<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXXII.
Podejście zwyciężonego.

Król Henryk udał się z Konetablem i wojskiem przed Montiel.
Nie zostało więcéj jak dwa tysiące Bretończyków i Bégue de Villaines na około szańców.
Miłość natchnęła Mauléona. Każda z jego uwag nosiła na sobie cechę prawdy.
Mówił tak, jak gdyby istotnie wszystko słyszał co się działo w zaniku.
Zaledwie don Pedro zdyszany i pieniący się od złości, przybył po skończeniu bitwy do zamku, rzucił się na kobierzec w pokoju Mothrila i zostawał nieporuszony, niemy i niedostępny z nadludzkiemi wysileniami, mapie w głębi swego serca wściekłość i smutek, które niém miotały.
Wszyscy jego przyjaciele umarli! jego piękne wojsko rozproszone! tyle nadziei do zemsty i chwały, zniszczyło przeciąg czasu dnia jednego.
Już wszystko stracone! została tylko ucieczka! wygnanie! nędza! bezkorzystne walki partyzanckie! Niegodna śmierć na niegodnym polu bitwy. Już nie było przyjaciół! On, co nigdy ich nie kochał, uczuł największe boleści. powątpiewając o skłonnościach z jakiemi mogli bydź dla niego.
Bo téż królowie po największéj części, kiedy mają jednego przyjaciela, niedbają o drugiego.
Don Pedro ujrzał wchodzącego do pokoju Mothrila zbryzganego krwią, zbroję miał pogiętą i podziurawioną: przez niektóre miejsca sączyła się krew.
Maur był zsiniały. W jego oczach przebijało się jakieś złowrogie postanowienie. Nie był to więcéj uniżony, pełzający Saracen, ale człowiek dumny i nie dający z sobą pomówić, który szedł do swego równego.
— Królu don Pedro, rzekł mu, ty więc jesteś zwyciężony?
Don Pedro podniósł głowę i czytał w zimnych oczach Maura całe przeistoczenie się jego chatakteru.
— Tak, odparł don Pedro, i już więcéj nie powstanę.\
— Tracisz, nadzieję? rzekł Mothril, twój Bóg nie wart już więc naszego! Ja, co jestem także zwyciężony i ranny, nie tracę nadziei, modliłem się, i jestem silny.
Don Pedro opuścił głowę z rezygnacją.
— To prawda, odrzekł, zapomniałem o Bogu.
— Nieszczęsny królu! ty nie wiész jednakże o największym z twoich nieszczęść. Z koroną, stracisz życie.
— Czy mnie chcesz zabić? zapytał.
— Ja, ja twój przyjaciel?.. szalony jesteś królu don Pedro! Masz dosyć bezemnie nieprzyjaciół, nie potrzebowałbym broczyć moich rąk w krwi twojéj, gdybym chciał twojéj śmierci: wstań i pójdź ze mną zobaczyć płaszczyznę.
Istotnie na równinie widać było szykujące się włócznie i chełmy, które iskrzyły się od promieni zachodzącego słońca, tworząc zwolna naokoło Montiel ogniste coraz bardziéj rozszerzające się koło.
— Okrążają! jesteśmy zgubieni! widzisz przecie królu, rzekł Mothril. Bowiem, gdyby ten niezdobyty zamek, miał zapas żywności, nie wystarczyłby dla garnizonu i dla ciebie. Otaczają cię, widziano... jesteś zgubiony.
Don Pedro nie odpowiedział zrazu.
— Widziano mnie?... Któż mnie widział?
— Czy sądzisz że to dla wzięcia Montiel, tych pustek nie do użytku, zatrzymała się chorągiew Bégue de Villainesa?... Patrz, oto tam daléj przybywa sztandar Konetabla, czy sądzisz że Konetabl potrzebuje Montiel? Nie, ciebie to szukają, tak, ciebie to chcą.
— Nie dostaną mnie żywego, rzekł don Pedro.
