Miarka za miarkę (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt trzeci

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Miarka za miarkę
Rozdział Akt trzeci
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XI
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Measure for Measure
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT TRZECI.
SCENA I.
Izba w więzieniu.
(Wchodzą: Książę, Klaudyo i Stróż).

Książę.  Więc myślisz, że ci Angelo przebaczy?
Klaudyo.  Jedynem biednych lekarstwem — nadzieja:
Z nadzieją życia jestem gotów umrzeć.
Książę.  Na śmierć się gotuj, a śmierć albo życie
Słodsze ci będą. Z życiem tak rozumuj:
Jeśli cię stracę, stracę rzecz, o którą
Jeden się tylko może głupiec troszczyć.
Bo czemże jesteś? Tylko lekkiem tchnieniem,
Wszystkich niebieskich wpływów niewolnikiem,
Swój dom co chwila boleścią napełniasz.
Tylko igraszką śmierci jesteś wieczną,
Całą twą troską, jak od niej uciekać,
A uciekając do niej tylko lecisz.
Wszelka szlachetność daleko od ciebie,
Bo pospolitość wszystkich twych rozkoszy
Jest rodzicielką; nie masz i odwagi,
Bo drżysz przed żądłem lichego robaka;
Sen jest najlepszym twoim wypoczynkiem,
Często go szukasz, a przecież nikczemnie
Śmierci się lękasz, która snem jest tylko.
Nie jesteś samo sobą, bo cię składa
Tysiąc atomów z prochu wydzielonych.
Na chwilę nawet nie jesteś szczęśliwe,
Bo gonisz za tem, czego nie posiadasz,
A nie dbasz o to, co w twem posiadaniu.
Nie jesteś stałe, każdy bowiem księżyc
Dziwne przemiany w tobie wywołuje.
Jesteś ubogie, choć bogactwa dzierżysz,
Bo, jako osieł pod złotem się gnący,
W krótkiej podróży niesiesz ciężkie skarby,

Aż śmierć je zdejmie; nie masz przyjacieli,
Bo twe wnętrzności, które zwą cię ojcem,
Ten czysty wypływ własnych twoich lędźwi,
Klnie trąd, podagrę, febry i katary,
Że tak powoli do końca cię wiodą;
Nie masz młodości i starego wieku,
Tylko coś niby jak sen po obiedzie,
Który o jednem i o drugiem marzy;
Bo twoja młodość, jak wiekowy nędzarz,
Koślawych starców o jałmużnę prosi,
A gdy bogactwo przyjdzie ze starością,
Nie masz piękności, ognia, uczuć, członków,
Aby bogactwo wdzięki jakie miało.
Cóż się więc mieści w tem, co zwiemy życiem?
O, tysiąc śmierci w tem się życiu kryje,
A my, szaleni, śmierci się lękamy,
Co w końcu godzi wszystkie te sprzeczności.
Klaudyo.  Dzięki ci, ojcze! Błagając o życie,
Jak widzę teraz, śmierci tylko szukam,
Szukając.śmierci, wynajduję życie.
Niech więc śmierć przyjdzie! (Wchodzi Izabella).
Izabella.  Pokój wam i łaska!
Stróż.  Życzenie warte dobrego przyjęcia,
Witaj więc!
Książę.  Wkrótce znowu cię nawiedzę.
Klaudyo.  Święty mój ojcze, z serca ci dziękuję.
Izabella.  Kilka słów bratu chciałabym powiedzieć.
Stróż.  Przychodzisz w porę. Klaudyo, twoja siostra.
Książę.  Słowo, mój stróżu.
Stróż.  Ile chcesz, mój ojcze.
Książę.  Ukryj mnie, proszę, podczas ich rozmowy
Tak, żebym każde słowo mógł usłyszeć.

(Wychodzą: Książę i Słróż).

Klaudyo.  Jaką mi, siostro, pociechę przynosisz?
Izabella.  Pociechę dobrą, bardzo, bardzo dobrą.
Angelo w niebie mając interesa,
W wyborze dał ci nad wszystkich pierwszeństwo,
Tam na stałego wyprawia cię posła

