Miarka za miarkę (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt czwarty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Miarka za miarkę |
Rozdział | Akt czwarty |
Pochodzenie | Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XI |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1895 |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Leon Ulrich |
Tytuł orygin. | Measure for Measure |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Paź (śpiewa). O, odwróć usta, co mi fałszywe
Przysięgi słodko kłamały,
I oczy, których płomienie żywe
Jutrzenkę oszukiwały,
Lecz zwróć całunki, uczuć zadatki,
uczuć zadatki,
Miłości naszej fałszywe świadki,
fałszywe świadki!
Maryana. Skończ twoje pieśni i opuść komnatę,
Bo mąż nadchodzi, co pociechy słowem
Cierpień mych burzę nieraz ukołysał.
Przebacz mi, ojcze, jeśli mnie znalazłeś
Łakomem uchem pieśni słuchającą;
Wierzaj mi jednak, śpiewu słodkie fale
Nie leczą ducha, choc łagodzą żale.
Książę. Przebaczam, chociaż nieraz pieśni siła
Złe czasem w dobre, dobre w złe zmieniła.
Powiedz mi, proszę, czy się tu nie pytał kto dziś o mnie? O tej właśnie godzinie miałem tu spotkać się z pewną osobą.
Maryana. Nikt się nie pytał, ojcze: cały dzień tu siedziałam.
Książę. Zawsze wierzę twojemu słowu. — Właśnie teraz pora. Oddal się, proszę, na chwilę. Być może, że cię niebawem zawołam w sprawie nie bez korzyści dla ciebie.
Maryana. Zawsze mnie znajdziesz posłuszną (wychodzi).
Książę. Witaj mi, siostro, a jakie nowiny
Od uczciwego niesiesz namiestnika?
Izabella. Ma on ogródek murem otoczony,
Zachodnią stronę osłania winnica,
Prowadzi do niej brama tarcicowa,
Która tym wielkim otwiera się kluczem,
A ten znów kluczyk furtkę ma otworzyć,
Która z winnicy do ogrodu wiedzie;
Tam mu przyrzekłam tajemnie się stawić,
Tam czeka na mnie o głuchej północy.
Książę. Czy tylko sama zdołasz drogę znaleźć?
Izabella. Z pilną bacznością na wszystko zważałam,
Gdy szepcząc, z całą grzechu gorącością,
Sam mi dwa razy wszystko czynem wskazał.
Książę. Czyście na jaki znak się nie zmówili,
Który przy wejściu zdać mu będzie trzeba?
Izabella. Nie. Wśród ciemności wejść mam do ogrodu,
A tam mój pobyt nie może być długi,
Bo powiedziałam, że mam służebnicę,
Która u bramy na mój powrót czeka
W tem przekonaniu, że tajemna podróż
Jest w brata mego opłakanej sprawie.
Książę. To wszystko dobrze. Dotąd o tej rzeczy
Jednego słowa nie wie Maryana;
Czas ją objaśnić. Hola, Maryano! (Wchodzi Maryana).
Zabierz znajomość z młodą tą dziewicą,
Chętną ci służyć.
Izabella. To moje życzenie.
Książę. Czy wierzysz w moją życzliwą przychylność?
Maryana. Wierzę, bo tego dałeś mi dowody.
Książę. Ściśnij więc rękę młodej towarzyszki,
Która gotową ma dla ciebie powieść.
Ja czekam na was, lecz nie traćcie czasu,
Bo noc wilgotna niedługo zapadnie.
Maryana. Czy chcesz pójść ze mną?
Książę. O, władzo, potęgo,
Ócz tysiąc błędnych w ciebie się wlepiło!
Tysiące sprzecznych, a fałszywych wieści
O każdym czynie twym wśród tłumu krąży!
Tysiączne ludzkich dowcipów wybryki
Robią cię ojcem swych szalonych marzeń,
W swych wyobraźniach męczą cię bez końca!
Czy już z powrotem? Czy zgoda na wszystko?
Izabella. Chętnie się, ojcze, sprawy tej podejmie,
Jeśli ty radzisz.
Książę. Ja nietylko radzę,
Lecz błagam o to.