Mothril nic nie odpowiedział z swéj strony. Don Pedro odezwał się z ironią:
— Wierny przyjaciel, człowiek pełen nadziei, nie potrafi powiedziéć swemu królowi: Żyj i miej nadzieję!
— Szukam sposobu jakim byś ztąd wyszedł, rzekł Mothril.
— Ty mnie wypędzasz?
— Chcę ocalić moje życie; chcę nie bydź zmuszonym zabić donnę Aissę, z obawy aby nie dostała się w posiadanie chrześcijan.
Krew nabiegła do twarzy don Pedrowi na wspomnienie imienia Aissy.
— Dla niéj to, szeptał, dałem się ująć w sidła. Gdyby nie chęć zobaczenia jéj, pobiegłbym do Toledy, Toloda może się bronić... tam nie umiéra się z głodu. Toledanie mnie kochają i dadzą się zabić za mnie; pod Toledą mógłbym dać ostatnią bitwę, i znaleźć śmierć chwalebną: a kto wié może i śmierć mego nieprzyjaciela, nieprawego syna Alfonsa, albo Henryka Traustamary! Oh! kobiéta mnie zgubiła!
— Wołałbym widziéć cię w Toledo, rzekł ozięble Maur, gdyż w twojéj nieobecności urządziłbym twoje interessa... i moje.
— Kiedy nic nie zrobisz dla mnie! zawołał don Pedro, w którym wściekłość coraz bardziéj zaczynała działać, nędzniku, ja zakończę moje dni tutaj, tak, lecz cię ukarzę za twoje zbrodnie i nieszczerość, będę kosztował ostatniego szczęścia; Aissa, która mi pokazywałeś jako ponętę, dzisiejszéj nocy jeszcze moja będzie.
— Mylisz się, odrzekł Maur spokojnie, Aissa nie będzie twoją. Zapominasz, że ja mam tu może trzystu wojaków? Zapominasz, że nie możesz wyjść z tego pokoju bez mojéj woli, że cię trupem powałę pod moje nogi, jeżeli się tylko ruszysz; i rzucę twój bałwan żołnierzom Konetabla, którzy z radością pochwycą ten podarunek?
— Zdrajca, szeptał don Pedro.
— Szalony! ślepy! niewdzięczny! zawołał Mothril, powiedz raczéj zbawca. Możesz uciekać, odzyskać twoją wolność, szczęście, koronę i opinię; uciekaj więc i nie trać czasu, nic gniewaj jeszcze Boga hultajstwem, i nie znieważaj przyjaciela jaki ci zostaje.
— To przyjaciel tak mówi?
— Czy wołałbyś żeby ci pochlebiał, i wydał?...
— Przystaję... Cóż więc chcesz czynić?
— Poślę jednego bohatera do Bretończyków, którzy na ciebie czyhają... Oni mysią że tu jesteś, wywiedźmy ich z błędu. Jeżeli widzimy, iż nie bardzo dbają o tak dobrą zdobycz, korzystajmy z tego, umykaj ztąd za piérwszą sposobnością jaka ci się nastręczy przez ich niedozór. Zobaczémy, czy masz tu jakiego człowieka zaufanego i rozsądnego, którego mógłbyś im posłać?
— Mam Rodriga Sanatriasa, wodza, który mi jest wszystko winien.
— To niedosyć. A czy spodziéwa się jeszcze co od ciebie?
Don Pedro uśmiéchnął się z goryczą.
— To prawda, odrzekł, ma się tylko wtenczas przyjaciół kiedy się czego spodziewają. Więc tak zrobię, że i on będzie się spodziewał.
— Bardzo dobrze, niech przyjdzie!
Wówczas kiedy król wołał Sanatriasa, Mothril kazał obstawić pokój Aissy kilku Maurami.
Don Pedro spędził część nocy z Hiszpanem na roztrząsaniu sposobów, jakiemiby wejść w umowę z nieprzyjaciółmi. Rodrigo był zarówno przytomny jak wierny; przewidział przytém, że ocalenie don Pedry sprawi ocalenie wszystkim, i że zwycięzcy, aby miéć króla zwyciężonego, poświęcą dziesięć tysięcy ludzi, zburzą skały, stracą Wszystko przez głód i ogiéń, lecz cel swój osięgną.
