając z krótkich chwil przewłoki,
Brat mój choć duszę uratować zdołał.
Angelo.  Ha, szpetne grzechy! Byłoby to samo
Przebaczyć temu, który skradł naturze
Postać człowieka już ukształtowaną,
Co ułaskawić występne słodycze,
Które fałszywym wybijać śmią stemplem
Obraz niebieski; nie trudniej jest bowiem
Fałszywie wydrzeć życie prawnie dane,
Co odlać nowe na fałszywą formę.
Izabella.  Tak napisano w niebie, nie na ziemi.
Angelo.  To twoje zdanie? Zaraz zobaczymy:
Powiedz, co.wolisz, czy, by twemu bratu
Wydarło życie prawo sprawiedliwe,
Czy też, dla brata twojego ratunku,
Ciało twe oddać słodkiej nieczystości,
Jak ta oddala, którą on zniesławił?
Izabella.  Lepiej poświęcić ciało niźli duszę,
Wierzaj mi, panie.
Angelo.  Lecz o twojej duszy
Niema tu mowy. Z grzechów przymuszonych
Choć robią liczbę, nie zdajemy liczby.
Izabella.  Jak to rozumiesz?
Angelo.  Nie zaręczam za to,
Bo mógłbym przeczyć temu, co wyrzekłem.
Odpowiedz jednak: Ja, jak tłómacz prawa,
Na śmierć skazuję twojego dziś brata,
Czyliżby nie był grzech dobrym uczynkiem,
By tego brata życie uratować?

Izabella.  O, grzech ten popełń, a ja, bez obawy,
Na mej go duszy rachunek zapiszę:
To nie grzech będzie, lecz dobry uczynek.
Angelo.  Jeżeli pragniesz dopuścić się grzechu,
I na twej duszy rachunek go wpisać,
Chęć miłosierna twój grzech zrównoważy.
Izabella.  Jeśli o życie jego błagać grzechem,
Niechaj przed niebem za grzech ten odpowiem:
Jeśli jest grzechem błagań mych wysłuchać,
W moich modlitwach prosić będę Boga,
By grzech ten dodał do wszystkich mych grzechów,
A liczby z niego od ciebie nie żądał.
Angelo.  Nie, słuchaj; myśl twa nie idzie mej śladem,
Zbytkiem prostoty szczerej czy udanej;
Jesteś niedobrą, jeśli ją udajesz.
Izabella.  Niechże więc będę prostą i niedobrą,
Byłem w pokorze ducha ci wyznała.
Żem nie jest lepszą.
Angelo.  Tak mądrość chce świecić
W całej swej chwale, kiedy się poniża;
Tak czarna maska przymusza nas marzyć
0 wdziękach stokroć razy potężniejszych,
Niż wdzięki w całym jaśniejące blasku. —
Lecz słuchaj, muszę tłómaczyć się jaśniej,
Abyś nakoniec myśl mą zrozumiała.
Brat musi umrzeć.
Izabella.  Wiem.
Angelo.  Jego występek
Wyraźne prawo śmiercią każe płacić.
Izabella.  Wiem.
Angelo.  Teraz przypuść, że dla ocalenia
Żadnych już innych nie znajdziesz dlań środków,
(Wszystko co mówię, mówię w przypuszczeniu)
I żebyś była ty, ty, jego siostra,
Od tej osoby chciwie pożądaną,
Której wpływ w sądach, lub godność wysoka
Może z praw matni wyrwać twego brata;
Jeżeli żaden inny ludzki środek

Nie może brata twojego ocalić,
I jeśli skarbów ciała twego nie dasz
Tej przypuszczonej przeze mnie osobie,
Surowe prawo wejdzie w wykonanie:
Cobyś zrobiła?
Izabella.  Gotowam jest zrobić
Dla brata mego, co dla siebie samej:
Na śmierć skazana, przódbym się ubrała,
Jakby w rubiny, w krwawe bicza znaki,
Przódybym cichej zapragnęła trumny,
Jak pragną łoża bolejące członki,
Nimbym me ciało na wstyd miała wydać.
Angelo.  Więc brat twój umrze.
Izabella.  Strata mniej kosztowna
Lepiej, że brat mój chwilową śmierć zniesie,
Niż żeby siostra, aby go odkupić,
Miała na wieki umrzeć.
Angelo.  Powiedz teraz,
Czyli nie jesteś okrutna jak prawo,
Które potępiasz.
Izabella.  Nie w jednym się domu
Haniebny wykup życia mego brata
I dobrowolne rodzi przebaczenie;
Prawna też łaska nie może być siostrą
Grzesznej frymarki.
Angelo.  A jednak, przed chwilą,
Zda mi się, brałaś prawo za tyrana;
Jego występek był raczej pustotą,
Niż szpetnym grzechem.
Izabella.  O, przebacz mi, panie!
Zdarza się nieraz, że chcąc łaskę zyskać,
Nie tak mówimy, jak myślimy w duszy;
Wymawiam trochę grzech, którym się brzydzę,
Na korzyść tego, który mi jest drogi.
Angelo.  Wszyscyśmy słabi.
Izabella.  Niech więc brat mój umrze,
Jeśli on jeden tym grzechem się skalał.
Angelo.  Kobieta także słabą jest.