Więc do podróży gotuj się co prędzej,
Jutro wyruszysz.
Klaudyo.  A niema ratunku?
Izabella.  Jest jeden, który ocalając głowę,
Serce rozedrze.
Klaudyo.  Lecz czy jest ratunek?
Izabella.  O, jest ratunek, możesz żyć, mój bracie;
Dyabelska litość w sędziego jest duszy,
Jeśli ją przyjmiesz, życie uratujesz,
Ale łańcuchy do śmierci zachowasz.
Klaudyo.  Wieczne więzienie?
Izabella.  Tak, wieczne więzienie.
Choćbyś mógł nawet świat przebiegać cały,
Na chwilę z ciasnej nie wymkniesz się jamy.
Klaudyo.  Ale ratunku powiedz mi naturę.
Izabella.  Jego naturę? Jeżeli go przyjmiesz,
Poszarpiesz honor, który cię odziewa,
I będziesz nagi.
Klaudyo.  Objaw mi warunki.
Izabella.  Lękam się, bracie, i drżę, abyś czasem,
Wiedziony życia gorączkową żądzą,
Przez miłość sześciu lub ośmiu zim więcej,
Na pastwę nie dał własnego honoru.
Śmieszli ty umrzeć? Tylko w czczej obawie
Gorzkie uczucie śmierci głównie leży,
A biedny chrabąszcz, nogą rozdeptany,
Cielesną mękę tak boleśnie czuje,
Jak konający olbrzym.
Klaudyo.  Siostro moja,
Krzywdzisz mnie ciężko; nie w kwiecistych słowach,
Gdy trzeba, męskiej szukam rezolucyi,
Gdy umrzeć muszę, wieczne śmierci cienie
Jak narzeczoną do serca przycisnę.
Izabella.  To brat mój mówił, z ojcowskiego grobu
Słowa te wyszły. Tak jest, umrzeć musisz,
Bo serce twoje zbyt szlachetnie bije,
Abyś podłością ratować chciał życie.
Ha, ten pozorny świętoszek, namiestnik!

Co chmurną twarzą i mierzonem słowem
Przeraża młodość, szaleństwo rozgania,
Jak sokół kury — on dyabłem jest tylko!
Ach, gdyby można duszy jego błoto
Na jaw pokazać, świat ujrzałby tylko
Bez dna kałużę!
Klaudyo.  Poważny Angelo?
Izabella.  O, ta powaga, to piekła jest barwa,
Osłaniająca, jak kapłańska szata,
Przeklęte ciało. Czy uwierzysz, bracie,
Że gdybym moje dała mu dziewictwo,
Wyszedłbyś wolny?
Klaudyo.  Nie, to być nie może!
Izabella.  Za grzech ten ciężki gotów ci dać prawo
Grzeszyć na nowo. Jeżeli tej nocy
Nie spełnię, co się i wymówić wzdrygam.
Umrzesz, mój bracie.
Klaudyo.  Nie, tego nie zrobisz.
Izabella.  O, gdyby tylko o moje szło życie!
Dla twej wolności, jabym je jak szpilkę
Chętnie rzuciła.
Klaudyo.  Dzięki, droga siostro!
Izabella.  Więc się na jutro przygotuj do śmierci.
Klaudyo.  Tak jest. — Więc człowiek ten ma namiętności,
Gdy depcze prawo, które chce na innych
Surowo spełnić? To nie grzech, zapewne,
Lub z siedmiu grzechów śmiertelnych najmniejszy.
Izabella.  Który z śmiertelnych grzechów jest najmniejszy?
Klaudyo.  Inaczej bowiem, jak człowiek tak mądry
Chciałby, dla jednej chwilowej rozkoszy,
Na wieczne męki narażać swą duszę?
O, Izabello!
Izabella.  Co mówić chcesz, bracie?
Klaudyo.  Śmierć, rzecz to straszna!
Izabella.  Życie bez honoru,
Rzecz obrzydliwa!
Klaudyo.  Droga Izabello,
O, pomyśl, umrzeć! Pójść, nikt nie wie dokąd,