Don Pedro widział codziennie ze smutkiem sztandary don Henryka Transtamare.
Aby przeszkodzić królowi w zamiarach i Konetablowi w planach, postanowiono mieć w Montielu więcej jak garnizon.
Dla tego téż don Pedro wysiał niebawnie Rodriga Sanatriasa, który wypełnił zlecenie ze zręcznością j powodzeniem, jak to już widzieliśmy.
Przyniósł do zamku wiadomości, które przepełniły radością wszystkich w nim zostających.
Don Pedro nie zaniedbał zapytać go o szczegóły, zbierał od każdego pochlebne wiadomości, a odjazd królewskich oddziałów i Konetabla przekonał go w końcu, o ile rada Maura była przezorną i skuteczną.
— Teraz, rzekł Mothiil, nie mamy się czego więcéj obawiać, chyba codziennego nieprzyjaciela. Niech tylko przyjdzie noc, to jesteśmy ocaleni.
Już don Pedro nie posiadał się z radości, i zaczął bydź życzliwym i rozmownym z Mothrilem.
— Słuchaj, rzekł mu, widzę żem się źle z tobą obszedł, zasługujesz bydź więcéj jak ministrem zdetronizowanego króla. Zaślubię Aissę, połączę się z tobą przez największe węzły. Opuścił mię Bóg i ja go opuszczę. Stanę się wyznawcą Mahometa, ponieważ on to mnie ocala twoim głosem. Saracenowie widzieli mnie czynnego: wiedzą oni, że jestem zarówno dobrym wodzem jak i żołnierzem, pomogę im podbić nanowo Hiszpanię, a jeżeli znajdą mnie godnym abym niémi dowodził, umieszczę na tronie kastylskim mahometańskiego króla, aby zawstydzić chrześcijaństwo, które zajmuje się wewnętrznemi kłótniami, w miejsce gorliwego zajęcia się sprawą religii.
Mothril z ponurem niedowierzaniem słuchał obietnic wyrzeczonych pod wpływem bojaźni lub zapału.
— Ocal się zawsze jednak; potém zobaczémy.
— Chcę abyś miał większą rękojmię moich obietnic jak proste słowo, rzekł don Pedro. Kaź przyjść Aissie, przed tobą przysięgnę jéj wiarę moją; ty napiszesz moje obietnice, a ja się podpiszę, w miejsce układu uczyniémy wspólne przymierze.
Tak zobowiązując się, don Pedro użył całego swego podejścia, całéj dawnéj mocy. Czuł dobrze, iż robiąc Mothrilowi nadzieje przyszłości, przeszkadzał mu w opuszczeniu zupełném jego sprawy, i że bez téj nadziei Mothril gotów był wydać go nieprzyjaciołom.
Don Pedro był zręcznym wodzem; Mothril wiedział o tém dokładnie, że znał Maurów, i że pogodziwszy się z chrześcijanami, mógł im wyrządzić nieprzewidzianego figla.
Przytém Mothril był jego wspólnikiem przestępstwa i żądzy do chwały, węzłem tajemniczym i nierozerwanym, którego siły zbadać było niepodobna.
Chętnie słuchał don Pedry, i rzekł mu:
— Przyjmuję z wdzięcznością twoje łaski, mój królu, postawię cię w możności uzupełnienia wszystkiego nanowo. Chcesz widziéć Aissę, pokażę ci ją, tylko nie zatrważaj bynajmniéj jéj skromności zbytecznemi słowy, pamiętaj na to, że niedawno powróciła do zdrowia po ciężkiéj chorobie.
— Pomyślę o wszystkiém, odpowiedział don Pedro.
Mothril poszedł szukać Aissy, która niepokoiła się iż nie miała wiadomości o Mauléonie. Szczęk broni, chód sług i żołnierzy, oznajmiał jej zbliżanie się niebezpieczeństwa, lecz przedewszystkiém, i czego się najbardziéj lękała, przybył don Pedro.
