Na dnie sumienia/Tom II/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Na dnie sumienia
Rozdział Postanowienia
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1873
Druk Drukarnia J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVI.
Postanowienia.

W kilkanaście minut po opuszczeniu hotelu przez Dembielińskiego, lekki parokonny powozik zatrzymał się przed bramą tegoż hotelu, i z wielkim jak się zdawało pośpiechem wysiadł zeń hrabia Seweryn.
— Pan Anatol Dembieliński? — krótkie rzucił pytanie służbie, która pospieszyła na jego przyjęcie.
— Niebecny — kłaniając się z uszanowaniem odpowiedział jeden z kelnerów, a w tej samej chwili w progu oszklonego pokoju, stanęła przysadzista postać i zaświeciły rumiane policzki rządcy.
— Jaśnie Wielmożny pan Dembieliński — zaczął prostując się z godnością i modyfikując tę godność najpiękniejszym swym uśmiechem — opuścił hotel nasz przed kwadransem. Pożegnał swego sekretarza, odprawił kamerdynera, załatwił z nami rachunki i pozostawił do przesłania listy adresowane do jaśnie wielmożnego pana i do jaśnie wielmożnej panny Dembielińskiej. Nie mogę domyślić się jaki wypadek spowodował tak nagłe odejście jaśnie wielmożnego pana Dembielińskiego. Mówię, odejście; bo odszedł nie odjechał. Czynności ludzkie są częstokroć pełne...
— Chciejże pan mi oddać listy adresowane do mnie i do mojej pasierbicy — przerwał nakoniec hrabia, który z widoczną przykrością słuchał długiej rządcy mowy, nasadzonej gęsto niby brylantami, tytułami jaśnie wielmożnych.
— Może jaśnie wielmożny pan raczysz wejść do pokoju — z rodzajem uroczystego gestu wymówił rządca.
Hrabia niecierpliwił się widocznie. — Listy! listy! szanowny panie! — zawołał wbiegając raczej niż wchodząc do oszklonej loży.
— Czynności ludzkie są częstokroć pełne tajemniczości i zagadkowości — wyrzekł rządca nie mogący zgodzić się na to, aby kwiat jego wymowy raz zakiełkowawszy w jego ustach, zmarł w pąku, i zarazem podał hrabiemu żądane pisma.
Hrabia pośpiesznie wsunął do kieszeni paltota list opatrzony adresem Krystyny, i pośpieszniej jeszcze rozdarł kopertę drugiego. Krystyna nie zdradziła snać w zupełności tajemnicy ukochanego człowieka, nawet przed przybranym swym ojcem; bo hrabia przebiegłszy oczami pierwsze wyrazy listu, nie mógł powstrzymać wykrzyku zdumienia i boleści. Im dalej czytał, tem więcej fałdowało się jego czoło i twarz bladła; przy końcu jednak czytania podziw, żal głęboki, i coś nakształt uwielbienia, zapanowało w wyrazie twarzy jego nad wszelkiemi innemi uczuciami.
— Dziwna historja! dziwny postępek! — zawołał nakoniec, i stał chwilę ze wzrokiem szklano utkwionym w przestrzeń, drżącą dłonią gniotąc w roztargnieniu cienką kartkę napełnioną bujnem i kształtnem, acz kapryśnem i oryginalnem pismem Anatola. Rządca stał na uboczu, i zatapiał w mieniącej się rozlicznemi uczuciami twarzy hrabiego oczy błyszczące ciekawością. Lubował się on niezmiernie w dziwnych historjach i niespodzianych awanturach, a ze słów hrabiego wnosił, że zajść tu musiały i jedne i drugie.
— Czy broń Boże jakie nieszczęście — zaczął bardzo zniżonym głosem i z wielką nieśmiałością, która jednak przezwyciężyć nie zdołała ciekawości.
Hrabia obudził się z osłupienia, w jakie wprawiły go otrzymane wiadomości. — Co pan mówisz? zapytał z roztargnieniem.