Izabella.  O, prawda!
Słaba i krucha, jak kruche zwierciadło,
W którem jej słabe odbija się ciało.
Kobiety! Boże! Czystą ich naturę
Mężczyźni psują dla własnej korzyści.
Sto razy powtórz, że jesteśmy słabe,
Bo duch nasz wiotki, jak wiotkie jest ciało,
Wierzy zbyt łatwo przysięgom fałszywym.
Angelo.  Gdy twojem zdaniem płeć twoja jest słaba,
Gdy i my także nie więcej sił mamy,
By opór stawić napaściom pokusy,
Więc śmielszy teraz biorę cię za słowo:
Bądź tem, czem jesteś, to jest, bądź kobietą;
Jeśliś jest więcej, kobietą nie jesteś.
Jeśli nią jesteś, jak piękność twa świadczy,
Pokaż to dzisiaj i poddaj się prawu,
Przywdziej kobietom barwę przeznaczoną.
Izabella.  Jeden mam tylko język, i ty, panie,
Mów teraz ze mną, jak mówiłeś wprzódy.
Angelo.  Więc powiem jasno — kocham cię.
Izabella.  O, panie,
I brat mój kochał Julię, a powiadasz,
Że umrzeć za to musi.
Angelo.  On nie umrze,
Nie, Izabello, jeśli chcesz mnie kochać.
Izabella.  Cnota ci twoja przywilej ten daje,
Że, aby innych cnotę wypróbować,
Bierzesz na chwilę pozory występku.
Angelo.  Wierz mi, na honor, mówię ci, co myślę.
Izabella.  Mały ten honor, gdzie takie są myśli.
O, zgubny zamiar! Pozory, pozory!
Słuchaj, Angelo, odkryję, czem jesteś:
Podpisz natychmiast brata przebaczenie,
Lub z całych piersi całą twą brzydotę
Światu opowiem.
Angelo.  A kto ci uwierzy?
Czyste me imię, surowość żywota
I słowo moje i moje znaczenie

Odejmą wiarę twoim oskarżeniom,
Które świat weźmie za występną potwarz.
Gdy raz zacząłem, puszczam wolne cugle
Mej zmysłowości szalonym popędom;
Skończ próżny opór, ustąp moim żądzom,
Pożegnaj skromność, zbyteczny rumieniec,
Który odpycha to, czego sam pragnie.
Żeby ocalić brata, twoje ciało
Woli mej oddaj, bo inaczej — umrze,
A śmierć tę, dzięki twemu oporowi,
Długie, okrutne poprzedzą męczarnie.
Odpowiedz jutro. Pomnij, że dla niego
Miłość mnie moja zmieni na tyrana;
Pomnij, że kłamstwo moje, w sądach ludzi,
Od twojej prawdy większą wiarę znajdzie (wychodzi).
Izabella.  Do kogoż teraz skargę mą poniosę?
Kto mi uwierzy, gdy mu prawdę powiem? .
O, zgubne usta, w których ten sam język
Może potępić i może przebaczyć,
Po swojej woli nagina ustawy,
I sprawiedliwość i niesprawiedliwość
Ciągnie za sobą na haczyku żądzy!
Pójdę do brata, choć krewkością zgrzeszył,
W sercu ma dosyć uczucia honoru,
Że gdyby trzeba było głów dwadzieścia,
Chętniejby wszystkie na krwawy pień oddał,
Nimby zezwolił, aby siostra jego
Na zgrozę taką swe oddała ciało.
Niech umrze, moja niechaj żyje cnota;
Droższa ma czystość od jego żywota.
Angela żądze wyjawić mu muszę,
By mu przed śmiercią wlać pociechę w duszę.

(Wychodzi).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.