Mothril, co tyle jéj czynił obietnic, musiał jeszcze i kłamać. Obawiał się, aby nie wydała przed królem scen śmierci Maryi Padilli, lękał się bardzo tego spotkania, lecz nie mógł go odmówić. Dotąd unikał wszelkich rozmów, tą razą przyszło do objaśnienia między don Pedrem a Aissą.
— Aisso, rzekł młodéj dziewicy, przychodzę oznajmić ci, iż król don Pedro jest zwyciężony i ukryty w tym zamku.
Aissa zbladła.
— Chice cię widziéć i mnie z tobą, nie odmawiaj mu tego, on tu rządzi.... przytém odjeżdża dziś w wieczór... lepiéj jest więc zostawać z nim w dobréj zgodzie.
Aissa zdawała się wierzyć słowom Maura Jednakże bolesne uczucie oznajmiało jéj, iż ją czeka nowe nieszczęście.
— Ja nie chcę mówić z królem, rzekła, ani téż go widziéć, dopóki nie zobaczę Mauléona, którego obiecałeś mi tu przyprowadzić, bądź zwycięzcą, lub zwyciężonego.
— Ale don Pedro czeka...
— Cóż mnie to obchodzi!
— On tu rządzi, mówię ci.
— Mam sposób wyłączyć się z pod jego władzy, wiész o tém dobrze... Cóż mi obiecałeś?...
— Dotrzymam moich obietnic, tylko pomóż mi Aisso.
— Nie pomogę nikomu oszukiwać.
— Więc dobrze, narażasz moją głowę... jestem bliski śmierci.
Ta groźba odnosiła zawsze swój skutek na Aissie.
Przyzwyczajona do prędkiego wykonywania sprawiedliwości arabskiéj, wiedziała, że za jedném skinieniem pana, upada głowa.
— Cóż mi powie król? co chce ze mną mówić?
— W mojéj obecności.
— To niedosyć, chcę żeby więcéj osób było przy téj rozmowie.
— Obiecuję ci to uczynić.
— Chcę być tego pewną.
— Jak to?
— Ten pokój w którym jesteśmy, wychodzi na pokład zamkowy. Niechaj ludzie twoi i moje kobiéty tam będą; sprowadź moją lektykę, to będę słuchać co mi powie król.
— Wszystko się stanie jak sobie życzysz, donno Aisso.
— Więc, cóż mi powie don Pedro?
— Będzie ci proponował zaślubiny.
Aissa wzruszyła się gwałtownie.
— Wiém ja o tém, przerwał Mothril, lecz pozwól mil to wyrzec... Pamiętaj, że dziś wieczór odjeżdża...
— Ale ja nic nie odpowiem.
— Przeciwnie, odpowiész mu grzecznie... Widzisz to wojsko hiszpańskie i bretońskie, które otoczyło zamek, chcą oni wziąść nas przemocą i pozabijać, jeżeli znajdą u nas króla. Niech sobie jedzie don Pedro, abyśmy się ocalili.
— Ale Mauléon?
— Nie mógłby nas ocalić żeby don Pedro był tutaj.
Aissa przerwała Mothrilowi.
— Kłamiesz, rzekła, nie połączysz mnie z nim. Gdzie on jest?... co robi?... czy żyje?
W téj chwili, Musaron z rozkazu swego pana, zatknął sztandar dobrze znany Aissie.
Dziewica spostrzegła ten znak ukochany. Skrzyżowała ręce w zapale i zawołała:
— Widzi mnie! słyszy!... Przebacz mi Mothrilu, niesłusznie posądzałam cię... Idź, powiédz królowi, że idę za tobą.
Mothril zwrócił wzrok na płaszczyznę, dostrzegł sztandar, poznał go, zbladł i wyjąkał:
— Idę.
Poczém z wściekłością:
— Przeklęty chrześcijaninie! zawołał, jak już Aissa nie mogła dosłyszéć, ty więc zawsze chodzisz za mną? Oh! ja ci się wyśliznę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.