I leżeć w zimnej trumnie, gnić powoli,
Zamienić ciało żywe i gorące
Na gliny garstkę, gdy duch wywołany
Albo się kąpie pośród fal ognistych,
Albo drży w wiecznych zamarznięty lodach;
Być w niewidzialnych uwięzionym wiatrach,
W gwałtownym pędzie nad wiszącym światem
Krążyć bez końca, lub zostać nędzniejszym
Od najnędzniejszych istot, co wśród wycia,
Czarne, bezkształtne ciągle tworzą myśli!
O, to zbyt straszne! Na ziemi tej życie,
Jakkolwiek ciężkie, smutne, opłakane,
Starość, choroba, nędza i więzienie
Jasnym są rajem, porównane z śmiercią.
Izabella.  O, biada!
Klaudyo.  Pozwól mi żyć, droga siostro!
Grzech popełniony dla ratunku brata
W swojej dobroci przebacza natura,
Na cnotę zmienia.
Izabella.  O, bydlę przeklęte!
Podły nędzniku, tchórzu wiarołomny,
Chcesz się wybawić cnoty mojej kosztem?
Powiedz, czy nie jest prawie kazirodztwem
Żywota szukać w hańbie własnej siostry?
Co ja mam myśleć? Przebacz mi, o Boże!
Lecz wierność matki zda mi się wątpliwa,
Bo niepodobna, by z krwi mego ojca
Taka wyrodna strzeliła latorośl.
Nie rachuj na mnie; umrzej i przepadnij!
Gdyby mi tylko schylić się wypadło,
By cię ocalić, i schylić się nie chcę.
Dla twojej śmierci modłów mam tysiące,
Lecz nie mam słowa dla twojego życia.
Klaudyo.  Słuchaj mnie tylko, droga Izabello!
Izabella.  O, zgrozo, zgrozo! Grzech twój jest rzemiosłem,
A nie przypadkiem, i litość dla ciebie
Byłaby nowych występków rajfurką.
Im prędzej umrzesz, tem lepiej.

Im prędzej umrzesz, tem lepiej.
Klaudyo.  O, siostro!

(Wchodzi Książę).

Książę.  Pozwól mi powiedzieć jedno słowo, młoda siostro, jedno tylko słowo.
Izabella.  Czego żądasz?
Książę.  Jeśli masz chwilę wolnego czasu, pragnąłbym się z tobą rozmówić; łaska, o którą proszę, będzie i dla ciebie korzystną.
Izabella.   Nie mam chwili do stracenia; czas, który tu spędzam, muszę kraść innym obowiązkom, gotowa jednak jestem posłuchać cię na chwilę.
Książę  (do Klaudya na stronie). Mój synu, podsłuchałem, co zaszło między tobą a twoją siostrą. Angelo nie miał nigdy zamiaru uwiedzenia jej, chciał tylko cnoty jej doświadczyć, ćwiczyć się w sztuce sądzenia ludzkiej natury. Siostra twoja, pełna uczuć prawdziwego honoru i cnoty, dała mu odmowną odpowiedź, którą on z największą usłyszał radością. Jestem spowiednikiem Angela i wiem, że to prawda; na śmierć się więc przygotuj. Nie łudź się próżną nadzieją, jutro musisz umrzeć; więc na kolana, i bądź gotowy.
Klaudyo.  Pozwól mi prosić siostrę o przebaczenie. Życie mi tak obmierzło, że co prędzej pozbyć się go pragnę.
Książę.  Wytrwaj w tem uczuciu. Bądź zdrów!

(Wychodzi Klaudyo. — Wchodzi Stróż).