Izabella. Niewiele masz mówić,
Tylko odchodząc, cichym szepnij głosem:
„Pamiętaj o mym bracie!“
Maryana. Bądź spokojna.
Książę. I ty spokojną bądź, o! córko moja,
Bo on jest twoim mężem zaręczonym,
Wasze spotkanie nie może być grzechem,
A praw twych świętość podstęp nasz rozgrzesza.
Do dzieła teraz, idźmy! czas ucieka:
Siać wprzódy musi, kto na żniwo czeka.
Stróż. Sam tu, mopanku! Czy potrafiłbyś uciąć głowę człowiekowi?
Pajac. Potrafię, jeśli to kawaler, ale nie potrafię, jeśli żonaty, bo żonaty jest głową swojej żony, a nigdy nie potrafię uciąć głowy kobiecie.
Stróż. Skończ tylko twoje koncepta, a daj mi jasną odpowiedź. Jutro rano Klaudyo i Barnardyn mają być egzekutowani. Mamy tu w więzieniu zwyczajnego kata, który potrzebuje pomocnika; jeśli się chcesz podjąć tej służby, otrzymasz wolność, w przeciwnym razie wysiedzisz w turmie czas twój cały, a przy wyjściu dostaniesz niemiłosierne cięgi, bo byłeś znanym rajfurem.
Pajac. Byłem, panie, nieprawnym rajfurem od niepamiętnych czasów, podejmę się chętnie prawnym zostać katem. Chciałbym tylko, żeby poprzednio mój kolega dał mi potrzebne instrukcye.
Stróż. Hola! Abhorson! Gdzie jest Abhorson?
Przybywaj! (Wchodzi Abhorson).
Abhorson. Czy wołasz mnie, panie?
Stróż. Oto człowiek, który jutro będzie twoim pomocnikiem przy egzekucyi. Jeśli ci to po myśli, ułóż się z nim rocznie, i niech tu z tobą zostanie; jeśli nie chcesz, to weź go na ten raz, a odpraw go potem. Nie może ci robić trudności przez wzgląd na swoje dobre imię, był rajfurem.
Abhorson. Rajfurem, panie? O, zgrozo! Człowiek ten poda w dyskredyt naszą sztukę.
Stróż. Bądź spokojny, jedną macie wagę, a piórko przechyli szalę (wychodzi).
Pajac. Jakto, dobry panie, (bo jesteś dobry, choć źle ci patrzy z oczu), więc nazywasz twoje rzemiosło sztuką?
Abhorson. Tak je nazywam, bo jest sztuką.
Pajac. Malarstwo, słyszałem, jest sztuką; a że panienki, uczestniczki mojego rzemiosła, na malarstwie się znają mogę śmiało utrzymywać, że moje rzemiosło jest sztuką, ale jaka może być sztuka w wieszaniu, tego, choćbym miał wisieć, pojąć nie jestem w stanie.
Abhorson. Powtarzam, że to jest sztuka.
Pajac. Jak tego dowiedziesz?
Abhorson. Każdego uczciwego człowieka suknia przystaje złodziejowi —
Pajac. Bo jeśli za ciasna dla złodzieja, uczciwemu człowiekowi zdaje się dość przestronna, a jeśli za przestronna dla złodzieja, złodziejowi zdaje się dosyć ciasna, tak więc każdego uczciwego człowieka suknia przystaje złodziejowi. (Wchodzi Stróż).
Stróż. Czyście się ugodzili?
Pajac. Przyjmuję u niego służbę, bo widzę, że rzemiosło oprawcy pokutniejsze od rzemiosła rajfura: oprawca prosi częściej o przebaczenie.
Stróż. Miej więc na pogotowiu pień i topór jutro o czwartej godzinie.
Abhorson. Chodź ze mną, rajfurze, dam ci naukę mej sztuki, chodź ze mną.
Pajac. Znajdziesz we mnie gorliwego ucznia, panie, i mam nadzieję, że jeśli zapotrzebujesz mnie kiedy na własną usługę, nie powstydzisz się mojej roboty, bo twoja dla mnie dobroć zasługuje na wzajemność.
Stróż. Przyślej mi tu Barnardyna i Klaudya.