— Ośmieliłem się nadmienić, że nieszczęścia bywają częstokroć jak...
Tym razem kwiat wymowy rządcy umrzeć musiał stanowczo przedwczesną śmiercią; bo gdy właśnie z pąku wykwitać miał w koronę uformowaną z wyrazu „gromy“, rządca spostrzegł we drzwiach oszklonego pokoju oddalające się plecy hrabiego. A lubo coprędzej pośpieszył za uchodzącym, zaledwie jednak przedreptać zdołał na krótkich nogach obszerną sień hotelową, gdy hrabia był już w powozie i wołał na stangreta. — Do Dolin kochanku! jak najprędzej.
W pół godziny potem hrabia podawszy postać naprzód i z mocno sfałdowanem czołem biegł po wschodach Dolinieckiego zameczku. U szczytu ich spotkała go Krystyna, pochwyciła obie jego ręce, i głosem w którym czuć było zamieranie oddechu zawołała.
— Cóż ojcze mój, co się z nim stało? czy widziałeś go? czy opuścił już te strony? co czynić zamierza?
Hrabia popatrzył na nią zmiłością i smutkiem.
— Chodź biedne moje dziecię — wyrzekł z powagą — zbierz swoje siły. Znajdziesz się wnet w obec jednej ze strasznych zagadek życia.
Mówiąc to i nieopuszczając jej ręki, którą ściskał w swych dłoniach, powiódł ją do swej pracowni. Tam przez noc już całą aż do białego świtu paliło się światło lampy; słychać było naprzód cichy, głęboki płacz kobiety, potem głos męzki smutny i poważny, a potem jeszcze rozmowę długą, częstemi milczeniami i chwilowem łkaniem kobiecem przerywaną.
Słońce wschodziło, gdy przed podjazd zamkowy ukazała się Krystyna w kapeluszu i okryciu. Na progu zwróciła się do hrabiego, towarzyszącego jej do powozu.
— Mój ojcze — rzekła z cicha — wiesz jakie ostrożności zachować należy uwiadamiając moją matkę o...
Nie mogła dokończyć, bo usta jej pobladłe przez noc ubiegłą, zadrżały i odmówiły posłuszeństwa słowom.
— Bądź spokojną, Krystyno, i zdaj się na mnie w zupełności — odpowiedział hrabia ściskając jej rękę; — nie zapomnę ani na chwilę o względach jakie winienem kobiecie słabej i nieszczęśliwej, która.... jest twoją matką.
Po chwili powóz uwożący Krystynę, toczył się szybko w stronę miasta N.
Ewa spoczywała dnia tego bardzo długo. Nie było to w niej nadzwyczajnością, ale hrabia zdawał się oczekiwać jej obudzenia z niezwykłym niepokojem i niecierpliwością. Wbrew zwyczajowi swemu nie zabrał się od rana do żadnej pracy, nie udał się na żadną ze swych ulubionych długich przechadzek, ale z postacią podaną naprzód, szybkim krokiem chodził wzdłuż i wszerz swej pracowni, co kilka minut prawie posyłając do apartamentu żony z zapytaniem, czy widzieć ją może. Było już dobrze popołudniu, gdy oznajmiono mu nakoniec że pani hrabina ukończyła swą toaletę, i oczekuje męża w różowym saloniku. W pół godziny potem ze swej kilko-godzinnej wycieczki wróciła Krystyna; szybko wyskoczyła z powozu, zdjęła w sieni kapelusz i okrycie, i krokiem pośpiesznym udała się do apartamentu matki.