Książę.  Stróżu, mam ci coś powiedzieć.
Stróż.  Jaka twoja wola, ojcze?
Książę.  Oddal się, jak przyszedłeś; zostaw mnie na chwilę z tą dziewicą; mój charakter i mój habit ręczą ci, że nic jej nie zagraża w mojem towarzystwie.
Stróż.  Bardzo chętnie (wychodzi).
Książę.  Ręka, która ci dała piękność, dała ci także i dobroć. Dobroć, która frymarczy wdziękami, wkrótce zmarnotrawi wdzięki piękności, ale cnota, która jest duszą twojej istoty, zachowa także piękność twojego ciała na zawsze. Napaść Angela na ciebie doszła przypadkiem mojej wiadomości, i gdyby słabość ludzkiej natury nie dała już licznych przykładów podobnego upadku, dziwiłby mnie Angelo. Co zrobić zamierzasz, aby zadosyć uezynić namiestnikowi i brata ocalić?
Izabella.  Idę mu objawić moje postanowienie: wolę, żeby brat mój umarł, wedle prawa, niż żeby syn mój urodził się na przekor prawu. Ale jak bardzo dobry książę na Angelu się oszukał! Jeśli wróci kiedykolwiek, a zdołam otrzymać posłuchanie, albo nigdy więcej ust nie otworzę, albo mu rządy jego namiestnika odsłonię.
Książę.  Myśl bardzo dobra, ale jak rzeczy dziś stoją, łatwo się będzie obronić Angelowi przeciw twoim zaskarżeniom, utrzymując, że chciał tylko wziąć cię na próbę. Daj ucho moim radom, bo mojej żądzy dobrze czynienia przedstawia się lekarstwo. Przekonany jestem, że możesz najniewinniej wyświadczyć zasłużoną łaskę biednej, pokrzywdzonej kobiecie, wyzwolić brata od surowości prawa, bez żadnej plamy dla twojej wdzięcznej osoby, a oddać miłą usługę nieobecnemu księciu, jeśli kiedy wróci, a przypadkiem o sprawie tej posłyszy.
Izabella.  Słucham, co masz dalej powiedzieć; gotowam zrobić wszystko, co w prawdzie mojego ducha za niewinne uznam.
Książę.  Cnota jest odważna i dobroć nie zna trwogi. Czy nie słyszałaś kiedy o niejakiej Maryanie, siostrze Fryderyka, wielkiego kapitana, który zginął na morzu?
Izabella.  Słyszałam, a dobre słowa towarzyszyły jej nazwisku.
Książę.  Ją właśnie Angelo miał wziąć za żonę; już się odbyły zaręczyny, nawet dzień ślubu był naznaczony. Między zrękowinami a uroczystością brat jej Fryderyk rozbił się na morzu, a z nim i z okrętem przepadł zarazem posag jego siostry. Patrz, ile nieszczęść zwaliło się na biedną Maryanę: straciła sławnego i szlachetnego brata, który czuł dla niej najtkliwsze i najszczersze przywiązanie, straciła z nim razem najlepszą cząstkę swojej fortuny, swój posag, straciła nakoniec zaręczonego małżonka, tego na pozór zacnego Angela.
Izabella.  Byćże to może? Więc ją opuścił Angelo?
Książę.  Opuścił ją we łzach, z których ani jednej słowem pociechy nie osuszył; połknął wszystkie swoje przysięgi pod pozorem, że odkrył rzeczy, honor jej krzywdzące, słowem, zostawił ją w żałobie, którą jeszcze po stracie jego nosi, a na łzy jej kamienny, choć niemi oblany, obcy jest litości.
Izabella.  Jaką łaskę oddałaby śmierć tej biednej dziewicy, z tego zabierając ją świata! Co za niegodziwość ze strony życia, gdy człowiek ten jeszcze żyje! Lecz jaka może być dla niej korzyść z tego, co tu zaszło?
Książę.  Nietrudno ci będzie uleczyć złamanie jego wiary, a lekarstwo to i brata twego ocali i czystości twojej nie naruszy.
Izabella.  Wytłómacz mi, jakim sposobem, mój ojcze?
Książę.  Dziewica, o której mówię, zachowała w sercu całą pierwszą miłość dla niego; niesprawiedliwe jego okrucieństwo, które, biorąc rzeczy na rozum, powinno było miłość tę zagasić, jak haki na potoku, tylko ją potężniejszą i niesforniejszą zrobiło. Idź do Angela, oświadcz pozorną gotowość do posłuszeństwa jego żądaniom, przystań na wszystko, połóż tylko za warunek, że twoje z nim spotkanie będzie krótkie, odbędzie się w godzinie ciemności i milczenia, w stosownem do tego miejscu. Warunki te gdy raz będą przyjęte, reszta pójdzie jak z płatka. Uprzedzimy tę pokrzywdzoną dziewicę, aby za ciebie na umówione poszła miejsce. Jeśli tajemnica tego spotkania na jaw kiedy wyjdzie, może zmusić Angela do naprawienia wyrządzonej jej krzywdy. Tym więc sposobem brat twój będzie ocalony, honor twój nietknięty, Maryana pocieszona, a występny namiestnik odkryty. Sam uwiadomię o wszystkiem młodą dziewicę i do przedsięwzięcia ją przygotuję. Jeżeli gotowa jesteś wszystko wedle możności wykonać, podwójna z tego korzyść ochroni nasze oszukaństwo od nagany. Co o tem myślisz?
Izabella.  Myśl sama pociechą mnie napełnia, a spodziewam się, że szczęśliwy skutek uwieńczy wykonanie.
Książę.  Wiele od ciebie zależy. Śpiesz do Angela; jeśli się będzie domagał spełnienia przyrzeczeń tej nocy, przyrzecz posłuszeństwo. Ja tymczasem biegnę do świętego Łukasza, gdzie w samotnej chatce mieszka niepocieszona Maryana. Tam mnie znajdziesz. Śpiesz się z Angelem, aby co prędzej wszystko ukończyć.
Izabella.  Dziękuję ci za te zbawienne rady i żegnam cię, dobry ojcze! (Wychodzą).

SCENA II.
Ulica przed więzieniem.
(Wchodzą: Książę, przebrany za mnicha, Łokieć. Pajac i Straż policyjna).