Żal mi jednego, drugi zbrodniarz z katem
Bez łez mych pójdzie, choćby mym był bratem.
Widzisz? To rozkaz twojej egzekucyi.
Jest teraz północ, a o ósmej rano
Posłać cię muszę w grono nieśmiertelnych.
Gdzie jest Barnardyn?
Klaudyo. Tak usnął głęboko,
I tak spokojnie jak znużony pielgrzym.
Nie chce się zbudzić.
Stróż. Ktoby go naprawił?
Niech i tak będzie. Ty na śmierć się gotuj.
Lecz cicho! słuchaj! Co krzyki te znaczą?
Bodaj Bóg zesłał pociechę twej duszy!
Idę już, zaraz! Mam jeszcze nadzieję,
Że to jest łaska albo odroczenie. (Wchodzi Książę).
Witam cię, ojcze!
Książę. Niechaj, dobry stróżu,
Najlepsze nocy duchy cię otoczą!
Czyli przed chwilą nikt się tu nie zgłosił?
Stróż. Od wczorajszego wieczora nikt wcale.
Książę. Ni Izabella?
Stróż. Nie.
Książę. To przyjdzie wkrótce.
Stróż. Jakie dla Klaudya przynosisz nowiny?
Książę. Trochę nadziei.
Stróż. Cierpki nasz namiestnik.
Książę. Nie, nie, bo dotąd całe jego życie
Z sprawiedliwością jego było w zgodzie,
I w duszy jego święta wstrzemięźliwość
Podbija żądze, które w drugich karci;
Dopiero kiedy w ten grzech sam popadnie,
Będziesz go słusznie tyranem nazywał;
Dotąd jest tylko sędzią sprawiedliwym.
A, już przychodzą. Czy słyszysz stukanie?
Uczciwy człowiek! Rzadko cień litości
W żelaznych sercach więzień stróżów gości.
Cóż to za wrzawa? Śpieszno jest tej ręce,
Co z taką siłą więzienia drzwi tłucze.
Stróż. Musi tam czekać, aż nadejdzie klucznik,
Który go wpuści; posłałem go zbudzić.
Książę. Czy nic nowego względem losu Klaudya?
Zawsze na jutro?
Stróż. Ach, nic, nic nowego!
Książę. Choć ranek blizki, wierz mi jednak, stróżu,
Przed wschodem słońca nowy przyjdzie rozkaz.
Stróż. Może słyszałeś jakie.o tem wieści;
Nie sądzę jednak, bym rozkaz odebrał
Biednego Klaudya wstrzymać egzekucyę:
Dotąd przynajmniej nie było przykładu.
A sam Angelo, na sędziowskiem krześle,
Publicznie wyrok niezmiennym ogłosił.
To jest Angela, namiestnika, sługa.
Książę. Pewno przynosi Klaudya przebaczenie.
Posłaniec. Pan mój przysyła ci to pismo, a ustnie oświadczyć mi polecił, abyś co do czasu, sprawy, i wszystkich szczegółów na jedną jotę nie oddalił się od danych w niem rozkazów. A teraz, dzień dobry! bo zdaje mi się, że dzień niedaleko.
Stróż. Wypełnię rozkazy. (Wychodzi Posłaniec).
Książę (na str). To przebaczenie kupił grzech krzyczący,
Którym się splamił sam przebaczający.
Łatwo tam zbrodnia rządy rozpościera,
Gdzie ją urzędu powaga podpiera.
Gdzie grzech ma łaskę, tam powszednia łaska
Przez miłość grzechu i grzesznika głaska.
Co tam nowego?
Stróż. Jak ci mówiłem, ojcze, Angelo, zdaje się, mając w podejrzeniu moją gorliwość, budzi ją tem niezwykłem napomnieniem. Niepomału mnie to dziwi, bo nigdy dotąd tego nie robił.
Książę. Odczytaj mi, proszę, jego pismo.