W różowym saloniku, na nizkiej sofie, od stóp do głowy opłynięta miękkiemi fałdami białego kaszmiru, siedziała Ewa. Siedziała w postawie zgnębionej i jakby skurczonej, która czyniła ją podobną do przestraszonego, chorego ptaszka ze stulonemi skrzydłami. Niedaleko niej z twarzą smutną i poważną siedział hrabia, a przed nią na hebanowym stoliku leżał list Anatola pisany do Hrabiego. Ewa patrzyła na ten list osłupiałemi oczami; na więcej niż kiedy zmiętych jej policzkach leżały plamki gorączkowych rumieńców, brwi podnosiły się zdumieniem, a przez to podniesienie się fałdując czoło w kilka grubych, poprzecznych zmarszczek, rzucały nań wyraz przykrej dolegliwości. Ręce Ewy chude i przezroczyste to splatały się, to znowu rozplatały i opadały bezsilnie po obu stronach sukni; usta jej okrążone zmarszczkami, to otwierały się, to znowu zamykały, a za każdym razem gdy otwierały się szeptały: — Quelle horreur! Wielki Boże! jestże to podobne! nie pojmuję!
— Czego nie pojmujesz Ewo? — zapytał hrabia zwracając na nią wzrok pełen litości.
— Nie pojmuję, poco mu było oskarżać się samemu — jęknęła kobieta; — to co uczynił, mogłoby przecież pozostać w tajemnicy na zawsze!...
— Czyliż czyn i jego następstwa mniejby przez to istniały? — zapytał hrabia.
— Mais qui, mon Dieu! ale świat nie wiedziałby o niczem — odszepnęła Ewa.
Widocznem było, że miała wielkie usposobienie do spazmów, ale powstrzymywała się od nich z całej siły.
Nerwowe drgania przebiegały od czasu do czasu jej ciało, z westchnieniami które wydawała, łączyły się spazmatyczne poziewania.
— Taka hańba! — jęknęła znowu po chwili — dobrowolnie przyjmować na siebie taką hańbę!
— Czyliż postępek jego nieznany nikomu, nie hańbił go przecież? — zapytał znów hrabia.
— Tak, ale świat nie wiedział o niczem — odszepnęła Ewa.
Gdy to wymawiała, do różowego saloniku weszła Krystyna. Twarzy jej ubyło wiele z tej wiosennej świeżości, którą jaśniała dawniej; powlekała ją teraz bladość niedopuszczająca najlżejszego śladu rumieńca, i gorącym kolorytem odbijająca od głębokiej czerni warkoczów. Postawa Krystyny była spokojną; ciemne jej oczy patrzyły z wyrazem surowej niemal powagi, rozświetlonej jednak miękką linją ust zamyślonych lecz łagodnych. We wszystkich ruchach jej i w każdej linji jej rysów znać było moc cichą, skupioną w sobie, i postanowienie jakieś trwale powzięte, więc wytwarzające spokój, którego nawet głęboki smutek naruszyć nie mógł. Pewnym i dość szybkim krokiem zbliżyła się do matki. Ewa na jej widok drgnęła, i z lekkim okrzykiem pochwyciła ze stołu list Anatola, ukrywając go w obfitych fałdach kaszmirowej swej sukni.
— Mon Dieu! mon Dieu! — jęknęła zwracając się do hrabiego, — jakże ja jej ten list pokażę? jak ja jej powiem o wszystkiem? — ja tego uczynić nie potrafię! — Krysiu — dodała zwracając się do córki i nerwowo szamocąc się na sofie, — weź z mojej toalety flakon z trzeźwiącemi solami i trzymaj go w ręku.
Zaledwie dostrzegalny smutny uśmiech przemknął po ustach Krystyny.
— Uspokój się moja matko — wymówiła, — ja list ten czytałam i wiem o wszystkiem.
Ewa wpatrzyła się w córkę szeroko roztwartemi oczami.
— Jakto! — wiesz o wszystkiem i jesteś tak spokojną?
— Cokolwiekbym czuła moja matko — odpowiedziała Krystyna, — niezłomne postanowienie jakie powzięłam, uspokaja mnie i pociesza.
— Postanowienie! — jęknęła Ewa, — i jakieżto może być postanowienie! Zamiary jakie tworzyłaś, upadły całkiem przez to nieszczęśliwe odkrycie!
— Nie, moja matko — z jednostajnym ciągle spokojem odrzekła Krystyna, — zamiary jakie tworzyłam nie upadły, ale przeciwnie utrwaliły się tak, jak uczucia moje nie zniknęły, ale nabrały owszem większej potęgi. Przed parą godzin widziałam Anatola...