Łokieć.  Słuchaj, jeśli niema na to lekarstwa, jeśli chcesz gwałtem kupować i sprzedawać mężczyzn i kobiety jak bydlęta, wkrótce świat cały będzie musiał pić białego i czerwonego bękarta[1].
Książę.  O, Boże, cóż to za gawiedź!
Pajac.  Radość z tego świata uciekła od czasu, jak z dwóch lichwiarzy weselszy był zrujnowany, a gorszy prawem był upoważniony do przywdziania płaszcza z futrem, żeby mu było ciepło; płaszcz podbity był lisem i barankami, na znak, że oszustwo od uczciwości bogatsze może się stroić tem godłem.
Łokieć.  No, dalej w drogę, mopanku! — Pan z tobą, dobry ojcze braciszku.
Książę.  I z tobą, dobry braciszku ojcze. W czem ci człowiek ten zawinił?
Łokieć.  Człowiek ten pogwałcił prawo, a oprócz tego, panie, zdaje się nam, że to złodziej, bo znaleźliśmy przy nim dziwnej natury wytrych, któryśmy posłali do namiestnika.

Książę.  Obrzydły potwór! rajfur, grzeszny rajfur!
Grzech, do którego jesteś pośrednikiem,

Chlebem jest twoim; czyś pomyślał kiedy,
Co się to znaczy grzbiet swój przyodziewać,
I brzuch napełniać z tak brudnego źródła?
Sam sobie powiedz: — z ich dotknięć zwierzęcych
I jem i piję, ubieram się, żyję.
Możeszli wierzyć, że życiem jest życie
Od tak smrodliwej zależne kałuży?
Popraw się, popraw, póki jeszcze pora!

Pajac.  Prawda, panie, że to śmierdząca trochę kałuża, jednakże podejmuję się dowieść —

Książę.  Jeśli ci dyabeł podsunął dowody,
By grzech obronić, to dowód, że jesteś
Dyabła własnością. Precz z nim do więzienia!
Nim takie bydlę dobrą pójdzie drogą,
Trzeba mu dodać chłostę do nauki.

Łokieć.  Musi się stawić przed namiestnikiem, który mu dobrą dał już przestrogę. Namiestnik nie może ścierpieć rajfurów; jeśli się pokaże, że to jego rzemiosło, lepiejby mu było pójść milę za sprawunkami, niż pokazać mu się na oczy.

Książę.  O, bodaj byli ludzie, za co chcą uchodzić —
Bez grzechu, albo grzeszni nie pragnęli zwodzić!

(Wchodzi Lucyo).