Stróż (czyta). „Mimo wszystkich przeciwnych wieści, które dojść cię mogą, dopilnuj, aby Klaudyo był egzekutowany o czwartej godzinie, a Barnardyn popołudniu. Dla większej pewności, przyślej mi głowę Klaudya o piątej. Pamiętaj, aby rozkaz ten wykonany był co do joty, bo więcej mi na tem zależy, niż w tej chwili powiedzieć ci jestem w stanie. Za niedokładne wykonanie włożonego na ciebie obowiązku głową mi odpowiesz“. — Co mówisz na to, mój ojcze?
Książę. Kto jest ten Barnardyn, którego egzekucya ma mieć miejsce popołudniu?
Stróż. Jest to cygan z urodzenia, lecz tu się wychował i urósł. Od lat dziewięciu jest już w więzieniu.
Książę. Jak się to stało, że nieobecny książę albo na wolność go nie wypuścił, albo egzekutować nie kazał? Mówiono mi, że to był jego zwyczaj.
Stróż. Przyjaciele więźnia otrzymywali zawsze odroczenie. Zresztą, zbrodnia jego, do czasów rządów Angela, nie była stanowczo dowiedzioną.
Książę. A teraz na jaw wyszła?
Stróż. Wszystko odkryte, i on sam się przyznaje.
Książę. Czy pokazał w więzieniu żal jaki za swoje zbrodnie? Czy pokazuje skruchę?
Stróż. Śmierć nie straszniejsza dla niego niż sen dla pijaka. Na wszystko obojętny, patrzy bez trwogi na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Gotowy na wszystko, ze śmierci się śmieje.
Książę. Potrzeba mu dobrej rady.
Stróż. Nie chce słuchać żadnej. Od dawna używał pewnej wolności w więzieniu, ale gdyby nawet dano mu sposobność ucieczki, nie chciałby z niej korzystać. Upija się kilka razy na dzień, jeśli nie leży pijany dnie całe. Budziliśmy go nieraz, pokazując fałszywy rozkaz egzekucyi, jakby chcąc prowadzić go na rusztowanie; nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia.
Książę. Wkrótce pomówimy o nim obszerniej. — Stróżu, na twojem czole stoi napisane: uczciwość i stałość. Jeśli się pomyliłem w czytaniu, to mnie zawiodło stare moje doświadczenie. Ale ufny w nieomylność mojego sądu, wszystko na los stawić się odważam. Klaudyo, do którego egzekucyi rozkaz trzymasz w ręku, nie więcej przeciw prawu zawinił niż Angelo, który go na śmierć skazał: aby ci tego jasno dowieść, proszę cię tylko o cztery dni zwłoki. Czy chcesz mi wyświadczyć wielką choć niebezpieczną łaskę?
Stróż. Jaką?
Książę. Odłóż egzekucyę.
Stróż. Ach, mój ojcze, jakże zrobić to mogę? Czas mój ograniczony, rozkaz wyraźny, pod surową karą mam głowę do Angela odesłać; los Klaudya mi grozi za najmniejsze nieposłuszeństwo.
Książę. Na mój ślub zakonny odpowiadam ci za wszystko, byłeś chciał radą moją się kierować. Każ dziś rano uciąć głowę Barnardynowi i poślej ją do Angela.
Stróż. Angelo widział obudwu i rysy rozpozna.
Książę. Wielki ze śmierci przeobrażca, a jeszcze dopomódz jej możesz. Ogól mu głowę, ostrzyż brodę, i powiedz, że zrobiłeś to wskutek ostatniej prośby umierającego. Wszak wiesz, że się to często zdarza. Jeśli cię spotka za to co innego, jak podziękowanie i łaska, przysięgam na mojego świętego patrona, że cię uratuję kosztem własnego żywota.
Stróż. Przebacz mi, dobry ojcze, lecz to się sprzeciwia mojej przysiędze.
Książę. Czy księciu, czy namiestnikowi wierność przysiągłeś?
Stróż. Księciu i jego pełnomocnikom.
Książę. Czy będziesz się sądził wolnym od wszelkiej winy, jeśli książę uzna sprawiedliwość twojego postępowania?
Stróż. Ale jakież w tem prawdopodobieństwo?