— Widziałaś go Krysiu! — zawołała Ewa, — au nom du ciel, gdzieżeś ty go widzieć mogła?
— W więzieniu — ciszej jak wprzódy wyrzekła Krystyna, a gdy wyraz ten wymawiała, głos jej i usta zadrżały.
— W więzieniu! — powtórzyła Ewa i wzdrygnęła się całem ciałem; — quelle horreur! jakżeś się odważyła wejść do tego okropnego miejsca!
Krystyna nie dała na zapytanie matki bezpośredniej odpowiedzi.
— Przybywszy dziś zrana do N. — mówiła dalej, — udałam się do władz miejscowych z proźbą i pozwolenie widzenia się z narzeczonym moim, który wczoraj oddał się sam w ręce sprawiedliwości...
— Z narzeczonym! jeszcze z narzeczonym! — ledwie dosłyszalnym głosem i coraz szerzej otwierając oczy, powtórzyła Ewa.
Krystyna mówiła dalej.
— Otrzymałam żądane pozwolenie z większą łatwością niż spodziewać się mogłam. Przepędziłam z Anatolem blizko dwie godziny. Nie chciał on przyjąć zrazu odemnie tego co nazywał ofiarą; ale przekonałam go że tak być powinno, i że to co zamierzyłam, spełnić się musi. Z więzienia udałam się do władz duchownych, od których wyjednałam przyrzeczenia, że ślub nasz po zatwierdzeniu władz świeckich, o uzyskaniu którego nie wątpię, odbędzie się w kaplicy więziennej za tydzień.
Przy ostatnich słowach Krystyny, Ewa porwała się z sofy z wyciągniętemi rękami, ale wnet znowu na nią opadła sił pozbawiona.
— Jakto! — krzyknęła, — ty chcesz jeszcze zostać jego żoną! Ależ on był fałszerzem, należał do bandy złoczyńców i sam przed całym światem odkrył swą hańbę!...
Mówiąc to Ewa drżała na całem ciele, prawdziwe przerażenie malowało się w migocących jej oczach. Gdzież więc znowu podziała się miłość tej kobiety, którą niedawno wygłaszała z szałem, z uniesieniem nieprzezwyciężonem? gdzież było to namiętne uczucie, z jakiem wczoraj jeszcze myślała i marzyła o człowieku, którego imię dziś wymawiała ze zgrozą i dziecinnem niemal przerażeniem? Miłość ta, namiętne to uczucie, teraz jak niegdyś uciekło od niej, odpędzone strachem. Niegdyś byłato obawa ubóstwa, teraz trwogę wzbudzały w niej same nazwy występków ściganych kodeksem karnym. Ewa lękała się rozbójników, złodziei, fałszerzy, zarówno jak duchów i upiorów. Od chwili w której otrzymała wieść straszliwą, piękny obraz Anatola począł coraz bardziej usuwać się z jej wyobraźni, ustępując miejsca nawpół fantastycznej jakiejś postaci z ponurą twarzą, długą, nastrzępioną brodą, najeżonemi włosami i zakrwawionym nożem w brudnych rękach. Jakkolwiek niepodobną była ta postać rozbójnicza, z bajek opowiadanych przez piastunki zaczerpnięta, do wytwornej i doskonale pięknej postaci przyjaciela jej młodości — Ewa blizką była wierzenia, że będąc zbrodniarzem tak wyglądać on musiał; i gdyby człowiek ten kochał ją teraz, ona opuściłaby go poraz drugi, jak niegdyś ubóstwem jego, odtrącona hańbą która na niego spadła, i błędem, którego powodem w znacznej części była ona sama.
— I ty chcesz jeszcze zostać jego żoną! — powtarzała trzęsącemi się usty, wpatrując się w córkę migocącemi coraz żywiej oczami.