Łokieć.  Wkrótce będzie miał na szyi co ty, braciszku, na brzuchu — postronek.
Pajac.  Nadchodzi sukurs! Złożę kaucyę; oto jest szlachcic, a mój dobry przyjaciel.
Lucyo.  Co tu nowego, szlachetny Pompejuszu? Jakto, przy wozie Cezara? czy cię w tryumfie prowadzą? Co, czy niema już posągów Pigmaliona, świeżo w kobiety zmienionych, któreby można nabyć, wkładając rękę do kieszeni, a wyciągając ją stuloną? Co na to odpowiesz, hę? Co mówisz o tej nucie, o tym temacie, o tej metodzie? Czy ci język w ostatnim deszczu utonął? hę? Co mówisz, brukowcze? Czy świat idzie zawsze po staremu? Dokąd droga? Czy smutna a krótka? No, jakże dziś stoją rzeczy?
Książę.  Świat zawsze jednakowy! Co raz gorszy i gorszy!
Lucyo.  A jak się ma drogi mojemu sercu kąsek, twoja pani? Czy zawsze prorokuje, hę?
Pajac.  Żeby ci powiedzieć prawdę, panie, już zjadła wszystek swój pekeflejsz i sama siedzi teraz w solówce.
Lucyo.  Bardzo dobrze, nic sprawiedliwszego, tak być powinno! Dziewczyna zawsze świeża, a rajfurka zawsze solona, to nieuniknione następstwo, tak być powinno! A ty, Pompejuszu, idziesz do więzienia?
Pajac.  Tak jest, panie.
Lucyo.  Nic w tem złego, Pompejuszu. Bądź zdrów! idź z Bogiem! Powiedz, że to ja cię tam posłałem. Czy za długi, Pompejuszu, czy za co innego?
Pajac.  Za rajfurstwo, za rajfurstwo!
Lucyo.  Więc co prędzej z nim do więzienia! Jeśli więzienie należy się rajfurom, ma do niego najlepsze prawo, bo to rajfur niewątpliwy, rajfur starożytny, rajfur z dziada pradziada. Bądź zdrów, Pompejuszu! Poleć mnie więzieniu, Pompejuszu; zrobisz się tam dobrym gospodarzem, będziesz pilnował domu.
Pajac.  Spodziewam się, panie, że nie zechcesz mi odmówić twojego poręczenia.
Lucyo.  Ani dać go myślę, Pompejuszu, nie w modzie to teraz. Poproszę ich nawet, Pompejuszu, aby przedłużyli twoje więzienie, jeśli go nie będziesz znosił cierpliwie, bo będzie to znak, że masz za gorący temperament. Bądź zdrów, wierny Pompejuszu! — Pan z tobą, ojcze!
Książę.  I z tobą.
Lucyo.  Czy Brygida zawsze się maluje, hę?
Łokieć.  Dalej, mopanku, w drogę!
Pajac.  Więc mi odmawiasz, panie, twojego poręczenia?
Lucyo.  Na teraz przynajmniej, Pompejuszu. — Co za nowiny na świecie, mój ojcze, co za nowiny?
Łokieć.  Dalej, mopanku, w drogę!
Lucyo.  Idź do psiarni, Pompejuszu, idź śmiało! (Wychodzą: Łokieć, Pajac i Straż). Co za nowiny, ojcze? Co nowego słyszałeś o księciu?
Książę.  Żadnej nie słyszałem o nim nowiny. A ty, czy możesz mi co o nim powiedzieć?
Lucyo.  Jedni powiadają, że jest u cesarza rossyjskiego, inni, że jest w Rzymie; a tobie, jak się zdaje? Gdzie on teraz?
Książę.  Nie wiem wcale; lecz gdziebądź jest, życzę mu szczęścia.
Lucyo.  Fantastyczny był to wybryk z jego strony, wykraść się z własnego księstwa, a osiąść na rzemiośle wagabundy, do którego się nie rodził. Angelo w jego nieobecności dobrze się rozpanoszył, tylko, że poszedł trochę za daleko.
Książę.  Dobrze zrobił.
Lucyo.  Trochę więcej pobłażania jurności nie zrobiłoby mu krzywdy; trochę on za cierpki do tego artykułu.
Książę.  Występek ten zbyt się rozpowszechnił; surowość musi go wyleczyć.
Lucyo.  Nie przeczę, że występek ten liczną ma familię i wysokie koligacye, ale niepodobna do szczętu go wyplenić, ojcze, dopóki jeść i pić nie zabronisz. Powiadają, że ten Angelo nie rodził się z mężczyzny i niewiasty wedle zwyczajnej formy stworzenia: czy to prawda? co o tem myślisz?
Książę.  A w jakiż rodził się sposób?
Lucyo.  Jedni utrzymują, że go wyikrzyła syrena, inni, że był poczęty przez dwóch stokfiszów; ale co jest niewątpliwe to to, że kiedy wypuszcza wodę, uryna jego ścina się na lód; wiem z pewnością, że to prawda, jak prawda niezawodna, że jest rodzaju nijakiego.
Książę.  Zabawny z ciebie człowiek; sam nie wiesz, co pleciesz.
Lucyo.  Pomyśl tylko, co za okrucieństwo z jego strony, za bunt rozporku wydzierać życie człowiekowi! Czy nieobecny książę zrobiłby co podobnego? Nimby jednego człowieka powiesił za to, że spłodził stu bękartów, onby raczej dał na mamki dla tysiąca, bo on ma trochę w tych sprawach doświadczenia, zna tę służbę, dlatego też czuje dla niej miłosierdzie.
Książę.  Nigdy nie słyszałem, aby nieobecny książę zbyt był kobietom oddany; nie jego to słabość.
Lucyo.  Mylisz się, mój ojcze.
Książę.  To być nie może.
Lucyo.  Co, książę nie miał do kobiet słabości? Choćby do pięćdziesięcioletniej żebraczki. Zwyczajem jego było rzucać jej dukata na miseczkę. Książę miał swoje przywidzenia; lubił się też zalewać, mogę cię o tem zapewnić.
Książę.  Krzywdzisz go niewątpliwie.
Lucyo.  Byłem jednym z jego poufałych. Nurkowaty to był jegomość, mój pan książę, i zdaje mi się, że zgaduję przyczynę jego oddalenia się.
Książę.  Powiedz, proszę, jaka być może tego przyczyna?
Lucyo.  Nie, daruj, ale ten sekret musi mi zostać za zębami; to jednak mogę ci powiedzieć, że wielka liczba poddanych przyznaje księciu rozum.
Książę.  Rozum? Wszak niema wątpliwości, że go posiadał.
Lucyo.  To człowiek powierzchowny, nieuk i wiatrołów.
Książę.  Jest tu z twojej strony albo zazdrość, albo szaleństwo, albo omyłka. Cały potok jego żywota i sprawy, któremi sterował, powinny mu w potrzebie lepsze zapewnić imię. Niech mu tylko własne jego czyny za świadków służą, a zazdrośni nawet przyznają, że to mąż uczony, statysta i żołnierz. Albo więc mówisz bez świadomości, albo tę świadomość, jeśli ją posiadasz, złośliwość twoja ogromnie przyćmiła.
Lucyo.  Znam go, mój ojcze, i kocham go.
Książę.  Miłość mówi z lepszą znajomością, a z większą miłością znajomość.
Lucyo.  Ba, ba, wiem ja, co wiem!
Książę.  Nie sądzę, skoro sam nie wiesz, co mówisz. Jeśli kiedykolwiek książę wróci, (o co modły zanoszę codziennie), w jego przytomności odpowiesz za to, co mówisz; jeśli powiedziałeś prawdę, będziesz miał zapewne odwagę w oczy mu ją powtórzyć; moim będzie obowiązkiem zawezwać cię do tego; proszę cię więc, powiedz mi twoje nazwisko.
Lucyo.  Nazywam się Lucyo, a książę zna mnie dobrze.
Książę.  Pozna cię lepiej, bylem dożył, aby mu naszą rozmowę opowiedzieć.
Lucyo.  Nie boję się ciebie.
Książę.  Bo myślisz, że książę nie wróci, albo sobie wyobrażasz, że jestem zbyt słabym przeciwnikiem; mogę ci jednak trochę dokuczyć i wiem, że się wszystkiego odprzysiężesz.
Lucyo.  Damy się powiesić wprzódy. Mylisz się w twoim o mnie sądzie, mój ojcze. Lecz skończmy rzecz tę na teraz. Możeszli mi powiedzieć, czy Klaudyo umrze jutro?
Książę.  Dlaczego miałby umrzeć, mój panie?
Lucyo.  Dlaczego? Dlatego, że butelkę za pomocą lejka napełnił. Chciałbym, żeby książę, o którym mówiliśmy, co prędzej wrócił, inaczej bowiem ten wykapłoniony namiestnik wstrzemięźliwością całe państwo wyludni. Wróblom nawet niewolno pod jego dachem się gnieździć, zbyt są jurne. Sam książę sądziłby w ciemności czyny ciemności, a nie wprowadził ich na światło dzienne. Jakże pragnę, aby wrócił! Biedny ten Klaudyo skazany na śmierć za podgięcie fartuszka! Bądź zdrów, dobry ojcze, a proszę cię, módl się za mną. Książę, raz ci jeszcze powtarzam, jadłby w piątek baraninę. Choć minęły już jego dobre czasy, jeszcze jednak, wierzaj mi, gotów się cmoktać z żebraczką, którą czuć czosnkiem i berłowym chlebem. Powiedz, że ja ci to powiedziałem. Bądź zdrów! (wychodzi).