Książę. Nie prawdopodobieństwo ale pewność. Gdy jednak widzę twój przestrach, gdy ani mój habit, ani moja uczciwość, ani moje przekładania nic z tobą wskórać nie mogą, pójdę dalej, niż zamierzałem, aby ci odjąć wszelką obawę. Patrz, oto ręka i pieczęć książęca. Znasz niewątpliwie jego pismo, i pieczęć nie jest ci zapewne obca.
Stróż. Znam je dobrze.
Książę. List ten donosi o powrocie księcia, odczytasz go później uważnie i dowiesz się, że za dwa dni tu będzie. Angelo nic o tem nie wie, bo dziś właśnie odebrał listy dziwnej treści, może o śmierci księcia, może o jego wstąpieniu do jakiego klasztoru, w każdym razie nic o tem, co się tu zawiera. Lecz patrz, już gwiazda poranna budzi pasterza. Przestań się dziwić, jak się to wszystko stało; wszelka trudność łatwa jest temu, który zna jej sekret. Zawołaj oprawcę i precz z głową Barnardyna! Wyspowiadam go natychmiast i przygotuję do lepszej ojczyzny. Widzę twoje zadziwienie; list ten wytłómaczy ci wszystko. Idźmy, bo już prawie dzień biały. (Wychodzą).
Pajac. Mam tu tyle znajomości, co w naszym magazynie; myślałby kto, że to własny dom pani Przepieczonej, bo co krok spotykam jakiego z jej starych klientów. Mamy tu najprzód młodego pana Postrzeleńca; dostał się on tu za ładunek bibuły[1] i starego imbieru, oceniony sto dziewięćdziesiąt siedem funtów szterlingów, a który mu przyniósł pięć grzywien gotowizną: ale nic w tem dziwnego, imbier nie był podówczas poszukiwany, bo wszystkie stare kobiety powymierały. Mamy tu także niejakiego panicza nazwiskiem Hołupiec; dostał się do nas na żądanie sławetnego Trzywłosa, bławatnika, za cztery ubrania atłasowe brzoskwiniowego koloru, bo był twardy jak brzoskwiniowa pestka do zapłaty. Siedzi tu następnie młody Kostka, młody pan Przysięgalski i pan Miedziostrogski i pan Głodosługski, człowiek od szabli i sztyletu, i młody pan Psujdziedzicki, co zabił tłustego Pudynga, i pan fechtmistrz Rębaczewski, i nieustraszony pan Rzemyczek, wielki podróżnik, i szalony Półkwaterek, co zakłuł pana Garnca, i jeśli się nie mylę, czterdziestu innych wielkich amatorów i znawców naszego towaru, a którym dziś przyszło żyć z miłosierdzia bożego.
Abhorson. Przyprowadź mi tu natychmiast Barnardyna.
Pajac. Panie Barnardyn! wstawaj! bo musisz iść na szubienicę. Panie Barnardyn!
Abhorson. Barnardyn, wstawaj!
Barnard. (za sceną). Bodajeście ochrzypli! Kto tam tak wrzeszczy? co wy za ludzie?
Pajac. Twoi przyjaciele, oprawcy. Wyświadcz nam jedną łaskę, wstań i chodź z nami na szubienicę.
Barnard. (za sceną). Precz mi stąd, łajdaki! Spać mi się chce.
Abhorson. Powiedz mu, że musi wstać i to natychmiast.
Pajac. Proszę cię, panie Barnardyn, obudź się, nim cię powieszą, a śpij potem, póki ci się spodoba.
Abhorson. Idź po niego i przyprowadź go tu.
Pajac. Przychodzi, sam przychodzi. Słyszę, jak jego słoma chrzęści. (Wchodzi Barnardyn).
Abhorson. Czy topór już na pniu, mopanku?
Pajac. Wszystko gotowe, panie.
Barnard. A, witam, panie Abhorson; co tam nowego?
Abhorson. Szczerzebym pragnął, mój panie, żebyś się wziął do modlitwy, bo patrz, przyszedł rozkaz egzekucyi.
Barnard. A ty łajdaku! piłem noc całą, nie jestem przygotowany.
Pajac. Więc tem lepiej, panie, bo kto noc całą pije, a powieszony jest rano, może spać tem twardziej cały dzień następujący. (Wchodzi Książę).