Smutek Krystyny widoczniejszym stał się w czasie rozmowy z matką. Była ona jednak spokojną ciągle i poważną, wyraz silnego postanowienia nie zniknął z jej twarzy.
— Moja droga matko — zaczęła, — czuję potrzebę i obowiązek iść za głosem mego serca, rozkazującym mi abym nieodstępowała człowieka, który wielki błąd swój okupił większą jeszcze pokutą, i abym towarzyszyła mu w cierpieniach i poniżeniu, tak jak towarzyszyć pragnęłam w spokoju i sławie.
Ewa mocowała się z sobą, aby nie uledz porywającym ją spazmom.
— I jakżeto będzie? — jęknęła pomiędzy westchnieniem prawdziwej boleści, a nerwowem ziewnięciem, — i cóż uczynisz?
— Pojadę z nim tam, kędy wyznaczą mu miejsce kary — odpowiedziała Krystyna; — pozostanę przy boku jego wszędzie i zawsze, będę z nim razem pracować i cierpieć. A jakkolwiek ciężkie byłyby trudy te i cierpienia, znajdę zawsze szczęście w miłości mej dla niego, i w przekonaniu że ułatwiłam mu życie, osłodziłam gorzką czarę poniżenia, przyjęłam na siebie połowę tego ciężaru, który on dobrowolnie włożył na swe ramiona.
Ewa nic już więcej wymówić nie mogła. Zdumienie, żal prawdziwy, a może i wstyd tajemny, odebrały jej mowę. Siedziała w postawie osłupiałej a zarazem zgnębionej; migocące oczy wlepiała ciągle w twarz córki, i całą odrobiną swej woli głuszyła w piersi pierwsze odzywające się tam akordy spazmów. Krystyna patrzyła na nią także, i żal wielki, głębokie rozrzewnienie zaczęło ją ogarniać, pochłaniając sobą tę moc i powagę, która dotąd tkwiła w słowach jej i powierzchowności. Po chwili wzrok jej spłynął na twarz hrabiego, który stał o kilka kroków od rozmawiających kobiet, i pogrążony w zamyśleniu wpatrywał się w Krystynę nawpół z boleścią nawpół z rozkoszą. Po bladych policzkach Krystyny stoczyło się zwolna parę łez. Splotła ręce i milcząc wyciągnęła je do przybranego swego ojca. W niemem poruszeniu tem malowała się wdzięczność niezmierzona, przywiązanie bez granic, okropny ból rozstania i jakby gorąca proźba o przebaczenie. Hrabia zrozumiał gest jej, wyczytał wszystko z wyrazu jej oczu.
— Jakie są myśli moje o tem co czynisz — rzekł, — wiesz o tem Krystyno, bo rozmawialiśmy ze sobą przez noc całą, a gdy zrana odjeżdżałaś, wiedziałem o zamiarach twych i potwierdzałem je. Będziesz miała do przeniesienia wiele; ale należysz do liczby tych, którzy wszystko przenieść mogą, prócz myśli o niespełnionej powinności, i wszystkiego dokonać, prócz gwałtu nad własnem sercem. Nie jato pewno skłaniać cię będę do niewierności. Człowiek którego opuścić nie chcesz, godnym stał się szacunku twego i wszystkich, którzy umieją pojąć wielkość duszy, podnoszącej się z upadku na szczyt wzniosłej ofiary. Kochasz go, szanować ci go wolno; przyrzekłaś dzielić losy jego gdy bogatym był w szczęście i sławę, nieodstępuj go i pozostań jego towarzyszką teraz, kiedy dźwignie on dobrowolnie przyjętą boleść wygnania i poniżenia.
Krystyna w uroczystem milczeniu słuchała słów ojca swego i nauczyciela; potem podniosła oczy pełne niewymownego smutku i zcicha wymówiła:
— A ty, mój ojcze?
Po wyniosłem czole hrabiego przesunęła się szybko ciężka chmura, lecz wnet zniknęła.