Książę.  Z największych królów złośnik się natrząsa,
Najbielszą cnotę zawiść z tyłu kąsa;
Gdzie król klucz znajdzie, co szczelnie zamyka
Żółć, ściekającą z potwarzy języka?
Lecz ktoś nadchodzi.

(Wchodzą: Eskalus, Stróż więzienia, Rajfurka i Straż).

Eskalus.  Precz z nią do więzienia!
Rajfur.  Dobry mój panie, bądź dobrym i dla mnie. Dostojność wasza ma u ludzi imię człowieka miłosiernego, dobry mój panie.
Eskalus.  Po dwóch i trzech ostrzeżeniach zawsze to samo przestępstwo? Toć na ten widok samo miłosierdzie kląćby zaczęło i zmieniło się na tyranię.
Stróż.  Rajfurka ta praktykuje od lat jedenastu, z przeproszeniem waszej dostojności.
Rajfurka.  Dobry panie, to niejaki Lucyo mnie denuncyował. Zrobił dziecko Kasi Trzymaj-go-nizko jeszcze za czasów księcia; obiecał się z nią ożenić; dziecko będzie miało rok i trzy miesiące na świętego Filipa i Jakóba, chowało się u mnie, a patrzcie, jak mi za to płaci.
Eskalus.  Wiem, że to rozpustny jegomość; zawezwać go, żeby się stawił przed nami. Tymczasem, precz z nią do więzienia! Precz z nią! ani słowa więcej. (Wychodzą: Rajfurka i Straż). Stróżu, brat mój Angelo jest nieugięty. Klaudyo musi umrzeć jutro. Poślej mu księdza i dopilnuj, żeby miał wszystko, co chrześcijańska miłość nakazuje. Gdyby brat mój chciał się był moją litością kierować, nie przyszłoby mu na tem koniec.
Stróż.  Ten właśnie braciszek był już u niego i na śmierć go dysponował.
Eskalus.  Dobry wieczór, dobry ojcze.
Książę.  Błogosławieństwo boże z tobą!
Eskalus.  Skąd jesteś, mój ojcze?