Abhorson. Patrz, bracie, nadchodzi twój ojciec duchowny; czy jeszcze myślisz, że to żarty?
Książę. Natchnięty chrześcijańską miłością, słysząc, jak nagle ten świat masz opuścić, przynoszę ci radę i pociechę, przychodzę modlić się z tobą.
Barnard. Żartujesz, braciszku. Piłem na zabój przez całą noc, potrzeba mi więcej czasu na przygotowanie. Chyba mi drągami głowę roztrzaskają, bo dobrowolnie nie zgodzę się na egzekucyę, możesz być tego pewny.
Książę. A musisz jednak, więc błagam cię, bracie,
Myśl o podróży, która na cię czeka.
Książę. Ale słuchaj tylko —
Barnard. Jeśli mi masz co do powiedzenia, chodź do mojej ciupy, z której nie myślę się dziś na krok oddalić.
Książę. O, bydlę, umrzeć ani żyć niezdolne!
Idźcie, prowadźcie go na rusztowanie.
Stróż. W jakim znalazłeś stanie więźnia, ojcze?
Książę. Człowiek ten nie jest dziś na śmierć gotowy,
Na świat go tamten słać w obecnym stanie
Byłoby zbrodnią.
Stróż. Słuchaj mnie, mój ojcze:
Właśnie dziś rano na zgniłą gorączkę
Umarł w więzieniu niejaki Ragozyn,
Głośny pirata, był on w Klaudya wieku,
Ich włos i broda jednej były farby;
Co mówisz, czyli nie byłoby dobrze,
Dać czas pokuty temu grzesznikowi,
A zaspokoić żądania Angela
Widokiem głowy do Klaudya podobnej?
Książę. O, niebo samo na pomoc nam przyszło!
Spiesz się! Godzina, którą ci wyznaczył,
Już niedaleko, dopilnuj, by wszystko
Wedle się jego spełniło rozkazów.
Ja tu powrócę, gdy się na dzień zbierze,
Na śmierć to dzikie przygotować zwierzę.
Stróż. Ojcze mój, wszystko wykonam bez zwłoki.
Barnardyn musi umrzeć popołudniu.
Co zrobić z Klaudyem, by mnie uratować
Od niebezpieczeństw głowie mej grożących,
Gdy się dowiedzą, że Klaudyo żyje?
Książę. Słuchaj mej rady: zamknij w ciemnych lochach
Obu tych więźniów, a bądź przekonany,
Że zanim słońce dwa razy pozdrowi
Jasnem obliczem ziemi tej mieszkańców,
I twoja także skończy się obawa.
Stróż. Chętnie się, ojcze, twą kieruję radą.
Książę. Więc spiesz się, głowę poślej do Angela.
Ja list tymczasem do niego napiszę,
Stróż mu go wręczy, w nim go zawiadomię,
Że nagle wracam, że dla ważnych przyczyn
Mój wjazd się odbyć musi uroczyście;
Wezwę go, żeby szedł na me spotkanie
Milę za miasto, do świętego źródła,
Stamtąd ordynkiem, procesyonalnie,
Do bram się miasta wspólnie posuniemy.
Stróż. Oto jest głowa, sam mu ją poniosę.
Książę. Wybornie. Wracaj, jak możesz najprędzej,
Bo chciałbym z tobą pogadać o rzeczach
Dla twego tylko ucha przeznaczonych.
Stróż. Wrócę niebawem (wychodzi).
Izabella. (za sceną). Pokój święty z wami!
Książę. To Izabella; zapewne nadbiega
Pytać, czy przyszło brata przebaczenie.
Nic jednak o jej nie powiem jej szczęściu,
Aby pociecha tem słodszą się zdała,
Im mniej już na nią w swej ciężkiej niedoli
Rachować będzie. (Wchodzi Izabella).
Izabella. Daruj, dobry ojcze!
Książę. Dzień dobry, córko czysta i nadobna!
Izabella. Tem lepszy, gdy go mąż tak święty życzy.
Przysłał namiestnik brata przebaczenie?
Książe. On go wyzwolił od wszystkich trosk ziemi:
Już głowa jego w domu jest Angela.