— Ja — odrzekł z poważnym spokojem, — ja także pełnić będę mój obowiązek. W pracy nieustannej leży cała summa uciech i spokoju, jaką otrzymać jeszcze mogę od życia. Nie jest ona jednak małą, i posiadając ją czuję się wielce bogatym. Zmienię tylko nieco kierunek moich zajęć. Dotąd przemawiałem do ludzi słowem pisanem, teraz zacznę przemawiać do nich słowem żywem. Od lat kilku już uczeni przyjaciele moi, ofiarują mi w jednym z uniwersytetów krajowych profesorską katedrę; dotąd odmawiałem ich naleganiom. Ty Krystyno byłaś najmilszą i najpojętniejszą uczennicą moją; kończyłem zresztą parę dzieł rozpoczętych i urządzałem Doliny. Urządzanie to już jest skończone, Doliny zostaną pod opieką Sylwestra. Mnie nic już nie wiąże i nie wstrzymuje, a zawód w jaki wstąpić zamierzam, odpowiada wybornie mojemu zamiłowaniu w nauce, miłości jaką mam dla młodzieży, i gorącemu pragnieniu działania. Może zresztą nie będzie bez użytku, jeśli w społeczeństwie naszem, którego wyższe warstwy pogrążone są w hańbiącem i występnem próżniactwie, stworzę przykład człowieka bogatego i wysoko urodzonego, który z zamiłowaniem i dobrowolnie oddaje się pracy, uważanej zwyczajnie za właściwość ludzi potrzebujących zarobić na chleb i imię. Oto jakie są moje zamiary; nosiłem się z niemi oddawna, dziś dojrzały one razem z twojemi, Krystyno!
Skończył. Krystyna ujęła jego rękę i przyciskała ją do ust, rosząc ją spadającemi rzęsiście z jej oczu niepowstrzymalnemi łzami. Potem wzrok jej zwrócił się ku matce, która z ciągłem osłupieniem słuchała rozmowy dwojga ludzi tak jej blizkich, których jednak na żaden sposób zrozumieć nie mogła. Krystyna patrzała na nią przez chwilę, potem osunęła się do jej kolan i zgnębioną kibić jej objęła ramionami.
— O matko moja, przebacz że cię opuszczam — zawołała z wybuchem niezmiernego żalu, — ale inaczej uczynić nie mogę... nie mogę...
— Krystyno! — wymówił hrabia, — bądź spokojną o matkę twoją; nie zabraknie jej nigdy niczego co najtroskliwsza opieka i najprzyjaźniejsze starania uczynić mogą. Ewo! — dodał ujmując drżącą rękę obezwładnionej kobiety, — jeżeli zechcesz pozostać w Dolinach, pozostaniesz; jeśli będziesz wolała udać się ze mną do miasta, stworzę ci tam byt jak można najodpowiedniejszy twym upodobaniom i przyzwyczajeniom. Jeżeli kiedy zwrócisz się do serca mego, znajdziesz je zawsze otwartem dla siebie, nie z miłością dawną wprawdzie, ale z przyjaźnią, ze współczuciem, z pobłażliwością wytrwałą. Przeszłości naprawić niepodobna; ale jeżeli zechcesz Ewo, wspólna przyszłość nasza może być jeśli nie już szczęśliwą to pogodną, i nie wszelkiej pozbawioną pociechy.
Ewa słuchała tych słów z wyrazem twarzy, w którym mieszały się najróżniejsze uczucia. Nie była ona całkiem niezdolną do pojęcia rzeczy szlachetnych i wspaniałomyślnych; to też wdzięczność i czułość, migotały chwilę w jej wzroku zmąconym. Chciała coś odpowiedzieć hrabiemu, wyciągnąć ramiona i uścisnąć córkę, zapytać ją o coś, dać jej może przestrogę jaką, lub wyrzec słowo macierzyńskiego błogosławieństwa; ale nic z tego nie uczyniła. Po chwili daremnych wysileń, nagłym ruchem podniosła w górę obie ręce, przycisnęła niemi skronie, pochyliła się, zatopiła twarz w poduszce sofy, i — dostała spazmów.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.