Książę.  Nie z tego kraju, chociaż czas niejaki
Zostać tu muszę; z mojego klasztoru
Ojca świętego rozkaz mnie oddalił
W świątobliwości jego interesach.

Eskalus.  Co słychać nowego na świecie?
Książę.  Nic nowego, chyba to, że uczciwość tak na gorączkę zapadła, iż tylko śmierć może ją wyleczyć; sama tylko nowość poszukiwana, a tak niebezpieczną jest rzeczą zestarzeć się w jakiejbądź professyi, jak korzystną zmieniać co chwila rzemiosło. Ledwo jest dosyć szczerości na ziemi, aby towarzystwo zachować, tyle jednak zaręczeń, że wszyscy przeklinają stowarzyszenia: na tej zagadce obraca się mądrość świata. Dość to stara nowina, a przecie codzienna to nowina. Proszę cię teraz, panie, powiedz mi, jaki był charakter księcia?
Eskalus.  Był to mąż, który wszystkiemi siłami starał się poznać samego siebie.
Książę.  W czem szukał głównie rozrywki?
Eskalus.  Cieszył się raczej, widząc innych wesele, niż rozweselał się rzeczami, któremi weselić go chciano: pan wielkiej wstrzemięźliwości. Lecz zostawmy go jego przeznaczeniom, prosząc Boga, aby przeznaczenia te były szczęśliwe. A teraz pozwól mi zapytać, w jakiem usposobieniu znalazłeś Klaudya? Mówiono mi, że go dysponowałeś.
Książę.  Sam wyznaje, że sędzia nie był względem niego niesprawiedliwym; z dobrowolną pokorą poddaje się wyrokowi prawa; jednakże, pod wpływem ludzkiej słabości, łudził się jeszcze zwodną nadzieją życia, lecz powoli mojemi przestrogami wybiłem mu ją z głowy, i teraz na śmierć jest przygotowany.
Eskalus.  Dopełniłeś obowiązków twojego stanu względem nieba i względem więźnia. Z mojej strony, do ostatnich granic wyrozumiałości, pracowałem w interesie tego szlachcica; lecz brata mojego sędziego sprawiedliwość tak surową znalazłem, iż musiałem wkońcu powiedzieć, że jest naprawdę wcieloną sprawiedliwością.
Książę.  Jeśli własne jego życie zgadza się z surowością jego sądów, surowość mu ta przystoi; ale jeśli zbłądzi przypadkiem, sam wydał wyrok na siebie.

Eskalus.  Idę odwiedzić więźnia. Bądź zdrów!
Książę.  Pokój z tobą! (Wychodzą: Eskalus i Stróż).
Kto trzymać w ręku miecz nieba się kusi,
Jeśli surowy, i święty być musi;
Wzór życia drugim, twardą cnoty drogą
Iść zawsze musi nieznużoną nogą,
Przeciw występnym chcąc stanowić karę,
Na swoich własnych słabościach brać miarę.
O, hańba temu, co na śmierć skazuje
Występek, w którym sam równie smakuje!
Potrójna hańba dla tego Angela,
Co swój hodując, innych grzech wypiela!
Jak czarną duszę człowiek nieraz zdoła

Chować pod jasną postacią anioła!
Jak często zbrodnia, strojna pozorami,
Płaszczykiem cnoty zwiedziony świat mami,
I w słabe swojej pajęczyny nici
Godność, powagę i władzę uchwyci!
Tej nocy sidła na zbrodnię założę,
Oszukanego Angela położę
Przy nieszczęśliwej narzeczonej boku,
Którą opuścił w gorzkich łez potoku.
Tak oszukaństwo oszukaństwem zmażę,
I starych przysiąg dochować mu każę (wychodzi).





  1. Bastardo, słodkie wino włoskie, bardzo w modzie za czasów Szekspira.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.