Izabella. To być nie może!
Książę. To jest jednak, córko.
Mądrości twojej dowiedź cierpliwością.
Izabella. Biegnę do niego, oczy mu wydrapię.
Książę. Straż cię nie wpuści przed jego oblicze.
Izabella. O, biedny Klaudyo! biedna Izabello!
Okrutny świecie! przeklęty Angelo!
Książę. Wszystkie te żale tobie nie pomogą
I nie zaszkodzą jemu, skończ je przeto,
A niebu zostaw pomstę za twe krzywdy.
Słuchaj mnie teraz, a każde me słowo
Wkrótce się sprawdzi: książę jutro wraca —
Osusz łzy twoje — mnich z mego klasztoru,
Jego spowiednik, donosi mi o tem.
Już uprzedzeni: Eskalus, Angelo,
Wyjdą za bramy na jego spotkanie,
Aby mu oddać władzę powierzoną.
Jeżeli możesz, prowadź mądrość twoją
Dobrą tą ścieżką, którą ci pokażę,
A znajdziesz pomstę, której w duszy pragniesz,
I łaskę księcia, i sławę u świata.
Izabella. Twą radą ojcze, kierować się pragnę.
Książę. Więc list ten zanieś do braciszka Piotra,
W nim mnie uprzedził o księcia powrocie,
Znak ten oddając, powiedz, że tej nocy
Czekać go będę w domu Maryany,
Tam mu opowiem jej i twoją sprawę,
On was powiedzie przed księcia oblicze,
Tam śmiało, w oczy, skarż przed nim Angela.
Tajemne śluby wiążą mnie, biedaka,
Bronią iść z tobą. Teraz śpiesz się z listem —
Otrzyj łzy gorzkie — weź do serca radość,
Bo jeśli błędną powiodę cię drogą,
Przestań mieć wiarę w świętym mym zakonie.
Któż to nadchodzi? (Wchodzi Lucyo).
Lucyo. Ojcze, dobry wieczór!
Gdzie stróż więzienia?
Książę. Wyszedł; wkrótce wróci.
Lucyo. O, piękna Izabello! serce moje blednieje na widok twoich czerwonych oczu. Cierpliwość! I mnie jej potrzeba, i ja na obiad i wieczerzę poprzestać muszę na garści otrąb i szklance wody; ze strachu o głowę nie śmiem napełnić brzucha, bo po jednej dobrej uczcie wzięłaby mnie pokusa. Lecz powiadają, że jutro wraca książę. Na uczciwość, Izabello, kocham twojego brata; gdyby stary ten dziwak książę, miłośnik czarnych kątów, został był w domu, on żyłby teraz. (Wychodzi Izabella).
Książę. Książę niewielką winien ci wdzięczność, mój panie, za sąd twój o nim, tylko, na szczęście obraz niepodobny.
Lucyo. Nie znasz tak dobrze księcia jak ja, mój ojcze; lepszy z niego strzelec, niż ci się zdaje.
Książę. Dobrze, dobrze, odpowiesz kiedyś za to wszystko. Bądź zdrów!
Lucyo. Czekaj chwilę; pójdę z tobą i opowiem ci jeszcze parę pięknych historyjek o naszym księciu.
Książę. Już i tak opowiedziałeś mi ich więcej, niż potrzeba, jeśli są prawdziwe; jeśli nie są prawdziwe, i jednej było za wiele.
Lucyo. Stawiono mnie raz przed jego oblicze za to, że jakiejś dziewce zrobiłem dziecko.
Książę. Czy to była prawda?
Lucyo. Niewątpliwa prawda, ale musiałem się wszystkiego wyprzysiądz, bo inaczej byłby mnie ożenił z tym zgniłym niesplikiem.
Książe. Towarzystwo twoje więcej wesołe jest niż uczciwe. Bądź zdrów!
Lucyo. Na uczciwość, pójdę z tobą przynajmniej do rogu ulicy, a jeśli cię gniewają tłuste powiastki, nie będziesz ich miał zbyt wiele. Trzeba ci wiedzieć, kochany braciszku, że należę do familii łopuchów: nie puszczam, jak się raz przyczepię. (Wychodzą).
Eskalus. Każdy nowy list jego jest w sprzeczności z poprzedzającym.
Angelo. W sposób najdziwnejszy i najbezładniejszy. Postępowanie jego nosi piętno obłąkania; daj tylko Boże, aby mu się w głowie nie pomieszało! Dlaczego mamy się z nim spotkać u bram miasta, tam mu oddać naszą władzę?
Eskalus. Ani się domyślam.
Angelo. Dlaczego nakazał ogłosić godzinę przed swojem przybyciem, że każdy, chcący zanieść skargę na jaką niesprawiedliwość, winien mu wręczyć prośbę na ulicy?
Eskalus. Daje tego powód: chce od razu położyć koniec wszelkim zażaleniom, zasłonić nas na przyszłość od skarg, które odtąd posłuchania nie znajdą.
Angelo. Niech i tak będzie. Ogłoś wolę księcia.
Do twego domu przyjdę jutro rano,
Tymczasem poślej do panów i Rady,
Z którymi ruszym na przyjęcie księcia.
Eskalus. Zajmę się wszystkiem.
Angelo. A teraz dobranoc!
Ten czyn me wszystkie odebrał mi władze,
Sparaliżował wszelkie me działania.
Zwiedzione dziewczę! przez kogo? przez męża,
Co srogo karcił zbrodnie tej natury!
Gdyby wstydliwość ust jej nie zamknęła,
Jakąby skargą mogła mnie przywalić!
Ale jej rozum nie pozwala mówić,
Bo cnoty mojej taka jest powaga,
Ze ktoby na nią chuchnąć się poważył,
Marnie przepadnie. Klaudyo żyłby teraz,
Gdyby nie trwoga, że niesforny młokos
Zapragnie kiedyś pomścić się za życie
Kupione drogo, siostry jego hańbą.
Cobym dał jednak, gdyby on żył jeszcze!
Lecz gdy się raz kto z drogi cnoty skręci,
Wszystko źle idzie mimo dobrych chęci (wychodzi).
Książę. List mi ten wręczysz przy stosownej porze (daje mu list).
Stróż wie o naszych planach i zamiarach.
Trzymaj się wiernie danych ci instrukcyi,
I zmierzaj ciągle do naszego celu,
Choćby ci przyszło, w wypadków natłoku,
Porzucić jeden, chwycić środek inny.
Idź, Flawiuszowi powiedz, gdzie mnie znajdzie,
Uprzedź Rolanda, Walentyna, Krassa,
Każ im do bramy sprowadzić trębaczy.
Lecz przedewszystkiem przyślej mi Flawiusza.
Mnich Piotr. Nie tracąc czasu, wypełnię rozkazy.
Książę. Dzięki za pośpiech, dobry mój Warryuszu.
Chodź teraz ze mną, za niedługą chwilę
Przyjdzie nas drugi pozdrowić przyjaciel.
Izabella. Wstręt jakiś czuję mówić z ogródkami,
Całąbym prawdę wolała powiedzieć;
Lecz oskarżenie do ciebie należy,
Ja z mojej strony zrobię, co przykazał,
Aby tajemne spełnić jego cele.
Maryana. Słuchaj go wiernie.
Izabella. Dodał oprócz tego,
Żebym słuchała bez dziwu i trwogi,
Jeśli przypadkiem za stosowne uzna
Stanąć w obronie mego przeciwnika.
Gorzkie lekarstwo słodkie wyda skutki.
Maryana. Ojciec Piotr —
Izabella. Cicho! widzę, że nadchodzi.
Mnich Piotr. Znalazłem dla was doskonałe miejsce;
Musi was książę zobaczyć w pochodzie.
Lecz już się trąby rozległy dwa razy,
Osiedli bramy miasta dostojnicy,
I lada chwila pokaże się książę,
I my też śpieszmy, bo czas jest nam drogi.
- ↑ Lichwiarze za czasów Szekspira, jak dziś, dawali młodym marnotrawcom gotowizną małą tylko część summy biletem uznanej, resztę stanowiły towary wszelkiego rodzaju, a w Anglii bardzo często bibuła.